Kochana
Evangeline,
Wczoraj
złożyłem wizytę w domu Alberta. W pierwszej kolejności rozmawiałem z jego
matką. Ciężko było nie zdradzić prawdziwych powodów mojej wizyty. To bardzo
zachowawcza i nieufna kobieta. Wiem też, że mnie rozpoznała i wiedziała o tobie
więcej niż powinna. Okazała się niesamowicie inteligentna. Szybko pojęła, że
nie odpuszczę, póki nie zobaczę się z jej mężem.
Rozmowa
z panem Walkerem była krótka i niewiele się z niej dowiedziałem. Prosiłem go,
aby napisał do Alberta, bo ten czeka na wiadomość, a obecna sytuacja nie
pozwala mu się skupić na nauce. Obiecał, że to zrobi, ale nie wiem czy jest
człowiekiem dotrzymującym słowa. To się okaże.
Nie
wydaje mi się jednak, aby był pod działaniem jakiegoś zaklęcia czy uroku,
jednakże cała ta sytuacja jest podejrzana. Lepiej będzie, jak Albert zostanie w
szkole. Będę ich obserwował, bo ewidentnie coś się wydarzy. Nie róbcie głupot.
W Hogwarcie jest mimo wszystko bezpieczniej.
Nie
mów na razie Albertowi, że tam byłem. Nie chcę, aby pomyślał, że się wtrącamy.
Pozdrawiam,
tata.
List
wystawał spomiędzy kartek opasłej książki, którą w czasie śniadania w Wielkiej
Sali przeglądała Evangeline. Dziewczyna nie mogła marnować żadnej chwili na
przygotowanie konkursowego eliksiru. Kolejna konkurencja wymagała czegoś więcej
niż tylko sporej wiedzy i umiejętności. Potrzebna była jeszcze ogromna dawka
sprytu i przebiegłości. W dużym stopniu zgadzała się z Albertem i opinią, że
pełna transmutacja w zwierzę, to bardzo głupi pomysł. Chyba nie chciała do
końca ryzykować, a poza tym miała stanowczo zbyt mało czasu, aby dobrze się
przygotować do takiego przedsięwzięcia.
Podniosła
na chwilę wzrok. Chciała upić łyk soku z pucharka, jednak wtem w Wielkiej Sali
rozległ się głos osoby, która raczej nieczęsto zjawiała się na wspólnym
środowym śniadaniu.
Przy
mównicy pojawił się sam dyrektor, Albus Dumbledore. Starszy mężczyzna najpierw
odchrząknął, aby zwrócić na siebie uwagę, a później uciszył uczniów gestem
dłoni. W powietrzu zawisła gęsta cisza, a młodzież popatrzyła na siebie
zaskoczona. Evangeline odsunęła książkę i zmarszczyła brwi.
–
Witajcie, moi kochani – przywitał się dyrektor, a na jego twarzy pojawił się
zwyczajowy uśmiech. – Jak widać ciepła, wiosenna pogoda sprzyja długim godziną
spędzonym na błoniach szkoły i wesołym harcom nad jeziorem… i właśnie do tego
zachęcam was wraz z pozostałą częścią grona pedagogicznego – dodał, wskazując
siedzących za nim nauczycieli. – A mówię to dlatego, że niedawno doszły mnie
słuchy, że ktoś szwendał się po prywatnych komnatach profesorów. Jest nawet
podejrzenie, że zniknęło kilka rzeczy osobistych. Z własnego doświadczenia
wiem, że takie przedmioty lubią czasem znikać, a później znajdujemy je w
najmniej spodziewanym miejscu i momencie, ale jeden z naszych profesorów, jak
sam twierdzi, jest pewny, że padł ofiarą złodzieja. Jeśli tak rzeczywiście
jest, a ów dowcipniś siedzi teraz w tej sali, to bardzo proszę, aby oddał
skradzione przedmioty. Zademonstruje tym samym swoją dojrzałą postawę, a ja nie
wyciągnę konsekwencji.
Dumbledore
zamilkł, a Evangeline popatrzyła na twarze nauczycieli. Wystarczył jeden rzut
oka na wściekłe oblicze Gebina, aby wiedzieć, że to on padł ofiarą rzekomego
żartu i absolutnie nie traktował tego w tych kategoriach. Co więcej, chyba nie
spodobał mu się komentarz o braku kary, który w dodatku zabrzmiał tak, jakby
dyrektor chciał nagrodzić niesfornego ucznia.
Panna
Potter zamyśliła się na chwilę. Absolutnie nie było jej żal tego okropnego
Gebina. Była jednak ciekawa, co takiego można zabrać z jego prywatnych komnat.
Nagle przypomniała sobie o osobie, która już kiedyś buszowała w gabinecie
nauczyciela obrony przed czarną magią.
Odwróciła
głowę w stronę stołu Puchonów. Marina Blau siedziała niewzruszona całym tym
wystąpieniem. Mieszała w swojej owsiance i powoli jadła, delektując się każdym
kęsem.
Evangeline
poczuła, że ma przeczucie graniczące z pewnością, że stoi za tym jej koleżanka.
Nagryzła wargę. Nie wiedziała, czy powinna się w to wszystko mieszać. Miała
wrażenie, że zmierza to w wyjątkowo złym kierunku.
~*~
W
momencie, w którym Bill dowiedział się, jak będzie wyglądać kolejna
konkurencja, to od razu przypomniał sobie o książce i notatkach, które znalazł
tego pamiętnego dnia we Wrzeszczącej Chacie. Dotyczyły one co prawda trochę
innej dziedziny magii niż eliksiry, ale nadal miały związek z przemianą w
zwierzę.
Książkę
przeczytał niemal w jeden wieczór. Nie spodziewał się, że animagia może być
czymś tak ciekawym i pasjonującym. Jego fascynacja była tak ogromna, że nie
przejął się nawet opisanymi skutkami ubocznymi i problemami, które mogą wyniknąć
ze złej przemiany. W tamtym czasie był pewny, że mimo wszystko chce spróbować
pełnej przemiany.
Później
zaczął analizować odręczne notatki, które sprawiły, że na jego twarzy pojawił
się czerwony rumieniec. Ta wiedza, analiza i informacje były czymś niesamowicie
przełomowym, czymś, co pozwalało szybciej zrozumieć istotę samej transmutacji.
Decyzja
o tym, aby podzielić się swoim znaleziskiem z Evangeline była raczej
spontaniczna i nie poprzedzona dłuższymi przemyśleniami. Po prostu pomyślał, że
dzieląc się z nią tymi notatkami może zrobić jej ogromną przyjemność. Zaśmiał
się w duchu, bo przypomniał sobie dzień, w którym wszedł w ich posiadanie.
Szukał wówczas idealnego prezentu walentynkowego, a on niemal sam wpadł w jego
ręce. Szkoda, że nie pomyślał o tym wcześniej.
W
pierwszej kolejności Bill poszedł do biblioteki, ale tam nie zastał dziewczyny.
Lekko go to zaskoczyło, bo spędzała tam niemal każdy wieczór, a szczególnie
teraz, kiedy zbliżał się ostatni etap Zaawansowanej Potyczki o Złoty Kociołek.
Zamyślił
się dłuższą chwilę, obserwując płomień świecy, migoczącej delikatnie na
szkolnym korytarzy. Pomyślał o błoniach szkoły. Może poszła zaczerpnąć świeżego
powietrza, albo poplotkować z Mariną? A może udała się na boisko quidditcha?
Przed Ślizgonami był jeszcze jeden mecz, więc możliwe, że postanowiła znów
wesprzeć swoją drużynę, choć ich szansa na zwycięstwo pucharu była raczej
minimalna.
Bill
ruszył w stronę wyjścia z zamku. Nie opuścił jednak korytarza, bo zaciekawiły
go uchylone drzwi jednej z pustych klas lekcyjnych. Ktoś zapalił w niej sporo
świec, bo jasna łuna światła padała na marmurową posadzkę. Chłopak zobaczył
również długie cienie dwóch postaci.
Podszedł
bliżej i choć wiedział, że nie wypada podglądać, to jednak pokusa była
silniejsza. Chciał tylko zerknąć. Nic więcej. Tłumaczył to sobie tym, że
przecież jest prefektem i powinien sprawdzić, co tam może się dziać.
Wstrzymał
oddech, rzucił okiem i… szybko pożałował swojej decyzji. Najpierw zobaczył
przygarbioną sylwetkę chłopaka. Siedział na jednej z ławek, tyłem do Billa, ale
to i tak nie miało znaczenia. Bez problemu rozpoznał w nim Alberta Walkera,
który niesamowicie grał mu na nerwach. A wszystko przez Evangeline, Evangeline,
której nawet w tej scenie nie mogło zabraknąć.
Drugi
cień należał właśnie do niej. Stała przed Albertem. Dłonie miała oparte na jego
ramionach i mówiła coś przyciszonym głosem. Ich twarze były blisko siebie.
Stanowczo zbyt blisko, aby Bill mógł uwierzyć, że była to zwyczajna rozmowa o
eliksirach i kolejnym etapie konkursu.
Chłopak czuł, że jego dłonie mimowolnie
zaciskają się w pięść. Paznokcie wbiły mu się w skórę, ale ból nie dał ukojenia.
W tamtym momencie poczuł tę namacalną więź, która od nich biła. Dziwne wibracje
łączące tę dwójkę sprawiły, że włos zjeżył mu się na głowie. W ułamku sekundy
zazdrościł Albertowi. Może i było by kłamstwem, gdyby powiedział, że zazdrościł
mu Evangeline, ale zazdrościł mu po prostu tego, że spotkał w życiu kogoś, kto
był mu przeznaczony. Bill nigdy nie był pewny, czy wierzy w te bzdury o
idealnej drugiej połówce, którą każdy gdzieś na świecie ma, ale w tamtym
momencie, patrząc na tę dwójkę, uznał, że może być w tym element prawdy.
A
po chwili zazdrość została zastąpiona zupełnie innym uczuciem. Był wściekły.
Był wściekły, że temu głupiemu Walkerowi wszystko układa się lepiej niż jemu.
Poza tym, jak Evangeline w ogóle mogła na niego spojrzeć? Czy zapomniałą już o
tym, że przyjaźnił się z Willsonem? Czy zapomniała o tym, co o niej mówił? Choć
słowa te nie wychodziły z jego ust, to jednak potwierdzał je i na każdym kroku
przytakiwał Gregory’emu. Nigdy nie stanął w jej obronie, nie przeciwstawił się.
Zmienił się, kiedy jego przyjaciela zabrakło w Hogwarcie, zmienił się, bo tak
było mu wygodniej, zmienił się, bo był tchórzem.
Bill
przyglądał się im stanowczo zbyt długo, bo Evangeline najwyraźniej wyczuła na
sobie spojrzenie nieproszonego gościa. Uniosła głowę i popatrzyła na chłopaka.
Płomień świec zamigotał w jej czarnych oczach.
Chłopak
nie czekał na kolejne reakcję. Nie chciał, aby odwrócił się Walker, nie chciał,
aby Evangeline zdążyła do niego podejść, nie chciał z nią rozmawiać. Bill
odwrócił się na pięcie i uciekła, nie patrząc za siebie.
Nie
do końca wiedział, dokąd niosą go nogi. Chciał po prostu być sam. Tak bardzo
tego pragnął, że nawet się nie zdziwił, że wszechświat uwziął się na niego, a
na schodach omal nie staranował Beatrice Doyle.
Nie
do końca był pewny, czy była to jego wina, bo ona również wyglądała na mocno
zamyśloną i prawdopodobnie nie zaprzątała sobie głowy patrzeniem przed siebie.
–
Wybacz – burknął szybko Bill, chcąc wyminąć koleżanką jak najszybciej.
–
Nic nie szkodzi – powiedziała cicho. – Choć gdybyś płacił mi za każdym razem,
jak we mnie wpadasz, to dziś byłabym bogata.
Jeśli
miał być to żart, to wyjątkowo jej nie wyszedł. Bill poczuł, że się czerwieni.
Był tak bardzo zdenerwowany, że nawet tak niewinna wzmianka o pieniądzach
wytrąciła go z równowagi. Bea chyba to wyczuła, bo wyraźnie się zmieszała.
Chłopak
chciał po prostu odejść, ale ona poczuła się w obowiązku zatarcia tego
nieprzyjemnego wrażenia, jakie wywołała.
–
Powinnam była powiedzieć ci to wcześniej, Bill – zaczęła, a ton jej głosu nagle
stał się bardzo poważny.
Chłopak
uniósł brwi z zaskoczenia. Był niemal całkowicie pewny, że to nie jest
najlepszy moment na szczere wyznania i kolejne tajemnice. Milczał.
–
Pamiętasz ten dziennik, który znalazłam w gabinecie Gebina w czasie szlabanu?
Pamiętał.
Oczywiście, że pamiętał. Wstrzymał oddech i nadal nie wydusił z siebie słowa.
Czekał na to, co zaraz usłyszy, a jego przeczucie nie należało do
najoptymistyczniejszych.
–
Wygadałam się komuś – kontynuowała Bea ze spuszczonym wzrokiem. – Wygadałam się
Marinie Blau…
Billowi
opadły ręce. Spodziewał się usłyszeć zupełnie coś innego, ale w zasadzie, to
było jeszcze gorsze niż jego przypuszczenia.
–
Marinie? – zapytał zaskoczony. – Dlaczego właśnie Marinie? Co ci przyszło do
głowy? Powiedziałem ci, że masz zostawić te sprawę!
–
Tak, ale… musiałam się w końcu wygadać, a Marina napatoczyła się przypadkiem.
Wszyscy chcą, abym dochowywała tajemnicy. Mój tata, Molly, ty… to wszystko
zaczęło mnie przerastać! Ja wcale się nie prosiłam o te sekrety!
–
Gdybyś nie grzebała w biurku Gebina, to niczego byś nie znalazła…
–
Przypomnę ci, że chciałam pomóc tobie!
Zamilkli
na moment, zdając sobie sprawę, że ich głośna rozmowa wywołała spore
zainteresowanie wśród innych uczniów Hogwartu, którzy powoli zaczęli piętrzyć
się na korytarzu i schodzić na kolację do Wielkiej Sali.
–
Zostawmy już ten temat – powiedział w końcu Bill. – Nie rozumiem tylko do czego
zmierzasz…
–
Serio? Słyszałeś, co rano mówił Dumbledore? Ktoś wkradł się do komnat
nauczycieli. I coś ukradł. Widziałeś minę Gebina? To na pewno dotyczy jego.
Jego i Blau.
Bill
zacisnął wargi, a później kiwnął delikatnie głową. Przeanalizował wszystko w
ekspresowym tempie. Czy Marina byłaby zdolna do czegoś takiego? Oczywiście, że
tak. Jej nieprzewidywalność niejednego mogłaby wprawić w zakłopotanie. Dyrektor
wspominał, że jeśli sprawca od razu przyzna się do winy, to nie poniesie
żadnych konsekwencji, jednak chłopak miał spore wątpliwości, czy Puchonka to
zrobi. Tym bardziej, że raczej nie była w kręgu podejrzanych. Poza tym,
wszystko zależało od tego, czego dowiedziała się z dziennika. Może informacje
były na tyle interesujące, że głupotą byłoby je tak po prostu oddać.
–
Porozmawiam z nią – powiedział po chwili Bill. – I lepiej nikomu o tym na razie
nie wspominać.
–
Nie mam takiego zamiaru… – burknęła cicho Bea. – Mam już serdecznie dość tego
roku i marzę o wakacjach.
Chłopak
nie odpowiedział, ale w głębi serca przyznał jej rację.
~*~
Kiedy
Dumbledore wygłosił swoją przemowę, Marinie nawet przez chwilę nie przeszło
przez myśl, aby oddać mu dziennik Ruth. Na razie miał zostać u niej razem z
tajemniczym listem od D. W.. To były jej dwie najcenniejsze rzeczy, rzeczy
które mogły coś zmienić. I nie chodziło tu tyko o znienawidzonego Gebina, ale
również o nią samą. Panna Blau poczuła bowiem dziwną więź ze skrzywdzoną Ruth i
z całej siły zapragnęła w jakiś sposób ją pomścić.
Wiedziała
też, że Rabastan Lestrange odsiaduje w Azkabanie, bo wszystko wskazuje na to,
że córka Gebina była w błędzie, a chłopak czynnie popierał Voldemorta.
Natomiast jego zamiary w stosunku do niej nie były uczciwe i Marina nie
wierzyła, że uczucie, które ich łączyło było miłością obustronną.
Panna
Blau nie miała również złudzeń co do tego, co stało się z córeczką Ruth. Była
pewna, że zmarła, ponieważ nie umiała w sobie w inny sposób wyjaśnić jej
zniknięcia. Gebin był osobą bezwzględną. Nie miał skrupułów, aby bić swoją
córkę do nieprzytomności, więc zabicie niemowlęcia pewnie również nie stanowiło
dla niego problemu. Tym bardziej, że według chaotycznego opisu Ruth,
dziewczynka urodziła się chora.
Jednak
mimo wszytko najbardziej interesującym nazwiskiem w całej tej układance był pan
Doyle. Marina zamyśliła się na chwilę. Co takiego mówiła o swoim ojcu Beatrice?
To jej matka była mugolką i lekarzem, a ojciec… Panna Blau próbowała wytężyć
swój umysł, aby przypomnieć sobie jakieś szczegóły z rozmów z koleżanką. W jej
głowie zrodziła się scena z klasy od eliksirów. Bea próbowała pocieszyć wtedy
Evangeline, której sowa została otruta. Opowiadała historie o tym, jak jej
ojciec zabił kota… To raczej nie stawiało go w zbyt pozytywnym świetle.
Dziewczyna
żałowała, że Beatrice jest od niej młodsza. Przez to nigdy nie miała okazji
zobaczyć, jak w stosunku do niej zachowuje się Gebin. Może faktycznie nie był
aż tak zgryźliwy? I jeszcze to zdanie w tajemniczym liście: Nie obchodzą mnie twoje własne powódki przez
które uznałeś, że możesz przestać działać. Może chodziło właśnie o
Beatrice, której nie chciał krzywdzić ze względu na ojca?
To
wszystko było nazbyt skomplikowane, ale Marina wierzyła, że pozna prawdę. Tym
bardziej, że czuła, że wszystko to jest bardzo blisko niej.
Dziewczyna
wolnym krokiem udała się na kolację do Wielkiej Sali. Rozejrzała się, ale nie
dostrzegła Evangeline. Zresztą częściej widywały się przy śniadaniu niż
wieczornym posiłku, więc Marina przywykła do tego, że jadała sama.
Usiadła
przy stole Puchonów jak najbliżej wyjścia z sali i już miała nałożyć sobie
potrawkę z kurczaka na talerz, kiedy nagle, zupełnie niespodziewanie obok niej
usiadł Bill Weasley.
Marina
lekko odskoczyła, szczególnie, że
chłopak był czymś wyraźnie rozzłoszczony. Jego twarz była czerwona, a
dłonie drżały delikatnie. Zaciśnięte usta i zmarszczone czoło zupełnie nie
pasowało do jego aparycji wesołego chłopaka.
–
Wszystko w porządku? – zapytała, bo nie za bardzo wiedziała, jak zacząć
rozmowę.
–
Nie – odpowiedział krótko, a potem nie pytając o pozwolenie złapał leżącą obok
torbę Mariny i bez słowa ją otworzył.
–
Oszalałeś?
W
pierwszej chwili dziewczynę wyraźnie zatkało. Animusz odzyskała dopiero po
kilku sekundach, kiedy Bill zaczął przeglądać znajdujące się w niej książki i
notatki. Marina zerwała się na równe nogi i usilnie próbowała wyrwać mu swoją
skórzaną torbę w wyniku czego większość jej rzeczy osobistych i książek
posypała się na podłogę.
Scena
ta zwróciła uwagę niemal wszystkich uczniów zgromadzonych w Wielkiej Sali.
Niektórzy tłoczyli się wokół nich, a inni udawali, że tylko dyskretnie rzucają
okiem na tę kłótnię.
–
Gdzie go masz?! – zapytał w końcu Bill, odrzucając na stół kolejne zapisane
pergaminy. – Dobrze wiem, że to ty go zabrałaś. Chcesz, abyśmy wszyscy mieli
kłopoty?!
Marina
zrozumiała, czego szuka. Dziennik Ruth Mery Gebin wypadł z torby i leżał teraz
na podłodze. Chłopak najwyraźniej go nie dostrzegał, bo nawet nie próbował się
schylić.
–
O czym ty mówisz? – zapytała, siląc się na wystraszony ton. – Ty też
zwariowałeś od nadmiaru nauki?! Zostaw moje rzeczy, nie masz prawa w nich
grzebać!
–
A ty?! Ty miałaś prawo kraść?!
–
Przecież nic ci nie zabrałam, oszalałeś?
Marina
miała wrażenie, że Bill trochę się uspokaja. Wynikało to pewnie z tego, że tracił
nadzieję, że uda mu się coś znaleźć. Zapewne za moment przerwaliby tę scenę,
gdyby nie jeden z nauczycieli, który bez problemu przebił się przez wianuszek
uczniów.
–
Co tu się wyprawia?
Głos
Severusa Snape’a spadł na nich jak grom. Marina i Bill spojrzeli po sobie, bo
pewnym było, że kłopoty czekają ich obu.
–
Nic – burknęła dziewczyna. – Książki mi się rozsypały, a Bill pomaga mi je
zbierać.
Oczywistym
jest, że nikt o zdrowych zmysłach by w to nie uwierzył, ale przez ułamek
sekundy panna Blau miała wrażenie, że nauczyciel eliksirów im odpuści.
Popełniła ona jednak pewien błąd. Rzuciła okiem na podłogę. Myślała, że zrobiła
to szybko i dyskretnie, ale najwyraźniej Snape dostrzegł ten minimalny ruch. On
również opuścił wzrok i dostrzegł to, co starała się ukryć. Nachylił się powoli
i ujął w dłonie dziennik Ruth.
–
To twoje, panno Blau? – zapytał.
Marina
nie patrzyła na Billa. Nie chciała widzieć wyrazu jego twarzy. Wolała nie
wiedzieć, czy jest jeszcze bardziej wściekły czy może triumfuje.
–
Tak – rzekła szybko, próbując wyciągnąć rękę w stronę niewielkiego notesu.
Snape
jednak się cofnął nieznacznie i zrobił to, czego Marina najbardziej się
obawiała. Otworzył dziennik na pierwszej stronie i odczytał w myślach słowa,
które dziewczyna doskonale znała. Własność
Ruth Mery Gebin. Czytanie surowo zabronione!
W
Wielkiej Sali na kilka chwil zrobiło się strasznie cicho. A może to tylko
Marinie się tak zdawało? W tamtej chwili nawet oddychanie przychodziło jej z
trudem. Tu nie chodziło o konsekwencje i szlaban. Ona po prostu tak bardzo nie
chciała stracić tego dziennika. Nie teraz…
–
Juro rano chcę was widzieć w moim gabinecie – powiedział po chwili Snape. – A
teraz rozejść się. Koniec przedstawienia.
Nauczyciel
odszedł niespiesznie, trzymając w dłoni dziennik Ruth.
–
Jesteś zadowolona? – zapytał Bill zgryźliwie.
Marina
nie odpowiedziała. Pospiesznie wrzuciła do torby swoje rzeczy i bez kolacji
opuściła Wielką Salę. Poczuła, że jest to jedyny, niepowtarzalny moment, aby
zrobić to, czego najbardziej na świecie pragnie.
Bo
jutro rano wszystko będzie już inaczej.
O rety, to już koniec? Z jednej strony było to do przewidzenia, bo w końcu zostało niewiele czasu do zakończenia konkursu, ale z drugiej wciąż jest kilka wątków do rozplątania. Choć juz nawet ja dostrzegam, jak kilka z nich może się, zakończyć.
OdpowiedzUsuńTen rozdział trochę mnie zaskoczył. Nie sądziłam, że Gebin oficjalnie przyzna do zaginięcia dziennika, nawet Dumbledore'oqi (poza tym nie oszukujmy się, pokerowej twarzy to on nie ma). Okay, ten dziennik może sporo nabrudzić, zwłaszcza w jego karierze, ale gdyby złodziej odniósł go do Dumbledore'a, jakie Gebin ma szansę, że dyrektor nie zajrzy do środka? Choćby żeby się upewnić, że oddano na pewno właściwą rzecz?
No i Bill... Nie spodziewałam się, że spróbuje załatwić sprawę w taki sposób. Mało to subtelne i było do przewidzenia, że się nie uda, ale widać, że Marina dostała rykoszetem za Evangeline. Czasami z Billa wyłazi straszny Gryfon.
Cóż, każdy miewa kiedyś kryzys twórczy, ale wiedz, że Tobie i tak nieźle idzie. Ja zwykle zacinam się w okolicach piątego rozdziału i zaczynam pisać od nowa. Teraz dotarłam do ósemki, ale co z tego, skoro od jakichś dwóch miesięcy nie ruszyłam dalej? Cokolwiek by się nie dzialo, wszystko przeczytam ;)
Buziaki,
Bea
Morgano... Przepraszam za tyle błędów. Piszę z komórki i nie zawsze udaje mi się wszystko wyłapać w tam małym okienku :/
Usuńhej! dziękuję za komentarz. Tak, odpowiedzi na wiele pytań można się już domyślić, ale oczywiście z czasem wszystko zostanie wyjaśnione wprost, aby nikt nie miał wątpliwości. Mam nadzieję, że nie pominę jakiegoś wątku pobocznego, co niestety mi się zdarza :P
UsuńZ opkami to u mnie jest tak, że zwykle odechciewa mi się po 1/2 rozdziałach, dlatego przestałam publikować wszystko, co napiszę, bo wypadam przy tym bardzo niewiarygodnie. Kończę tak średnio co szóste... Ale niestety pod koniec dopada mnie leń.
Pozdrawiam!
Takie domyślanie się, nie jest złe. Człowiek czuje się taaaki inteligentny, bo wpadł na pomysł "co autor miał na myśli" xD A co do wątków pobocznych - czasem jest ich tyle, że nic dziwnego, że któryś się zawieruszy, choć mam wrażenie, że te najważniejsze powoli wyprowadzasz na prostą. Reszty sama nie pamiętam, choć przeczytałam to opowiadanie ciągiem jakiś miesiąc temu ;p
UsuńCo szóste to i tak niezły wynik. Moim problemem są z kolei wieczne poprawki, nic nigdy mi się nie podoba i najchętniej ciągle zaczynałabym od nowa. Jak ten pisarz z "Dżumy", który nigdy nie wyszedł poza pierwsze zdanie swojej powieści ;p Moja przyjaciółka pogubiła się już, ile wersji jednego opowiadania jej przesłałam. Ale obiecałam sobie, że tym razem - poza drobnymi poprawkami wynikającymi z posuwania się do przodu fabuły - nie będę przemodelowywać w połowie całego opowiadania i doprowadzę je do końca. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.