Według
Mariny Blau plan wydawał się być banalną igraszką. Wystarczyła przecież wkraść
się w nocy do gabinetu profesora Gebina i wykraść dziennik Ruth pod jego
nieobecność. Głupstwo. Co więc mogło pójść nie tak? Stary nauczyciel był
przecież zbyt niedołężny, aby po zmroku wyściubiać nos ze swoich prywatnych
komnat, prawda?
Przyświecona
tą myślą Marina kroczyła mrokiem szkolnego korytarza grubo po ciszy nocnej. Z
przejęciem nasłuchiwała odgłosów, które wydawały mury starego zamku. Czasem coś
stuknęła, zaskrzypiała stara deska, chrapnął jakiś jegomość na portrecie lub
zaświszczał przelatujący nieopodal duch. Westchnęła, zaciągając się tym
dziwnym, niespotykanym uczuciem. W Hogwarcie zwykle panował gwar, a nie wszechobecna
pustka. W pierwszej chwili te nowe doznania napełniły ją strachem, ale po sekundzie
zaczęło jej się to coraz bardziej podobać.
Kroczyła
więc powoli, rozkoszując się każdym rokiem stawianym w samotności i półmroku.
Delikatna łuna światła wydobywająca się z jej różdżki oświetlała jedynie
marmurowe płyty pod jej stopami i brzegi ścian, aby przypadkiem się o coś nie
potknąć i nie nabić sobie guza.
Marina
bez problemu odszukała gabinet Gebina, w którym w końcu była już nie raz. Dla
zasady zapukała cichutko, a jej mięśnie były napięte, aby w razie potrzeby
rzucić się do ucieczki. Wytężyła słuch, ale za drzwiami panowała głucha cisza.
Wstrzymała oddech, a potem szepnęła: alohomora!
Trzask.
Zamek odskoczył, drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem, a dziewczyna
wślizgnęła się do środka.
W
mroku komnata wydawała się większa niż w rzeczywistości. Rozświetliła ją
mocniej i podeszła do doskonale jej znanego biurka. Oczywiście Marina od
początku brała pod uwagę fakt, że dziennika może tu nie być. Przecież, kiedy
była tu pierwszy raz, w czasie świątecznych ferii, to przeszukiwała każdą
szufladę i nie znalazła nic wartego uwagi. Gdyby tak się stało i tym razem, to
musiałaby wymyślić jakiś plan b.
Najpierw
nachyliła się, aby sprawdzić, co jest pod biurkiem. Lekko się zdziwiła, kiedy
okazało się, że Gebin zabrał stamtąd sekretarzyk, w którym trzymał informacje
dotyczące rodziny Lestrange i akt zgonu Ruth. A tak bardzo chciała zerknąć na
te dokumenty ponownie. Cóż…
Marina
odłożyła różdżkę na blat i przejrzała stosy piętrzących się na nim pergaminów.
Tak jak się domyśliła były tam głównie zadania domowe i testy z zajęć. Już
chciała dać sobie spokój z tym wertowaniem, jednak wtem spomiędzy kartek
wyślizgnęła się koperta.
Dziewczyna
nawet się nie zawahała. Rozświetliła ją blaskiem różdżki i popatrzyła na
drobne, kanciaste pismo, którym zapisano imię i nazwisko nauczyciela. Pieczęć
była przełamana więc Marina bez zastanowienia wyciągnęła elegancką papeterię i
rozprostowała ją. Wiadomość nie była długa. Zapisano ją pismem, którego
wcześniej nigdy nie widziała. Litery dzieliły spore odległości i sprawiały
wrażenie dziwnie kwadratowych. Pismo wyglądało na męskie i absolutnie nie
pasowało do cieniutkiego, lekko różowego papieru. Zaintrygowało to dziewczynę do
tego stopnia, że wpierw spojrzała na to, kto się podpisał pod wiadomością. Jak
wielki był jej smutek, kiedy okazało się, że osoba ta podpisała się tylko
inicjałami.
Szanowny Gebinie,
Nasza współpraca nie przebiega tak, jak
powinna. Niepokoi mnie to, że nie mam od Ciebie należytych wieści. Umowa była
inna, więc radzę Ci ją dotrzymać. Nie obchodzą mnie Twoje własne powódki, przez
które uznałeś, że możesz przestać działać. Nie chcę wtrącać się osobiście, ale
czuję, że niedługo nie będzie innego wyjścia. Wydawało mi się, że mój cel jest
dla ciebie oczywisty. I nie próbuj mnie więcej zastraszać. Nie boję się.
Następną część zapłaty otrzymasz, jak wyeliminujesz kolejnego ucznia. Jeśli to
się nie stanie, to zwrócisz mi z nawiązką to, co otrzymałeś za Willsona. Ufam,
że się rozumiemy.
D.W.
Marina
poczuła, jak jej ciałem wstrząsnął dreszcz ekscytacji. To był ten moment.
Moment, w którym zaciskała w dłoni jasny dowód na to, że to Gebin stoi za otruciem
Willsona i prawdopodobnie również wszystkimi innymi niebezpiecznymi sytuacjami,
które miały miejsce w Hogwarcie. Możliwe, że to również on oblał Evangeline
wodą i uwięził Beatrice i Billa we Wrzeszczącej Chacie. Pytanie brzmiało kto i
dlaczego kazał mu to zrobić? Dziewczyna mogła w tej samej chwili pobiec do
dyrektora i opowiedzieć mu o wszystkim, mogła z satysfakcją pomachać
znienawidzonemu nauczycielowi przed nosem tajemniczym listem i patrzeć, jak
zostaje wyrzucony ze szkoły i pakuje walizki. Mogła… ale wówczas nigdy nie
dowiedziałaby się, kim jest Ruth Mery Gebin i co właściwie zrobił jej ten
bydlak.
Wahała
się. W tamtej chwili panna Blau naprawdę się wahała. Pomyślała o Evangeline.
Wyobraziła sobie, że opowiada jej o całej tej sytuacji i czeka na jakąś
sensowną radę od przyjaciółki. Co zrobiłaby panna Potter? To jasne. Nie
bawiłaby się w żadne śledztwo, tylko od razu poszłaby z tym do nauczyciela.
Zapewne jej wybór padłby na Snape’a (w tamtym momencie przez głowę Mariny
przeszła wyjątkowo niestosowna myśl, że fajnie mieć za opiekuna domu Snape’a a
nie kogoś tak nudnego jak profesor Sprout).
Ale
dziewczyna nie była przekonana. Może właśnie dlatego zaczęła po kolei otwierać
wszystkie szuflady w biurku nauczyciela. Była coraz bardziej nerwowa, a jej
zapał opadał z każdą pustą szufladą. Dziennika Ruth nie było w gabinecie.
Zrezygnowana
Marina opadła na fotel nauczyciela i ponownie zaczytała się w treści
znalezionego listu. Nie zamierzała go tu zostawić. Nawet jeśli poczeka jakiś
czas z donosem na Gebina, to nie pozbędzie się tak łatwo jednego, sensownego
dowodu. Złożyła starannie papeterię i schowała ją do koperty, a później
wepchnęła do kieszeni swetra.
Wstała.
Podświadomie czuła się o kilka cali wyższa. Miała wrażenie, że w tamtym
momencie górowała nie tylko nad Gebinem, ale również nad pozostałymi
uczestnikami konkursu. Nie miała wątpliwości, że każdy z nich miał w rękawie
jakąś kartę, ale te jej prawdopodobnie były najmocniejsze.
Po
raz ostatni obiegła wzrokiem pomieszczenie, po czym wymknęła się w mrok
korytarza, nie zdając sobie nawet sprawy, że jest bacznie obserwowana.
~*~
Zmęczenie
zaczęło dawać się we znaki uczestnikom Zaawansowanej Potyczki 0 Złoty Kociołek.
Każdy z nich miał ochotę zrobić sobie dłuższą przerwę od nauki i pozwolić swoim
myślom odpłynąć w nieznany, bliżej nieokreślony kierunek. To jednak musiało
zaczekać. Na horyzoncie bowiem malowało się widmo kolejnego, czwartego już
etapu, a tego dnia mieli dowiedzieć się od Snape’a na czym ma on polegać.
Przed
klasą od eliksirów niespecjalnie mieli ochotę na rozmowę. Evangeline zauważyła,
że nawet radość, która towarzyszyła przez ostatnie dni Marinie, gdzieś się ulotniła.
Teraz jej koleżanka stała zamyślona z plecami opartymi o ścianę i oddychała
dziwnie głośno, jakby w ten sposób próbowała się uspokoić i zebrać myśli.
Evangeline
też miała z tym problem. Była wściekła na siebie, że w tym semestrze tak ciężko
jej zapanować nad emocjami, które targały jej umysłem. Tego wszystkiego było
stosunkowo zbyt wiele.
Popatrzyła
na Alberta. Stał z boku z przymkniętymi oczami i bezgłośnie poruszał ustami,
jakby pod nosem powtarzał jakiś materiał na zajęcia. Problem w tym, że nie za
bardzo miał co utrwalać, bo Snape nie zadał im żadnej lektury. Może więc się modlił?
Później
przeniosła wzrok na Billa. Ten jak zwykle stał naburmuszony. Marszczył obsypany
piegami nos, a na środku czoła pojawiła się gruba zmarszczka. Evangeline
pomyślała, że jak chłopak nie przezwycięży tego nawyku, to zostanie mu tak na
zawsze. Wzrok Weasleya utkwiony był w jednym punkcie, a dziewczyna doskonale wiedziała,
czemu, a raczej komu się tak przygląda. Miał niewątpliwie na pieńku z Albertem
Walkere i… cóż… panna Potter musiała przyznać przed sobą, że ta niechęć miała
swoje źródło w jej osobie.
Najwyraźniej
wpatrywała się w Billa stanowczo zbyt natarczywie, bo chłopak wyczuł na sobie
jej spojrzenie i obrócił głowę. Wówczas wyraz jego twarzy lekko złagodniał, a
po chwili nawet się uśmiechnął. Evangeline jedynie teatralnie przewróciła
oczami, nie zamierzając odwzajemnić tego miłego gestu.
–
Ciekawe co Snape wymyśli tym razem – przerwała głuchą ciszę stojąca nieopodal
Beatrice.
Evangeline
odwróciła głowę i spojrzała na dziewczynę. Miała wrażenie, że w jej wyglądzie
coś się zmieniło. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że w jej brwi lśnił
nowy, złoty kolczyk, a na grubych rzęsach znajdowało się stanowczo zbyt dużo
czarnego tuszu, tworząc dość karykaturalny efekt.
–
Przecież to nie Snape wymyśla te konkurencje – burknęła Marina, przeciągając się
i ziewając. Zupełnie jakby przed sekundą ucięła sobie drzemkę.
Na
twarzy Beatrice pojawił się delikatny rumieniec. To nie był pierwszy raz, jak
dziewczyna powiedziała coś bezsensu. Evangeline wiedziała, że Krukonka lubiła
czasem zwrócić na siebie uwagę, ale w większości przypadków nie wychodziła na
tym najlepiej. Panna Potter na jej miejscu siedziałaby cicho. Ile razy można
robić z siebie głupka?
–
Wiem… – powiedziała Bea, prostując się nieznacznie. – Tak tylko mi się
powiedziało.
Marina
zamrugała kilkakrotnie, a jaj zimne oczy spoczęły na Krukonce. Przyglądała się
jej przez chwilę, jakby podobnie do Evangeline chciała znaleźć przyczynę zmiany
wizerunku koleżanki. Już chciała otworzyć usta, aby coś powiedzieć, jednak wtem
na korytarzu jak zwykle bezszelestnie pojawił się Snape. Nie omieszkał obdarzyć
swoich uczniów nieprzyjemnym spojrzeniem, choć biorąc pod uwagę to, ile czasu w
tym semestrze Evangeline z nim spędzała, oraz to, czego się dowiedziała na
temat jego przeszłości, powoli zaczynała ją bawić poza, jaką przybrał jako
nauczyciel.
–
Włazić – burknął. – Mamy dużo do omówienia.
Gestem zaprosił uczniów do klasy, choć przez
próg i tak przeszedł jako pierwszy. Marina dziarsko wkroczyła za nim.
Najwyraźniej uczucie melancholii gdzieś się ulotniło. Po chwili pociągnęła
Evangeline za rękaw szaty.
–
Widziałaś, jak Doyle dziś pomalowała rzęsy? – zapytała stanowczo zbyt głośno. –
Jak myślisz, czuć ich ciężar na powiekach? Mi by pewnie zamykały się oczy. A
swoją drogą, nie zasłaniają one jej widoku? To dość niebezpieczne… można się
potknąć i wybić zęby. Ty, Evie, masz takie ładne rzęsy i bez malowania. Twoje
oczy wydają się jeszcze większe… A spójrz na moje, kilka sterczących witek i…
–
Blau. – Głos Snape’a rozległ się po klasie, w której panowała cisza.
Najwyraźniej wszyscy w niej obecni przysłuchali się trajkotaniu Mariny. – Jeżeli
razem z Potter chcecie dyskutować na takie tematy, to wynocha z moich zajęć.
Do
przewidzenia było to, że Marina absolutnie nie przejęła się uwagą Snape’a.
Uśmiechnęła się tylko delikatnie.
–
Przepraszam, panie profesorze – rzekła beztrosko. – Zostawimy tę rozmowę na
później.
Evangeline
prychnęła, szturchając koleżankę pod stołem czubkiem buta. Ostatnią rzeczą,
jakiej teraz potrzebowała była dyskusja ze Snape’em. Nauczyciel jednak dał sobie
spokój. Choć było to kuriozalne, to jednak dziwactwa Mariny w starciu z profesorem
eliksirów często uchodziły jej płazem. Panna Potter wolała się w to nie wtrącać
i nie poruszać tego tematu z Puchonką. Przynajmniej na razie.
–
Bea chyba słyszała moje słowa – wyszeptała jej jeszcze do ucha Marina. – Jest wściekła…
Evangeline
musiała przyznać rację pannie Blau. Beatrice Doyle przegryzała kolczyk w wardze
i marszczyła czoło jeszcze bardziej od Billa. W jej oczach tańczyły małe
gniewne ogniki. Cóż… z dwojga złego, lepiej że była wściekła, niż smutna.
Najwyraźniej Marina podzielała zdanie Evie, bo po chwili dodała jeszcze:
–
Dobrze, że nie ryczy, bo spłynęłyby jej te rzęsy.
Panna
Potter nie odpowiedziała. Po pierwsze dlatego, że nie miała nic do powiedzenia,
a po drugie wyczuła na sobie gniewne spojrzenie Snape’a.
–
Jeśli do tej pory myśleliście, że poszczególne etapy konkursu są proste, to teraz
zobaczycie, czym jest prawdziwe wyzwanie – zaczął dramatycznie Snape, a
Evangeline wątpiła, aby ktokolwiek z nich choć przez chwilę pomyślał, że
zadania są zbyt łatwe. – Dziedzina eliksirów, z którą przyjdzie wam się
zmierzyć należy do najtrudniejszej i najbardziej skomplikowanej. W szkołach
magii uczy się o tym tylko teoretycznie, bo oczywistym jest, że tylko nieliczni
poradziliby sobie z takim wyzwaniem.
–
Czuję, jak moja samoocena wzrasta – burknęła pod nosem Marina.
–
Wątpię, aby wszyscy z was poradzili sobie w kolejnej konkurencji – kontynuował nauczyciel,
ignorując Marinę. – Do zadania musicie podejść, ale zastanowiłbym się dwa razy
podczas finału, czy wasz eliksir w ogóle nadaje się do wypicia, bo szkody jakie
może wyrządzać w waszym organizmie mogą być długotrwałe a nawet niebezpieczne
dla waszego życia.
Dramatyczna
pauza.
Evangeline
szybko domyśliła się o czym mówi Snape. Popatrzyła na Alberta. Był lekko zaskoczony,
ale kiwnął do niej głową, więc zapewne również przewidział, co zaraz nastąpi. Panna
Potter poczuła dziwną ekscytację na myśl o tym zadaniu. Choć zdawała sobie
sprawę z parszywego samopoczucia i ciągłego bólu głowy, to jednak wiedziała, że
tym razem musi dać z siebie wszystko i pokazać nauczycielowi, że potrafi
sprostać nawet tym najtrudniejszym wyzwaniom.
–
Zadaniem jest transmutacja – powiedział w końcu Snape, kiedy w sali zaczęło się
robić dziwnie nerwowo. – Macie miesiąc na przygotowanie receptury, która
pozwoli wam się przemienić w zwierzę. Tu nie ma rządnych wymogów i zakazanych
składników. Sami musicie podjąć decyzję, czy chcecie zaryzykować i dokonać
całkowitej przemiany czy tylko częściowej. Musicie wziąć pod uwagę fakt, że
eliksiry tego typu czasem wymagają długiego procesu warzenia. Zwykle nie jest
to kwestia kilku godzin, dlatego wasza receptura musi być przemyślana i
rozsądna. Jeśli komuś z was się to uda, to zwycięstwo w konkursie będzie w
zasięgu jego ręki. W tym momencie żarty się skończyły – dodał kładąc na biurko
opasłą książkę. – Na przyszły tydzień każdy z was ma zapoznać się z tą pozycją.
Argument, że nie macie na to czasu, nie jest argumentem. To dopiero początek
pracy, jaka was czeka w tym miesiącu.
~*~
Przybici
uczniowie smętnie opuścili klasę od eliksirów. Choć wchodząc do sali ich
nastroje dalekie były do optymistycznych, to teraz zupełnie podupadli na duchu.
Każdy, w większym lub mniejszym stopniu, zdawał sobie sprawę, że zadanie, które
przed nimi postawiono było trudne, a czasu również mieli niewiele.
–
Przy takim poziomie dramatyzmu, Snape mógłby szukać zatrudnienia w teatrze –
powiedziała Evangeline, kiedy odeszli na bezpieczną odległość od klasy
eliksirów. – Ciekawe jak długo myślał nad tym wstępem.
–
Nadawałby się na aktora – dodała Marina, uginając się pod ciężarem opasłej
książki, którą jak zwykle pożyczył jej nauczyciel. Z trudem wepchnęła ją do
skórzanej torby, ale dla bezpieczeństwa podtrzymywała jej dno, aby nie urwał
się pasek. – W życiu tego nie przeczytam… tam prawie nie ma obrazków.
–
Czytałam to już – rzekła panna Potter, co raczej nikogo nie zdziwiło. –
Rzeczywiście jest to naukowy bełkot. Przez pierwsze sto stron autor w kółko się
nakręca, że to niebezpieczne i trudne.
–
Bo to jest niebezpieczne – wtrącił się Albert. – Profesor Snape nie powinien nas
zachęcać do pełnej transmutacji. Brakuje nam elementarnej wiedzy na ten temat. Poza
tym, mamy na to stanowczo zbyt mało czasu.
–
Boisz się, Walker, że zostanie ci na zawsze mysi ogon? – zapytał Bill. Tylko
Beatrice się cicho zaśmiała. Pozostałym osobom żart ewidentnie nie przypadł do
gustu.
–
To byłoby chyba jedno z najlżejszych powikłań – odpowiedział mu cierpko Albert.
– Czasem efekty uboczne mogą nie być widoczne gołym okiem. W czasie pełnej
transmutacji zmienia się nie tylko nasz wygląd zewnętrzny, ale również fizjonomia
i budowa narządów wewnętrznych.
–
Chyba trochę wyolbrzymiasz… – burknął Bill. – Evangeline ma rację, Snape
przesadził z dramatyzmem, ale ty również idziesz w jego ślady. Przecież
sędziowie przyglądają się naszym eliksirom. Przed finałem powiedzą nam ile
punktów za nie dostaliśmy. Dlatego nie sądzę, aby organizatorzy pozwolili nam zażyć
coś, co nas otruje. Poza tym, gdybym widział, że dostałem za coś zero punktów,
to sam miałbym na tyle oleju w głowie, aby tego nie pić. Dlatego moim zdaniem
nie ma powodów do paniki. Martwić może nas tylko to, że rzeczywiście mamy
stosunkowo mało czasu na tak zaawansowane zadanie. Dlatego nie zamierzam go
marnować i idę prosto do biblioteki po tę lekturę.
–
Zaczekaj, idę z tobą! – krzyknęła Bea do pleców Billa, i dogoniła go w kilku
susach.
Albert,
Marina i Evangeline zostali na korytarzu sami. Milczeli przez chwilę, a potem
odezwała się panna Blau, która najwyraźniej wyczuła, że ta dwójka chce ze sobą
o czymś porozmawiać.
–
Ja też już pójdę – rzekła. – Zaniosę do sypialni książkę, a potem widzimy się
na kolacji…
Albert
i Evangeline jeszcze przez chwilę stali w ciszy, czekając aż Marina zniknie z
pola widzenia. Dopiero po dłuższej chwili ruszyli wolno przed siebie.
–
Od tygodnia nie mam wiadomości od ojca – zaczął Albert niespiesznie, a jego
wzrok utkwiony był w martwym punkcie przed nim. – Nie odpisuje na moje listy.
Zapewne znów zapija się od rana do wieczora i ma wszystko gdzieś…
–
Przykro mi… jeśli chcesz, to napiszę do taty. Może pójść do twojego domu i
zobaczy, co się dzieje…
–
Nie – przerwał jej nerwowo Albert, a jego policzki poczerwieniały. – Chyba
umarłbym ze wstydu, gdyby ktoś taki, jak twój ojciec zobaczył warunki, w jakich
mieszkam.
–
Ktoś taki, jak mój ojciec? –
powtórzyła Evangeline, a potem uśmiechnęła się delikatnie. – Widział gorsze
rzeczy. Poza tym, nie rób z niego boga.
Albert
nerwowo poprawił okulary.
–
Nie to miałem na myśli… – wyszeptał. – Rozmawiałem już z profesorem Flitwickiem.
Pozwolił mi w sobotę opuścić szkołę na kilka godzin i sprawdzić, co dzieje się
w domu.
–
Jasne… A co takiego naopowiadałeś Flitwickowi?
Chłopak
milczał przez chwilę, co było jasnym znakiem dla Evangeline, że nie przedstawił
nauczycielowi całej prawdy o sytuacji, która panuje w jego domu.
–
Wyjaśniłem tylko, że po śmierci babci, tata nie radzi sobie najlepiej i
chciałbym go odwiedzić, bo obawiam się, że w listach nie pisze mi całej prawdy
o swoim stanie psychicznym. Flitwick powiedział, że to rozumie, choć na
początku chciał mi towarzyszyć. Na szczęście jakoś go przekonałem, aby puścił
mnie samego.
–
Może jednak powinieneś przyjąć pomoc – oznajmiła dziewczyna, zatrzymując się
gwałtownie i łapiąc chłopaka za nadgarstek. – To wszystko cię przytłacza, nie
możesz radzić sobie sam z tą całą sytuacją.
–
Nie jestem sam – odpowiedział cicho. – Mam ciebie i…
–
Przestań – przerwała mu. – Nie stawiaj mnie w takiej sytuacji. Jak mam ci pomóc?
To, że mi się zwierzysz nie sprawi, że twoje problemy znikną. Nie zasłużyłeś na
to, aby to wszystko cię spotkało…
Albert
uśmiechnął się cierpko. Ich twarze były na tej samej wysokości, a dzieliło je
niespełna kilka cali. Evangeline dokładnie widziała napięte mięśnie jego
twarzy, sine ze zmęczenia worki pod oczami i lekko zapadnięte policzki. Przez
ułamek sekundy wystraszyła się tego, że on równie dokładnie się jej przygląda…
jej suchej skórze pokrytej drobnymi bliznami i niedoskonałościami.
–
Jedynym, na co nie zasłużyłem to, to, że zawsze jesteś obok mnie – odparł po
chwili, a potem bez słowa musnął suchymi wargami jej usta.
Hej ;) Mimo, że Pottera kocham prawie od 17 lat, do swojej blogowej przygody z opowiadaniami o tej tematyce wróciłam niedawno, szukam więc ciekawych opowiadań, zaczęłam też znów pisać sama. Sama zastanawiałam się, w jakim momencie umieścić moją historię, moja może być banalna w porównaniu do Twojej ( nie wpadłabym na ten czas który wybrałaś, głowni bohaterowie także zaskakują, więc same plusy - od dziś obserwuję:)), bo czasy Harrego, ale jeśli chcesz dowiedzieć jak zmienię tę historię, zapraszam na https://w-poszukiwaniu-lepszego-jutra.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPs. Przepraszam, że swoją opinię połączyłam z autoreklamą, ale jakoś trzeba zacząć ;) Następne komentarze będą bardziej merytoryczne, obiecuję ;)
Nie! Nie! Ja chce Billa i Evangeline! No błagam cię!
OdpowiedzUsuńKochana Elfabo, bardzo cieszę się, że natrafiłam na Twoją historię! Spędziłam kilka dobrych godzin, czytając i na chwilę mogłam zapomnieć o tym wszystkim, co się teraz dzieje.
OdpowiedzUsuńDawno cokolwiek czytałam z potterowskiego świata i Szczypta Przebiegłości uświadomiła mi, jak bardzo za tym tęskniłam.
Dziękuję <3
Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam i życzę dużo pomysłów i wytrwałości do zakończenia tej ciągającej historii. ;)
PS. Z sentymentu do blogspota wszystko przeczytałam właśnie tutaj, a nie na wattpadzie. Tęskno mi za czasami, kiedy blogsfera działała na najwyższych obrotach.