Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

piątek, 6 grudnia 2019

Rozdział 30: Nawiedzone walentynki cz. 2

Tego dnia Evangeline Potter czuła, że przyjdzie jej się zmierzyć z uczuciami, z którymi wcześniej nie miała styczności. Mimo ogromnego mętliku w głowie bardzo chciała powiedzieć Billowi, że chyba jest gotowa wkroczyć na kolejny etap znajomości. Tak, dokładnie takich słów chciała użyć. Wyobrażała sobie nawet, jak kąciki warg chłopaka uniosą się delikatnie. Wówczas dałaby mu kuksańca w bok i burknęła, że nie ma się tak szczerzyć. On by się speszył, a jego uszy nabrałyby czerwonego odcienia. Jak zawsze wszystko miała dokładnie zaplanowane – cieszyć się popołudniem w towarzystwie Weasleya i nie myśleć o Albercie i anonimowych wiadomościach, które dostaje.
 Nie myśleć o Albercie…
Plan wydawał się być niemal idealny. Niemal, bo Evangeline nie przewidziała, że Bill nie zjawi się o trzynastej w umówionym miejscu. Owszem, mówił jej, że chce wpaść na chwilę do Hogsmeade, ale zapewniał ją, że o trzynastej już dawno będzie w zamku.
Minęło piętnaście minut, a dziewczyna nadal czekała. Zniecierpliwiona przeskakiwała z jednej nogi na drugą i czuła, że zaczyna narastać w niej złość. Zawsze wydawało jej się, że Bill jest osobą punktualną i słowną, a tu proszę, taka niemiła niespodzianka.
Ponowny rzut oka na zegarek. Dwadzieścia minut. A podobno to kobiety są spóźnialskie – przeszło jej przez myśl. – Albert zapewne by się nie spóźnił.
Wróć, nie miała przecież myśleć o Albercie.
Uznała, że da mu ostatnie dziesięć minut. Jeśli przyjdzie, to powie mu, co o tym myśli. A jeśli nie… cóż. Będzie musiała się zastanowić, jak będzie wyglądać ich kolejne spotkanie.
Evangeline oparła się o zimną ścianę i oddychała miarowo. Śnieg za oknem sypał coraz mocniej, a ona od miesiąca nie wynurzyła nosa z zamku. Chciała w ten sposób zmniejszyć do zera możliwość kontaktu z wodą. Myślała że to, jak i nowe leki od ojca sprawią, że poczuje się lepiej. Nie było to jednak takie proste. Jej skóra może była w dużo lepszej kondycji, ale zawroty i bóle głowy stanowczo nie ułatwiały życia. Winą obarczała brak świeżego powietrza, ale widziała doskonale, że oszukuje siebie. W pierwszym semestrze też tak się to wszystko zaczęło. Mdłości i osłabienie nie zwiastowały niczego dobrego.
Minęło kolejne piętnaście minut. Evangeline pomyślała, że to dość wspaniałomyślne, że dała mu te dodatkowe trzysta sekund. Bill jednak nie wykorzystał żadnej z nich. I wtedy poczuła, że złość jej mija, a zastępu ją dziwny smutek i pustka. Poczuła się tak, jak zawsze, tak jak kiedyś. Sama.
Zacisnęła dłonie w pięść, a potem powoli odeszła. Nie odwróciła się. Może to wszystko było tylko głupim żartem?

Na Marinę wpadła przy zejściu do lochów. W pierwszej chwili bardzo się zdziwiła, że widzi ją właśnie tam, ale potem zrobiło jej się to dziwnie obojętne. Evangeline chciała bez słowa wyminąć koleżankę, ale ta doskonale wiedziała, że coś się stało.
– Pokłóciłaś się z Billem? – zapytała.
– Chciałabym – prychnęła w odpowiedzi Evangeline. – W ogólne nie przyszedł.
Zapadło krótkie milczenie. Panna Potter była pewna, że Marina zacznie go usprawiedliwiać, że rzuci najpopularniejszym tekstem – może coś się stało? Ale nie. Koleżanka kiwnęła tylko głową i uśmiechnęła się pokrzepiająco.
– A to świnia – rzekła. – Pewnie siedzi teraz w Miodowym Królestwie i pałaszuje cukierki. Mam nadzieję, że chociaż coś ci przyniesie.
– Mam gdzieś jego słodycze – burknęła.
– Masz rację, to byłaby forma przekupstwa – przyznała Marina. – Ale nie martw się, nie każdy facet by cię tak wystawił.
– No tak, mój ojciec na pewno by się zjawił punktualnie – przyznała Evangeline, a Blau zaśmiała się cicho.
– Nie żartuj, wiesz, że nie mówię o twoim ojcu.
Ślizgonka cofnęła się o pół kroku. Nie myśl o Albercie – upomniała si w myślach po raz setny tego dnia. – Nie myśl o nim, bo Marina na pewno wyczyta to z twojej twarzy i będzie z siebie okropnie zadowolona. Nie myśl więc o nim…
Och, Evie… obie wiemy, że czujesz coś do Alberta Walkera – powiedziała w końcu Marina, co w ogóle nie zaskoczyło Ślizgonki. – Zerkacie na siebie w Wielkiej Sali, wymieniacie porozumiewawcze mrugnięcia pod klasą od eliksirów, często chowacie się w pustych klasach, a ostatnio, ostatnio doskonale widziałam, że pożyczyłaś mu książkę.
– Jeśli pożyczanie książki jest oznaką głębokiego zakochania, to ja bym się na twoim miejscu zaczęła martwić, bo Snape podrzuca ci swoje książki niemal co czwartek.
Marina wyszczerzyła zęby w uśmiechu, co lekko zdziwiło Evangeline. Spodziewała się innej reakcji.
– Jest całkiem fajny, nie? – zapytała.
– Mam nadzieję, że masz na myśli Alberta a nie Snape’a – wzdrygnęła się Potter. – No dobra, Snape nie jest najgorszym nauczycielem z możliwych – dodała szybko, widząc zaciętą minę Mariny.
– Nie zmieniaj tematu, Evie. Nie rozmawiamy teraz o mnie, tylko o tobie. No więc, Albert czy Bill?
Pytanie zawisło w powietrzu na kilka sekund, a potem jego głupota uderzyła z impetem w twarz Evangeline. To zabrzmiało tak, jakby miała wybrać, czy na obiad woli zjeść kalafior czy brokuły. A do tego Marina zdawała się być beztroska i w swoim miłosnym żywiole, o ile w ogóle miała na ten temat jakieś pojęcie (nie licząc jej ambitnych książek o Mistrzyni Eliksirów).
– Wiesz, Marino… – zaczęła ostrożnie. – Albert ma trochę kłopotów… rodzinnych. Próbowałam go jakoś podnieść na duchu. A do tego ten idiota, Gregory, otworzył swoje parszywe ślepka…
– No właśnie… masz jakieś informacje, co z nim?
– A niby skąd? Mogłabym napisać do taty, ale wierz mi, zupełnie mnie to nie interesuje.
– Mnie interesuje tylko to, czy planuje w tym roku wrócić do szkoły. Miałby spore zaległości, ale oceny nie są już tak ważne jak owutemy. Wystarczy, że do nich by się ostro przyłożył.
– Mam nadzieję, że nie wróci – powiedziała bardzo cicho Evangeline, a Marina popatrzyła na nią z troską. – Nie, tu nie chodzi o mnie… Chodzi o Alberta.
– Aha – rzekła Blau tak, jakby w jednej sekundzie wszystko stało się dla niej jasne. – Czyli miałam racje. Słuchaj, może to i lepiej, że Bill cię olał. Przynajmniej będziesz miała pretekst.
Evangeline nie odpowiedziała. Dlaczego dla Mariny zawsze wszystko było takie proste?
