Tego
dnia Evangeline Potter czuła, że przyjdzie jej się zmierzyć z uczuciami, z
którymi wcześniej nie miała styczności. Mimo ogromnego mętliku w głowie bardzo
chciała powiedzieć Billowi, że chyba jest gotowa wkroczyć na kolejny etap
znajomości. Tak, dokładnie takich słów chciała użyć. Wyobrażała sobie nawet,
jak kąciki warg chłopaka uniosą się delikatnie. Wówczas dałaby mu kuksańca w
bok i burknęła, że nie ma się tak szczerzyć. On by się speszył, a jego uszy
nabrałyby czerwonego odcienia. Jak zawsze wszystko miała dokładnie zaplanowane
– cieszyć się popołudniem w towarzystwie Weasleya i nie myśleć o Albercie i
anonimowych wiadomościach, które dostaje.
Nie myśleć o Albercie…
Plan
wydawał się być niemal idealny. Niemal, bo Evangeline nie przewidziała, że Bill
nie zjawi się o trzynastej w umówionym miejscu. Owszem, mówił jej, że chce
wpaść na chwilę do Hogsmeade, ale zapewniał ją, że o trzynastej już dawno
będzie w zamku.
Minęło
piętnaście minut, a dziewczyna nadal czekała. Zniecierpliwiona przeskakiwała z
jednej nogi na drugą i czuła, że zaczyna narastać w niej złość. Zawsze wydawało
jej się, że Bill jest osobą punktualną i słowną, a tu proszę, taka niemiła
niespodzianka.
Ponowny
rzut oka na zegarek. Dwadzieścia minut. A
podobno to kobiety są spóźnialskie – przeszło jej przez myśl. – Albert zapewne by się nie spóźnił.
Wróć,
nie miała przecież myśleć o Albercie.
Uznała,
że da mu ostatnie dziesięć minut. Jeśli przyjdzie, to powie mu, co o tym myśli.
A jeśli nie… cóż. Będzie musiała się zastanowić, jak będzie wyglądać ich
kolejne spotkanie.
Evangeline
oparła się o zimną ścianę i oddychała miarowo. Śnieg za oknem sypał coraz
mocniej, a ona od miesiąca nie wynurzyła nosa z zamku. Chciała w ten sposób
zmniejszyć do zera możliwość kontaktu z wodą. Myślała że to, jak i nowe leki od
ojca sprawią, że poczuje się lepiej. Nie było to jednak takie proste. Jej skóra
może była w dużo lepszej kondycji, ale zawroty i bóle głowy stanowczo nie
ułatwiały życia. Winą obarczała brak świeżego powietrza, ale widziała
doskonale, że oszukuje siebie. W pierwszym semestrze też tak się to wszystko
zaczęło. Mdłości i osłabienie nie zwiastowały niczego dobrego.
Minęło
kolejne piętnaście minut. Evangeline pomyślała, że to dość wspaniałomyślne, że
dała mu te dodatkowe trzysta sekund. Bill jednak nie wykorzystał żadnej z nich.
I wtedy poczuła, że złość jej mija, a zastępu ją dziwny smutek i pustka.
Poczuła się tak, jak zawsze, tak jak kiedyś. Sama.
Zacisnęła
dłonie w pięść, a potem powoli odeszła. Nie odwróciła się. Może to wszystko
było tylko głupim żartem?
Na
Marinę wpadła przy zejściu do lochów. W pierwszej chwili bardzo się zdziwiła,
że widzi ją właśnie tam, ale potem zrobiło jej się to dziwnie obojętne.
Evangeline chciała bez słowa wyminąć koleżankę, ale ta doskonale wiedziała, że
coś się stało.
–
Pokłóciłaś się z Billem? – zapytała.
–
Chciałabym – prychnęła w odpowiedzi Evangeline. – W ogólne nie przyszedł.
Zapadło
krótkie milczenie. Panna Potter była pewna, że Marina zacznie go
usprawiedliwiać, że rzuci najpopularniejszym tekstem – może coś się stało? Ale nie. Koleżanka kiwnęła tylko głową i
uśmiechnęła się pokrzepiająco.
–
A to świnia – rzekła. – Pewnie siedzi teraz w Miodowym Królestwie i pałaszuje
cukierki. Mam nadzieję, że chociaż coś ci przyniesie.
–
Mam gdzieś jego słodycze – burknęła.
–
Masz rację, to byłaby forma przekupstwa – przyznała Marina. – Ale nie martw
się, nie każdy facet by cię tak wystawił.
–
No tak, mój ojciec na pewno by się zjawił punktualnie – przyznała Evangeline, a
Blau zaśmiała się cicho.
–
Nie żartuj, wiesz, że nie mówię o twoim ojcu.
Ślizgonka
cofnęła się o pół kroku. Nie myśl o
Albercie – upomniała si w myślach po raz setny tego dnia. – Nie myśl o nim, bo Marina na pewno wyczyta
to z twojej twarzy i będzie z siebie okropnie zadowolona. Nie myśl więc o nim…
– Och, Evie… obie wiemy, że czujesz coś do Alberta Walkera –
powiedziała w końcu Marina, co w ogóle nie zaskoczyło Ślizgonki. – Zerkacie na
siebie w Wielkiej Sali, wymieniacie porozumiewawcze mrugnięcia pod klasą od
eliksirów, często chowacie się w pustych klasach, a ostatnio, ostatnio
doskonale widziałam, że pożyczyłaś mu książkę.
–
Jeśli pożyczanie książki jest oznaką głębokiego zakochania, to ja bym się na
twoim miejscu zaczęła martwić, bo Snape podrzuca ci swoje książki niemal co
czwartek.
Marina
wyszczerzyła zęby w uśmiechu, co lekko zdziwiło Evangeline. Spodziewała się
innej reakcji.
–
Jest całkiem fajny, nie? – zapytała.
–
Mam nadzieję, że masz na myśli Alberta a nie Snape’a – wzdrygnęła się Potter. –
No dobra, Snape nie jest najgorszym nauczycielem z możliwych – dodała szybko,
widząc zaciętą minę Mariny.
–
Nie zmieniaj tematu, Evie. Nie rozmawiamy teraz o mnie, tylko o tobie. No więc,
Albert czy Bill?
Pytanie
zawisło w powietrzu na kilka sekund, a potem jego głupota uderzyła z impetem w
twarz Evangeline. To zabrzmiało tak, jakby miała wybrać, czy na obiad woli
zjeść kalafior czy brokuły. A do tego Marina zdawała się być beztroska i w
swoim miłosnym żywiole, o ile w ogóle miała na ten temat jakieś pojęcie (nie
licząc jej ambitnych książek o
Mistrzyni Eliksirów).
–
Wiesz, Marino… – zaczęła ostrożnie. – Albert ma trochę kłopotów… rodzinnych.
Próbowałam go jakoś podnieść na duchu. A do tego ten idiota, Gregory, otworzył
swoje parszywe ślepka…
–
No właśnie… masz jakieś informacje, co z nim?
–
A niby skąd? Mogłabym napisać do taty, ale wierz mi, zupełnie mnie to nie
interesuje.
–
Mnie interesuje tylko to, czy planuje w tym roku wrócić do szkoły. Miałby spore
zaległości, ale oceny nie są już tak ważne jak owutemy. Wystarczy, że do nich
by się ostro przyłożył.
–
Mam nadzieję, że nie wróci – powiedziała bardzo cicho Evangeline, a Marina
popatrzyła na nią z troską. – Nie, tu nie chodzi o mnie… Chodzi o Alberta.
–
Aha – rzekła Blau tak, jakby w jednej sekundzie wszystko stało się dla niej
jasne. – Czyli miałam racje. Słuchaj, może to i lepiej, że Bill cię olał.
Przynajmniej będziesz miała pretekst.
Evangeline
nie odpowiedziała. Dlaczego dla Mariny zawsze wszystko było takie proste?
~*~
W
pierwszej chwili Beatrice Doyle się nie bała. Była pewna, że sprawcą tego
dziwnego wiatru i uciekającej czapki była Molly, która próbowała wdrożyć w
życie swój genialny plan zbliżenia jej do Bill. Może dość zaskakujący był fakt,
że nakrycie głowy poleciało tuż pod Wrzeszczącą Chatę, ale przyjaciółka miała
czasem naprawdę dziwne pomysły. W stan zakłopotania wprowadziły Beę dopiero
krzyki i hałasy dobiegające z nawiedzonego domu. Dlatego nie była przekonana,
aby tam wchodzić, ale uznała, że na pewno nie ma w tym nic niebezpiecznego,
skoro za całym planem kryje się Molly. Żarty się skończyły, kiedy zamknęła się
za nimi droga ucieczki. Jeśli to dalej był plan jej przyjaciółki, to wcale nie
był już śmieszny, a tym bardziej romantyczny.
–
Umrzemy tu – powiedziała po chwili Bea, pocierając ramiona, aby się rozgrzać. –
Jest zimno, nie mamy nic do jedzenia, nikt nie wie, że tu jesteśmy…
–
Nie dramatyzuj – odpowiedział Bill, ponownie sprawdzając okna w głównej izbie
chaty. Jak to możliwe, że wszystkie były tak dobrze zapieczętowane? – Już
mówiłem, że znajdziemy inne wyjście.
–
Jasne… nie wiemy nawet, która godzina. Przez szpary w deskach widać, że już się
ściemnia. Ale chyba w końcu zaczną nas szukać? Mówiłeś, że byłeś umówiony z
Potter na trzynastą. Jesteś już grubo spóźniony, więc powinna kogoś
poinformować.
Bill
zamyślił się na chwilę. Nic nie odpowiedział, bo dobrze wiedział, co sam by
pomyślał na miejscu Evangeline. Uznałby, że po prostu ją wystawił.
Kątem
oka popatrzył na Beatrice. Dziewczyna siedziała skulona na starym drewnianym
krześle i nawet nie kwapiła się, aby mu pomóc w poszukiwaniach wyjścia. Jej
twarz była blada, a ciało delikatnie drżało z zimna. Poczuł wyrzuty sumienia.
To przez niego się tu znaleźli, to on wpadł na ten głupi pomysł, aby wchodzić
do Wrzeszczącej Chaty.
–
Jeśli Potter nikogo nie poinformuje, to na pewno zrobi to Molly – dodała po
chwili Bea, a wraz ze słowami z jej ust wydobył się delikatny obłoczek pary. –
Jak zobaczy, że nie wróciłam z Hogsmeade, to od razu zgłosi to do Flitwica.
Twoi bracia może też zainteresują się tobą bardziej niż dziewczyna.
–
Evangeline nie jest moją dziewczyną – wtrącił szybko Bill, choć sam nie do
końca wiedział dlaczego. – Znaczy się, to nie jest takie oficjalne.
–
Jasne… Nie musisz mi się tłumaczyć.
–
Ale rzeczywiście, Charlie na pewno się zorientuje, że mnie nie ma. Pytanie
tylko, czy ktoś w ogóle pomyśli, aby szukać nas we Wrzeszczącej Chacie.
–
Dzięki, Bill, bardzo mi pomagasz.
Bea
jeszcze mocniej skuliła się w sobie. Za pomocą zaklęć osuszyła sobie buty i
ubranie, ale to i tak nie pomogło jej się rozgrzać. Dochodził wieczór, a ona od
śniadania nie miała nic w ustach. Zakupy z Miodowego Królestwa zostawiła przed
wejściem do chaty i teraz wszystko przepadło. W kieszeni miała tylko jeden
batonik i choć wiedziała, że to niezbyt miłe, to zastanawiała się, jak go
zjeść, aby Bill nie zauważył. Szczególnie, że coraz głośniej burczało jej w
brzuchu. Nachyliła się, próbując niepostrzeżenie odwinąć go z papierka. Udawała,
że niby poprawia coś przy bucie, i wtedy to zauważyła.
Na
przeciwległej ścianie stała komoda na dość wysokich nóżkach, a pod nią ktoś
urządził sobie śmietnik. Piętrzyły się tam papierki po cukierkach i
szeleszczące złotka od czekolady. Może to głód tak na nią zadziała, że wstała z
krzesła i uklęknęła przy starym meblu, aby dokładniej przyjrzeć się znalezisku.
–
Co robisz? – Usłyszała pytanie Bill, które zignorowała.
Zaczęła
ręką wymiatać opakowania od słodyczy. Wówczas nie pomyślała, że mogły się tam
zalęgnąć jakieś myszy lub robaki. Nie znalazła w nich jednak nic prócz
kilkunastoletnich okruchów i tony kurzu. Łapiąc się ostatniego promyka nadziei,
wsunęła rękę jeszcze głębiej i wówczas jej dłoń, zamiast natrafić na zimą
ścianę, wyczuła spory otwór. Beatrice wstrzymała oddech, a potem podniosła się
z podłogi tak szybko, że zakręciło jej się w głowie. Oparła się o komodę, aby
się nie przewrócić, a kiedy wnętrze pokoju przestało wirować, zaparła się i z
głośnym piskiem przesunęła mebel o kilka cali.
–
Co robisz? – powtórzył Bill, podchodząc do niej.
–
Nie gadaj, tylko pomóż mi to przesunąć – zarządziła.
Chłopak
zrobił dokładnie to, o co prosiła. Bez problemu przesunął mebel, ukazując tym
samym dość spory otwór w ścianie. Był on na tyle duży, że bez problemu mogliby
się przez niego przecisnąć. Bea i Bill popatrzyli po sobie z błyskiem nadziei,
a potem chłopak ukucnął i za pomocą różdżki oświetlił otwór. Ich oczom ukazał
się długi tunel o niskim sklepieniu.
–
I co robimy? – zapytał.
–
Jak to co, idziemy! Nie zostanę tu ani minuty dłużej, a to może być jedyna
droga ucieczki.
–
Tak, tylko że nie mamy pojęcia dokąd prowadzi. Może to być ślepa uliczka, albo
czyjaś piwnica.
–
Nagadałeś się? – zapytała agresywnie Beatrice, a potem bez słowa przecisnęła
się przez otwór. Bill szybko poszedł w jej ślady.
Szli,
oświetlając sobie drogę zaklęciem. Pierwszy raz w życiu Beatrice nie narzekała
na swój niski wzrost. Przynajmniej nie musiała się schylać i uważać na
wystające z sufitu kamienie, o które co jakiś czas zahaczał Bill. W pewnym
momencie niegroźnie rozciął sobie skórę na czole.
Obydwoje
mieli wrażenie, że droga ciągnie się w nieskończoność. Najpierw schodzili w
dół, a potem tunel zaczął prowadzić pod górę. Pod ziemią było dużo cieplej niż
na powierzchni, więc Bea musiała zwolnić, bo marsz dość mocną ją zmęczył.
Dostała zadyszki i poczuła, że zaczyna pocić się pod grubą kurtką.
–
Obiecałam sobie, że nie będę marudzić – rzekła po chwili, z trudem łapiąc
oddech. – Ale ja naprawdę chcę do domu.
–
Możemy zwolnić, jak jesteś zmęczona – zaproponował Bill, przystając na chwilę.
– Ja też o niczym innym teraz nie marzę, jak o prysznicu i łóżku.
–
A co, jak ten tunel rzeczywiście zaprowadzi nas w ślepą uliczkę, a ktoś zamknie
nam wyjście do Wrzeszczącej Chaty? – zapytała Bea, żałując, że tak ochoczo
wkroczyła w te ciemności.
–
Czy możemy o tym nie myśleć? – zaproponował Bill, luzując szalik. Jego twarz
zrobiła się czerwona, a po skroniach spływała kropla potu. Nie wyglądał
najlepiej, a Bea była pewna, że o niej można powiedzieć dokładnie to samo.
–
I chyba będę musiał kupić nową wagę – dodał po chwili dla rozładowania
napięcia. – Wszystkie zakupy zostawiliśmy pod Wrzeszczącą Chatą.
–
Wiem… ale nie myślę o tym. Mam to gdzieś. Chcę się po prostu stąd wydostać.
Chłopak
przytaknął nieznacznie, a potem znów ruszyli przed siebie.
–
Bill, żałujesz czasem, że zgłosiłeś się do konkursu?
Chłopak
nie odpowiedział zbyt szybko. Przez moment Bea była pewna, że nie usłyszał
pytania. Już chciała je powtórzyć, jednak wtem doczekała się odpowiedzi:
–
Czasem tak – burknął. – Chyba przeceniłem swoje możliwości. Jeśli mam być
szczery, to nie lubię przegrywać. Evangeline w tej dziedzinie jest
niedościgniona. Byłem w szoku, jak zobaczyłem, jak pracuje w bibliotece, jak
przegląda te wszystkie podręczniki i robi notatki. Nie umykał jej żaden
szczegół. Wszystko musiała sprawdzić i potwierdzić w tekstach źródłowych. W jej
pracy nie ma miejsca na domysły i niedopowiedzenia…
–
To fakt, ale każdy z nas musi szczerze przyznać, że nam by się nie chciało
poświęcać każdej wolnej chwili swojego życia na czytanie. Odką pamiętam, Potter
chodzi z książką pod pachą i najczęściej są to straszne nudy. Ona potrafi
czytać eseje filozofów, w których ja nie byłabym w stanie przebrnąć nawet przez
jedną stronę.
–
Wiem… dlatego nie mam aż tak dużego problemu z tym, że ona jest lepsza ode
mnie. Chyba bardziej denerwuje mnie Walker… Na początku był cichy i niepozorny.
Był cieniem Willsona, zawsze się z nim zgadzał i dziwię się, że nie nosił jego
torby… a teraz? To zupełnie inny chłopak.
–
To prawda – przytaknęła Bea, ciesząc się w duchu, że rozmowa weszła na te tory.
– Albert bardzo się zmienił. Zawsze był mądry i dużo się uczył, ale teraz chyba
nabrał większej pewności siebie. W sumie nie tylko w konkursie. Nie obraź się,
Bill, ale nie wydaje ci się, że ostatnio spędza sporo czasu z Evangeline?
Dziewczyna
spojrzała na twarz chłopaka kątem oka i widziała, że zacisnął nerwowo wargi.
Jego oczy zalśniły. Molly miała rację, mówiąc że te słowa uderzą w czuły punkt.
Czyli jednak było coś na rzeczy.
–
Zauważyłem – burknął.
–
On też nie szedł do Hogsmeade, pewnie znów urządzają sobie pogaduszki – rzekła
mimochodem, udając swobodny ton.
–
Naprawdę? – zapytał Bill, a w jego głosie dało się wyczuć nutę zaskoczenia. – A
nie był umówiony z matką? W aptece spotkałem kobietę, która prosiła o wysyłkę
na nazwisko Walker.
–
Nie jestem zbytnio w temacie życia rodzinnego Alberta Walkera, ale z tego co
wiem, to od lat nie widział swojej matki. Może to tylko plotki, ale z drugiej
strony, to dość popularne nazwisko i… czujesz?
Bea
omal nie krzyknęła z radości, kiedy poczuła na swojej twarzy podmuch wiatru.
Tunel zaczął się zwężać, a mogło to oznaczać tylko jedno. Gdzieś tu niedaleko
musiał być jakiś otwór prowadzący na powierzchnię. Bill najwyraźniej również to
poczuł, bo obydwoje przyspieszyli kroku i już po chwili doszli do tego
upragnionego miejsca.
Dziura
była spora, choć po oświetleniu jej różdżką zdawała się być lekko obrośnięta
korzeniami drzewa. Nie były one jednak tak gęste, aby nie dało się przez nie
przecisnąć. Pokrywała je niewielka warstwa śniegu i zamarzniętego mchu.
Bea
była tak szczęśliwa, że nie czekała na Billa. Chwyciła się mocno odstającej
gałęzi i podciągnęła. Nie miała już zbyt wiele sił, więc była wdzięczna, kiedy
poczuła, że chłopak pomógł jej, podnosząc ją delikatnie. Najpierw przecisnęła
głowę, a to co zobaczyła, zaparło jej dech w piersiach. Zupełnie nie spodziewała
się tego, że z ciemności wyłoni się gmach Hogwartu i światła świec w
niezliczonej ilości okien.
–
Jesteśmy w szkole! – krzyknęła do Billa, wychodząc na czworakach przez dziurę w
ziemi.
Chciała
wstać i powiedzieć coś jeszcze, jednak wtem coś bardzo grubego i ciężkiego
uderzyło ją w bark. Zmroczyło ją na kilka sekund, a potem zdała sobie sprawę,
że stoi pod Bijącą Wierzbą. Odskoczyła z piskiem, słysząc jak ogromne drzewo
porusza swoimi ciężkimi gałęziami i bierze kolejny mocny zamach, zasypując ją
przy tym śniegiem, który leżał na niej od miesięcy.
–
Cholera, BILL UWAŻAJ, TO BIJĄCA WIERZBA!!! – wrzasnęła ile sił w płucach,
odskakując przed kolejną śmiercionośną gałęzią.
Poruszanie
byłoby łatwiejsze, gdyby nie gruba warstwa śniegu leżąca na błoniach. Dziewczyna
upadła i nie miała pojęcia, co się dzieje z Billem. Oberwała jeszcze raz, tym
razem w okolicy uda i była pewna, że ogromna gałąź złamała jej nogę. Przez ból
nie była w stanie się podnieść, więc zaczęła się czołgać.
Wówczas
zdała sobie sprawę, że choć drzewo nadal porusza się niebezpiecznie, to nie
poluje już na nią. Doczołgała się na bezpieczną odległość i szybko oceniła swój
stan. Mogła poruszać nogą i ręką więc prawdopodobnie nic sobie nie złamała.
Potem podniosła wzrok i próbowała w ciemnościach dostrzec sylwetkę Billa. Nie
było to jednak proste. Dziewczyna chciała mu pomóc, ale nie miała pomysłu jak.
–
POMOCY!!! – krzyknęła, bo tylko to przyszło jej do głowy.
Chciała
wrzasnąć ponownie, ale wtem dostrzegła, że drzewo powoli zaczyna się uspakajać,
a Bill również dał radę przeczołgać się na bezpieczną odległość. Leżał w śniegu
kilka metrów dalej i dyszał ciężko. Bea zmusiła wszystkie mięśnie do wstania i
podeszła do chłopaka. Krew kapała mu z nosa.
–
Żyjesz? – zapytała. – Możesz wstać?
–
Tak… – zacharczał niewyraźnie. – A ty?
–
Jestem trochę poobijana. Lepiej powiedzmy komuś, co się stało i chodźmy do
skrzydła szpitalnego – dodała szybko Beatrice, pomagając chłopakowi stanąć na
nogach.
–
Masz rację, jeśli rzeczywiście ktoś nas szuka, to lepiej poinformować, że
wróciliśmy.
Stali
tak jeszcze przez chwilę i oddychali ciężko. Z ich ust unosiły się obłoczki
pary, a ubrania pokryte były śniegiem.
–
Cóż, chyba jesteśmy już bezpieczni – powiedział Bill, a z jego nosa dalej
sączyła się krew.
–
Chyba tak – odpowiedziała Bea, wyciągając z kieszeni chusteczkę. – Proszę – podała
ją chłopakowi. Chodźmy do pani Pomfrey, ona da znać nauczycielom.
Już
mieli ruszyć w stronę zamku, kiedy zupełnie niespodziewanie pojawił się przed
nimi nauczyciel, którego najmniej mieli ochotę spotkać – okropny Dalibor Gebin,
który łypał na nich spode łba i ostentacyjnie groził palcem.
–
Tu jesteście! – krzyknął. – Zachciało się wam dłużej randkować w Hogsmeade, co?
–
Randkwać?! – oburzyła się Bea, a Bill aż podskoczył słysząc jej agresywny ton w
stosunku do nauczyciela. – Panie profesorze, myśmy omal nie zginęli! Ktoś
uwięził na we Wrzeszczącej Chacie i…
–
Dość tych bzdur, Doyle. Wrzeszcząca Chata jest zamknięta, nie da się do niej w
żaden sposób dostać.
–
Ale Beatrice ma rację, weszliśmy do środka przez niewielkie okienko, bo
usłyszeliśmy krzyki. Myśleliśmy, że ktoś potrzebuje pomocy. A potem odcięto nam
drogę ucieczki.
–
A w chacie nikogo nie było, zgadza się? – zapytał drwiąca Gebin. – Możecie
sobie darować te głupie tłumaczenia.
–
Z Wrzeszczącej Chaty wyszliśmy przez tunel, który doprowadził nas pod Bijącą
Wierzbę – nie dawała za wygraną Bea. – Niech pan na nas spojrzy, jesteśmy cali
poturbowani. Specjalnie byśmy się podstawili pod gałęzie, aby brzmieć
wiarygodnie?
–
Nie bądź bezczelna. Nie obchodzi mnie, co tam robiliście. Prawda jest taka, że
dochodzi dwudziesta pierwsza, a nauczyciele od kilku godzin was szukają, bo
oczywiście nikt nie chciał mnie słuchać, kiedy mówiłem, że z premedytacją nie
wróciliście na czas. A teraz, skoro uważacie, że musicie, to idźcie do skrzydła
szpitalnego, bo jutro o dwunastej chcę was widzieć w moim gabinecie. Obrobicie
sobie szlaban.
–
Ale to nie sprawiedliwe! – oburzyła się Bea, obserwując kątem oka Billa, który
robił się coraz bledszy i z trudem utrzymywał przy nosie przesiąkniętą krwią
chustkę. – Przecież tłumaczymy panu, co się wydarzyło, a pan nie chce słuchać!
–
Uważaj, Doyle, bo zamiast jednego dnia, odrobisz tydzień szlabanu –
odpowiedział nauczyciel, grożąc swoim grubym palcem. – A teraz zejdźcie mi z
oczu. Muszę poinformować wszystkich, że wróciliście.
–
Chodź – burknęła dziewczyna do Billa i pociągnęła go za łokieć. Chłopak
zachwiał się niebezpiecznie, a Bea miała nadzieję, że dojdzie o własnych
siłach, bo z każdą chwilą jego krok stawał się coraz bardziej niepewny.
W
drodze do skrzydła szpitalnego Beatrice przeanalizowała to, co się wydarzyło
tego dnia. Jeśli tak mają wyglądać wszystkie randki w jej życiu, to chyba
podziękuje kolejnym romantycznym uniesieniom. Przynajmniej na razie. A jeśli
Molly jednak miała z tym coś wspólnego, to dosłownie ją zabije.
Witaj!
OdpowiedzUsuńRozdział przeczytałam już dawno, ale jakoś z telefonu źle się mi dodaje komentarze, więc miałam dodać z lapka i później zapomniałam. Brawo ja...
Więc piszę teraz :p
Potter wciąż się waha między dwoma chłopakami, i dobrze :D niech nie będą miłosne flaki z olejem od razu, a co :D
Scenka z Wrzeszczącą Chatą na plus, przede wszystkim wierzba mi się podobała, a raczej ten fragment. :>
Ten profesorek taki podejrzany, że im nie uwierzył :P albo po prostu mnie się zdaje.
Czekam na rozmowę Potter z Weasley'em i jak będzie się tłumaczył :P
Pozdrawiam!
Cześć!
OdpowiedzUsuńChciałabym serdecznie zaprosić Cię do zupełnie nowo powstałego Magicznego Zbioru opowiadań w blogosferze. Mam nadzieję, że i Ty staniesz się członkiem zbioru. :) Zapraszam!
https://magiczny-zbior.blogspot.com/
PS. Najmocniej przepraszam za spam, jeśli ten komentarz Cię uraził.
Pozdrawiam, S.
Oj Bill będzie się musiał ostro tłumaczyć.
OdpowiedzUsuń