Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

wtorek, 4 sierpnia 2020

Rozdział 44: Rozrachunek z przeszłością cz. 3

Przebudzenie się po kilkunastu godzinach snu było dla Mariny czymś wyjątkowo nieprzyjemnym. W pierwszej chwili pomyślała, że wydarzenia minionej nocy i poranka były tylko koszmarnym snem, ale później zdała sobie sprawę, że nawet sny nie mogą być tak okrutne jak to. Kiedy w końcu zwlekła się z łóżka, to przez kilkanaście długich minut wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Wcześniej raczej tego unikała, ale teraz coś się zmieniło. Przestała się bać Davida. Podświadomie wiedziała, że prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy tego człowieka, wiedziała, że jej noga nie przekroczy progu domu i że nigdy nie będzie już zasypiać w strachu i stawiać pod drzwiami sypialni szklanych butelek, aby ostrzegały ją przed nieproszonym gościem. Był to koniec pewnego etapu, ale jednocześnie początek kolejnego, a dziewczyna nie do końca była pewna, czy lepszego.

Na razie musiała zmierzyć się ze wszystkimi konsekwencjami swoich czynów. Czekała ją rozmowa z Dumbleodre’em, której chyba obawiała się najmniej. Bardziej martwiło ją to, że będzie musiała spojrzeć w oczy Evangeline, która prawdopodobnie nie będzie chciała mieć z nią nic wspólnego. Była też opiekunka jaj domu, profesor Sprout, z którą miała spotkać się za kilka chwil, aby dowiedzieć się, jak będzie wyglądać kara za złamanie szkolnego regulaminu i nocną ucieczkę ze szkoły. No i Snape. Co prawda nauczyciel eliksirów nie prosił ją o spotkanie, ale Marina mimo wszystko chciała  z nim porozmawiać.


 W lochach zjawiła się zaraz po niezbyt przyjemnej rozmowie z profesor Sprout. Musiała z kamienną twarzą wysłuchać tyrady o narażaniu życia swojego i swojej koleżanki, a potem lamentu, jak to nauczycielce zielarstwa jest bardzo przykro i żałuje że nie wiedziała wcześniej o rodzinnych kłopotach swojej uczennicy, bo na pewno coś by zaradziła. Marina przytakiwała mechanicznie, chcąc zakończyć ten teatr jak najszybciej.

Przed gabinetem Snape’a stała dłuższą chwilę zanim odważyła się zapukać. Nauczyciel również zwlekał z zaproszeniem jej do środka, więc w pewnym momencie pomyślała, że go nie ma.

Drzwi uchyliła cicho i powoli, a do wnętrza weszła niepewnym krokiem.

– Dzień dobry, panie profesorze – rzekła cicho. – Mogę zająć panu chwilę?

Snape popatrzył na nią znacząco i odłożył na bok książkę, którą jeszcze przed sekundą studiował. Wyglądał dziwnie. Jego cera była bledsza niż zwykle, a podkrążone oczy świadczyły o tym, że nie zdążył jeszcze porządnie wypocząć po tym wszystkim.

– Wejdź, Blau – powiedział, wskazując jej krzesło, a potem spojrzał na zegarek. – Nie mam zbyt wiele czasu, bo za kilkanaście minut zjawi się tu ojciec Evangeline.

Marina przytaknęła, ale mimo wszystko wykonała jego polecenie. Usiadła na skrawku krzesła i westchnęła. Czuła, że brakuje jej słów, co było do niej zupełnie niepodobne.

– Rozmawiałaś z profesor Sprout? – zapytał Snape, widząc jej zakłopotanie.

– Tak… odjęła mi milion punktów i dała sto lat szlabanu – odpowiedziała, siląc się na beztroski ton. – Ale wiem, że zasłużyłam. To moja wina. Nie powinnam była  prosić Evangeline o pomoc i narażać jej na to wszystko. Dlatego chciałam zapytać, czy mówił pan poważnie, że wyrzuca nas pan z konkursu?

– Tak – odpowiedział nauczyciel cierpko. – Dobrze wiesz, że powinienem to zrobić jeszcze przed pierwszym etapem, kiedy przyszłaś do mnie z rzekomo swoim pomysłem na eliksir.

– To było coś innego – szepnęła dziewczyna. – Mnie może pan wyrzucić. Obydwoje wiemy, że nigdy się do tego nie nadawałam, a dostałam się tylko dlatego, że byłam najlepsza z najgorszych. Nie przeczę, że zaczęło mi się to nawet podobać i nauczyłam się inaczej patrzeć na eliksiry, ale nigdy mi na tym aż tak nie zależało. Co innego Evangeline. Ona żyła tym od września. Nie może pan jej tego odebrać po tym wszystkim, co się stało.

Snape milczał przez dłuższą chwilę i lustrował Marinę badawczym spojrzeniem. W momencie, w którym w dziewczynie zapaliła się iskierka nadziei, że jednak przekona profesora, ten pokręcił głową i odpowiedział krótko:

– Nie, Blau. Nie zmienię zdania. Nie zostaniecie dopuszczone do czwartego etapu konkursu, ani tym bardziej do jego finału. Obydwie znacząco złamałyście szkolny regulamin, więc obydwie poniesiecie takie same konsekwencje.

– Ale Evie miała szansę na zwycięstwo.

– To prawda, ale teraz nie ma to żadnego znaczenia. Jeśli to jest wszystko, o czym chciałaś rozmawiać, to idź już, bo zapewne Archibald Potter czeka na mnie w skrzydle szpitalnym.

Marina wstała z krzesła, a Snape podniósł się kilka sekund później. Gabinet opuścili razem i przez chwilę w milczeniu szli przez lochy.

– Zaczekaj, Blau – powiedział jeszcze nauczyciel eliksirów, kiedy dziewczyna chciała przyspieszyć kroku. – Dlaczego akurat wtedy postanowiłaś rozprawić się z tym mugolem? Czy miało to jakiś związek z dziennikiem Ruth?

Dziewczyna zamyśliła się na chwilę.

– Chyba tak – przyznała. – Poczułam się trochę jak ona i miałam wrażenie, że skończę podobnie, jeśli nie będę działać. Oczywiście teraz wiem, że to było głupie, ale wtedy nie myślałam racjonalnie.

Snape westchnął, ale już nic więcej nie powiedział. A Marina uśmiechnęła się delikatnie. Niespodziewanie zrobiło jej się lżej na sercu, bo wiedziała, że nauczycielowi eliksirów przeszła złość, którą epatował poprzedniego poranka. A to była dobra strona tego złego, szczególnie, że gdyby ktoś zapytał pannę Blau o ulubionego nauczyciela, to zapewne powiedziałaby że jest nim profesor Amadeusz, ale na drugim miejscu byłby właśnie Snape.

– Co się stanie z Gebinem, znaczy, profesorem Gebinem? – zapytała jeszcze, poprawiając się szybko.

– Czeka go poważna rozmowa z dyrektorem, bo z listu, który znalazłaś jasno wynika, że to on stał za większością niebezpiecznych incydentów. Trzeba się dowiedzieć, na czyje zlecenie działał i jaki miał w tym cel. W roli nauczyciela już go nie zobaczycie, bo zapewne czeka go proces.

– Zapłaci za krzywdę, jaką wyrządził swojej córce?

– Tego nie wiem – przyznał szczerze Snape. – To stara sprawa.

– Czyli powinnam była powiedzieć o tym wszystkim wcześniej? – zapytała Marina, choć odpowiedź nasuwała się sama.

Snape nie odpowiedział. Dziewczyna miała nadzieję, że milczał, bo nie chciał dobić jej jeszcze bardziej. Jednak to chyba nie do końca było prawdą. Mężczyzna po prostu zakończył rozmowę, bo akurat wyszli z lochów i dostrzegli, że do zamku wszedł jak zwykle elegancki Archibald Potter.

Marina wolała uniknąć tego spotkania. Pożegnała się szybko ze Snape’em i skręciła w jeden z bocznych korytarzy.

~*~

Albert Walker wiedział, że nigdy już nie pozbędzie się z pamięci widoku skulonego ciała Evangeline, leżącego na kamiennej posadzce gabinetu profesora Gebina. Albo raczej parszywca Gebina, bo tytułowanie go profesorem nie mogło przejść chłopakowi nawet przez myśl a co dopiero przez gardło.

W nocy, w której Sophii przyniosła do jego sypialni wiadomość, nie przespał nawet minuty. Przez długie godziny rozmyślał nad słusznością tego, że pobiegł właśnie do Snape’a. Był niemal pewny, że nigdy nie odpowie sobie na pytanie, dlaczego wybrał właśnie nauczyciela eliksirów. Zapewne jeszcze rok temu jego stopa dobrowolnie nie stanęłaby w lochach, bo za bardzo bał się spotkania z niesympatycznym profesorem. Od tamtego czasu zmieniło się wiele. Bardzo wiele… I choć brzmiało to wyjątkowo nazbyt patetycznie, to Albert wiedział, że nie był już tym samym Albertem, co jeszcze we wrześniu.

Z powodu nerwów i wyczerpanego pokładu cierpliwości tamtego dnia opuścił sypialnię jeszcze przed świtem. Teoretycznie nie powinien tego robić, bo było za wcześnie na wałęsanie się po zamku, ale z drugiej strony był prefektem, więc zapewne wielu nauczycieli przymknęłoby na to oko. Snuł się bez celu po korytarzach, czekając na jakikolwiek znak, że Evangeline i Marina wróciły cało do Hogwartu.

Wiary w Boga nauczyła go babcia, więc modlił się bezgłośnie. Kiedy postanowił zejść do lochów zaczynało już świtać. Wówczas na jednym z korytarzu wpadł na wyjątkowo zdenerwowanego Snape’a. Kiedy profesor po krótce powiedział mu, co się wydarzyło i jakiej prawdy o sobie dowiedziała się Evangeline, Albert już wiedział, że musi jak najszybciej ją odnaleźć, a w drugiej kolejności skrócić Marinie język za ten wyjątkowy nietakt.

Chłopak właściwie nie pamiętał, kto wpadł na to, aby udać się do gabinetu Gebina. Być może nogi same ich tam poniosły. Podniesione głosy słyszeli już w połowie korytarza, choć ciężko było im rozróżnić słowa. Krzyczał raczej Gebin, co jeszcze bardziej zdenerwowało Alberta. Przyspieszył, choć to Snape pierwszy wpadł do gabinetu. Chyba tylko i wyłącznie jego plecy powstrzymały Walkera przed rzuceniem się na nauczyciela obrony przed czarną magią. No i jeszcze widok skulonej Evangeline…

Dla Alberta było czymś oczywistym, że musiał ją stamtąd jak najszybciej zabrać. Jej szczupłe ciało zdawało się ważyć tonę, kiedy zupełnie bezwładnie opadała w jego ramionach. On jednak nie dawał za wygraną i z trudem doniósł ją do skrzydła szpitalnego. Nie był zdziwiony tym, że pani Pomfrey go wyrzuciła. Zaskoczyło go jedynie, że kiedy drzwi za szkolną pielęgniarką się zatrzasnęły, to zalała go fala tak wielkiego lęku, którego nie czuł nigdy wcześniej, choć strach i niepewność zawsze były nieodzowną częścią jego życia.

 

Następnego poranka Albert Walker otrzymał wiadomość od Albusa Dumbledore’a, który prosił go o rozmowę jeszcze przed południem. Chłopak lekko się spiął na samą myśl o tym spotkaniu. Był niemal pewny, że chodzi o to, że siłą rzeczy był zamieszany w tę sprawę z ucieczką, bo to  właśnie jemu Evangeline wysłała wiadomość z nazwą miejscowości, do której miały się udać i to jemu nakazała powiadomić o tym nauczycieli. Więc wszystko wskazywało na to, że powtórzy to jeszcze raz dyrektorowi i będzie mógł wrócić do swoich spraw.

Nic bardziej mylnego.

W gabinecie Dumbledore’a można było wyczuć bardzo napiętą atmosferę. Na postarzałej twarzy dyrektora malowała się troska. Uśmiechnął się dobrodusznie i wskazał chłopakowi miejsce naprzeciwko siebie.

– Napijesz się herbaty? – zapytał.

Albert bardzo chciał odmówić, bo czekanie aż napar ostygnie mogło sprawić, że rozmowa znacznie by się przedłużyła, ale z drugiej strony nie wypadało powiedzieć nie najważniejszej osobie w Hogwarcie. Dlatego wykonał dziwny gest, który jednocześnie miał przypominać skinienie głowy i wzruszenie ramion.

– Widzisz, Albercie – zaczął ostrożnie Dumbledore, nalewając herbatę do dwóch eleganckich filiżanek. – Jak się okazało, sprawa profesora Gebina jest bardziej skomplikowana niż na początku sądziliśmy.

Chłopak zmarszczył czoło i energicznie poprawił okulary, które nie zsunęły się z jego nosa nawet o cal. Nie spodziewał się, że rozmowa może dotyczyć nauczyciela obrony przed czarną magią.

– Zapewne już wiesz o jego pokrewieństwie z Evangeline i tej przykrej sytuacji, która z tego wszystkiego wyniknęła – kontynuował dyrektor. – Wczoraj uciąłem sobie z profesorem Gebinem bardzo poważną rozmowę, która nie należała do najprzyjemniejszych. Przez te siedemnaście lat naprawdę wierzyłem, że jego córka zmarła w skutek ciężkiej choroby, którą rzekomo miała zarazić się w czasie zagranicznych wakacji. Nawet do głowy mi nie przyszło, że Ruth mogła być w ciąży. Nigdy nie dotarły do mnie nawet sygnały, choć jak się teraz okazuje wiedziała o tym jej przyjaciółka.

Albert ponownie poprawił okulary.

– Dlaczego pan mi to mówi? – zapytał ostrożnie.

Dumbledore zamyślił się na chwilę, a przez myśl Walkera przeszło, że dyrektor próbuje się przed nim wytłumaczyć. Już chciał powiedzieć, że taką rozmowę powinien przeprowadzić z Evangeline, a nie z nim, jednak czuł zbyt duży respekt, aby się odezwać.

– Mówię ci to, ponieważ wiem, co kierowało profesorem Gebinem, kiedy zaczął ubiegać się o stanowisko nauczyciela. I wcale nie chodziło o Evangeline tylko o ciebie.

Chwilę trwało, zanim do chłopaka doszedł sens słów starszego mężczyzny. Popatrzył na dyrektora, jakby zaczął powątpiewać, czy aby na pewno wszystko dobrze usłyszał.

– O mnie? – powtórzył. – Dlaczego o mnie? Nigdy nie znałem tego człowieka, nie miałem pojęcia o jego istnieniu.

– Wiem o tym – rzekł spokojnie Dumbledore. – Profesor Gebin powiedział mi, że nie spodziewał się trafić w Hogwarcie na Evangeline. Szczerze powiedziawszy, był pewny, że ona po prostu nie żyje. Wiedział, że została adoptowana przez Archibalda Pottera, bo na początku ministerstwo zainteresowało się tą sprawą, ale później zaczęła się wojna, a porzuconych sierot było coraz więcej, więc nikt nie zaprzątał sobie głowy jedną małą dziewczynką.

– Ale co ja ma z tym wspólnego? – zapytał Albert, mając wrażenie, że melancholijny głos dyrektora zaczyna go ostro drażnić.

– O tym, że w tym roku odbędzie się Zaawansowana Potyczka o Złoty Kociołek wiedzieliśmy już od jakiegoś czasu. Wieść ta musiała dotrzeć również do pewnej kobiety, której bardzo zależało na twoim sukcesie. Zaproponowała ona profesorowi Gebinowi niemałą sumę, za to, że zatrudni się w Hogwarcie i zrobi wszystko, aby doprowadzić cię do zwycięstwa.

Albert poczuł, jak robi mu się słabo. Przez chwilę wydawało mu się że śni, ale później zdał sobie sprawę, że nawet sen nie może być aż tak koszmarny.

– Wszystkie niefortunne zdarzenia, które przytrafiały się uczestnikom konkursu były sprawką profesora Gebina. Wszystko zaczęło się od otrucia Gregory’ego Willsona. Wówczas ty również ucierpiałeś, ale stało się to przypadkiem.

– Willson był faworytem – powiedział cicho Albert. – To on zdobył najwyższą ilość punktów w czasie eliminacji.

– To nie prawda – poprawił go Dumbledore. – Jak się okazuje, najwięcej punktów zdobyła Evangeline. Gregory już wcześniej znał pytania. Profesor Gebin wykradł je z gabinetu profesora Snape’a i wysłał do niego anonimowym listem. Był pewny, że wasza przyjaźń jest na tyle silna, że trafią one również do ciebie.

– Nie miałem o tym pojęcia…

– Wiem – przyznał szybko dyrektor, upijając łyk herbaty. – Wierzę, że byś to zgłosił. W każdym razie… Gebin musiał pozbyć się Willsona na długie miesiące, aby nikomu się nie wygadał. Później starał się utrudniać życie reszcie twoich kolegów. Może nie były to tak poważne sprawy, jak w przypadku Gregory’ego, ale również niebezpieczne. Choćby zamknięcie we Wrzeszczącej Chacie Billa i Beatrice. Choć warto zauważyć, że to właśnie przez Beatrice Doyle zaczęły nim targać wyrzuty sumienia.

– Dlaczego? Bea jest z nas najmłodsza. Może i nie ma zbyt wiele szans na zwycięstwo, ale nie oznacza to, że jest gorsza. Dużo pracuje, aby osiągnąć dobry wynik.

– Oczywiście, ale tu nie o to chodziło. Profesor Gebin nie chciał jej wyeliminować ze względu na stosunki, jakie przed laty łączyły go z jej ojcem. Widzisz, Albercie, to właśnie pan Doyle znał całą prawdę o ciąży Ruth, to on przyjmował poród, to on powstrzymał Gebina przed zamordowaniem niewinnego dziecka i to on porzucił je na Nokrurnie.

– Bał się, że ojciec Beatrice może go wydać?

– Możliwe… – przyznał dyrektor, potakując powoli głową. – Albo czuł się zobowiązany. Osobą, której profesor Gebin najbardziej nie docenił była Marina. Ta dziewczyna powinna zatrudnić się w jakiś tajnych grupach śledczych Ministerstwa Magii, bo ma do tego talent.

Albert prychnął. Chciał przyznać rację dyrektorowi, ale wówczas zdał sobie sprawę, że nie uzyskał jeszcze odpowiedzi na najważniejsze pytanie, choć powoli zaczynał się jej domyślać.

– Panie dyrektorze, kim była kobieta, która tak bardzo pragnęła mojego zwycięstwa? – zapytał.

– Twoją matką, Albercie. I bardzo chciałbym ci powiedzieć, co nią kierowało, ale niestety nie znam odpowiedzi na to pytanie. Odpowiednie służby szukają jej od wczoraj, ale najwyraźniej zapadła się pod ziemię. Twój ojciec również nie potrafi nam pomóc w tej kwestii, ale domyślamy się, że niewiele miał z tym wspólnego…

Chłopak nic nie odpowiedział. Przełknął głośno ślinę, czując, jak po jego ciele rozchodzi się okropna gorycz. Jakikolwiek by nie był cel jego matki, dopięła ona swego. Połowa jego szkolnych konkurentów już opuściła pole gry.

~*~

Miała wrażenie, że płynie, choć nigdy wcześniej tego nie robiła i tak naprawdę nie wiedziała, jakie to uczucie, kiedy ciało unosi się na wodzie. Nie wiedziała nawet czym tak właściwie jest woda. Nigdy nie zanurzyła w niej nawet małego palca, aby poczuć jaką ma konsystencję. Czy woda była twarda? Nie. Miękka? Chyba też nie. Często ją obserwowała, czasem kilka kropel opadło na jej twarz, kiedy nie zdążyła schronić się pod obszernym parasolem lub rzucić na siebie zaklęcia, ale wówczas czuła tylko ból i strach. Bo jeśli Evangeline Potter czegoś się naprawdę w życiu bała, to była to właśnie woda…

 

Evangeline wcale nie chciała się obudzić. W zasadzie gdyby zależało to tylko od nie, to jeszcze przez długie godziny nie otwierałaby oczu. Jednak ktoś po tej drugiej stronie był okropnie uparty i potrząsał nią miarowo i w kółko powtarzał jej imię: Evie, Evie, Evie…

– Nie powinna była dostać aż tak dużej dawki eliksiru nasennego, skoro tyle godzin była na nogach. – Powiedział ten sam głos.

Brzmiał on znajomo i przywoływał raczej dobre wspomnienia, więc dziewczyna postanowiła przynajmniej spróbować otworzyć oczy. Pierwsza próba zakończyła się fiaskiem, bo choć podniosła powieki, to miała przed sobą tylko jedną wielką czarną plamę. Zamknęła je ponownie, a ktoś nadal nawoływał jej imię.

Spróbowała jeszcze raz, bo najwyraźniej ten natrętny głos nie zamierzał jej odpuścić. Tym razem było trochę lepiej, bo z ciemności zaczęły wyłaniać się niewyraźne kształty i zamazane linie wnętrza skrzydła szpitalnego. Problem w tym, że wszystko wokół niej wirowało, a w uszach zaczęła słyszeć dziwny pisk, od którego okropnie rozbolała ją głowa.

– Spokojnie, Evie. – Powtarzał ten sam, męski głos. – Zaraz będzie lepiej.

Ktoś uniósł ją do pozycji siedzącej, a potem przyłożył do jej wysuszonych warg naczynie wypełnione chłodną wodą.

Woda.

Znów ta okropna woda.

Zachłysnęła się, a kiedy zaczęła kaszleć, to jej ciałem wstrząsnęły spazmy bólu. Gdyby nie fakt, że od wielu godzin nic nie jadła, to zapewne w jednej chwili by zwróciła całą zawartość żołądka.

Coś mimo wszystko musiało pocieknąć po jej podbródku, bo ktoś otarł jej skórę ręcznikiem. Materiał był miękki, ale jego dotyk i tak sprawił jej ból.

– Może lepiej zostawić ją jeszcze na kilka godzin? – zapytał inny głos.

Evangeline bardzo chciała, aby właśnie tak się stało, ale jednocześnie czuła, że powoli zaczyna odzyskiwać władzę nad swoim ciałem i umysłem. Jej mięśnie zaczęły się napinać do tego stopnia, że była w stanie o własnych siłach utrzymać prosto głowę. Wzrok również się wyostrzył, a skrzydło szpitalne przestało wirować wokół niej. Wówczas też rozpoznała twarze dwóch mężczyzn, stojących przy jej łóżku.

Tym, którego głos kojarzył jej się pozytywnie, był jej ojciec – Archibald. Drugim natomiast był Severus Snape i szczerze powiedziawszy, Evangeline wcale nie miała ochoty go oglądać. Szczególnie po ich ostatniej wymianie zdań.

– Lepiej? – zapytał po chwili pan Potter, a potem raz jeszcze przysunął do jej ust naczynie z wodą. – Napij się jeszcze trochę.

Dziewczyna mimo wcześniejszej niechęci przystanęła na jego prośbę i przełknęła dwa niewielkie łyki.

– Już wystarczy – rzekła, a jej głos zabrzmiał dziwnie obco.

Archibald Potter odstawił naczynie na niewielką szafkę obok łóżka, a potem delikatnie pogładził córkę po włosach.

– Masz dożywotni szlaban – powiedział, a ton jego głosu w ogóle nie pasował do wypowiedzianych słów. – Czy to nie ty, jakiś miesiąc temu, dokładnie w tym samym miejscu, zapewniałaś mnie, że to Fabian przechodzi bunt dwulatka, a na twoją dojrzałość zawsze mogę liczyć?

– Możliwe, że to byłam ja – wyszeptała Evangeline, choć dalej ciężko było jej zebrać jakiekolwiek myśli. Bardzo prawdopodobne, że przytaknęłaby ojcu nawet wówczas, gdyby ten zapytał ją, czy ma ochotę na krwisty stek, którego w normalnych okolicznościach by nawet nie dotknęła.

Pan Potter westchnął głośno, ponownie gładząc jej włosy.

– Boli cię coś? – zapytał.

– Tak… wszystko…Bo nigdy nie chciałam poznać prawdy – dodała ledwo dosłyszalnym szeptem. – A już na pewno nie takiej… prawdy…

– Wiem o tym – odpowiedział cierpliwie Archibald. – Rozumiem, że ciężko jest się mierzyć z czymś takim, a w najbliższych dniach będzie zalewać cię fala informacji, obrazów i wniosków, ale przynajmniej dowiedzieliśmy się czegoś o twojej chorobie.

– Mam to gdzieś…

– Teraz tak mówisz, bo jesteś zmęczona i półprzytomna, a za jakiś czas będzie to dla ciebie równie istotne, co teraz dla mnie.

Evangeline przymknęła na chwilę powieki. Możliwe, że znów by zasnęła, gdyby ojciec nie potrząsnął nią nieznacznie.

– Klątwa, która została rzucona na twoją matkę była bardzo silna i wielokrotnie wzmacniana, dlatego w tak dużym stopniu odbiła się na tobie. Przeklniecie dziecka w łonie matki, to jedna z największych zbrodni, bo konsekwencji najczęściej nie da się cofnąć, ale można próbować je osłabić.

– Przez siedemnaście lat sobie z tym radziłam – wyszeptała Evangeline. – Dopiero od września to wszystko stało się nie do zniesienia.

– To przez Gebina – wytrącił się Snape. – Bliskość osoby, która rzuciła klątwę sprawiła, że twój stan się pogarszał. On dobrze wiedział, że tak to działa i umyślnie się do tego przyczyniał. Stąd te zawroty głowy, rany i ból wywołany nawet drobnym kontaktem z wodą.

– Jakiś czas temu rozmawiałem o tym z profesorem Snape’em – zaczął ostrożnie Archibald, dokładając wszelkich starań, aby jego głos brzmiał naturalnie. – Zaczęliśmy się zastanawiać, czy aby twoja przypadłość nie jest konsekwencją jakiegoś zaklęcia, jednak cały czas brakowało nam jasnych dowodów. Szukałem informacji, ale nie chciałem odciągać cię od szkoły i przygotowań do konkursu. Myślałem, że zajmiemy się tym na spokojnie w wakacje. Ale teraz to wszystko nie ma już znaczenia.

Evangeline wyczuła w głosie ojca smutek. Próbował się do niej uśmiechnąć, choć wychodziło mu to opornie. Dziewczyna wiedziała, że w głębi serca był wściekły na siebie za to, że przegapił coś tak istotnego.

– Ale teraz będzie już jak dawniej? – zapytała. – Jeśli Gebina nie będzie w moim pobliżu, to ból i te okropne zawroty ustąpią?

– Tak – odpowiedział krótko Archibald. – A ja chyba powinienem iść na emeryturę – dodał po chwili, próbując rozładować napiętą atmosferę.

– Dobrze, ale dopiero od września, bo nie wytrzymam, jak w czasie wakacji będziesz mnie całymi dniami kontrolować – odpowiedziała dziewczyna. – A skoro mowa o wakacjach, to muszę się kimś zaopiekować.

Mężczyzna spojrzał na nią z powątpieniem, nie będąc pewnym, co może kryć się za tymi słowami. Pomyślał, że jego córka ma na myśli jakieś zwierzątko, ale z drugiej strony, gdzie by je znalazła?

– Mam nadzieję, że nie rozmawiamy o jakimś niebezpiecznym mieszkańcu Zakazanego Lasu? – zapytał, zerkając z ukosa na Snape’a, którego mina jak zwykle była nieprzenikniona.

– Po Zakazanym Lesie jeszcze nie miałam okazji się wałęsać – odpowiedziała szybko. – Mam na myśli Marinę, którą miałeś już okazje poznać. Bardzo bym chciała, aby spędziła z nami wakacje.

– Dobrze – odpowiedział. – Choć muszę się poważnie zastanowić, czy ta dziewczyna aby na pewno nie jest niebezpieczna.

Evangeline pokręciła głową, a potem wolno opadła na poduszkę. Może i przez chwilę poczuła się lepiej, ale czuła, że gorycz znów zaczyna ją zalewać. Ojciec był kochany, starał się. Ale dziewczyna wiedziała, że jeśli sama nie poukłada sobie w głowie pewnych faktów, to nikt tego za nią nie zrobi.

Jutro nadejdzie kolejny dzień, a potem następny i następny. A ona będzie się budzić w swojej nowej, trudnej do zaakceptowania rzeczywistości.


2 komentarze:

  1. No dobra, wciąż nie rozumiem, o co chodzi matce Alberta. To jakaś psychopatka? Przez ileś tam lat w ogóle nie interesowała się synem, nie wysłała mu nawet głupiej kartki urodzinowej, a teraz nagle pojawia się i postanawia mu "pomóc" wygrać w konkursie? Dziwniej i dziwniej.

    Podoba mi się, jak pokazujesz relacje między Potterami, w każdym członku tej rodziny jest coś, przez co łatwo zrozumieć jego postępowanie. Nawet Fabiana, który czuje się oszukany przez ojca za faworyzowanie siostry. To, że jest ona adoptowana nie ma w tej chwili znaczenia - bardzo dużo dzieci, które mają chore rodzeństwo, czuje się wykluczonych przez rodziców skupiających wszelką uwagę na chorym bracie/siostrze.

    Trochę szkoda, że w tych rozdziałach Bill i Bea trochę poszli w odstawkę, ale mam nadzieję, że pojawią się w kolejnych częściach.

    Och, jaka szkoda, że zbliżamy się do końca. Zamierzasz zacząć nowe opowiadanie? Bo mam nadzieję, że nie znikniesz z blogosfery albo, na bogów, nie przejdziesz na Wattpada. Nigdy go nie lubiłam, a po ostatniej aferze moje uczucia względem tej platformy na pewno się nie ociepliły.

    Pozdrawiam,
    Bea

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mój problem chyba polega na tym, że w moich opkach z tymi matkami zawsze jest coś nie tak... co jest dość dziwne, bo nie narzekam na kontakty z moją mamą.
      Bill i Bea będą w kolejnych rozdziałach. też zauważyłam, że od kilku postów się nie pojawili więc mam nadzieję, że jednak jakoś wynagrodzę ich długą nieobecność.
      Mam w planach kolejne opko, ale tym razem obyczajowe, chyba kończę z fanficam (przynajmniej chwilowo). I zapewne będę je publikować i na blogu i na wattpadzie, także luzik. też mnie denerwuje tamten portal, ale nie oszukujmy się, mam tam większe zasięgi niż na blogu, a świadomość większej ilości czytelników zawsze cieszy.
      Pozdrawiam!

      Usuń

Obserwatorzy