Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

wtorek, 14 stycznia 2020

Rozdział 33: Drożdżowe bułeczki

Tego pamiętnego poniedziałku Albert uświadomił sobie, że nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być gorzej. Kiedy Evangeline krzyczała z bólu i omdlewała w jego rękach zrozumiał, że jest ona ostatnią osobą na świecie, której cierpienie chciał oglądać. W jednej chwili zapomniał o własnych problemach, zapomniał o zimnych dreszczach, które nim wstrząsały, o przemoczonym ubraniu, kłopotach z ojcem i Gregory’m Willsonie. Zapomniał o wszystkim i modlił się w myślach, aby był to tylko koszmarny sen.
Albert od początku wiedział, że to, co na nich spłynęło było tylko zimną wodą, dlatego przez kilka pierwszych sekund pomyślał, że nic takiego się nie stało. Może i Evangeline była uczulona, ale przecież gdyby szybko się osuszyła to skończyłoby się tylko na zaczerwienieniu, góra drobnej wysypce. Nie rozumiał więc, dlaczego sytuacja wymknęła się spod kontroli, a na je skórze zaczęły pojawiać się głębokie rany i poparzenia, jakby oblano ich żrącym kwasem.
Teraz nastał kolejny dzień, a on musiał zmierzyć się z tym, co miało nadejść oraz z wyrzutami sumienia, które nie dawały mu od wczoraj spokoju. Siedział więc zgarbiony w gabinecie Snape’a, oddychał stanowczo zbyt szybko i obserwował nauczyciela eliksirów i ojca Evangeline, który również nalegał, aby być przy tej rozmowie.
Snape wydawał się być dziwnie zakłopotany, a Albert domyślił się, że chodzi o obecność pana Pottera, którego mina była napięta. Mężczyzna był jak zwykle nienagannie ubrany i elegancki, ale na twarzy malowało się zmęczenie, a sine worki pod oczami zdradzały, że tej nocy nie zmrużył oka.
– Opowiesz nam jeszcze raz, co się wczoraj wydarzyło? – powiedział w końcu Archibald Potter, przerywając nieprzyjemne milczenie.
Albert przełknął głośno ślinę i popatrzył na nauczyciela eliksirów. Ten tylko kiwnął głową, dając mu do zrozumienia, że ma mówić o wszystkim. Chłopakowi nie trzeba było tego powtarzać. Był gotowy otworzyć się przed nimi i nie zamierzał zatajać żadnego sekretu.
– Spotkałem Evangeline na korytarzu. Mówiła, że ma akurat wolne, bo nie chodzi na numerologię. Ja miałem być na transmutacji… Rozmawialiśmy chwilę. Nie zauważyłem, kiedy ktoś zaczarował to wiadro nad nami… Woda była lodowata i dlatego w pierwszej chwili myślałem, że to jej temperatura sprawiła jej ból. Myślałem, że Evangeline się wystraszyła, że nie wiedziała z czym w ogóle ma do czynienia… Ale potem zaczęła krzyczeć i widać było że cierpi. Szczególnie, że w kilka sekund na jej skórze zaczęły pojawiać się te okropne rany.
Chłopak zamilkł. Mówienie o tym było trudniejsze niż myślenie. Pan Potter wstał i widać było, że gorączkowo nad czymś myśli.
– Zwykła woda nie powinna od razu spowodować takich uszkodzeń skóry – wtrącił Snape. – A tobie, Walker, na pewno nic się nie stało? Nie dostałeś żadnej wysypki.
– Nie – powiedział chłopak kręcąc głową. – Jestem niemal pewny, że była to zwykła woda. Tylko, że… miałem wrażenie, że Evangeline już wcześniej źle się czuła.
– Mówiła ci o tym? – wtrącił pan Potter.
– Nie – przyznał Albert szczerze. – Nie zdążyłem jej o to zapytać.
– Widziałeś kogoś na korytarzu, kiedy to się stało? – pytał dalej Snape.
Walker nagryzł wargę, a potem mechanicznie poprawił okulary, które nie zsunęły się nawet o cal. Westchnął.
– Nie widziałem nikogo – rzekł. – Ale jest pewna sprawa, o której powinienem powiedzieć panu wcześniej. Od pewnego czasu dostaję anonimowe listy. Ktoś napisał mi, że mam uważać na Evangeline, że ona nie jest tym, za kogo się podaje. Ta osoba groziła, że zrobi jej krzywdę, jeśli dalej będę trzymać się tak blisko niej.
Chłopak powiedział to niemal na jednym wydechu i czekał na reakcję mężczyzn. Archibald Potter ze zdziwieniem uniósł brwi, jakby sam nie do końca był pewny, co właściwie usłyszał, a Snape najwyraźniej się mocno zdenerwował, bo zacisnął wargi w wąską linię.
– Dlaczego mówisz to dopiero teraz? – zapytał. – Masz te listy?
Albert był przygotowany na tę prośbę. Przełknął głośno ślinę. Na to pytanie nie mógł odpowiedzieć prawdy. Gdyby dał nauczycielowi te wiadomości, to wówczas wyszłoby na jaw, że Marina i Evangeline oszukiwały w czasie pierwszego etapu konkursu i Snape nie miałby wyjścia i musiałby jakoś zareagować na tę informację.
– Mam tylko jeden – skłamał, wyciągając zwitek pergaminu z kieszeni i podając go nauczycielowi. – Ten pierwszy wyrzuciłem. Pokazałem je Evangeline, odkryła ona, że pismo jest zakamuflowane, ale dalej go nie rozpoznaliśmy.
Snape odczytał wiadomość kilkakrotnie, a potem podał ją panu Potterowi.
– To jakieś bzdury – powiedział uzdrowiciel, nie spuszczając wzroku z pochyłych liter. – Nie wierzę, aby moja córka miała złe zamiary w stosunku do kogokolwiek, a w szczególności do ciebie, Albercie.
Chłopak poczuł, że te słowa bardzo powoli opadają na jego pierś, a potem tlą się powoli jasnym płomieniem i ciepłem.
– Panie Potter, ja również w to nie wierzę – odpowiedział, a jego głos zabrzmiał zaskakująco pewnie. – Poza tym, znam jej przeszłość. Sama mi o niej opowiedziała.
Jego słowa lekko zaskoczyły obydwóch mężczyzn, ale żaden z nich nie chciał dać tego po sobie poznać. Snape ponowie chwycił anonimową wiadomość i odłożył ją na brzeg biurka. Albert musiał pogodzić się z tym, że już jej nie odzyska.
– Nie kojarzę tego pisma – powiedział po chwili nauczyciel. – Przyjrzę się jeszcze pracom domowym niektórych uczniów, ale nie sądzę, aby napisał to ktoś z Hogwartu. Myślę, że te dwie sprawy nie mają ze sobą związku. Możliwe, że miał to być głupi żart, ale nikt nie spodziewał się, jak wielkie będą tego konsekwencje.
– Możliwe – przyznał pan Potter. – Ale nie zmienia to faktu, że te listy wyglądają dość niepokojąco i prosiłbym, aby szkoła zajęła się tą sprawą. Bo najwyraźniej ktoś się bawi w twojego anioła stróża kosztem mojej córki, Albercie. I naprawdę nie domyślasz się, kim może być ta osoba?
Chłopak westchnął. Bardzo chciał pomóc, wczoraj myślał o tej sprawie tak uporczywie, że rozbolała go głowa.
– Nie mam pojęcia – oznajmił. – Naprawdę chciałbym pomóc, ale nie potrafię.
– Nie wymagam tego od ciebie – odpowiedział krótko mężczyzna, a Albert zrozumiał, że był to przytyk w stronę Snape’a. – Na szczęście cała sytuacja wyglądała dużo gorzej niż w rzeczywistości była, co nie znaczy, że rany szybko się zabliźnią. Wejdę jeszcze na chwilę do skrzydła szpitalnego i ustalę z panią Pomfrey moją kolejną wizytę.
Archibald Potter służbowo skinął głową w stronę nauczyciela eliksirów, a Alberta obdarzył delikatnym uśmiechem. Później bez słowa opuścił gabinet.
– Czy uważa pan, panie profesorze, że z Evangeline dzieje się coś gorszego? – zapytał chłopak, kiedy na korytarzu ucichły kroki uzdrowiciela. – Przecież jej skóra nie powinna reagować w te sposób.
– Nie wiem, Walker – odpowiedział nauczyciel. – Przez pięć lat w Hogwarcie radziła sobie sama ze swoją chorobą. Potrafiła grać w quidditcha nawet w deszczu, choć oczywistym jest, że stosowała zaklęcia ochronne, dlatego nie wiem, co takiego dzieje się z nią w tym roku.
Albert delikatnie kiwnął głową. Przez chwilę pomyślał nawet, że to zaskakujące, że ze Snape’em można rozmawiać w taki sposób. Choć z drugiej strony nauczyciel chyba nigdy nie był w stosunku do niego opryskliwy i wredny. Chłopak bał się go chyba tylko dlatego, że jego rówieśnicy nakręcali się wzajemnie i straszyli.
– Jeszcze jedna rzecz, Walker –powiedział nauczyciel, kiedy Albert powoli podniósł się z krzesła. – Jeśli dostaniesz kolejny list, to poinformuj mnie o nim natychmiast.
– Dobrze, panie profesorze.
Albert po cichu opuścił gabinet. Później pójdzie do skrzydła szpitalnego, ale najpierw musiał dowiedzieć się jeszcze jednego, dość istotnego szczegółu – mianowicie, czy Gregory Willson na pewno dotarł wczoraj na transmutacje.
~*~
Dla Evangeline najważniejsze było to, że nie czuła bólu. W zasadzie to prawie nic nie czuła. W głowie miała pustkę, a wszystkie jej natrętne myśli, które nie dawały jej spać od kilku dni, pochowały się gdzieś w zakamarkach skrzydła szpitalnego. A wszystko to dzięki silnym lekom, które dostała od taty. Niesamowite, że tak niewiele było jej trzeba.
Leżąc w tej dziwnej pustce czuła, że powoli zasypia. Powieki stawały się coraz cięższe i opadały na zmęczone oczy. Brakowało jej dosłownie kilku sekund, aby w końcu porządnie się wyspać po tym okropnym dniu i jeszcze gorszej nocy.
Niestety, drzwi skrzydła szpitalnego uchyliły się z cichym i dyskretnym skrzypnięciem, ale tyle wystarczyło, aby znów ją rozbudzić. Wybaczyła to najście tylko dlatego, że do środka wszedł nie kto inny jak Archibald Potter, który przez kilka godzin robił wszystko, aby jak najlepiej opatrzyć jej ranny, a potem czuwał przez całą noc i uśmierzał ból.
– Dlaczego nie śpisz, Evie? – zapytał, siadając na krześle obok łóżka.
Jej powieki zamykały się same, ale i tak czuła, że ojciec lustruje ją wzrokiem.
– Już prawie śpię – burknęła cicho. – Ty też powinieneś się przespać…
– To, że masz siedemnaście lat nie upoważnia cię do tego, aby mówić mi, co mam robić – powiedział mężczyzna, ale w jego głosie nie dało się wyczuć złości. Było to raczej delikatne rozbawienie i ulga. – Nie martw się o mnie, jak zaśniesz, to wrócę do domu.
Evangeline bardziej czuła niż widziała, że ojciec przysunął sobie krzesło bliżej i delikatnie pogładził ją po włosach. Poczuła się dziwnie mała i bezbronna. Wszystko stało się prostsze. Nie musiała już martwić się o siebie, bo wiedziała, że ma od tego mężczyznę, bez którego by jej tu nie było.
I znów zaczęła spadać w tę dziwną otchłań snu. Ale teraz było jej jeszcze cieplej i przyjemniej. I nagle drzwi do skrzydła szpitalnego otworzyły się ponownie. Tym razem mniej dyskretnie. A kiedy Evangeline zobaczyła sprawcę całego zamieszania, to wcale się nie zdziwiła, bo ostatnią rzeczą, jaką spodziewała się po swoim bracie Fabianie była kultura.
– Cześć, tato – rzekł chłopiec, a Evangeline obdarzył tylko jednym ze swoich obrażalskich spojrzeń. Choć tym razem jeszcze go lekko zemdliło na widok jej skóry, więc dziewczyna domyśliła się, że musi wyglądać okropnie, bo nawet Fabian zdawał się już przywyknąć do jej ran.
– Cześć – odpowiedział krótko ojciec i widać było, że z całych sił próbuje się powstrzymać przed skomentowaniem tego najścia. – Coś się stało?
– Nieeee… po prostu kilkoro uczniów powiedziało mi, że tu jesteś więc przyszedłem, abyś potem nie musiał mnie szukać.
Archibald zdawał się być lekko skołowany tą wypowiedzią. Wstał z krzesła i popatrzył na syna.
– Fabian, ja też jestem już mocno zmęczony, więc nie każ mi się domyślać – odpowiedział z głośnym westchnieniem. – Powiedz wprost, o co chodzi.
– No… o bułeczki drożdżowe – odpowiedział krótko, co chyba nie pomogło ich ojcu zrozumieć sytuacji, bo nadal wpatrywał się w syna, jak w przybysza z innej planety. Fabian postanowił więc mówić dalej. – Jakiś czas temu pisałem do mamy, aby wysłała mi bułeczki drożdżowe. Powiedziała, że dobrze, ale są dość delikatne i musi coś wymyślić, aby dotarły ciepłe, bo przez te śniegi to zupełnie by zamarzły, a ja takich nie lubię. No a ty przyszedłeś tu z domu, nie? Nie byłeś w pracy?
– Owszem, wiadomość ze szkoły dostałem, jak byłem w domu, ale co mają do tego bułeczki drożdżowe?
– Jak to, co… mogłeś poczekać chwilę aż skrzat by je upiekł i mi je przywieź. Wtedy byłby świeże i pachnąc.
Słysząc te słowa, Evangeline nie potrafiła powstrzymać głośnego prychnięcia. Zabrzmiało ono dość nienaturalnie i bardziej przypominało kaszlnięcie i objawy duszności, więc Archibald niemal natychmiast obrócił się w jej stronę.
– Nic mi nie jest – burknęła. – Przepraszam…
Ojciec przyjął to skinieniem głowy, a potem z dość nieprzyjemnym wyrazem twarzy obrócił się w kierunku Fabiana i splótł ręce na piersiach.
– Czy ty się słyszysz? – zapytał ostro. – Widzisz w jakim stanie jest twoja siostra? Jak tylko dostałem wiadomość, to pędziłem do Hogwartu, bo to wszystko wyglądało okropnie niebezpiecznie. Wyobrażasz sobie, że czekałbym aż skrzat upiecze ci drożdżowe babeczki?
– Bułeczki… – poprawił go cicho Fabian, co było już kompletnym nietaktem.
– Fabian, czy do ciebie w ogóle docierają moje słowa? Wyobraź sobie odwrotną sytuację. Jak byś się czuł, gdyby to tobie coś się stało i czekałbyś na moją pomoc, a ja bym się spóźniał, bo gotowałbym pudding dla Evie? Zastanów się, co jest ważniejsze.
Przez narastające zmęczenie, Evangeline nie widziała zbyt wyraźnie, ale była pewna, że Fabian w jednej chwili zrobił się czerwony na twarzy. I to wcale nie był wstyd. Znała brata doskonale i wiedziała, że właśnie tak wygląda, jak się mocno zdenerwuje. Gdyby nie fakt, że miał puste ręce, to zapewne cisnąłby czymś z impetem o podłogę. Chyba że okazałby odrobinę rozsądku i nie odstawiał scen przed ojcem.
– Tylko że jakoś nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek aż tak bardzo potrzebował twojej pomocy – burknął.
– To chyba powinieneś się cieszyć, że jesteś zdrowy i nie przydarzył ci się żaden groźny wypadek? – powiedział Archibald, a ton jego głosu nadal był napięty.
Fabian prychnął opryskliwie.
– Jasne – rzekł przeciągle. – Ale gdyby od tego puddingu zależało jej życie, to i tak byś go ugotował.
- Przestań – upomniał go ostro ojciec. – Ta dyskusja do niczego nie prowadzi, a poza tym, to nie do ciebie powinno należeć ostatnie słowo. Lepiej już idź i przemyśl swoje zachowanie. Jutro przyjdę sprawdzić, jak czuje się Evangeline i wówczas porozmawiamy.
Chłopiec odwrócił się na pięcie z wyjątkowo nietęgą miną. Dziewczyna była pewna, że okaże minimum pokory opuści skrzydło szpitalne bez słowa. Pomyliła się. Po kilku krokach Fabian znów się odezwał:
– Przy okazji wizyty u swojej niby córki porozmawiasz ze swoim prawdziwym synem?
Słowa te były grubą przesadą nawet dla kogoś tak opanowanego jak Archibald Potter. Mężczyzna wyprostował się jeszcze bardziej i chwycił syna za ramię. Odwrócił go i zmusił, aby spojrzał mu w oczy.
– Co to miało znaczyć? – zapytał.
Sens słów brata doszedł do Evangeline po dłuższej chwili. Wszystkiemu winne były silne leki i to okropne zmęczenie. Jak przez mgłę widziała ojca, potrząsającego lekko Fabianem. Nachylał się nad nim. Tłumaczył mu coś. Mówił do niego dość głośno, ale słowa i tak jej umykały. Fabian zawsze był dla niej bratem, ale ona nigdy nie była dla niego siostrą.
– Zostaw go, tato – wyszeptała po chwili, ale nie była pewna, czy ktokolwiek ją usłyszał.
Potem zamknęła oczy. Wydawało jej się, że tylko mrugnęła, ale kiedy znów uniosła powieki, Fabiana już nie było w skrzydle szpitalnym, a ojciec po cichu pakował eliksiry i maści do skórzanej walizki. Miał nawet na sobie ciepłą pelerynę. Musiała więc zasnąć na kilka długich minut.
– Nie przejmuj się nim – powiedziała cicho do pleców ojca. – Fabian najwyraźniej przechodzi spóźniony bunt dwulatka, bo na dojrzewanie chyba jeszcze stanowczo za wcześnie.
Archibald Potter odwrócił się mechanicznie i popatrzył z troską na córkę.
– Czy ty możesz w końcu zasnąć, Evie? – zapytał, podchodząc do niej.
– Próbuję…
Powieki naprawdę były coraz cięższe. Nie miała już siły ich utrzymać.
– Też bym zjadła drożdżową bułeczkę – wyszeptała jeszcze, przypominając sobie zapach świeżego pieczywa. W końcu zasnęła otulona wspomnieniami, które nie zawsze były miłe.

Evangeline wie, że nie wolno podsłuchiwać, ale to nie jej wina, że rodzice rozmawiają tak głośno, że wszystko słyszy. Drzwi do ich sypialni nawet nie są zamknięte na klamkę. Przez wąską szparę widzi zdenerwowaną mamę, trzymającą się za swój rosnący z każdym dniem brzuch.
– Nie tak się umawialiśmy, Archie – mówi, gestykulując przy tym ostro.
– Masz rację, bo na nic się nie umawialiśmy – odpowiada tata, ale Evie nie widzi jego twarzy. Skrywa ją cień. – To była nasza wspólna decyzja, a nie żadna umowa.
– Ty chyba nie rozumiesz, o czym ja do ciebie mówię. Całe dnie spędzasz w pracy, a jakbyś nie zauważył jestem w zaawansowanej ciąży. Już niedługo na świat przyjdzie też twoje dziecko, a ja zamiast odpoczywać muszę bezustannie poprawiać opatrunki Evangeline, a ona wcale nie ułatwia mi sprawy. Upominam ją, ale do niej nic nie dociera. Wiesz, że od tych maści mam odruch wymiotny.
Cisza.
– Kiedy zgodziliśmy się ją adoptować, widzieliśmy, że nie będzie łatwo – mówi w końcu tata, a jego głos lekko drży. – Mam ci przypomnieć, jak bardzo marzyłaś o dziecku?
– Marzyłam o nim, bo czułam, że tracę ciebie, Archie. Nawet jak byłeś w domu, to miałam wrażenie, że jestem w nim sama. Zaangażowałam się w tę adopcję, bo widziałam, jak tobie na niej zależy. Czułam, że między tobą, a tą dziewczynką powstała jakaś więź, ale dobrze wiesz, że nigdy nie pokocham jej tak bardzo jak ty. I mam ogromną nadzieję, że równie mocno będziesz kochać swoje biologiczne dziecko.
Choć bardzo by się chciało, nie da się cofnąć już wypowiedzianych słów. Te również unoszą się niespiesznie w ciemnościach, a potem opadają delikatnie na wiotkie ciało sześcioletniej Evie. Jej pokryta drobnymi bliznami skóra musi przyjąć kolejne rany. Przez lata nikt ich nie zauważy, przez lata nikt ich nie opatrzy.
~*~
Marina Blau próbowała odwiedzić Evangeline jeszcze w poniedziałek, ale pani Pomfrey szybko jej to wyperswadowała, mówiąc, że jest przy niej ojciec i nie należy mu przeszkadzać. Drugą próbę podjęła we wtorek, ale wówczas okazało się, że jej koleżanka śpi i potrzebuje jeszcze wielu godzin spokoju. Nadeszła więc środa, a Marina pomyślała, że jeśli szkolna pielęgniarka dziś jej nie wpuści, to będzie udawać silny skurcz mięśni brzucha. Do południa ćwiczyła nawet przed lustrem grymasy bólu.
Zapukała więc cicho i weszła do środka. W skrzydle szpitalnym było pusto i cicho, a łóżko na którym leżała Evie znajdowało się na samym końcu pomieszczenia i zakrywał je biały parawan. Marina zrobiła kilka niepewnych kroków, wówczas Pomfrey wyłoniła nos ze swojego małego gabinetu, w którym przygotowywała leki dla chorych.
– Dzień dobry – powiedziała grzecznie dziewczyna, ale zachowując przy tym powściągliwość. Nie mogła teraz się szeroko uśmiechać, a za pół minuty umierać z bólu. – Przyszłam odwiedzić Evie… znaczy Evangeline. Przyniosłam jej notatki z lekcji, bo profesor Snape mnie prosił.
To też było kłamstwo, bowiem eliksiry klas szóstych były dopiero w piątek. Ale przecież Pomfrey nie mogła znać wszystkich planów zajęć na pamięć, prawda?
Pielęgniarka nie zdążyła odpowiedzieć, bo zza parawanu wyłoniła się postać eleganckiego, przystojnego mężczyzny, a Marina od razu wiedziała, że ma do czynienia z nienagannym panem Potterem. Patrząc na jego twarz, nie potrafiła już powstrzymać uśmiechu.
– Chodź – powiedział. – Nie ma problemu abyś weszła na chwilę.
Marina wyszczerzyła zęby i spojrzała na Pomfrey z nieukrywaną wyższością. Była to dość zabawna sytuacja, która najwyraźniej niezbyt podobała się pielęgniarce, bo w jednej chwili przestała ona rządzić w swoim królestwie.
Dziewczyna szybko wślizgnęła się za parawan i niewiele brakowało, a nie poznałaby swojej koleżanki. Evangeline siedziała na łóżku i delikatnie szarpała bandaż, który obwiązany był wokół jej dłoni. Oczy miała podkrążone, a policzki lekko zapadnięte. Ciężko było stwierdzić, jaki kolor ma jej skóra, bo pokrywały ją liczne rany i gruba warstwa tłustych maści. Ale uwadze Mariny nie umknął jeszcze jeden szczegół…
– Na Merlina – wyszeptała, zasłaniając usta dłonią.
– Też się cieszę, że cię widzę – burknęła Evangeline, a w jej głosie dało się wyczuć zdenerwowanie. – Byłby jednak miło, gdybyś chociaż udawała, że nie wyglądam aż tak źle.
– Co? Nie… nie chodzi o skórę… chodzi o włosy. Ale ci się napuszyły i zakręciły.
Marina podeszła bliżej i dotknęła delikatnych loków, które ewidentnie nie pasowały do znanego jej wizerunku Evangeline. A potem popatrzyły na siebie i panna Blau zdała sobie sprawę, że dziewczyna powstrzymuje uśmiech.
– Ale ty masz problemy, Marino… – burknęła. – To od tej cholernej wody.
– Czyli jednak miałaś rację, że moje też się puszą od tego ciągłego mycia na mokro?
– Oczywiście, że miałam rację i nie wiem dlaczego tak cię to dziwi – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – A swoją drogą… Tato, to jest właśnie Marina Blau.
Mężczyzna z uśmiechem wyciągnął rękę. Miał ciepły i silny uścisk dłoni. Biła od niego przyjemna aura spokoju.
– Czy przyimek właśnie świadczy o tym, że opowiadałaś o mnie swojemu tacie? – zapytała w stronę Evangeline.
– Właśnie, to przysłówek, a nie przyimek – burknęła dziewczyna, a Archibald zaśmiał się cicho.
– Doprawdy, jak ty z nią wytrzymujesz? – zwrócił się do Mariny.
– Dzięki, tato – odgryzła się Evie, robiąc obrażoną minę.
Marina uśmiechnęła się mimowolnie. Spodziewała się, że w rodzinie Potterów panują dobre relacje, ale nie sądziła, że wszystko to jest okraszone taką miłością i dobrem.
– Nie jest tak źle – przyznała panna Blau. – Ale teraz to nie istotne, powiedz lepiej, jak się czujesz, Evie? No i co tak właściwie się stało? Ludzie gadają, że najpierw całowałaś się z Billem, potem z Albertem, a potem ktoś wylał na ciebie wiadro wody. To prawda?
– Nie! – krzyknęła stanowczo zbyt głośno panna Potter. – Nie całowałam się ani z Billem ani z Albertem, kto rozpowiada takie chore plotki?
– No… wszyscy. Ale nie martw się, tak myślałam, że to bzdury. Próbowałam zapytać o to Billa, ale jakoś nie miałam do niego szczęścia. Na przerwach ciągle mi gdzieś znikał. Może dlatego, że podobno w niedziele wieczorem całował się z Beatrice… ale nieważne… udało mi się za to pogadać wczoraj z Albertem. Faktycznie przyznał, że się nie całowaliście. Mówił, że tylko się dotykaliście.
– Doyle całowała się z Billem…? Czekaj, co powiedział Albert?
– Nie wiem czy serio się całowali. Skoro wy się nie całowaliście, to oni może też nie – powiedziała na jednym wydechu Marina. – A Albert powiedział, że się dotykaliście.
– Czy on upadł na głowę? – zapytała Evangeline, marszcząc brwi. – A poza tym, Marino, przestań ośmieszać mnie przed moim tatą.
– Och, Evie, nie miałam nic złego na myśli – wyjaśniła dziewczyna, uśmiechając się do Archibalda Pottera, którego najwyraźniej rozmowa ta lekko bawiła. – Mówię, co się dowiedziałam. To były słowa Alberta, ale potem zrobił się tak czerwony, że chyba szybko ich pożałował. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że było coś na rzeczy.
– Albert to porządny chłopak – wtrącił pan Potter. – A Billa nie miałem okazji poznać.
– Proszę cię, tato… nie ma potrzeby, abyś go poznawał.
– Nie? – zadziwiła się Marina. – Czyli podjęłaś już decyzję?
Evangeline nagryzła wargę, a Marina zdała sobie sprawę, że nie powinna zadawać tego pytania. Wyczuła na sobie spojrzenie Archibalda Pottera, ale uznała, że nie będzie patrzeć w jego stronę. Zmusiła się więc do uśmiechu. Chciała złapać koleżankę za rękę, ale nie wiedziała, czy nie sprawi jej tym bólu, a poza tym, Evie cały czas bawiła się bandażami.
– Porozmawiajcie sobie spokojnie – powiedział w końcu pan Potter. – Będę się już zbierać. Muszę jeszcze się rozmówić z Fabianem… Chcesz, Evie, abym jutro też przyszedł?
– Nie… nie martw się, pani Pomfrey na pewno cię bezzwłocznie powiadomi, jakby się coś działo.
Mężczyzna przytaknął i ucałował córkę w czubek głowy, a potem zwrócił się do Mariny.
– Cieszę się, że mogłem cię poznać. Poczęstuj się drożdżową bułeczką, są świeże i naprawdę bardzo smaczne.
Dziewczyna spojrzała na stojący na szafce nocnej talerz i zaczęła się poważnie zastanawiać, jak mogła wcześniej nie zauważyć tylu pysznych cudowności. Czyżby to Archibald Potter tak bardzo odwrócił jej uwagę?
– Dziękuję – wyszeptała, uśmiechając się tak szeroko, że prawie rozbolała ją twarz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy