Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

środa, 29 lipca 2020

Rozdział 42: Rozrachunek z przeszłością cz. 1

Evangeline czuła się wykończona. Miała wrażenie, że nie radzi sobie z uczuciami, które jeszcze niedawno były dla niej czymś zupełnie obcym. Niemal każda cząstka jej ciała rozrywała się z rozpaczy, kiedy widziała cierpienie i zagubienie Alberta. Tak bardzo chciała mu pomóc, że nie obchodziły ją konsekwencje tego, że powiedziała o swoich obawach ojcu. Wiedziała bowiem, że to jedyna, rozsądna droga w tym panoptikum smutku. I choć zdawała sobie sprawę, że jeśli Walker się o wszystkim dowie, to ich stosunki mogą ulec znacznemu pogorszeniu, to jednak czuła, że postępuje właściwie. Przynajmniej w tej kwestii…
Zupełnie inaczej miały się sprawy z Billem Weasleyem, który miał dziwny talent do pojawiania się w najmniej oczekiwanych momentach. Zwykle działo się to wtedy, kiedy Evangeline już nabierała wątpliwego przekonania, że uporała się z uczuciem do Gryfona. Bill był dowcipny charyzmatyczny i dobry. Chyba nazbyt dobry. Ze względu na wychowanie i sporą rodzinę, którą był otoczony, miał w sobie pokłady ogromnej miłości i troski, która wręcz wylewała się z niego przy każdym geście i spojrzeniu. Oczywiście Weasley, jak każdy, miał swoje wady. Potrafił się zdenerwować. I choć nie działo się to często, to jednak wpadając w złość stawał się nieprzyjemny i nieprzewidywalny. Właśnie dlatego Evie czuła, że moment, kiedy zobaczył ją z Albertem w pustej klasie również zaowocował wybuchem gniewu.
Dziewczyna była pewna, że odpuścił, że zrozumiał, że między nimi nie ma miejsca na jakiekolwiek uczucie, które można zbudować na trwałym fundamencie. Nie spodziewała się, że Bill jednak nadal ma nadzieję na więcej. 
Zmęczenie z każdym dniem dawało jej się we znaki. Przytłaczały ją wszechobecne tajemnice i myśli, które niemal wyskakiwały na nią z każdego, ciemnego zaułków szkolnych korytarzy. Nigdy nie pragnęła wakacji, ale tamtego wieczora wiele by dała, aby być już w domu. Nawet jeśli wiązałoby się to z codziennym oglądaniem jej przygłupiego brata Fabiana i matki, która podskakiwałaby na każde jego zawołanie. Przetrwałaby to, bo wszystko było lepsze, niż zimne mury Hogwartu, które sprawiały, że z każdym dniem zaczynała się coraz bardziej dusić.
Evangeline przyspieszyła kroku. Za kilka minut miała zacząć się cisza nocna, a ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnęła był szlaban za jej nieprzestrzeganie. Stanowczo zbyt długo rozmawiała z Albertem, przez co spóźniła się na kolację. Często rezygnowała z wieczornych posiłków, ale akurat dziś, jak na złość, czuła, że zaczyna burczeć jej w brzuchu. Miała nadzieję, że w sypialni znajdzie jakąś przekąskę. Rozmyślając nad jabłkiem, które według niej powinno znajdować się na szafce nocnej, omal nie wpadła na dziewczynę stojącą w mroku szkolnego korytarza prowadzącego do lochów.
– Marina? – zapytała skołowana, choć tych napuszonych blond włosów nie dało się z nikim pomylić.
Panna Blau była czymś równie zamyślona, bo drgnęła i rozejrzała się po korytarzu, jakby wybudziła się z długiego snu. Kiedy w końcu popatrzyła na koleżankę, to Evangeline nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jej oczy lśnią dziwnym, lekko niepokojącym błyskiem, którego nigdy wcześniej u niej nie widziała.
– Och, Evie… – szepnęła Marina po krótkiej chwili. – Czekałam na ciebie.
Evangeline przełknęła ślinę. Dreszcz niepokoju przebiegł jej po plecach. Te trzy słowa wystarczyły, że pożałowała, że nie przemknęła niepostrzeżenie obok Puchonki. Złe przeczucia zalały ją niczym fala na wzburzonym morzu.
– Coś się stało? – zapytała. – Chcesz pogadać? Jeśli tak, to rozmowa powinna poczekać do jutra, bo za chwilę dostaniemy karę za szwendanie się po korytarzach w czasie ciszy nocnej.
– Nie… Mam do ciebie tylko małą prośbę. Czy mogłabyś pożyczyć mi miotłę?
W pierwszej chwili Evie miała wrażenie, że się przesłyszała. Cofnęła się o pół kroku i popatrzyła na Marinę z dystansem. Wówczas zdała sobie sprawę, że dziewczyna ma na sobie grubą pelerynę.
– Zwariowałaś? – zapytała panna Potter, siląc się na naturalny ton głosu. – Co ci znowu przyszło do głowy?
– Och… nic… po prostu muszę coś załatwić. Jutro rano będę z powrotem – odpowiedziała szybko Marina, rozglądając się niespokojnie. – Chciałam wziąć szkolną miotłę, ale one są tak wolne, że leciałabym przez tydzień. Poza tym, chyba nie są najbezpieczniejsze.
Evangeline pokręciła głową ze zdumieniem.
– Naprawdę uważasz, że tak po prostu dam ci moją miotłę, pójdę grzecznie spać i poczekam aż rano bez słowa mi ją oddasz?
Marina wyraźnie się zamyśliła. Również do niej dotarło, że prośba była zaskakująco dziwna i chyba tylko idiota by na nią przystał. Wzięła głęboki wdech.
– Wybacz, Evie – rzekła szybko. – Zapomnijmy o tym.
Panna Blau już chciała odejść, jednak Evangeline nie dała za wygraną. Chwyciła koleżankę za ramię i zmusiła ją, aby spojrzała jej w oczy.
– Mów, o co chodzi, bo jak nie, to pójdę prosto do profesor Sprout i powiem jej co zamierzasz.
– Nie mogę… nie chcę cię w to mieszać.
Evangeline prychnęła stanowczo zbyt głośno.
– No to chyba trochę za późno – rzekła. – Gdzie chcesz lecieć?
– Do Old Catton, to wieś niedaleko Sunderland – odpowiedziała, opuszczając wzrok.
– Po co? To spory kawałek drogi?
– Mieszkam tam – oznajmiła cierpko Marina. – I muszę coś zrobić. To jest najlepszy moment, abym wyjaśniła pewną kwestię. Bo jeśli nie załatwię tej sprawy teraz, to nie zrobię tego nigdy. I do końca życia będę tą głupią Mariną Blau.
– Głupią? – powtórzyła Evangeline powoli. – Ja nigdy cię za taką nie uważałam. Dlatego przestań kręcić i powiedz wprost, co się dzieje?
Dziewczyna wzięła głęboki wdech, a rozsądek Evangeline, podpowiadał, aby jak najszybciej przerwała tę rozmowę i zaciągnęła koleżankę do któregoś z nauczycieli.  Bo jeśli panna Potter była czegoś pewna, to tego, że Marina znajdzie sposób, aby uciec ze szkoły i załatwić swoją sprawę, jakakolwiek by ona nie była.
– Muszę uratować moją mamę – wyszeptała Puchonka tak cicho, że Evie niemal jej nie usłyszała. – Nie mogę pozwolić na to, aby spędziła kolejne dni w towarzystwie tego parszywca Davida.
– Kim jest David?
Milczenie.
– Kim, do cholery, jest David?!
– Przestań krzyczeć – upomniała ją Marina, a w jej oczach zalśnił ogromny smutek. – David jest mężem mojej matki i na każdym kroku ją krzywdzi. Nawet sobie nie wyobrażasz, do czego potrafi być zdolny.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Przecież można coś zaradzić, rozwiązać to w inny sposób. Zgłosimy to komuś, albo…
– Nie – przerwała jej ostro Marina. – Nie będę nikomu mówić o moich problemach rodzinnych. Ty nic nie rozumiesz, Evie… Masz cudownego i troskliwego ojca, który zrobiłby dla ciebie wszystko. Ja nie mam kogoś takiego.
Evangeline nagryzła wargę. Przez ułamek sekundy poczuła się dotknięta słowami koleżanki. Gdyby Marina znała prawdę o jej rodzinie zapewne nigdy nie powiedziałaby czegoś takiego. No właśnie… prawdę…  Dlaczego panna Potter była zła, że Puchonka nie zwierzyła jej się wcześniej skoro sama nigdy nie napomknęła o tym, że nie jest prawdziwą córką Potterów tylko znajdą z Nokturna? Nigdy też nie powiedziała, że choć jej relacje z ojcem wydają się być idealne, to są one stałym źródłem konfliktów w rodzinie? To one są głównym powodem jej sporów z Fabianem i małżeńskich kłótni rodziców.
– Nie pożyczę ci miotły – powiedziała w końcu Evangeline. – Polecę z tobą.
Marina otworzyła szerzej oczy.
– Nie możesz…
– Mogę. Daj mi dziesięć minut. Ale jeśli tu wrócę, a ciebie nie będzie, to pójdę prosto do któregoś z nauczycieli i wszystko mu powiem. Rozumiesz?
Panna Blau pokręciła głową.
– Nie chcę, cię w to mieszać.
– Mogłaś pomyśleć o tym wcześniej – powiedziała, a potem odwróciła się na pięcie i odeszła.

Marina z zaciśniętymi ustami obserwowała sylwetkę oddalającej się koleżanki. Jej proste włosy opadały na jej plecy niczym lśniąca tafla jedwabiu. Panna Blau zawsze uważała Evangeline za niesamowicie mądrą i inteligentną dziewczynę, dlatego teraz nie potrafiła pojąć sytuacji, w której się znalazła. Niemożliwe, aby Potter tak po prostu zgodziła się złamać kilkanaście punktów szkolnego regulaminu i polecieć z nią w środku nocy do Old Catton. Musiała mieć jakiś inny plan…
Dziewczyna miała dosłownie kilka minut na podjęcie decyzji, czy ufa Evangeline. Rozsądek podpowiadał jej, że Evie jest w drodze do któregoś z nauczycieli, zapewne Snape’a, i za moment opowie mu o pomyśle Mariny. Zapewne według Ślizgonki będzie to najlepsza decyzja, mająca na celu niesienie pomocy biednej, zagubionej Puchonce.
 Ale co jeśli Evangeline zdecyduje się przyjść tu za kilkanaście minut ze swoją miotłą, a nie zastanie Mariny? Następstwa będą identyczne, zgłosi jej ucieczkę.
Blau wpatrywała się w tańczący płomień świecy, rzucający długie cienie na marmurową ścianę przy zejściu do lochów. Powinna odejść.  Posłusznie udać się do sypialni, a gdyby Evie wszczęła alarm, to znaleziono by ją w łóżku ubraną w piżamę. Wówczas Marina uśmiechnęłaby się niewinnie i powiedziała, że panna Potter prawdopodobnie jest przemęczona nadmiarem nauki.
Tylko że wówczas zaprzepaściłaby szansę. Wiedziała, że każdego kolejnego dnia traciłaby odwagę, aby rozprawić się z Davidem, a na domiar złego, Evie znałaby prawdę. A przynajmniej tę niewielką część prawdy, o której Marina raczyła jej wspomnieć.
Chciała odejść. Psychicznie była gotowa pognać przed siebie i zaryzykować lot na szkolnej miotle, jednak wtem zauważyła, że stanowczo zbyt długo o tym rozmyślała, bo Evangeline dotrzymała słowa i zmierzała w jej stronę z opartą na ramieniu miotłą. Związała włosy. To dziwne, że Marina właśnie w takim momencie zdała sobie sprawę, że czesała je w ciasny warkocz tylko wówczas, kiedy latała. Nawet podczas zajęć z eliksirów jej czarne pukle opadały swobodnie nad kociołkiem.
– Nikt cię nie widział? – zapytała panna Blau bardzo cicho, bo zrobiło się już późno i każdy szmer mógł zostać usłyszany przez któregoś z nauczycieli, prefekta patrolującego korytarz lub woźnego.
Evangeline popatrzyła na nią z powątpieniem.
– Nie sądzę, aby dało się wyjść z pokoju wspólnego Ślizgonów w nocy z miotłą i nie zostać zauważonym – rzekła. – W salonie siedziało kilkoro młodszych uczniów, ale nie przejmowałabym się nimi. Poza tym… naprawdę uważasz, że nie poniesiemy żadnych konsekwencji?
– Zostań… – spróbowała raz jeszcze Marina, czując, że jej serce przyspiesza.
Zupełnie niespodziewanie jej ciałem zawładnęło nieznane uczucie. Strach. Tylko że tym razem nie bała się o siebie, bała się o Evie. Marina nie sądziła, że kiedykolwiek będzie jej na kimś tak bardzo zależeć, jak na przemądrzałej Ślizgonce, która zawsze trzymała swój przydługi nos w książce.
– Zapomnij – odpowiedziała krótko panna Potter, a potem ruszyła przodem w stronę wyjścia z zamku. – Pospieszmy się. Za chwilę zacznie się nocny patrol na korytarzu. Nie chcę dostać szlabanu za głupotę, której nawet nie zdążę zrobić.
 Marina zamrugała gwałtownie i bez słowa ruszyła za Evie. W głębi serca czuła, że za kilka godzin znów będzie jak dawniej, znów będzie sama.

Kwietniowa noc nie należała do przyjemnych. Ostry wiatr szczypał twarz Evangeline. W pasie czuła uścisk rąk Mariny, która najwyraźniej lekko przeceniła swoją odwagę, bo szybki lot na miotle nie był dla niej zbyt komfortowy. Przy każdym ostrzejszym wirażu strofowała pannę Potter lub rzucała w przestrzeń przekleństwo. Dziewczyna nie miała pojęcia, jak jej koleżanka chciała pokonać tak daleki dystans sama, skoro co jakiś czas jej ciało zsuwało się nieznacznie z trzonka miotły i trzeba było zwolnić, aby mogła się poprawić.
Leciały nad szkockimi górami, brytyjskimi polami i lasami. Co jakiś czas mijały wioski i mniejsze miasta, ale Evangeline wątpiła, aby ktoś był w stanie je wypatrzeć. Znajdowały się dość wysoko i mknęły szybko więc w ciemnościach mogły wydawać się sporą sową drapieżną.
Ślizgonka próbowała nie myśleć o tym, co właśnie zrobiła. Doskonale zdawała sobie sprawę, jakie będą konsekwencje tego czynu, kiedy ich złapią. Co tak właściwie próbowała osiągnąć? Ona straci wszystko, a co zyska? Kiedy już wrócą do szkoły, Marina i tak ją znienawidzi. Nie zrozumie tego, co Evangeline zrobiła chwilę przed opuszczeniem zamku, nie zrozumie, że jej działania podyktowane były tylko i wyłącznie jej dobrem, nie zrozumie, że była to jedyna sensowna decyzja, która pozwoli uchronić ją przed popełnieniem jednego z największych błędów w życiu. Bo cel tej wyprawy zdawał się być niemal oczywisty.
Po kilku godzinach lotu w oddali zaczęły mienić się światła miasta Sunderland. Przelatywanie nad nim byłoby głupotą, więc Evangeline zwolniła nieznacznie.
– Gdzie teraz? – zapytała, próbując przygłuszyć świst wiatru. – Muszę wyminąć miasto.
– Old Catton jest niedaleko wybrzeża – krzyknęła Marina niemal do jej ucha. – Kieruj się na wschód.
Evie przytaknęła i nawróciła gwałtownie. Trzęsła się. Trzęsła się z zimna i strachu, a na domiar złego dostrzegła, że na wschodzie kłębią się gęste deszczowe chmury. Zupełnie jakby mało miała już zmartwień.

Każdego wieczora Albert Walker marzył o tym, aby jak najszybciej położyć się spać i choć przez kilka godzin dać swojemu umysłowi czas na odpoczynek i regeneracje. Przynajmniej wówczas na musiał analizować wszystkich sytuacji dnia poprzedniego i pisać głupich scenariuszy, co będzie, jak znów spotka matkę lub ojca.
Westchnął. Był głodny, bo zbyt długo rozmawiał z Evangeline i przez to nie zdążyli na kolację. Było mu z tego powodu strasznie głupio i miał nadzieję, że dziewczyna nie kłamała mówiąc, że ma w sypialni jakieś przekąski i nie muszą specjalnie dla niej odwiedzać kuchni. Walker na to przystał, a teraz uznał, że chyba powinien być bardziej stanowczy.
Spojrzał na swoja szafkę nocną. Nie leżało na niej nic prócz książki od eliksirów i notatek. Trudno. Będzie musiał wytrzymać do rana. Już miał zgasić świecę przy swoim łóżku, kiedy nagle w sypialni rozległo się pukanie w szybę. Albert odsłonił ciężką kotarę i rozejrzał się zaskoczony.
Dwójka jego współlokatorów przerwała rozmowę i również popatrzyli na siebie. Wówczas pukanie się powtórzyło.
Albertowi bardzo nie chciało się wstać, dlatego poczekał aż jeden z jego kolegów podejdzie do okna i zobaczy, co się dzieje.
– To jakaś mała sowa – powiedział tamten, siłując się przez chwilę z niewielką klamką przy oknie. – Ma jakąś wiadomość.
Okno się otworzyło, a wraz z ptakiem do sypialni wpadł powiew zimnego, nocnego powietrza.
Sowa w energicznym locie zrobiła kilka kółek nad łóżkami chłopców, a potem wyjątkowo dumna z siebie zanurkowała w powietrzu i spadła prosto na poduszkę Alberta. Chwilę trwało zanim odzyskała równowagę i stanęła wyprostowana, wyciągając przed siebie wyprostowaną nogę, do której przymocowano niewielki liścik.
Walker nie miał wątpliwości do kogo należy to wyjątkowo hałaśliwe zwierzątko. Zdziwił się tylko, po co Evangeline wysyła mu wiadomość, skoro widzieli się niecałe dwie godziny temu.
– Ach, liściki miłosne.
 Usłyszał za plecami roześmiany głos jednego ze współlokatorów, kiedy odwiązywał niewielki rulonik z nóżki Sophii. Rozprostował skrawek pergaminu i spojrzał na okropne pismo, którego nie dało się pomylić z żadnym innym. Tym razem było chyba jeszcze gorzej, litery były niesamowicie koślawe i nachodziły na siebie tak bardzo, że rozszyfrowanie wiadomości zajęło mu więcej czasu niż powinno. A nawet w momencie, w którym ją odczytał miał wrażenie, że to jakiś żart. Popatrzył na sowę, która najwyraźniej bawiła się w najlepsze, bo urządziła sobie trampolinę na jego poduszce. Podskakiwała ochoczo, a przy tym niesamowicie głośno piszczała.
– Sophii… – szepnął Albert, zrywając się na równe nogi, kiedy w końcu w pełni do niego doszedł sens wiadomości. – Czy twoja pani totalnie zwariowała?
Albert chwycił tylko czarną szatę i narzucił ją na piżamę. Po sekundzie zastanowienia zmienił też kapcie na skórzane buty, które z trudem wcisnął na bose stopy. Wybiegając z sypialni nawet ich nie zawiązał.

Evangeline i Marina stanęły przed niewielkim, piętrowym domem. W ciemnościach ciężko było dostrzec coś sensownego, ale panna Potter była pewna, że budynek ten, choć skromny,  jest zadbany i czysty. Ściany pomalowane były na jakiś przyjemny dla oka, jasny kolor, natomiast dach wyłożono ciemną dachówką. Na podjeździe panowała cisza, a w żadnym oknie nie paliło się światło.
– Nie ma go – powiedziała Marina.
– Skąd ta pewność? – zapytała Evangeline, zerkając na ciemne chmury kłębiące się na niebie. Zastanawiała się, czy nie powinna już teraz skorzystać z okazji, że w okolicy nie widać żadnych mugoli i rzucić na siebie kilku zaklęć ochrony przed deszczem.
– Nie ma samochodu – wyjaśniła panna Blau, wskazując pusty podjazd.
– Samochodu? Czyli twój ojciec jest…
– Po pierwsze, David nie jest moim ojcem – przerwała jej agresywnie Marina. – A po drugie, tak, jest mugolem.
– A twoja mama?
– A jakie to ma znaczenie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie panna Blau. – Moja mama jest czarownicą. A przynajmniej była nią zanim poznała tego parszywca.
Evangeline nie kontynuowała tematu. Przyjrzała się Marinie i mogła przysiąc, że jej twarz zmieniła się diametralnie w ciągu kilku minut. Nie była już tę samą rozmarzoną dziewczyną o delikatnej urodzie. Teraz wydawała się spięta, ale panna Potter nie była pewna czy działo się tak z powodu strachu czy złości.
– Wiem, gdzie go znajdziemy – dodała po chwili dziewczyna i ruszyła wąskim chodnikiem.
Evangeline wzięła głęboki wdech i rozejrzała się dyskretnie po okolicy. Upewniwszy się, że są same, wyciągnęła różdżkę i rzuciła na siebie zaklęcie ochrony przed deszczem. Dopiero potem niechętnie ruszyła za Mariną, mając nadzieję, że Sophii jej nie zawiodła, a Albert zrobi dokładnie to, o co go poprosiła.
Szły przed siebie dłuższą chwilą. W pewnym momencie minął je jakiś samochód, ale kierowca nie zareagował w żaden sposób. Evie miała nadzieję, że nie zauważył miotły, którą cały czas miała opartą o ramię.
Po kilkunastu kolejnych metrach przestało już być tak cicho. Zbliżały się do niewielkiego baru na uboczu wioski, w którym panowała dość wesoła atmosfera. Już na zewnątrz dało się usłyszeć krzyki i śmiechy zgromadzonych w nim mężczyzn.
– Mówiłam, że tu go znajdziemy – powiedziała Marina, wskazując na pobliski parking.
Evangeline nie miała pojęcia, który z samochodów należał do niesławnego Davida. Nie przyglądała im się zbyt długo, bo w oczy rzucił jej się jedynie policyjny radiowóz z niebieskożółtą kratą na bocznych drzwiach.
– W środku jest policja – powiedziała po chwili panna Potter. – Będziemy mieć kłopoty, jeśli nas złapią.
Marina ją zignorowała. W momencie, w którym otworzyła drzwi baru, zaczęły padać pierwsze, niewielkie krople deszczu. I choć Evangeline bardzo tego nie chciała, to jednak zdecydowała się wkroczyć do tego parszywego miejsca.
W pierwszej chwili uderzył ją odurzający nieprzyjemny zapach mieszanki tytoniu, alkoholu i męskiego potu. Potrzebowała kilku sekund, aby odzyskać panowanie nad swoim ciałem. W tamtym momencie sto razy bardziej wolała stać na zewnątrz i moknąć niż przebywać w tamtym smrodzie.
Bar nie był duży. Znajdowało się w nim może sześć stolików z czego zajęte były może trzy. Mężczyzn również nie było więcej niż dziesięciu, co lekko zaskoczyło Evangeline, bo sądząc po głośnym śmiechu spodziewała się całego tłumu pijanych facetów.  
Ona i Marina czuły się bardzo zakłopotane. Uczucie to pogłębiło się jeszcze bardziej, kiedy zapadła cisza, a wszystkie pary oczu nagle zwróciły się w ich kierunku. Ktoś się zaśmiał, ktoś zagwizdał, a jeszcze ktoś zaklął siarczyście.
– Frank, wiemy, że masz kłopoty finansowe – odezwał się po chwili barman. – Mogłeś nikogo nie zapraszać na dziś, a nie takie dwie przerażone panienki… Czy one w ogóle mają osiemnaście lat?
Po wnętrzu znów przetoczyła się salwa śmiechu. Kto wie, do czego jeszcze by doszło, gdyby nie niewysoki, otyły mężczyzna z ogromnym wąsem, który wstał niespodziewanie ze swojego miejsca i wrzasnął na całe gardło:
– Zamknijcie się!
Evangeline nie miała zamiaru być mu wdzięczna, szczególnie, że ubrany był w stanowczo zbyt mały policyjny mundur, a jego twarz była tak czerwona i napuchnięta, jakby zaraz miała popękać. Facet ruszył w ich stronę, a na jego twarzy malowała się mieszanka zaskoczenia, wściekłości i może lekkiego strachu.
– Zaraz wracam – rzucił jeszcze przez ramię, a potem niemal wypchnął z baru obydwie dziewczyny.
Evangeline usłyszała jeszcze kilka dwuznacznych komentarzy ze strony współtowarzyszy policjanta, ale uznała, że najrozsądniej będzie je zignorować. Tym bardziej, że w jednej chwili znalazła się na żwirowanym podjeździe, a deszcz rozpadał się na dobre. Zaklęcie na szczęście działało, a krople odbijały się od jej ciała i ubrania. Dla niepoznaki naciągnęła na głowę kaptur, aby nikt nie zauważył, że jej włosy i twarz są cały czas suche.
– Co ty, do cholery, tu robisz?! – krzyknął mężczyzna, wyrywając Evangeline z zamyślenia. – Zupełnie postradałaś zmysły?
Słowa te skierowane były do Mariny, która stała wyprostowana jak struna i nie zwracała najmniejszej uwagi na deszcz, który spływał po jej twarzy. Wpatrywała się w otyłego faceta z wyjątkową odrazą i wówczas Evie zrozumiała, że ma przed sobą Davida. Zacisnęła więc dłoń na różdżce, którą trzymała w kieszeni.
– Mowę ci odjęło?! – denerwował się mężczyzna. – Jak się tu znalazłaś? I kim jest ta dziewczyna? Jest taka jak ty, prawda? Użyłyście swoich podstępnych sztuczek, aby tu się znaleźć! Myślisz, że jestem głupi, wiem, że nie wolno wam opuszczać szkoły!
– Tak? – powiedziała w końcu Marina, a jej głos był zimny jak lód. – To zadzwoń do naszego dyrektora i powiedz mu, że tu jesteśmy.
Przez ułamek sekundy Evangeline poczuła strach. Deszcz padał coraz mocniej, co utrudniało jej widoczność i dlatego dopiero po dłuższej chwili dostrzegła, że Marina zaciska palce na trzonku ukrytej w pelerynie różdżki. Przeniosła wzrok na Davida i wówczas zdała sobie sprawę, że on również jest uzbrojony. Jego mugolski pistolet zwisał przy pasku od spodni, a jego dłoń znajdowała się niebezpiecznie blisko tego miejsca.
– Mam tego wszystkiego dość – powiedziała po chwili Marina. – Mam dość tego, co robiłeś mi przez te wszystkie lata! Mam dość wakacji, które muszę z tobą spędzać, mam dość twoich pijackich libacji i strachu!
– O czym ty pieprzysz? – zapytał po chwili mężczyzna, kręcąc głową. – Jesteś chora, dziewczyno… Tobą też manipulowała? – te słowa skierował do Evangeline. – Jakie bajki tobie naopowiadała?
Panna Potter milczała, a David cofnął się o krok.  Evangeline z trudem próbowała wytężyć wzrok. Nie była pewna, czy po twarzy Mariny spływają krople deszczu czy łzy. Poczuła jednak okropny żal i gniew. Gniew na siebie, że przez tyle miesięcy była tak blisko Blau, a jednak nic o niej nie wiedziała. Nawet lecąc tutaj nie spodziewała się, że sprawa jest aż tak poważna. Uwierzyła, że chodzi tylko i wyłącznie o matkę Mariny, a teraz czuła, jak grunt usuwa się spod jej stóp.
– Przychodziłeś do mojego pokoju! – krzyknęła Marina, przygłuszając szum wiatru. – Siadałeś tak blisko mnie, czasem dotykałeś! Zawsze byłeś kompletnie pijany, a kiedy mówiłam o tym matce, to uważała, że przesadzam, że chcesz tylko porozmawiać, że nie mam robić afery!
Głos Blau się łamał, a Evangeline dostrzegła, że David nieznacznie wysuwa broń. Ona zrobiła to samo ze swoją różdżką. Gdyby tylko znała prawdę, to nigdy nie pozwoliłaby Marinie tu przylecieć. Poczuła, jak ciężar odpowiedzialności spada na jej barki.
– No właśnie! – odpowiedział jej po chwili mężczyzna. – Ty uwielbiasz zwracać na siebie uwagę. Prowokujesz każdego, kto się do ciebie zbliży! Sama dajesz przyzwolenie na takie traktowanie, więc przestań robić z siebie ofiarę. Każdego potrafisz wykorzystać, a twoja matka to złota kobieta, która nie daje się nabrać na twoje zagrywki. Mój błąd, że ja czasem ci ulegałem.
Marina zaszlochała tak głośno, że Evangeline aż podskoczyła ze strachu. Poczuła, że teraz jej kolej, jeśli za chwilę wszystko ma się rozsypać, to musi choć przez pół minuty wykazać się odwagą i stanąć w obronie swojej… przyjaciółki.
Dziewczyna zrobiła energiczny krok do przodu, co najwyraźniej było błędem, bo David w obliczu zagrożenia wyciągnął broń i wymierzył nią w pannę Potter. Ta jednak się nie zatrzymała. Podeszła do Mariny i objęła ją ramieniem. Zaklęcie nie było w stanie uchronić jej przed mokrym od deszczu, drżącym ciałem przyjaciółki. Zignorowała palący dotyk wody i przytuliła dziewczynę najmocniej jak umiała.
– Nie ruszaj się, bo strzelę! – krzyknął mężczyzna, a jego głos drżał podobnie jak dłoń.
– Tak? – powiedziała szorstko Evangeline. – Po takiej dawce alkoholu chyba może mieć pan problem z celnością.
Ciałem Mariny wstrząsnął kolejny spazm płaczu. Panna Potter czuła, że mięśnie koleżanki robią się wiotki i gdyby teraz ją puściła, to zapewne upadłaby na żwirowy podjazd przed barem. To trochę utrudniło sprawę, bo Evangeline zabrakło wolnej ręki, którą mogłaby zacisnąć na różdżce, dlatego musiała uważać, aby nie sprowokować Davida jeszcze bardziej.
– Niech pan stąd odejdzie – powiedziała, mając nadzieję, że to jej głosu brzmi dostatecznie szorstko.
– Śmiesz mi rozkazywać, wiedźmo? Moje słowa były prawdą! Dlatego cię tak bardzo bolą, Marino, bo wiesz, że mam rację, wiesz, że to ty jesteś złem w naszej rodzinie a nie ja!
Jasny błysk oślepił je na chwilę.
Evangeline miała wrażenie, że czas się zatrzymał. Nie miała pojęcia, co zaraz nastąpi, bo nie wiedziała, jakich efektów spodziewać się po mugolskiej broni. Nie sądziła, aby David był w stanie strzelić, ale z drugiej strony, trzęsące dłonie mogły same odmówić mu posłuszeństwa i pociągnąć za spust. Ból jednak nie nastąpił, a Marina tak samo słaniała się w jej ramionach, jak jeszcze przed sekundą.
– Daję słowo, że gęsto będziecie się z tego tłumaczyć.
Evangeline doskonale wiedziała do kogo należał ten głos. Najpierw popatrzyła na leżącego, nieprzytomnego Davida. Żył, bo jego pierś unosiła się miarowo. Nogi też drżały, więc za pewne szybko dojdzie do siebie. Później przeniosła wzrok na Marinę, której twarz była niemal biała a usta sine. Z trudem utrzymywała jej wiotkie ciało. Natomiast na wyjątkowo wściekłego profesora Snape’a spojrzała w ostatniej kolejności. Po części widok ten ją ucieszył, choć bardzo chciała zapytać, dlaczego tak długo musiała na niego czekać. Interesowało ją też, co skłoniło Alberta, że poszedł właśnie do niego, ale to w tamtym momencie było najmniej ważne.
Wiedziała, że mają ogromne kłopoty.

2 komentarze:

  1. Zacznę od końca, bo zapomniałam o tym pod poprzednim rozdziałem - całkiem lubię Twojego Snape'a. Jest trochę fanfikowy, ale jednocześnie nie traci tak do końca swojej kanoniczności. A może to tylko kwestia tego, że w pobliżu nie ma Pottera? Czy raczej, tego właściwego Pottera.

    Sprawa numer dwa, ten rozdział fajnie pokazuje, do czego są zdolni ludzie, gdy myślą, że nie mają już nic do stracenia. O ile Marina zawsze była lekko nieobliczalna, o tyle po Evangeline widać, jak bardzo się zmieniła od początku roku. No i chyba ta sprawa z Mariną to dla niej po prostu odbicie sobie tych wszystkich problemów sercowych - "a co tam, zrobię coś głupiego, bo mam już tego dość".

    To smutne, ale prawdziwe, że ludzie, którzy na co dzień wydają nam się beztroscy i pozbawieni większych problemów, zwykle tak naprawdę najwięcej ukrywają.

    Pozdrawiam,
    Bea

    PS. To "niedługo" przy informacji o kolejnym rozdziale brzmi... złowieszczo ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to ja też zacznę od końca :P kolejny rozdział jest napisany w połowie i nie będę czekać na konkretną datę tylko opublikuję jak będzie gotowy :)
      Też ostatnio myślałam o tym jak kreuje Snape'a. Szczególnie w kolejnym rozdziale, kiedy omal się z Evangeline nie pozabijają wzajemnie. I może faktycznie nie jest on do końca kanoniczny, ale warto zauważyć że facet jest młody, nie ma nawet trzydziestki, ma krótki staż pracy więc zachowuje się inaczej. No i Pottera też nie ma, a myślę że nie był on aż tak wredny dla wszystkich innych uczniów jak w stosunku do Harry'ego (a przynajmniej taką mam nadzieję).
      Co do Evangeline, trafnie to ujęłaś. To był takie "zróbmy coś głuiego, bo cały ten rok zaczyna mnie przerastać, ale żeby nie było, że jestem aż tak nieobliczalna, to jednak wyślę Albertowi wiadomość"
      Pozdrawiam i dziękuję za komentarz :)

      Usuń

Obserwatorzy