Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

wtorek, 17 grudnia 2019

Rozdział 31: Szlaban i powrót

W niedzielny poranek Evangeline Potter zeszła na śniadanie dość wcześnie, ponieważ dawało jej to nikłe szanse na to, że w Wielkiej Sali będzie niewielu uczniów. Miała rację. Przysiadła więc na końcu stołu Ślizgonów i nałożyła sobie owsianki z prażonymi jabłkami i cynamonem. Rozłożyła przed sobą książkę, mając nadzieję, że lektura pomoże jej zapanować nad myślami. Nic z tego. Czytanie w kółko tego samego zdania sprawiło, że dała sobie spokój.
Evangeline miała mętlik w głowie. Kiedy wczorajszego wieczora dowiedziała się, że Bill nie wrócił z Hogsmeade, to naprawdę zaczęła się o niego martwić. Potem jednak dobiegła ją informacja, że wraz z nim zaginęła Beatrice Doyle, co odrobinę ją zaskoczyło. Przez kilka godzin siedziała jak na szpilkach i błąkała się po korytarzach Hogwartu mając głupią nadzieję, że jednak gdzieś go znajdzie. Do sypialni przegonił ją Gebin, grożąc szlabanem, choć jeszcze było przed ciszą nocną. Około dwudziestej drugiej jedna z jej współlokatorek wpadła do dormitorium z informacją, że się znaleźli i, jak głoszą plotki, zasiedzieli się gdzieś i stracili poczucie czasu. Później jednak ktoś zdementował te nowości mówiąc, że Bill wrócił z rozwalonym nosem, a Bea z wybitym barkiem, więc prawdopodobnie ktoś ich zaatakował. Evangeline sama nie wiedziała, w co ma wierzyć, ale była na tyle inteligentna, aby domyśleć się, że prawda leży gdzieś pośrodku.
Jednak z jakiegoś powodu Bill był widziany w Hogsmeade z Beatrice i z tego na pewno będzie musiał się wytłumaczyć.
– Nie ma co, ale akcja. – Rozległ się damski głos po jej prawej stronie, a Evangeline nie musiała nawet obracać głowy, bo wiedziała, kto się do niej dosiadł.
Marina przeczesała dłonią niesforne włosy i nałożyła sobie kilka tostów, parówkę i jajecznicę na boczku. Ogromna porcja niemal nie mieściła się na jej talerzu.
– Od kiedy tak wcześnie wstajesz? – zapytała Evangeline, siląc się na naturalny ton.
– Specjalnie się poświęciłam, bo wiedziałam, że tu będziesz – odpowiedziała, nabierając stanowczo zbyt dużo jajecznicy na widelec. – Wczoraj wieczorem próbowałam cię znaleźć, ale Gebin na mnie nawrzeszczał, że mam spadać.
– Zabawne… mnie też dopadł i odesłał do pokoju wspólnego – burknęła panna Potter. – Straszny typ, mam nadzieję, że tradycji stanie się zadość i w przyszłym roku znów zatrudnią kogoś nowego na nauczyciela obrony przed czarną magią, bo nie mogę znieść jego osoby – dodała, wzdrygając się znacząco.
– Fakt, ale ponoć to on uważa się za bohatera, bo odnalazł Beatrice i Billa. Chociaż z drugiej strony słyszałam już tyle wersji, że sama nie wiem w co wierzyć. Denis Boot twierdzi, że przylecieli na hipogryfie.
– Jasne… szkoda, że nie na pegazie – powiedziała Evangeline wpychając sobie do buzi pełną łyżkę owsianki.
W jednej chwili poczuła, że ją mdli. A potem odwróciła się nieznacznie i zauważyła, że do Wielkiej Sali wkroczył nie kto inny, jak profesor Gebin. Idąc w stronę stołu nauczycielskiego przystanął na chwilę za plecami dziewcząt.
– Cóż – rzekł przeciągle, a Evangeline naprawdę była pewna, że zaraz zwymiotuje. – Myślę, że w Hogwarcie powinny istnieć jakieś zasady. Skoro Tiara przydzieliła was do poszczególnych domów, to spędzajcie posiłki przy własnych stołach.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, ale zauważyła, że Marina szykowała jakiś komentarz. Gebin jednak nie był nim zainteresowany, bo natychmiast odszedł.
– Pacan – burknęła tylko panna Blau. – Evie, dobrze się czujesz? Jesteś blada jak pergamin.
– Zemdliło mnie od patrzenia na mieszaninę na twoim talerzu – odburknęła nie do końca zgodnie z prawdą.
Marina nic nie powiedziała. Wróciła do konsumpcji śniadania i w ciszy obserwowała, jak Wielka Sala się zapełnia.
Evangeline myślami była zupełnie gdzieś indziej. Nie tknęła już owsianki i z trudem udawało jej się utrzymać wyprostowane plecy. Znów poczuła nieprzyjemne zawroty głowy, a skóra zaczęła ją okropnie swędzieć. Miała ogromną ochotę podrapać szyję, łokcie i uda. Musiała wydobyć z siebie ogromne pokłady silnej woli, aby tego nie zrobić. A wtedy, zupełnie niespodziewanie, ktoś głośno westchnął za jej plecami.
Dziewczyna jak poparzona zerwała się z miejsca i stanęła oko w oko z Billem Weasleyem. Może rzeczywiście był trochę blady, miał też nieumyte włosy i jakiś stary, powyciągany sweter, ale oprócz tego uśmiechał się do niej zawadiacko, a jego oczy lśniły.
– Ty idioto – powiedziała stanowczo za głośno Evie, a mina chłopaka zrzedła. – Ty cholerny idioto, co ty sobie myślałeś?
Bill zdawał się być zaskoczony jej wybuchem. Z resztą nie tylko on. W Wielkiej Sali zrobiło się dziwnie cicho, a wszystkie pary oczu wpatrzone były tylko w nich.
– Myślę, że to nie jest dobre miejsce na rozmowy – rzekła Marina, wstając z ławki. – Może pójdziemy gdzieś, gdzie nie ma tylu gapiów?
– Dobry pomysł – przytaknął Bill, zerkając z niechęcią na stół nauczycielski i siedzącego za nim profesora Gebina. – Chodź.
Słowo chodź skierowane było ewidentnie do Evangeline, ale Marina również ruszyła za nimi i nikt nie kwapił się jej pogonić.
We trójkę weszli do pustej klasy, w której panował półmrok i chłód. Evangeline potarła przedramiona, a przy okazji podrapała się nieznacznie.
– Wiem, że wczoraj zawaliłem na całej linii – zaczął Bill. – Naprawdę nie zrobiłem tego specjalnie. Nawet teraz wracam prosto ze skrzydła szpitalnego. Powinienem iść się ogarnąć, ale chciałem najpierw spotkać się z tobą.
– Och, jestem wzruszona – burknęła dziewczyna.
– Nie bądź złośliwa, Evie – upomniała ją Marina. – Może najpierw niech Bill nam wyjaśni, jak to się stało, że wraz z Beatrice zgubił się w Hogsmeade.
– Nie zgubiliśmy się – wyjaśnił szybko. – Po prostu na siebie wpadliśmy i chcieliśmy razem zrobić zakupy. To chyba nie jest zabronione?
– Czy ja mam o to pretensje? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Evangeline. – Chcę tylko wiedzieć, co się takiego stało, że wszyscy nauczyciele was szukali.
– Próbuję do tego dojść. Kiedy wychodziliśmy ze sklepu Derwisza i Bangesa, to zawiał ostry wiatr i zerwał czapkę Beatrice. Poszliśmy jej szukać.
Evangeline z trudem powstrzymała prychnięcie.
– To najgłupsza rzecz , jaką słyszałam. Szukaliście czapki do nocy? – zapytała, nie siląc się nawet ukryć ironii w głosie.
– Nie – odpowiedział wyraźnie zniecierpliwiony Bill. – Możesz przestać mi przerywać? Czapkę znaleźliśmy obok Wrzeszczącej Chaty. Przeszedłem przez płot, aby ją przynieść Beatrice i…
– Czekaj, po co przełaziłeś przez płot? – Tym razem wtrąciła się Marina, choć sądząc po minie, Evangeline chciała zapytać dokładnie o to samo. – Przecież mogłeś ją przywołać zaklęciem, nie?
– Tak, mogłem, ale nie pomyślałem, okej? Musicie się nade mną pastwić? Poszedłem po tę cholerną czapkę, a wtedy usłyszałem dziwne dźwięki i krzyki dobiegające z chaty. Myślałem, że ktoś potrzebuje pomocy, więc tam wszedłem. Beatrice poszła za mną. Przecisnęliśmy się przez takie małe okienko do spiżarki, ale w środku nikogo nie było. Kiedy chcieliśmy wracać, okno było zaryglowane. Ktoś chciał nas tam uwięzić.
Bill wypowiedział te słowa na jednym wdechu, aby tym razem mu nie przerwały. Kiedy zamilkł, dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
– Więc mówisz, że usłyszałeś podejrzane dźwięki z budynku, który nosi miano najbardziej nawiedzonego przez duchy domu w Wielkiej Brytanii? – zapytała powoli Evangeline.
– Jeśli chcesz wiedzieć, to w środku nie było ani jednego ducha – odpowiedział szybko Bill.
– A co było? – dociekała Marina. – Też chciałabym zobaczyć Wrzeszczącą Chatę od środka.
– Nic ciekawego – stwierdził Bill, wzruszając ramionami. – Stare, poniszczone meble i mnóstwo śmieci i kurzu. Siedzieliśmy tam kilka dobrych godzin. Było strasznie zimno, ale wszystkie drzwi i okna były zapieczętowana.
– A był tam kominek? – wtrąciła znów Evangeline, dostrzegając tym samym, że żyłka na czole Billa zaczęła niebezpiecznie pulsować.
– Tak, był.
– To dlaczego nie rozpaliliście w nim ognia? Gdyby ktoś zobaczył dym, to na pewno poszedłby to sprawdzić. Wówczas by was znaleźli.
– A pomyślałaś, co by się stało, gdyby szyb wentylacyjny był zapchany? Udusilibyśmy się – sprecyzowała Bill wyraźnie wkurzony. – Następnym razem postaram się utknąć gdzieś z tobą, bo widzę, że masz mnóstwo świetnych pomysłów.
– Po prostu staram się robić użytek z własnego mózgu.
– Możecie się nie kłócić? – zapytała nieśmiało Marina. – Wiesz, Bill, Evie jest zła, bo ją wystawiłeś, ale rozumiemy, że nie mogłeś jej poinformować, że spóźnisz się o te skromne sześć godzin. Powiedz lepiej, jak wam się w końcu udało wydostać.
Bill się zawahał. Evangeline dokładnie obserwowała jego twarz i była niemal pewna, że coś próbuje przed nią ukryć.
– Znaleźliśmy tunel – powiedział w końcu. – Łączy on Wrzeszczącą Chatę z Hogwartem. Problem w tym, że wyjście z niego jest tuż pod Bijącą Wierzbą, która omal nas nie zabiła.
– Czyli można opuścić Hogwart? – zapytała Marina, a jej głos zadrżał lekko.
– Nie sądzę, aby dało się bez szwanku przejść obok wierzby – odpowiedział Bill, wzruszając ramionami. – Poza tym, Wrzeszcząca Chata jest pułapką. Nie da się z niej wydostać. Ktoś nas tam zwabił i uwięził. Wraz z Beatrice podejrzewamy, że jest to ta sama osobo, która poluje na uczestników konkursu.
Evangeline zamyśliła się na chwilę. Przypomniała sobie zamach na Gregory’ego Willsona i jej okropne samopoczucie przed świętami. Przypomniała sobie o anonimowych listach i przyznała przed sobą, że znów czuje się coraz gorzej. Pomyślała nawet, że najlepiej by było, gdyby wszyscy uczestnicy konkursu usiedli wspólnie i wyjaśnili, co im się przytrafiło, co wiedzą i jakie mają podejrzenia. Może wówczas doszliby do jakiś wspólnych wniosków i mogli w końcu powiedzieć o tym nauczycielom.
– Na błoniach natknęliśmy się na Gebina – kontynuował Bill, wyrywając ją z zamyślenia. – Dostaliśmy szlaban za szwendanie się po nocach. Odrobimy go, ale potem pójdę wszystko wyjaśnić profesor McGonagall.
– Bill – zaczęła ostrożnie Evangeline. – Naprawdę uważasz, że zrobiłeś wszystko, aby wydostać się z Wrzeszczącej Chaty?
– Wierz mi, przebywanie w niej nie sprawiało mi przyjemności – odpowiedział opryskliwie.
– Tak? A próbowałeś rozwalić ścianę?
Chłopak wstrzymał oddech, a Evangeline bez słowa odwróciła się na pięcie i wyszła z sali. Jeśli chciała mu dobiec, to wyszło jej to doskonale.
~*~
Kiedy rano Bill wybłagał u pani Pomfrey wyjście ze skrzydła szpitalnego przed śniadaniem miał tylko jeden cel. Znaleźć Evangeline i wyjaśnić jej wszystko, co stało się minionego dnia. Miał wielką nadzieję, że rozmowa ta przyniesie mu ulgę, a dziewczyna… cóż,  że go zrozumie, okaże współczucie i powie, że się martwiła. Istotnie tak się nie stało. Może faktycznie miał zbyt wiele wiary w ludzi? Może jego wyobrażenie o Potter było zgoła inne niż powinno? A może miała powód, aby tak się zachować? Jak zwykle zimno i oschle… z tysiącem pomysłów na minutę, jak poradzić sobie w opresji. Ciekawe, czy gdyby rzeczywiście była w takiej sytuacji, to pomyślałaby o tym wszystkim. Tego nie mógł wiedzieć. Ale mógł przyznać się przed sobą, że dawno nie był tak wściekły.
Stał przed gabinetem Gebina od piętnastu minut i zastanawiał się, czy od razu powinien wejść do środka, czy poczekać na Beatrice na korytarzu. Bez większego zastanowienia wybrał dugą opcję. Im mniej czasu spędzi z okropnym nauczycielem tym lepiej. Zabawne, że w tamtym momencie pomyślał, że wolałby cały dzień czyścić śmierdzące fiolki Snape’a niż przekraczać próg tego gabinetu.
– Tak szybko przyszedłeś? – Usłyszał głos Beatrice po kilku minutach. – Cieszę się, że na mnie poczekałeś.
Kiedy chłopak opuszczał skrzydło szpitalne nad ranem, to ona jeszcze spała, więc nie mieli szansy zamienić ze sobą słowa o swojej wspólnej przygodzie. Bea wyglądała całkiem normalnie, choć jej twarz nadal była lekko blada, a pod oczami malowały się delikatne sińce.
– Rozmawiałam chwilę z profesorem Flitwickiem – dodała po chwili. – Był wyraźnie przejęty całym zajściem, więc chyba nam wierzy. Mówił, że porozmawia o tym z dyrektorem. Zapytałam, czy może się wstawić za nami w związku z tym szlabanem, to mocno się zmieszał. Gebin podobno wyjaśnił nauczycielom, że kara nie jest za wałęsanie się po nocach, ale za bezczelność.
– Jasne… – burknął Bill. – On to potrafi się wybielić. Kiedy jeszcze pracował w brygadzie uderzeniowej, to pewnie zasłuchał się tyle bajeczek od przestępców, że teraz pewnie wykorzystuje ich sztuczki.
– Pewnie tak… A ty, Bill, jak się czujesz? Rozmawiałeś z Potter? Mocno jest wściekła?
Chłopak już chciał jej odpowiedzieć, że nie ma ochoty na rozmowę na ten temat, jednak wtem otworzyły się drzwi od gabinetu nauczyciela. Przygarbiony, starszy mężczyzna stał w progu podparty na swojej drewnianej lasce i łypał na nich groźnie.
– Co to za pogaduchy pod moim gabinetem? – zapytał, plując przy tym na stojącego bliżej Billa. – Właźcie!
Uczniowie popatrzyli po sobie, ale nie mając innego wyjścia wkroczyli do środka.
Gabinet profesora Gebina był najnudniejszym miejscem w Hogwarcie (a przynajmniej takie sprawiał wrażenie na pierwszy rzut oka). Komnata była niewielka, ale zdawała się przestronna przez panujący tam minimalizm. Stało w niej tylko masywne, drewniane biurko z wygodnym krzesłem profesora i mniejszy stoliczek z dwoma niskimi, twardymi stołkami, który najwyraźniej został tam dostawiony na potrzeby szlabanu. Nie było tu żadnych półek, książek czy bibelotów, które miałby ocieplić wizerunek Gebina i powiedzieć o nim cokolwiek. Nawet blat biurka był sterylnie czysty. Leżał tam tylko pergamin, kałamarz z atramentem oraz stał mosiężny świecznik z niemal wypaloną świecą.
– Siadajcie – burknął mężczyzna, wskazując im uprzednio przygotowane miejsca.
 Bill uznał, że to dość upokarzające, że muszą siedzieć na niskich, drewnianych stołkach, przy stoliku, pod który nawet nie mieszczą mu się nogi. Po minie Beatrice był pewny, że w głowie ma dokładnie to samo. Różnica była jednak taka, że ona był sporo niższa od niego i nie wyglądała na tym taborecie jak kompletna idiotka.
– Waszym zadaniem będzie napisanie eseju pod tytułem: Dlaczego Ministerstwo Magii pozwala na nierówne traktowanie więźniów Azkabanu? – powiedział, rozdając im pergamin. – Chciałbym, abyście w szczególności uwzględnili przypadki najgroźniejszych Śmierciożerców i fakt, że nie zostali oni skazani na pocałunek dementora, na który bezsprzecznie zasłużyli.
– Panie profesorze – odezwała się ostrożnie Beatrice. – Być może to ignorancja z mojej strony, ale ja nie mam zdania na ten temat. Poza tym, wydaje mi się, że moja wiedza o wojnie i historii jest zbyt nikła, abym mogła przedstawiać swoje wnioski.
– Masz rację, Doyle – rzekł Gebin. – To ignorancja z twojej strony. Każdy musi mieć zdanie na ten temat, rozumiesz? To jest nasza przeszłość, nasze dziedzictwo! Akurat wasi rodzice walczyli za słuszną sprawę, ale są w Hogwarcie osoby, które nie mogą pochwalić się tak czystym rodowodem. Powiecie, że nie należy ich piętnować za błędy rodziców? Może jest w tym trochę racji, ale weźcie pod uwagę, jak oni się z tym kryją, nikt nie mówi otwarcie o tym, że jego ojciec wspierał Sami-Wiecie-Kogo. A dlaczego?
– Dlatego, że boją się tego piętnowania, o którym pan wspomniał – odpowiedział Bill niechętnie.
– Nie, Weasley – fuknął agresywnie Gebin. – Bo stoją po tej samej stronie! Po stronie zła.
– Tylko że Sam-Wiesz-Kto nie żyje – burknęła Bea, a Bill zauważył, że uśmiechnęła się delikatnie.
– To przeświadczenie nas zgubi – wyszeptał nauczyciel, a jego twarz zdawała się być dziwnie mroczna. – Rozumiecie? Jeśli nawet Sami-Wiecie-Kto już nigdy nie powróci, to w Azkabanie są ludzie, którzy tak głęboko wierzą w jego ideały, że prędzej czy później połączą siły i jakoś stamtąd uciekną. A kto im pomoże? Ich dzieci, które teraz spokojnie uczą się w Hogwarcie.
Bzdura – pomyślał Bill, ale nie powiedział tego na głos. Bea też milczała, choć po jej minie dało się poznać, że również uznała Gebina za kompletnego wariata. Komentowanie i podtrzymywanie tej dyskusji nie miało jednak sensu. W milczeniu wyciągnęli swoje pióra i kałamarze.
Chłopak wziął się za pisanie. Jeśli z tej dyskusji wyniknęło coś dobrego, to tylko to, że znalazł punkt zaczepienia i wiedział, czego nauczyciel oczekuje od tych prac. Budowanie zdań szło mu opornie, a myśli nadal uciekały w stronę Evangeline i jej napiętej twarzy. Śmierciożercy ukrywali się za maskami. Ona też nosiła maskę. Chowała za nią wszystkie swoje uczucia i emocje, choć dziś chyba na chwilę dała im upust. Najbardziej sobą była wówczas w Wielkiej Sali, kiedy krzyknęła na niego i nazwała go idiotą… Wówczas jej czarne oczy były jeszcze większe niż zwykle i lśniły. Może faktycznie się o niego martwiła… jeśli tak, to czy tak trudno było okazać przynajmniej odrobinę współczucia? Bill nie chciał litości. Absolutnie nie o to mu chodziło, chciał po prostu, aby pokazała mu, że jej też zależy. Chłopak widział, jak czasem zerkała na Walkera. Marszczyła wówczas brwi i nagryzała wargę. Śledziła go wzrokiem.
Bill poczuł delikatne kopnięcie pod stołem. To Bea wyrwała go z zamyślenie. Podbródkiem wskazała na jego pergamin, na którym znalazły się tylko trzy zdania i sporej wielkości kleks. Dziewczyna natomiast spłodziła dwa pokaźne akapity i najwyraźniej wena jej nie opuszczała.
Bill westchnął i chwycił świeżą rolkę papieru. Kątem oka dostrzegł, że Gebin nie zwraca na nich najmniejszej uwagi i pogrążony jest w lekturze prac domowych. Weasley nie wiedział, czyje prace sprawdza, ale nie wyglądało to najlepiej, ponieważ wszystko zamaszyście kreślił czerwonym atramentem.
Chłopak skarcił się w duchu za tracenie czasu i myślenie o Evangeline i Walkerze w najmniej odpowiednim momencie i ponownie zabrał się za swój esej. Tym razem szło mu lepiej. Próbował wczuć się w sytuację wojny i wyobrażał sobie że jest sierotą. Co by czuł, gdyby jakiś Śmierciożerca zamordował jego rodziców, a on zostałby sam z licznym rodzeństwem? Był najstarszy, więc czułby moralny obowiązek, aby zająć się tymi młodszymi. Byłby zapewne niesamowicie wściekły i jedyne o czym by marzył, to aby mordercę spotkała najwyższa z możliwych kar – pocałunek dementora.
Puścił wodze fantazji i nawet udało mu się wymyślić kilka chwytliwych, pełnych emocji zdań. Próbował się też wczuć w inne role. Wyobraził sobie, że jest dorosły, ma żonę i dwójkę dzieci. Nagle mordują jego ukochaną, a on zostaje sam z maluchami, które każdej nocy płaczą za matką. Wówczas też zalałaby go fala bezsilności i wściekłości. A co gdyby jego piękna żona jednak przeżyła, ale do końca życia naznaczona byłaby okropną klątwą? Gdyby jej cudowna twarz była oszpecona, albo postradała zmysły i nie rozpoznawała własnych dzieci? Czy to nie byłoby gorsze od śmierci?
I wówczas zdał sobie sprawę z jeszcze jednego faktu. Kobieta, którą widział oczami wyobraźni w niczym nie przypominała Evangeline Potter. Była jej zupełnym przeciwieństwem. Miała piękne ciało, jędrne piersi i zaokrąglone biodra. Skórę miała jasną i gładką, uśmiechała się, ukazując równe, białe zęby, a jej jasne loki opadały na smukłe ramiona. Była idealna… nawet coś do niego mówiła i wyciągała smukłe ręce. I kiedy chłopak miał zupełnie zatracić się w tym obrazie, to nagle zupełnie niespodziewanie, coś głośno huknęło.
Bill skołowany uniósł głowę i zdał sobie sprawę, że Beatrice również rozgląda się po gabinecie. Nawet Gebin podniósł się z krzesła i zmarszczył brwi.
Wtem dziwne odgłosy się nasiliły i chłopak już wiedział, że dochodzą one z korytarza.
– Co tam się, do diabła, dzieje – burknął nauczyciel. – To pewnie znów sprawka Irytka… Siedźcie tu, zaraz wracam.
Gebin pokuśtykał na korytarz, zostawiając za sobą uchylone drzwi.
– Słuchaj, Bill, możesz wziąć się za robotę? – zapytała Bea, wskazując jego nieszczęsny esej, który nawet w połowie nie był tak długi jak jej. – Zamierzam to jak najszybciej skończyć i się stąd zmywam. Nie będę na ciebie czekać.
– Dobrze już, dobrze – burknął chłopak. – Nie mogę zebrać myśli.
Bill lekko pozazdrościł, że koleżanka ma już tak wiele, więc z impetem zamoczył stalówkę w atramencie, a potem stanowczo zbyt mocno przycisnął ją do pergaminu. Nie dość, że zrobił ogromnego kleksa, to jeszcze złamał jej czubek.
– Cholera, mam dziś okropnego pecha. Masz zapasowe pióro?
Bea popatrzyła na niego groźnie.
– Nie mam – burknęła, wstając od stołu. – Ale Gebin na pewno ma. Zaraz coś znajdę.
– Oszalałaś? – zapytał Bill, oczyszczając pergamin z wylanego atramentu. – Poczekam na niego. Nie chcę, aby cię przyłapał.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Podeszła do burka i omiotła je wzrokiem. Pióro nauczyciela zanurzone było w czerwonym atramencie i raczej nie miała zamiaru brać tego, którego używał. Nie zwracając uwagi na Bill otworzyła pierwszą szufladę biurka. Zamknęła ja tak szybko, że chłopak był pewny, że nic nie znalazła, Tak samo było z drugą. Przy trzeciej się zawahała, a potem wyjęła niewielki oprawiony w skórę notes.
– Co to? – zapytała sama siebie i przewertowała szybko kartki. – Hej, Bill, to jakiś pamiętnik.
– Odłóż to, Bea, jak Gebin wróci, to dostaniesz miesięczny szlaban.
Dziewczyna go zignorowała. Zatrzymała się na jakiejś przypadkowej stronie i wiodła wzrokiem po zapisanych zdaniach. Jej oczy stawały się coraz większe, a Bill czuł narastające przerażenie. Z korytarza dochodziły go podniesiony głos Gebina, który najwyraźniej pastwił się teraz nad sprawcą całego hałasu i zamieszania.
– Na Merlina… – wyszeptała Beatrice, a jej twarz pobladła. – Posłuchaj tego, Bill…
Rozwiązanie zbliża się wielkimi krokami. Jestem niespokojna i moje maleństwo również. Każdego dnia modlę się, aby mój ukochany uwolnił mnie z tego piekła. Mój ojciec trzyma mnie pod kluczem, nie mogę wysłać mu nawet krótkiej wiadomości, wyjaśnić, że moja choroba jest tylko przygrywką, aby nikt nie dowiedział się, że noszę pod sercem jego dziecko. Kolejnego członka jego dumnego rodu. Napisałabym mu, że nie winię go za to, co mówią o nim i jego rodzinie. Nie wierzę, że wspierają Voldemorta. Mój ojciec kłamie, to on jest największym złem. Już dawno mnie przeklął. Powiedział, że dziecko urodzi się tak samo brudne jak ja. Mówi, że się go pozbędzie, że nigdy go nie zobaczę. Nie mogę na to pozwolić.
Beatrice zrobiła pauzę.
– Wiesz, do kogo należał ten dziennik? – zapytała, otwierając go na pierwszej stronie. – Do Ruth Mery Gebin.
Obydwoje popatrzyli na siebie w milczeniu, a potem Bill usłyszał charakterystyczny stukot laski profesora. Gebin wracał.
– Idzie – ostrzegł ostro koleżankę. – Odłóż to.
Beatrice nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Zatrzasnęła głośno szufladę i niemal rzuciła się na taboret. Usiadła na nim dokładnie w tym samym momencie, w którym Gebin wszedł do gabinetu.
– Parszywi uczniowie – burknął pod nosem. – Nie mają szacunku do szkolnego mienia. A wy co? Nie wyjdziecie stąd dopóki nie zapiszecie przynajmniej dwóch rolek pergaminu.
– Pani profesorze – zaczął ostrożnie Bill. – Czy ma pan pożyczyć pióro?
– Nie masz zapasowego? I jak tacy ludzie jak wy, mają nas w przyszłości bronić przed atakami Śmierciożerców.
~*~
 Z gabinetu wyszli późno, ponieważ przez kolejne godziny żadne z nich nie potrafiło skupić się na eseju. Szli chwilę w milczeniu, a potem odezwała się Beatrice:
– Co z tym zrobimy? – zapytała.
– Nic.
– Jak to nic? Gebin więził swoją córkę!
– Skąd wiesz, że była to jego córka, może to dziennik jego siostry albo coś? Poza tym, on jest stary, to było wiele lat temu. Spojrzałaś w ogóle na datę nad wpisem?
– Nie – przyznała szczerze Beatrice. – Ale nie może być aż tak stary, skoro ta dziewczyna wspomina w nim o Śmierciożercach. Wojna skończyła się siedem lat temu! Bill, ten facet to wariat!
Chłopak przystanął na chwilę i zastanowił się nad jej słowami.
– To prawda – przyznał. – Ale ma w tym trochę racji… Gdyby śmierciożercy zabili twoją rodzinę, to chciałabyś zemsty, chciałabyś, aby wymierzono im odpowiednią karę. Dlaczego więc Ministerstwo Magii dalej trzyma ich przy życiu?
– Tego nie wiem – szepnęła Bea. – Ale wiem, że bez względu na to, ilu Śmierciożerców by zginęło, to i tak nie wróciłoby życia tym, których ja straciłam. Czy pocałunek dementora to faktycznie najgorsza kara? Gdybym ja miała wybierać, to wolałabym życie bez świadomości niż dożywotnie męczarnie w Azkabanie.
Słowa Beatrice mocno go zaskoczyły. Patrzyła na niego z niekrywaną pewnością siebie i błyskiem w oczach. Była tak pewna swoich słów, że Bill w jednej chwili stał się przy niej dziwnie mały. Chyba jeszcze nigdy nie widział jej tak walecznej i zaciętej.
– Masz rację – przyznał. – Przepraszam, ten dzień jest jeszcze gorszy niż wczorajszy… A przez ten esej niepotrzebnie się nakręciłem. To wszystko jest chyba zbyt skomplikowane. Pamiętam, jak na wojnie zginęli moi wujkowie. Mama była załamana. Omal nie straciła ciąży. To był ciężki czas, ale byłem zbyt młody, aby to pojąć. I chyba nadal jestem…
Bea przytaknęła bardzo powoli, a potem chwyciła go delikatnie za rękę. Chłopak w pierwszej chwili chciał się wyrwać, ale potem uznał, że ten dotyk wcale mu nie przeszkadza. Miała ciepłe dłonie. Nie przeszywał go chłód, który czuł od skóry Evangeline.
– Obyśmy nigdy nie musieli tego rozumieć – powiedziała. – Gebin to świr, ale kiedy mówi o zjednoczeniu Śmierciożerców, to przechodzi mnie dreszcz. To dość irracjonalne, ale trochę się boję.
– Myślę, że nie ma potrzeby nakręcać się w tej chwili. Nie stanie się to ani dziś ani jutro. A co do tego pamiętnika… Uważam, że nie powinniśmy grzebać w sprawach, które nas nie dotyczą. Mamy już dostatecznie dużo kłopotów.
Beatrice przytaknęła niechętnie, a potem dodała:
– Jakim trzeba być człowiekiem, aby przekląć córkę, bo zaszła w ciążę z synem Śmierciożerców…
Bill nie odpowiedział. Puścił dłoń Beatrice i pożegnał się. Był strasznie zmęczony i czuł ból w kolanach od siedzenia na za niskim stołku. Marzył tylko o tym, aby wrócić do Wieży Gryffindoru, wziąć ciepły prysznic i zaszyć się w łóżku, odgradzając od współlokatorów ciężkimi kotarami.
Chłopak naprawdę był pewny, że tego dnia nie może już go spotkać nic złego, jednak nie pomyślał, że kłopoty mają to do siebie, że lubią przyciągać kolejne. Kiedy przeszedł przez dziurę za portretem Grubej Damy, to od razu zauważył niemałe poruszenie w pokoju wspólnym.
Większość Gryfonów stłoczona była wokół czegoś lub kogoś i przekrzykiwała się wzajemnie. Niektórzy siedzieli z boku i szeptali coś cicho.
– Co tu się dzieje? – zapytał Bill dość głośno, czując, że jako prefekt ma do tego prawo.
Tłum się rozstąpił i wówczas chłopak zobaczył sprawcę zamieszania. Na fotelu siedział nie kto inny, jak Gregory Willson. Chłopak był trochę chudszy i bledszy niż Bill go zapamiętał. Miał też trochę inną, krótszą fryzurę. Tylko kpiący uśmiech się nie zmienił. Wyszczerzył on zęby w kierunku Weasleya i nie mógł powstrzymać się od komentarza.
– Witaj, Bill. Mam nadzieję, że dobrze zastępowałeś mnie w roli prefekta naszego domu. Ale nie martw się, teraz przejmę od ciebie część obowiązków, bo z tego co słyszałem masz pełne ręce roboty. Nauka, konkurs, nocne schadzki, randki i szlabany…
– Witaj, Willson – przywitał się cierpko chłopak, czując, na sobie spojrzenie współlokatorów z wieży. – Nie spodziewałem się, że postanowisz wrócić do szkoły. Nie boisz się zaległości?
– Zasze miałem wiedzę wykraczającą poza poziom, więc moje zaległości nie są tak duże, jak mogłoby ci się zdawać. Rozmawiałem z profesor McGonagall i wyraziła ogromną aprobatę w stosunku do mojego samozaparcia i chęci do nauki.
– Uroczo – burknął Bill. – Cóż… w takim razie cieszę się, że czujesz się lepiej.
– Trzeba czegoś więcej niż odwłoków sennych świetlików w czekoladzie aby się mnie pozbyć – dodał jeszcze Willson, kiedy Bill zaczął wycofywać się do sypialni.
Czyli jednak mogło być jeszcze gorzej niż było.
I to dużo gorzej…
* * *
Myślę, że w ostatnich notkach pojawia się sporo informacji, z których można dojść do jakiś sensownych wniosków i wyrobić sobie zdanie o pewnych bohaterach. Jestem więc ciekawa Waszych przemyśleń. Domyślacie się już odpowiedzi na kilka kluczowych pytań, które przewinęły się od początku opka? 


1 komentarz:

Obserwatorzy