Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

sobota, 8 sierpnia 2020

Rozdział 45: Etap czwarty

Znalezienie Mariny Blau w słoneczne sobotnie przedpołudnie nie należało do najtrudniejszych. Evangeline Potter od razu wiedziała, gdzie powinna szukać swojej koleżanki, choć nadal odczuwała niepokój i strach przed rozmową z nią. Od pamiętnej nocy miną tydzień. Połowę tego czasu Ślizgonka spędziła w skrzydle szpitalnym, a później jakoś nie było okazji. Oczywiście miały wspólne lekcje, zdarzało się, że nawet siedziały w jednej ławce, ale mimo to żadna nie była gotowa na poważną dyskusją.

Marina czasem o coś pytała, ale Evangeline odpowiadała półsłówkami. Innym razem było odwrotnie i Puchonka ograniczała się do kiwania głową lub wzruszania ramionami. Sytuacja stawała się męcząca i któraś z nich po prostu musiała zrobić pierwszy krok. Padło na pannę Potter, która była pewna, że dalsza zwłoka nie ma najmniejszego sensu. Co się stało już się nie odstanie i obie musiały zmierzyć się z konsekwencjami swych czynów.

Evangeline udała się na błonia Hogwartu i powolnym krokiem ruszyła w stronę ławki, którą zawsze zajmowała Marina. Nie spieszyła się, choć wiedziała, że decyzja została podjęta i odwlekanie jej nie miało już najmniejszego sensu.

Koleżankę dostrzegła z daleka. Siedziała przygarbiona dokładnie tam, gdzie spodziewała się ją zastać. Jej jasne włosy opadały kaskadami na strony niezbyt grubej książki, którą trzymała na kolanach. Była nią tak zaabsorbowana, że nawet nie zauważyła, kiedy Evangeline bez słowa usiadła obok niej na ławce. Dopiero po dłuższej chwili podskoczyła nieznacznie, zaskoczona towarzystwem.

– Prawie dostałam zawału – mruknęła, zamykając trzymaną powieść.

Panna Potter z ciekawością zerknęła na tytuł i omal nie spadła z ławki.

Mistrzyni Eliksirów? – jęknęła. – Myślałam, że dałaś już sobie spokój z tymi bzdurami.

– Po prostu zrobiłam sobie przerwę – odpowiedziała szybko. – Nie miałam na to czasu przez te nudne lektury zadawane przez Snape’a. Przez to zrobiły mi się straszne zaległości! Mam aż trzy tomy do nadrobienia.

– Czyli nie przejmujesz się całą sytuacją z konkursem?

Marina zacisnęła wargi, po czym energicznie pokręciła głową. Odłożyła książkę na bok i popatrzyła na Evangeline.

– To nie tak – szepnęła. – Bardzo się przejmuję, ale nie ze względu na mnie… Chodzi mi o ciebie. Wiem, że było to dla ciebie bardzo ważne. Poświęciłaś na przygotowania tak dużo czasu i energii, a twoje eliksiry na pewno były warte więcej niż moje. Miałaś szanse wygrać, a przeze mnie ją straciłaś.

– Nie myśl o tym w ten sposób – powiedziała szybko Evangeline, nie patrząc na Marinę. – Ten konkurs jest ostatnią rzeczą, jaką chciałabym sobie teraz zaprzątać głowę. Choć oczywiście masz rację, że oddałam mu cząstkę siebie i zapewne za jakiś czas pożałuję tego wszystkiego, ale dzisiaj i tak nie byłabym w stanie uwarzyć nic sensownego.

Marina przytaknęła, a później milczały przez chwilę. Na szczęście nie przytłaczała ich cisza. Na szkolnych błoniach dało się usłyszeć szum drzew poruszanych delikatnym wiatrem i głośny świergot ptaków, cieszących się z nadejścia ciepłych dni.

– Powiedz mi, Marino… – zaczęła ostrożnie Evangeline. – Czytałaś dziennik mojej matki, prawda? Jaka ona była? Czy w ogóle jej na mnie zależało? A co z Rabastanem? Uważasz, że się kochali?

Chwilę trwało zanim panna Blau dobrała odpowiednie słowa do swych myśli. Evangeline widziała, jak próbuje przemyśleć swoją wypowiedź, aby tym razem nie powiedzieć zbyt wiele.

– Chyba nie ma sensu tego przed tobą ukrywać – powiedziała po chwili. – Zapewne wcześniej czy później ten dziennik trafi do ciebie, bo masz prawo go mieć, jednak to, co w nim wyczytasz zapewne nie da ci ukojenia. Zapewne się domyślasz, ze nie łatwo jest szesnastolatce zaakceptować fakt, że zachodzi w ciążę. Dlatego twoja mama miewała chwile załamania, ale myślę że w głębi serca bardzo cię kochała i wierzyła, że twoje pojawienie się na świecie sprawi, że wraz z Rabastanem stworzą rodzinę.

– Czyli to Gebin wszystko zniszczył? – zapytała Evangeline, a w jej głosie pobrzmiała złość. – Moi rodzice nie mieli pojęcia o tym, co ich łączy i chcieli być razem?

Marina westchnęła głośno, a potem pokręciła przecząco głową.

– Nie wiem, Evie, czy Rabastan wiedział o tym, że jest bratem Ruth, ale wiem jedno, on jej nie kochał. Chciałabym ci powiedzieć, co nim kierowało, kiedy postanowił się zbliżyć do twojej matki, ale nie da się tego stwierdzić znając tylko jedną perspektywę.

– Więc skąd wiesz, że to nie była miłość? – dopytywała Evangeline, a z każdym wypowiedzianym słowem głos drżał jej coraz mocniej. – Powiedz mi. Sama mówiłaś, że i tak dowiem się prawdy.

– Prawda jest niestety taka, że Rabastan Lestrange to taki sam potwór jak Gebin… – szepnęła Marina, a potem mechanicznie ujęła dłoń Evangeline.

Panna Potter wzdrygnęła się od dotyku Mariny, ale mimo wszystko nie wyrwała dłoni z jej uścisku. Choć bardzo nie lubiła, gdy ktokolwiek dotykał jej skóry, to jednak dla panny Blau umiała zrobić wyjątek.

– Rabastan wykorzystywał Ruth – powiedziała w końcu Marina. – Posuwał się do czynów, do których nikt nie ma prawa się posunąć. Robił po stokroć gorsze rzeczy od Davida i dlatego tamtej nocy chciałam polecieć do domu. To przez dziennik twojej matki, która dawała tym wszystkim facetom przyzwolenie, aby traktowali ją jak śmiecia. Ja nie chciałam być taka jak ona, z całych sił pragnęłam z tym skończyć, bo wiedziałam, że im dłużej zwlekam, tym będzie to trudniejsze. Poza tym, Snape odebrał mi dziennik, a byłam pewna, że kto jak kto, ale Snape na pewno go przeczyta i nie zostawi tak tej sprawy. Wiedziała, że z samego rana w szkole rozpęta się prawdziwa afera z Gebinem w roli głównej. Tylko że… Evie, ja naprawdę nie wiedziałam, że chodzi o ciebie. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że nie jesteś biologiczną córką Potterów. Zawsze mi się wydawało, że jesteś bardzo podobna do ojca.

Evangeline pogrążyła się we własnych myślach. Była zła na siebie, że w ogóle przeszło jej przez głowę, że Rabastan i Ruth mogli tworzyć parę szczęśliwych kochanków. Każda kolejna informacja była dla niej mocnym, bolesnym ciosem. Coraz częściej miała wrażenie, że więcej już nie zniesie, a mimo to nadal siedziała wyprostowana i unosiła wysoko głowę. Być może była silniejsza niż myślała, ale jednocześnie mogła to być zasługa ludzi, którzy byli tak blisko niej. A może to zaciśnięte na jej dłoni palce Mariny dawały taką siłę?

– Na początku byłam na ciebie zła, że nie powiedziałaś mi prawdy o Davidzie – powiedziała w końcu Evie, nieznacznie schodząc z tematu własnej przeszłości. – Ale później zrozumiałam, że to wszystko było zbyt skomplikowane, aby tak po prostu się przed kimś otworzyć i opowiedzieć o tym, co się działo.

Marina wzdrygnęła się. Przez chwilę Evangeline miała wrażenie, że uścisk ich dłoni słabnie, ale nic takiego się nie stało.

– Moja mama związała się z Davidem jakieś sześć lat temu, a od czterech są małżeństwem – wyjaśniła. – Na początku wydawał się być w porządku. Jak zresztą widziałaś, jest policjantem i nawet lubiłam jak opowiadał te wszystkie głupawe historie pościgów i łapania przestępców. Choć byłam mała, to zdawałam sobie sprawę z tego, że w większości są to bzdury, które go nie dotyczą. David zwykle patrolował ulice i był wzywany do rodzinnych kłótni.

Marina zrobiła dłuższą pauzę, ale Evangeline nie miała śmiałości jej przerwać. Pozwoliła pannie Blau opowiadać wszystko we własnym tempie, nawet jeśli miałby tu siedzieć do nocy.

– Wszystko się zmieniło, kiedy David dowiedział się, że jesteśmy czarownicami. Naprawdę nie potrafię zrozumieć, dlaczego wówczas nie odszedł… Może to przez mamę, której bardzo zależało na tym związku? Dla niego zgodziła się porzucić magię. Czasem zdarza jej się rzucić jakieś zaklęcie, ale tylko wówczas, gdy Davida nie ma w domu lub gdy jest pewna, że śpi. Sama widziałaś, że gardzi magią i wszystkimi, którzy są z nią związani.

– Tak, ale mimo wszystko twoja mama nie chce go zostawić. Chodzi o kwestie finansowe?

– Raczej nie. Mama nie pracuje od momentu, jak się pobrali, ale gdyby się rozstali, to na pewno by coś znalazła. Tu chodzi o coś innego, o coś czego nie potrafię zrozumieć. Ona go po prostu kocha. Kocha tego zwyrodnialca bardziej niż własną córkę.

Głos Mariny załamał się nieznacznie. Evangeline widziała, że dziewczyna zamrugała gwałtownie, aby powstrzymać napływające do oczu łzy.

– Kiedy skończyłam trzynaście lat zaczął się robić grubiański, coraz częściej rzucał w moim kierunku sprośne komentarze. Pilnował się. Nigdy nie robił tego przy matce. Zaczął też więcej pić, ale to nie było tak, że każdego wieczora przychodził schlany do domu. W sumie nadal tak nie robi, ale i tak uważam, że nadużywa alkoholu. Ale z dwojga złego wolę, gdy jest pijany. Wtedy zapada w głęboki sen i wiem, że szanse, że przyjdzie do mojego pokoju są niewielkie. Od jakiegoś czasu zaczęła stawiać przy drzwiach szklane butelki, aby narobiły hałasu, kiedy do mnie przychodził… To zawsze alarmowało mamę i myślała, albo udawała, że tak właśnie myśli, że David pomylił pokoje.

Kolejna chwila milczenia. Marina nerwowo wykopywała czubkiem buta kępki trawy spod ławki. Przez kilka długich minut była na tym bardzo skupiona.

– David twierdzi, że gwałt jest tylko wtedy, kiedy dojdzie do stosunku – powiedziała w końcu, zaciskając mocniej palce na dłoni Evangeline.

Jej paznokcie wbiły się w cienką skórę przyjaciółki i sprawiły jej tym niemały ból. Panna Potter jednak nawet się nie wzdrygnęła, czekając na finał tej okropnej historii.

– Dlatego według jego zasad nigdy mnie nie skrzywdził. Dla niego nie ma znaczenia to, że mnie dotykał i podniecał się na mój widok. W sumie nie byłam nawet naga, co zapewne również go usprawiedliwia i…

– Nic go nie usprawiedliwia – przerwała jej ostro Evangeline. – Pamiętasz? Sama mu to powiedziałaś. Nic nie usprawiedliwia tych czynów. Tak samo, jak nic nie usprawiedliwia bierności twojej matki. Byłaś dzieckiem, a jej obowiązkiem było cię bronić.

– Może… – szepnęła Marina.

– Wykazałaś się ogromną odwagą, kiedy postanowiłaś spojrzeć mu w twarz i zakończyć to wszystko. Mimo wszystko, cieszę się, że mogłam być tego częścią i pomóc ci. A jeśli myślisz, że teraz zostawię cię z tym wszystkim, to jesteś w ogromnym błędzie. Rozmawiałam już z tatą. Wakacje spędzisz u nas.

– Ale ja przecież nie mogę…

– Oczywiście, że możesz – rzekła stanowczo Evie. – Mamy w domu ogromną bibliotekę. Jest w niej sporo dzieł z literatury pięknej. Pokażę ci książki, które są warte czytania, a nie te brednie o Mistrzyni Eliksirów. Jedynym problemem może być Fabian, ale nim się nie przejmuj. Da się jakoś przyzwyczaić do jego fanaberii.

Marina uśmiechnął się delikatnie.

– Ach, chyli od teraz jesteśmy najlepsze przyjaciółki na zawsze? – zapytała. – Zapleciemy własne bransoletki, albo zrobimy sobie identyczne tatuaże? Możemy też iść na zakupy i kupić sobie identyczne ciuchy. Aczkolwiek to może być lekko skomplikowane, bo nie lubię czarnego, a ciężko znaleźć w twojej szafie coś w innym kolorze. Ale spokojnie, mogę się tym zająć.

– Przestań żartować, bo zacznę żałować swojej decyzji – upomniała ją Evangeline. – Mogę się zgodzić tylko na zaplatanie bransoletek.

– Dobrze, ale ja wybiorę kolor.

Panna Potter przewróciła oczami, a potem wstała z ławki.

– Chodź – powiedziała w stronę Mariny. – Zaraz skończy się kolejny etap konkursu i chcę wiedzieć, jak poszło Albertowi, bo ostatnio on również ma ciężki czas…

Dziewczyny ruszyły w stronę zamku, a przez całą drogę nie puściły swych dłoni.

~*~

Kochana Beatrice!

Piszę do Ciebie ten list z nadzieją, że w ogóle go otrzymasz. Sama wiesz, jak trudne są dla mnie zasady panujące w waszym świecie. Czy naprawdę tak trudno podłączyć tę waszą szkołę do linii telekomunikacyjnej i założyć tam choć jeden telefon? To naprawdę ułatwiłoby sprawę osobom takim jak ja, którzy nie mają magicznego daru.

Mogłabym poprosić o pomoc Twojego ojca, ale jak pewnie się domyślasz, nie chcę mieć z nim już nic wspólnego. Przykro mi, że dowiadujesz się o naszym rozstaniu z listu, ale zapewne od lat domyślałaś się, że będzie to kwestią czasu. Okazuje się, że pewnych światów nie da się połączyć, choć zapewne wytrzymałabym z nim dłużej, gdyby nie sytuacją, która wyniknęła przed paroma dniami. Nie mogę uwierzyć, że tyle lat żyłam z człowiekiem, który skrywał tak okropny sekret. Jako lekarz nie wyobrażam sobie sytuacji, w której bez skrupułów porzucam potrzebujące bezzwłocznej pomocy niemowlę, a później każdego ranka patrzę na siebie w lustrze i jakby nigdy nic wykonuję swój zawód. Nie wiem, jakim trzeba być człowiekiem, aby dokonać czegoś takiego…

Nie trzeba być wyrocznią, aby się domyślić, że Twój ojciec straci nie tylko pracę, ale również reputację i szacunek. Może i zabrzmi to okrutnie, ale dostanie to, na co zasłużył. Wiem, że się z tego otrząśnie, bo nie jest człowiekiem, który łatwo się poddaje i będzie próbował finansowo stanąć na nogi, ale mojej pomocy już w tym nie uzyska.

Nie mówiłam Ci o tym wcześniej, ale jakiś czas temu dostałam propozycję stażu w jednej z renomowanych klinik chirurgii ortopedycznej w Los Angeles. Tamtejsi lekarze są zachwyceni badaniami, jakie prowadzę nad nowym, mniej inwazyjnym sposobem wydłużania dolnych kończyn. Odesłali mi obszerne komentarze do wszystkich moich publikacji, które zawierały tak wiele wskazówek i rad, że cały czas nie mogę wyjść z podziwu, że tak wiele jeszcze można zrobić w tym kierunku. Może i zwlekałam z podjęciem decyzji, ale teraz już się nie waham. Potwierdziłam swój przyjazd. Lecę w połowie maja. Dyrekcja szpitala obiecała, że zapewni mi mieszkanie, ale mimo wszystko cieszę się, że będę tam tak wcześnie, ponieważ chciałabym, aby lokum było dogodne nie tylko dla mnie, ale również dla Ciebie. Nie wyobrażam siebie, abyś nie spędziła ze mną przynajmniej części swoich wakacji. Oczywiście zrozumiem i uszanuję Twoją decyzję, jakakolwiek by ona nie była, ale w głębi serca wierzę, że możliwość wyjazdu do Ameryki będzie dla Ciebie ogromnym szczęściem i pewnego rodzaju szansą na poznanie świata. Czuję, że obie bardzo na tym skorzystamy.

Odpisz jak najszybciej, kocham Cię i całuję, Mama.

 

List ciążył w kieszeni Beatrice w czasie ostatniego już etapu Zaawansowanej Potyczki o Złoty Kociołek. Otrzymała go dziś rano, więc oczywistym było, że nie zdążyła na niego odpisać, choć bardzo tego pragnęła.

Dziewczyna wiedziała, że to, czego dopuścił się przed laty jej ojciec było czymś okropnym i w zasadzie nie dało się tego w żaden sposób wyjaśnić. Oczywiście Bea nigdy nie uważała Gilberta Doyle’a za złego tatę. W sumie denerwowało ją to, że czepiał się jej kolczyków i tego, jak się ubiera, ale mama też nie była lepsza, kiedy na każdym kroku powtarzała jej, że powinna więcej ćwiczyć by wysmuklić nogi. Dziś jednak była gotowa o tym zapomnieć.

Ameryka, Los Angeles! Miała niepowtarzalną szansę spędzić dwa miesiące wakacji w miejscu, o którym zawsze marzyła. To wszystko było dla niej tak niesamowite, że nawet teraz, pochylając się nad bulgoczącym wywarem w kociołku, uśmiech nie schodził jej z twarzy.

Gdyby Bill i Albert ją widzieli, to zapewne pomyśleliby, że zupełnie oszalała. Dziś przecież nie wolno było się cieszyć. Została ich tylko trójka i należało zadumać się na chwilę nad losem nieszczęsnych dziewczyn, które zostały wyrzucone z konkursu. Jasne, było jej żal Mariny i Evangeline (tej drugiej mimo wszystko bardziej, bo jednak jej losy splatały się z losami rodziny Beatrice i to jej bardziej zależało na zwycięstwie, bo Marina prawdopodobnie znalazła się w tym konkursie przypadkiem), ale z drugiej strony, kto im kazał uciekać w nocy ze szkoły?

Bea nie znała prawdziwej przyczyny tej niebezpiecznej wycieczki, choć po szkole zaczynały już krążyć niebanalne plotki. Jej przyjaciółka Molly Kabbot oświadczyła nawet, że jest niemal pewna, że Marina spotyka się z jakimś mugolem i usychała z tęsknoty za nim. Oczywiście Beatrice nie wierzyła w takie bzdury, bo domyśliła się, że sprawa jest bardziej poważna i nie sprowadza się do tak infantylnych głupstw, ale darowała sobie dyskusję z przyjaciółką.

Beatrice posiekała kilka świetlików i wrzuciła je do kociołka. Eliksir dziwnie zabulgotał, a na jego powierzchni pojawiło się sporo niewielkich bąbli. Nie była pewna, czy tak to miało wyglądać, ale nawet perspektywa porażki nie była w stanie zepsuć jej dnia. Musiała się poważnie zastanowić, czy w czasie finału zaryzykuje wypicie swojego eliksiru. Postawiła na częściową transmutację. Chciała, aby jedynie jej nogi zaczęły przypominać łapy zwierzęcia, co mogłoby dać jej przewagę w czasie wyścigu na czas z innymi zawodnikami. Problem polegał na tym, że chyba za dużo nasłuchała się ostrzeżeń Alberta i jego teorii, że przy źle przygotowanym wywarze niektóre cechy odzwierzęce mogą być trwałe, a Bea była pewna, że w czasie wakacji w Ameryce nie chce mieć ogromnych pazurów przy stopach lub owłosionych nóg.

~*~

Bill Weasley uniósł rękę, sygnalizując zakończenie czwartego etapu. Poczekał cierpliwie, aż Snape przyniesie mu dwa puste flakoniki podpisane jego nazwiskiem, a później napełnił zakorkował naczynia. Jednym okiem starał się obserwować reakcję nauczyciela, aby utwierdzić się w przekonaniu, że zbyt wysoko postawił sobie poprzeczkę i jego eliksir ewidentnie nie należał do udanych. Nauczyciel jednak był niewzruszony, a z jego twarzy ciężko było wywnioskować cokolwiek.

Chłopak westchnął, oddając mu swoje dzieło. Poukładał pozostałe składniki na stole po czym szybko i raczej niechlujnie przetarł blat po skończonej pracy. Nie wypadało zostawić go całkiem upaćkanego, ale jednocześnie Bill marzył, aby uciec z lochów jak najszybciej.

Ten eliksir był jego największą porażką w całym konkursie. Niechętnie musiał przyznać rację Albertowi, który od początku ostrzegał go przed sporządzaniem eliksiru pełnej transmutacji w zwierzę. Choć notatki znalezione we Wrzeszczącej Chacie były bardzo pomocne, to jednak Bill nie miał zbyt wiele czasu, aby zrobić z nich odpowiedni użytek. Chłopak postanowił nie przejmować się tym zanadto. Kiedyś je wykorzysta, perspektywa nauczenia się sztuki animagii była niesamowicie kusząca. Być może już w przyszłym roku znajdzie czas, aby się tym zająć.

Bill rzucił przez ramie krótkie do widzenia i opuścił klasę. Przystanął lekko zaskoczony, kiedy zobaczył, że korytarz w lochach nie jest pusty. O kamienną ścianę stała oparta Evangeline, a tuż przed nią znajdowała się Marina. Rozmawiały swobodnie. Może nawet odrobinę zbyt swobodnie jak na zaistniałą sytuację.

Chłopak przyjrzał się pannie Potter, zanim ta zdążała wyczuć jego obecność. Nadal nie uważał jej za piękność. Wręcz przeciwnie. Spiczasta, pociągła twarz i długi wiedźmowaty nos skutecznie mogły odstraszyć potencjalnych adoratorów, ale mimo to Bill czuł dziwne ukłucie żalu. Wiedział, że nigdy już się do siebie nie zbliżą, nigdy już nie dotknie jej włosów, choć doskonale pamiętał chwilę, w której czuł je pod swoimi palcami. Były miękkie jak jedwab…

Spieprzyłeś to, Bill – powiedział do siebie w myślach.

– Cześć – rzekł, wyrywając dziewczyny z rozmowy.

Wzdrygnęły się, a potem popatrzyły na niego zaskoczone. Uśmiechnął się. Włożył w ten gest wiele wysiłku, ale mimo wszystko jego wargi tylko delikatnie się wygięły.

– Tak szybko? – zapytała zaskoczona Evangeline. – Byłam pewna, że miałeś jakiś ambitny plan na ten etap.

– Bo miałem… chyba zbyt ambitny – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Przerosło mnie moje własne ego. Jeśli sędziowie dadzą mi za ten eliksir mniej niż połowę punktów, to nawet go nie użyję.

– Czyli zostało ci w głowie jeszcze trochę zdrowego rozsądku? – wtrąciła po chwili Marina. – Myślałam, że kompletnie ci wywietrzał.

Zapadło krótkie milczenie, a Bill nagryzł wargę.

– Przepraszam cię, Marino – oznajmił po chwili. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło, kiedy zacząłem wyrzucać twoje rzeczy. Ta cała sprawa z dziennikiem w ogóle nie powinna mnie dotyczyć. Byłem wściekły, ale sam nie wiem na co.

– Przeprosiny przyjęte – powiedziała dziewczyna bez wahania. – A jeśli pytasz, co w ciebie wstąpiło, to mogę ci wyjaśnić. Zazdrość, Bill. To bardzo brzydka i niebezpieczna cecha. I chyba właśnie to zżerało cię od jakiegoś czasu.

Chłopak w odpowiedzi spojrzał na Evangeline. Dziewczyna również nie spuszczała z niego wzroku. Jej czarne oczy przeszywały go na wskroś, a pobliski płomień świecy rzucał blask na jej piękne włosy, które nabrały filetowych odcieni.

– Spieprzyłem to – powiedział w jej kierunku.

– Podobno wina nigdy nie leży po jednej stronie – odpowiedziała, a jej głos był spokojny. – Nie chcę się powtarzać, ale chyba faktycznie niektórych światów nie da się połączyć. Zawsze byłeś za dobry i…

Bill uciszył ją gestem dłoni.

– Koniec tematu – oznajmił szybko. – Bo jak znów zaczniesz gadać o dzieciach światła i ciemności, to serio się wkurzę i w przyszłym roku ani razu nie usiądę przy naszym stoliku w bibliotece.

Evangeline prychnęła głośno.

– Naszym? – powtórzyła z przekąsem. – To mój stolik. Zajmuję go od sześciu lat, a ty bezczelnie się tam wprosiłeś. Więc jeśli to jest sposób, aby się ciebie pozbyć, to bardzo chętnie uraczę cię moją opowieścią.

Nie była zła. Bill wiedział to w jej oczach. Mimo tych wszystkich wydarzeń, które ją spotkały potrafiła się podnieść i iść dalej. I choć każdy z nich nie raz upadnie, to i tak potrzeba dużo, dużo więcej, aby ich pokonać.

– W takim razie pogoszczę przy nim w przyszłym roku – dodał po chwili. – Będziemy się razem uczyć do owutemów.

– Mam nadzieję, że mnie nikt nigdy nie będzie podrywać na książki i wspólną naukę – wytrąciła Marina, wzruszając ramionami. – No dobrze, to zależy o jakich książkach byśmy mówili. Niektóre są nawet spoko.

Bill wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Evangeline. Żadne z nich nie powiedziało głośno tego, co cisnęło im się na usta już od kilku miesięcy.

~*~

Albert wrócił do sypialni dość późno. Gdyby zależało to tylko od niego, to zapewne już wiele godzin temu zaszyłby się w łóżku. Nie pozwoliły mu na to Evangeline i Marina, z którym spędził całkiem przyjemny czas na szkolnych błoniach. Starał się wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu i przestać narzekać na swoje chore życie, bo wiedział, że dziewczynom wcale nie jest łatwiej. One również wiele przeszły i gdyby tylko chciały, to mógłby schować głowy pod kołdrami i nie wyściubiać nosa aż do wakacji. Nic takiego nie miało miejsca. One starały się dla niego, on starał się dla nich.

Niestety na poduszce czekała na niego niezbyt miła niespodzianka. Leżała tam biała koperta podpisana jego imieniem i nazwiskiem. Była zapieczętowana, ale jako pieczęć użyto prawdopodobnie najzwyklejszej szyjki butelki. Albert już kiedyś widział coś takiego, więc miał niemal pewność, kim jest adresat wiadomości.

Szybko przełamał pieczęć i wyciągnął zapisany kawałek pergaminu. List przeczytał kilkakrotnie, choć już po jednym razie jego treść odcisnęła się w jego umyśle.

 

Kochany Albercie,

Tak bardzo pragnęłam twojego szczęścia, że omal Cię nie skrzywdziłam w najokrutniejszy z możliwych sposobów. Pewnie już wiesz, że to ja przekonałam Gebina, aby zaszkodził uczestnikom konkursu… choć słowo przekonałam chyba nie jest najodpowiedniejsze. Zapłaciłam mu, zapłaciłam mu niebotyczne sumy, bo wierzyłam, że w taki sposób wynagrodzę Ci lata naszej rozłąki.

Wiem, że nienawidziłeś mnie przez całe życie i nie dziwię się, że tak było. Odeszłam bez pożegnania, bo pragnęłam innego życia. Pożałowałam tego szybciej niż może ci się zdawać, ale i tak było już za późno. Twoja babcia nigdy nie chciała mnie ponownie dopuścić do Ciebie i Twojego ojca. Próbowałam pisać listy, ale ona zawsze je niszczyła. Kilka razy chciałam Was odwiedzić, to zatrzasnęła mi drzwi przed nosem i groziła, że mnie skrzywdzi jeśli przekroczę prób Waszego domu. Co miałam zrobić? Zapewne był jakiś sposób, szansa, której wówczas nie widziałam i teraz mogę jedynie tego żałować.

Nie chcę się usprawiedliwiać, Albercie, chcę po prostu abyś zrozumiał, co mną kierowało, kiedy wynajęłam Gebina. Miał sprawić, aby zwycięstwo w Zaawansowanej Potyczce o Złoty Kociołek przypadło właśnie Tobie, bo wierzyłam, że da Ci to ogrom szczęścia, którego nie zaznałeś z mojej winy. Głupia myślałam, że jeśli pojawię się w trakcie finału w Hogwarcie, to rzucimy się w sobie w ramiona i zapomnimy o tym, co złe.                                                                              

Faktem jest, że przez pewien czas mieszkałam z Twoim ojcem. Przyjął mnie, choć nie powiem, aby miał jakieś inne wyjście. Dom był w opłakanym stanie, a on sam niemal nie trzeźwiał. Byłam mu potrzebna i mam ogromną nadzieję, że przynajmniej dla niego udało mi się zrobić coś dobrego. Dzięki mnie masz dom, do którego możesz wrócić i to jest najważniejsze.

Przez jakiś czas się nie zobaczymy. Muszę zgłosić się na przesłuchanie w Ministerstwie, aby zakończyć tę sprawę z Gebinem. Nie mogę dłużej uciekać, bo do niczego dobrego mnie to nie doprowadzi. Ale wrócę. Obiecuję Ci, że wrócę, a wówczas od Ciebie będzie zależało, czy zechcesz się ze mną widzieć. Ja zawsze będę gotowa.

Życzę Ci szczęścia, Albercie, bo wiem, że nawet bez mojej pomocy jesteś w stanie wygrać ten konkurs. Trofeum jest w zasięgu Twojej ręki. Wystarczy, że ją wyciągniesz i sięgniesz po nie. Nie wahaj się, synku.

Kocham Cię, Diana Walker, Twoja Mama.

1 komentarz:

  1. Czytając ten rozdział doszłam do wniosku, że biedni ci Twoi bohaterowie ;p Z całej piątki tylko Bill nie ma wielkich problemów rodzinnych (okay, jest biedny, ale chyba aż tak go to nie uwiera).

    Koniec końców wszystko się rozwiązało, choć wytłumaczenie Diany Walker jest... pokrętne? Znaczy, wierzę, że babcia Alberta mogłaby odciąć ją od rodziny, w końcu Diana pojawiła się z powrotem niemal równo ze śmiercią babci, czyli była to rzecz, która na długo trzymała ją z daleka. Ale, kurczę... No dobra, możemy uznać, że zostawiła syna na tak długo, że w ogóle go nie znała i nie wiedziała, że jej "pomoc" wcale mu się nie spodoba. Dziwna kobieta.

    To miłe, że Bea dostała swoje pokrętnie szczęśliwe zakończenie (jakoś nie wydaje się szczególnie smutna z powodu ojca, który pewnie pójdzie siedzieć). Ta dziewczyna wiecznie była niezadowolona z życia, fajnie się czyta, że choć raz coś jej się podoba.

    Co do Billa i Evangeline... Uznajmy, że Twoja historia jest osadzona w kanonie, więc wszyscy wiedzieliśmy, że musiało się to tak skończyć. Przez chwilę bałam się, że spektakularnie zamordujesz Evangeline, więc jestem zadowolona z takiego obrotu sprawy... Nawet jeśli został jeszcze epilog i możesz coś zakręcić.

    Pozdrawiam gorąco (bo inaczej się nie da przy takiej pogodzie...),
    Bea

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy