Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

wtorek, 31 grudnia 2019

Rozdział 32: Gorzej być nie może

Evangeline niemal nie spała. Przewracając się z boku na bok myślała o Billu i o tym, co wydarzyło się w weekend. Wierzyła w to, co jej powiedział niedzielnego poranka. Wierzyła, że wraz z Beatrice wpadli w mało sprytną pułapkę i na wiele godzin utknęli we Wrzeszczącej Chacie. Wierzyła, bo miała nadzieję, że chłopak nie ma powodów, aby ją okłamywać. Wierzyła tak bardzo, że przestała w tym wszystkim poznawać siebie.
Okropny mętlik w głowie. Z jednej strony dobry i troskliwy Bill, który każdego dnia próbował obdarować ją tym nadmiarem miłości, który nosił w sercu, a z drugiej Albert, dla którego każdy, nawet najmniejszy dotyk był czymś obcym i pierwszym. Zupełnie jak dla niej. Weasley ją osaczał. Walker był niedostępny. Ona nie wiedziała, jak ma się zachować. Nie przypuszczała, że kiedykolwiek będzie mieć taki problem.
Evangeline położyła się na wznak i zaczęła uporczywie wpatrywać w ciemność, jakby chciała odszukać w niej jakąś wskazówkę. Choćby malutką. Bezskutecznie. Po kilku minutach rozbolał ją brzuch, więc przewróciła się na bok. Potem znów zaczęła swędzieć ją skóra. Potarła delikatnie uda, wiedziała, że nie może się drapać. Wówczas Pomfrey zauważyłaby ślady i poinformowała o wszystkim jej ojca. Nie chciała tego. Nie chciała go martwić. Przecież jeszcze kilka dni temu okłamywała go w liście, że jest w porządku. Nie wspomniała o zawrotach głowy i uporczywym swędzeniu. Czuła, że to nie jest dobry moment, o ile w ogóle miał on kiedykolwiek nadejść.
– To najgorszy rok w moim życiu – wyszeptała w ciemność. – Gorzej już być nie może…
Tej nocy dziewczyna nie zmrużyła oka.

Rano okazało się, że była w błędzie. Przy śniadaniu wszyscy mówili tylko o jednym. O powrocie Gregory’ego Willsona do szkoły. Sama dowiedziała się tego od Antoniego – kapitana drużyny Ślizgonów. Rosły chłopak wzruszył tylko ramionami i dodał, że tak gadają Gryfoni. Evangeline rozejrzała się wówczas po Wielkiej Sali, ale nie znalazła w niej ani Willsona, ani nawet Alberta czy Billa. Jej wzrok napotkał natomiast Beatrice Doyle, która siedziała pochylona nad stołem i niemal z otwartymi ustami słuchała tego, co miała jej do powiedzenia jej przygłupia przyjaciółka Molly.
Evangeline bez słowa podeszła do dziewcząt i odchrząknęła głośno. Molly zamilkła i nawet nie siliła się powstrzymać grymasu niechęci na twarzy.
– Wiecie gdzie jest Albert? – zapytała.
Krukonki wymieniły spojrzenia i kiwnęły delikatnie głowami, jakby to pytanie miało je w czymś utwierdzić. Potem Bea rozejrzała się po twarzach najbliżej siedzących znajomych, jakby chciała się upewnić, że nie ma wśród nich Walkera. Natomiast Evangeline zaczęła się zastanawiać, jakim cudem Tiara przydzieliła te dwie dziewczyny do Ravenclawu, który ponoć słynie z mądrości, inteligencji i bystrości umysłu.
– Nie – odpowiedziała krótko Beatrice.
– Walker jest u Dumbledore’a – wtrąciła jakaś dziewczyna ze starszej klasy. – Chce oddać Willsonowi odznakę prefekta naczelnego. Od wczoraj o niczym innym nie gada. Pewnie się cieszy, że jego przyjaciel wrócił.
Evangeline kiwnęła głową i bez słowa się wycofała. Kiedy odeszła kilka kroków, usłyszała jeszcze za plecami komentarz Molly.
– No naprawdę… Można mieć bogatych rodziców i niezłe ciuchy, ale przy takiej twarzy, to te plisowane spódniczki i wiązane trzewiki wyglądają jak worek od ziemniaków. A poza tym, kto w wieku siedemnastu lat nosi czarne, kryjące pończochy?
Po plecach panny Potter przeszedł dreszcz. Nie odwróciła się. Była stanowczo zbyt zmęczona, aby wdawać się w dyskusję z kimś takim, jak Molly Kabbot. Tylko że tym razem zabolało. Zabolało jakoś bardziej niż zwykle.
Wówczas przy stole Puchonów dostrzegła zamyśloną Marinę, która beznamiętnie grzebała w porcji jajecznicy. Kiedy tak obserwowała ją niepostrzeżenie z daleka, miała wrażenie, że koleżanka wygląda dziwnie staro. Jakby zupełnie nie pasowała do roześmianych uczniów Hogwartu. Evangeline jednak nie miała ochoty na rozmowy. Bez śniadania opuściła Wielką Salę i skierowała swoje kroki na pierwszą tego dnia lekcję.
~*~
Willson się uśmiechał, ukazując sznur równych, białych zębów. Może i stracił kilka kilogramów, ale ani grama uroku osobistego i charyzmy. Stojąca z boku profesor McGonagall też się cieszyła, że jej uczeń w końcu wrócił do zdrowia. No i Dumbledore. Dumbledore też wyrażał aprobatę i żartował swobodnie. Tylko Albert stał w gabinecie dyrektora i wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować.
Wieczorem dokładnie wypolerował odznakę prefekta naczelnego, a dziś rano odpiął ją ze swojej piersi. W drodze do gabinetu z całej siły ściskał ją w dłoni. Kiedy wspiął się po krętych schodach, Willson już na niego czekał. Uścisnął go nawet serdecznie, choć Albert najchętniej by go odepchnął. Nie mógł jednak tego zrobić przy dwóch najważniejszych osobach w szkole.
– Nie wymagam od Alberta, aby oddał mi odznakę – powiedział Gregory beztrosko. – Na pewno był świetnym prefektem naczelnym.
– Należy do ciebie – powiedział krótko Walker, kładąc odznakę na biurku. – Ja tylko cię zastępowałem.
– Cóż, chłopcy, myślę, że powinniście załatwić to między sobą – rzekł Dumbledore, drapiąc się po nosie. – Obydwoje bardzo dobrze sprawdzaliście się w roli prefekta.
Naprawdę? – pomyślał Albert. – Czyżby wszyscy już zapomnieli, jak Willson nie udzielił pomocy, kiedy Evangeline straciła przytomność w sowiarni? Albo tego, jak przezywał Beatrice i pojedynkował się na zaklęcia z Billem? Naprawdę tak niewiele było trzeba, aby zapomnieć o tym wszystkim?
– Mówiłem to, kiedy przyjmowałem odznakę, pamięta pan, panie dyrektorze? Że wróci ona do Gregory’ego, jak tylko wyzdrowieje. To jest ten moment.
Dumbledore przyjął tę informacje skinieniem głowy, a Willson, nie czekając na pozwolenie, chwycił odznakę. Potarł ją energicznie o jedną ze swoich nowych, idealnie skrojonych szat, a potem z dumą przypiął ją sobie do piersi tuż nad godłem swojego domu. Nie przestawał się przy tym uśmiechać.
– Bardzo się cieszę – wtrąciła profesor McGonagall. – A teraz idźcie na zajęcia. I pamiętaj, Gregory, jakbyś miał jakieś kłopoty, czy problemy, to zawsze możesz do mnie przyjść. Jakoś je rozwiążemy.
– Dziękuję, pani profesor – rzekł chłopak.
Albert pożegnał się szybko i niemal zbiegł ze schodów. Miał nadzieję, że Willson będzie miał jeszcze jakąś sprawę do wyjaśnienia i nie uda mu się go dogonić. I choć wiedział, że uciekanie nie ma sensu, to jednak próbował tę rozmowę jak najbardziej odwlec w czasie. Niestety, tym razem mu się nie udało. Kiedy zeskoczył z ostatniego stopnia, usłyszał rozbawiony głos Gregory’ego.
– Albert, zaczekaj, dlaczego uciekasz?
– Nie uciekam – burknął chłopak, nie zwalniając kroku. – Spieszę się na zajęcia. Zapomniałeś? W poniedziałek rano mamy transmutację.
– Nie zapomniałem, ale jakbyś nie zauważył, to McGonagall była z nami u dyrektora, więc nie ma jej jeszcze w klasie. Też się spóźni kilka minut – dodał Gregory. – Możesz mi powiedzieć, co się z tobą dzieje? Jesteś wściekły na tę odznakę?
Odznaka – pomyślał Albert, nie mając odwagi powiedzieć tego na głos. – Ta cholerna odznaka jest teraz moim najmniejszym problemem, a gdybym mógł, to już dawno wyrzuciłbym ją do jeziora.
– Nie – powiedział na głos, ważąc słowa. – Należy do ciebie. Jeśli mam być szczery, to owszem, zazdrościłem ci jej we wrześniu, ale teraz jest mi to zupełnie obojętne. Wiesz, Gregory, wiele się zmieniło. Ja się zmieniłem.
Chłopcy przystanęli i spojrzeli sobie w oczy, a potem Willson zrobił coś, czego Albert najmniej się spodziewał. Wybuchnął głośnym, perlistym śmiechem, przez który ledwo mógł łapać oddech i powiedzieć cokolwiek.
– Że co? – wydusił z siebie, kiedy trochę doszedł do siebie. – Wybacz, zabrzmiało to strasznie patetycznie. Albercie, cóż się mogło takiego stać w ciągu tych miesięcy, że tak się zmieniłeś? Siedziałeś sobie w ciepłym Hogwarcie, a ja walczyłem o życie! Mogłem nigdy się nie obudzić, ale najwyraźniej nikogo to nie obchodzi, skoro osoba odpowiedzialna za to wszystko nadal spokojnie się uczy.
– O kim ty mówisz? – zapytał zaskoczony Walker. – Wiesz, kto ci to zrobił?
Wargi Willsona wygięły się w nieprzyjemnym, ironicznym uśmiechu. Jego oczy zalśniły niebezpiecznie.
– Oczywiście, że wiem – odpowiedział. – Wszyscy to wiedzą, ale udają głupich, bo siedzą w kieszeni jej cudownego, mądrego ojca.
– Czekaj… Czy ty mówisz o Evangeline? – upewnił się Albert, czując, że jego głos lekko drży.
– Evangeline… – powtórzył oschle Gregory. – Tak, mówię o tej przebrzydłej Potter. Powinni wylać ją ze szkoły i…
– To nie była ona – wtrącił niespodziewanie Albert, a Willson uniósł z zaskoczeniem brwi. – Nie patrz tak, mówię poważnie. Jestem pewny, że to nie była ona. Evangeline jest w porządku. Mieliśmy… miałeś o niej złe zdanie.
– Żartujesz sobie, Walker? Ja wiedziałem, że beze mnie będzie ci ciężko, ale nie sądziłem, że jesteś aż tak naiwny, aby dać się omotać Potter.
– Nikomu nie dałem się omotać! Po prostu uważam, że nasze zachowanie w stosunku do niej było niesprawiedliwe i podłe. Wygląd jej skóry wynika z choroby i…
– Wiem – wszedł mu w słowo Willson. – Słyszałem, że jest uczulona na wodę, czy coś. To tylko potwierdza, jak wielkim jest dziwakiem i że w Hogwarcie nie ma miejsca dla ludzi jej pokroju. Poza tym, zastanów się, czyją stronę trzymasz, moją – ofiary, czy jej – agresora.
Gregory odwrócił się na pięcie, zrobił kilka kroków, po czym zatrzymał się jeszcze na chwilę i wyszeptał, nie odwracając głowy:
– Naprawdę myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, Albercie i że ucieszysz się na mój widok. Nie mogłem się nawet doczekać spotkania z tobą.
A potem odszedł, pozostawiając chłopaka samego z tymi słowami, które niczym cienkie igły zaczęły wbijać się w jego ciało i dusze. Nie był gotowy na to starcie i chyba nadal nie potrafił się chronić przed wpływami Gregory’ego Willsona. Znów był tym samym, słabym i naiwnym Albertem Walkerem. Albertem, którego najbardziej na świecie nienawidził. Przeklął pod nosem, czując, że to wszystko naprawdę zaczyna go przerastać.
~*~
Evangeline zobaczyła Billa z daleka. Stał pod klasą i mechanicznie wertował strony w podręczniku. Wypatrzenie go nie było trudne nie tylko ze względu na charakterystyczny wygląd, ale też dlatego, że numerologia nie była zbyt lubianym przedmiotem. Nawet na eliksiry zapisało się więcej uczniów. Panna Potter nie potrafiła ocenić, czy przedmiot ten w ogóle by się jej spodobał, ponieważ w trzeciej klasie nawet nie brała go pod uwagę w wyborze.
Jej pojawienie się w miejscach, w których nikt jej nie oczekiwał, zwykle budziło niewielkie poruszenie i zainteresowanie. Tak samo było również pod klasą od numerologii. Ciche szepty sprawiły, że Bill podniósł głowę zanim zdążyła ostentacyjnie westchnąć.
– Cześć – powiedziała, wkładając sporo wysiłku, aby jej ton brzmiał normalnie.
– Cześć  – odpowiedział dość oschle.
– Pewnie wiesz, że Willson wrócił – rzekła tylko po to, aby zacząć jakoś rozmowę.
– Tak, miałem nawet wątpliwą przyjemność zamienić z nim wczoraj kilka słów – oświadczył, a samo wspomnienie tamtej chwili wywołało grymas na jego twarz. – Naprawdę miałem nadzieję, że w tym roku nie będziemy musieli go oglądać.
– Wiesz, z dwojga złego chyba wolę, aby zaliczył ten jeden semestr teraz i zniknął mi z oczu na zawsze. Gdyby wrócił we wrześniu, to byłby na tym samym roku co my i musielibyśmy go znosić na większości zajęć.
Bill przytaknął powoli, zamykając podręcznik. Wpatrywał się w jej twarz długo i odrobinę zbyt nachalnie. Evangeline zaczęła się peszyć pod ciężarem jego wzroku. Odchrząknęła więc cicho.
– A jak tam szlaban? – zapytała, zmieniając temat.
– Cóż… beznadziejnie jak zwykle. Gebin kazał nam pisać esej, w którym ocenimy który Śmierciożerca zasługuje na pocałunek dementora, a który na dożywocie w Azkabanie. To tylko potwierdziło, jak wielkim jest świrem.
– Powinniście to zgłosić.
Bill machnął od niechcenia ręką i wzruszył ramionami.
– Mamy już to z głowy – rzekł. – Gdyby się dowiedział, że skarżymy na niego McGonagall, to mielibyśmy przechlapane i znów byśmy oberwali za jakąś błahostkę. Już chyba wolę szlabany u Snape’a. Przy czyszczeniu śmierdzących słoików przynajmniej nie trzeba zbytnio myśleć, a obydwoje wiemy, że ostatnio nie wychodzi mi to najlepiej.
Evangeline zacisnęła dłonie. Ostatnią rzeczą, jaką spodziewała się po Billu był tego rodzaju atak. Zabolało, że przyszła do niego sama, starała się, a dla niego najwyraźniej nie miało to znaczenia. Była zmęczona. Nieprzespana noc zaczęła dawać jej się we znaki. Powinna poświęcić ten czas na drzemkę.
– Nie atakuj mnie – powiedziała cicho. – Wiem, że nie zawsze jestem taka, jaką chciałbyś, abym była, ale nie atakuj mnie. Nie dzisiaj.
Szeptała cicho, aby nikt nie był w stanie zrozumieć jej słów. Nawet Bill miał z tym niemały problem. Nachylił się delikatnie, a z jego twarzy powoli zaczęła schodzić maska obojętności. Tym razem się zmartwił.
– Evangeline, dobrze się czujesz? – zapytał, łapiąc ją za ramiona.
Dotyk sprawił jej ból. Wzdrygnęła się mimowolnie, choć ostatnią rzeczą, jakiej chciała w tamtym momencie było, aby Bill to dostrzegł.
– Co ci jest? – zapytał, potrząsając nią delikatnie.
Teraz już zaczęli zwracać na siebie uwagę reszty uczniów. Na korytarzu nie było już słychać szeptów.
– Nic – burknęła, próbując delikatnie wyrwać się z jego uścisku. – Nie wyspałam się. Pójdę do pokoju wspólnego, zobaczymy się na transmutacji.
– Może jednak odprowadzę cię do skrzydła szpi…
– Nie – przerwała mu nazbyt agresywnie. – Nic mi nie jest, Bill. Porozmawiamy wieczorem?
– Tak – odpowiedział, uśmiechnął się i przez chwilę wyglądał jak dobry i poczciwy Bill, któremu na niej zależy.
Evangeline odeszła. A w głowie kręciło jej się tak bardzo, że miała ogromną nadzieję, że stawia prosto kroki, a chłopak nie widzi jak walczy sama ze sobą. Bardzo chciała zignorować wszystko na około i dostać się do lochów. Gdyby teraz się położyła, to zapewne by zasnęła na kilka długich godzin. Jeśli obudziłaby się w lepszym stanie, to wówczas zignorowałaby pogorszone samopoczucie i dalej robiła swoje. Jeśli jednak dalej byłoby tak samo fatalnie, to poszłaby do pani Pomfrey. Właśnie to sobie obiecała, że pójdzie do szkolnej pielęgniarki i pozwoli jej poinformować tatę.
Z tą myślą zeszła na parter zamku, a tam zupełnie niespodziewanie wpadła na osobę, którą szukała już rano. Albert Walker wyglądał dziwnie pusto bez swojej odznaki prefekta naczelnego. Choć Evangeline nie znała jego planu zajęć na pamięć, to jednak miała pewne wątpliwości, czy aby nie powinien być teraz na lekcjach.
– Wagarujesz? – zapytała.
– A ty?
Stali chwile w milczeniu. Nie uśmiechali się i chyba żadne z nich nie miało ochoty na tę rozmowę.
– Nie chodzę na numerologię – wyjaśniła dziewczyna.
– A ja powinienem być na transmutacji – odpowiedział. – Później powiem profesor McGonagall, że bolał mnie brzuch. Nie wiem, czy mi uwierzy bo widziała mnie przed zajęciami, ale chyba mnie to nie obchodzi.
– Chodzi o Willsona? – zapytała, bo miała wrażenie, że Albert ma to nazwisko wypisane na twarzy.
– Tak – burknął. – Ja już naprawdę mam tego dość…
Chłopak ukrył twarz w dłoniach, a Evangeline w pierwszej chwili miała wrażenie, że się rozpłacze. Nagryzła wargę, czując ukłucie w okolicach serca.
– Albercie… – szepnęła, po czym odważyła się dotknąć jego ramienia. Wzdrygnął się. Zupełnie tak jak ona pod dotykiem Bill. Tylko on jej nie odtrącił, nie próbował się wycofać, ani uciec. Po prostu stał i pozwolił, aby jej zimna dłoń gładziła jego ramiona.
– Marzę tylko o tym, aby ten rok jak najszybciej się skończył – wyjąkał, a głos mu się łamał. – Nie chcę już tu być, nie chcę przejmować się tym głupim konkursem i anonimami, nie chcę mieć nic wspólnego z Gregorym Willsonem.
– Nie musisz – powiedziała cicho. – Możesz go zignorować, nie rozmawiać z nim i trzymać się na dystans.
– On cały czas próbuje mną manipulować, rozumiesz? – zapytał, opuszczając dłonie. – W dodatku uważa, że to ty go otrułaś.
Evangeline wiedziała, że nie powinna, ale nie udało jej się powstrzymać prychnięcia. Wygięła nawet wargi w ironicznym uśmiechu i popatrzyła na Alberta.
– No to mnie akurat nie dziwi – powiedziała. – Naprawdę spodziewałeś się po nim czegoś bardziej odkrywczego?
Chłopak zamyślił się na chwilę, a potem też delikatnie się rozchmurzył.
– Chyba nie – powiedział tylko. – Po prostu martwię się tym, do czego może być zdolny. Czy może chcieć ci w jakiś sposób zaszkodzić. Najpierw te anonimy, a teraz Willson, masz stanowczo zbyt wielu wrogów.
Dziewczyna prychnęła cicho.
– Wcale się o niech nie proszę – powiedziała cierpko. – A może to Gregory pisał te listy?
– Nie… przecież był jeszcze wtedy nieprzytomny. Poza tym, rozpoznałbym jego pismo. To dwie różne osoby chcą cię skrzywdzić.
– Proszę cię, Albercie… Bo jeszcze pomyślę, że się o mnie martwisz. Poza tym, co oni mogą mi zrobić? Nie dam się nabrać na zatrute czekoladki i nie wejdę jak Bill i Bea do Wrzeszczącej Chaty. Naprawdę nie musisz się…
Nie dokończyła. Ten poniedziałek ewidentnie miał szanse stać się jednym z najgorszych dni w jej życiu.
Trzask.
Ani ona, ani Albert nie zauważyli, jak ktoś za zakrętem zaczarował wiadro zimnej wody, aby uniosło się nad ich głowami, a potem w najmniej spodziewanym momencie przechylił je i wylał na nich całą zawartość.
Evangeline zadrżała, kiedy lodowaty płyn kaskadami wpłynął po jej włosach, twarzy i szacie. W pierwszej chwili naprawdę nie wiedziała z czym ma do czynienia, bo tak bliski kontakt z taką ilością wody był dla niej czymś nowym i nieznanym. Przez ułamek sekundy było jej okropnie zimno, fala bólu przyszła dopiero później.
Najpierw zapiekła ją twarz, później szyja, klatka piersiowa, ramiona i ręce. Krzyknęła.
– Jasna cholera. – Głos Alberta słyszała jakby z oddali. – Uspokój się – mówił do niej i chyba potrząsał nią delikatnie. – To tylko woda. Nic się nie stało, zaraz się osuszysz.
Ale ona nie słuchała. Ból zaczął odbierać jej resztki świadomości. Miała wrażenie, że ktoś przypala jej skórę, polewa żrącym kwasem, pozostawiając sączące się rany. I chyba rzeczywiście tak było, bo w ułamku sekundy napotkała przerażony wzrok Alberta. Jego twarz była dziwnie blisko. Mogła dokładnie zobaczyć krople wody spływające po jego okularach i twarzy. Mogła też policzyć niewielkie pieprzyki, znajdujące się na jego twarzy.
– To mnie parzy – wyszeptała w końcu.
Jakaś część jej resztkami sił próbowała utrzymać się na powierzchni świadomości. Inna marzyła tylko o tym, aby jak najszybciej stracić przytomność.
Spada. Nie ma już nic. Jest tylko ona i niemożliwy do opisania ból. I krzyk, który rozdziera jej gardło.
I metalowe wiadro, które z brzdękiem toczyło się po kamiennej podłodze.

W tym wspomnieniu Evangeline znów ma sześć lat. Siedzi na kanapie w eleganckim salonie i słucha, jak jej mama gra na fortepianie. Obserwuje profil kobiety i jej powiększający się ciążowy brzuch. Widzi jej zadumę i radość, że w końcu spełni się jej największe marzenie.
– Będziesz miała Braciszka lub Siostrzyczkę – mówi cicho, a jej słowa giną między dźwiękami fortepianu. – Evangeline, będziesz musiała być dla niego dobra i zawsze mu pomagać. Jesteś starsza, a taka jest kolej rzeczy.
Dziewczynka przytakuje, obserwując swą piękną matkę. Przez chwilę zachwyca się kaskadami jej jasnych włosów i niebieskimi oczami. Myśli o tym, że jej Braciszek lub Siostrzyczka będą tak samo piękni, że będą mieć wszystko to, czego nie dano jej.
Evangeline bezwiednie bawi się bandażem, którym jej tata przewiązał rany na jej dłoniach. Mama tego nie lubi. Karci ją wzrokiem, przerywa grę i mówi:
– Przestań, kochanie… Tata wróci późno, kto opatrzy ci rany do jego powrotu? Chyba będę musiała z nim porozmawiać, aby zaczarował węzełki tak, abyś nie mogła już ich rozwiązać.
Dziewczynka bez słowa kładzie dłonie na kanapie, a mama wraca do gry. Muzyka płynie przez elegancki salon i osiada w każdym jego zakamarku.
– Twój Braciszek lub Siostrzyczka zapewne będą pięknie grać – dodaje jeszcze mama, a w jej oczach płonie ogień radości.
Dźwięki gromadzą się pod sufitem, jest ich tak wiele, że zaczynają ulatywać przez okno. Znikają wśród kropel deszczu.
* * *
Notka z dedykacją dla wszystkich tych, co tak jak ja, najlepiej czują się we własnych czterech ścianach i dla których nie ma znaczenia, czy jest sylwester, czy zwykły dzień. Oraz dla tych, co również uważają, że petardy powinny być zabronione. 

A z okazji Nowego Roku życzę Wam zdrowia, spełnienia marzeń, czasu na realizację swoich pasji, cierpliwości i zapału. Bo jak wszyscy dobrze wiemy, samo nie zrobi się nic.
Jestem ciekawa i może też trochę przerażona, jak pomyślę, co może przynieść ten rok. Bo jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to w lipcu w końcu obronię tytuł magistra, a co za tym idzie, moje życie wkroczy na zupełnie inny etap. Mimo wszystko mam ogromną nadzieję, że w roku 2020 uda mi się zakończyć Szczyptę i ruszyć z nowym, własnym pomysłem na opowiadanie. 
Pozdrawiam Was, całuję i dziękuję za to pół roku. Nie spodziewałam się, że ta spontaniczna decyzja o powrocie do pisania będzie tak dobra. Bez pisania przeżyłam jakieś pięć lat... 

2 komentarze:

  1. Wszystkiego dobrego w 2020 roku, Elfabo! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wróciłaś do regularnego pisania :). Jestem wierną czytelniczką Twojej twórczości jeszcze od czasów opowiadania o Ginny i Remusie. Choć chyba nigdy nie zostawiłam komentarza, nad czym ubolewam i biję się w pierś, zawsze bardzo podobało mi się zarówno "Serce Wybrańca", jak i Twoje pozostałe teksty. Jest w nich coś naprawdę magicznego, nie tylko jeśli chodzi o tematykę :D. Mam nadzieję, że wena będzie dopisywać i uda Ci się dokończyć "Szczyptę". :)
    Pozdrawiam ciepło,
    Lilyanne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jasna cholera! No nie biedna Evangeline! Kto to zrobił do jasnej anielki!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy