Przebudzenie
się po kilkunastu godzinach snu było dla Mariny czymś wyjątkowo nieprzyjemnym.
W pierwszej chwili pomyślała, że wydarzenia minionej nocy i poranka były tylko
koszmarnym snem, ale później zdała sobie sprawę, że nawet sny nie mogą być tak
okrutne jak to. Kiedy w końcu zwlekła się z łóżka, to przez kilkanaście długich
minut wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Wcześniej raczej tego unikała,
ale teraz coś się zmieniło. Przestała się bać Davida. Podświadomie wiedziała,
że prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy tego człowieka, wiedziała, że jej noga
nie przekroczy progu domu i że nigdy nie będzie już zasypiać w strachu i
stawiać pod drzwiami sypialni szklanych butelek, aby ostrzegały ją przed
nieproszonym gościem. Był to koniec pewnego etapu, ale jednocześnie początek
kolejnego, a dziewczyna nie do końca była pewna, czy lepszego.
Na
razie musiała zmierzyć się ze wszystkimi konsekwencjami swoich czynów. Czekała
ją rozmowa z Dumbleodre’em, której chyba obawiała się najmniej. Bardziej
martwiło ją to, że będzie musiała spojrzeć w oczy Evangeline, która
prawdopodobnie nie będzie chciała mieć z nią nic wspólnego. Była też opiekunka
jaj domu, profesor Sprout, z którą miała spotkać się za kilka chwil, aby
dowiedzieć się, jak będzie wyglądać kara za złamanie szkolnego regulaminu i
nocną ucieczkę ze szkoły. No i Snape. Co prawda nauczyciel eliksirów nie prosił
ją o spotkanie, ale Marina mimo wszystko chciała z nim porozmawiać.
Przed
gabinetem Snape’a stała dłuższą chwilę zanim odważyła się zapukać. Nauczyciel
również zwlekał z zaproszeniem jej do środka, więc w pewnym momencie pomyślała,
że go nie ma.
Drzwi
uchyliła cicho i powoli, a do wnętrza weszła niepewnym krokiem.
–
Dzień dobry, panie profesorze – rzekła cicho. – Mogę zająć panu chwilę?
Snape
popatrzył na nią znacząco i odłożył na bok książkę, którą jeszcze przed sekundą
studiował. Wyglądał dziwnie. Jego cera była bledsza niż zwykle, a podkrążone
oczy świadczyły o tym, że nie zdążył jeszcze porządnie wypocząć po tym
wszystkim.
–
Wejdź, Blau – powiedział, wskazując jej krzesło, a potem spojrzał na zegarek. –
Nie mam zbyt wiele czasu, bo za kilkanaście minut zjawi się tu ojciec
Evangeline.
Marina
przytaknęła, ale mimo wszystko wykonała jego polecenie. Usiadła na skrawku
krzesła i westchnęła. Czuła, że brakuje jej słów, co było do niej zupełnie
niepodobne.
–
Rozmawiałaś z profesor Sprout? – zapytał Snape, widząc jej zakłopotanie.
–
Tak… odjęła mi milion punktów i dała sto lat szlabanu – odpowiedziała, siląc
się na beztroski ton. – Ale wiem, że zasłużyłam. To moja wina. Nie powinnam
była prosić Evangeline o pomoc i narażać
jej na to wszystko. Dlatego chciałam zapytać, czy mówił pan poważnie, że
wyrzuca nas pan z konkursu?
–
Tak – odpowiedział nauczyciel cierpko. – Dobrze wiesz, że powinienem to zrobić
jeszcze przed pierwszym etapem, kiedy przyszłaś do mnie z rzekomo swoim
pomysłem na eliksir.
–
To było coś innego – szepnęła dziewczyna. – Mnie może pan wyrzucić. Obydwoje
wiemy, że nigdy się do tego nie nadawałam, a dostałam się tylko dlatego, że
byłam najlepsza z najgorszych. Nie przeczę, że zaczęło mi się to nawet podobać
i nauczyłam się inaczej patrzeć na eliksiry, ale nigdy mi na tym aż tak nie
zależało. Co innego Evangeline. Ona żyła tym od września. Nie może pan jej tego
odebrać po tym wszystkim, co się stało.
Snape
milczał przez dłuższą chwilę i lustrował Marinę badawczym spojrzeniem. W momencie,
w którym w dziewczynie zapaliła się iskierka nadziei, że jednak przekona
profesora, ten pokręcił głową i odpowiedział krótko:
–
Nie, Blau. Nie zmienię zdania. Nie zostaniecie dopuszczone do czwartego etapu
konkursu, ani tym bardziej do jego finału. Obydwie znacząco złamałyście szkolny
regulamin, więc obydwie poniesiecie takie same konsekwencje.
–
Ale Evie miała szansę na zwycięstwo.
–
To prawda, ale teraz nie ma to żadnego znaczenia. Jeśli to jest wszystko, o
czym chciałaś rozmawiać, to idź już, bo zapewne Archibald Potter czeka na mnie
w skrzydle szpitalnym.
Marina
wstała z krzesła, a Snape podniósł się kilka sekund później. Gabinet opuścili
razem i przez chwilę w milczeniu szli przez lochy.
–
Zaczekaj, Blau – powiedział jeszcze nauczyciel eliksirów, kiedy dziewczyna
chciała przyspieszyć kroku. – Dlaczego akurat wtedy postanowiłaś rozprawić się
z tym mugolem? Czy miało to jakiś związek z dziennikiem Ruth?
Dziewczyna
zamyśliła się na chwilę.
–
Chyba tak – przyznała. – Poczułam się trochę jak ona i miałam wrażenie, że
skończę podobnie, jeśli nie będę działać. Oczywiście teraz wiem, że to było
głupie, ale wtedy nie myślałam racjonalnie.
Snape
westchnął, ale już nic więcej nie powiedział. A Marina uśmiechnęła się
delikatnie. Niespodziewanie zrobiło jej się lżej na sercu, bo wiedziała, że
nauczycielowi eliksirów przeszła złość, którą epatował poprzedniego poranka. A
to była dobra strona tego złego, szczególnie, że gdyby ktoś zapytał pannę Blau
o ulubionego nauczyciela, to zapewne powiedziałaby że jest nim profesor
Amadeusz, ale na drugim miejscu byłby właśnie Snape.
–
Co się stanie z Gebinem, znaczy, profesorem Gebinem? – zapytała jeszcze,
poprawiając się szybko.
–
Czeka go poważna rozmowa z dyrektorem, bo z listu, który znalazłaś jasno
wynika, że to on stał za większością niebezpiecznych incydentów. Trzeba się
dowiedzieć, na czyje zlecenie działał i jaki miał w tym cel. W roli nauczyciela
już go nie zobaczycie, bo zapewne czeka go proces.
–
Zapłaci za krzywdę, jaką wyrządził swojej córce?
–
Tego nie wiem – przyznał szczerze Snape. – To stara sprawa.
–
Czyli powinnam była powiedzieć o tym wszystkim wcześniej? – zapytała Marina,
choć odpowiedź nasuwała się sama.
Snape
nie odpowiedział. Dziewczyna miała nadzieję, że milczał, bo nie chciał dobić
jej jeszcze bardziej. Jednak to chyba nie do końca było prawdą. Mężczyzna po
prostu zakończył rozmowę, bo akurat wyszli z lochów i dostrzegli, że do zamku
wszedł jak zwykle elegancki Archibald Potter.
Marina
wolała uniknąć tego spotkania. Pożegnała się szybko ze Snape’em i skręciła w
jeden z bocznych korytarzy.
~*~
Albert
Walker wiedział, że nigdy już nie pozbędzie się z pamięci widoku skulonego
ciała Evangeline, leżącego na kamiennej posadzce gabinetu profesora Gebina.
Albo raczej parszywca Gebina, bo tytułowanie go profesorem nie mogło przejść
chłopakowi nawet przez myśl a co dopiero przez gardło.
W
nocy, w której Sophii przyniosła do jego sypialni wiadomość, nie przespał nawet
minuty. Przez długie godziny rozmyślał nad słusznością tego, że pobiegł właśnie
do Snape’a. Był niemal pewny, że nigdy nie odpowie sobie na pytanie, dlaczego
wybrał właśnie nauczyciela eliksirów. Zapewne jeszcze rok temu jego stopa
dobrowolnie nie stanęłaby w lochach, bo za bardzo bał się spotkania z niesympatycznym
profesorem. Od tamtego czasu zmieniło się wiele. Bardzo wiele… I choć brzmiało
to wyjątkowo nazbyt patetycznie, to Albert wiedział, że nie był już tym samym
Albertem, co jeszcze we wrześniu.
Z
powodu nerwów i wyczerpanego pokładu cierpliwości tamtego dnia opuścił
sypialnię jeszcze przed świtem. Teoretycznie nie powinien tego robić, bo było
za wcześnie na wałęsanie się po zamku, ale z drugiej strony był prefektem, więc
zapewne wielu nauczycieli przymknęłoby na to oko. Snuł się bez celu po
korytarzach, czekając na jakikolwiek znak, że Evangeline i Marina wróciły cało
do Hogwartu.
Wiary
w Boga nauczyła go babcia, więc modlił się bezgłośnie. Kiedy postanowił zejść
do lochów zaczynało już świtać. Wówczas na jednym z korytarzu wpadł na
wyjątkowo zdenerwowanego Snape’a. Kiedy profesor po krótce powiedział mu, co
się wydarzyło i jakiej prawdy o sobie dowiedziała się Evangeline, Albert już
wiedział, że musi jak najszybciej ją odnaleźć, a w drugiej kolejności skrócić
Marinie język za ten wyjątkowy nietakt.
Chłopak
właściwie nie pamiętał, kto wpadł na to, aby udać się do gabinetu Gebina. Być
może nogi same ich tam poniosły. Podniesione głosy słyszeli już w połowie
korytarza, choć ciężko było im rozróżnić słowa. Krzyczał raczej Gebin, co
jeszcze bardziej zdenerwowało Alberta. Przyspieszył, choć to Snape pierwszy
wpadł do gabinetu. Chyba tylko i wyłącznie jego plecy powstrzymały Walkera
przed rzuceniem się na nauczyciela obrony przed czarną magią. No i jeszcze
widok skulonej Evangeline…
Dla
Alberta było czymś oczywistym, że musiał ją stamtąd jak najszybciej zabrać. Jej
szczupłe ciało zdawało się ważyć tonę, kiedy zupełnie bezwładnie opadała w jego
ramionach. On jednak nie dawał za wygraną i z trudem doniósł ją do skrzydła
szpitalnego. Nie był zdziwiony tym, że pani Pomfrey go wyrzuciła. Zaskoczyło go
jedynie, że kiedy drzwi za szkolną pielęgniarką się zatrzasnęły, to zalała go
fala tak wielkiego lęku, którego nie czuł nigdy wcześniej, choć strach i
niepewność zawsze były nieodzowną częścią jego życia.
Następnego
poranka Albert Walker otrzymał wiadomość od Albusa Dumbledore’a, który prosił
go o rozmowę jeszcze przed południem. Chłopak lekko się spiął na samą myśl o
tym spotkaniu. Był niemal pewny, że chodzi o to, że siłą rzeczy był zamieszany
w tę sprawę z ucieczką, bo to właśnie
jemu Evangeline wysłała wiadomość z nazwą miejscowości, do której miały się
udać i to jemu nakazała powiadomić o tym nauczycieli. Więc wszystko wskazywało
na to, że powtórzy to jeszcze raz dyrektorowi i będzie mógł wrócić do swoich spraw.
Nic
bardziej mylnego.
W
gabinecie Dumbledore’a można było wyczuć bardzo napiętą atmosferę. Na
postarzałej twarzy dyrektora malowała się troska. Uśmiechnął się dobrodusznie i
wskazał chłopakowi miejsce naprzeciwko siebie.
–
Napijesz się herbaty? – zapytał.
Albert
bardzo chciał odmówić, bo czekanie aż napar ostygnie mogło sprawić, że rozmowa
znacznie by się przedłużyła, ale z drugiej strony nie wypadało powiedzieć nie najważniejszej osobie w Hogwarcie.
Dlatego wykonał dziwny gest, który jednocześnie miał przypominać skinienie
głowy i wzruszenie ramion.
–
Widzisz, Albercie – zaczął ostrożnie Dumbledore, nalewając herbatę do dwóch
eleganckich filiżanek. – Jak się okazało, sprawa profesora Gebina jest bardziej
skomplikowana niż na początku sądziliśmy.
Chłopak
zmarszczył czoło i energicznie poprawił okulary, które nie zsunęły się z jego
nosa nawet o cal. Nie spodziewał się, że rozmowa może dotyczyć nauczyciela
obrony przed czarną magią.
–
Zapewne już wiesz o jego pokrewieństwie z Evangeline i tej przykrej sytuacji,
która z tego wszystkiego wyniknęła – kontynuował dyrektor. – Wczoraj uciąłem
sobie z profesorem Gebinem bardzo poważną rozmowę, która nie należała do
najprzyjemniejszych. Przez te siedemnaście lat naprawdę wierzyłem, że jego
córka zmarła w skutek ciężkiej choroby, którą rzekomo miała zarazić się w
czasie zagranicznych wakacji. Nawet do głowy mi nie przyszło, że Ruth mogła być
w ciąży. Nigdy nie dotarły do mnie nawet sygnały, choć jak się teraz okazuje
wiedziała o tym jej przyjaciółka.
Albert
ponownie poprawił okulary.
–
Dlaczego pan mi to mówi? – zapytał ostrożnie.
Dumbledore
zamyślił się na chwilę, a przez myśl Walkera przeszło, że dyrektor próbuje się
przed nim wytłumaczyć. Już chciał powiedzieć, że taką rozmowę powinien
przeprowadzić z Evangeline, a nie z nim, jednak czuł zbyt duży respekt, aby się
odezwać.
–
Mówię ci to, ponieważ wiem, co kierowało profesorem Gebinem, kiedy zaczął
ubiegać się o stanowisko nauczyciela. I wcale nie chodziło o Evangeline tylko o
ciebie.
Chwilę
trwało, zanim do chłopaka doszedł sens słów starszego mężczyzny. Popatrzył na
dyrektora, jakby zaczął powątpiewać, czy aby na pewno wszystko dobrze usłyszał.
–
O mnie? – powtórzył. – Dlaczego o mnie? Nigdy nie znałem tego człowieka, nie
miałem pojęcia o jego istnieniu.
–
Wiem o tym – rzekł spokojnie Dumbledore. – Profesor Gebin powiedział mi, że nie
spodziewał się trafić w Hogwarcie na Evangeline. Szczerze powiedziawszy, był
pewny, że ona po prostu nie żyje. Wiedział, że została adoptowana przez
Archibalda Pottera, bo na początku ministerstwo zainteresowało się tą sprawą,
ale później zaczęła się wojna, a porzuconych sierot było coraz więcej, więc
nikt nie zaprzątał sobie głowy jedną małą dziewczynką.
–
Ale co ja ma z tym wspólnego? – zapytał Albert, mając wrażenie, że
melancholijny głos dyrektora zaczyna go ostro drażnić.
–
O tym, że w tym roku odbędzie się Zaawansowana Potyczka o Złoty Kociołek
wiedzieliśmy już od jakiegoś czasu. Wieść ta musiała dotrzeć również do pewnej
kobiety, której bardzo zależało na twoim sukcesie. Zaproponowała ona
profesorowi Gebinowi niemałą sumę, za to, że zatrudni się w Hogwarcie i zrobi
wszystko, aby doprowadzić cię do zwycięstwa.
Albert
poczuł, jak robi mu się słabo. Przez chwilę wydawało mu się że śni, ale później
zdał sobie sprawę, że nawet sen nie może być aż tak koszmarny.
–
Wszystkie niefortunne zdarzenia, które przytrafiały się uczestnikom konkursu
były sprawką profesora Gebina. Wszystko zaczęło się od otrucia Gregory’ego
Willsona. Wówczas ty również ucierpiałeś, ale stało się to przypadkiem.
–
Willson był faworytem – powiedział cicho Albert. – To on zdobył najwyższą ilość
punktów w czasie eliminacji.
–
To nie prawda – poprawił go Dumbledore. – Jak się okazuje, najwięcej punktów
zdobyła Evangeline. Gregory już wcześniej znał pytania. Profesor Gebin wykradł
je z gabinetu profesora Snape’a i wysłał do niego anonimowym listem. Był pewny,
że wasza przyjaźń jest na tyle silna, że trafią one również do ciebie.
–
Nie miałem o tym pojęcia…
–
Wiem – przyznał szybko dyrektor, upijając łyk herbaty. – Wierzę, że byś to
zgłosił. W każdym razie… Gebin musiał pozbyć się Willsona na długie miesiące,
aby nikomu się nie wygadał. Później starał się utrudniać życie reszcie twoich
kolegów. Może nie były to tak poważne sprawy, jak w przypadku Gregory’ego, ale
również niebezpieczne. Choćby zamknięcie we Wrzeszczącej Chacie Billa i
Beatrice. Choć warto zauważyć, że to właśnie przez Beatrice Doyle zaczęły nim
targać wyrzuty sumienia.
–
Dlaczego? Bea jest z nas najmłodsza. Może i nie ma zbyt wiele szans na
zwycięstwo, ale nie oznacza to, że jest gorsza. Dużo pracuje, aby osiągnąć
dobry wynik.
–
Oczywiście, ale tu nie o to chodziło. Profesor Gebin nie chciał jej
wyeliminować ze względu na stosunki, jakie przed laty łączyły go z jej ojcem.
Widzisz, Albercie, to właśnie pan Doyle znał całą prawdę o ciąży Ruth, to on
przyjmował poród, to on powstrzymał Gebina przed zamordowaniem niewinnego
dziecka i to on porzucił je na Nokrurnie.
–
Bał się, że ojciec Beatrice może go wydać?
–
Możliwe… – przyznał dyrektor, potakując powoli głową. – Albo czuł się
zobowiązany. Osobą, której profesor Gebin najbardziej nie docenił była Marina.
Ta dziewczyna powinna zatrudnić się w jakiś tajnych grupach śledczych Ministerstwa
Magii, bo ma do tego talent.
Albert
prychnął. Chciał przyznać rację dyrektorowi, ale wówczas zdał sobie sprawę, że
nie uzyskał jeszcze odpowiedzi na najważniejsze pytanie, choć powoli zaczynał
się jej domyślać.
–
Panie dyrektorze, kim była kobieta, która tak bardzo pragnęła mojego
zwycięstwa? – zapytał.
–
Twoją matką, Albercie. I bardzo chciałbym ci powiedzieć, co nią kierowało, ale
niestety nie znam odpowiedzi na to pytanie. Odpowiednie służby szukają jej od
wczoraj, ale najwyraźniej zapadła się pod ziemię. Twój ojciec również nie potrafi
nam pomóc w tej kwestii, ale domyślamy się, że niewiele miał z tym wspólnego…
Chłopak
nic nie odpowiedział. Przełknął głośno ślinę, czując, jak po jego ciele
rozchodzi się okropna gorycz. Jakikolwiek by nie był cel jego matki, dopięła ona
swego. Połowa jego szkolnych konkurentów już opuściła pole gry.
~*~
Miała
wrażenie, że płynie, choć nigdy wcześniej tego nie robiła i tak naprawdę nie
wiedziała, jakie to uczucie, kiedy ciało unosi się na wodzie. Nie wiedziała
nawet czym tak właściwie jest woda. Nigdy nie zanurzyła w niej nawet małego
palca, aby poczuć jaką ma konsystencję. Czy woda była twarda? Nie. Miękka?
Chyba też nie. Często ją obserwowała, czasem kilka kropel opadło na jej twarz,
kiedy nie zdążyła schronić się pod obszernym parasolem lub rzucić na siebie
zaklęcia, ale wówczas czuła tylko ból i strach. Bo jeśli Evangeline Potter
czegoś się naprawdę w życiu bała, to była to właśnie woda…
Evangeline
wcale nie chciała się obudzić. W zasadzie gdyby zależało to tylko od nie, to
jeszcze przez długie godziny nie otwierałaby oczu. Jednak ktoś po tej drugiej
stronie był okropnie uparty i potrząsał nią miarowo i w kółko powtarzał jej
imię: Evie, Evie, Evie…
–
Nie powinna była dostać aż tak dużej dawki eliksiru nasennego, skoro tyle
godzin była na nogach. – Powiedział ten sam głos.
Brzmiał
on znajomo i przywoływał raczej dobre wspomnienia, więc dziewczyna postanowiła
przynajmniej spróbować otworzyć oczy. Pierwsza próba zakończyła się fiaskiem,
bo choć podniosła powieki, to miała przed sobą tylko jedną wielką czarną plamę.
Zamknęła je ponownie, a ktoś nadal nawoływał jej imię.
Spróbowała
jeszcze raz, bo najwyraźniej ten natrętny głos nie zamierzał jej odpuścić. Tym
razem było trochę lepiej, bo z ciemności zaczęły wyłaniać się niewyraźne
kształty i zamazane linie wnętrza skrzydła szpitalnego. Problem w tym, że
wszystko wokół niej wirowało, a w uszach zaczęła słyszeć dziwny pisk, od
którego okropnie rozbolała ją głowa.
–
Spokojnie, Evie. – Powtarzał ten sam, męski głos. – Zaraz będzie lepiej.
Ktoś
uniósł ją do pozycji siedzącej, a potem przyłożył do jej wysuszonych warg
naczynie wypełnione chłodną wodą.
Woda.
Znów
ta okropna woda.
Zachłysnęła
się, a kiedy zaczęła kaszleć, to jej ciałem wstrząsnęły spazmy bólu. Gdyby nie
fakt, że od wielu godzin nic nie jadła, to zapewne w jednej chwili by zwróciła
całą zawartość żołądka.
Coś
mimo wszystko musiało pocieknąć po jej podbródku, bo ktoś otarł jej skórę
ręcznikiem. Materiał był miękki, ale jego dotyk i tak sprawił jej ból.
–
Może lepiej zostawić ją jeszcze na kilka godzin? – zapytał inny głos.
Evangeline
bardzo chciała, aby właśnie tak się stało, ale jednocześnie czuła, że powoli
zaczyna odzyskiwać władzę nad swoim ciałem i umysłem. Jej mięśnie zaczęły się
napinać do tego stopnia, że była w stanie o własnych siłach utrzymać prosto
głowę. Wzrok również się wyostrzył, a skrzydło szpitalne przestało wirować
wokół niej. Wówczas też rozpoznała twarze dwóch mężczyzn, stojących przy jej
łóżku.
Tym,
którego głos kojarzył jej się pozytywnie, był jej ojciec – Archibald. Drugim
natomiast był Severus Snape i szczerze powiedziawszy, Evangeline wcale nie
miała ochoty go oglądać. Szczególnie po ich ostatniej wymianie zdań.
–
Lepiej? – zapytał po chwili pan Potter, a potem raz jeszcze przysunął do jej
ust naczynie z wodą. – Napij się jeszcze trochę.
Dziewczyna
mimo wcześniejszej niechęci przystanęła na jego prośbę i przełknęła dwa
niewielkie łyki.
–
Już wystarczy – rzekła, a jej głos zabrzmiał dziwnie obco.
Archibald
Potter odstawił naczynie na niewielką szafkę obok łóżka, a potem delikatnie
pogładził córkę po włosach.
–
Masz dożywotni szlaban – powiedział, a ton jego głosu w ogóle nie pasował do wypowiedzianych
słów. – Czy to nie ty, jakiś miesiąc temu, dokładnie w tym samym miejscu,
zapewniałaś mnie, że to Fabian przechodzi bunt dwulatka, a na twoją dojrzałość
zawsze mogę liczyć?
–
Możliwe, że to byłam ja – wyszeptała Evangeline, choć dalej ciężko było jej
zebrać jakiekolwiek myśli. Bardzo prawdopodobne, że przytaknęłaby ojcu nawet
wówczas, gdyby ten zapytał ją, czy ma ochotę na krwisty stek, którego w
normalnych okolicznościach by nawet nie dotknęła.
Pan
Potter westchnął głośno, ponownie gładząc jej włosy.
–
Boli cię coś? – zapytał.
–
Tak… wszystko…Bo nigdy nie chciałam poznać prawdy – dodała ledwo dosłyszalnym
szeptem. – A już na pewno nie takiej… prawdy…
–
Wiem o tym – odpowiedział cierpliwie Archibald. – Rozumiem, że ciężko jest się
mierzyć z czymś takim, a w najbliższych dniach będzie zalewać cię fala
informacji, obrazów i wniosków, ale przynajmniej dowiedzieliśmy się czegoś o
twojej chorobie.
–
Mam to gdzieś…
–
Teraz tak mówisz, bo jesteś zmęczona i półprzytomna, a za jakiś czas będzie to
dla ciebie równie istotne, co teraz dla mnie.
Evangeline
przymknęła na chwilę powieki. Możliwe, że znów by zasnęła, gdyby ojciec nie
potrząsnął nią nieznacznie.
–
Klątwa, która została rzucona na twoją matkę była bardzo silna i wielokrotnie
wzmacniana, dlatego w tak dużym stopniu odbiła się na tobie. Przeklniecie
dziecka w łonie matki, to jedna z największych zbrodni, bo konsekwencji
najczęściej nie da się cofnąć, ale można próbować je osłabić.
–
Przez siedemnaście lat sobie z tym radziłam – wyszeptała Evangeline. – Dopiero
od września to wszystko stało się nie do zniesienia.
–
To przez Gebina – wytrącił się Snape. – Bliskość osoby, która rzuciła klątwę
sprawiła, że twój stan się pogarszał. On dobrze wiedział, że tak to działa i
umyślnie się do tego przyczyniał. Stąd te zawroty głowy, rany i ból wywołany
nawet drobnym kontaktem z wodą.
–
Jakiś czas temu rozmawiałem o tym z profesorem Snape’em – zaczął ostrożnie
Archibald, dokładając wszelkich starań, aby jego głos brzmiał naturalnie. –
Zaczęliśmy się zastanawiać, czy aby twoja przypadłość nie jest konsekwencją
jakiegoś zaklęcia, jednak cały czas brakowało nam jasnych dowodów. Szukałem
informacji, ale nie chciałem odciągać cię od szkoły i przygotowań do konkursu.
Myślałem, że zajmiemy się tym na spokojnie w wakacje. Ale teraz to wszystko nie
ma już znaczenia.
Evangeline
wyczuła w głosie ojca smutek. Próbował się do niej uśmiechnąć, choć wychodziło
mu to opornie. Dziewczyna wiedziała, że w głębi serca był wściekły na siebie za
to, że przegapił coś tak istotnego.
–
Ale teraz będzie już jak dawniej? – zapytała. – Jeśli Gebina nie będzie w moim
pobliżu, to ból i te okropne zawroty ustąpią?
–
Tak – odpowiedział krótko Archibald. – A ja chyba powinienem iść na emeryturę –
dodał po chwili, próbując rozładować napiętą atmosferę.
–
Dobrze, ale dopiero od września, bo nie wytrzymam, jak w czasie wakacji
będziesz mnie całymi dniami kontrolować – odpowiedziała dziewczyna. – A skoro
mowa o wakacjach, to muszę się kimś zaopiekować.
Mężczyzna
spojrzał na nią z powątpieniem, nie będąc pewnym, co może kryć się za tymi
słowami. Pomyślał, że jego córka ma na myśli jakieś zwierzątko, ale z drugiej
strony, gdzie by je znalazła?
–
Mam nadzieję, że nie rozmawiamy o jakimś niebezpiecznym mieszkańcu Zakazanego
Lasu? – zapytał, zerkając z ukosa na Snape’a, którego mina jak zwykle była
nieprzenikniona.
–
Po Zakazanym Lesie jeszcze nie miałam okazji się wałęsać – odpowiedziała
szybko. – Mam na myśli Marinę, którą miałeś już okazje poznać. Bardzo bym
chciała, aby spędziła z nami wakacje.
–
Dobrze – odpowiedział. – Choć muszę się poważnie zastanowić, czy ta dziewczyna
aby na pewno nie jest niebezpieczna.
Evangeline
pokręciła głową, a potem wolno opadła na poduszkę. Może i przez chwilę poczuła
się lepiej, ale czuła, że gorycz znów zaczyna ją zalewać. Ojciec był kochany,
starał się. Ale dziewczyna wiedziała, że jeśli sama nie poukłada sobie w głowie
pewnych faktów, to nikt tego za nią nie zrobi.
Jutro
nadejdzie kolejny dzień, a potem następny i następny. A ona będzie się budzić w
swojej nowej, trudnej do zaakceptowania rzeczywistości.
No dobra, wciąż nie rozumiem, o co chodzi matce Alberta. To jakaś psychopatka? Przez ileś tam lat w ogóle nie interesowała się synem, nie wysłała mu nawet głupiej kartki urodzinowej, a teraz nagle pojawia się i postanawia mu "pomóc" wygrać w konkursie? Dziwniej i dziwniej.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, jak pokazujesz relacje między Potterami, w każdym członku tej rodziny jest coś, przez co łatwo zrozumieć jego postępowanie. Nawet Fabiana, który czuje się oszukany przez ojca za faworyzowanie siostry. To, że jest ona adoptowana nie ma w tej chwili znaczenia - bardzo dużo dzieci, które mają chore rodzeństwo, czuje się wykluczonych przez rodziców skupiających wszelką uwagę na chorym bracie/siostrze.
Trochę szkoda, że w tych rozdziałach Bill i Bea trochę poszli w odstawkę, ale mam nadzieję, że pojawią się w kolejnych częściach.
Och, jaka szkoda, że zbliżamy się do końca. Zamierzasz zacząć nowe opowiadanie? Bo mam nadzieję, że nie znikniesz z blogosfery albo, na bogów, nie przejdziesz na Wattpada. Nigdy go nie lubiłam, a po ostatniej aferze moje uczucia względem tej platformy na pewno się nie ociepliły.
Pozdrawiam,
Bea
mój problem chyba polega na tym, że w moich opkach z tymi matkami zawsze jest coś nie tak... co jest dość dziwne, bo nie narzekam na kontakty z moją mamą.
UsuńBill i Bea będą w kolejnych rozdziałach. też zauważyłam, że od kilku postów się nie pojawili więc mam nadzieję, że jednak jakoś wynagrodzę ich długą nieobecność.
Mam w planach kolejne opko, ale tym razem obyczajowe, chyba kończę z fanficam (przynajmniej chwilowo). I zapewne będę je publikować i na blogu i na wattpadzie, także luzik. też mnie denerwuje tamten portal, ale nie oszukujmy się, mam tam większe zasięgi niż na blogu, a świadomość większej ilości czytelników zawsze cieszy.
Pozdrawiam!