~*~
W pierwszej chwili Beatrice Doyle się nie bała. Była pewna, że sprawcą tego dziwnego wiatru i uciekającej czapki była Molly, która próbowała wdrożyć w życie swój genialny plan zbliżenia jej do Bill. Może dość zaskakujący był fakt, że nakrycie głowy poleciało tuż pod Wrzeszczącą Chatę, ale przyjaciółka miała czasem naprawdę dziwne pomysły. W stan zakłopotania wprowadziły Beę dopiero krzyki i hałasy dobiegające z nawiedzonego domu. Dlatego nie była przekonana, aby tam wchodzić, ale uznała, że na pewno nie ma w tym nic niebezpiecznego, skoro za całym planem kryje się Molly. Żarty się skończyły, kiedy zamknęła się za nimi droga ucieczki. Jeśli to dalej był plan jej przyjaciółki, to wcale nie był już śmieszny, a tym bardziej romantyczny.
– Umrzemy tu – powiedziała po chwili Bea, pocierając ramiona, aby się rozgrzać. – Jest zimno, nie mamy nic do jedzenia, nikt nie wie, że tu jesteśmy…
– Nie dramatyzuj – odpowiedział Bill, ponownie sprawdzając okna w głównej izbie chaty. Jak to możliwe, że wszystkie były tak dobrze zapieczętowane? – Już mówiłem, że znajdziemy inne wyjście.
– Jasne… nie wiemy nawet, która godzina. Przez szpary w deskach widać, że już się ściemnia. Ale chyba w końcu zaczną nas szukać? Mówiłeś, że byłeś umówiony z Potter na trzynastą. Jesteś już grubo spóźniony, więc powinna kogoś poinformować.
Bill zamyślił się na chwilę. Nic nie odpowiedział, bo dobrze wiedział, co sam by pomyślał na miejscu Evangeline. Uznałby, że po prostu ją wystawił.
Kątem oka popatrzył na Beatrice. Dziewczyna siedziała skulona na starym drewnianym krześle i nawet nie kwapiła się, aby mu pomóc w poszukiwaniach wyjścia. Jej twarz była blada, a ciało delikatnie drżało z zimna. Poczuł wyrzuty sumienia. To przez niego się tu znaleźli, to on wpadł na ten głupi pomysł, aby wchodzić do Wrzeszczącej Chaty.
– Jeśli Potter nikogo nie poinformuje, to na pewno zrobi to Molly – dodała po chwili Bea, a wraz ze słowami z jej ust wydobył się delikatny obłoczek pary. – Jak zobaczy, że nie wróciłam z Hogsmeade, to od razu zgłosi to do Flitwica. Twoi bracia może też zainteresują się tobą bardziej niż dziewczyna.
– Evangeline nie jest moją dziewczyną – wtrącił szybko Bill, choć sam nie do końca wiedział dlaczego. – Znaczy się, to nie jest takie oficjalne.
– Jasne… Nie musisz mi się tłumaczyć.
– Ale rzeczywiście, Charlie na pewno się zorientuje, że mnie nie ma. Pytanie tylko, czy ktoś w ogóle pomyśli, aby szukać nas we Wrzeszczącej Chacie.
– Dzięki, Bill, bardzo mi pomagasz.
Bea jeszcze mocniej skuliła się w sobie. Za pomocą zaklęć osuszyła sobie buty i ubranie, ale to i tak nie pomogło jej się rozgrzać. Dochodził wieczór, a ona od śniadania nie miała nic w ustach. Zakupy z Miodowego Królestwa zostawiła przed wejściem do chaty i teraz wszystko przepadło. W kieszeni miała tylko jeden batonik i choć wiedziała, że to niezbyt miłe, to zastanawiała się, jak go zjeść, aby Bill nie zauważył. Szczególnie, że coraz głośniej burczało jej w brzuchu. Nachyliła się, próbując niepostrzeżenie odwinąć go z papierka. Udawała, że niby poprawia coś przy bucie, i wtedy to zauważyła.
Na przeciwległej ścianie stała komoda na dość wysokich nóżkach, a pod nią ktoś urządził sobie śmietnik. Piętrzyły się tam papierki po cukierkach i szeleszczące złotka od czekolady. Może to głód tak na nią zadziała, że wstała z krzesła i uklęknęła przy starym meblu, aby dokładniej przyjrzeć się znalezisku.
– Co robisz? – Usłyszała pytanie Bill, które zignorowała.
Zaczęła ręką wymiatać opakowania od słodyczy. Wówczas nie pomyślała, że mogły się tam zalęgnąć jakieś myszy lub robaki. Nie znalazła w nich jednak nic prócz kilkunastoletnich okruchów i tony kurzu. Łapiąc się ostatniego promyka nadziei, wsunęła rękę jeszcze głębiej i wówczas jej dłoń, zamiast natrafić na zimą ścianę, wyczuła spory otwór. Beatrice wstrzymała oddech, a potem podniosła się z podłogi tak szybko, że zakręciło jej się w głowie. Oparła się o komodę, aby się nie przewrócić, a kiedy wnętrze pokoju przestało wirować, zaparła się i z głośnym piskiem przesunęła mebel o kilka cali.
– Co robisz? – powtórzył Bill, podchodząc do niej.
– Nie gadaj, tylko pomóż mi to przesunąć – zarządziła.
Chłopak zrobił dokładnie to, o co prosiła. Bez problemu przesunął mebel, ukazując tym samym dość spory otwór w ścianie. Był on na tyle duży, że bez problemu mogliby się przez niego przecisnąć. Bea i Bill popatrzyli po sobie z błyskiem nadziei, a potem chłopak ukucnął i za pomocą różdżki oświetlił otwór. Ich oczom ukazał się długi tunel o niskim sklepieniu.
– I co robimy? – zapytał.
– Jak to co, idziemy! Nie zostanę tu ani minuty dłużej, a to może być jedyna droga ucieczki.
– Tak, tylko że nie mamy pojęcia dokąd prowadzi. Może to być ślepa uliczka, albo czyjaś piwnica.
– Nagadałeś się? – zapytała agresywnie Beatrice, a potem bez słowa przecisnęła się przez otwór. Bill szybko poszedł w jej ślady.
Szli, oświetlając sobie drogę zaklęciem. Pierwszy raz w życiu Beatrice nie narzekała na swój niski wzrost. Przynajmniej nie musiała się schylać i uważać na wystające z sufitu kamienie, o które co jakiś czas zahaczał Bill. W pewnym momencie niegroźnie rozciął sobie skórę na czole.
Obydwoje mieli wrażenie, że droga ciągnie się w nieskończoność. Najpierw schodzili w dół, a potem tunel zaczął prowadzić pod górę. Pod ziemią było dużo cieplej niż na powierzchni, więc Bea musiała zwolnić, bo marsz dość mocną ją zmęczył. Dostała zadyszki i poczuła, że zaczyna pocić się pod grubą kurtką.
– Obiecałam sobie, że nie będę marudzić – rzekła po chwili, z trudem łapiąc oddech. – Ale ja naprawdę chcę do domu.
– Możemy zwolnić, jak jesteś zmęczona – zaproponował Bill, przystając na chwilę. – Ja też o niczym innym teraz nie marzę, jak o prysznicu i łóżku.
– A co, jak ten tunel rzeczywiście zaprowadzi nas w ślepą uliczkę, a ktoś zamknie nam wyjście do Wrzeszczącej Chaty? – zapytała Bea, żałując, że tak ochoczo wkroczyła w te ciemności.
– Czy możemy o tym nie myśleć? – zaproponował Bill, luzując szalik. Jego twarz zrobiła się czerwona, a po skroniach spływała kropla potu. Nie wyglądał najlepiej, a Bea była pewna, że o niej można powiedzieć dokładnie to samo.
– I chyba będę musiał kupić nową wagę – dodał po chwili dla rozładowania napięcia. – Wszystkie zakupy zostawiliśmy pod Wrzeszczącą Chatą.
– Wiem… ale nie myślę o tym. Mam to gdzieś. Chcę się po prostu stąd wydostać.
Chłopak przytaknął nieznacznie, a potem znów ruszyli przed siebie.
– Bill, żałujesz czasem, że zgłosiłeś się do konkursu?
Chłopak nie odpowiedział zbyt szybko. Przez moment Bea była pewna, że nie usłyszał pytania. Już chciała je powtórzyć, jednak wtem doczekała się odpowiedzi:
– Czasem tak – burknął. – Chyba przeceniłem swoje możliwości. Jeśli mam być szczery, to nie lubię przegrywać. Evangeline w tej dziedzinie jest niedościgniona. Byłem w szoku, jak zobaczyłem, jak pracuje w bibliotece, jak przegląda te wszystkie podręczniki i robi notatki. Nie umykał jej żaden szczegół. Wszystko musiała sprawdzić i potwierdzić w tekstach źródłowych. W jej pracy nie ma miejsca na domysły i niedopowiedzenia…
– To fakt, ale każdy z nas musi szczerze przyznać, że nam by się nie chciało poświęcać każdej wolnej chwili swojego życia na czytanie. Odką pamiętam, Potter chodzi z książką pod pachą i najczęściej są to straszne nudy. Ona potrafi czytać eseje filozofów, w których ja nie byłabym w stanie przebrnąć nawet przez jedną stronę.
– Wiem… dlatego nie mam aż tak dużego problemu z tym, że ona jest lepsza ode mnie. Chyba bardziej denerwuje mnie Walker… Na początku był cichy i niepozorny. Był cieniem Willsona, zawsze się z nim zgadzał i dziwię się, że nie nosił jego torby… a teraz? To zupełnie inny chłopak.
– To prawda – przytaknęła Bea, ciesząc się w duchu, że rozmowa weszła na te tory. – Albert bardzo się zmienił. Zawsze był mądry i dużo się uczył, ale teraz chyba nabrał większej pewności siebie. W sumie nie tylko w konkursie. Nie obraź się, Bill, ale nie wydaje ci się, że ostatnio spędza sporo czasu z Evangeline?
Dziewczyna spojrzała na twarz chłopaka kątem oka i widziała, że zacisnął nerwowo wargi. Jego oczy zalśniły. Molly miała rację, mówiąc że te słowa uderzą w czuły punkt. Czyli jednak było coś na rzeczy.
– Zauważyłem – burknął.
– On też nie szedł do Hogsmeade, pewnie znów urządzają sobie pogaduszki – rzekła mimochodem, udając swobodny ton.
– Naprawdę? – zapytał Bill, a w jego głosie dało się wyczuć nutę zaskoczenia. – A nie był umówiony z matką? W aptece spotkałem kobietę, która prosiła o wysyłkę na nazwisko Walker.
– Nie jestem zbytnio w temacie życia rodzinnego Alberta Walkera, ale z tego co wiem, to od lat nie widział swojej matki. Może to tylko plotki, ale z drugiej strony, to dość popularne nazwisko i… czujesz?
Bea omal nie krzyknęła z radości, kiedy poczuła na swojej twarzy podmuch wiatru. Tunel zaczął się zwężać, a mogło to oznaczać tylko jedno. Gdzieś tu niedaleko musiał być jakiś otwór prowadzący na powierzchnię. Bill najwyraźniej również to poczuł, bo obydwoje przyspieszyli kroku i już po chwili doszli do tego upragnionego miejsca.
Dziura była spora, choć po oświetleniu jej różdżką zdawała się być lekko obrośnięta korzeniami drzewa. Nie były one jednak tak gęste, aby nie dało się przez nie przecisnąć. Pokrywała je niewielka warstwa śniegu i zamarzniętego mchu.
Bea była tak szczęśliwa, że nie czekała na Billa. Chwyciła się mocno odstającej gałęzi i podciągnęła. Nie miała już zbyt wiele sił, więc była wdzięczna, kiedy poczuła, że chłopak pomógł jej, podnosząc ją delikatnie. Najpierw przecisnęła głowę, a to co zobaczyła, zaparło jej dech w piersiach. Zupełnie nie spodziewała się tego, że z ciemności wyłoni się gmach Hogwartu i światła świec w niezliczonej ilości okien.
– Jesteśmy w szkole! – krzyknęła do Billa, wychodząc na czworakach przez dziurę w ziemi.
Chciała wstać i powiedzieć coś jeszcze, jednak wtem coś bardzo grubego i ciężkiego uderzyło ją w bark. Zmroczyło ją na kilka sekund, a potem zdała sobie sprawę, że stoi pod Bijącą Wierzbą. Odskoczyła z piskiem, słysząc jak ogromne drzewo porusza swoimi ciężkimi gałęziami i bierze kolejny mocny zamach, zasypując ją przy tym śniegiem, który leżał na niej od miesięcy.
– Cholera, BILL UWAŻAJ, TO BIJĄCA WIERZBA!!! – wrzasnęła ile sił w płucach, odskakując przed kolejną śmiercionośną gałęzią.
Poruszanie byłoby łatwiejsze, gdyby nie gruba warstwa śniegu leżąca na błoniach. Dziewczyna upadła i nie miała pojęcia, co się dzieje z Billem. Oberwała jeszcze raz, tym razem w okolicy uda i była pewna, że ogromna gałąź złamała jej nogę. Przez ból nie była w stanie się podnieść, więc zaczęła się czołgać.
Wówczas zdała sobie sprawę, że choć drzewo nadal porusza się niebezpiecznie, to nie poluje już na nią. Doczołgała się na bezpieczną odległość i szybko oceniła swój stan. Mogła poruszać nogą i ręką więc prawdopodobnie nic sobie nie złamała. Potem podniosła wzrok i próbowała w ciemnościach dostrzec sylwetkę Billa. Nie było to jednak proste. Dziewczyna chciała mu pomóc, ale nie miała pomysłu jak.
– POMOCY!!! – krzyknęła, bo tylko to przyszło jej do głowy.
Chciała wrzasnąć ponownie, ale wtem dostrzegła, że drzewo powoli zaczyna się uspakajać, a Bill również dał radę przeczołgać się na bezpieczną odległość. Leżał w śniegu kilka metrów dalej i dyszał ciężko. Bea zmusiła wszystkie mięśnie do wstania i podeszła do chłopaka. Krew kapała mu z nosa.
– Żyjesz? – zapytała. – Możesz wstać?
– Tak… – zacharczał niewyraźnie. – A ty?
– Jestem trochę poobijana. Lepiej powiedzmy komuś, co się stało i chodźmy do skrzydła szpitalnego – dodała szybko Beatrice, pomagając chłopakowi stanąć na nogach.
– Masz rację, jeśli rzeczywiście ktoś nas szuka, to lepiej poinformować, że wróciliśmy.
Stali tak jeszcze przez chwilę i oddychali ciężko. Z ich ust unosiły się obłoczki pary, a ubrania pokryte były śniegiem.
– Cóż, chyba jesteśmy już bezpieczni – powiedział Bill, a z jego nosa dalej sączyła się krew.
– Chyba tak – odpowiedziała Bea, wyciągając z kieszeni chusteczkę. – Proszę – podała ją chłopakowi. Chodźmy do pani Pomfrey, ona da znać nauczycielom.
Już mieli ruszyć w stronę zamku, kiedy zupełnie niespodziewanie pojawił się przed nimi nauczyciel, którego najmniej mieli ochotę spotkać – okropny Dalibor Gebin, który łypał na nich spode łba i ostentacyjnie groził palcem.
– Tu jesteście! – krzyknął. – Zachciało się wam dłużej randkować w Hogsmeade, co?
– Randkwać?! – oburzyła się Bea, a Bill aż podskoczył słysząc jej agresywny ton w stosunku do nauczyciela. – Panie profesorze, myśmy omal nie zginęli! Ktoś uwięził na we Wrzeszczącej Chacie i…
– Dość tych bzdur, Doyle. Wrzeszcząca Chata jest zamknięta, nie da się do niej w żaden sposób dostać.
– Ale Beatrice ma rację, weszliśmy do środka przez niewielkie okienko, bo usłyszeliśmy krzyki. Myśleliśmy, że ktoś potrzebuje pomocy. A potem odcięto nam drogę ucieczki.
– A w chacie nikogo nie było, zgadza się? – zapytał drwiąca Gebin. – Możecie sobie darować te głupie tłumaczenia.
– Z Wrzeszczącej Chaty wyszliśmy przez tunel, który doprowadził nas pod Bijącą Wierzbę – nie dawała za wygraną Bea. – Niech pan na nas spojrzy, jesteśmy cali poturbowani. Specjalnie byśmy się podstawili pod gałęzie, aby brzmieć wiarygodnie?
– Nie bądź bezczelna. Nie obchodzi mnie, co tam robiliście. Prawda jest taka, że dochodzi dwudziesta pierwsza, a nauczyciele od kilku godzin was szukają, bo oczywiście nikt nie chciał mnie słuchać, kiedy mówiłem, że z premedytacją nie wróciliście na czas. A teraz, skoro uważacie, że musicie, to idźcie do skrzydła szpitalnego, bo jutro o dwunastej chcę was widzieć w moim gabinecie. Obrobicie sobie szlaban.
– Ale to nie sprawiedliwe! – oburzyła się Bea, obserwując kątem oka Billa, który robił się coraz bledszy i z trudem utrzymywał przy nosie przesiąkniętą krwią chustkę. – Przecież tłumaczymy panu, co się wydarzyło, a pan nie chce słuchać!
– Uważaj, Doyle, bo zamiast jednego dnia, odrobisz tydzień szlabanu – odpowiedział nauczyciel, grożąc swoim grubym palcem. – A teraz zejdźcie mi z oczu. Muszę poinformować wszystkich, że wróciliście.
– Chodź – burknęła dziewczyna do Billa i pociągnęła go za łokieć. Chłopak zachwiał się niebezpiecznie, a Bea miała nadzieję, że dojdzie o własnych siłach, bo z każdą chwilą jego krok stawał się coraz bardziej niepewny.
W drodze do skrzydła szpitalnego Beatrice przeanalizowała to, co się wydarzyło tego dnia. Jeśli tak mają wyglądać wszystkie randki w jej życiu, to chyba podziękuje kolejnym romantycznym uniesieniom. Przynajmniej na razie. A jeśli Molly jednak miała z tym coś wspólnego, to dosłownie ją zabije.

3 komentarze:

  1. Witaj!
    Rozdział przeczytałam już dawno, ale jakoś z telefonu źle się mi dodaje komentarze, więc miałam dodać z lapka i później zapomniałam. Brawo ja...
    Więc piszę teraz :p
    Potter wciąż się waha między dwoma chłopakami, i dobrze :D niech nie będą miłosne flaki z olejem od razu, a co :D
    Scenka z Wrzeszczącą Chatą na plus, przede wszystkim wierzba mi się podobała, a raczej ten fragment. :>
    Ten profesorek taki podejrzany, że im nie uwierzył :P albo po prostu mnie się zdaje.
    Czekam na rozmowę Potter z Weasley'em i jak będzie się tłumaczył :P

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć!

    Chciałabym serdecznie zaprosić Cię do zupełnie nowo powstałego Magicznego Zbioru opowiadań w blogosferze. Mam nadzieję, że i Ty staniesz się członkiem zbioru. :) Zapraszam!

    https://magiczny-zbior.blogspot.com/

    PS. Najmocniej przepraszam za spam, jeśli ten komentarz Cię uraził.

    Pozdrawiam, S.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj Bill będzie się musiał ostro tłumaczyć.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy