Tego
pamiętnego poniedziałku Albert uświadomił sobie, że nigdy nie jest tak źle, aby
nie mogło być gorzej. Kiedy Evangeline krzyczała z bólu i omdlewała w jego
rękach zrozumiał, że jest ona ostatnią osobą na świecie, której cierpienie chciał
oglądać. W jednej chwili zapomniał o własnych problemach, zapomniał o zimnych
dreszczach, które nim wstrząsały, o przemoczonym ubraniu, kłopotach z ojcem i
Gregory’m Willsonie. Zapomniał o wszystkim i modlił się w myślach, aby był to
tylko koszmarny sen.
Albert
od początku wiedział, że to, co na nich spłynęło było tylko zimną wodą, dlatego
przez kilka pierwszych sekund pomyślał, że nic takiego się nie stało. Może i
Evangeline była uczulona, ale przecież gdyby szybko się osuszyła to skończyłoby
się tylko na zaczerwienieniu, góra drobnej wysypce. Nie rozumiał więc, dlaczego
sytuacja wymknęła się spod kontroli, a na je skórze zaczęły pojawiać się
głębokie rany i poparzenia, jakby oblano ich żrącym kwasem.
Teraz
nastał kolejny dzień, a on musiał zmierzyć się z tym, co miało nadejść oraz z
wyrzutami sumienia, które nie dawały mu od wczoraj spokoju. Siedział więc
zgarbiony w gabinecie Snape’a, oddychał stanowczo zbyt szybko i obserwował
nauczyciela eliksirów i ojca Evangeline, który również nalegał, aby być przy
tej rozmowie.
Snape
wydawał się być dziwnie zakłopotany, a Albert domyślił się, że chodzi o
obecność pana Pottera, którego mina była napięta. Mężczyzna był jak zwykle
nienagannie ubrany i elegancki, ale na twarzy malowało się zmęczenie, a sine
worki pod oczami zdradzały, że tej nocy nie zmrużył oka.
–
Opowiesz nam jeszcze raz, co się wczoraj wydarzyło? – powiedział w końcu
Archibald Potter, przerywając nieprzyjemne milczenie.
Albert
przełknął głośno ślinę i popatrzył na nauczyciela eliksirów. Ten tylko kiwnął
głową, dając mu do zrozumienia, że ma mówić o wszystkim. Chłopakowi nie trzeba
było tego powtarzać. Był gotowy otworzyć się przed nimi i nie zamierzał zatajać
żadnego sekretu.
–
Spotkałem Evangeline na korytarzu. Mówiła, że ma akurat wolne, bo nie chodzi na
numerologię. Ja miałem być na transmutacji… Rozmawialiśmy chwilę. Nie
zauważyłem, kiedy ktoś zaczarował to wiadro nad nami… Woda była lodowata i dlatego
w pierwszej chwili myślałem, że to jej temperatura sprawiła jej ból. Myślałem,
że Evangeline się wystraszyła, że nie wiedziała z czym w ogóle ma do czynienia…
Ale potem zaczęła krzyczeć i widać było że cierpi. Szczególnie, że w kilka
sekund na jej skórze zaczęły pojawiać się te okropne rany.
Chłopak
zamilkł. Mówienie o tym było trudniejsze niż myślenie. Pan Potter wstał i widać
było, że gorączkowo nad czymś myśli.
–
Zwykła woda nie powinna od razu spowodować takich uszkodzeń skóry – wtrącił
Snape. – A tobie, Walker, na pewno nic się nie stało? Nie dostałeś żadnej
wysypki.
–
Nie – powiedział chłopak kręcąc głową. – Jestem niemal pewny, że była to zwykła
woda. Tylko, że… miałem wrażenie, że Evangeline już wcześniej źle się czuła.
–
Mówiła ci o tym? – wtrącił pan Potter.
–
Nie – przyznał Albert szczerze. – Nie zdążyłem jej o to zapytać.
–
Widziałeś kogoś na korytarzu, kiedy to się stało? – pytał dalej Snape.
Walker
nagryzł wargę, a potem mechanicznie poprawił okulary, które nie zsunęły się
nawet o cal. Westchnął.
–
Nie widziałem nikogo – rzekł. – Ale jest pewna sprawa, o której powinienem
powiedzieć panu wcześniej. Od pewnego czasu dostaję anonimowe listy. Ktoś
napisał mi, że mam uważać na Evangeline, że ona nie jest tym, za kogo się
podaje. Ta osoba groziła, że zrobi jej krzywdę, jeśli dalej będę trzymać się
tak blisko niej.
Chłopak
powiedział to niemal na jednym wydechu i czekał na reakcję mężczyzn. Archibald
Potter ze zdziwieniem uniósł brwi, jakby sam nie do końca był pewny, co
właściwie usłyszał, a Snape najwyraźniej się mocno zdenerwował, bo zacisnął
wargi w wąską linię.
–
Dlaczego mówisz to dopiero teraz? – zapytał. – Masz te listy?
Albert
był przygotowany na tę prośbę. Przełknął głośno ślinę. Na to pytanie nie mógł
odpowiedzieć prawdy. Gdyby dał nauczycielowi te wiadomości, to wówczas wyszłoby
na jaw, że Marina i Evangeline oszukiwały w czasie pierwszego etapu konkursu i
Snape nie miałby wyjścia i musiałby jakoś zareagować na tę informację.
–
Mam tylko jeden – skłamał, wyciągając zwitek pergaminu z kieszeni i podając go
nauczycielowi. – Ten pierwszy wyrzuciłem. Pokazałem je Evangeline, odkryła ona,
że pismo jest zakamuflowane, ale dalej go nie rozpoznaliśmy.
Snape
odczytał wiadomość kilkakrotnie, a potem podał ją panu Potterowi.
–
To jakieś bzdury – powiedział uzdrowiciel, nie spuszczając wzroku z pochyłych
liter. – Nie wierzę, aby moja córka miała złe zamiary w stosunku do
kogokolwiek, a w szczególności do ciebie, Albercie.
Chłopak
poczuł, że te słowa bardzo powoli opadają na jego pierś, a potem tlą się powoli
jasnym płomieniem i ciepłem.
–
Panie Potter, ja również w to nie wierzę – odpowiedział, a jego głos zabrzmiał
zaskakująco pewnie. – Poza tym, znam jej przeszłość. Sama mi o niej
opowiedziała.
Jego
słowa lekko zaskoczyły obydwóch mężczyzn, ale żaden z nich nie chciał dać tego
po sobie poznać. Snape ponowie chwycił anonimową wiadomość i odłożył ją na
brzeg biurka. Albert musiał pogodzić się z tym, że już jej nie odzyska.
–
Nie kojarzę tego pisma – powiedział po chwili nauczyciel. – Przyjrzę się
jeszcze pracom domowym niektórych uczniów, ale nie sądzę, aby napisał to ktoś z
Hogwartu. Myślę, że te dwie sprawy nie mają ze sobą związku. Możliwe, że miał
to być głupi żart, ale nikt nie spodziewał się, jak wielkie będą tego
konsekwencje.
–
Możliwe – przyznał pan Potter. – Ale nie zmienia to faktu, że te listy
wyglądają dość niepokojąco i prosiłbym, aby szkoła zajęła się tą sprawą. Bo
najwyraźniej ktoś się bawi w twojego anioła stróża kosztem mojej córki,
Albercie. I naprawdę nie domyślasz się, kim może być ta osoba?
Chłopak
westchnął. Bardzo chciał pomóc, wczoraj myślał o tej sprawie tak uporczywie, że
rozbolała go głowa.
–
Nie mam pojęcia – oznajmił. – Naprawdę chciałbym pomóc, ale nie potrafię.
–
Nie wymagam tego od ciebie – odpowiedział krótko mężczyzna, a Albert zrozumiał,
że był to przytyk w stronę Snape’a. – Na szczęście cała sytuacja wyglądała dużo
gorzej niż w rzeczywistości była, co nie znaczy, że rany szybko się zabliźnią.
Wejdę jeszcze na chwilę do skrzydła szpitalnego i ustalę z panią Pomfrey moją
kolejną wizytę.
Archibald
Potter służbowo skinął głową w stronę nauczyciela eliksirów, a Alberta obdarzył
delikatnym uśmiechem. Później bez słowa opuścił gabinet.
–
Czy uważa pan, panie profesorze, że z Evangeline dzieje się coś gorszego? –
zapytał chłopak, kiedy na korytarzu ucichły kroki uzdrowiciela. – Przecież jej
skóra nie powinna reagować w te sposób.
–
Nie wiem, Walker – odpowiedział nauczyciel. – Przez pięć lat w Hogwarcie
radziła sobie sama ze swoją chorobą. Potrafiła grać w quidditcha nawet w
deszczu, choć oczywistym jest, że stosowała zaklęcia ochronne, dlatego nie
wiem, co takiego dzieje się z nią w tym roku.
Albert
delikatnie kiwnął głową. Przez chwilę pomyślał nawet, że to zaskakujące, że ze
Snape’em można rozmawiać w taki sposób. Choć z drugiej strony nauczyciel chyba
nigdy nie był w stosunku do niego opryskliwy i wredny. Chłopak bał się go chyba
tylko dlatego, że jego rówieśnicy nakręcali się wzajemnie i straszyli.
–
Jeszcze jedna rzecz, Walker –powiedział nauczyciel, kiedy Albert powoli
podniósł się z krzesła. – Jeśli dostaniesz kolejny list, to poinformuj mnie o
nim natychmiast.
–
Dobrze, panie profesorze.
Albert
po cichu opuścił gabinet. Później pójdzie do skrzydła szpitalnego, ale najpierw
musiał dowiedzieć się jeszcze jednego, dość istotnego szczegółu – mianowicie,
czy Gregory Willson na pewno dotarł wczoraj na transmutacje.
~*~
Dla
Evangeline najważniejsze było to, że nie czuła bólu. W zasadzie to prawie nic
nie czuła. W głowie miała pustkę, a wszystkie jej natrętne myśli, które nie
dawały jej spać od kilku dni, pochowały się gdzieś w zakamarkach skrzydła
szpitalnego. A wszystko to dzięki silnym lekom, które dostała od taty.
Niesamowite, że tak niewiele było jej trzeba.
Leżąc
w tej dziwnej pustce czuła, że powoli zasypia. Powieki stawały się coraz
cięższe i opadały na zmęczone oczy. Brakowało jej dosłownie kilku sekund, aby w
końcu porządnie się wyspać po tym okropnym dniu i jeszcze gorszej nocy.
Niestety,
drzwi skrzydła szpitalnego uchyliły się z cichym i dyskretnym skrzypnięciem,
ale tyle wystarczyło, aby znów ją rozbudzić. Wybaczyła to najście tylko
dlatego, że do środka wszedł nie kto inny jak Archibald Potter, który przez
kilka godzin robił wszystko, aby jak najlepiej opatrzyć jej ranny, a potem
czuwał przez całą noc i uśmierzał ból.
–
Dlaczego nie śpisz, Evie? – zapytał, siadając na krześle obok łóżka.
Jej
powieki zamykały się same, ale i tak czuła, że ojciec lustruje ją wzrokiem.
–
Już prawie śpię – burknęła cicho. – Ty też powinieneś się przespać…
–
To, że masz siedemnaście lat nie upoważnia cię do tego, aby mówić mi, co mam
robić – powiedział mężczyzna, ale w jego głosie nie dało się wyczuć złości.
Było to raczej delikatne rozbawienie i ulga. – Nie martw się o mnie, jak
zaśniesz, to wrócę do domu.
Evangeline
bardziej czuła niż widziała, że ojciec przysunął sobie krzesło bliżej i
delikatnie pogładził ją po włosach. Poczuła się dziwnie mała i bezbronna.
Wszystko stało się prostsze. Nie musiała już martwić się o siebie, bo
wiedziała, że ma od tego mężczyznę, bez którego by jej tu nie było.
I
znów zaczęła spadać w tę dziwną otchłań snu. Ale teraz było jej jeszcze cieplej
i przyjemniej. I nagle drzwi do skrzydła szpitalnego otworzyły się ponownie.
Tym razem mniej dyskretnie. A kiedy Evangeline zobaczyła sprawcę całego
zamieszania, to wcale się nie zdziwiła, bo ostatnią rzeczą, jaką spodziewała
się po swoim bracie Fabianie była kultura.
–
Cześć, tato – rzekł chłopiec, a Evangeline obdarzył tylko jednym ze swoich
obrażalskich spojrzeń. Choć tym razem jeszcze go lekko zemdliło na widok jej
skóry, więc dziewczyna domyśliła się, że musi wyglądać okropnie, bo nawet
Fabian zdawał się już przywyknąć do jej ran.
–
Cześć – odpowiedział krótko ojciec i widać było, że z całych sił próbuje się
powstrzymać przed skomentowaniem tego najścia. – Coś się stało?
–
Nieeee… po prostu kilkoro uczniów powiedziało mi, że tu jesteś więc
przyszedłem, abyś potem nie musiał mnie szukać.
Archibald
zdawał się być lekko skołowany tą wypowiedzią. Wstał z krzesła i popatrzył na
syna.
–
Fabian, ja też jestem już mocno zmęczony, więc nie każ mi się domyślać –
odpowiedział z głośnym westchnieniem. – Powiedz wprost, o co chodzi.
–
No… o bułeczki drożdżowe – odpowiedział krótko, co chyba nie pomogło ich ojcu
zrozumieć sytuacji, bo nadal wpatrywał się w syna, jak w przybysza z innej
planety. Fabian postanowił więc mówić dalej. – Jakiś czas temu pisałem do mamy,
aby wysłała mi bułeczki drożdżowe. Powiedziała, że dobrze, ale są dość
delikatne i musi coś wymyślić, aby dotarły ciepłe, bo przez te śniegi to
zupełnie by zamarzły, a ja takich nie lubię. No a ty przyszedłeś tu z domu,
nie? Nie byłeś w pracy?
–
Owszem, wiadomość ze szkoły dostałem, jak byłem w domu, ale co mają do tego
bułeczki drożdżowe?
–
Jak to, co… mogłeś poczekać chwilę aż skrzat by je upiekł i mi je przywieź.
Wtedy byłby świeże i pachnąc.
Słysząc
te słowa, Evangeline nie potrafiła powstrzymać głośnego prychnięcia. Zabrzmiało
ono dość nienaturalnie i bardziej przypominało kaszlnięcie i objawy duszności,
więc Archibald niemal natychmiast obrócił się w jej stronę.
–
Nic mi nie jest – burknęła. – Przepraszam…
Ojciec
przyjął to skinieniem głowy, a potem z dość nieprzyjemnym wyrazem twarzy obrócił
się w kierunku Fabiana i splótł ręce na piersiach.
–
Czy ty się słyszysz? – zapytał ostro. – Widzisz w jakim stanie jest twoja
siostra? Jak tylko dostałem wiadomość, to pędziłem do Hogwartu, bo to wszystko
wyglądało okropnie niebezpiecznie. Wyobrażasz sobie, że czekałbym aż skrzat
upiecze ci drożdżowe babeczki?
–
Bułeczki… – poprawił go cicho Fabian, co było już kompletnym nietaktem.
–
Fabian, czy do ciebie w ogóle docierają moje słowa? Wyobraź sobie odwrotną
sytuację. Jak byś się czuł, gdyby to tobie coś się stało i czekałbyś na moją
pomoc, a ja bym się spóźniał, bo gotowałbym pudding dla Evie? Zastanów się, co
jest ważniejsze.
Przez
narastające zmęczenie, Evangeline nie widziała zbyt wyraźnie, ale była pewna,
że Fabian w jednej chwili zrobił się czerwony na twarzy. I to wcale nie był
wstyd. Znała brata doskonale i wiedziała, że właśnie tak wygląda, jak się mocno
zdenerwuje. Gdyby nie fakt, że miał puste ręce, to zapewne cisnąłby czymś z
impetem o podłogę. Chyba że okazałby odrobinę rozsądku i nie odstawiał scen
przed ojcem.
–
Tylko że jakoś nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek aż tak bardzo
potrzebował twojej pomocy – burknął.
–
To chyba powinieneś się cieszyć, że jesteś zdrowy i nie przydarzył ci się żaden
groźny wypadek? – powiedział Archibald, a ton jego głosu nadal był napięty.
Fabian
prychnął opryskliwie.
–
Jasne – rzekł przeciągle. – Ale gdyby od tego puddingu zależało jej życie, to i
tak byś go ugotował.
-
Przestań – upomniał go ostro ojciec. – Ta dyskusja do niczego nie prowadzi, a
poza tym, to nie do ciebie powinno należeć ostatnie słowo. Lepiej już idź i
przemyśl swoje zachowanie. Jutro przyjdę sprawdzić, jak czuje się Evangeline i
wówczas porozmawiamy.
Chłopiec
odwrócił się na pięcie z wyjątkowo nietęgą miną. Dziewczyna była pewna, że
okaże minimum pokory opuści skrzydło szpitalne bez słowa. Pomyliła się. Po
kilku krokach Fabian znów się odezwał:
–
Przy okazji wizyty u swojej niby córki porozmawiasz ze swoim prawdziwym synem?
Słowa
te były grubą przesadą nawet dla kogoś tak opanowanego jak Archibald Potter.
Mężczyzna wyprostował się jeszcze bardziej i chwycił syna za ramię. Odwrócił go
i zmusił, aby spojrzał mu w oczy.
–
Co to miało znaczyć? – zapytał.
Sens
słów brata doszedł do Evangeline po dłuższej chwili. Wszystkiemu winne były
silne leki i to okropne zmęczenie. Jak przez mgłę widziała ojca, potrząsającego
lekko Fabianem. Nachylał się nad nim. Tłumaczył mu coś. Mówił do niego dość
głośno, ale słowa i tak jej umykały. Fabian zawsze był dla niej bratem, ale ona
nigdy nie była dla niego siostrą.
–
Zostaw go, tato – wyszeptała po chwili, ale nie była pewna, czy ktokolwiek ją
usłyszał.
Potem
zamknęła oczy. Wydawało jej się, że tylko mrugnęła, ale kiedy znów uniosła
powieki, Fabiana już nie było w skrzydle szpitalnym, a ojciec po cichu pakował
eliksiry i maści do skórzanej walizki. Miał nawet na sobie ciepłą pelerynę.
Musiała więc zasnąć na kilka długich minut.
–
Nie przejmuj się nim – powiedziała cicho do pleców ojca. – Fabian najwyraźniej
przechodzi spóźniony bunt dwulatka, bo na dojrzewanie chyba jeszcze stanowczo
za wcześnie.
Archibald
Potter odwrócił się mechanicznie i popatrzył z troską na córkę.
–
Czy ty możesz w końcu zasnąć, Evie? – zapytał, podchodząc do niej.
–
Próbuję…
Powieki
naprawdę były coraz cięższe. Nie miała już siły ich utrzymać.
–
Też bym zjadła drożdżową bułeczkę – wyszeptała jeszcze, przypominając sobie
zapach świeżego pieczywa. W końcu zasnęła otulona wspomnieniami, które nie
zawsze były miłe.
Evangeline wie, że nie wolno
podsłuchiwać, ale to nie jej wina, że rodzice rozmawiają tak głośno, że
wszystko słyszy. Drzwi do ich sypialni nawet nie są zamknięte na klamkę. Przez
wąską szparę widzi zdenerwowaną mamę, trzymającą się za swój rosnący z każdym
dniem brzuch.
– Nie tak się umawialiśmy, Archie – mówi,
gestykulując przy tym ostro.
– Masz rację, bo na nic się nie
umawialiśmy – odpowiada tata, ale Evie nie widzi jego twarzy. Skrywa ją cień. –
To była nasza wspólna decyzja, a nie żadna umowa.
– Ty chyba nie rozumiesz, o czym ja do
ciebie mówię. Całe dnie spędzasz w pracy, a jakbyś nie zauważył jestem w
zaawansowanej ciąży. Już niedługo na świat przyjdzie też twoje dziecko, a ja
zamiast odpoczywać muszę bezustannie poprawiać opatrunki Evangeline, a ona
wcale nie ułatwia mi sprawy. Upominam ją, ale do niej nic nie dociera. Wiesz,
że od tych maści mam odruch wymiotny.
Cisza.
– Kiedy zgodziliśmy się ją adoptować,
widzieliśmy, że nie będzie łatwo – mówi w końcu tata, a jego głos lekko drży. –
Mam ci przypomnieć, jak bardzo marzyłaś o dziecku?
– Marzyłam o nim, bo czułam, że tracę
ciebie, Archie. Nawet jak byłeś w domu, to miałam wrażenie, że jestem w nim
sama. Zaangażowałam się w tę adopcję, bo widziałam, jak tobie na niej zależy.
Czułam, że między tobą, a tą dziewczynką powstała jakaś więź, ale dobrze wiesz,
że nigdy nie pokocham jej tak bardzo jak ty. I mam ogromną nadzieję, że równie
mocno będziesz kochać swoje biologiczne dziecko.
Choć bardzo by się chciało, nie da się
cofnąć już wypowiedzianych słów. Te również unoszą się niespiesznie w
ciemnościach, a potem opadają delikatnie na wiotkie ciało sześcioletniej Evie.
Jej pokryta drobnymi bliznami skóra musi przyjąć kolejne rany. Przez lata nikt
ich nie zauważy, przez lata nikt ich nie opatrzy.
~*~
Marina
Blau próbowała odwiedzić Evangeline jeszcze w poniedziałek, ale pani Pomfrey
szybko jej to wyperswadowała, mówiąc, że jest przy niej ojciec i nie należy mu
przeszkadzać. Drugą próbę podjęła we wtorek, ale wówczas okazało się, że jej
koleżanka śpi i potrzebuje jeszcze wielu godzin spokoju. Nadeszła więc środa, a
Marina pomyślała, że jeśli szkolna pielęgniarka dziś jej nie wpuści, to będzie
udawać silny skurcz mięśni brzucha. Do południa ćwiczyła nawet przed lustrem
grymasy bólu.
Zapukała
więc cicho i weszła do środka. W skrzydle szpitalnym było pusto i cicho, a
łóżko na którym leżała Evie znajdowało się na samym końcu pomieszczenia i
zakrywał je biały parawan. Marina zrobiła kilka niepewnych kroków, wówczas
Pomfrey wyłoniła nos ze swojego małego gabinetu, w którym przygotowywała leki
dla chorych.
–
Dzień dobry – powiedziała grzecznie dziewczyna, ale zachowując przy tym
powściągliwość. Nie mogła teraz się szeroko uśmiechać, a za pół minuty umierać
z bólu. – Przyszłam odwiedzić Evie… znaczy Evangeline. Przyniosłam jej notatki
z lekcji, bo profesor Snape mnie prosił.
To
też było kłamstwo, bowiem eliksiry klas szóstych były dopiero w piątek. Ale
przecież Pomfrey nie mogła znać wszystkich planów zajęć na pamięć, prawda?
Pielęgniarka
nie zdążyła odpowiedzieć, bo zza parawanu wyłoniła się postać eleganckiego,
przystojnego mężczyzny, a Marina od razu wiedziała, że ma do czynienia z
nienagannym panem Potterem. Patrząc na jego twarz, nie potrafiła już
powstrzymać uśmiechu.
–
Chodź – powiedział. – Nie ma problemu abyś weszła na chwilę.
Marina
wyszczerzyła zęby i spojrzała na Pomfrey z nieukrywaną wyższością. Była to dość
zabawna sytuacja, która najwyraźniej niezbyt podobała się pielęgniarce, bo w
jednej chwili przestała ona rządzić w swoim królestwie.
Dziewczyna
szybko wślizgnęła się za parawan i niewiele brakowało, a nie poznałaby swojej
koleżanki. Evangeline siedziała na łóżku i delikatnie szarpała bandaż, który
obwiązany był wokół jej dłoni. Oczy miała podkrążone, a policzki lekko
zapadnięte. Ciężko było stwierdzić, jaki kolor ma jej skóra, bo pokrywały ją
liczne rany i gruba warstwa tłustych maści. Ale uwadze Mariny nie umknął
jeszcze jeden szczegół…
–
Na Merlina – wyszeptała, zasłaniając usta dłonią.
–
Też się cieszę, że cię widzę – burknęła Evangeline, a w jej głosie dało się
wyczuć zdenerwowanie. – Byłby jednak miło, gdybyś chociaż udawała, że nie
wyglądam aż tak źle.
–
Co? Nie… nie chodzi o skórę… chodzi o włosy. Ale ci się napuszyły i zakręciły.
Marina
podeszła bliżej i dotknęła delikatnych loków, które ewidentnie nie pasowały do
znanego jej wizerunku Evangeline. A potem popatrzyły na siebie i panna Blau
zdała sobie sprawę, że dziewczyna powstrzymuje uśmiech.
–
Ale ty masz problemy, Marino… – burknęła. – To od tej cholernej wody.
–
Czyli jednak miałaś rację, że moje też się puszą od tego ciągłego mycia na mokro?
–
Oczywiście, że miałam rację i nie wiem dlaczego tak cię to dziwi –
odpowiedziała, wzruszając ramionami. – A swoją drogą… Tato, to jest właśnie
Marina Blau.
Mężczyzna
z uśmiechem wyciągnął rękę. Miał ciepły i silny uścisk dłoni. Biła od niego
przyjemna aura spokoju.
–
Czy przyimek właśnie świadczy o tym,
że opowiadałaś o mnie swojemu tacie? – zapytała w stronę Evangeline.
–
Właśnie, to przysłówek, a nie przyimek – burknęła dziewczyna, a Archibald zaśmiał
się cicho.
–
Doprawdy, jak ty z nią wytrzymujesz? – zwrócił się do Mariny.
–
Dzięki, tato – odgryzła się Evie, robiąc obrażoną minę.
Marina
uśmiechnęła się mimowolnie. Spodziewała się, że w rodzinie Potterów panują
dobre relacje, ale nie sądziła, że wszystko to jest okraszone taką miłością i
dobrem.
–
Nie jest tak źle – przyznała panna Blau. – Ale teraz to nie istotne, powiedz
lepiej, jak się czujesz, Evie? No i co tak właściwie się stało? Ludzie gadają,
że najpierw całowałaś się z Billem, potem z Albertem, a potem ktoś wylał na
ciebie wiadro wody. To prawda?
–
Nie! – krzyknęła stanowczo zbyt głośno panna Potter. – Nie całowałam się ani z
Billem ani z Albertem, kto rozpowiada takie chore plotki?
–
No… wszyscy. Ale nie martw się, tak myślałam, że to bzdury. Próbowałam zapytać
o to Billa, ale jakoś nie miałam do niego szczęścia. Na przerwach ciągle mi
gdzieś znikał. Może dlatego, że podobno w niedziele wieczorem całował się z
Beatrice… ale nieważne… udało mi się za to pogadać wczoraj z Albertem. Faktycznie
przyznał, że się nie całowaliście. Mówił, że tylko się dotykaliście.
–
Doyle całowała się z Billem…? Czekaj, co powiedział Albert?
–
Nie wiem czy serio się całowali. Skoro wy się nie całowaliście, to oni może też
nie – powiedziała na jednym wydechu Marina. – A Albert powiedział, że się
dotykaliście.
–
Czy on upadł na głowę? – zapytała Evangeline, marszcząc brwi. – A poza tym,
Marino, przestań ośmieszać mnie przed moim tatą.
–
Och, Evie, nie miałam nic złego na myśli – wyjaśniła dziewczyna, uśmiechając
się do Archibalda Pottera, którego najwyraźniej rozmowa ta lekko bawiła. –
Mówię, co się dowiedziałam. To były słowa Alberta, ale potem zrobił się tak
czerwony, że chyba szybko ich pożałował. To tylko utwierdziło mnie w
przekonaniu, że było coś na rzeczy.
–
Albert to porządny chłopak – wtrącił pan Potter. – A Billa nie miałem okazji
poznać.
–
Proszę cię, tato… nie ma potrzeby, abyś go poznawał.
–
Nie? – zadziwiła się Marina. – Czyli podjęłaś już decyzję?
Evangeline
nagryzła wargę, a Marina zdała sobie sprawę, że nie powinna zadawać tego
pytania. Wyczuła na sobie spojrzenie Archibalda Pottera, ale uznała, że nie
będzie patrzeć w jego stronę. Zmusiła się więc do uśmiechu. Chciała złapać
koleżankę za rękę, ale nie wiedziała, czy nie sprawi jej tym bólu, a poza tym,
Evie cały czas bawiła się bandażami.
–
Porozmawiajcie sobie spokojnie – powiedział w końcu pan Potter. – Będę się już
zbierać. Muszę jeszcze się rozmówić z Fabianem… Chcesz, Evie, abym jutro też
przyszedł?
–
Nie… nie martw się, pani Pomfrey na pewno cię bezzwłocznie powiadomi, jakby się
coś działo.
Mężczyzna
przytaknął i ucałował córkę w czubek głowy, a potem zwrócił się do Mariny.
–
Cieszę się, że mogłem cię poznać. Poczęstuj się drożdżową bułeczką, są świeże i
naprawdę bardzo smaczne.
Dziewczyna
spojrzała na stojący na szafce nocnej talerz i zaczęła się poważnie
zastanawiać, jak mogła wcześniej nie zauważyć tylu pysznych cudowności. Czyżby
to Archibald Potter tak bardzo odwrócił jej uwagę?
–
Dziękuję – wyszeptała, uśmiechając się tak szeroko, że prawie rozbolała ją
twarz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz