Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

niedziela, 20 września 2020

Rozdział 3: Grimmauld Place 12

Marina Blau czuła, że adrenalina opada, a strach powoli zaczyna ją obezwładniać. Choć jeszcze kilka minut temu była wdzięczna, że Albert wstawił się za nią, aby członkowie Zakonu Feniksa udzielili pomocy również jej, to teraz zaczynała mieć ogromne wątpliwości, czy aby na pewno chciała się znaleźć w tym miejscu. Kroczyła z tyłu i raczej nikt się nią specjalnie nie przejmował. Albert lekceważył swoje obrażenia i niósł na rękach Lulu. Zataczał się przy tym okropnie, ale nie dał sobie pomóc. Evangeline również nie wyglądała najlepiej. Marina wiedziała, że jej przyjaciółka jest bardzo niezależną osobą i zapewne wolałaby się czołgać, niż poprosić kogoś o pomoc. Teraz jednak podpierała się na ramieniu Artura Weasleya i sprawiała wrażenie, jakby w każdej chwili mogła się przewrócić. Zapewne widział to również Remus Lupin, bo zajął strategiczną pozycję po jej drugiej stronie.

Grimmauld Place 12 było dość dziwnym miejscem. Marina miała wrażenie, że zniszczone drzwi na posesję pojawiły się znikąd, bo dałaby sobie rękę uciąć, że na pierwszy rzut oka nie dostrzegła nic pomiędzy numerami 11 i 13.

Kiedy przekroczyli próg i znaleźli się w niemal całkowicie ciemnym pomieszczeniu, Marina poczuła silny zapach wilgoci, kurzu i stęchlizny. Mieszanka ta sprawiła, że znów zaczęła zanosić się drapiącym kaszlem. Gdy przez jej myśl przeszło, że dom ten jest zupełnie opuszczony, usłyszała podniesiony, męski głos, dochodzący z pogrążonego w ciemności wnętrza.

– Daję im pięć minut! – krzyczał, a Marina była niemal pewna, że zna jego właściciela. – Jeśli nie wrócą, to polecę sprawdzić, co się dzieje.

– Bill, uspokój się, mimo że jestem stary, to słuch mam dobry – rozległ się drugi, spokojny i wyważony głos, który musiał należeć do Dumbledore’a. – Jestem pewny, że przed chwilą ktoś wszedł do kwater.

Zapadło krótkie milczenie, a Marina dała by wiele, aby w tym momencie zobaczyć twarz Evangeline i Alberta. Chciała widzieć ich reakcje na fakt, że za chwilę spotkają się ze swoim starym przyjacielem. Marina pamiętała, że ostatni raz widziała Billa na weselu Walkerów. Wydawał się być wówczas bardzo wyluzowany i radosny, ale uwadze kobiety nie uszły spojrzenia, które posyłał państwu młodym. Ta romantyczna strona Mariny wierzyła, że Bill nadal czuł coś do Evangeline. Nie wiedziała, czy była to miłość, czy raczej dziwna fascynacja, ale jedno było pewne, cały czas było coś na rzeczy.

Z zamyślenia wyrwał Marinę cichy syk, a potem wzdłuż ścian zapłonęły staroświeckie lampy gazowe, rzucające rozdygotane światło na łuszczące się tapety i dziurawy dywan, biegnący przez długi, ponury korytarz. Okryty pajęczynami żyrandol połyskiwał mętnie pod sufitem, a ze ścian spoglądały na nich poczerniałe oczy czarodziejów, uchwyconych na portretach. Uwadze Mariny nie uszło, że żyrandol i świecznik na niewielkim stoliku miały kształt węża.

Drzwi na końcu korytarza otworzyły się tak energicznie, że Marina omal nie potknęła się o własne nogi ze strachu. W łunie złotego światła zobaczyła mężczyznę, który nie przypominał jej grzecznego chłopca, którego pamiętała z czasów szkolnych. Bill wyraźnie zmężniał i nabrał muskulatury. Długie, rude włosy miał związane w niewielki kucyk, a w uchu połyskiwał mu złoty kolczyk w kształcie kła. Ubrany był w skórzaną, czarną kamizelkę i wytarte dżinsy, a Marina dostrzegła, że całe jego prawe ramie pokrywa czarny tatuaż, ale z tamtej odległości nie była w stanie rozszyfrować wzoru.

Bill znalazł się przy nich w kilka sekund i zupełnie jej nie zdziwiło, że zainteresował się wyłącznie Evangeline, którą bez słowa chwycił pod drugie ramie. Albert musiał bardzo żałować, że ma zajęte ręce.

Mężczyzna wprowadził ich do sporej jadalni, która czasy swej świętości już dawno miała za sobą. Stał tam duży, drewniany stół i tuzin krzeseł. W oknach wisiały stare, oblepione kurzem zasłony, które w niektórych miejscach były rozerwane. Przez głowę Mariny przeszła myśl, że tak powinna wyglądać kwatera tych złych, a nie dobrych.

Możliwe, że uwierzyłaby, że padła ofiarą głupiego żartu, gdyby nie fakt, że w jadalni dostrzegła znajomą sylwetkę Albusa Dumbledore’a, który przez te lata nie zmienił się nawet o jotę. Prócz dyrektora Hogwartu czekała na nich niska, pulchna kobieta o rudawych lokach. Jej dobroduszny, pełen niepokoju uśmiech sprawił, że Marinie zrobiło się odrobinę lepiej.

Dopiero kiedy panna Blau bez zaproszenia usiadła na jednym z krzeseł, zobaczyła, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze. Był to chudy, wysoki mężczyzna, ale kobiecie ciężko było powiedzieć o nim coś więcej, bo jego wątła sylwetka pogrążona była w cieniu i niespecjalnie kwapił się, aby zrobić choć krok na przód lub się odezwać.

– Całe szczęście, że w końcu dotarliście – powiedziała kobieta o dobrotliwym wyrazie twarzy i omiotła ich sylwetki zatroskanym spojrzeniem.

– Czy były jakieś kłopoty, których się nie spodziewaliśmy? – zapytał Dumbledore.

– Nie – rzekł szybko Remus. – Tonks wróciła, aby pomóc aurorom i odszukać mężczyznę, na którego Artur natknął się w lesie. To jeden z popleczników Voldemorta, ale nie mamy pewności, czy był to śmierciożercą, którego się spodziewaliśmy.

– Zaraz… – wtrącił szybko Albert. – Chcecie nam powiedzieć, że wiedzieliście, że nas zaatakują i nie planowaliście nic z tym zrobić?

– To nie do końca tak – odpowiedział dyrektor łagodnym tonem. – Mieliśmy tylko cień informacji, przypuszczenie, że Voldemort coś planuje, ale byliśmy pewni, że wydarzy się to dopiero za… za jakiś czas.

– Za jakiś czas? – powtórzył Albert, podnosząc nieznacznie głos. – Za jakiś czas mogliśmy być martwi! Był pan u nas, prosił nas o pomoc, więc tak ciężko było nas ostrzec?

– Przestań… – wyszeptała bezgłośnie Evangeline, łapiąc męża za rękę. – To już niczego nie zmieni.

Marina popatrzyła na przyjaciółkę i zdała sobie sprawę, jak paskudnie wyglądaj. Jej skóra była zaczerwieniona i popękana. Z niektórych ran płynęła krew, z innych żółtawa ropa. Jej głowa opadała na boki, a powieki z trudem utrzymywała otwarte. Oddychała bardzo płytko.

– Moja żona potrzebuje uzdrowiciela i leków – powiedział po chwili Albert. – Jeśli nadal chcecie naszej pomocy, to najpierw dostarczcie nam odpowiednie eliksiry, albo zabierzcie ją do szpitala.

– Szpital nie wchodzi w grę – sprostował szybko Dumbledore. – Jeśli się tam pojawicie, to narazicie na niebezpieczeństwo personel i pacjentów. Arturze, powiadom proszę Severusa, że jest tu jego była uczennica. On będzie wiedział, jak jej pomóc.

Pan Weasley przytaknął, a po chwili wyszedł z jadalni.

– Chodź ze mną, kochanie – powiedziała pulchna kobieta, zwracając się do Evangeline. – Zaprowadzę cię do sypialni i choć trochę przemyję rany.

– Pod żadnym pozorem niech pani tego nie robi – syknął Albert, a Marina była zaskoczona, że jest w stanie wykrzesać z siebie tak nieprzyjemny ton głosu. – Moja żona jest uczulona na wodę. To nie są rany od ognia. To jej własny pot pokaleczył skórę.

Przez twarz kobiety przebiegł cień zaskoczenia, a Evangeline spojrzała groźnie na Alberta, który zupełnie ją zlekceważył. Marina jednak stała po stronie mężczyzny. To nie był odpowiedni czas na sekrety.

– Właśnie dlatego posłałem po Severusa – wyjaśnił Dumbledore. – Za czasów szkolnych wielokrotnie pomagał Evangeline.

W jadalni rozległo się głośne, przypominające szczekanie, prychnięcie. Marina podskoczyła ze strachem na krześle, a potem z cienia wyszedł mężczyzna, który sprawił, że do gardła podeszła jej gula. Kobieta doskonale wiedziała z kim ma do czynienia. Twarz Syriusza Blacka patrzyła na nią na Pokątnej z licznych plakatów i listów gończych. Był jednym z najgroźniejszych morderców, a teraz stał przed nią wyraźnie rozbawiony całą sytuacją. Brakowało jeszcze, aby zaczął klaskać w dłonie.

Jego pojawienie się i brak reakcji ze strony pozostałych członków Zakonu Feniksa sprawiły, że Marina miała coraz większe wątpliwości, po której stronie wojny aktualnie stoi.

– Smarkerus i pomaganie komukolwiek? – zapytał z trudem powstrzymując kąśliwy uśmiech. – Jakoś nie umiem sobie tego wyobrazić.

Gdyby Marina nie była wówczas w tak głębokim szoku, to zapewne stanęłaby w obronie nauczyciela eliksirów, jednak w tamtej chwili nie była w stanie wydusić z siebie słowa.

– Syriuszu, daj spokój –burknął Remus. – To jest właśnie wasz gospodarz. Syriusz Black. Czasem jego żarty są nie do zniesienia, ale zapewne się dogadacie.

– Pod warunkiem, że nie będą się zbytnio panoszyć – odpowiedział krótko, a Marina dostrzegła cień uśmiechu na jego poszarzałej, zapadniętej twarzy. – Sypialni nie brakuje. Możecie zająć jedną, dwie, albo trzy. Jak chcecie. Nie wiem jakie są między wami stosunki…

– Syriuszu… – upomniał go ponownie Remus. – Czy mógłbyś zająć się psem? Chyba jest w szoku.

– To suczka a nie pies – powiedziała szybko Evangeline. – Ma na imię Lulu.

Marina widziała, że Evie próbowała wstać z krzesła, kiedy Syriusz nachylił się nad półprzytomnym zwierzęciem, ale powstrzymały ją zawroty głowy i Bill, który cały czas trzymał ją za ramiona.

Black pogładził psa po pysku i wyszeptał coś cicho. Marina przez ułamek sekundy była pewna, że to jakaś magia, że mężczyzna ma jakiś dar zaklinania zwierząt, że za chwilę stanie się cud i Lulu wstanie i zamerda ogonem. Nic takiego się nie stało, choć suczka z zainteresowaniem śledziła ruchy mężczyzny i nie drżała pod dotykiem jego dłoni.

– Zajmę się nią – powiedział po chwili, po czym z trudem uniósł sporego psa.

– Ona boi się obcych – wyszeptała Evie, a jej głos zadrżał.

– Spokojnie. Nic jej nie będzie. Syriusz naprawdę zna się na psach – rzekł szybko Bill. – Mama ma rację, potrzebujesz odpoczynku. Poczekamy na Snape’a w jakimś pokoju a nie tutaj. Może chociaż oczyścimy te rany zaklęciami.

– Sam się tym zajmę – wtrącił szybko Albert, robiąc krok w stronę żony.

– Daj spokój – powiedział ostro Bill. – Spójrz na siebie. Ty też potrzebujesz pomocy. Masz poparzone ręce i twarz. A stopione oprawki okularów prawie przykleiły ci się do nosa. Zajmij się najpierw sobą, Albercie, bo w takim stanie jej nie pomożesz.

Mężczyźni popatrzyli na siebie, a Marina zamrugała gwałtownie, czując narastające między nimi napięcie. Przypomniała sobie, jak bardzo Bill był zazdrosny o Alberta i zaczęła się zastanawiać, czy to jest ten moment, w którym role się odwróciły.

Syriusz zawahał się jeszcze na chwilę zanim wyszedł z Lulu z jadalni.

– Czy między nimi coś było? – zapytał półgębkiem w stronę Remusa, który tylko wzruszył ramionami.

Bill nie czekał dłużej na odpowiedź Alberta. Bez słowa wziął Evangeline w ramiona. Kobieta jęknęła, bo nawet najmniejszy dotyk sprawiał jej ból.

– Zabiję cię za to, Weasley – jęknęła, a uwadze Mariny nie uszło, że Bill uśmiecha się pod nosem.

– Już to kiedyś słyszałem – powiedział. – I wówczas nie spełniłaś swojej groźby.

Bill wraz z Evangeline wyszli z kuchni. Ich śladem poszła pani Weasley. Po kilku sekundach dało się jeszcze słyszeć jej głoś, kiedy strofowała syna, że ma iść ostrożniej i ciszej, bo wszystkich obudzi.

Marina już chciała się zapytać, kim są ci wszyscy, ale najzwyczajniej w świecie nie zdążyła, bo głos ponownie zabrał Dumbledore.

– No dobrze – rzekł. – Za chwilę zajmiemy się również twoimi ranami, Albercie, ale tym czasem… – tu jego wzrok spoczął na Marinie. – Co ty tu robisz, panno Blau?

Kobieta popatrzył na Alberta, licząc na jakieś wsparcie. Ten jednak zupełnie stracił zainteresowanie sytuacją.

– Akurat odwiedzałam Evie – powiedziała cierpko. – Zasiedziałyśmy się i zostałam na noc. Nic wielkiego, takie tam ploteczki…

Była pewna, że Dumbledore jej nie uwierzył. Remus też nie wyglądał na przekonanego, ale nie dawał po sobie poznać, że ta sytuacja go jakoś specjalnie interesuje. Podał Albertowi miskę z czystą wodą i jakąś maść regenerującą na rany. Pomógł mu też zdjąć zniszczone okulary, które rzeczywiście odcisnęły ślady na jego twarzy.

– To chyba nie był dobry moment na ploteczki – rzekł Dumbledore, nie spuszczając z niej oczu.

– Gdybym wiedziała, że będą efekty specjalne, to poszłabym do domu – burknęła.

Marina nie miała ochoty już teraz opowiadać wszystkim historii bransoletki i granatowych kamieni, które wyssały z niej całą magię. Ona też była zmęczona. Może nie ucierpiała jakoś bardzo, ale nadal piekła ją zaczerwieniona dłoń, którą złapała rozgrzaną klamkę i robiło jej się zimno, bo miała na sobie tylko koszulę nocną i sweter. Chciała też się umyć, bo ciągle miała wrażenie, że coś się pali, a tak naprawdę to do niej przywarł ten swąd spalenizny.

– Widzisz, Marino – konturował Dumbledore. – To nie tak, że nie chcemy cię tu ugościć… Zakon jest otwarty dla każdego, kto wierzy w powrót Voldemorta i chce pomóc w walce z nim.

– Aha – jęknęła mało elokwentnie.

Uśmiechnęła, aby trochę zyskać w oczach dyrektora, ale miała wrażenie, że to, co pojawiło się na jej twarzy było raczej cierpkim grymasem. Jeszcze wczoraj nawet się specjalnie nie zastanawiała, czy Voldemort faktycznie powrócił. W tym fakcie utwierdziła ją dopiero Evie, choć dalej nie robiło to na niej jakiegoś wielkiego wrażenia. Marina wychodziła z prostego założenia: ta wojna jej nie dotyczyła. Nie była ważna dla żadnej ze stron. A teraz, zupełnie niespodziewanie, znalazła się w samym jej centrum.

Głupio było powiedzieć komuś takiemu jak Dumbledore, że wolałaby wrócić do domu, a poza tym, nie była pewna, czy ma dokąd wrócić. Życie bez magii w świecie czarodziejów zdawało się być niemożliwe. Musiałaby wszystko w nim zmienić. Zamieszkać wśród mugoli i tam znaleźć jakąś pracę. Ale co ona mogłaby robić? Jasne, jej ojczym był mugolem, więc znała realia ich życia. Wiedziała, jak płacić mugolską walutą, nie panikowała na widok telefonu czy telewizora, umiała nawet wypłacić pieniądze z bankomatu. Ale co z tego? Nie miała dokumentów, nie znała podstawowej wiedzy, której uczy się w niemagicznych szkołach… byłaby jak dziecko we mgle.

Marina z żalem musiała przyznać, że w tamtym momencie stała na jakiejś dziwnej granicy dwóch światów, a drzwi do obydwu były zamknięte i nie chciały się otworzyć pod naporem żadnej siły.

– Nie potrzebuję gościny i łaski – rzekła po chwili – Jeśli pan chce abym odeszła, to odejdę. Zapewne nie będę przydatna, bo moje zdolności zawsze były dość… przeciętne.

– To nie takie proste… To miejsce jest ważne dla naszej organizacji. Za kilka dni zjawi się tu osoba, którą trzeba chronić za wszelką cenę. Jeśli śmierciożercy wiedzą, że byłaś razem z Walkerami, to domyślą się także, że teraz jesteś z nami. Jeśli pozwolimy ci odejść, to będziesz dla nich łatwym celem. Złapią cię i będą próbowali wyciągnąć od ciebie informacje na temat położenia kwatery głównej Zakonu Feniksa.

– I uważa pan, że się wygadam?

Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie, choć Marina miała wrażenie, że więcej w tym litości niż sympatii.

– Nie podważam twojej lojalności, Marino. Ale musisz wiedzieć, że śmierciożercy mają sposoby, którym nie potrafią się oprzeć nawet najpotężniejsi czarodzieje. Nie możesz mieć pewności, że po wielu torturach nieświadomie nie zdradzisz im prawdy.

Kobieta nic nie odpowiedziała. Była zmęczona, ale mimo to potrafiła dodać dwa do dwóch. Popatrzyła na Alberta, który również podniósł na chwilę wzrok. W tamtym momencie obydwoje uświadomili sobie pewną rzecz. Utknęli na Grimmauld Place 12 i chyba nieprędko się stąd wydostaną.

– Więc jednym słowem nie mam wyjścia i muszę tu zostać? – zapytała Marina, aby upewnić się w swoim fatalnym położeniu.

– Przez najbliższy czas będzie to najlepsze rozwiązanie.

– Ale… czy to miejsce jest na pewno dobrze chronione? Nie chcę zaglądać darowanemu koniowi w zęby, ale czy nie zjawią się tu dementorzy, poszukujący Syriusza Blacka? Nie chcę być zamieszana w sprawę najbardziej poszukiwanego mordercy w kraju i…

– Syriusz nikogo nie zabił – wtrącił Remus. – Został osadzony w Azkabanie niesłusznie.

Marina przytaknęła nieznacznie. Jakoś trudno było jej w to uwierzyć, ale nie miała też ochoty specjalnie się nad tym zastanawiać. Winny czy nie… jakie to miało znaczenie, skoro Ministerstwo Magii nie zmieniło zdania wobec niego, więc i ona znajdowała się w potencjalnym zagrożeniu.

– Kilka spraw będzie wymagać wyjaśnienia – powiedział po chwili Dumbledore. – Ale to nie jest dobry moment. Musicie wypocząć i oczyścić umysły, bo prawda może was zaskoczyć.

Kobieta wstała. Chciała zapytać, czy ktoś może być tak miły, dać jej czyste ubranie i pokazać jakąś wolną sypialnię, aby mogła przespać się choć chwilę, ale wtem do jadalni ponownie wkroczył Artur Weasley. Nie był sam. Tuż za nim wszedł nie kto inny jak nauczyciel eliksirów – Severus Snape.

Marina miała wrażenie, że mężczyzna mocno się postarzał przez te kilka lat. Był jeszcze szczuplejszy niż wcześniej, a jego skóra nabrała niezdrowego, szarego koloru. Był cieniem profesora, którego zapamiętała z lat szkolnych.

– Jesteś, Severusie – powiedział pogodnie Dumbledore. – Cieszę się, że tak szybko przybyłeś, choć bardzo żałuję, że nie przewidzieliśmy tej sytuacji.

– Wydaje mi się, że to nie Czarny Pan dał bezpośredni rozkaz ataku na Walkerów, bo gdyby tak było, to zapewne nie gościliby tutaj teraz.

– Tak… może masz rację, będzie trzeba to sprawdzić… Czy masz eliksiry, które pomogą Evangeline?

– Częściowo – oznajmił Snape, a Marina widziała, że Albert bacznie go obserwuje. – Ale w ciągu kilku dni dostarczę jej to, czego będzie potrzebować.

– Wystarczą nam składniki. Z resztą poradzimy sobie sami, panie profesorze – wtrącił Albert, zwracając na siebie uwagę byłego nauczyciela.

– Nie wątpię, Walker.

– Może pan mi to dać? Pójdę do niej…

– Albercie, odpuść – poprosił Remus, przytrzymując go za ramię. – Nikt z nas nie zrobi jej krzywdy. Molly jest bardzo troskliwą osobą.

Marina doskonale wiedziała, że Albertowi nie chodzi o panią Weasley, a o jej syna, który zapewne nie zamierzał odstąpić Evangeline na krok. Wolała jednak się nie odzywać na ten temat. Odsunęła głośno krzesło, aby zwrócić na siebie uwagę, bo od kilku minut miała wrażenie, że stała się przezroczysta. Podziałało. Zebrani w jadalni mężczyźni odwrócili się w jej stronę.

Przez ułamek sekundy brwi Snape’a uniosły się delikatnie, ale po chwili jego kamienna twarz nie dawała już żadnego znaku, że obecność Mariny tak bardzo go zaskoczyła.

– A to co tu robisz, Blau? – zapytał tylko.

– Cóż, to długa historia – powiedziała, nie mogąc powstrzymać ziewnięcia. – Ale teraz zupełnie nie mam ochoty o tym rozmawiać. Czy mogę dostać choć kawałek maty, aby móc się na niej przespać kilka godzin?

– Zaraz zaprowadzę cię do jakiejś sypialni – wtrącił szybko Artur. – Choć za mną. Przez to całe zamieszanie Ginny pewnie nie śpi. Zapewne pożyczy ci jakieś ubranie.

Marina nie miała pojęcia kim jest Ginny. Mogła być jedyną siostrą Billa, o której chłopak kiedyś wspominał, ale panna Blau nadal wyobrażała ją sobie jako małą dziewczynkę, zapominając, że czas płynie nie tylko dla niej.

Leniwie ruszyła za Arturem. W drzwiach obróciła się jeszcze i popatrzyła na Snape’a, który wyłożył na stół kilka wywarów i maści i rozmawiał przyciszonym głosem z Albertem. Były nauczyciel nawet na nią nie spojrzał, ale ona nie potrafiła powstrzymać obrazu szkolnych wspomnień, które zawitały w jej głowie. Uśmiechnęła się mimowolnie na myśl o starych, dobrych czasach.

Obserwatorzy