Profesor
Flitwic do ostatniej chwili chciał przekonać Alberta, że jego towarzystwo i
pomoc w czasie wyprawy do domu nie będzie żadnym problemem. Chłopak jednak
postawił na swoim. Wolał sam przekonać się, w jakim stanie zastanie ojca. Jeśli
sytuacja rzeczywiście będzie poważna, wówczas pójdzie za radą Evangeline i
poprosi kogoś o pomoc. Na razie jednak został sam i musiał sobie z tym
poradzić.
Nie
skorzystał z Sieci Fiuu, choć nauczyciel nalegał również na to. Do małego
miasteczka teleportował się z Hogsmeade, a teraz kroczył wąskimi uliczkami,
wzdłuż których piętrzyły się małe, przytulne domki. Albert nie pamiętał, kiedy
ostatni raz widział to miejsce wczesną wiosną. Prawdopodobnie było to jeszcze
zanim wyjechał po raz pierwszy do Hogwartu. Niemal zapomniał, jak pięknie
potrafi tu być o tej porze roku.
Zadumał
się na chwilę nad małymi ogródkami z pierwszymi kępami soczyście zielonej
trawy, nad kolorowymi krokusami, tulipanami i drzewami, które powoli zaczęły
budzić się do życia. Był tym tak zachwycony, że omal nie przeszedł domu, do
którego zmierzał.
Jeszcze
zimą wyróżniał się na tle innych. Wówczas był niemal zapuszczoną ruderą i w
porównaniu do tego, co zastał dziś, różnica była diametralna. Ściany nie
straszyły popękanym tynkiem, ponieważ odmalowano je na ciepły, żółty kolor,
załatano również dziurę w dachu. Był jeszcze trawnik. Może i nie rosła na nim
idealnie przycięta trawa, ale ktoś zadbał o to, aby wyrwać wszelki chwasty i
byliny.
Albert
położył dłoń na klamce furtki i wówczas się zawahał. Jedynym sensownym
wytłumaczeniem tej zmiany mógł być fakt, że dom ten nie należał już do jego
rodziny. Ojciec mógł go sprzedać lub przepić, a za drzwiami mogli się kryć
zupełnie obcy ludzie. Chłopak poczuł, że na samą myśl robi mu się gorąco.
Pchnął
furtkę. Była otwarta. W kilku krokach pokonał odległość dzielącą go od werandy.
Zawahał się, a potem zapukał. Czekał kilka sekund. Nic. Cisza. Zapukał
ponownie. I ponownie zero odpowiedzi.
Zrezygnowany
nadusił na klamkę. Cóż, najwyżej później będzie tłumaczyć komuś swoje najście.
Uchylił drzwi i wszedł do niewielkiego przedsionka, a jego nozdrzy uderzył
obcy, kobiecy zapach. Woń eleganckich perfum unosiła się nad wiszącym na
wieszaku kraciastym damskim płaszczem i kilkoma parami skórzanych kozaków.
Albert
poczuł, jak traci grunt pod nogami. Nie myśląc racjonalnie wkroczył do salonu,
i omal nie krzyknął na widok tego, co zobaczył.
Wnętrze
było czyste i odnowione. Starą brudną tapetę zaklejono nową, szarą okleiną. W
czystych oknach zawieszono wykrochmalone firanki. Wyrzucono omszały dywan i
wypastowano na błysk wiekowy parkiet. To samo zrobiono ze starymi, drewnianymi
meblami. Kanapa i fotel były zupełnie nowe
– eleganckie i pokryte bordową tapicerką. Padały na nie promienie wiosennego
słońca, oświetlając leżącą na nich postać przykrytą kocem.
Postać
ta na pewno nie była Edmundem Walkerem. Była to pochrapująca cicho kobieta.
Miała długie, ciemne włosy, który zakryły jej część twarzy. Albert nie był
pewny ile mogła mieć lat, bo ze względu na jego słaby wzrok ciężko było mu to
ustalić z takiej odległości. W tamtej chwili nie miało to jednak znaczenia, bo
jedyne o czym marzył, to ucieczka.
Obrócił
się stanowczo zbyt dynamicznie, uderzając stopą w niewielki stolik. Na
szczęście nie stało na nim nic, co mogło się stłuc, ale sam mebel narobił
niemałego hałasu, a chłopak stanowczo zbyt głośno jęknął z bólu. To
wystarczyło, aby kobieta się przebudziła i energicznie usiadła na kanapie.
W
pierwszej chwili wyglądała na skołowaną. Rozglądała się energicznie po pokoju.
Zlękła się na moment, kiedy jej wzrok napotkał sylwetkę Alberta. Ale po chwili
jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, który jeszcze mocniej zaskoczył chłopaka.
–
Albert – powiedziała, a jej głos zadrżał ze wzruszenia. – Nie spodziewałam się,
że zobaczymy się tak szybko, synku…
~*~
Evangeline
przez dłuższą chwilę przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Długimi palcami
dotknęła suchych ust. Delikatnie gładząc to miejsce wspominała moment, w którym
dotknęły go wargi Alberta. Zabawne, jak coś, co trwało tak krótko, mogło
wywołać falę aż tylu emocji, wątpliwości i myśli zmieszanych w jedno, zmącone
niepewnościami źródło. To, co od dwóch dni działo się w jej głowie nie dało się
porównać z żadnym innym uczuciem, którego doświadczyła w ciągu życia.
Zaskoczenie, złość, radość… czy można czuć to wszystko w jednej chwili?
Najwyraźniej…
Tej
soboty nie miała innego wyboru, musiala być myślami z Albertem. Z jednej strony
martwiła się o niego i miała ogromną nadzieję, że jego wizyta w rodzinnym domu
przebiegnie bez komplikacji i wszystko jakoś się ułoży i uspokoi tym samym
pogubionego w swych obowiązkach chłopaka, ale z drugiej cieszyła się, że nie ma
go w szkole. Mogła spokojnie smęcić się po zamku i rozmyślać o tym, co się
stało bez strachu, że za zakrętem na niego wpadnie.
Przyjrzała
się swemu odbiciu jeszcze raz. Coś chyba się w niej zmieniło. Czy to możliwe,
że ta otaczająca ją czerń lekko pobladła?
–
Nie – upomniała się na głos. – Skończ z tymi bzdurami, Evangeline.
Po
tych słowach przypomniała sobie, że w łazience nie jest sama, bo kilka minut
wcześniej, do jednej z kabin weszła jakaś drugoklasistka, więc uznała, że
lepiej będzie, jak ulotni się jak najszybciej z łazienki zanim plotki na jej
temat znów ewoluują i tym razem stanie się nie tylko dziwaczką uczuloną na
wodę, ale również gadającą do siebie.
Zarzuciła
na ramię torbę i skierowała swoje kroki do wyjścia z łazienki. Pomyślała, że
warto byłoby udać się do biblioteki, ale tam zapewne spotka Bill, co mogłoby
jeszcze bardziej skomplikować sprawę. A nie może usiąść przy innym stoliku z
kilku powodów. Po pierwsze, prawdopodobnie będzie potrzebować tych samych
książek, a po drugie… to był jej stolik. Siadywała przy nim od pierwszej klasy,
więc to oczywiste, że Weasley powinien zmienić miejsce.
Zamaszyście
otworzyła drzwi, omal nie uderzając nimi osoby, która czaiła się przed damską
łazienką. Evangeline zamrugała zaskoczona, stając twarzą w twarz z Antonim,
chłopakiem, który zastępował ją w roli kapitana drużyny quidditcha.
–
Wybacz, Antonii, ale to toaleta dla dziewczyn – powiedziała z przekąsem,
wymijając chłopaka.
–
Wiem przecież – burknął tamten lekko zakłopotany. Był jednym z tych nielicznych
chłopaków, nad którymi nie górowała wzrostem. – Co miałabyś robić w męskiej
łazience?
Dziewczyna
przewróciła oczami. Cóż… Antonii nigdy nie należał do tej inteligentniejszej
części społeczności. Evangeline ruszyła przed siebie, a ku jej zaskoczeniu,
chłopak szedł tuż obok niej.
–
Chciałbym z tobą pogadać, dlatego na ciebie czekałem – zaczął się tłumaczyć
Antonii. – Widziałem, jak wchodzisz do łazienki. Już chciałem tam wejść i cię
zawołać, bo strasznie długo tam siedziałaś. Ja nie wiem… co dziewczyny robią
tak długo w łazience…?
Evangeline
zatrzymała się mechanicznie i popatrzyła na chłopaka, unosząc brwi.
–
Pewnie trudno ci w to uwierzyć, ale dziewczyna w łazience robi dokładnie to
samo, co chłopak – odpowiedziała, obserwując, jak policzki kolegi pokrywają się
szkarłatem.
Zapadła
niezręczna cisza, Antonii podrapał się po nosie, jakby chciał znaleźć jakąś
sensowną odpowiedź na komentarz Evangeline. Bezskutecznie. Dziewczyna
westchnęła.
–
O czym chciałeś pogadać? – zapytała, wyciągając go tym samym z opresji.
–
Ach tak… chodzi o mecz.
–
Mecz? – powtórzyła zaskoczona. – Jaki mecz?
–
Quidditcha, a jaki inny? W przyszłą sobotę gramy z Gryfonami. Akurat tobie nie
muszę mówić, jakie to dla nas ważne…. Chłopak, który zastępuje cię na pozycji
szukającego, to delikatnie mówiąc kompletny niewypał.
–
Sam go przyjąłeś do drużyny – przypomniała mu Evangeline. – Nie miałam z tym
nic wspólnego.
–
Tak, wiem… Dlatego proszę cię, abyś wróciła.
Dziewczyna
zaśmiała się cierpko i pokręciła głową.
–
Nie ma mowy – powiedziała niemal natychmiast.
–
Obiecuję ci, to będzie tylko ten jeden mecz i dwa treningi, abyśmy pokazali ci,
jak wygląda taktyka drużyny. Mamy kilka nowych zagrywek, ale raczej nie
zmieniła się ona od czasu jak byłaś kapitanem. Wiesz, że Gryfoni mają u siebie
Weasleya, któremu ciężko dorównać. Jeśli teraz przegramy, to możemy pożegnać
się z finałem.
–
Chyba troszkę mnie przeceniasz. Przypominam ci, że w zeszłym roku przegrałam z
Weasleyem.
–
Owszem, ale tylko dlatego, że nas zaskoczył. Teraz znamy jego sposób gry i
możemy go przechytrzyć. Rozumiem, że odeszłaś z powodów zdrowotnych, ale
ostatnio wyglądasz całkiem nieźle i…
–
Dzięki za komplement, uważaj, bo się wzruszę – przerwała mu. – Powody, dla
których zrezygnowałam nie powinny cię obchodzić. Tu nie chodziło tylko o moje
zdrowie, ale też o czas i konkurs z eliksirów. Zastanowię się nad twoją
propozycję, Antonii, ale daj mi czas do jutra. Poza tym… rozmawiałeś o tym ze
Snape’em?
–
A co on ma do gadania? – zapytał chłopak, a po jego twarzy zaczął błądzić
niewyraźny uśmiech, jakby był pewny, że Evangeline jednak przystanie na jego
prośbę.
–
Nieważne… po prostu powiedz mu o tym. Ach, jeszcze jedno. Jeśli się zgodzę, to
na czas meczu oddasz mi odznakę kapitana.
–
Ale… jakie to ma znaczenie?
–
Mało istotne – rzekła, wzruszając ramionami. – Coś za coś, Antonii. Później ci
ją oddam. Nawet ją wypoleruję specjalnie dla ciebie.
Dziewczyna
ruszyła korytarzem. Temat najwyraźniej był już wyczerpany, bo Antonii nie
ruszył jej śladem. Evangeline nie pozostało nic innego, jak poważnie zastanowić
się nad tym, o co właśnie ją poproszono. Jednocześnie jednak zdawała sobie
sprawę, że jej zdanie ma raczej drugorzędną wartość, bo w tym temacie sporo do
powiedzenia będzie miał Snape i zapewne również jej ojciec, a ich opinia była
łatwa do przewidzenia. Jeśli więc rzeczywiście będzie chciała wspomóc drużynę,
to musi wymyślić sporo mocnych argumentów, ale wpierw może warto komuś się
zwierzyć…
Albert
zapewne powiedziałby, że to głupota. Prawdopodobnie Bill podzieliłby jego
zdanie. Cała nadzieja w Marinie Blau.
Evangeline
zastanowiła się przez chwilę. Odnalezienie Mariny zwykle było dość łatwe. W
soboty sporo czytała. Zwykle były to te nic niewarte erotyki, ale ostatnio
zaczęła stawiać na klasykę i literaturę naukową, co musiało być miłą odmianą
dla jej umysłu. Gdy było zimno i padało przesiadywała na szkolnym parapecie w
mało uczęszczanym zachodnim skrzydle zamku. Ostatnio jednak wybierała błonia i
pierwsze wiosenne promienie słońca.
Panna
Potter popatrzyła przez okno. Słońce świeciło, ale dzień raczej nie należał do
najcieplejszych. Na trawie widać było białe ślady po nocnym przymrozku. Dziewczyna
jednak uznała, że zaryzykuje wyjście na błonia. Jeśli nie znajdzie tam Mariny,
trudno. Odrobina świeżego powietrza jej nie zaszkodzi.
Chłód
ostro za szczypał w policzki Evangeline. Dziewczyna owinęła się szczelniej
ciepłą peleryną i zarzuciła na głowę obszerny kaptur. Gdy wypuściła z ust
powietrze, wokół jej twarzy utworzył się obłoczek białej pary. Pozostałości po
porannym szronie z każdym krokiem cicho skrzypiały pod jej stopami.
Na
błoniach było pusto. Uczniowie najwyraźniej czekali, aż chłód przeminie i
spokojnie będzie można ogrzać się w promieniach marcowego słońca.
Evangeline
dostrzegła Marinę z daleka. Dziewczyna siedziała przygarbiona na jednej z
bardziej oddalonych ławek. Jej jasne włosy opadały kaskadami na strony książki,
którą trzymała na kolanach. Panna Potter z zaskoczeniem stwierdziła, że jest to
gruba lektura zadana przez Snape’a. Uśmiechnęła się pod nosem. Jednak Marina
wyniosła jakieś wnioski z sytuacji sprzed pierwszego etapy.
–
Cześć – rzuciła Evangeline i nie czekając na odpowiedź usiadła obok Puchonki.
Lekko
zaskoczona Marina uniosła głowę i rozejrzała się. Uśmiechnęła się, kiedy jej wzrok padł na
twarz Evangeline.
–
Czy mogłabyś przerwać na chwilę tę pasjonującą lekturę? – zapytała. –
Chciałabym ci o czymś powiedzieć.
Marinę
nie trzeba było dwa razy o to prosić. Z trzaskiem zatrzasnęła opasłą księgę i
odłożyła ją na bok. Owinęła się szczelniej peleryną, jakby dopiero teraz zdała
sobie sprawę, jak mroźny jest poranek.
–
Jasne – rzekła szybko. – Miałaś racje, to straszne nudy… Jedyną rzeczą wartą
uwagi są odręczne notatki Snape’a na marginesach.
–
Co? – zapytała zaskoczona Evangeline, wyciągając rękę po książkę. – Pokaż.
–
Żartowałam – powiedziała rozbawiona Marina, odsuwając nieznacznie własność
nauczyciela eliksirów.
Panna
Potter zmarszczyła brwi. Jakoś nie do końca wierzyła w słowa Puchonki. Splotła
ręce na piersiach i nie spieszyła się z podjęciem rozmowy. W milczeniu
siedziały kilka minut, bo Marina głęboko się nad czymś zamyśliła.
–
Więc o co chodzi? – zapytała po dłuższej chwili.
–
O quidditcha – burknęła Evie. – Antonii poprosił mnie, abym zagrała w sobotę,
bo ich nowy szukający to okropna fajtłapa, więc nie mają najmniejszych szans z
Gryfonami.
–
Och… – westchnęła Marina, jakby zupełnie nie tego się spodziewała. – Evie, czy
to na pewno bezpieczne? Może powinnaś dać sobie spokój? Pewnie nie jestem do
końca obiektywna, ale moim zdaniem quidditch nie jest aż tak ważny, aby się
narażać.
Evangeline
uważnie przyjrzała się twarzy koleżanki. Dostrzegła na niej rzeczywistą troskę
i dziwne zakłopotanie. Zupełnie, jakby nadal intensywnie nad czymś myślała, ale
bała się powiedzieć o tym na głos.
–
Może i tak… – burknęła panna Potter. – Ale z drugiej strony, to tylko jeden
mecz. A qudditch wcale nie jest czymś niebezpiecznym. Nie przesadzajmy.
Marina
mruknęła coś niezrozumiale. Evangeline już miała poprosić ją, aby powtórzyła,
jednak wtem wyraz twarzy panny Blau diametralnie się zmienił. Jej wargi wygięły
się w delikatnym uśmiechu, a oczy zalśniły.
–
Tak – powiedziała stanowczo zbyt entuzjastycznie. – Masz rację. To świetny
pomysł, abyś zagrała w sobotę.
–
Dobrze się czujesz? Przed chwilą mówiłaś…
–
Zmieniłam zdanie – przerwała jej szybko Marina. – Przyda ci się. Skupisz się na
czymś innym niż eliksiry, Albert i Bill.
Evangeline
nagryzła wargę i bacznie obserwowała podejrzany zapał koleżanki.
–
Zaczynam się o ciebie martwić – rzekła po chwili, ale Marina kompletnie ją
zignorowała.
~*~
Albert
siedział na eleganckiej kanapie i czuł, jak pierwszy szok powoli zaczyna
opadać, a w jego miejsce pojawiło się uczucie złości. Spoglądał na profil
kobiety, która uważała się za jego matkę. Kobiety, która opuściła go wiele lat
temu bez pożegnania, ponieważ powiedziała wprost, że pragnie innego życia.
Kobiety, która przez kilkanaście lat go nie odwiedziła, nie napisała listu, nie
dała znaku, że w ogóle żyje. Szczerze powiedziawszy, chłopak naprawdę czasem
myślał, że jego matka umarła, a ojciec po prostu chciał mu oszczędzić szoku i
wymyślił tę bajkę o szukaniu szczęścia. Teraz jednak okazało się, że jest żywa.
Że Albert może nawet wyciągnąć rękę i dotknąć jej lekko falowanych, brązowych
włosów.
Wspomnienia
jednak spłatały mu figla. Chłopak musiał przyznać, przed sobą, że zapamiętał ją
inaczej. Jej twarz zawsze wydawała mu się dziwnie idealna, a teraz okazało się,
że ma nieproporcjonalnie mały nos i wąskie usta. I jeszcze ta siateczka
drobnych zmarszczek wokół oczu…
–
Nie tak miało wyglądać to spotkanie – powiedziała po chwili, a w jej głosie
dało się wyczuć napiętą nutę.
–
Gdzie tata – zapytał Albert, ignorując jej komentarz.
–
W pracy – odpowiedziała.
Chłopak
nie powstrzymał nerwowego prychnięcia. Z niedowierzeniem pokręcił głową.
–
W pracy? – powtórzył. – Kiedy byłem tu kilka miesięcy temu, dom był ruiną,
ojciec pił bez umiaru, musiałem zabrać pamiątki po babci, aby nie przyszło mu
do głowy je sprzedać, a ty mi mówisz, że jest w pracy? Że nagle wróciłaś i
staliśmy się cudowną, szczęśliwą rodziną? To jakiś żart…
Albert
wstał z kanapy. Jedyne, o czym teraz marzył, to opuścić ten dom, ponieważ
poczuł się dziwnie obco w miejscu, w którym się wychował.
–
Zaczekaj, wyjaśnię ci to – powiedziała kobieta. – Ta sytuacja jest bardziej
skomplikowana niż może ci się wydawać…
–
Jasne… – burknął. – Może swoje wyjaśnienia zacznij od tego, dlaczego odeszłaś z
dnia na dzień? Czy kiedykolwiek ci na mnie zależało?
Kobieta
patrzyła na niego z dziwną pewnością siebie. Nie czuła się zawstydzona jego
agresywnym tonem i goryczą, która pobrzmiewała w jego głosie.
–
Nie żałuję tego, że was opuściłam – odpowiedziała z nieukrywaną pewnością.
Ten
komentarz sprawił, że Albert poczuł się dziwnie mały.
–
Ale jednocześnie wiem, że wróciłam w najlepszym momencie – kontynuowała. –
Dobrze wiesz, że twój ojciec potrzebował kogoś, kto mu pomoże. Ty nie
potrafiłeś tego zrobić, ponieważ sam znalazłeś się w trudnej sytuacji.
–
Słucham? Nic o mnie nie wiesz! A tym bardziej o moim życiu. Nie wiem, co
naopowiadał ci ojciec, ale on niespecjalnie jest zainteresowany tym, co akurat
dzieje się w szkole. Róbcie, co chcecie, ale mnie w to nie mieszajcie. Nie
jesteś i nigdy nie będziesz moją rodziną…
Słowa
zawisły w powietrzu. Kobieta uniosła brwi i delikatnie pokręciła głową.
Ewidentnie chciała coś powiedzieć, ale Albert nie miał ochoty na dalsze
dyskusje. Obrócił się na pięcie i szybkim krokiem opuścił budynek, który przez
wiele lat nazywał swoim domem.
Niemal
biegł, chcąc jak najszybciej oddalić się od tego miejsca. Po kilku minutach
zabrakło mu tchu. Musiał przystanąć. A wówczas cały gniew gdzieś się ulotnił.
Jego miejsce zastąpił smutek i żal, który bez ostrzeżenia zalał jego ciało.
Albert zaszlochał głośno, czując, że tego wszystkiego jest stanowczo zbyt
wiele.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz