Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

piątek, 20 marca 2020

Rozdział 37: Najtrudniejsze wyzwanie

Według Mariny Blau plan wydawał się być banalną igraszką. Wystarczyła przecież wkraść się w nocy do gabinetu profesora Gebina i wykraść dziennik Ruth pod jego nieobecność. Głupstwo. Co więc mogło pójść nie tak? Stary nauczyciel był przecież zbyt niedołężny, aby po zmroku wyściubiać nos ze swoich prywatnych komnat, prawda?
Przyświecona tą myślą Marina kroczyła mrokiem szkolnego korytarza grubo po ciszy nocnej. Z przejęciem nasłuchiwała odgłosów, które wydawały mury starego zamku. Czasem coś stuknęła, zaskrzypiała stara deska, chrapnął jakiś jegomość na portrecie lub zaświszczał przelatujący nieopodal duch. Westchnęła, zaciągając się tym dziwnym, niespotykanym uczuciem. W Hogwarcie zwykle panował gwar, a nie wszechobecna pustka. W pierwszej chwili te nowe doznania napełniły ją strachem, ale po sekundzie zaczęło jej się to coraz bardziej podobać.
Kroczyła więc powoli, rozkoszując się każdym rokiem stawianym w samotności i półmroku. Delikatna łuna światła wydobywająca się z jej różdżki oświetlała jedynie marmurowe płyty pod jej stopami i brzegi ścian, aby przypadkiem się o coś nie potknąć i nie nabić sobie guza.
Marina bez problemu odszukała gabinet Gebina, w którym w końcu była już nie raz. Dla zasady zapukała cichutko, a jej mięśnie były napięte, aby w razie potrzeby rzucić się do ucieczki. Wytężyła słuch, ale za drzwiami panowała głucha cisza. Wstrzymała oddech, a potem szepnęła: alohomora!
Trzask. Zamek odskoczył, drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem, a dziewczyna wślizgnęła się do środka.
W mroku komnata wydawała się większa niż w rzeczywistości. Rozświetliła ją mocniej i podeszła do doskonale jej znanego biurka. Oczywiście Marina od początku brała pod uwagę fakt, że dziennika może tu nie być. Przecież, kiedy była tu pierwszy raz, w czasie świątecznych ferii, to przeszukiwała każdą szufladę i nie znalazła nic wartego uwagi. Gdyby tak się stało i tym razem, to musiałaby wymyślić jakiś plan b.
Najpierw nachyliła się, aby sprawdzić, co jest pod biurkiem. Lekko się zdziwiła, kiedy okazało się, że Gebin zabrał stamtąd sekretarzyk, w którym trzymał informacje dotyczące rodziny Lestrange i akt zgonu Ruth. A tak bardzo chciała zerknąć na te dokumenty ponownie. Cóż…
Marina odłożyła różdżkę na blat i przejrzała stosy piętrzących się na nim pergaminów. Tak jak się domyśliła były tam głównie zadania domowe i testy z zajęć. Już chciała dać sobie spokój z tym wertowaniem, jednak wtem spomiędzy kartek wyślizgnęła się koperta.
Dziewczyna nawet się nie zawahała. Rozświetliła ją blaskiem różdżki i popatrzyła na drobne, kanciaste pismo, którym zapisano imię i nazwisko nauczyciela. Pieczęć była przełamana więc Marina bez zastanowienia wyciągnęła elegancką papeterię i rozprostowała ją. Wiadomość nie była długa. Zapisano ją pismem, którego wcześniej nigdy nie widziała. Litery dzieliły spore odległości i sprawiały wrażenie dziwnie kwadratowych. Pismo wyglądało na męskie i absolutnie nie pasowało do cieniutkiego, lekko różowego papieru. Zaintrygowało to dziewczynę do tego stopnia, że wpierw spojrzała na to, kto się podpisał pod wiadomością. Jak wielki był jej smutek, kiedy okazało się, że osoba ta podpisała się tylko inicjałami.

Szanowny Gebinie,
Nasza współpraca nie przebiega tak, jak powinna. Niepokoi mnie to, że nie mam od Ciebie należytych wieści. Umowa była inna, więc radzę Ci ją dotrzymać. Nie obchodzą mnie Twoje własne powódki, przez które uznałeś, że możesz przestać działać. Nie chcę wtrącać się osobiście, ale czuję, że niedługo nie będzie innego wyjścia. Wydawało mi się, że mój cel jest dla ciebie oczywisty. I nie próbuj mnie więcej zastraszać. Nie boję się. Następną część zapłaty otrzymasz, jak wyeliminujesz kolejnego ucznia. Jeśli to się nie stanie, to zwrócisz mi z nawiązką to, co otrzymałeś za Willsona. Ufam, że się rozumiemy.
D.W.

Marina poczuła, jak jej ciałem wstrząsnął dreszcz ekscytacji. To był ten moment. Moment, w którym zaciskała w dłoni jasny dowód na to, że to Gebin stoi za otruciem Willsona i prawdopodobnie również wszystkimi innymi niebezpiecznymi sytuacjami, które miały miejsce w Hogwarcie. Możliwe, że to również on oblał Evangeline wodą i uwięził Beatrice i Billa we Wrzeszczącej Chacie. Pytanie brzmiało kto i dlaczego kazał mu to zrobić? Dziewczyna mogła w tej samej chwili pobiec do dyrektora i opowiedzieć mu o wszystkim, mogła z satysfakcją pomachać znienawidzonemu nauczycielowi przed nosem tajemniczym listem i patrzeć, jak zostaje wyrzucony ze szkoły i pakuje walizki. Mogła… ale wówczas nigdy nie dowiedziałaby się, kim jest Ruth Mery Gebin i co właściwie zrobił jej ten bydlak.
Wahała się. W tamtej chwili panna Blau naprawdę się wahała. Pomyślała o Evangeline. Wyobraziła sobie, że opowiada jej o całej tej sytuacji i czeka na jakąś sensowną radę od przyjaciółki. Co zrobiłaby panna Potter? To jasne. Nie bawiłaby się w żadne śledztwo, tylko od razu poszłaby z tym do nauczyciela. Zapewne jej wybór padłby na Snape’a (w tamtym momencie przez głowę Mariny przeszła wyjątkowo niestosowna myśl, że fajnie mieć za opiekuna domu Snape’a a nie kogoś tak nudnego jak profesor Sprout).
Ale dziewczyna nie była przekonana. Może właśnie dlatego zaczęła po kolei otwierać wszystkie szuflady w biurku nauczyciela. Była coraz bardziej nerwowa, a jej zapał opadał z każdą pustą szufladą. Dziennika Ruth nie było w gabinecie.
Zrezygnowana Marina opadła na fotel nauczyciela i ponownie zaczytała się w treści znalezionego listu. Nie zamierzała go tu zostawić. Nawet jeśli poczeka jakiś czas z donosem na Gebina, to nie pozbędzie się tak łatwo jednego, sensownego dowodu. Złożyła starannie papeterię i schowała ją do koperty, a później wepchnęła do kieszeni swetra.
Wstała. Podświadomie czuła się o kilka cali wyższa. Miała wrażenie, że w tamtym momencie górowała nie tylko nad Gebinem, ale również nad pozostałymi uczestnikami konkursu. Nie miała wątpliwości, że każdy z nich miał w rękawie jakąś kartę, ale te jej prawdopodobnie były najmocniejsze.
Po raz ostatni obiegła wzrokiem pomieszczenie, po czym wymknęła się w mrok korytarza, nie zdając sobie nawet sprawy, że jest bacznie obserwowana.
~*~
Zmęczenie zaczęło dawać się we znaki uczestnikom Zaawansowanej Potyczki 0 Złoty Kociołek. Każdy z nich miał ochotę zrobić sobie dłuższą przerwę od nauki i pozwolić swoim myślom odpłynąć w nieznany, bliżej nieokreślony kierunek. To jednak musiało zaczekać. Na horyzoncie bowiem malowało się widmo kolejnego, czwartego już etapu, a tego dnia mieli dowiedzieć się od Snape’a na czym ma on polegać.
Przed klasą od eliksirów niespecjalnie mieli ochotę na rozmowę. Evangeline zauważyła, że nawet radość, która towarzyszyła przez ostatnie dni Marinie, gdzieś się ulotniła. Teraz jej koleżanka stała zamyślona z plecami opartymi o ścianę i oddychała dziwnie głośno, jakby w ten sposób próbowała się uspokoić i zebrać myśli.
Evangeline też miała z tym problem. Była wściekła na siebie, że w tym semestrze tak ciężko jej zapanować nad emocjami, które targały jej umysłem. Tego wszystkiego było stosunkowo zbyt wiele.
Popatrzyła na Alberta. Stał z boku z przymkniętymi oczami i bezgłośnie poruszał ustami, jakby pod nosem powtarzał jakiś materiał na zajęcia. Problem w tym, że nie za bardzo miał co utrwalać, bo Snape nie zadał im żadnej lektury. Może więc się modlił?
Później przeniosła wzrok na Billa. Ten jak zwykle stał naburmuszony. Marszczył obsypany piegami nos, a na środku czoła pojawiła się gruba zmarszczka. Evangeline pomyślała, że jak chłopak nie przezwycięży tego nawyku, to zostanie mu tak na zawsze. Wzrok Weasleya utkwiony był w jednym punkcie, a dziewczyna doskonale wiedziała, czemu, a raczej komu się tak przygląda. Miał niewątpliwie na pieńku z Albertem Walkere i… cóż… panna Potter musiała przyznać przed sobą, że ta niechęć miała swoje źródło w jej osobie.
Najwyraźniej wpatrywała się w Billa stanowczo zbyt natarczywie, bo chłopak wyczuł na sobie jej spojrzenie i obrócił głowę. Wówczas wyraz jego twarzy lekko złagodniał, a po chwili nawet się uśmiechnął. Evangeline jedynie teatralnie przewróciła oczami, nie zamierzając odwzajemnić tego miłego gestu.
– Ciekawe co Snape wymyśli tym razem – przerwała głuchą ciszę stojąca nieopodal Beatrice.
Evangeline odwróciła głowę i spojrzała na dziewczynę. Miała wrażenie, że w jej wyglądzie coś się zmieniło. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że w jej brwi lśnił nowy, złoty kolczyk, a na grubych rzęsach znajdowało się stanowczo zbyt dużo czarnego tuszu, tworząc dość karykaturalny efekt.
– Przecież to nie Snape wymyśla te konkurencje – burknęła Marina, przeciągając się i ziewając. Zupełnie jakby przed sekundą ucięła sobie drzemkę.
Na twarzy Beatrice pojawił się delikatny rumieniec. To nie był pierwszy raz, jak dziewczyna powiedziała coś bezsensu. Evangeline wiedziała, że Krukonka lubiła czasem zwrócić na siebie uwagę, ale w większości przypadków nie wychodziła na tym najlepiej. Panna Potter na jej miejscu siedziałaby cicho. Ile razy można robić z siebie głupka?
– Wiem… – powiedziała Bea, prostując się nieznacznie. – Tak tylko mi się powiedziało.
Marina zamrugała kilkakrotnie, a jaj zimne oczy spoczęły na Krukonce. Przyglądała się jej przez chwilę, jakby podobnie do Evangeline chciała znaleźć przyczynę zmiany wizerunku koleżanki. Już chciała otworzyć usta, aby coś powiedzieć, jednak wtem na korytarzu jak zwykle bezszelestnie pojawił się Snape. Nie omieszkał obdarzyć swoich uczniów nieprzyjemnym spojrzeniem, choć biorąc pod uwagę to, ile czasu w tym semestrze Evangeline z nim spędzała, oraz to, czego się dowiedziała na temat jego przeszłości, powoli zaczynała ją bawić poza, jaką przybrał jako nauczyciel.
– Włazić – burknął. – Mamy dużo do omówienia.
 Gestem zaprosił uczniów do klasy, choć przez próg i tak przeszedł jako pierwszy. Marina dziarsko wkroczyła za nim. Najwyraźniej uczucie melancholii gdzieś się ulotniło. Po chwili pociągnęła Evangeline za rękaw szaty.
– Widziałaś, jak Doyle dziś pomalowała rzęsy? – zapytała stanowczo zbyt głośno. – Jak myślisz, czuć ich ciężar na powiekach? Mi by pewnie zamykały się oczy. A swoją drogą, nie zasłaniają one jej widoku? To dość niebezpieczne… można się potknąć i wybić zęby. Ty, Evie, masz takie ładne rzęsy i bez malowania. Twoje oczy wydają się jeszcze większe… A spójrz na moje, kilka sterczących witek i…
– Blau. – Głos Snape’a rozległ się po klasie, w której panowała cisza. Najwyraźniej wszyscy w niej obecni przysłuchali się trajkotaniu Mariny. – Jeżeli razem z Potter chcecie dyskutować na takie tematy, to wynocha z moich zajęć.
Do przewidzenia było to, że Marina absolutnie nie przejęła się uwagą Snape’a. Uśmiechnęła się tylko delikatnie.
– Przepraszam, panie profesorze – rzekła beztrosko. – Zostawimy tę rozmowę na później.
Evangeline prychnęła, szturchając koleżankę pod stołem czubkiem buta. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała była dyskusja ze Snape’em. Nauczyciel jednak dał sobie spokój. Choć było to kuriozalne, to jednak dziwactwa Mariny w starciu z profesorem eliksirów często uchodziły jej płazem. Panna Potter wolała się w to nie wtrącać i nie poruszać tego tematu z Puchonką. Przynajmniej na razie.
– Bea chyba słyszała moje słowa – wyszeptała jej jeszcze do ucha Marina. – Jest wściekła…
Evangeline musiała przyznać rację pannie Blau. Beatrice Doyle przegryzała kolczyk w wardze i marszczyła czoło jeszcze bardziej od Billa. W jej oczach tańczyły małe gniewne ogniki. Cóż… z dwojga złego, lepiej że była wściekła, niż smutna. Najwyraźniej Marina podzielała zdanie Evie, bo po chwili dodała jeszcze:
– Dobrze, że nie ryczy, bo spłynęłyby jej te rzęsy.
Panna Potter nie odpowiedziała. Po pierwsze dlatego, że nie miała nic do powiedzenia, a po drugie wyczuła na sobie gniewne spojrzenie Snape’a.
– Jeśli do tej pory myśleliście, że poszczególne etapy konkursu są proste, to teraz zobaczycie, czym jest prawdziwe wyzwanie – zaczął dramatycznie Snape, a Evangeline wątpiła, aby ktokolwiek z nich choć przez chwilę pomyślał, że zadania są zbyt łatwe. – Dziedzina eliksirów, z którą przyjdzie wam się zmierzyć należy do najtrudniejszej i najbardziej skomplikowanej. W szkołach magii uczy się o tym tylko teoretycznie, bo oczywistym jest, że tylko nieliczni poradziliby sobie z takim wyzwaniem.
– Czuję, jak moja samoocena wzrasta – burknęła pod nosem Marina.
– Wątpię, aby wszyscy z was poradzili sobie w kolejnej konkurencji – kontynuował nauczyciel, ignorując Marinę. – Do zadania musicie podejść, ale zastanowiłbym się dwa razy podczas finału, czy wasz eliksir w ogóle nadaje się do wypicia, bo szkody jakie może wyrządzać w waszym organizmie mogą być długotrwałe a nawet niebezpieczne dla waszego życia.
Dramatyczna pauza.
Evangeline szybko domyśliła się o czym mówi Snape. Popatrzyła na Alberta. Był lekko zaskoczony, ale kiwnął do niej głową, więc zapewne również przewidział, co zaraz nastąpi. Panna Potter poczuła dziwną ekscytację na myśl o tym zadaniu. Choć zdawała sobie sprawę z parszywego samopoczucia i ciągłego bólu głowy, to jednak wiedziała, że tym razem musi dać z siebie wszystko i pokazać nauczycielowi, że potrafi sprostać nawet tym najtrudniejszym wyzwaniom.
– Zadaniem jest transmutacja – powiedział w końcu Snape, kiedy w sali zaczęło się robić dziwnie nerwowo. – Macie miesiąc na przygotowanie receptury, która pozwoli wam się przemienić w zwierzę. Tu nie ma rządnych wymogów i zakazanych składników. Sami musicie podjąć decyzję, czy chcecie zaryzykować i dokonać całkowitej przemiany czy tylko częściowej. Musicie wziąć pod uwagę fakt, że eliksiry tego typu czasem wymagają długiego procesu warzenia. Zwykle nie jest to kwestia kilku godzin, dlatego wasza receptura musi być przemyślana i rozsądna. Jeśli komuś z was się to uda, to zwycięstwo w konkursie będzie w zasięgu jego ręki. W tym momencie żarty się skończyły – dodał kładąc na biurko opasłą książkę. – Na przyszły tydzień każdy z was ma zapoznać się z tą pozycją. Argument, że nie macie na to czasu, nie jest argumentem. To dopiero początek pracy, jaka was czeka w tym miesiącu.
~*~
Przybici uczniowie smętnie opuścili klasę od eliksirów. Choć wchodząc do sali ich nastroje dalekie były do optymistycznych, to teraz zupełnie podupadli na duchu. Każdy, w większym lub mniejszym stopniu, zdawał sobie sprawę, że zadanie, które przed nimi postawiono było trudne, a czasu również mieli niewiele.
– Przy takim poziomie dramatyzmu, Snape mógłby szukać zatrudnienia w teatrze – powiedziała Evangeline, kiedy odeszli na bezpieczną odległość od klasy eliksirów. – Ciekawe jak długo myślał nad tym wstępem.
– Nadawałby się na aktora – dodała Marina, uginając się pod ciężarem opasłej książki, którą jak zwykle pożyczył jej nauczyciel. Z trudem wepchnęła ją do skórzanej torby, ale dla bezpieczeństwa podtrzymywała jej dno, aby nie urwał się pasek. – W życiu tego nie przeczytam… tam prawie nie ma obrazków.
– Czytałam to już – rzekła panna Potter, co raczej nikogo nie zdziwiło. – Rzeczywiście jest to naukowy bełkot. Przez pierwsze sto stron autor w kółko się nakręca, że to niebezpieczne i trudne.
– Bo to jest niebezpieczne – wtrącił się Albert. – Profesor Snape nie powinien nas zachęcać do pełnej transmutacji. Brakuje nam elementarnej wiedzy na ten temat. Poza tym, mamy na to stanowczo zbyt mało czasu.
– Boisz się, Walker, że zostanie ci na zawsze mysi ogon? – zapytał Bill. Tylko Beatrice się cicho zaśmiała. Pozostałym osobom żart ewidentnie nie przypadł do gustu.
– To byłoby chyba jedno z najlżejszych powikłań – odpowiedział mu cierpko Albert. – Czasem efekty uboczne mogą nie być widoczne gołym okiem. W czasie pełnej transmutacji zmienia się nie tylko nasz wygląd zewnętrzny, ale również fizjonomia i budowa narządów wewnętrznych.
– Chyba trochę wyolbrzymiasz… – burknął Bill. – Evangeline ma rację, Snape przesadził z dramatyzmem, ale ty również idziesz w jego ślady. Przecież sędziowie przyglądają się naszym eliksirom. Przed finałem powiedzą nam ile punktów za nie dostaliśmy. Dlatego nie sądzę, aby organizatorzy pozwolili nam zażyć coś, co nas otruje. Poza tym, gdybym widział, że dostałem za coś zero punktów, to sam miałbym na tyle oleju w głowie, aby tego nie pić. Dlatego moim zdaniem nie ma powodów do paniki. Martwić może nas tylko to, że rzeczywiście mamy stosunkowo mało czasu na tak zaawansowane zadanie. Dlatego nie zamierzam go marnować i idę prosto do biblioteki po tę lekturę.
– Zaczekaj, idę z tobą! – krzyknęła Bea do pleców Billa, i dogoniła go w kilku susach.
Albert, Marina i Evangeline zostali na korytarzu sami. Milczeli przez chwilę, a potem odezwała się panna Blau, która najwyraźniej wyczuła, że ta dwójka chce ze sobą o czymś porozmawiać.
– Ja też już pójdę – rzekła. – Zaniosę do sypialni książkę, a potem widzimy się na kolacji…
Albert i Evangeline jeszcze przez chwilę stali w ciszy, czekając aż Marina zniknie z pola widzenia. Dopiero po dłuższej chwili ruszyli wolno przed siebie.
– Od tygodnia nie mam wiadomości od ojca – zaczął Albert niespiesznie, a jego wzrok utkwiony był w martwym punkcie przed nim. – Nie odpisuje na moje listy. Zapewne znów zapija się od rana do wieczora i ma wszystko gdzieś…
– Przykro mi… jeśli chcesz, to napiszę do taty. Może pójść do twojego domu i zobaczy, co się dzieje…
– Nie – przerwał jej nerwowo Albert, a jego policzki poczerwieniały. – Chyba umarłbym ze wstydu, gdyby ktoś taki, jak twój ojciec zobaczył warunki, w jakich mieszkam.
Ktoś taki, jak mój ojciec? – powtórzyła Evangeline, a potem uśmiechnęła się delikatnie. – Widział gorsze rzeczy. Poza tym, nie rób z niego boga.
Albert nerwowo poprawił okulary.
– Nie to miałem na myśli… – wyszeptał. – Rozmawiałem już z profesorem Flitwickiem. Pozwolił mi w sobotę opuścić szkołę na kilka godzin i sprawdzić, co dzieje się w domu.
– Jasne… A co takiego naopowiadałeś Flitwickowi?
Chłopak milczał przez chwilę, co było jasnym znakiem dla Evangeline, że nie przedstawił nauczycielowi całej prawdy o sytuacji, która panuje w jego domu.
– Wyjaśniłem tylko, że po śmierci babci, tata nie radzi sobie najlepiej i chciałbym go odwiedzić, bo obawiam się, że w listach nie pisze mi całej prawdy o swoim stanie psychicznym. Flitwick powiedział, że to rozumie, choć na początku chciał mi towarzyszyć. Na szczęście jakoś go przekonałem, aby puścił mnie samego.
– Może jednak powinieneś przyjąć pomoc – oznajmiła dziewczyna, zatrzymując się gwałtownie i łapiąc chłopaka za nadgarstek. – To wszystko cię przytłacza, nie możesz radzić sobie sam z tą całą sytuacją.
– Nie jestem sam – odpowiedział cicho. – Mam ciebie i…
– Przestań – przerwała mu. – Nie stawiaj mnie w takiej sytuacji. Jak mam ci pomóc? To, że mi się zwierzysz nie sprawi, że twoje problemy znikną. Nie zasłużyłeś na to, aby to wszystko cię spotkało…
Albert uśmiechnął się cierpko. Ich twarze były na tej samej wysokości, a dzieliło je niespełna kilka cali. Evangeline dokładnie widziała napięte mięśnie jego twarzy, sine ze zmęczenia worki pod oczami i lekko zapadnięte policzki. Przez ułamek sekundy wystraszyła się tego, że on równie dokładnie się jej przygląda… jej suchej skórze pokrytej drobnymi bliznami i niedoskonałościami.
– Jedynym, na co nie zasłużyłem to, to, że zawsze jesteś obok mnie – odparł po chwili, a potem bez słowa musnął suchymi wargami jej usta.
 * * *
Świat się zatrzymał, ale ja powoli ruszam. Przepraszam za tak długą przerwę. 

3 komentarze:

  1. Hej ;) Mimo, że Pottera kocham prawie od 17 lat, do swojej blogowej przygody z opowiadaniami o tej tematyce wróciłam niedawno, szukam więc ciekawych opowiadań, zaczęłam też znów pisać sama. Sama zastanawiałam się, w jakim momencie umieścić moją historię, moja może być banalna w porównaniu do Twojej ( nie wpadłabym na ten czas który wybrałaś, głowni bohaterowie także zaskakują, więc same plusy - od dziś obserwuję:)), bo czasy Harrego, ale jeśli chcesz dowiedzieć jak zmienię tę historię, zapraszam na https://w-poszukiwaniu-lepszego-jutra.blogspot.com/
    Ps. Przepraszam, że swoją opinię połączyłam z autoreklamą, ale jakoś trzeba zacząć ;) Następne komentarze będą bardziej merytoryczne, obiecuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie! Nie! Ja chce Billa i Evangeline! No błagam cię!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana Elfabo, bardzo cieszę się, że natrafiłam na Twoją historię! Spędziłam kilka dobrych godzin, czytając i na chwilę mogłam zapomnieć o tym wszystkim, co się teraz dzieje.
    Dawno cokolwiek czytałam z potterowskiego świata i Szczypta Przebiegłości uświadomiła mi, jak bardzo za tym tęskniłam.
    Dziękuję <3

    Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam i życzę dużo pomysłów i wytrwałości do zakończenia tej ciągającej historii. ;)

    PS. Z sentymentu do blogspota wszystko przeczytałam właśnie tutaj, a nie na wattpadzie. Tęskno mi za czasami, kiedy blogsfera działała na najwyższych obrotach.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy