Własność Ruth Mery Gebin,
czytanie surowo zabronione!
10
października 1969
Nazywam
się Ruth Mery Gebin i nie jestem typem czarownicy, która co wieczór przelewa na
strony pamiętniczka swoje troski i kłopoty. Dziennik ten dostałam od taty na
szesnaste urodziny. Pewnie znów zapomniał, że wypada wysłać swojej jedynej
córce jakiś prezent z tej okazji, więc odnalazł to coś w szufladzie biurka.
Zauważyłam, że wyrwał nawet pierwszą stronę, więc pewnie chciał używać tego
notesu do jakiś służbowych zapisków. Nieważne… Zapewne będzie to pierwszy i
ostatni wpis tutaj, bo jak już wspomniałam nie jestem dobra w tych sprawach…
Nawet
nie wiem, jak prowadzi się dziennik. Moja przyjaciółka, Angela, powiedziała, że
najpierw wypada się przedstawić. Nie wiem po co miałabym to robić, skoro nie
życzę sobie, aby ktokolwiek czytał moje zapiski. Ale dobrze. Spróbuję.
Nazywam
się Ruth Mery Gebin (teraz widzę, że się powtarzam), jestem piętnastoletnią
Krukonką o jasnych, kręconych włosach, które okropnie mnie denerwują. Gdyby nie
te loki, to raczej nie wyróżniałabym się z tłumu. Pospolita uroda, średni
wzrost, chłopięcy typ sylwetki. No i jeszcze ten stanowczo za długi nos. Mam go
po mamie. Podobno wszystkie kobiety w jej rodzinie go dziedziczą. Straszne
bzdury, nie wiem, kto w ogóle w to wierzy.
Mama
zmarła kilkanaście lat temu. Nie bardzo ją pamiętam. Tata też o niej nic nie
mówi. Z resztą on generalnie niewiele mówi. Pracuje w Ministerstwie Magii w
brygadzie uderzeniowej, więc jeśli kiedykolwiek się odzywa, to tylko po to, aby
ponarzekać na nieróbstwo aurorów. Zwykle mu przytakuję, ale mam wrażenie, że
jest on po prostu zazdrosny o ich wysoką pozycję. Gdyby zaproponowano mu awans,
to zgodziłby się bez wahania i zapomniał, co właściwie o nich mówił. Dale dść o
nim. Cieszę się, że jestem w Hogwarcie, a nie w domu.
22
listopada 1969
Dziś
coś się wydarzyło. Gdyby nie ta sytuacja, to zapewne już nigdy nie otworzyłabym
tego dziennika… Ale może od początku.
Jestem
zupełnie beznadziejnym przypadkiem w temacie eliksirów. Profesor Slughorn
powiedział mi nawet, że w zeszłym roku na testach końcowych podciągnął mi dwa
punkt, bo inaczej nie zdałabym do następnej klasy. Zrobił tak tylko dlatego, bo
inni nauczyciele mnie chwalą, a poza tym, świetnie latam na miotle, a nie każdy
musi pracować w Ministerstwie Magii. Według niego mam szansę na karierę w
quidditchu. Oczywiście nie mogłam mu powiedzieć, że myślę o tym na poważnie. Gdyby
jakimś cudem doszło to do mojego ojca, to chyba by mnie wyrzucił z domu. W jego
mniemaniu były to totalne bzdury, którymi nie warto zaprzątać sobie głowy.
Ale
wróćmy do tematu.
Obecnie
jestem w piątej klasie, więc uznałam, że jak obleję sumy, to nikt (oprócz ojca,
oczywiście) nie wyciągnie z tego żadnych konsekwencji. Nie zależy mi na dobrym
wyniku, bo nie jest mi on potrzebny. Powiedziałam dziś o tym Slughornowi, kiedy
oddawał nasze prace domowe (moja jak zwykle była cała pokreślona). Trochę się
zdenerwował, bo talent to jedno, ale mojego lenistwa nic nie usprawiedliwia.
Zadał mi dodatkową pracę domową, ale kiedy miałam wychodzić z sali po
zajęciach, to zawołał mnie jeszcze do siebie. Chyba było mu głupio, że tak na
mnie naskoczył, bo powiedział, że jak dobrze napiszę to zadanie, to wyśle mi
zaproszenie do jego elitarnego Klubu Ślimaka. Omal nie podskoczyłam z radości,
bo przecież każdy uczeń marzy, aby znaleźć się przynajmniej na jednym takim
spotkaniu.
