Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

wtorek, 25 lutego 2020

Rozdział 36: Etap trzeci


Marina Blau zawsze twierdziła, że posiada kilka przydatnych talentów. Jednym z nich był niewątpliwie talent do manipulacji. Zapewne to właśnie dzięki niemu odwiodła Beatrice Doyle od pomysł wspólnego szukania dziennika Ruth Mery Gebin. W sumie nie było to nawet specjalnie trudne. Marina zdaniem wielu była idiotką, ale na pewno nie tak naiwną i słabą osobą, jak Bea, której przy odrobinie wysiłku można było wmówić każdą głupotę, nawet to, że ziemia jest płaska. Na początku dziewczyna była zdeterminowana i nie chciała odpuszczać. Uważała, że Gebin to parszywiec, który zasługuje na karę za takie traktowanie ludzi (prawdopodobnie osób najbliższych, ale tego uczennice nie mogły być na razie pewne). Marina oczywiście się z nią zgadzała. Choć może nie zależało jej tak bardzo na wymierzaniu kar nauczycielowi. Bardziej była ciekawa, co dokładnie wydarzyło się na początku wojny i kim właściwie była Ruth Mery Gebin.
Panna Blau przez ułamek sekundy pomyślała nawet, że Beatrice może jej się przydać. W parze zawsze raźniej bawić się w detektywów. W razie potrzeby można wykorzystać partnera do stania na czatach lub zlecać mu nudne zajęcia, takie jak przeglądanie gazet. Bea zapewne zrobiłaby to bez szemrania. Ale po chwili Marina odpędziła od siebie tę myśl. Musiała przyznać sama przed sobą, że nie ufa Beatrice. Skoro dziewczyna nie miała problemu, aby wygadać jej ten sekret (a Bill nawet się nie zająknął), to znaczyło, że wcześniej czy później wszystko wypapla. Albo jakiejś przypadkowej osobie, albo swojej najlepszej przyjaciółce – parszywej Molly Kabbot.
Właśnie dlatego Marina przyjęła postawę Billa i rozpoczęła lekko bezsensowną paplaninę o tym, że to nie nasza sprawa, że każda rodzina ma swoje sekrety i nikt nie upoważnia nas, abyśmy się w nie pakowali z butami. Trzeba mieć w sobie odrobinę szacunku (nawet jeśli Gebin jej nie ma) i pozwolić każdemu żyć z demonami swojej przeszłości… bla, bla, bla… a poza tym, to niebezpieczne.
No i poskutkowało. A przynajmniej tak się wydawało Marinie. Teraz wystarczyło zdobyć ten dziennik i rozkoszować się tą słodką tajemnicą. Bo panna Blau wcale nie miała skrupułów przed włożeniem paca w życie znienawidzonego Gebina. Wręcz przeciwnie. Nie planowała go nawet uprzednio umyć.

Dziennik Ruth Mery Gebin lekko przyćmił jej umysł, więc Marina miała wrażenie, że trzeci etap konkursu spadł na nią jak grom z jasnego nieba, a konkursowa sobota pojawiła się znikąd, zupełnie jakby nie poprzedzała ją reszta dni tygodnia. Cóż… Zaawansowana Potyczka o Złoty Kociołek nigdy nie była dla niej zbyt istotna, więc zamierzała szybko odbębnić kolejny etap i zacząć planować akcję wykradania dziennika.
Kiedy stała przed salą od eliksirów, za wszelką cenę próbowała postawić przed sobą niewidzialny mur, aby nie udzieliło jej się zdenerwowanie innych uczestników. Tym razem wszyscy byli na czas, co już samo w sobie było osiągnięciem, w dodatku nikt nie wyglądał, jakby rozkładała go grypa i raczej wszyscy (oprócz Mariny) myślami byli przy swoich wywarach. Albert nerwowo poprawiał okulary, Evangeline przebierała w miejscu nogami, Bill stał sztywno, a Bea nagryzała kolczyk, który lśnił w wardze. Sielanka… cóż więc złego mogło się stać?
– Cóż… zaczynam żałować, że nie zaryzykowałam z tym bezoarem – zaczęła Marina, zwracając na siebie uwagę pozostałych. – Przynajmniej nie spędziłabym w tej sali aż tyle czasu. A pogada zapowiada się naprawdę super. Z dwojga złego, dobrze, że siedzimy w lochach, to słońce nie będzie nas kusić przez okna. Swoją drogą, myślicie, że zostałabym nagrodzona za odwagę?
– Na pewno nie przez Snape’a – odpowiedział jej Bill. – Nie przepuściłby ci tego.
Marina prychnęła, uśmiechając się pod nosem. Nie zamierzała odpowiadać na tę zaczepkę.
– Zawsze się martwię, że składniki, które mi przygotują nie będą dostatecznie dobre – wtrącił po chwili Albert. – Ostatnio miałem wyjątkowo mało soczyste owoce parsalu, przez co mój eliksir miał zbyt gęstą konsystencje.
Kątem oka Marina zauważyła, że Bill uśmiechnął się pod nosem. Cóż, najwyraźniej nie zamierzał nawet ukrywać, że nie przepada za swoim (podwójnym) rywalem.
– Też się tego obawiałam przy pierwszym etapie – odpowiedziała mu Evangeline, nie zwracając najmniejszej uwagi na Weasleya. – Używałam wówczas nasion genracza drzewiastego. Żałowałam, że nie poprosiłam o dwa.
Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem, a Marina pomyślała, że ta cała paplanina, że przeciwieństwa się przyciągają, to tylko czcza gadanina. Evie i Albert niewiele się różnili, a mimo to łączyła ich jakaś niewidzialna więź, która mocno działała na nerwy Billowi. Zapewne bardzo chętnie chwyciłby za nożyczki i przeciął ją bez zawahania.
Evangeline i Albert chwilami robili się naprawdę nudni. Szczególnie, kiedy się nakręcali i paplali o eliksirach, zaklęciach czy zielarstwie. Dziewczynie zdarzało się też mówić o magicznych stworzeniach. To akurat było odrobinę ciekawsze, choć Marina wolałaby posłuchać o niebezpieczeństwach, starciach i ofiarach śmiertelnych, ale to szczegół. Panna Blau czasem wyobrażała ich sobie za pięćdziesiąt lat. Widziała ich pomarszczone profile i wsłuchiwała się w paplaninę, która zawsze będzie dla nich interesująca. A potem by wspólnie milczeli przez kilka godzin i nadal by się ze sobą nie nudzili. Ciekawe, co by w tym czasie robił Bill…
– Miałam na swojej liście marynowane ogony świnek morskich, ale jak teraz się zastanowię, to mogłam poprosić o suszone. Są mniej obrzydliwe – rzekła Marina, aby przerwać panoramę głupich obrazów w głowie.
– Świnki morskie nie mają ogonów – powiedziała Evangelina. – Poza tym, nie używa się ich w sztuce eliksirów.
– Co? Ach, no tak… znów pomyliłam je z oposami. Są dość podobne… – odpowiedziała, wzruszając ramionami.
Evie z dezaprobatą pokręciła głową, po czym raz jeszcze rzuciła okiem do swoich notatek i zmarszczyła długi nos. Jej wyłupiaste oczy śledziły drobne, ciasne pismo, które tylko ona potrafiła rozczytać.
– Marina, po co ci właściwie ogony oposów? – zapytała po kilkunastu sekundach. – przecież ich właściwości…
Nie dokończyła. Przerwała, słysząc kroki zbliżającej się niewielkiej grupy mężczyzn. Na jej czele jak zwykle kroczył Snape, a płowy jego czarnych szat powiewały rytmicznie. Jego twarz zawsze była napięta i poważna, ale w tamtej chwili Marina miała wrażenie, że jest czymś ostro wkurzony. I po kilku sekundach można było się zorientować, o co mu chodzi. Prócz nauczyciela eliksirów na korytarzu pojawił się również doskonale im znany mężczyzna z Ministerstwa Magii – Jon Gordon, którego zadaniem było pilnowanie porządku, ale zwykle nie wyciągał nosa z gazety, jakiś kompletnie nieznany Marinie facet w średnim wieku, który prawdopodobnie był jakąś szychą z eliksirów i miał oceniać ich wywary w tym etapie, oraz… no właśnie… zamiast ukochanego przez wszystkich nauczyciela – Amadeusza Robertsa, w ich stronę kuśtykał znienawidzony Peter Gebin. Mężczyzna wydawał się być jeszcze bardziej wściekły niż Snape. Nie omieszkał on obdarzyć uczniów wyjątkowo nieprzyjemnym spojrzeniem.
Marina usłyszała ciche jęknięcie gdzieś po swojej prawej stronie i zdała sobie sprawę, że to Evangeline. Dodatkowo wyczuła na swoich plecach wzrok Beatrice, która najwyraźniej chciała wymienić z nią porozumiewawcze spojrzenia. Nic z tego panna Blau wolała obrócić się w kierunku Evie, której twarz w niebezpiecznie pobladła.
– Nie wiem dlaczego, ale ten facet okropnie mnie obrzydza – burknęła bardziej w kierunku Alberta niż Mariny.
Dziewczyna nie powiedziała nic więcej. Niespiesznie ruszyła się z miejsca, aby wraz z resztą uczniów wejść do klasy i zając miejsce przy przygotowanym dla niej stanowisku. Kociołek Mariny znajdował się za Evangeline. Obserwowała jej proste, wąskie plecy i delikatne drżenie ramion. Zadumała się na chwilę nad jej idealnie prostymi włosami, które w półmroku pracowni eliksirów przybrały fioletowej barwy. Przypomniała sobie dzień, w którym odwiedziła ją w skrzydle szpitalnym i zaśmiała się w duchu na wspomnienie napuszonych loków.
– Ze względu na złe samopoczucie profesora Robertsa, dziś zastąpi go profesor Gebin – wyrwał ją z zamyślenia nerwowy głos Snape’a. – Ale dla was i tak nie ma to żadnego znaczenia. Zasady się nie zmieniły. Macie cztery godziny. Jeśli ktoś skończy wcześniej, to sygnalizuje to poprzez podniesienie ręki. Niedopuszczalne jest również korzystanie z jakichkolwiek pomocy naukowych.
Mimo odległości, która dzieliła ją od Snape’a, Marina była pewna, że widzi krople poty, która delikatnie lśni na jego czole. Kątem oka obserwował Gebina, więc i dziewczyna przeniosła wzrok na znienawidzonego nauczyciela. Mężczyzna zdążył już się rozsiąść wygodnie na krześle i łypał groźnym wzrokiem na uczniów.
– Zaczynajcie – burknął Snape, a później jednym machnięciem różdżki obrócił sporą klepsydrę stojącą na biurku. Złoty piasek zaczął miarowo przesypywać się do pustej komory, a Marina miała wrażenie, że zaschło jej w gardle. A miała przed sobą cztery długie godziny.

Prawda była taka, że na stanowisku Mariny nie było marynowanych ogonów oposów. W zasadzie nie było żadnych ogonów. Był to żart, którym próbowała rozładować napiętą atmosferę i stres. Oczywistym było, że Snape nie pozwoliłby jej dodać do antidotum takiego składnika. Może i spora większość uczniów nie darzyła go sympatią, to jednak Marina była pewna, że nauczyciel nie pozwoliłby swoim uczniom się tak zbłaźnić w czasie zaawansowanego konkursu. Wówczas on również nie pokazałby się w najlepszym świetle, skoro listy składników musiały być wpierw zatwierdzone przez niego.
Marina westchnęła i poszatkowała liście piołunu. Za późno się zorientowała, że wśród nich zaplątała się jedna łodyżka. Zignorowała to. Takimi drobiazgami mógłby się przejmować Walker, ale nie ona.
Liście poszatkowała stanowczo zbyt mocno, więc z trudem udało jej się wrzucić je do wywaru. Deska do krojenia zabarwiła się na zielono, co znaczyło, że sporo cennych soków nie trafi do kociołka. Ale to nadal nie był powód, aby jakoś specjalnie się tym przejąć. Miała jeszcze kilka liści więc porwała je w dłoniach i wrzuciła do kociołka.
– Wyobraźnia i zaradność jest równie pożądana w sztuce eliksirów, jak znajomość sztywnych zasad – rozległ się męski, lekko rozbawiony głos w pobliżu jej stanowiska.
Marina uniosła głowę i wówczas zdała sobie sprawę, że przygląda jej się sędzia dzisiejszego etapu. W sumie dziewczyna nie słuchała Snape’a, więc nie byłą do końca pewna, jak ten facet się nazywa i z czego właściwie jest znany. Większe znaczenie miało dla niej to, jak wyglądał. Stanowczo nie był to jej typ. Był dość niski, a jego zaokrąglona sylwetka zdradzała, że lubi dobrze zjeść. Na głowie miał czuprynę jasnych loków, które w zestawieniu z pucołowatą twarzą dodawały mu śmieszności. Tylko zmarszczki wokół oczu zdradzały jego wiek, bo modnym krojem szaty próbował za wszelką cenę zatuszować swoją metrykę.
A może to peruka…? – przeszło przez głowę Mariny. Mimowolnie się uśmiechnęła do wizji, która rozgościła się w jej głowie. Dobry humor nie opuścił jej nawet wówczas, gdy zza pleców mężczyzny wyłonił się naburmuszony Snape.
– Mimo wszystko, nigdy nie łamię sztywnych zasad, proszę pana – rzekła beztrosko. – Przynajmniej w kwestii eliksirów – dodała szybko, zerkając z ukosa na nauczyciela.
Mężczyzna zaśmiał się głośno, czym najwyraźniej chciał jeszcze bardziej podkreślić, że jest cool. Tym samym zwrócił na siebie uwagę pozostałych uczestników konkursu. Nawet facet z Ministerstwa Magii opuścił gazetę i odchrząknął z dezaprobatą.
– Może to mało wychowawcze, ale z życia trzeba korzystać, moja droga – dodał jeszcze, po czym zamieszał delikatnie w jej kociołku. Uniósł delikatnie brew, a Marina z uporem maniaka przyglądała się jego gęstym włosom, aby znaleźć niezbite dowody na to, że nie są prawdziwe.
– Podoba mi się pomysł z dodaniem kilku ziaren gulaszki zwyczajnej – oznajmił, odkładając niewielką chochelkę. – Trzeba przyznać, profesorze Snape, że ma pan bardzo utalentowanych uczniów. Mają ciekawe pomysły i bardzo indywidualne spojrzenie na tę samą kwestie. Naprawdę jestem pod wrażeniem.
Marina starała się uśmiechnąć za dwoje, bo wargi nauczyciela eliksirów nawet nie drgnęły.
– O tak – rzekła beztrosko. – Profesor Snape pozwala nam na samodzielność w tworzeniu. To pewnie dlatego.
Ktoś się cicho zaśmiał i Marina dałaby sobie rękę uciąć, że był to Bill. Jednak kiedy na niego spojrzała, pochylał się bardzo nisko nad kociołkiem i próbował schować twarz. Każdy wiedział, na czym polegała ta swoboda twórcza… Snape po prosu prędzej by skonał niż powiedział im, jak mają coś wykonać. Do wszystkiego musieli dojść sami, a szczytem pomocy było zasugerowanie w jakiej książce mogą szukać wskazówki. Co z tego, że książka potrafiła mieś ponad tysiąc stron?
– Do chyba nie jest dobry moment na pogaduszki. – Rozległ się w sali głos Gebina. – Napisz, Blau, te pochlebstwa na laurce i wręcz ją swojemu ulubionemu nauczycielowi na zakończenie roku.
Marina natychmiast przestała się głupio szczerzyć. Skrzywiła się wyraźnie i bardzo chciała pokazać nauczycielowi obrony przed czarną magią język. Powstrzymała ją jednak ręka Evangeline, która niespodziewanie wystrzeliła w górę.
– Skończyłam – oznajmiła cierpko w kierunku Snape’a, a wówczas Marina zdała sobie sprawę, że do końca trzeciego etapu została niecała godzina.
~*~
Evangeline oparła się o umywalkę i kilkakrotnie głęboko odetchnęła. Odkręcając kran nie spieszyła się zanadto. Przez dłuższą chwilę pozwoliła wodzie delikatnie płynąć. Chciała, aby jej szum choć odrobinę ją uspokoił. Nic z tego. Czuła, jak jej ręce drżą coraz mocniej. Do końca konkursu zostało już tak niewiele. Nie mogła się teraz poddać. Nawet jeśli we wrześniu brała pod uwagę tylko i wyłącznie zwycięstwo, tak teraz wystarczyło jej po prostu zakończyć wszystkie konkurencje.
Skręciła odrobinę kurek, a później nachyliła się ostrożnie i nabrała w usta kilka łyków zimne wody. Przełknęła szybko i odruchowo otarła wargi rękawem szaty.
Dziewczyna wyprostowała się powoli i popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. O dziwo nie było najgorzej. Skóra naznaczona była jedynie starymi, drobnymi bliznami, nie pojawiły się na niej żadne nowe ranki i krosty, co było miłą odmianą na przestrzeni ostatnich miesięcy. 
Westchnęła głośno, wyciągając z torby pudełeczko z antybakteryjną maścią, którą smarowała dłonie. W momencie, w którym zdjęła z niego pokrywkę, drzwi łazienki otworzyły się. Evangeline obserwowała w lustrze, jak do pomieszczenia weszła Molly Kabbot. Dziewczyna dostrzegła, że przyjaciółka Beatrice nie wygląda najlepiej. Była dziwnie blada, a napuchnięte policzki sugerowały, że niedawno płakała.
Molly zawahała się, kiedy ich spojrzenia spotkały się w gładkiej tafli zabrudzonego, szkolnego lustra. Panna Potter widziała, jak jej twarz napina się i poczuła, że ma nad nią przewagę. Uczucie to delikatnie połaskotało ją od wewnątrz.
– Męska toaleta jest naprzeciwko – powiedziała Molly cierpko, a głos załamał jej się niebezpiecznie, jakby wcale nie chciała się odzywać, ale rzucenie przykrym komentarzem było silniejsze od niej.
– Słucham? – zapytała zaskoczona Evangeline, nie zamierzając się nawet odwrócić. Nabrała niewielką ilość maści i delikatnie wtarła ją w dłonie. Zabawne, że jeszcze na początku tego roku ukrywała swoją przypadłość. Teraz nie miało dla niej znaczenia, że wszyscy się o tym dowiedzieli.
– Och, wybacz, twoja współlokatorka powiedziała kiedyś, że pokłada wątpliwość, co do twojej płci… No wiesz, kobiety zwykle nie są takie płaskie i kwadratowe – dodała, unosząc delikatnie wargi. Najwyraźniej Evangeline znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, bo Molly potrzebowała się na kimś wyżyć, aby oprawić sobie humor.
– Doprawdy? – burknęła Ślizgonka, chowając do torby pudełeczko z mazią i odwracając się na pięcie. W lustrze ciężko było oszacować odległość, ale teraz wiedziała, że Molly zachowała bezpieczną odległość. – Na szczęście kobiety zwykle mają również coś w głowach – dodała oschle. – Gdybym miała wybierać, to wolałabym mieć coś między nogami niż być tak pusta jak ty.
Szybkim krokiem opuściła łazienkę. Nie będę się tym przejmować – upomniała się w duchu. Te plotki nie były dla niej niczym nowym, a poza tym wiedziała, co za chwilę się wydarzy. Molly zamknie się w jednej z kabin i będzie długo płakać. Będzie czekać na to, aż ktoś ją znajdzie, przytuli i powie, że będzie dobrze, że to co mówi ta przebrzydła Potter to nieprawda. Wówczas poprawi jej się humor, bo jej wewnętrzny snobizm zostanie połaskotany. Evangeline tego nie chciała, dlatego cały smutek zdusiła głęboko w sobie. Ostatnimi czasy zbyt często zdarzało jej się obnażyć uczucia. Najwyższy czas z tym skończyć, może wówczas poczuje się lepiej.
Dziewczyna zawahała się przez chwilę. Co powinna zrobić w sobotnie popołudnie? Z jednej strony chciała być sama, poczytać coś i zapomnieć na chwilę o całym świecie. Ale z drugiej, była ciekawa, jak poszło Marinie, Albertowi i Billowi. Może warto byłoby ich poszukać? Zastanowiła się przez dłuższą chwilę. Z zamyślenia wyrwał ją roześmiany głos za plecami.
– Korzenie zapuszczasz?
Odwróciła się mechanicznie. Uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy zauważyła, że w jej stronę spieszy Marina.
– Szukałam cię – dodała jeszcze. – Tak szybko skończyłaś swój eliksir, że bałam się, że znów źle się poczułaś.
– Wszystko jest w porządku – powiedziała Evangeline, choć nie do końca była to prawda. – Moja receptura nie wymagała czterech godzin. Czytałam kiedyś taką książkę, w której było napisane, że przy ważeniu antidotum najważniejszy jest czas. Było tam kilka porad, jak przyspieszyć pracę nad nimi.
Marina pokiwała szybko głową, jakby chciała dać jej do zrozumienia, że ten temat wcale nie jest dla niej aż tak interesujący.
– Wyjdziemy na błonia? – zaproponowała po chwili panna Blau, wskazując okno, przez które na szkolny korytarz wpadała słoneczna łuna. – Jest taka piękna pogoda. Albert też powiedział, że pójdzie się przejść. Chodź, poszukamy go.
Marina raczej mechanicznie chwyciła Evangeline za rękę i pociągnęła ją w stronę wyjścia z zamku. Cały czas się śmiała. Jej dobry humor był zaraźliwy, a jednocześnie dziwnie podejrzany. Panna Potter nie miała pojęcia, co tak bardzo ucieszyło jej koleżankę.
~*~
Severus Snape jednym machnięciem różdżki odstawił pięć pustych już kociołków do szafki. W ślad za nimi poszły wagi i słoiczki po najróżniejszych składnikach. Na niektórych stanowiskach zostało kilka magicznych nasion i innych drobiazgów. Zebrał je wszystkie. Później zdecyduje, które przydadzą się uczniom w trakcie zajęć, a które zostawi dla siebie.
Odetchnął kilkukrotnie. Popatrzył przez chwilę na sędziego tego etapu. W tych blond lokach wyglądał jak idiota, w dodatku wpadały mu do oczu za każdym razem, jak nachylał się nad flakonikami wypełnionymi wywarami przygotowanymi przez uczniów. Mieszał w nich delikatnie, wąchał i sprawdzał konsystencje. Później zapisywał wszystko na sporym arkuszu, aby każdemu przydzielić odpowiednią ilość punktów. Snape wiedział, kto według niego poradził sobie najlepiej, ale był bardzo ciekaw, czy mężczyzna zgadza się z jego zdaniem. Już chciał do niego podejść, aby tylko rzucić okiem na tabele, jednak wtem usłyszał głośne chrząknięcie.
No tak… Gebin… przez moment Severus zapomniał o jego obecności.
– Zapewne masz sporo powodów do dumy, Severusie – wycedził przez zaciśnięte zęby, nie podnosząc się z krzesła. W zasadzie nie ruszył się z niego od ponad czterech godzin. Jego chora noga była wyprostowana, a czerwona twarz lśniła od potu.
– Ja? – zapytał Snape, rozglądając się po klasie. Bardzo chciał znaleźć coś jeszcze, czym mógłby się zając byle uniknąć rozmowy z Gebinem. – Jak zauważyła Blau, sukcesy uczniów to wyłącznie ich zasługa.
Gebin zaśmiał się cierpko, zwracając na siebie uwagę sędziego.
– Nie wątpię. Aczkolwiek, Blau, to chyba ostatnia osoba, która powinna chwalić się swoją samodzielnością.
Snape przystanął i całą siłą woli powstrzymał zaskoczenie, które omal nie wymalowała się na jego twarzy. Oczywiście, że wiedział, co wydarzyło się w pierwszym etapie. Nie był naiwnym idiotą, aby uwierzyć, że pomysł na eliksir ochrony przed ogniem należał do Mariny. Po sposobie, w jaki utworzono recepturę można było się domyśleć, że stała za tym Evangeline Potter. Severus przymknął wówczas na to oko, choć obiecał sobie, że jeśli znów to zrobią, to obydwie wylecą z konkursu. Sytuacja się nie powtórzyła, ale skąd, do licha, Gebin o niej wiedział?
– Wszyscy oni mają sporo za uszami – kontynuował nauczyciel obrony przed czarną magią, widząc, że Snape nie jest skory do dyskusji. – Jako członek brygady uderzeniowej, nie takie rzeczy widziałem. Dorośli czarodzieje nie byli w stanie ukryć przede mną swoich brudnych machlojek, a co dopiero te głupie dzieciaki. – Gebin mówił cicho, tak, aby nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. – Tylko jeden z nich ma szanse wyjść na ludzi, ale trzeba go odpowiednio poprowadzić. Reszta marnie skończy. Wspomnisz moje słowa.
– To, jak pokierują swoją przyszłością zależy tylko od nich – oznajmił cierpko Snape. – Na pewno nie od ciebie i twoich głupich uprzedzeń.
– Doprawdy? Z twoich ust brzmi to, jak wyjątkowo nieśmieszny żart, Severusie. Jeszcze się przekonasz, że uczestnictwo w tym konkursie było dużym błędem.
Gebin z trudem oparł się na lasce i podniósł z krzesła. Snape słyszał cichy trzask jego kości i obserwował grymas bólu, który malował się na jego twarz. Nie poczuł nawet odrobiny współczucia. Wręcz przeciwnie. Miał ogromną nadzieję, że zniknie on z Hogwartu jak najszybciej. A w razie czego bardzo chętnie mu w tym pomoże.
– Pamiętaj, że jak coś zaczyna się psuć, to śmierdzi coraz mocniej – dodał półgębkiem, przechodząc obok Snape’a. – Do widzenia – rzucił w stronę sędziego, próbując wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu. – Miło było poznać. Mam nadzieję, że nasi uczniowie świetnie się spisali.
– O tak, to prawdziwa przyszłość naszej czarodziejskiej społeczności – odpowiedział sędzia, kiwając z uznaniem głową.
Aby dać dowód swym słowom, uniósł jeden z zakorkowanych flakoników. Na etykietce widniał wyraźny, drukowany napis: E. POTTER, a uwadze Snape’a nie uszedł grymas wściekłości, który w jednej chwili pojawił się na twarzy Gebina. To wszystko rzeczywiście zmierzało w bardzo złym kierunku…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy