Marina Blau po raz ostatni odkurzyła
sklepowe półki i zaczęła równo ustawiać eleganckie, skórzane, męskie buty.
Zastanawiała się, po co właściwie to robi. Za piętnaście minut, gdy wybije osiemnasta,
zabezpieczy zaklęciem drzwi sklepu i już nigdy do niego nie wróci. Na szczęście
udało jej się dziś rozliczyć z właścicielką. Dostała swoje zasłużone
wynagrodzenie, choć ta głupia, stara zrzęda nie omieszkała potrącić jej za te
liczne pomyłki w przeliczaniu pieniędzy. Marina wiedziała, że powinna być
wściekła tylko na siebie, ale z drugiej strony nie rozumiała, jak ci
dystyngowani, dobrze urodzeni czarodzieje, którzy odwiedzali sklep, mogli ją
tak często oszukiwać i błędnie wypisywać weksel z numerem skrytki u Gringota.
Kobieta westchnęła i wzięła do
ręki jeden z eleganckich męskich butów na niewielkim obcasie. Zaciągnęła się
zapachem skóry. Ta praca wcale nie była taka zła. Klientami byli głównie
dojrzali mężczyźni. Niektórzy doprawdy sympatyczni i przystojni, choć te dwie
cechy rzadko szły ze sobą w parze. Marina zadumała się na chwilę nad pewnym
starszym, otyłym i małym jegomościem, który trzy tygodnie temu koniecznie
chciał się jej oświadczyć. Po jego szatach poznała, że jest bardzo bogaty. Być
może przystanęłaby na tę propozycję, gdyby nie fakt, że facet za każdym razem,
gdy do niej przychodzić śmierdział alkoholem, miał przekrwione oczy i czerwony
nos, co zupełnie go przekreślało.
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk
dzwonka, wiszącego przy drzwiach. Już chciała powiedzieć, że za moment zamyka i
zaprasza jutro, ale mężczyzna, który stanął w progu był jej doskonale znajomy.
Był to jeden z tych przyjemnych wyjątków – atrakcyjny, szarmancki i miły. Na
twarzy Mariny mimowolnie zagościł szeroki uśmiech.
Pan Dalibor Isaković, bo tak
jej się kiedyś przedstawił, był Serbem, który przyjechał do Wielkiej Brytanii
dwa miesiące temu w sprawach służbowych. Marina próbowała dowiedzieć się
szczegółów na ten temat, ale był on wyjątkowo małomówny i tajemniczy, co
jeszcze bardziej pobudzało jej zainteresowanie. Dobrze mówił po angielsku, a
jego drobne wpadki językowe i melodyjny akcent były wręcz urocze. Zapewne był
niewiele starszy od Mariny, choć jego twarz miała bardzo delikatne, chłopięce
rysy. Gdy się denerwował, przeczesywał dłonią gęste, ciemne włosy.
– Dzień dobry, panienko – powiedział,
uśmiechając się delikatnie. – Czy wybaczy mi panienka to niedżentelmeńskie
najście tuż przed zamknięciem?
Marina z trudem powstrzymała
chichot. Ten facet był aż nazbyt grzeczny…
– Oczywiście – odpowiedziała
szybko. – Pod warunkiem, że nie będzie się pan zbyt długo zastanawiać nad
odpowiednim odcieniem czarnej skóry.
– Nie mam takiego zamiaru.
Obiecuję, że zajmę tylko chwilę. Ale jeśli trzeba, to wrócę do panienki jutro.
– Obawiam się, że to będzie
niemożliwe. Jutro będzie koleżanka.
– Szykuje się panienka na
urlop?
– Nie. Zrezygnowałam z tej
pracy – skłamała, nie zamierzając wspominać, że kolejny raz ją wyrzucono.
Dalibor lekko się zakłopotał.
– Proszę o wybaczenie. Nie
chciałem być wścibski – oznajmił, a Marina wyczuła szczerość w jego głosie.
Rozmowa zeszła na buty i sprawy
czysto techniczne. Isaković rzeczywiście doskonale wiedział, czego chce, a
Marina nie miała ochoty proponować mu nic więcej. Nie zależało jej na wyższych
wynikach sprzedaży, bo i tak nigdy nie zobaczyłaby tej premii. Zapakowała
granatową parę męskich trzewików (były to jedne z jej ulubionych z całego
asortymentu) i przyjęła od Dalibora gotówkę. Monety przeliczyła bardzo
dokładnie, aby właścicielka sklepu nie ścigała jej za kolejną pomyłkę. Wręczyła
mężczyźnie pakunek i zmusiła się do uśmiechu.
– Dziękuję, panienko –
oświadczył. – Życzę powodzenia na nowej drodze życia i nie ukrywam, że mam
nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Dalibor skinął głową, a kiedy
wyszedł ze sklepu zegar wybił osiemnastą.
Marina westchnęła i wyszła zza
lady. Chciała przekręcić zasuwkę w drzwiach, aby już nikt jej nie przeszkadzał
i spokojnie pozbierać resztę swoich rzeczy. Jej uwagę przykuł drobny, lśniący
przedmiot, leżący na posadzce. Nachyliła się i podniosła złotą spinkę do
mankietu z wygrawerowanym ptakiem. Nie zastanawiała się zbyt długo. Była niemal
pewna, że należy ona do Dalibora Isakowicia.
W kilku susach wybiegła ze
sklepu i rozejrzała się po Ulicy Pokątnej. Był czerwiec, więc po brukowanej
uliczce nie przechadzało się zbyt wielu czarodziejów, a mimo to nie udało jej
się wypatrzeć mężczyzny. Musiał wejść do jakiegoś sklepu bądź skręcić w jedną z
wąskich uliczek. Kobieta się zawahała. Spinka wyglądała na drogą, ale ona i tak
nie odważyłaby się jej nikomu sprzedać, bo grawer mógł być symbolem rodowym,
przez co mogłaby narobić sobie niezłych problemów. Choć z drugiej strony były
jeszcze mugolskie lombardy, ale zapewne niewiele by dostała za jedną spinkę.
Marina przeszłą kilka metrów
wzdłuż ulicy i zerkała przez szybę do kilku sklepów, z nadzieję, że wypatrzy w
którymś z nich Dalibora. Bezskutecznie. Po kilku minutach bezowocnych
poszukiwań dotarło do niej, że nie zabezpieczyła przed wyjściem drzwi.
Przeklęła pod nosem własną głupotę i popędziła z powrotem.
Do sklepu wpadła tak
gwałtownie, że omal nie przewróciła się na progu. Na pierwszy rzut oka wszystko
wyglądało tak, jak zostawiła. Trzewiki z wypolerowanej skóry lśniły ułożone na
półkach w równych rządkach. Marina już chciała odetchnąć z ulgą, ale wówczas
zauważyła na ladzie kwiat i niewielkie ozdobne pudełeczko.
– Jest tu ktoś? – zapytała z
pozoru pustą przestrzeń, a jej dłoń mimowolnie zacisnęła się na trzonku
różdżki.
Podeszła bliżej. Kwiat okazał
się być niebieskim, lekko zwiędniętym hiacyntem, co mocno zaskoczyło Marinę.
Nigdy nie spotkała się z tym, aby ktokolwiek wręczał takie kwiaty tak po prostu bez doniczki. Popatrzyła na
pudełko obwiązane tasiemką pod kolor kwiatu. Rozwiązała ją ostrożnie i uniosła
wieczko, a wówczas jej oczom ukazała się elegancka bransoletka z granatowych
kamieni.
Marina była oszołomiona jej
pięknem. Wzięła biżuterię do ręki i popatrzyła na kamienie pod światło.
Wyglądały tak, jakby w każdym z nich zamknięto fragment oceanu, a morska toń
mieniła się w nich, zachwycając całą gamą granatowych odcieni.
Kobieta nagryzła wargę i
ponownie rozejrzała się po sklepie, ale nie dostrzegła nic nadzwyczajnego.
Wszędzie panowała nieprzenikniona cisza.
Wahała się. Wiedziała, że
obdarowywanie kobiety w taki sposób było
co najmniej dziwne i podejrzane. Ale z drugiej strony… To musiał być Dalibor.
Zapewne zaplanował wszystko zanim przyszedł do sklepu. Przecież nawet buty
kupił w granatowym kolorze. Szkoda tylko, że nie zostawił żadnej wiadomości…
Ale to nic. Założy bransoletkę, a on będzie na nią czekać przed sklepem, pójdą
do kawiarni, zjedzą kawałek ciasta czekoladowego i będą się świetnie bawić. W
końcu rzucą w kąt wszelkie konwenanse i będą mogli oddać się beztroskiej
rozmowie. Może powie jej nawet, po co przyjechał do Anglii?
Marina chwilę siłowała się z
zapięciem bransoletki, bo miała stanowczo zbyt krótkie paznokcie, aby sprawnie
zaczepić niewielki haczyk. Miała też wrażenie, że biżuteria jest trochę ciasna,
co było dziwne, bo miała raczej szczupłe nadgarstki.
W końcu jednak się udało.
Granatowe kamienie kontrastowały z jej bladą cerą. I wszystko byłoby świetnie,
gdyby nie poczuła, że robi jej się okropnie słabo, a bransoletka zaczyna ważyć
tonę i niesamowicie ciążyć na jej ręce.
Marina z całych sił próbowała
ją odpiąć, ale było już za późno. Siła przeklętego przedmiotu zaczęła wysysać z
niej cały magiczny talent.
Początek interesujący, choć w sumie nie do końca wiadomo, o co chodzi. Oprócz tego, że Marina znów wpakowała się w kłopoty :) Oczekiwanie, że Marina gwałtownie zmieniła się przez te kilka lat było, jak widać, pobożnym życzeniem ;) Co mnie nie dziwi ani też nie przeszkadza, bo w sumie ludzie nie zmieniają się aż tak bardzo w ciągu życia, jak nam się wydaje.
OdpowiedzUsuńLiczyłam, że od razu dowiemy się też, co z resztą bohaterów, zwłaszcza z Evangeline, która w poprzedniej części wydawała się najgłówniejszą bohaterką z głównych bohaterów, zwłaszcza że to na niej skupił się największy plot twist historii. Nie wiem, czy dozujesz nam przyjemność, czy lekko przesunęłaś ciężar narracji, ale Marina zawsze była na tyle barwną postacią, że nie narzekam. Mimo że z niecierpliwością czekam na pozostałych.
Ściskam gorąco,
Bea