25
listopada 1969
Niekończące
się godziny w bibliotece i dwie niemal nieprzespane noce zaowocowały najlepszym
zadaniem domowym z eliksirów, jakie kiedykolwiek zrobiłam. Jestem z siebie
niesamowicie dumna. Zaglądałam do książek, o których nawet nie miałam pojęcia,
że istnieją. Analizowałam każdy drobiazg i dziwiłam się, jak okropnie trudna
jest to dziedzina. Znaczy się, od zawsze wiedziałam, że eliksiry są strasznie
skomplikowana, ale z drugiej strony zdawałam sobie sprawę z tego, że nie
wkładam nawet minimum wysiłku w to, aby je zrozumieć. Nagle się okazało, że to
wszystko ma jakiś tam sens, choć aby go odnaleźć trzeba po tysiąckroć zagubić
się w tym panoptikum wiedzy.
Ale
już trochę za późno. Może gdybym zrozumiała to wcześniej, to wzięłabym się za
naukę i teraz miała bardziej ambitne plany na przyszłość.
Kiedy
wieczorem udałam się do Slughorna, aby oddać mu tę pracę, to serce waliło mi
jak młotem. Profesor jedynie na nią zerknął i uśmiechnął się sympatycznie.
Powiedział tylko: w poniedziałek dam ci
znać, jak ci poszło, panno Gebin. Na razie skup się na sobotnim meczu. Jestem
pewny, że twojej drużynie pójdzie świetnie i pokażesz nam, jak wygląda
dynamiczna gra! Na koniec puścił do mnie oczko. Wówczas już czułam, że
zaproszenie na spotkanie klubu mam w kieszeni.
27
listopada 1969
Wczorajszy
mecz był cudowny! Rozgromiliśmy Puchonów. Jako obrońca przechwyciłam większość
podań na bramkę. Wpuściłam tylko dwa gole. Jeden to rzeczywiście była moja
wina, ale ten drugi nie powinien zostać uznany, bo, kiedy tłuczek uderzył w
moją miotłę, to kafel nie znajdował się w polu bramkowym.
Długo
się o to złościła, ale świętowanie zwycięstwa poprawiło mi humor. Tańczyliśmy,
rozmawialiśmy i śmialiśmy się prawie do rana. Nawet Flitwick przymknął oko na
hałasy. Pewnie dlatego, że Krukoni od lat nie mieli tak dobrej drużyny. Czuję
dumę, że jestem jej częścią. Może w przyszłym roku dostanę odznakę kapitana?
28
listopada 1969
Jestem
na wznoszącej fali sukcesu. Slughorn powiedział, że jest pozytywnie zaskoczony
moją pracą. Dał mi zaproszenie na piątkowy wieczór. Ale jednocześnie zaznaczył,
że zasłużyłam na nie choćby ze względu na sobotni mecz, w którym byłam
wspaniała. Poklepał mnie po ramieniu, a ja nie potrafiłam ukryć szczęścia.
Gdyby człowiek mógł latać, to zapewne unosiłabym się kilka cali nad podłogą.
29
listopada 1969
Angela
jest okropnie wściekła. Twierdzi, że nie rozumie z czego tak bardzo się cieszę.
Na spotkanie Klubu Ślimaka chodzą głównie Ślizgoni, którzy mają sławnych ojców.
Nie mam ochoty na te kłótnie. Jest zazdrosna. Od dawna podoba jej się Lucjusz
Malfoy, który nawet nie ma pojęcia o jej istnieniu.
4
grudnia 1969
Przez
chwilę naszła mnie szalona myśl, że może wraz z tym notesem ojciec podarował mi
mnóstwo szczęścia. Nie wiem, czy warto wierzyć w takie talizmany, ale od kilku
dni wszystko tak wspaniale się układa.
Wczoraj
było spotkanie Klubu Ślimaka. Całą noc nie spałam od nadmiaru emocji. Może i
faktycznie w większości siedzieli tam Ślizgoni ze starszych klas, ale nie
tylko. Na początku byłam bardzo skrępowana ich towarzystwem, ale później się
rozluźniłam. Profesor Slughorn mnie chwalił. Mówił nie tylko o mojej świetnej
grze, ale też o pracy jaką wkładam w przygotowanie się do zajęć. Może i nie
było to w pełni prawdą, ale i tak było miło.
W
pierwszej chwili starszych chłopców interesowało głównie to, czy jestem z
rodziny czarodziejów. Nie mam nic do mugoli, ale cieszyłam się, że mogę
powiedzieć prawdę o moim rodowodzie. Nawet wspomnienie ojca pracującego w
Ministerstwie wypadło całkiem dobrze. Chyba byli zadowoleni, bo stali się
naprawdę mili. Szczególnie jeden…Rabastan Lestrange.
Nie
wiem jak to możliwe, że wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi. Może to przez
to, że jest Ślizgonem? W dodatku rok starszym ode mnie. Ma piękne, czarne
włosy. Gładkie i lśniące niczym tafla wody. A do tego czarne oczy, w których
ciężko stwierdzić, gdzie zaczyna się źrenica, a gdzie kończy tęczówka.
Uśmiechał
się. Nie wymyśliłam sobie tego, choć tak twierdzi Angela. On naprawdę się
uśmiechał. Podał mi nawet talerz z ciasteczkami, abym mogła się poczęstować i
posłodził mi herbatę. A na końcu powiedział: rzeczywiście zagrałaś świetny mecz, panno Gebin, aczkolwiek wydaje mi
się, że sędzia nie powinien uznać tego jednego gola na rzecz Puchonów, ponieważ
kiedy trafił cię tłuczek, to kafel nie był jeszcze w polu bramkowym.
Te
słowa wystarczyły, abym uniosła się jeszcze wyżej nad ziemią.
7
grudnia 1969
Dziś
w czasie treningu quidditcha zauważyłam, że Rabastan siedzi na trybunach i mi
się przygląda. Po spotkaniu drużyny chciałam do niego podejść, ale już go nie
znalazłam. Musiał odejść, kiedy przebierałam się w szatni. Szkoda.
10
grudnia 1969
Jestem
stałym uczestnikiem spotkań Klubu Ślimaka. Angela przestała się do mnie
odzywać. Chyba jest wściekła za to, że kilka razy rozmawiałam też z Lucjuszem
Malfoyem. Chciała, abym ją przedstawiła. Ale to głupie. Wątpię, aby Lucjusz był
zainteresowany tą znajomością.
17
grudnia 1969
W
przyszłym tygodniu profesor Slughorn organizuje bal bożonarodzeniowy. Już nie
mogę się doczekać. Podobno zaprosił kogoś z międzynarodowej drużyny quidditcha.
Nie powiedział nawet czy chodzi o Anglie. Może wcale nie? Może będzie to ktoś
bardziej znany? Może ktoś z Hiszpanii? Zobaczymy…
W
czasie wypadu do Hogsmeade kupiłam sobie piękną sukienkę. Nie miałam zbyt wiele
oszczędności, a ojca wolałam nie prosić o pieniądze, ale mimo wszystko jestem
zadowolona. Jeśli zwiążę gorset odpowiednio ciasno, to może uzyskam wcięcie w
talii.
Szkoda
tylko, że sukienkę wybierałam sama… Angela nie chciała ze mną iść. Powiedziała,
że mogą mi doradzić nowe koleżanki z klubu. Bzdury. Chłopcy są milsi od tych
zarozumiałych dziewcząt.
18
grudnia 1969
Dziś
na korytarzu zaczepiła mnie Ślizgonka – Bellatriks Black. Powiedziała, że mam
przestać grać niedostępną, bo Rabastan mówi tylko o mnie. Zamurowało mnie. Nie
chciałam osiągnąć takiego efektu. Po prostu nie miałam pojęcia, jak zachowywać
się w stosunku do chłopców. Byłam miła i zawsze się uśmiechałam. Z resztą Rabastan
też nie zrobił nic, aby dać mi do zrozumienia, że czeka aż się przed nim
otworzę.
Na
trzy dni bal. Wtedy z nim porozmawiam.
21
grudnia 1969
To
chyba nie dzieje się naprawdę. Na bal wystroiłam się najlepiej jak tylko
umiałam. Gładko zaczesałam loki, zrobiłam lekki makijaż, a w tali zacisnęłam
gorset, więc moja sylwetka przestała być kanciasta. Założyłam nawet buty na
niewielkim obcasie. Widziałam, że
kilkoro Krukonów obejrzało się za mną, kiedy wychodziłam z pokoju wspólnego.
Angela oczywiście milczała jak zaklęta.
Gdy
zjawiłam się w miejscu balu, Rabastan stał oparty o filar. Przyszedł sam, co
dało mi więcej wiary w słowa Bellatriks. Popatrzył na mnie i znów się
uśmiechnął. Ja również się uśmiechnęła, choć może trochę zbyt szeroko. Wówczas
podszedł do mnie i powiedział: wolę twoje
naturalne loki, ale to nie zmienia faktu, że wyglądasz dziś pięknie, panno
Gebin.
Później
było jak w bajce i jedyne o czym marzyłam, to aby ten sen trwał jak najdłużej.
Tańczyliśmy cały wieczór, a później, gdy rozbolały nas nogi, to wyszliśmy na
błonia i usiedliśmy na ławce. Wówczas mnie pocałował. Mimo panującego na
zewnątrz mrozu, miałam wrażenie, że zaraz spłonę.
28
grudnia 1969
Od
kilku dni nie widziałam Rabastana. Tęsknie bardzo, ale rozumiem, że na czas
świąt pojechał do domu. Ja zostałam w zamku. Kiedy nie muszę, to nie wracam do
ojca. Angela też została w Hogwarcie. Ostatnio zaczęłyśmy znów rozmawiać, choć
nie obyło się bez kłótni. Twierdzi, że Rabastan nie ma szczerych intencji, ale
co ona może wiedzieć? Przemawia przez nią zazdrość. Obiecałam jednak, że będę
ostrożna, bo naprawdę chciałam mieć przyjaciółkę po mojej stronie. Brakowało mi
naszych wieczornych ploteczek.
Piszę
do Rabastana niemal codziennie, ale on nie jest zbyt wylewny w listach. Mówi,
że nie potrafi przelewać na papier tego, co czuje. Rozumiem go i nie naciskam.
22
lutego 1970
Jest
cudownie. Czuję, że czeka mnie wspaniały rok. Nie mogę uwierzyć, że to wszystko
dzięki eliksirom. Rabastan jest cudowny i nie interesuje mnie to, co mówią za
naszymi plecami. On też mówi, że nie mam się przejmować. A to właśnie jemu ufam
do granic możliwości.
3
kwietnia 1970
Nie
wiem, co myśleć o tym, co wczoraj się wydarzyło. Był kolejny mecz quidditcha.
Graliśmy ze Ślizgonami. Znów wygraliśmy. Ich ścigający byli tak słabi, że nawet
nie miałam zbyt dużo pracy przy pętlach. Kafel niemal za każdym razem gładko
wpadał w moje ręce. Problem w tym, że tym razem to zwycięstwo nie ucieszyło
mnie tak jak poprzednie. Slytherin był domem Rabastana i trochę się obawiała,
jak zareaguje.
Czekał
na mnie po meczu więc nie poszłam świętować z resztą drużyny. Weszliśmy razem
do szatni. Byliśmy sami. Miałam wrażenie, że coś się stało, więc zapytałam: jesteś zły, że Ravenclaw wygrał?
Uśmiechnął
się i odpowiedział: to tylko quidditch,
nie interesuje mnie to.
Trochę
mnie to zabolała. Wiedział, jakie to dla mnie ważne i że wiążę swoją przyszłość
właśnie z tym sportem. Potem pomyślałam, że może źle go zrozumiałam, ale
Rabastan zamiast wyprowadzić mnie z błędu tylko pogarszał sytuację.
Mówił
dalej: hierarchia musi być zachowana w
ważniejszych aspektach życia. To, co dzieje się na boisku to tylko gra. A życie
nie jest grą, Ruth. A kiedy ktoś
ważniejszy czegoś chce, to zawsze to dostanie.
Nawet
nie zdążyłam mu odpowiedzieć. Nawet nie wiem kiedy popchnął mnie na ławkę.
Sparaliżował mnie strach i niedowierzanie, kiedy przycisnął mnie do chłodnego
drewna. Uniósł mi spódnicę, odsłaniając wypięte pośladki, a potem jednym ruchem
zdjął bieliznę.
Łzy
napłynęły mi do oczu.
Zrobił
to, nie mogłam uwierzyć, że to zrobił…
Kiedy
było po wszystkim przytulił minie, a chusteczką otarł zapłakane oczy.
Powiedział ociężałym głosem: Nie płacz,
panno Gebin, żartowałem z tą hierarchią, po prostu czułem, że jesteś na to
gotowa.
Nie
byłam. Nie w taki sposób.
4
kwietnia 1970
Milczę.
Nikt nie może się dowiedzieć o tym, co się stało. On znów jest tym samym,
czułym i dowcipnym Rabastanem. Wybaczam mu, choć o to nie prosi.
5
maja 1970
Zrobił
to jeszcze kilka razy. Mówił, że za każdym razem będzie lepiej. Nie jest, ale
mówię mu, że jestem szczęśliwa. Nie jestem. Nie mogę patrzeć na swoje odbicie w
lustrze. Wymiotuję każdego ranka, niewiele jem. Moje piersi puchną. Boję się.
15
maja 1970
Krukoni
przegrali finałowy mecz. To moja wina. Nie byłam w stanie grać i już w
pierwszych minutach upozorowałam kontuzję, aby tylko zejść z boiska. Mam
przeczucie graniczące z pewnością, że nie jestem sama. To wszystko napawa mnie
jeszcze większym strachem. Wieczorami zastanawiam się, jak pozbyć się tego, co
we mnie rośnie, ale rano czuję że nie odważyłabym się tego zrobić.
Jemu
nic nie mówię, staram się ukrywać rosnące krągłości.
20
maja 1970
On
znów jest troskliwy i czuły. Mówi, że nie mam się przejmować porażką. Głaszczę
mnie po głowie i mówi, że mu na mnie zależy. Prawie wyznaję mu prawdę, ale
wtedy pojawia się Lucjusz. Muszą coś omówić. Nie wtrącam się. Kiedy odchodzi
myślę sobie, że noszę pod sercem członka dumnego rodu Lestrange.
10
czerwca 1970
Im
bliżej wakacji tym gorzej… Czuję, że muszę mu powiedzieć. Może wtedy się mną
zaopiekuje i nie będę musiała wracać do ojca? On chyba by mnie zabił, gdyby się
dowiedział. Rabastan jest inny. To dobry i szlachetny człowiek.
Moje
sumy to porażka. Złe samopoczucie nie pozwala mi się skupić na nauce.
18
czerwca 1970
Zemdlałam
w łazience po ostatnim egzaminie. Znalazła mnie Angela. Chciała wezwać pomoc,
ale błagałam ją, aby tego nie robiła. Płakałam, a ona próbowała wyciągnąć ode
mnie, co się dzieje. Byłam zupełnie rozbita i powiedziałam jej o wszystkim. Była
wstrząśnięta, ale wymusiłam na niej przysięgę, że nikomu nie powie.
Angela
powtarzała w kółko: musisz powiedzieć
ojcu, musisz powiedzieć Rabastanowi…
A
ja płakałam coraz rzewniej i obiecałam, że niedługo wszystko im wyjaśnię.
5
lipca 1970
Wiele
się wydarzyło. Angela nie dotrzymała słowa. Tamtego wieczora napisała do mojego
ojca i zdradziła mu mój największy sekret. Powiedziała też, kto jest ojcem
mojego dziecka. Tym samym nie dała mi szansy porozmawiać z Rabastanem, ponieważ
tata zjawił się w Hogwarcie następnego ranka. Wymyślił jakąś wyssaną z palca
historie, że ma nagły wyjazd do Indii w sprawach prywatnych i musi mnie zabrać
ze sobą. Dumbledore nie miał nic przeciwko, bo byłam po egzaminach. Powinnam
była wówczas coś powiedzieć. Wykrzyczeć prawdę, a ja milczałam. I posłusznie
dałam się wyprowadzić ojcu z zamku.
W
domu rozpętało się prawdziwe piekło. Jeszcze nigdy nie widziałam takiej furii w
jego oczach. Najpierw uderzył mnie w twarz. Potem krzyczał, jak opętany. Mówił
o wstydzie i hańbie. Mówił, że jestem brudna i skażona, a to dziecko będzie
pomiotem zła, bo tym właśnie jest rodzina Leastrane. Popchnął mnie na podłogę i
bił tak długo, że straciłam przytomność.
Obudził
mnie ból brzucha i ciepło, które czułam między nogami. Leżałam na kanapie w
salonie. Myślałam, że to koniec, myślałam, że mój ojciec na dobre rozprawił się
z problemem. Chciało mi się płakać, ale nie miałam siły.
Wtedy
zdałam sobie sprawę, że nie jestem sama. W pokoju był jakiś mężczyzna. Nie
widziałam go nigdy wcześniej. Był niski i lekko otyły, ale prawdopodobnie
młodszy od mojego ojca. Popatrzył na mnie bystrymi oczami, ale słowem się nie
odezwał.
Potem
zaczął dotykać mój brzuch i wkładać swoje okropne łapy między moje nogi.
Sprawiał mi ból. Chciałam się wyrwać, ale zabrakło mi sił. Chyba go kopnęłam,
ale niezbyt mocno, bo nawet nie jęknął.
Wówczas
do pokoju wszedł ojciec. Zapytał tylko: i
co z nią będzie? A młodszy facet odpowiedział: nie straciła dziecka, ale następnym razem powstrzymuj gniew, Peter.
Tacie
nie spodobał się ten komentarz. Rzekł cierpko: nie zapominaj się, Doyle. Chyba nie myślisz, że będę to tolerować. Masz
coś zrobić, aby to dziecko zniknęło. Facet pokręcił przecząco głową: już za późno. Trzeba poczekać aż się urodzi. Potem się go
pozbędziesz.
Ojciec
nie był zadowolony, ale przytaknął. Spojrzał na mnie, a ja poczułam bijącą od
niego nienawiść. Ja również go znienawidziłam. Tak naprawdę.
8
lipca 1970
Ojciec
zamknął mnie w pokoju. Zabrał mi różdżkę. Nie mam możliwości napisać do
Rabastana. Nie ma pojęcia, co się ze mną dzieję. Wierzę, że jednak mnie
odnajdzie.
20
lipca 1970
Oprócz
ojca przychodzi do mnie ten facet. Wiem, że ma na imię Gilbert Doyle i wcale
nie jest uzdrowicielem. Pracuje w Ministerstwie Magii, w magicznym pogotowiu
ratunkowym. To stamtąd zna ojca. Mówi, że mimo wszystko dziecko jest silne, ale
muszę na siebie uważać. Czasem coraz mniej mnie to obchodzi. Ojca chyba też.
Ostatnio znów mnie uderzył. Mówił, że nigdy nie zaakceptuje tego pomiotu
diabła.
11
sierpnia 1970
Wojna
z Sam-Wiesz-Kim wisi w powietrzu. Ojciec rzadko jest w domu, a ja długie
godziny siedzę zamknięta w pokoju. Zostawia mi niewiele jedzenia i wody, chce
nas wykończyć. Nie mogę nawet wyjść do toalety, muszę załatwiać się do wiadra.
Często do niego wymiotuję. Potem nie mogę znieść smrodu, który unosi się w
pokoju.
Płaczę
i myślę, że wcale nie chcę tego dziecka. Czasem jestem wściekła na Rabastana.
Dlaczego mi to zrobił? Dlaczego nie próbuje mnie odnaleźć?
13
sierpnia 1970
Ojciec
powiedział, że rodzina Lestrange popiera działania Sam-Wiesz-Kogo. Mówił, że
dłużej tego nie zniesie. Krzyczał, że to dziecko jest przeklęte, że jest brudne
i splamione tak samo jak ja, że jeśli przeżyje, to będzie potworem w skórze,
która nie będzie przypominać ludzkiej.
Teraz
siedzi w salonie. Pije. Słyszę jak klnie, słyszę jak tłucze puste butelki.
Wchodzi
po schodach. Zaraz tu będzie…
3
września 1970
Znów
pobił mnie do nieprzytomności. Gorączkowałam przez długie tygodnie. Doyle mówi,
że miałam szczęście, że w ogóle to przeżyłam. Dziecko też. Powoli czuję jego
ruchy. Chyba mi na nim zależy, chyba je kocham… problem w tym, że nie chcę dla
niego takiego życia. Myślę, jak je zakończyć. Chociaż tyle mogę dla niego
zrobić. Ale czy mam do tego prawo? To dziecko nie jest tylko moją własnością. W
połowie należy do Rabastana.
5
września 1970
Ojciec
powiedział, że przekazał w Hogwarcie, że jestem ciężko chora i nie mogę wrócić do
szkoły. Śmiał się, bo mu uwierzyli. Mówi, że zawsze go szanowali.
Ta
informacja mnie zdenerwowała. Teraz Rabastan na pewno dowie się o wszystkim i
mi pomoże. Przecież Angela o wszystkim wiedziała, wiedziała, że byłam w ciąży.
Dlaczego więc nie zainteresowała się moim losem? Może ona powiadomi
nauczycieli, może jest dla mnie jakaś nadzieja?
6
września 1970
Czekam.
7
września 1970
Czekam.
8
września 1970
Czekam…
9
września 1970
Na
mojej skórze pojawia się wysypka. Brzuch rośnie i boli coraz bardziej. Dziecko
jest niespokojne. Nie mam siły wstać i załatwić się do tego cholernego wiadra.
Zdarza mi się robić pod siebie. A ojciec w kółko powtarza, że jestem nieczysta,
i że potrzeba wiele wysiłku, abym odpokutowała swoje winy.
5
października 1970
Chyba
umieram. Ból odbiera mi świadomość.
13
listopada 1970
Słyszę
jak ojciec kłóci się z panem Doylem. Obydwoje są zdenerwowani. Doyle mówi, że
tak dalej nie można. Ojciec wyrzuca go z domu.
14
listopada 1970
Po
tym, jak ojciec wyrzucił wczoraj pana Doyle’a, przyszedł do mojego pokoju.
Zmienił mi pościel, przewietrzył pokój i podał obiad. Pokroił wszystko na małe
kawałki, aby było mi łatwiej jeść. Płakał. Mówił, że tak bardzo go zawiodłam,
że nie dość, że się zhańbiłam, to jeszcze zrobiłam to z kimś z rodziny Lestrange.
Powiedział: gdyby twoja matka żyła, to
pękłoby jej serce. Moje też pęka. Dlatego nie martw się córeczko, pozbędziemy
się tego potwora jak tylko się urodzi.
Ja
milczałam. Nadal go nienawidzę. To nigdy się nie zmieni.
Moje
dziecko nie jest potworem. To on nim jest.
1
grudnia 1970
Pan
Doyle wrócił po kilku dniach. Dał mi eliksiry na wzmocnienie. Ojciec również
zaczął się inaczej zachowywać. Przynosi mi normalne posiłki. Chyba
odpokutowałam w jego oczach. Chce się pozbyć dziecka a nie mnie. Czuję, że
wracają mi siły.
11
grudnia 1970
Rozwiązanie
zbliża się wielkimi krokami. Jestem niespokojna i moje maleństwo również.
Każdego dnia modlę się, aby mój ukochany uwolnił mnie z tego piekła. Mój ojciec
trzyma mnie pod kluczem, nie mogę wysłać mu nawet krótkiej wiadomości,
wyjaśnić, że moja choroba jest tylko przygrywką, aby nikt nie dowiedział się,
że noszę pod sercem jego dziecko. Kolejnego członka jego dumnego rodu.
Napisałabym mu, że nie winię go za to, co mówią o nim i jego rodzinie. Nie
wierzę, że wspierają Voldemorta. Mój ojciec kłamie, to on jest największym
złem. Już dawno mnie przeklął. Powiedział, że dziecko urodzi się tak samo
brudne jak ja. Mówi, że się go pozbędzie, że nigdy go nie zobaczę. Nie mogę na
to pozwolić.
20
grudnia 1970
Dziś
rocznica naszego pocałunku. Tęsknię.
Znów
gorączkuję. Pan Doyle karze mi dużo pić, ale wymiotuję po każdym łyku. Ból
odbiera mi świadomość. Czuję go na każdym milimetrze skóry. Rozrywa mnie.
24
grudnia 1970
Piszę
to resztką sił. Wczoraj urodziłam córkę. Tak powiedział pan Doyle, kiedy niemal
siłą wyrwał ją z mojego łona. Najpierw myślałam, że jest brudna od krwi i tych
wszystkich płynów, które otaczały ją w moim brzuchu, ale potem okazało się to
jej skóra jest jedną wielką raną. Płakała, a te potwory nie pozwoliły mi nawet
na nią spojrzeć.
Doyle
chciał ją obmyć, ale wówczas zaczęła jeszcze bardziej wyć. To już nie był
zwykły płacz. Ja też wyłam. Spadłam z łózka, chcąc się do niej dostać, ale
ojciec z powrotem mnie na nie zaciągnął. Wykrzyczał mi w twarz: mówiłem ci, że to będzie potwór! Pomiot
nieczysty! Lepiej dla nas, aby zniknął! Potem zwrócił się do pana Doyle’a: zabij go!
Nie
wiem, czy to zrobił, bo długo jeszcze słyszałam krzyk mojej córki. Potem
musiałam stracić przytomność.
A
rano była już tylko…
cisza…
pustka…
nic…
I
niewyraźne wspomnienie tych cholernych eliksirów…
Witaj, Elfabo! Sporo mnie tutaj nie było, za co przepraszam, ale teraz wróciłam i udało mi się nadrobić wszystko. Przygotuj się na długi komentarz :P
OdpowiedzUsuńPoprzednio zatrzymałam się na drugim etapie konkursu i teraz jestem zaskoczona, jak akcja się rozwinęła. Nawet fajnie, że przeczytałam rozdziały “longiem”, bo poczułam się jakbym czytała książkę. Muszę przyznać, że naprawdę dobrze wyszło Ci to opowiadanie. Akcja jest przemyślana, postacie realne i solidne, pada dużo trafnych spostrzeżeń. Znam Cię od czasów Ginevry i widzę, jak bardzo się rozwinęłaś. Moje serce z kolei aż się ścisnęło z sentymentu do Pottera i jego świata.
Zaskoczyło mnie, że Evie zaczęła się bardziej interesować Albertem. Byłam przekonana, że to wszystko zmierza do jej romansu z Billem, a tutaj jej serce zaczyna skradać chłopak spoza kanonu. Ale muszę przyznać, że oni bardziej do siebie pasują. Przeciwieństwa na początku się przyciągają i to jest słodkie, ale jednak bardziej stawiam na pokrewne dusze. Albert jest w stanie bardziej zrozumieć dziewczynę, podczas gdy Bill ją przytłacza. I kiedy Bill myślał o swojej przyszłej żonie, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jednak połączysz go kanonicznie z Fleur. Sam Albert zaś to postać, która najbardziej ewoluowała. Niepozorny i w cieniu kolegi, przyznam, że na początku niezbyt mnie interesował, a teraz jego historia zaczyna być jedną z osi tego opowiadania.
Co do innych postaci. Twojego Snape’a nie da się nie lubić! Marina również jest barwną postacią. Bez niej to nie byłoby to samo. Bea trochę mnie irytuje, ale jednocześnie trochę mi jej żal.
Profesor Gebin budzi więcej niż antypatię. Po przeczytaniu pamiętnika Ruth jestem obrzydzona jego zachowaniem. Co z niego za ojciec! W ogóle bardzo żal mi tej dziewczyny. Nie miała szczęścia ani z ojcem, ani z chłopakiem, bo tak naprawdę żaden z nich o nią nie dbał. Natomiast widzę, że wszystko zaczyna układać się w pewną całość... Chyba już wiadomo, kto jest tym dzieckiem o poranionej skórze.
Czekam niecierpliwie na resztę rozdziałów i postaram się już być na bieżąco. Pozdrawiam ciepło! :*
Hej.
OdpowiedzUsuńOd wczoraj czytam twoje opowiadanie i właśnie dotarłam do końca. Od razu zaczęłam lubić wszystkich bohaterów (zwłaszcza Snapea), a fakt, że w humorystyczną i kreatywną historię wplotłaś jeszcze wątek kryminalny sprawił, że nie mogłam się oderwać od czytania. Oczywiście ostatni rozdział mocno mnie zaszokował, bo choć domyślałam się do czego prowadzą wątki, nie wiedziałam, że będzie to aż tak dramatycznie. Tym bardziej mam nadzieję, że w końcu pojawi się nowy rozdział, choć już dość dawno nic nie publikowałaś. Czekam na zakończenie historii.
Jeśli znajdziesz trochę czasu to zapraszam na bloga hppietnoprzeszlosci.blogspot.com
Pozdrawiam i życzę weny :)
Hej! Czy jest szansa, że wrócisz do publikowania nowych rozdziałów opowiadania na blogu? Wiem, że po tym rozdziale pojawił się jeszcze jeden na Wattpad, ale po akcji z kradzieżą/sprzedażą danych użytkowników z ich serwera trochę nie chcę mieć z nimi nic wspólnego i wspierać ich jako platformy dla twórców, czytając opowiadania na ich stronach... Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuń