Evangeline
czuła się wykończona. Miała wrażenie, że nie radzi sobie z uczuciami, które
jeszcze niedawno były dla niej czymś zupełnie obcym. Niemal każda cząstka jej
ciała rozrywała się z rozpaczy, kiedy widziała cierpienie i zagubienie Alberta.
Tak bardzo chciała mu pomóc, że nie obchodziły ją konsekwencje tego, że
powiedziała o swoich obawach ojcu. Wiedziała bowiem, że to jedyna, rozsądna
droga w tym panoptikum smutku. I choć zdawała sobie sprawę, że jeśli Walker się
o wszystkim dowie, to ich stosunki mogą ulec znacznemu pogorszeniu, to jednak
czuła, że postępuje właściwie. Przynajmniej w tej kwestii…
Zupełnie
inaczej miały się sprawy z Billem Weasleyem, który miał dziwny talent do pojawiania
się w najmniej oczekiwanych momentach. Zwykle działo się to wtedy, kiedy
Evangeline już nabierała wątpliwego przekonania, że uporała się z uczuciem do
Gryfona. Bill był dowcipny charyzmatyczny i dobry. Chyba nazbyt dobry. Ze
względu na wychowanie i sporą rodzinę, którą był otoczony, miał w sobie pokłady
ogromnej miłości i troski, która wręcz wylewała się z niego przy każdym geście
i spojrzeniu. Oczywiście Weasley, jak każdy, miał swoje wady. Potrafił się
zdenerwować. I choć nie działo się to często, to jednak wpadając w złość stawał
się nieprzyjemny i nieprzewidywalny. Właśnie dlatego Evie czuła, że moment,
kiedy zobaczył ją z Albertem w pustej klasie również zaowocował wybuchem
gniewu.
Dziewczyna
była pewna, że odpuścił, że zrozumiał, że między nimi nie ma miejsca na
jakiekolwiek uczucie, które można zbudować na trwałym fundamencie. Nie
spodziewała się, że Bill jednak nadal ma nadzieję na więcej.
Zmęczenie
z każdym dniem dawało jej się we znaki. Przytłaczały ją wszechobecne tajemnice
i myśli, które niemal wyskakiwały na nią z każdego, ciemnego zaułków szkolnych
korytarzy. Nigdy nie pragnęła wakacji, ale tamtego wieczora wiele by dała, aby
być już w domu. Nawet jeśli wiązałoby się to z codziennym oglądaniem jej
przygłupiego brata Fabiana i matki, która podskakiwałaby na każde jego zawołanie.
Przetrwałaby to, bo wszystko było lepsze, niż zimne mury Hogwartu, które
sprawiały, że z każdym dniem zaczynała się coraz bardziej dusić.
Evangeline
przyspieszyła kroku. Za kilka minut miała zacząć się cisza nocna, a ostatnią
rzeczą, jakiej teraz pragnęła był szlaban za jej nieprzestrzeganie. Stanowczo
zbyt długo rozmawiała z Albertem, przez co spóźniła się na kolację. Często
rezygnowała z wieczornych posiłków, ale akurat dziś, jak na złość, czuła, że
zaczyna burczeć jej w brzuchu. Miała nadzieję, że w sypialni znajdzie jakąś
przekąskę. Rozmyślając nad jabłkiem, które według niej powinno znajdować się na
szafce nocnej, omal nie wpadła na dziewczynę stojącą w mroku szkolnego
korytarza prowadzącego do lochów.
–
Marina? – zapytała skołowana, choć tych napuszonych blond włosów nie dało się z
nikim pomylić.
Panna
Blau była czymś równie zamyślona, bo drgnęła i rozejrzała się po korytarzu,
jakby wybudziła się z długiego snu. Kiedy w końcu popatrzyła na koleżankę, to
Evangeline nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jej oczy lśnią dziwnym, lekko
niepokojącym błyskiem, którego nigdy wcześniej u niej nie widziała.
–
Och, Evie… – szepnęła Marina po krótkiej chwili. – Czekałam na ciebie.
Evangeline
przełknęła ślinę. Dreszcz niepokoju przebiegł jej po plecach. Te trzy słowa
wystarczyły, że pożałowała, że nie przemknęła niepostrzeżenie obok Puchonki.
Złe przeczucia zalały ją niczym fala na wzburzonym morzu.
–
Coś się stało? – zapytała. – Chcesz pogadać? Jeśli tak, to rozmowa powinna
poczekać do jutra, bo za chwilę dostaniemy karę za szwendanie się po
korytarzach w czasie ciszy nocnej.
–
Nie… Mam do ciebie tylko małą prośbę. Czy mogłabyś pożyczyć mi miotłę?
W
pierwszej chwili Evie miała wrażenie, że się przesłyszała. Cofnęła się o pół
kroku i popatrzyła na Marinę z dystansem. Wówczas zdała sobie sprawę, że
dziewczyna ma na sobie grubą pelerynę.
–
Zwariowałaś? – zapytała panna Potter, siląc się na naturalny ton głosu. – Co ci
znowu przyszło do głowy?
–
Och… nic… po prostu muszę coś załatwić. Jutro rano będę z powrotem – odpowiedziała
szybko Marina, rozglądając się niespokojnie. – Chciałam wziąć szkolną miotłę,
ale one są tak wolne, że leciałabym przez tydzień. Poza tym, chyba nie są
najbezpieczniejsze.
Evangeline
pokręciła głową ze zdumieniem.
–
Naprawdę uważasz, że tak po prostu dam ci moją miotłę, pójdę grzecznie spać i
poczekam aż rano bez słowa mi ją oddasz?
Marina
wyraźnie się zamyśliła. Również do niej dotarło, że prośba była zaskakująco
dziwna i chyba tylko idiota by na nią przystał. Wzięła głęboki wdech.
–
Wybacz, Evie – rzekła szybko. – Zapomnijmy o tym.
Panna
Blau już chciała odejść, jednak Evangeline nie dała za wygraną. Chwyciła
koleżankę za ramię i zmusiła ją, aby spojrzała jej w oczy.
–
Mów, o co chodzi, bo jak nie, to pójdę prosto do profesor Sprout i powiem jej
co zamierzasz.
–
Nie mogę… nie chcę cię w to mieszać.
Evangeline
prychnęła stanowczo zbyt głośno.
–
No to chyba trochę za późno – rzekła. – Gdzie chcesz lecieć?
–
Do Old Catton, to wieś niedaleko Sunderland – odpowiedziała, opuszczając wzrok.
–
Po co? To spory kawałek drogi?
–
Mieszkam tam – oznajmiła cierpko Marina. – I muszę coś zrobić. To jest
najlepszy moment, abym wyjaśniła pewną kwestię. Bo jeśli nie załatwię tej
sprawy teraz, to nie zrobię tego nigdy. I do końca życia będę tą głupią Mariną
Blau.
–
Głupią? – powtórzyła Evangeline powoli. – Ja nigdy cię za taką nie uważałam.
Dlatego przestań kręcić i powiedz wprost, co się dzieje?
Dziewczyna
wzięła głęboki wdech, a rozsądek Evangeline, podpowiadał, aby jak najszybciej
przerwała tę rozmowę i zaciągnęła koleżankę do któregoś z nauczycieli. Bo jeśli panna Potter była czegoś pewna, to
tego, że Marina znajdzie sposób, aby uciec ze szkoły i załatwić swoją sprawę,
jakakolwiek by ona nie była.
–
Muszę uratować moją mamę – wyszeptała Puchonka tak cicho, że Evie niemal jej
nie usłyszała. – Nie mogę pozwolić na to, aby spędziła kolejne dni w
towarzystwie tego parszywca Davida.
–
Kim jest David?
Milczenie.
–
Kim, do cholery, jest David?!
–
Przestań krzyczeć – upomniała ją Marina, a w jej oczach zalśnił ogromny smutek.
– David jest mężem mojej matki i na każdym kroku ją krzywdzi. Nawet sobie nie
wyobrażasz, do czego potrafi być zdolny.
–
Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Przecież można coś zaradzić, rozwiązać to w
inny sposób. Zgłosimy to komuś, albo…
–
Nie – przerwała jej ostro Marina. – Nie będę nikomu mówić o moich problemach
rodzinnych. Ty nic nie rozumiesz, Evie… Masz cudownego i troskliwego ojca,
który zrobiłby dla ciebie wszystko. Ja nie mam kogoś takiego.
Evangeline
nagryzła wargę. Przez ułamek sekundy poczuła się dotknięta słowami koleżanki.
Gdyby Marina znała prawdę o jej rodzinie zapewne nigdy nie powiedziałaby czegoś
takiego. No właśnie… prawdę… Dlaczego
panna Potter była zła, że Puchonka nie zwierzyła jej się wcześniej skoro sama
nigdy nie napomknęła o tym, że nie jest prawdziwą córką Potterów tylko znajdą z
Nokturna? Nigdy też nie powiedziała, że choć jej relacje z ojcem wydają się być
idealne, to są one stałym źródłem konfliktów w rodzinie? To one są głównym
powodem jej sporów z Fabianem i małżeńskich kłótni rodziców.
–
Nie pożyczę ci miotły – powiedziała w końcu Evangeline. – Polecę z tobą.
Marina
otworzyła szerzej oczy.
–
Nie możesz…
–
Mogę. Daj mi dziesięć minut. Ale jeśli tu wrócę, a ciebie nie będzie, to pójdę
prosto do któregoś z nauczycieli i wszystko mu powiem. Rozumiesz?
Panna
Blau pokręciła głową.
–
Nie chcę, cię w to mieszać.
–
Mogłaś pomyśleć o tym wcześniej – powiedziała, a potem odwróciła się na pięcie
i odeszła.
Marina
z zaciśniętymi ustami obserwowała sylwetkę oddalającej się koleżanki. Jej
proste włosy opadały na jej plecy niczym lśniąca tafla jedwabiu. Panna Blau
zawsze uważała Evangeline za niesamowicie mądrą i inteligentną dziewczynę,
dlatego teraz nie potrafiła pojąć sytuacji, w której się znalazła. Niemożliwe,
aby Potter tak po prostu zgodziła się złamać kilkanaście punktów szkolnego
regulaminu i polecieć z nią w środku nocy do Old Catton. Musiała mieć jakiś
inny plan…
Dziewczyna
miała dosłownie kilka minut na podjęcie decyzji, czy ufa Evangeline. Rozsądek
podpowiadał jej, że Evie jest w drodze do któregoś z nauczycieli, zapewne
Snape’a, i za moment opowie mu o pomyśle Mariny. Zapewne według Ślizgonki
będzie to najlepsza decyzja, mająca na celu niesienie pomocy biednej,
zagubionej Puchonce.
Ale co jeśli Evangeline zdecyduje się przyjść
tu za kilkanaście minut ze swoją miotłą, a nie zastanie Mariny? Następstwa będą
identyczne, zgłosi jej ucieczkę.
Blau
wpatrywała się w tańczący płomień świecy, rzucający długie cienie na marmurową
ścianę przy zejściu do lochów. Powinna odejść.
Posłusznie udać się do sypialni, a gdyby Evie wszczęła alarm, to
znaleziono by ją w łóżku ubraną w piżamę. Wówczas Marina uśmiechnęłaby się niewinnie
i powiedziała, że panna Potter prawdopodobnie jest przemęczona nadmiarem nauki.
Tylko
że wówczas zaprzepaściłaby szansę. Wiedziała, że każdego kolejnego dnia
traciłaby odwagę, aby rozprawić się z Davidem, a na domiar złego, Evie znałaby
prawdę. A przynajmniej tę niewielką część prawdy, o której Marina raczyła jej
wspomnieć.
Chciała
odejść. Psychicznie była gotowa pognać przed siebie i zaryzykować lot na
szkolnej miotle, jednak wtem zauważyła, że stanowczo zbyt długo o tym
rozmyślała, bo Evangeline dotrzymała słowa i zmierzała w jej stronę z opartą na
ramieniu miotłą. Związała włosy. To dziwne, że Marina właśnie w takim momencie
zdała sobie sprawę, że czesała je w ciasny warkocz tylko wówczas, kiedy latała.
Nawet podczas zajęć z eliksirów jej czarne pukle opadały swobodnie nad
kociołkiem.
–
Nikt cię nie widział? – zapytała panna Blau bardzo cicho, bo zrobiło się już
późno i każdy szmer mógł zostać usłyszany przez któregoś z nauczycieli,
prefekta patrolującego korytarz lub woźnego.
Evangeline
popatrzyła na nią z powątpieniem.
–
Nie sądzę, aby dało się wyjść z pokoju wspólnego Ślizgonów w nocy z miotłą i
nie zostać zauważonym – rzekła. – W salonie siedziało kilkoro młodszych
uczniów, ale nie przejmowałabym się nimi. Poza tym… naprawdę uważasz, że nie
poniesiemy żadnych konsekwencji?
–
Zostań… – spróbowała raz jeszcze Marina, czując, że jej serce przyspiesza.
Zupełnie
niespodziewanie jej ciałem zawładnęło nieznane uczucie. Strach. Tylko że tym
razem nie bała się o siebie, bała się o Evie. Marina nie sądziła, że
kiedykolwiek będzie jej na kimś tak bardzo zależeć, jak na przemądrzałej
Ślizgonce, która zawsze trzymała swój przydługi nos w książce.
–
Zapomnij – odpowiedziała krótko panna Potter, a potem ruszyła przodem w stronę
wyjścia z zamku. – Pospieszmy się. Za chwilę zacznie się nocny patrol na korytarzu.
Nie chcę dostać szlabanu za głupotę, której nawet nie zdążę zrobić.
Marina zamrugała gwałtownie i bez słowa
ruszyła za Evie. W głębi serca czuła, że za kilka godzin znów będzie jak
dawniej, znów będzie sama.
Kwietniowa
noc nie należała do przyjemnych. Ostry wiatr szczypał twarz Evangeline. W pasie
czuła uścisk rąk Mariny, która najwyraźniej lekko przeceniła swoją odwagę, bo
szybki lot na miotle nie był dla niej zbyt komfortowy. Przy każdym ostrzejszym
wirażu strofowała pannę Potter lub rzucała w przestrzeń przekleństwo.
Dziewczyna nie miała pojęcia, jak jej koleżanka chciała pokonać tak daleki
dystans sama, skoro co jakiś czas jej ciało zsuwało się nieznacznie z trzonka
miotły i trzeba było zwolnić, aby mogła się poprawić.
Leciały
nad szkockimi górami, brytyjskimi polami i lasami. Co jakiś czas mijały wioski
i mniejsze miasta, ale Evangeline wątpiła, aby ktoś był w stanie je wypatrzeć.
Znajdowały się dość wysoko i mknęły szybko więc w ciemnościach mogły wydawać
się sporą sową drapieżną.
Ślizgonka
próbowała nie myśleć o tym, co właśnie zrobiła. Doskonale zdawała sobie sprawę,
jakie będą konsekwencje tego czynu, kiedy ich złapią. Co tak właściwie
próbowała osiągnąć? Ona straci wszystko, a co zyska? Kiedy już wrócą do szkoły,
Marina i tak ją znienawidzi. Nie zrozumie tego, co Evangeline zrobiła chwilę
przed opuszczeniem zamku, nie zrozumie, że jej działania podyktowane były tylko
i wyłącznie jej dobrem, nie zrozumie, że była to jedyna sensowna decyzja, która
pozwoli uchronić ją przed popełnieniem jednego z największych błędów w życiu.
Bo cel tej wyprawy zdawał się być niemal oczywisty.
Po
kilku godzinach lotu w oddali zaczęły mienić się światła miasta Sunderland.
Przelatywanie nad nim byłoby głupotą, więc Evangeline zwolniła nieznacznie.
–
Gdzie teraz? – zapytała, próbując przygłuszyć świst wiatru. – Muszę wyminąć
miasto.
–
Old Catton jest niedaleko wybrzeża – krzyknęła Marina niemal do jej ucha. –
Kieruj się na wschód.
Evie
przytaknęła i nawróciła gwałtownie. Trzęsła się. Trzęsła się z zimna i strachu,
a na domiar złego dostrzegła, że na wschodzie kłębią się gęste deszczowe
chmury. Zupełnie jakby mało miała już zmartwień.
Każdego
wieczora Albert Walker marzył o tym, aby jak najszybciej położyć się spać i
choć przez kilka godzin dać swojemu umysłowi czas na odpoczynek i regeneracje.
Przynajmniej wówczas na musiał analizować wszystkich sytuacji dnia poprzedniego
i pisać głupich scenariuszy, co będzie, jak znów spotka matkę lub ojca.
Westchnął.
Był głodny, bo zbyt długo rozmawiał z Evangeline i przez to nie zdążyli na
kolację. Było mu z tego powodu strasznie głupio i miał nadzieję, że dziewczyna
nie kłamała mówiąc, że ma w sypialni jakieś przekąski i nie muszą specjalnie
dla niej odwiedzać kuchni. Walker na to przystał, a teraz uznał, że chyba
powinien być bardziej stanowczy.
Spojrzał
na swoja szafkę nocną. Nie leżało na niej nic prócz książki od eliksirów i
notatek. Trudno. Będzie musiał wytrzymać do rana. Już miał zgasić świecę przy
swoim łóżku, kiedy nagle w sypialni rozległo się pukanie w szybę. Albert
odsłonił ciężką kotarę i rozejrzał się zaskoczony.
Dwójka
jego współlokatorów przerwała rozmowę i również popatrzyli na siebie. Wówczas
pukanie się powtórzyło.
Albertowi
bardzo nie chciało się wstać, dlatego poczekał aż jeden z jego kolegów
podejdzie do okna i zobaczy, co się dzieje.
–
To jakaś mała sowa – powiedział tamten, siłując się przez chwilę z niewielką
klamką przy oknie. – Ma jakąś wiadomość.
Okno
się otworzyło, a wraz z ptakiem do sypialni wpadł powiew zimnego, nocnego
powietrza.
Sowa
w energicznym locie zrobiła kilka kółek nad łóżkami chłopców, a potem wyjątkowo
dumna z siebie zanurkowała w powietrzu i spadła prosto na poduszkę Alberta.
Chwilę trwało zanim odzyskała równowagę i stanęła wyprostowana, wyciągając
przed siebie wyprostowaną nogę, do której przymocowano niewielki liścik.
Walker
nie miał wątpliwości do kogo należy to wyjątkowo hałaśliwe zwierzątko. Zdziwił
się tylko, po co Evangeline wysyła mu wiadomość, skoro widzieli się niecałe
dwie godziny temu.
–
Ach, liściki miłosne.
Usłyszał za plecami roześmiany głos jednego ze
współlokatorów, kiedy odwiązywał niewielki rulonik z nóżki Sophii. Rozprostował
skrawek pergaminu i spojrzał na okropne pismo, którego nie dało się pomylić z
żadnym innym. Tym razem było chyba jeszcze gorzej, litery były niesamowicie
koślawe i nachodziły na siebie tak bardzo, że rozszyfrowanie wiadomości zajęło
mu więcej czasu niż powinno. A nawet w momencie, w którym ją odczytał miał
wrażenie, że to jakiś żart. Popatrzył na sowę, która najwyraźniej bawiła się w
najlepsze, bo urządziła sobie trampolinę na jego poduszce. Podskakiwała
ochoczo, a przy tym niesamowicie głośno piszczała.
–
Sophii… – szepnął Albert, zrywając się na równe nogi, kiedy w końcu w pełni do
niego doszedł sens wiadomości. – Czy twoja pani totalnie zwariowała?
Albert
chwycił tylko czarną szatę i narzucił ją na piżamę. Po sekundzie zastanowienia
zmienił też kapcie na skórzane buty, które z trudem wcisnął na bose stopy.
Wybiegając z sypialni nawet ich nie zawiązał.
Evangeline
i Marina stanęły przed niewielkim, piętrowym domem. W ciemnościach ciężko było
dostrzec coś sensownego, ale panna Potter była pewna, że budynek ten, choć
skromny, jest zadbany i czysty. Ściany
pomalowane były na jakiś przyjemny dla oka, jasny kolor, natomiast dach
wyłożono ciemną dachówką. Na podjeździe panowała cisza, a w żadnym oknie nie
paliło się światło.
–
Nie ma go – powiedziała Marina.
–
Skąd ta pewność? – zapytała Evangeline, zerkając na ciemne chmury kłębiące się
na niebie. Zastanawiała się, czy nie powinna już teraz skorzystać z okazji, że
w okolicy nie widać żadnych mugoli i rzucić na siebie kilku zaklęć ochrony
przed deszczem.
–
Nie ma samochodu – wyjaśniła panna Blau, wskazując pusty podjazd.
–
Samochodu? Czyli twój ojciec jest…
–
Po pierwsze, David nie jest moim ojcem – przerwała jej agresywnie Marina. – A
po drugie, tak, jest mugolem.
–
A twoja mama?
–
A jakie to ma znaczenie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie panna Blau. – Moja
mama jest czarownicą. A przynajmniej była nią zanim poznała tego parszywca.
Evangeline
nie kontynuowała tematu. Przyjrzała się Marinie i mogła przysiąc, że jej twarz
zmieniła się diametralnie w ciągu kilku minut. Nie była już tę samą rozmarzoną dziewczyną
o delikatnej urodzie. Teraz wydawała się spięta, ale panna Potter nie była
pewna czy działo się tak z powodu strachu czy złości.
–
Wiem, gdzie go znajdziemy – dodała po chwili dziewczyna i ruszyła wąskim
chodnikiem.
Evangeline
wzięła głęboki wdech i rozejrzała się dyskretnie po okolicy. Upewniwszy się, że
są same, wyciągnęła różdżkę i rzuciła na siebie zaklęcie ochrony przed deszczem.
Dopiero potem niechętnie ruszyła za Mariną, mając nadzieję, że Sophii jej nie zawiodła,
a Albert zrobi dokładnie to, o co go poprosiła.
Szły
przed siebie dłuższą chwilą. W pewnym momencie minął je jakiś samochód, ale
kierowca nie zareagował w żaden sposób. Evie miała nadzieję, że nie zauważył
miotły, którą cały czas miała opartą o ramię.
Po
kilkunastu kolejnych metrach przestało już być tak cicho. Zbliżały się do
niewielkiego baru na uboczu wioski, w którym panowała dość wesoła atmosfera.
Już na zewnątrz dało się usłyszeć krzyki i śmiechy zgromadzonych w nim mężczyzn.
–
Mówiłam, że tu go znajdziemy – powiedziała Marina, wskazując na pobliski
parking.
Evangeline
nie miała pojęcia, który z samochodów należał do niesławnego Davida. Nie
przyglądała im się zbyt długo, bo w oczy rzucił jej się jedynie policyjny
radiowóz z niebieskożółtą kratą na bocznych drzwiach.
–
W środku jest policja – powiedziała po chwili panna Potter. – Będziemy mieć kłopoty,
jeśli nas złapią.
Marina
ją zignorowała. W momencie, w którym otworzyła drzwi baru, zaczęły padać
pierwsze, niewielkie krople deszczu. I choć Evangeline bardzo tego nie chciała,
to jednak zdecydowała się wkroczyć do tego parszywego miejsca.
W
pierwszej chwili uderzył ją odurzający nieprzyjemny zapach mieszanki tytoniu,
alkoholu i męskiego potu. Potrzebowała kilku sekund, aby odzyskać panowanie nad
swoim ciałem. W tamtym momencie sto razy bardziej wolała stać na zewnątrz i
moknąć niż przebywać w tamtym smrodzie.
Bar
nie był duży. Znajdowało się w nim może sześć stolików z czego zajęte były może
trzy. Mężczyzn również nie było więcej niż dziesięciu, co lekko zaskoczyło
Evangeline, bo sądząc po głośnym śmiechu spodziewała się całego tłumu pijanych facetów.
Ona
i Marina czuły się bardzo zakłopotane. Uczucie to pogłębiło się jeszcze
bardziej, kiedy zapadła cisza, a wszystkie pary oczu nagle zwróciły się w ich
kierunku. Ktoś się zaśmiał, ktoś zagwizdał, a jeszcze ktoś zaklął siarczyście.
–
Frank, wiemy, że masz kłopoty finansowe – odezwał się po chwili barman. –
Mogłeś nikogo nie zapraszać na dziś, a nie takie dwie przerażone panienki… Czy
one w ogóle mają osiemnaście lat?
Po
wnętrzu znów przetoczyła się salwa śmiechu. Kto wie, do czego jeszcze by
doszło, gdyby nie niewysoki, otyły mężczyzna z ogromnym wąsem, który wstał
niespodziewanie ze swojego miejsca i wrzasnął na całe gardło:
–
Zamknijcie się!
Evangeline
nie miała zamiaru być mu wdzięczna, szczególnie, że ubrany był w stanowczo zbyt
mały policyjny mundur, a jego twarz była tak czerwona i napuchnięta, jakby
zaraz miała popękać. Facet ruszył w ich stronę, a na jego twarzy malowała się
mieszanka zaskoczenia, wściekłości i może lekkiego strachu.
–
Zaraz wracam – rzucił jeszcze przez ramię, a potem niemal wypchnął z baru
obydwie dziewczyny.
Evangeline
usłyszała jeszcze kilka dwuznacznych komentarzy ze strony współtowarzyszy
policjanta, ale uznała, że najrozsądniej będzie je zignorować. Tym bardziej, że
w jednej chwili znalazła się na żwirowanym podjeździe, a deszcz rozpadał się na
dobre. Zaklęcie na szczęście działało, a krople odbijały się od jej ciała i
ubrania. Dla niepoznaki naciągnęła na głowę kaptur, aby nikt nie zauważył, że
jej włosy i twarz są cały czas suche.
–
Co ty, do cholery, tu robisz?! – krzyknął mężczyzna, wyrywając Evangeline z
zamyślenia. – Zupełnie postradałaś zmysły?
Słowa
te skierowane były do Mariny, która stała wyprostowana jak struna i nie
zwracała najmniejszej uwagi na deszcz, który spływał po jej twarzy. Wpatrywała
się w otyłego faceta z wyjątkową odrazą i wówczas Evie zrozumiała, że ma przed
sobą Davida. Zacisnęła więc dłoń na różdżce, którą trzymała w kieszeni.
–
Mowę ci odjęło?! – denerwował się mężczyzna. – Jak się tu znalazłaś? I kim jest
ta dziewczyna? Jest taka jak ty, prawda? Użyłyście swoich podstępnych sztuczek,
aby tu się znaleźć! Myślisz, że jestem głupi, wiem, że nie wolno wam opuszczać
szkoły!
–
Tak? – powiedziała w końcu Marina, a jej głos był zimny jak lód. – To zadzwoń
do naszego dyrektora i powiedz mu, że tu jesteśmy.
Przez
ułamek sekundy Evangeline poczuła strach. Deszcz padał coraz mocniej, co
utrudniało jej widoczność i dlatego dopiero po dłuższej chwili dostrzegła, że
Marina zaciska palce na trzonku ukrytej w pelerynie różdżki. Przeniosła wzrok
na Davida i wówczas zdała sobie sprawę, że on również jest uzbrojony. Jego
mugolski pistolet zwisał przy pasku od spodni, a jego dłoń znajdowała się
niebezpiecznie blisko tego miejsca.
–
Mam tego wszystkiego dość – powiedziała po chwili Marina. – Mam dość tego, co
robiłeś mi przez te wszystkie lata! Mam dość wakacji, które muszę z tobą
spędzać, mam dość twoich pijackich libacji i strachu!
–
O czym ty pieprzysz? – zapytał po chwili mężczyzna, kręcąc głową. – Jesteś
chora, dziewczyno… Tobą też manipulowała? – te słowa skierował do Evangeline. –
Jakie bajki tobie naopowiadała?
Panna
Potter milczała, a David cofnął się o krok. Evangeline z trudem próbowała wytężyć wzrok.
Nie była pewna, czy po twarzy Mariny spływają krople deszczu czy łzy. Poczuła
jednak okropny żal i gniew. Gniew na siebie, że przez tyle miesięcy była tak
blisko Blau, a jednak nic o niej nie wiedziała. Nawet lecąc tutaj nie
spodziewała się, że sprawa jest aż tak poważna. Uwierzyła, że chodzi tylko i
wyłącznie o matkę Mariny, a teraz czuła, jak grunt usuwa się spod jej stóp.
–
Przychodziłeś do mojego pokoju! – krzyknęła Marina, przygłuszając szum wiatru. –
Siadałeś tak blisko mnie, czasem dotykałeś! Zawsze byłeś kompletnie pijany, a
kiedy mówiłam o tym matce, to uważała, że przesadzam, że chcesz tylko
porozmawiać, że nie mam robić afery!
Głos
Blau się łamał, a Evangeline dostrzegła, że David nieznacznie wysuwa broń. Ona
zrobiła to samo ze swoją różdżką. Gdyby tylko znała prawdę, to nigdy nie pozwoliłaby
Marinie tu przylecieć. Poczuła, jak ciężar odpowiedzialności spada na jej
barki.
–
No właśnie! – odpowiedział jej po chwili mężczyzna. – Ty uwielbiasz zwracać na
siebie uwagę. Prowokujesz każdego, kto się do ciebie zbliży! Sama dajesz
przyzwolenie na takie traktowanie, więc przestań robić z siebie ofiarę. Każdego
potrafisz wykorzystać, a twoja matka to złota kobieta, która nie daje się
nabrać na twoje zagrywki. Mój błąd, że ja czasem ci ulegałem.
Marina
zaszlochała tak głośno, że Evangeline aż podskoczyła ze strachu. Poczuła, że
teraz jej kolej, jeśli za chwilę wszystko ma się rozsypać, to musi choć przez
pół minuty wykazać się odwagą i stanąć w obronie swojej… przyjaciółki.
Dziewczyna
zrobiła energiczny krok do przodu, co najwyraźniej było błędem, bo David w
obliczu zagrożenia wyciągnął broń i wymierzył nią w pannę Potter. Ta jednak się
nie zatrzymała. Podeszła do Mariny i objęła ją ramieniem. Zaklęcie nie było w
stanie uchronić jej przed mokrym od deszczu, drżącym ciałem przyjaciółki. Zignorowała
palący dotyk wody i przytuliła dziewczynę najmocniej jak umiała.
–
Nie ruszaj się, bo strzelę! – krzyknął mężczyzna, a jego głos drżał podobnie jak
dłoń.
–
Tak? – powiedziała szorstko Evangeline. – Po takiej dawce alkoholu chyba może
mieć pan problem z celnością.
Ciałem
Mariny wstrząsnął kolejny spazm płaczu. Panna Potter czuła, że mięśnie
koleżanki robią się wiotki i gdyby teraz ją puściła, to zapewne upadłaby na
żwirowy podjazd przed barem. To trochę utrudniło sprawę, bo Evangeline zabrakło
wolnej ręki, którą mogłaby zacisnąć na różdżce, dlatego musiała uważać, aby nie
sprowokować Davida jeszcze bardziej.
–
Niech pan stąd odejdzie – powiedziała, mając nadzieję, że to jej głosu brzmi
dostatecznie szorstko.
–
Śmiesz mi rozkazywać, wiedźmo? Moje słowa były prawdą! Dlatego cię tak bardzo
bolą, Marino, bo wiesz, że mam rację, wiesz, że to ty jesteś złem w naszej
rodzinie a nie ja!
Jasny
błysk oślepił je na chwilę.
Evangeline
miała wrażenie, że czas się zatrzymał. Nie miała pojęcia, co zaraz nastąpi, bo
nie wiedziała, jakich efektów spodziewać się po mugolskiej broni. Nie sądziła,
aby David był w stanie strzelić, ale z drugiej strony, trzęsące dłonie mogły
same odmówić mu posłuszeństwa i pociągnąć za spust. Ból jednak nie nastąpił, a
Marina tak samo słaniała się w jej ramionach, jak jeszcze przed sekundą.
–
Daję słowo, że gęsto będziecie się z tego tłumaczyć.
Evangeline
doskonale wiedziała do kogo należał ten głos. Najpierw popatrzyła na leżącego,
nieprzytomnego Davida. Żył, bo jego pierś unosiła się miarowo. Nogi też drżały,
więc za pewne szybko dojdzie do siebie. Później przeniosła wzrok na Marinę,
której twarz była niemal biała a usta sine. Z trudem utrzymywała jej wiotkie
ciało. Natomiast na wyjątkowo wściekłego profesora Snape’a spojrzała w
ostatniej kolejności. Po części widok ten ją ucieszył, choć bardzo chciała
zapytać, dlaczego tak długo musiała na niego czekać. Interesowało ją też, co
skłoniło Alberta, że poszedł właśnie do niego, ale to w tamtym momencie było najmniej
ważne.
Wiedziała,
że mają ogromne kłopoty.
Zacznę od końca, bo zapomniałam o tym pod poprzednim rozdziałem - całkiem lubię Twojego Snape'a. Jest trochę fanfikowy, ale jednocześnie nie traci tak do końca swojej kanoniczności. A może to tylko kwestia tego, że w pobliżu nie ma Pottera? Czy raczej, tego właściwego Pottera.
OdpowiedzUsuńSprawa numer dwa, ten rozdział fajnie pokazuje, do czego są zdolni ludzie, gdy myślą, że nie mają już nic do stracenia. O ile Marina zawsze była lekko nieobliczalna, o tyle po Evangeline widać, jak bardzo się zmieniła od początku roku. No i chyba ta sprawa z Mariną to dla niej po prostu odbicie sobie tych wszystkich problemów sercowych - "a co tam, zrobię coś głupiego, bo mam już tego dość".
To smutne, ale prawdziwe, że ludzie, którzy na co dzień wydają nam się beztroscy i pozbawieni większych problemów, zwykle tak naprawdę najwięcej ukrywają.
Pozdrawiam,
Bea
PS. To "niedługo" przy informacji o kolejnym rozdziale brzmi... złowieszczo ;p
to ja też zacznę od końca :P kolejny rozdział jest napisany w połowie i nie będę czekać na konkretną datę tylko opublikuję jak będzie gotowy :)
UsuńTeż ostatnio myślałam o tym jak kreuje Snape'a. Szczególnie w kolejnym rozdziale, kiedy omal się z Evangeline nie pozabijają wzajemnie. I może faktycznie nie jest on do końca kanoniczny, ale warto zauważyć że facet jest młody, nie ma nawet trzydziestki, ma krótki staż pracy więc zachowuje się inaczej. No i Pottera też nie ma, a myślę że nie był on aż tak wredny dla wszystkich innych uczniów jak w stosunku do Harry'ego (a przynajmniej taką mam nadzieję).
Co do Evangeline, trafnie to ujęłaś. To był takie "zróbmy coś głuiego, bo cały ten rok zaczyna mnie przerastać, ale żeby nie było, że jestem aż tak nieobliczalna, to jednak wyślę Albertowi wiadomość"
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz :)