W
niedzielny poranek Evangeline Potter zeszła na śniadanie dość wcześnie, ponieważ
dawało jej to nikłe szanse na to, że w Wielkiej Sali będzie niewielu uczniów.
Miała rację. Przysiadła więc na końcu stołu Ślizgonów i nałożyła sobie owsianki
z prażonymi jabłkami i cynamonem. Rozłożyła przed sobą książkę, mając nadzieję,
że lektura pomoże jej zapanować nad myślami. Nic z tego. Czytanie w kółko tego
samego zdania sprawiło, że dała sobie spokój.
Evangeline
miała mętlik w głowie. Kiedy wczorajszego wieczora dowiedziała się, że Bill nie
wrócił z Hogsmeade, to naprawdę zaczęła się o niego martwić. Potem jednak
dobiegła ją informacja, że wraz z nim zaginęła Beatrice Doyle, co odrobinę ją
zaskoczyło. Przez kilka godzin siedziała jak na szpilkach i błąkała się po
korytarzach Hogwartu mając głupią nadzieję, że jednak gdzieś go znajdzie. Do
sypialni przegonił ją Gebin, grożąc szlabanem, choć jeszcze było przed ciszą
nocną. Około dwudziestej drugiej jedna z jej współlokatorek wpadła do
dormitorium z informacją, że się znaleźli i, jak głoszą plotki, zasiedzieli się
gdzieś i stracili poczucie czasu. Później jednak ktoś zdementował te nowości
mówiąc, że Bill wrócił z rozwalonym nosem, a Bea z wybitym barkiem, więc
prawdopodobnie ktoś ich zaatakował. Evangeline sama nie wiedziała, w co ma
wierzyć, ale była na tyle inteligentna, aby domyśleć się, że prawda leży gdzieś
pośrodku.
Jednak
z jakiegoś powodu Bill był widziany w Hogsmeade z Beatrice i z tego na pewno będzie
musiał się wytłumaczyć.
–
Nie ma co, ale akcja. – Rozległ się damski głos po jej prawej stronie, a
Evangeline nie musiała nawet obracać głowy, bo wiedziała, kto się do niej
dosiadł.
Marina
przeczesała dłonią niesforne włosy i nałożyła sobie kilka tostów, parówkę i
jajecznicę na boczku. Ogromna porcja niemal nie mieściła się na jej talerzu.
–
Od kiedy tak wcześnie wstajesz? – zapytała Evangeline, siląc się na naturalny
ton.
–
Specjalnie się poświęciłam, bo wiedziałam, że tu będziesz – odpowiedziała, nabierając
stanowczo zbyt dużo jajecznicy na widelec. – Wczoraj wieczorem próbowałam cię
znaleźć, ale Gebin na mnie nawrzeszczał, że mam spadać.
–
Zabawne… mnie też dopadł i odesłał do pokoju wspólnego – burknęła panna Potter.
– Straszny typ, mam nadzieję, że tradycji stanie się zadość i w przyszłym roku
znów zatrudnią kogoś nowego na nauczyciela obrony przed czarną magią, bo nie
mogę znieść jego osoby – dodała, wzdrygając się znacząco.
–
Fakt, ale ponoć to on uważa się za bohatera, bo odnalazł Beatrice i Billa.
Chociaż z drugiej strony słyszałam już tyle wersji, że sama nie wiem w co
wierzyć. Denis Boot twierdzi, że przylecieli na hipogryfie.
–
Jasne… szkoda, że nie na pegazie – powiedziała Evangeline wpychając sobie do
buzi pełną łyżkę owsianki.
W
jednej chwili poczuła, że ją mdli. A potem odwróciła się nieznacznie i
zauważyła, że do Wielkiej Sali wkroczył nie kto inny, jak profesor Gebin. Idąc
w stronę stołu nauczycielskiego przystanął na chwilę za plecami dziewcząt.
–
Cóż – rzekł przeciągle, a Evangeline naprawdę była pewna, że zaraz zwymiotuje.
– Myślę, że w Hogwarcie powinny istnieć jakieś zasady. Skoro Tiara przydzieliła
was do poszczególnych domów, to spędzajcie posiłki przy własnych stołach.
Dziewczyna
nic nie odpowiedziała, ale zauważyła, że Marina szykowała jakiś komentarz. Gebin
jednak nie był nim zainteresowany, bo natychmiast odszedł.
–
Pacan – burknęła tylko panna Blau. – Evie, dobrze się czujesz? Jesteś blada jak
pergamin.
–
Zemdliło mnie od patrzenia na mieszaninę na twoim talerzu – odburknęła nie do
końca zgodnie z prawdą.
Marina
nic nie powiedziała. Wróciła do konsumpcji śniadania i w ciszy obserwowała, jak
Wielka Sala się zapełnia.
Evangeline
myślami była zupełnie gdzieś indziej. Nie tknęła już owsianki i z trudem
udawało jej się utrzymać wyprostowane plecy. Znów poczuła nieprzyjemne zawroty
głowy, a skóra zaczęła ją okropnie swędzieć. Miała ogromną ochotę podrapać
szyję, łokcie i uda. Musiała wydobyć z siebie ogromne pokłady silnej woli, aby
tego nie zrobić. A wtedy, zupełnie niespodziewanie, ktoś głośno westchnął za
jej plecami.
Dziewczyna
jak poparzona zerwała się z miejsca i stanęła oko w oko z Billem Weasleyem.
Może rzeczywiście był trochę blady, miał też nieumyte włosy i jakiś stary,
powyciągany sweter, ale oprócz tego uśmiechał się do niej zawadiacko, a jego
oczy lśniły.
–
Ty idioto – powiedziała stanowczo za głośno Evie, a mina chłopaka zrzedła. – Ty
cholerny idioto, co ty sobie myślałeś?
Bill
zdawał się być zaskoczony jej wybuchem. Z resztą nie tylko on. W Wielkiej Sali
zrobiło się dziwnie cicho, a wszystkie pary oczu wpatrzone były tylko w nich.
–
Myślę, że to nie jest dobre miejsce na rozmowy – rzekła Marina, wstając z
ławki. – Może pójdziemy gdzieś, gdzie nie ma tylu gapiów?
–
Dobry pomysł – przytaknął Bill, zerkając z niechęcią na stół nauczycielski i
siedzącego za nim profesora Gebina. – Chodź.
Słowo
chodź skierowane było ewidentnie do
Evangeline, ale Marina również ruszyła za nimi i nikt nie kwapił się jej
pogonić.
We
trójkę weszli do pustej klasy, w której panował półmrok i chłód. Evangeline
potarła przedramiona, a przy okazji podrapała się nieznacznie.
–
Wiem, że wczoraj zawaliłem na całej linii – zaczął Bill. – Naprawdę nie
zrobiłem tego specjalnie. Nawet teraz wracam prosto ze skrzydła szpitalnego.
Powinienem iść się ogarnąć, ale chciałem najpierw spotkać się z tobą.
–
Och, jestem wzruszona – burknęła dziewczyna.
–
Nie bądź złośliwa, Evie – upomniała ją Marina. – Może najpierw niech Bill nam
wyjaśni, jak to się stało, że wraz z Beatrice zgubił się w Hogsmeade.
–
Nie zgubiliśmy się – wyjaśnił szybko. – Po prostu na siebie wpadliśmy i
chcieliśmy razem zrobić zakupy. To chyba nie jest zabronione?
–
Czy ja mam o to pretensje? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Evangeline. – Chcę
tylko wiedzieć, co się takiego stało, że wszyscy nauczyciele was szukali.
–
Próbuję do tego dojść. Kiedy wychodziliśmy ze sklepu Derwisza i Bangesa, to
zawiał ostry wiatr i zerwał czapkę Beatrice. Poszliśmy jej szukać.
Evangeline
z trudem powstrzymała prychnięcie.
–
To najgłupsza rzecz , jaką słyszałam. Szukaliście czapki do nocy? – zapytała,
nie siląc się nawet ukryć ironii w głosie.
–
Nie – odpowiedział wyraźnie zniecierpliwiony Bill. – Możesz przestać mi
przerywać? Czapkę znaleźliśmy obok Wrzeszczącej Chaty. Przeszedłem przez płot,
aby ją przynieść Beatrice i…
–
Czekaj, po co przełaziłeś przez płot? – Tym razem wtrąciła się Marina, choć
sądząc po minie, Evangeline chciała zapytać dokładnie o to samo. – Przecież
mogłeś ją przywołać zaklęciem, nie?
–
Tak, mogłem, ale nie pomyślałem, okej? Musicie się nade mną pastwić? Poszedłem
po tę cholerną czapkę, a wtedy usłyszałem dziwne dźwięki i krzyki dobiegające z
chaty. Myślałem, że ktoś potrzebuje pomocy, więc tam wszedłem. Beatrice poszła
za mną. Przecisnęliśmy się przez takie małe okienko do spiżarki, ale w środku
nikogo nie było. Kiedy chcieliśmy wracać, okno było zaryglowane. Ktoś chciał
nas tam uwięzić.
Bill
wypowiedział te słowa na jednym wdechu, aby tym razem mu nie przerwały. Kiedy
zamilkł, dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
–
Więc mówisz, że usłyszałeś podejrzane dźwięki z budynku, który nosi miano
najbardziej nawiedzonego przez duchy domu w Wielkiej Brytanii? – zapytała
powoli Evangeline.
–
Jeśli chcesz wiedzieć, to w środku nie było ani jednego ducha – odpowiedział
szybko Bill.
–
A co było? – dociekała Marina. – Też chciałabym zobaczyć Wrzeszczącą Chatę od
środka.
–
Nic ciekawego – stwierdził Bill, wzruszając ramionami. – Stare, poniszczone
meble i mnóstwo śmieci i kurzu. Siedzieliśmy tam kilka dobrych godzin. Było
strasznie zimno, ale wszystkie drzwi i okna były zapieczętowana.
–
A był tam kominek? – wtrąciła znów Evangeline, dostrzegając tym samym, że żyłka
na czole Billa zaczęła niebezpiecznie pulsować.
–
Tak, był.
–
To dlaczego nie rozpaliliście w nim ognia? Gdyby ktoś zobaczył dym, to na pewno
poszedłby to sprawdzić. Wówczas by was znaleźli.
–
A pomyślałaś, co by się stało, gdyby szyb wentylacyjny był zapchany? Udusilibyśmy
się – sprecyzowała Bill wyraźnie wkurzony. – Następnym razem postaram się
utknąć gdzieś z tobą, bo widzę, że masz mnóstwo świetnych pomysłów.
–
Po prostu staram się robić użytek z własnego mózgu.
–
Możecie się nie kłócić? – zapytała nieśmiało Marina. – Wiesz, Bill, Evie jest
zła, bo ją wystawiłeś, ale rozumiemy, że nie mogłeś jej poinformować, że
spóźnisz się o te skromne sześć godzin. Powiedz lepiej, jak wam się w końcu
udało wydostać.
Bill
się zawahał. Evangeline dokładnie obserwowała jego twarz i była niemal pewna,
że coś próbuje przed nią ukryć.
–
Znaleźliśmy tunel – powiedział w końcu. – Łączy on Wrzeszczącą Chatę z
Hogwartem. Problem w tym, że wyjście z niego jest tuż pod Bijącą Wierzbą, która
omal nas nie zabiła.
–
Czyli można opuścić Hogwart? – zapytała Marina, a jej głos zadrżał lekko.
–
Nie sądzę, aby dało się bez szwanku przejść obok wierzby – odpowiedział Bill,
wzruszając ramionami. – Poza tym, Wrzeszcząca Chata jest pułapką. Nie da się z
niej wydostać. Ktoś nas tam zwabił i uwięził. Wraz z Beatrice podejrzewamy, że
jest to ta sama osobo, która poluje na uczestników konkursu.
Evangeline
zamyśliła się na chwilę. Przypomniała sobie zamach na Gregory’ego Willsona i
jej okropne samopoczucie przed świętami. Przypomniała sobie o anonimowych
listach i przyznała przed sobą, że znów czuje się coraz gorzej. Pomyślała
nawet, że najlepiej by było, gdyby wszyscy uczestnicy konkursu usiedli wspólnie
i wyjaśnili, co im się przytrafiło, co wiedzą i jakie mają podejrzenia. Może
wówczas doszliby do jakiś wspólnych wniosków i mogli w końcu powiedzieć o tym
nauczycielom.
–
Na błoniach natknęliśmy się na Gebina – kontynuował Bill, wyrywając ją z
zamyślenia. – Dostaliśmy szlaban za szwendanie się po nocach. Odrobimy go, ale
potem pójdę wszystko wyjaśnić profesor McGonagall.
–
Bill – zaczęła ostrożnie Evangeline. – Naprawdę uważasz, że zrobiłeś wszystko,
aby wydostać się z Wrzeszczącej Chaty?
–
Wierz mi, przebywanie w niej nie sprawiało mi przyjemności – odpowiedział
opryskliwie.
–
Tak? A próbowałeś rozwalić ścianę?
Chłopak
wstrzymał oddech, a Evangeline bez słowa odwróciła się na pięcie i wyszła z
sali. Jeśli chciała mu dobiec, to wyszło jej to doskonale.
~*~
Kiedy
rano Bill wybłagał u pani Pomfrey wyjście ze skrzydła szpitalnego przed
śniadaniem miał tylko jeden cel. Znaleźć Evangeline i wyjaśnić jej wszystko, co
stało się minionego dnia. Miał wielką nadzieję, że rozmowa ta przyniesie mu
ulgę, a dziewczyna… cóż, że go zrozumie,
okaże współczucie i powie, że się martwiła. Istotnie tak się nie stało. Może
faktycznie miał zbyt wiele wiary w ludzi? Może jego wyobrażenie o Potter było
zgoła inne niż powinno? A może miała powód, aby tak się zachować? Jak zwykle
zimno i oschle… z tysiącem pomysłów na minutę, jak poradzić sobie w opresji.
Ciekawe, czy gdyby rzeczywiście była w takiej sytuacji, to pomyślałaby o tym
wszystkim. Tego nie mógł wiedzieć. Ale mógł przyznać się przed sobą, że dawno
nie był tak wściekły.
Stał
przed gabinetem Gebina od piętnastu minut i zastanawiał się, czy od razu
powinien wejść do środka, czy poczekać na Beatrice na korytarzu. Bez większego
zastanowienia wybrał dugą opcję. Im mniej czasu spędzi z okropnym nauczycielem
tym lepiej. Zabawne, że w tamtym momencie pomyślał, że wolałby cały dzień
czyścić śmierdzące fiolki Snape’a niż przekraczać próg tego gabinetu.
–
Tak szybko przyszedłeś? – Usłyszał głos Beatrice po kilku minutach. – Cieszę
się, że na mnie poczekałeś.
Kiedy
chłopak opuszczał skrzydło szpitalne nad ranem, to ona jeszcze spała, więc nie
mieli szansy zamienić ze sobą słowa o swojej wspólnej przygodzie. Bea wyglądała całkiem normalnie, choć jej twarz nadal
była lekko blada, a pod oczami malowały się delikatne sińce.
–
Rozmawiałam chwilę z profesorem Flitwickiem – dodała po chwili. – Był wyraźnie
przejęty całym zajściem, więc chyba nam wierzy. Mówił, że porozmawia o tym z
dyrektorem. Zapytałam, czy może się wstawić za nami w związku z tym szlabanem,
to mocno się zmieszał. Gebin podobno wyjaśnił nauczycielom, że kara nie jest za
wałęsanie się po nocach, ale za bezczelność.
–
Jasne… – burknął Bill. – On to potrafi się wybielić. Kiedy jeszcze pracował w
brygadzie uderzeniowej, to pewnie zasłuchał się tyle bajeczek od przestępców,
że teraz pewnie wykorzystuje ich sztuczki.
–
Pewnie tak… A ty, Bill, jak się czujesz? Rozmawiałeś z Potter? Mocno jest
wściekła?
Chłopak
już chciał jej odpowiedzieć, że nie ma ochoty na rozmowę na ten temat, jednak
wtem otworzyły się drzwi od gabinetu nauczyciela. Przygarbiony, starszy
mężczyzna stał w progu podparty na swojej drewnianej lasce i łypał na nich
groźnie.
–
Co to za pogaduchy pod moim gabinetem? – zapytał, plując przy tym na stojącego
bliżej Billa. – Właźcie!
Uczniowie
popatrzyli po sobie, ale nie mając innego wyjścia wkroczyli do środka.
Gabinet
profesora Gebina był najnudniejszym miejscem w Hogwarcie (a przynajmniej takie
sprawiał wrażenie na pierwszy rzut oka). Komnata była niewielka, ale zdawała
się przestronna przez panujący tam minimalizm. Stało w niej tylko masywne,
drewniane biurko z wygodnym krzesłem profesora i mniejszy stoliczek z dwoma
niskimi, twardymi stołkami, który najwyraźniej został tam dostawiony na
potrzeby szlabanu. Nie było tu żadnych półek, książek czy bibelotów, które
miałby ocieplić wizerunek Gebina i powiedzieć o nim cokolwiek. Nawet blat
biurka był sterylnie czysty. Leżał tam tylko pergamin, kałamarz z atramentem
oraz stał mosiężny świecznik z niemal wypaloną świecą.
–
Siadajcie – burknął mężczyzna, wskazując im uprzednio przygotowane miejsca.
Bill uznał, że to dość upokarzające, że muszą
siedzieć na niskich, drewnianych stołkach, przy stoliku, pod który nawet nie
mieszczą mu się nogi. Po minie Beatrice był pewny, że w głowie ma dokładnie to
samo. Różnica była jednak taka, że ona był sporo niższa od niego i nie
wyglądała na tym taborecie jak kompletna idiotka.
–
Waszym zadaniem będzie napisanie eseju pod tytułem: Dlaczego Ministerstwo Magii pozwala na nierówne traktowanie więźniów Azkabanu?
– powiedział, rozdając im pergamin. – Chciałbym, abyście w szczególności
uwzględnili przypadki najgroźniejszych Śmierciożerców i fakt, że nie zostali
oni skazani na pocałunek dementora, na który bezsprzecznie zasłużyli.
–
Panie profesorze – odezwała się ostrożnie Beatrice. – Być może to ignorancja z
mojej strony, ale ja nie mam zdania na ten temat. Poza tym, wydaje mi się, że
moja wiedza o wojnie i historii jest zbyt nikła, abym mogła przedstawiać swoje
wnioski.
–
Masz rację, Doyle – rzekł Gebin. – To ignorancja z twojej strony. Każdy musi
mieć zdanie na ten temat, rozumiesz? To jest nasza przeszłość, nasze
dziedzictwo! Akurat wasi rodzice walczyli za słuszną sprawę, ale są w Hogwarcie
osoby, które nie mogą pochwalić się tak czystym rodowodem. Powiecie, że nie
należy ich piętnować za błędy rodziców? Może jest w tym trochę racji, ale
weźcie pod uwagę, jak oni się z tym kryją, nikt nie mówi otwarcie o tym, że
jego ojciec wspierał Sami-Wiecie-Kogo. A dlaczego?
–
Dlatego, że boją się tego piętnowania, o którym pan wspomniał – odpowiedział
Bill niechętnie.
–
Nie, Weasley – fuknął agresywnie Gebin. – Bo stoją po tej samej stronie! Po
stronie zła.
–
Tylko że Sam-Wiesz-Kto nie żyje – burknęła Bea, a Bill zauważył, że uśmiechnęła
się delikatnie.
–
To przeświadczenie nas zgubi – wyszeptał nauczyciel, a jego twarz zdawała się
być dziwnie mroczna. – Rozumiecie? Jeśli nawet Sami-Wiecie-Kto już nigdy nie
powróci, to w Azkabanie są ludzie, którzy tak głęboko wierzą w jego ideały, że
prędzej czy później połączą siły i jakoś stamtąd uciekną. A kto im pomoże? Ich
dzieci, które teraz spokojnie uczą się w Hogwarcie.
Bzdura – pomyślał Bill, ale nie powiedział tego na głos. Bea też
milczała, choć po jej minie dało się poznać, że również uznała Gebina za
kompletnego wariata. Komentowanie i podtrzymywanie tej dyskusji nie miało
jednak sensu. W milczeniu wyciągnęli swoje pióra i kałamarze.
Chłopak
wziął się za pisanie. Jeśli z tej dyskusji wyniknęło coś dobrego, to tylko to,
że znalazł punkt zaczepienia i wiedział, czego nauczyciel oczekuje od tych
prac. Budowanie zdań szło mu opornie, a myśli nadal uciekały w stronę
Evangeline i jej napiętej twarzy. Śmierciożercy ukrywali się za maskami. Ona
też nosiła maskę. Chowała za nią wszystkie swoje uczucia i emocje, choć dziś
chyba na chwilę dała im upust. Najbardziej sobą była wówczas w Wielkiej Sali,
kiedy krzyknęła na niego i nazwała go idiotą…
Wówczas jej czarne oczy były jeszcze większe niż zwykle i lśniły. Może
faktycznie się o niego martwiła… jeśli tak, to czy tak trudno było okazać
przynajmniej odrobinę współczucia? Bill nie chciał litości. Absolutnie nie o to
mu chodziło, chciał po prostu, aby pokazała mu, że jej też zależy. Chłopak
widział, jak czasem zerkała na Walkera. Marszczyła wówczas brwi i nagryzała
wargę. Śledziła go wzrokiem.
Bill
poczuł delikatne kopnięcie pod stołem. To Bea wyrwała go z zamyślenie.
Podbródkiem wskazała na jego pergamin, na którym znalazły się tylko trzy zdania
i sporej wielkości kleks. Dziewczyna natomiast spłodziła dwa pokaźne akapity i
najwyraźniej wena jej nie opuszczała.
Bill
westchnął i chwycił świeżą rolkę papieru. Kątem oka dostrzegł, że Gebin nie
zwraca na nich najmniejszej uwagi i pogrążony jest w lekturze prac domowych.
Weasley nie wiedział, czyje prace sprawdza, ale nie wyglądało to najlepiej,
ponieważ wszystko zamaszyście kreślił czerwonym atramentem.
Chłopak
skarcił się w duchu za tracenie czasu i myślenie o Evangeline i Walkerze w
najmniej odpowiednim momencie i ponownie zabrał się za swój esej. Tym razem
szło mu lepiej. Próbował wczuć się w sytuację wojny i wyobrażał sobie że jest
sierotą. Co by czuł, gdyby jakiś Śmierciożerca zamordował jego rodziców, a on
zostałby sam z licznym rodzeństwem? Był najstarszy, więc czułby moralny
obowiązek, aby zająć się tymi młodszymi. Byłby zapewne niesamowicie wściekły i
jedyne o czym by marzył, to aby mordercę spotkała najwyższa z możliwych kar –
pocałunek dementora.
Puścił
wodze fantazji i nawet udało mu się wymyślić kilka chwytliwych, pełnych emocji
zdań. Próbował się też wczuć w inne role. Wyobraził sobie, że jest dorosły, ma
żonę i dwójkę dzieci. Nagle mordują jego ukochaną, a on zostaje sam z
maluchami, które każdej nocy płaczą za matką. Wówczas też zalałaby go fala
bezsilności i wściekłości. A co gdyby jego piękna żona jednak przeżyła, ale do
końca życia naznaczona byłaby okropną klątwą? Gdyby jej cudowna twarz była
oszpecona, albo postradała zmysły i nie rozpoznawała własnych dzieci? Czy to
nie byłoby gorsze od śmierci?
I
wówczas zdał sobie sprawę z jeszcze jednego faktu. Kobieta, którą widział oczami
wyobraźni w niczym nie przypominała Evangeline Potter. Była jej zupełnym
przeciwieństwem. Miała piękne ciało, jędrne piersi i zaokrąglone biodra. Skórę miała
jasną i gładką, uśmiechała się, ukazując równe, białe zęby, a jej jasne loki
opadały na smukłe ramiona. Była idealna… nawet coś do niego mówiła i wyciągała
smukłe ręce. I kiedy chłopak miał zupełnie zatracić się w tym obrazie, to nagle
zupełnie niespodziewanie, coś głośno huknęło.
Bill
skołowany uniósł głowę i zdał sobie sprawę, że Beatrice również rozgląda się po
gabinecie. Nawet Gebin podniósł się z krzesła i zmarszczył brwi.
Wtem
dziwne odgłosy się nasiliły i chłopak już wiedział, że dochodzą one z
korytarza.
–
Co tam się, do diabła, dzieje – burknął nauczyciel. – To pewnie znów sprawka
Irytka… Siedźcie tu, zaraz wracam.
Gebin
pokuśtykał na korytarz, zostawiając za sobą uchylone drzwi.
–
Słuchaj, Bill, możesz wziąć się za robotę? – zapytała Bea, wskazując jego
nieszczęsny esej, który nawet w połowie nie był tak długi jak jej. – Zamierzam
to jak najszybciej skończyć i się stąd zmywam. Nie będę na ciebie czekać.
–
Dobrze już, dobrze – burknął chłopak. – Nie mogę zebrać myśli.
Bill
lekko pozazdrościł, że koleżanka ma już tak wiele, więc z impetem zamoczył
stalówkę w atramencie, a potem stanowczo zbyt mocno przycisnął ją do pergaminu.
Nie dość, że zrobił ogromnego kleksa, to jeszcze złamał jej czubek.
–
Cholera, mam dziś okropnego pecha. Masz zapasowe pióro?
Bea
popatrzyła na niego groźnie.
–
Nie mam – burknęła, wstając od stołu. – Ale Gebin na pewno ma. Zaraz coś
znajdę.
–
Oszalałaś? – zapytał Bill, oczyszczając pergamin z wylanego atramentu. –
Poczekam na niego. Nie chcę, aby cię przyłapał.
Dziewczyna
nic nie odpowiedziała. Podeszła do burka i omiotła je wzrokiem. Pióro
nauczyciela zanurzone było w czerwonym atramencie i raczej nie miała zamiaru
brać tego, którego używał. Nie zwracając uwagi na Bill otworzyła pierwszą
szufladę biurka. Zamknęła ja tak szybko, że chłopak był pewny, że nic nie
znalazła, Tak samo było z drugą. Przy trzeciej się zawahała, a potem wyjęła
niewielki oprawiony w skórę notes.
–
Co to? – zapytała sama siebie i przewertowała szybko kartki. – Hej, Bill, to
jakiś pamiętnik.
–
Odłóż to, Bea, jak Gebin wróci, to dostaniesz miesięczny szlaban.
Dziewczyna
go zignorowała. Zatrzymała się na jakiejś przypadkowej stronie i wiodła
wzrokiem po zapisanych zdaniach. Jej oczy stawały się coraz większe, a Bill
czuł narastające przerażenie. Z korytarza dochodziły go podniesiony głos
Gebina, który najwyraźniej pastwił się teraz nad sprawcą całego hałasu i
zamieszania.
–
Na Merlina… – wyszeptała Beatrice, a jej twarz pobladła. – Posłuchaj tego,
Bill…
Rozwiązanie zbliża się wielkimi krokami.
Jestem niespokojna i moje maleństwo również. Każdego dnia modlę się, aby mój
ukochany uwolnił mnie z tego piekła. Mój ojciec trzyma mnie pod kluczem, nie
mogę wysłać mu nawet krótkiej wiadomości, wyjaśnić, że moja choroba jest tylko
przygrywką, aby nikt nie dowiedział się, że noszę pod sercem jego dziecko.
Kolejnego członka jego dumnego rodu. Napisałabym mu, że nie winię go za to, co
mówią o nim i jego rodzinie. Nie wierzę, że wspierają Voldemorta. Mój ojciec
kłamie, to on jest największym złem. Już dawno mnie przeklął. Powiedział, że
dziecko urodzi się tak samo brudne jak ja. Mówi, że się go pozbędzie, że nigdy
go nie zobaczę. Nie mogę na to pozwolić.
Beatrice
zrobiła pauzę.
–
Wiesz, do kogo należał ten dziennik? – zapytała, otwierając go na pierwszej
stronie. – Do Ruth Mery Gebin.
Obydwoje
popatrzyli na siebie w milczeniu, a potem Bill usłyszał charakterystyczny stukot
laski profesora. Gebin wracał.
–
Idzie – ostrzegł ostro koleżankę. – Odłóż to.
Beatrice
nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Zatrzasnęła głośno szufladę i niemal
rzuciła się na taboret. Usiadła na nim dokładnie w tym samym momencie, w którym
Gebin wszedł do gabinetu.
–
Parszywi uczniowie – burknął pod nosem. – Nie mają szacunku do szkolnego
mienia. A wy co? Nie wyjdziecie stąd dopóki nie zapiszecie przynajmniej dwóch
rolek pergaminu.
–
Pani profesorze – zaczął ostrożnie Bill. – Czy ma pan pożyczyć pióro?
–
Nie masz zapasowego? I jak tacy ludzie jak wy, mają nas w przyszłości bronić
przed atakami Śmierciożerców.
~*~
Z gabinetu wyszli późno, ponieważ przez
kolejne godziny żadne z nich nie potrafiło skupić się na eseju. Szli chwilę w
milczeniu, a potem odezwała się Beatrice:
–
Co z tym zrobimy? – zapytała.
–
Nic.
–
Jak to nic? Gebin więził swoją córkę!
–
Skąd wiesz, że była to jego córka, może to dziennik jego siostry albo coś? Poza
tym, on jest stary, to było wiele lat temu. Spojrzałaś w ogóle na datę nad
wpisem?
–
Nie – przyznała szczerze Beatrice. – Ale nie może być aż tak stary, skoro ta
dziewczyna wspomina w nim o Śmierciożercach. Wojna skończyła się siedem lat
temu! Bill, ten facet to wariat!
Chłopak
przystanął na chwilę i zastanowił się nad jej słowami.
–
To prawda – przyznał. – Ale ma w tym trochę racji… Gdyby śmierciożercy zabili
twoją rodzinę, to chciałabyś zemsty, chciałabyś, aby wymierzono im odpowiednią
karę. Dlaczego więc Ministerstwo Magii dalej trzyma ich przy życiu?
–
Tego nie wiem – szepnęła Bea. – Ale wiem, że bez względu na to, ilu
Śmierciożerców by zginęło, to i tak nie wróciłoby życia tym, których ja
straciłam. Czy pocałunek dementora to faktycznie najgorsza kara? Gdybym ja
miała wybierać, to wolałabym życie bez świadomości niż dożywotnie męczarnie w
Azkabanie.
Słowa
Beatrice mocno go zaskoczyły. Patrzyła na niego z niekrywaną pewnością siebie i
błyskiem w oczach. Była tak pewna swoich słów, że Bill w jednej chwili stał się
przy niej dziwnie mały. Chyba jeszcze nigdy nie widział jej tak walecznej i
zaciętej.
–
Masz rację – przyznał. – Przepraszam, ten dzień jest jeszcze gorszy niż
wczorajszy… A przez ten esej niepotrzebnie się nakręciłem. To wszystko jest
chyba zbyt skomplikowane. Pamiętam, jak na wojnie zginęli moi wujkowie. Mama była
załamana. Omal nie straciła ciąży. To był ciężki czas, ale byłem zbyt młody,
aby to pojąć. I chyba nadal jestem…
Bea
przytaknęła bardzo powoli, a potem chwyciła go delikatnie za rękę. Chłopak w
pierwszej chwili chciał się wyrwać, ale potem uznał, że ten dotyk wcale mu nie
przeszkadza. Miała ciepłe dłonie. Nie przeszywał go chłód, który czuł od skóry
Evangeline.
–
Obyśmy nigdy nie musieli tego rozumieć – powiedziała. – Gebin to świr, ale
kiedy mówi o zjednoczeniu Śmierciożerców, to przechodzi mnie dreszcz. To dość
irracjonalne, ale trochę się boję.
–
Myślę, że nie ma potrzeby nakręcać się w tej chwili. Nie stanie się to ani dziś
ani jutro. A co do tego pamiętnika… Uważam, że nie powinniśmy grzebać w
sprawach, które nas nie dotyczą. Mamy już dostatecznie dużo kłopotów.
Beatrice
przytaknęła niechętnie, a potem dodała:
–
Jakim trzeba być człowiekiem, aby przekląć córkę, bo zaszła w ciążę z synem
Śmierciożerców…
Bill
nie odpowiedział. Puścił dłoń Beatrice i pożegnał się. Był strasznie zmęczony i
czuł ból w kolanach od siedzenia na za niskim stołku. Marzył tylko o tym, aby
wrócić do Wieży Gryffindoru, wziąć ciepły prysznic i zaszyć się w łóżku,
odgradzając od współlokatorów ciężkimi kotarami.
Chłopak
naprawdę był pewny, że tego dnia nie może już go spotkać nic złego, jednak nie
pomyślał, że kłopoty mają to do siebie, że lubią przyciągać kolejne. Kiedy
przeszedł przez dziurę za portretem Grubej Damy, to od razu zauważył niemałe
poruszenie w pokoju wspólnym.
Większość
Gryfonów stłoczona była wokół czegoś lub kogoś i przekrzykiwała się wzajemnie.
Niektórzy siedzieli z boku i szeptali coś cicho.
–
Co tu się dzieje? – zapytał Bill dość głośno, czując, że jako prefekt ma do
tego prawo.
Tłum
się rozstąpił i wówczas chłopak zobaczył sprawcę zamieszania. Na fotelu siedział
nie kto inny, jak Gregory Willson. Chłopak był trochę chudszy i bledszy niż
Bill go zapamiętał. Miał też trochę inną, krótszą fryzurę. Tylko kpiący uśmiech
się nie zmienił. Wyszczerzył on zęby w kierunku Weasleya i nie mógł powstrzymać
się od komentarza.
–
Witaj, Bill. Mam nadzieję, że dobrze zastępowałeś mnie w roli prefekta naszego
domu. Ale nie martw się, teraz przejmę od ciebie część obowiązków, bo z tego co
słyszałem masz pełne ręce roboty. Nauka, konkurs, nocne schadzki, randki i
szlabany…
–
Witaj, Willson – przywitał się cierpko chłopak, czując, na sobie spojrzenie
współlokatorów z wieży. – Nie spodziewałem się, że postanowisz wrócić do
szkoły. Nie boisz się zaległości?
–
Zasze miałem wiedzę wykraczającą poza poziom, więc moje zaległości nie są tak
duże, jak mogłoby ci się zdawać. Rozmawiałem z profesor McGonagall i wyraziła
ogromną aprobatę w stosunku do mojego samozaparcia i chęci do nauki.
–
Uroczo – burknął Bill. – Cóż… w takim razie cieszę się, że czujesz się lepiej.
–
Trzeba czegoś więcej niż odwłoków sennych świetlików w czekoladzie aby się mnie
pozbyć – dodał jeszcze Willson, kiedy Bill zaczął wycofywać się do sypialni.
Czyli
jednak mogło być jeszcze gorzej niż było.
I
to dużo gorzej…
* * *
Myślę, że w ostatnich notkach pojawia się sporo informacji, z których można dojść do jakiś sensownych wniosków i wyrobić sobie zdanie o pewnych bohaterach. Jestem więc ciekawa Waszych przemyśleń. Domyślacie się już odpowiedzi na kilka kluczowych pytań, które przewinęły się od początku opka?
Mam ochotę znów walnąć Gregory'ego!
OdpowiedzUsuń