Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

środa, 27 listopada 2019

Rozdział 29: Nawiedzone walentynki cz. 1

Walentynki. Święto miłości, słodkości, różu i… dramatów. Każdy przecież wie, że to idealny dzień do wszczynania kłótni i przeżywania osobistych tragedii. Tu nawet nie chodzi o zdrady czy bolesne rozstania. Pretekstem do malej awantury może być wszystko. Zimny kurczak na kolację, dwie świece zamiast trzech, stanowczo za mało róż lub zbyt ciepły szampan. Do wyboru, do koloru. Dlatego też, tego dnia najlepiej być singlem. Problem pojawia się wówczas, kiedy nie do końca wiesz, czy jeszcze jesteś sam, czy jednak już w związku. Właśnie taką zagwozdkę miał Bill Weasley. Z jednej strony Evangeline dawała mu sygnały, że ich relacja jest czymś więcej niż tylko przyjaźnią, a z drugiej była przy tym na swój sposób ironiczna i chłopak nie do końca był pewny, czy traktuje go poważnie.
Bardzo chciał coś dla niej zrobić. Dać jej jakiś oczywisty sygnał, że uważa to wszystko za coś więcej. I nawet nie chodziło o to, że są walentynki. Praktycznie rzecz ujmując to święto bardziej mu przeszkadzało niż pomagało. Czuł się przez nie dziwnie zobowiązany.
Evangeline nie chciała iść z nim do Hogsmeade, ale Bill czuł, że w swoich powodach była szczera. Szczególnie że tego dnia, śnieg znów zaczął sypać jak szalony, przez co ciężko było nawet wyjrzeć przez okno. Chłopak miał do załatwienia kilka spraw, wiec postanowił udać się do wioski sam, obiecując sobie przy tym, że wróci najpóźniej za trzy godziny, a potem spotka się z Evangeline i przynajmniej spróbuje dowiedzieć się na czym stoi.
Na liście rzeczy do kupienia znalazł się granatowy atrament (chłopak zaczął go zużywać stosunkowo zbyt szybko, robiąc notatki do konkursu według wytycznych Evangeline), nowa waga do odmierzania składników do eliksirów (bo stara zaczynała go zawodzić, wybierając sobie najgorszy moment) i trochę słodkości, aby umilić sobie zimowe wieczory. Pomyślał też, że fajnie byłoby kupić coś pannie Potter. Problem leżał jednak w tym, że nie miał zbyt wiele pieniędzy i wiedział, że dziewczyna zasługuje na coś specjalnego, niebanalnego, a zupełnie nie miał pomysłu, co by to mogło być.
Najważniejszą rzeczą na liście była waga, więc to od niej postanowił rozpocząć zakupy. Najpierw jednak musiał dostać się do odpowiedniego sklepy, co wcale nie było proste. Bill nie wiedział, co było gorsze. Przepychanie się przez roześmianych uczniów, czy brodzenie w głębokim śniegu, który w dodatku padał tak mocno, że chłopak czuł, że jego szal zaczyna przemakać, co zapewne skończy się ostrym przeziębieniem i odwiedzinami w skrzydle szpitalnym.
Bill westchnął z ulgą, kiedy z daleka zobaczył szyld apteki. Kiedy w końcu dostał się do sklepu, uderzył go dość przyjemny zapach mieszanki ziół. A co ważniejsze wewnątrz było ciepło, sucho i cicho. Najwyraźniej tego dnia uczniowie Hogwartu nie zamierzali zajmować sobie głowy tak przyziemnymi sprawami jak apteka i woleli w pełni poświęcić się rozrywkom.
Przy ladzie stała tylko jedna kobieta, która wyraźnie nad czymś dumała. Chłopak przyjrzał się jej dyskretnie. Była szczupła i wysoka. Ze względu na jej długie, rozpuszczone włosy w pierwszej chwili można było pomylić ją z uczennicą starszych klas. Jednak siateczka drobnych zmarszczek wokół oczu zdradzała, że ma się do czynienia z dojrzałą kobietą.
– Cóż… – mruknęła do ekspedientki, a jej głos był dziwnie zimny i oschły. – Proszę dopisać do mojego zamówienia cztery smocze wątroby i dwie buteleczki jadu czerwonego trutniowca krwiopijcy. Tylko ma być świeży, bo kiedy ostatnio zamówiłam odwłoki sennych świetlików, to na niewiele mi się zdały.
– Oczywiście – odpowiedziała ekspedientka, nerwowo notując coś w swoim notatniku. – Zamówienie na nazwisko Wagner, prawda?
– Walker – poprawiła ostro, a Bill odruchowo spojrzał na profil kobiety. – Ma tam pani dane Edmunda Walkera i pod jego adres proszę wysłać zamówienie.
Ekspedientka przytaknęła nerwowo, a tajemnicza klientka chyba wyczuła, że jest obserwowana, bo odwróciła głowę, aby rozejrzeć się po aptece. Kiedy jej wzrok napotkał zmieszane oczy Billa, uśmiechnęła się delikatnie, jakby próbowała zatuszować nim niezbyt dobre pierwsze wrażenie.
Chłopak nie zrobił nic. Uznał, że  najrozsądniej będzie poczekać cierpliwie. Przecież nie było nic niezwykłego w tym, że stała przed nim kobieta, która prawdopodobnie nazywała się tak samo, jak jego szkolny kolega. Mogła być nawet matką Alberta i w tym również nie byłoby nic nadzwyczajnego. Pewnie umówili się w Hogsmeade na herbatę, ale najpierw postanowiła załatwić swoje sprawunki. Bardziej interesującym zdawało się pytanie, po co były jej dwie buteleczki akurat tego, wyjątkowo trującego jadu.
Bill nie potrafił się skupić i myślał o całej sytuacji nawet kiedy kobieta opuściła aptekę i zniknęła wśród tłumu uczniów. Swoje roztrzepanie przypłacił tym, że ekspedientka namówiła go na droższą wagę, która niekoniecznie była dużo lepsza. Kiedy miał wychodzić przeszła mu przez głowę myśl, że zawsze może zapytać o to Alberta. Pchnął więc drzwi, prowadzące na ulicę i…
Trzask…
Sądząc po mocnym oporze, trafił w coś, albo raczej w kogoś.
– Ałł… – jęknęła niewielka postać, kuląc się w puchowej kurtce, a Bill szybko zorientował się, że uderzył w Beatrice Doyle.
– Przepraszam! – Bill niemal krzyknął z zakłopotaniem. – Nic ci nie jest?
Dziewczynę najwyraźniej lekko zamroczyło, bo chwilę trwało zanim rozmasowała czoło, rozejrzała się i zorientowała, że oberwała właśnie od Billa. Uśmiechnęła się krzywo i wyprostowała.
– Nic ci nie jest? – powtórzył pytanie chłopak, zdając sobie sprawę, że kilka osób przystanęło, bo cała sytuacja zaczęła robić się interesująca.
– Nie… – burknęła dziewczyna. – Już chyba w porządku, ale będę mieć niezłego guza. Próbowałam iść bokiem, bo wszędzie straszny tłum, ale najwyraźniej nie był to najlepszy pomysł. Chyba najlepiej zrobili ci, co zostali w zamku.
– Chyba tak… jesteś sama? Może dasz się zaprosić na herbatę na przeprosiny? – zapytał bez większego zastanowienia.
Bea słysząc to pytanie zakłopotała się lekko, a potem rozejrzała po uliczce, jakby chciała się upewnić, że nie ma towarzystwa. Wzruszyła ramionami.
– Może najpierw odwiedzimy kilka sklepów? – zaproponowała. – Chciałam zrobić małe zakupy, a mam wrażenie, że w tym momencie wszyscy szukają miejsca w kawiarenkach.
Bill zamyślił się na chwilę. Nie miał aż tyle czasu, aby marnować go na sprawunki i herbatę. O trzynastej miał się spotkać z Evangeline, co było sprawą priorytetową tego dnia. Ale z drugiej strony jakoś nie potrafił odmówić Beatrice. Spoglądała na niego, uśmiechała się, a jej oczy lśniły podobnie do licznych kolczyków, które zdobiły jej twarz. Poza tym, sam proponował napicie się czegoś ciepłego, więc głupio by  było wykręcać się w tym momencie.
– Jasne – rzekł, mając nadzieję, że ton jego głosu brzmi swobodnie. – To gdzie idziemy najpierw? Muszę jeszcze kupić atrament, strasznie dużo go zużywam w tym semestrze, też tak masz?
Bea uśmiechnęła się delikatnie, a potem wspólnie ruszyli przez zatłoczone ścieżki Hogsmeade. Rozmawiali na tyle, na ile pozwalał im na to rozkrzyczany tłum uczniów Hogwartu i mróz szczypiący w twarz.
Kupili co potrzeba – odwiedzili Miodowe Królestwo, sklep Scrivenshafta, księgarnie i sklep Derwisza i Bangesa, w którym Bill zaczynał powoli tracić cierpliwość, bo czas uciekał zaskakująco szybko, a Beatrice musiała wszystko dokładnie obejrzeć i wyrazić swoją opinię. Uznała między innymi, że fałszoskopy, to zupełnie nieprzydatne rzeczy, bo wiadomo, że na co dzień mamy do czynienia z ludźmi, którzy w większości są nieuczciwi i niegodni zaufania. Chłopak przyznał jej rację, tym bardzie, że kiedy wziął niewielki bączek do ręki, ten zaczął dość intensywnie wirować.
– To rzeczywiście jakaś tandeta – westchnął Bill, odkładając niewielki przedmiot na miejsce. Nie zauważył jednak, że przez twarz Beatrice przebiegł cień zakłopotania.
Dla chłopaka zakupy zakończyły się połowicznym sukcesem. Może i kupił to, na czym mu zależało, ale nadal nie miał podarunku dla Evangeline.
– Strasznie jestem ciekawa tej czekolady z Miodowego Królestwa – trajkotała jak najęta Bea. – Biała z cukrowymi płatkami róż… Uwielbiam różany dżem, więc pewnie ona też mi zasmakuje. Moja babcia robiła kiedyś wspaniałe dżemy. Wszystko ekologiczne, prosto z ogródka. Robiła też różaną nalewkę. Szkoda, że byłam dzieckiem i nie pozwolono mi jej spróbować… Pamiętam tylko, że miała lekko różowy kolor… Słuchasz mnie?
– Jasne, że tak – rzekł szybko Bill, przystając na chwilę. – Tak sobie myślę, czy każda dziewczyna lubi róże?
Pytanie lekko zakłopotało Beatrice. Uśmiechnęła się niepewnie, jakby sama nie wiedziała, co powinna mu odpowiedzieć. Westchnęła, po czym mechanicznie podrapała się po nosie.
– Cóż… lubię smak róży i zapach różanego kremu, ale gdyby ktoś dał mi różę, to pomyślałabym, że to okropnie sztampowe i mało oryginalne. Ale domyślam się, że nie pytasz o mnie, tylko o… Evangeline.
Bill wyczuł w głosie koleżanki nutkę żalu i napięcia. Nie spodziewał się tego, że Bea może w jakiś sposób go podrywać, ale jej zaciśnięte w cienką linię usta zdradzały coś innego. Już chciał coś powiedzieć, jednak dziewczyna była szybsza.
– Nie sądzę, aby róże pasowały do Evangeline Potter – powiedziała oschłym głosem. – A jeśli mam być zupełnie szczera, to w ogóle nie widzę jej z kwiatami. Są chyba nazbyt delikatne.
– Evangeline nie jest taka, jaką postrzega ją większość osób – oznajmił pewnie Bill, czując moralną potrzebę, aby stanąć w obronie dziewczyny. – Sporo w życiu przeszła, nie jest jej łatwo radzić sobie z chorobą, a inni ludzie wcale jej nie pomagają tymi ciągłymi przytykami.
– Daj spokój, Bill, kiedyś też nie byłeś święty – rzekła Bea, splatając ręce na piersiach. – Nie wspomnę już o tym, co wyprawiał Charlie.
Chłopak poczuł, że słowa Krukonki ugodziły go prosto w serce. Miał niepokojące wrażenie, że jego policzki przybrały szkarłatnej barwy. Był wściekły, ale Bea miała trochę racji.
– Nie wiedziałem, że jest chora – powiedział, a nerwowy śmiech Beatrice utwierdził go w przekonaniu, że słowa te były wyjątkowo głupie.
– Słaby argument – burknęła.
Bill już miał przyznać jej rację, kiedy zupełnie niespodziewanie zawiał ostry wiatr, który omal nie zwalił ich z nóg. Dzień od rana był nieprzyjemnie chodny, ale nic nie zwiastowało nadejścia huraganu. Chłopak schował twarz za przedramieniem, bo ostrych podmuch poderwał do lotu, leżący na uliczkach śnieg. Kątem oka dostrzegł, że Bea ma większe kłopoty z utrzymaniem równowagi, a w dodatku wicher zerwał jej z głowy wełnianą czapkę.
– O nie, moja czapka! – krzyknęła, jakby chciała zagłuszyć siły natury.
Bill widział, jak kolorowe nakrycie głowy ucieka, niesione ostrym wiatrem. I wówczas zdał sobie sprawę, że wszystko dziwnie szybko ustało. Płatki śniegu powoli opadały na chodnik, a inni uczniowie Hogwartu rozglądali się niepewnie, jakby żaden z nich nie był do końca pewny, co właściwie się stało.
– Świetnie – burknęła Bea, a potem ruszyła w przeciwną stronę niż zamierzali iść.
– A ty dokąd? – zapytał Bill do jej pleców.
– Idę znaleźć czapkę – odpowiedziała, nawet się nie odwracając. – Zaraz przemarzną mi uszy. Możesz wracać do szkoły. Poradzę sobie.
Chłopak przez chwilę wpatrywał się w jej niewielką, oddalającą się sylwetkę. Widział, jak na głowę naciąga kaptur kurtki. Zamyślił się. Jeśli teraz ruszy w kierunku Hogwartu, to zdąży na spotkanie z Evangeline. Co prawda nie będzie miał dla niej prezentu, ale przynajmniej nie będzie spóźniony. Ale z drugiej strony on i Bea znajdowali się na skraju wioski, dalej było już tylko zejście do Wrzeszczącej Chaty, która sama w sobie nie była czymś niebezpiecznym, ale ostre i oblodzone spady terenu mogły przyczynić się do nieszczęśliwego wypadku. Bill wahał się jeszcze chwilę, a potem uznał, że te kilka minut nie zrobi mu chyba aż tak dużej różnicy. W razie czego będzie całą drogę biegł.
– Zaczekaj, Bea! – krzyknął, po czym podbiegł do koleżanki. – Razem znajdziemy ją szybciej.
Dziewczyna nie odpowiedziała, więc w milczeniu brodzili przez sięgający kolan śnieg. Widać było, że ścieżka ta nie była zbyt chętnie uczęszczana. Dało się dostrzec nieliczne ślady, ale raczej większość uczniów darowała sobie wycieczkę w to miejsce.
Wrzeszcząca Chata ukazała się im dość szybko. Wszystko za sprawą ogołoconych z liści drzew. Był to strzelisty, piętrowy budynek. Wyglądał jak ciemna, opuszczona rudera, która idealnie kontrastowała z bielą śniegu. Większość okien zabita była deskami. Chata otoczona była metalowym płotkiem, a tuż za nim, parę metrów od drzwi wejściowych, leżało coś, co obydwoje rozpoznali już z daleka – wełniana czapka Beatrice.
– Skoro już tu jesteś, to czy możesz mi ją przynieść? – zapytała Beatrice.
– Jasne… – burknął Bill, a potem przymierzył się do sprawnego przeskoczenia przez płot.
Ciężko było mu zaleźć miejsce, na którym mógłby się podeprzeć, więc w efekcie wylądował twarzą w śniegu, co i tak było lepsze od metalowego zakończenia, które mogło mu się wbić w wiadome miejsce.
– Nic ci nie jest? – zapytała Bea, kiedy otrzepywał się ze śniegu.
– Nie… pręty są lekko oblodzone – skłamał, aby wyjaśnić swoją nieporadność.
Bea nic nie powiedziała. A może powiedziała, ale tak cicho, że jej nie usłyszał. Przedzierał się przez śnieg, który sięgał mu niemal za kolana. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że pewnie od lat nikt nie postawił stopy na podwórzu Wrzeszczącej Chaty. Było to całkiem fajne uczucie, kroczyć jakąś niezbadaną ścieżką. I choć wiedział, że cały czas jest w Hogsmeade, że na plecach ma wzrok Beatrice i raczej nie ma szans, aby się zgubić, to jednak poczuł dziwny dreszczyk emocji i ekscytację. A do tego brodził w nieudeptanym śniegu. Przywołało to wspomnienie z dzieciństwa. Pamiętał, jak wraz z Charliem wychodził przed dom, rzucali się śnieżkami, lepili bałwana i robili aniołki na śniegu. One też najlepiej wychodziły na tym nieudeptanym i świeżym. Uśmiechnął się pod nosem i siłą woli powstrzymał się przed rzuceniem się w śnieg. Teraz miał siedemnaście lat, dla świata czarodziejów był już dorosły, zdrowy rozsądek musiał więc wziąć górę. A poza tym… i tak był już dostatecznie przemarznięty.
W  końcu udało mu się dotrzeć do czapki. Kiedy chwycił ją w swoje skostniałe z zimna palce uświadomił sobie, jak wielkim był idiotą. Wystarczyło przywołać ją jednym, prostym zaklęciem, a nie narażać się na pośmiewisko, przeskakując płot.
– Świetnie – burknął, mając nadzieję, że Bea na to nie wpadnie.
Robiąc dobrą minę do złej gry, odwrócił się i w triumfalnym geście uniósł zgubę koleżanki nad głowę. Bea zaczęła teatralnie bić mu brawo, a potem potarła ramiona, co było jasnym znakiem, że ma się spieszyć, bo marznie. No tak… marznie… a co ja mam powiedzieć? – przeszło mu przez myśl. – Przynajmniej będę miał pretekst, aby jak najszybciej wrócić do szkoły. Powiem, że obydwoje jesteśmy przemoczeni, więc musimy jak najszybciej założyć suche skarpety i owinąć się kocem.
Odwrócił się i już miał zrobić pierwszy krok w kierunku Beatrice, kiedy nagle usłyszał okropny huk. Podskoczył, czując, jak jego serce łomocze w piersi. Szczególnie, że był  niemal pewny, że ten dźwięk dobiegł go z Wrzeszczącej Chaty. Pierwsza myśl – uciekać. Druga myśl – sprawdzić. Trzeciej myśli już nie było, bo zagłuszył ją przeraźliwy krzyk.
Wzrokiem napotkał oddaloną twarz Beatrice. Jej oczy się rozszerzyły, więc musiała usłyszeć to samo.
Bill się wahał. Naprawdę się wahał. A potem znów coś bardzo głośno huknęło. Wrzeszcząca Chata niemal zadrżała, a on sam czuł dziwne wibracje pod stopami.
Nie widząc do końca, co wyprawia i jakie mogą być tego konsekwencje, zrobił kilka kroków w stronę starego, nawiedzonego domostwa. Chciał tylko zerknąć…
– Wracaj tu! – Usłyszał drżący krzyk Beatrice.
Chłopak jej nie posłuchał. Podszedł do jednego z okien. Było zabite grubymi, dębowymi deskami, ale mógł przyłożyć oko do szpary, znajdującej się między nimi. Stał tak przez chwilę, czekając, aż jego wzrok przyzwyczai się do panującego wewnątrz mroku. Nic z tego. Był w stanie dostrzec tylko zarys czegoś dużego, co mogło być równie dobrze ogromną szafą, jak i ludzką sylwetką. Wówczas Bill zmienił taktykę i zamiast oka, do szpary przyłożył ucho.
Usłyszał coś dziwnego. Szmery i świsty, a potem ciche jęki. O ile to w ogóle były jęki, bo bardziej prawdopodobne, że to wiatr huczał w zakamarkach starego domostwa. Ale o tym Bill nie pomyślał, bo w jego głowie zrodziła się ogromna chęć niesienia pomocy. Po pierwsze był Weasleyem. Po drugie był Gryfonem. Po trzecie był prefektem. Te trzy argumenty powinny wystarczyć każdemu, kto miałby wątpliwości, dlaczego chłopak postanowił wejść do środka.
Podszedł do drzwi. Te były jednak zabarykadowane. Wyciągnął różdżkę i szybko zdał sobie sprawę, że są one chronione silnymi zaklęciami, więc będzie musiał poszukać innego sposobu, aby dostać się do środka. Postanowił więc obejść chatę, kiedy nagle poczuł silne szarpnięcie za ramie. Niemal krzyknął ze strachu, ale głos, który usłyszał za plecami szybko go uspokoił.
– Czy ty upadłeś na głowę? – zapytała agresywnie Beatrice.
Wyglądała fatalnie. Była cała oblepiona śniegiem. Miała go na kurtce, szaliku i włosach, więc musiała zaliczyć niezły upadek przy przechodzeniu przez płot. A w dodatku ze względu na jej niski wzrost, śnieg sięgał jej do połowy uda.
– Chodźmy stąd, Bill – powiedziała już spokojniej, choć w jej głosie dało się usłyszeć błagalny ton. Pociągnęła go nawet za rękaw. Przypominała mu przy tym jego siostrę Ginny.
– Ale tam ktoś krzyczał – powiedział chłopak. – Trzeba to sprawdzić.
– Oszalałeś? Nie będziemy tego sprawdzać sami. Możemy iść po kogoś dorosłego, czy coś… – powiedziała, a jej głos naprawdę drżał. Chłopak miał nawet wrażenie, że zaraz się rozpłacze.
– Ja jestem dorosły – oznajmił, wytaczając najbardziej dziecinny argument świata.
I wówczas to zobaczył. W jednym miejscu przy ścianie domu nie było śniegu. Stało się tak zapewne dlatego, że znajdował się tam niewielki daszek, który osłonił ten niewielki skrawek ziemi. A przy podłożu było coś jeszcze. Niewielki lufcik, prowadzący prawdopodobnie do piwnicy. Co więcej był on uchylony.
Bill nie czekał długo i niemal rzucił się w jego kierunku. Okienko otworzyło się bez problemu i wyglądało jak czarna dziura, prowadząca do czegoś nieznanego i bardzo niebezpiecznego. Było niewielki, ale przy odrobinie szczęścia, chłopak dałby radę się przez nie przecisnąć.
– Nawet o tym nie myśl! – jęknęła Bea, ponownie łapiąc go za rękaw.
– Muszę to sprawdzić. Ty zostań, w razie czego biegnij po pomoc.
Jej zaróżowione od mrozu policzki pobladły. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale Bill był szybszy. Ukucnął i opuścił nogi do wnętrza chaty. Nie poczuł podłogi, więc nie miał pojęcia, jak tam jest wysoko. W dodatku jego kurtka była dość obszerna, co jeszcze bardziej utrudniało przeciśnięcie się przez otwór.
Policzył do trzech, a potem z duszą na ramieniu wślizgnął się do środka. Najpierw uderzył się głową w ramę okienną, a potem jego kolana dość mocno stuknęły o betonową podłogę. Jęknął w ciemność, przerywając tym samym głuchą ciszę, panującą wewnątrz.
Zamarł, wpatrując się w ciemność, a potem wyciągnął różdżkę.
– Nic ci nie jest?! – Usłyszał jeszcze wołanie Beatrice.
– Jest w porządku. Strasznie tu ciemno – odpowiedział, a potem rozpalił światło na końcu swojej różdżki, rozświetlając tym samym niewielkie pomieszczenie.
Bill nie był pewny, czego mógł się spodziewać, ale tu było zaskakująco pusto. Trafił chyba do pomieszczenia, które miało pełnić funkcję spiżarki, bo na ścianach przymocowano wąskie półki. Teraz jednak stało puste. Już chciał ruszyć w stronę zamkniętych drzwi, znajdujących się na przeciwległej ścianie, kiedy nagle cos ciężkiego upadło za jego plecami. Dopiero po chwili zorientował się, że to Beatrice poszła w jego ślady i wślizgnęła się do wnętrza. Wstała z podłogi i otrzepała spodnie.
– Chyba nie myślisz, że będę tam stać i czekać, aż coś ci się stanie? – zapytała. – Swoją drogę, tu przynajmniej jest cieplej. Choć nadal uważam, że jest to najgłupszy pomysł, na jaki mogłeś wpaść.
Bill nie wiedział, czy obecność koleżanki jest przejawem jej odwagi, czy tchórzostwa, ale jeśli miał być szczery sam przed sobą, to wolał, że była tu z nim. We dwoje zawsze raźniej.
– Sprawdźmy to i zmywajmy się stąd – dodała jeszcze Bea, ale nie ruszyła się z miejsca. To Bill musiał iść przodem.
Wyszli ze spiżarni i ruszyli wąskimi schodkami w górę. W chacie było dziwnie cicho. Jedynymi odgłosami były szmery wiatru. Wszystko było pokryte grubą warstwą kurzu, a w każdym kącie czaiły się cienie i mroki, które przysparzały ich o dreszcze. W końcu dotarli do głównej izby. Stało tam stare łóżko z poszarpanym baldachimem. Bill przyjrzał się bliżej materiałowi. Miało ślady po ogromnych pazurach.
A potem Beatrice pokazała mu coś, co znajdowało się na drewnianym parkiecie. Ciemne ślady zaschniętej krwi i kępy czarnego futra.
– To musi być bardzo stare – powiedział Bill, przyglądając się znalezisku. Wygląda, jakby nikogo nie było tu od lat. Spójrz, kurz na posadzce nie ma śladów błota.
– Cudownie – rzekła Bea z przekąsem. – Czyli możemy już iść?
Chłopak nie odpowiedział. Podszedł do zakurzonego paleniska i przejechał palcem po marmurowej płycie kominka. Czuł coś dziwnego. Jakiś dreszcz przebiegł po jego plecach, ale nie miało to związku ani z zimnem, ani ze strachem, ani z ciemnością. Pomyślał o tym, co mogło się tu wydarzyć. O miejscach, które niosą za sobą historie ludzi, o których nigdy nie opowiedzą.
Z zamyślenia wytrwało go ciche skrzypnięcie. To Beatrice otworzyła kufer, stojący w rogu pomieszczenia. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w to, co leżało na jego dnie. Bill obserwował jak wkładała do środka rękę, a potem wyjmuje z wnętrza jakiś owalny, biały przedmiot.
– To bandaże – powiedziała, rozwijając jeden z nich. – Są też butelki po jakiś eliksirach, ale chyba wszytko wywietrzało. I jest też to – dodała, unosząc nad głowę niewielką książkę i stertę odręcznych notatek.
Bill podszedł do dziewczyny i przyjął od niej znalezisko.
Przemiana w zwierzę, najtrudniejszy rodzaj transmutacji – odczytał na głos wygrawerowany na skórzanej okładce tytuł książki. Potem pobieżnie przejrzał notatki. Był niemal pewny, że pisały je różne osoby. Pismo się zmieniało. Raz było równe i schludne, innym razem drobne i okrągłe, potem bardzo nieczytelne i ciasne (nawet trochę podobne do tego Evangeline – przeszło mu przez myśl).
I nagle, zupełnie niespodziewanie z książki wyślizgnęła się fotografia. Wirowała przez chwilę, nim opadła na okurzoną podłogę. Bea oświetliła ją blaskiem swej różdżki. Przedstawiała ona czterwch chłopaków, którzy uśmiechali się od ucha do ucha i machali do obiektywu aparat. Byli uczniami Hogwartu, bo nosili na sobie czarne szaty, a na ich piersiach mieniły się odznaki Gryffindoru. 
–Wcale nie jest taka stara – rzekła dziewczyna, biorąc zdjęcie do ręki. – Z tyłu jest data. Hogwart, tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty piąty rok. To zaledwie dwanaście lat temu.
Bill przytaknął, choć poczuł się trochę zawiedzony. Wrzeszcząca Chata wydawała mu się czymś nienamacalnym. Miejscem sekretów i tajemnic sprzed tysięcy lat (choć chłopak nigdy nie zastanawiał się, kiedy ją wybudowano), a teraz stał w jej wnętrzu i czuł tylko dziwny smutek i żal.
Niewiedział nawet, kiedy schował do wewnętrznej kieszeni książę i notatki. Tu i tak nikomu się nie przydadzą.
– Czy możemy już wracać? – zapytała Bea. – Sam widzisz, tu nikogo nie ma. Przecież od lat ludzie gadają, że ten dom jest nawiedzony. Pewnie jakieś duchy kryją się po szafach. Albo boginy. A ja nie chcę na żadnego natrafić.
– Dobra – przyznał jej rację po krótszej chwili zastanowienia. – Idziemy.
Wychodząc z pomieszczenia, Bill zauważył, że Bea zostawiła na kominku fotografię. Chłopak mechanicznie schował ją do kieszeni, a potem ruszył śladami koleżanki.
W milczeniu zeszli ponownie do piwnicy i bez problemu odnaleźli niewielką, pustą spiżarkę. Coś jednak się w niej zmieniło, a po twarzy Beatrice poznał, że i ona tę zmianę zauważyła. Nie wielkie okienko nie dość, że było szczelnie zatrzaśnięte, to jeszcze ktoś zabił je deskami tak, że do wnętrza nie dochodził nawet najmniejszy promień światła.
– To żart? – wydusiła z siebie Bea.
Bill nie odpowiedział. Jeśli ktoś w tym duecie powinien zachować zimną krew, to był to właśnie on. Podszedł do okna i rzucił kilka prostych zaklęć. Nawet nie drgnęło. Wszystko zdawało się być zapieczętowane wyjątkowo silną magią. Chłopak jednak się nie poddawała. A w zasadzie już tylko udawał, że próbuje coś zdziałać, bo bał się momentu, w którym powie Beatrice, że chyba utknęli tu na dobre.
– Potrafisz to otworzyć? – zapytała Bea, a jej głos drżał z przerażenia.
– Nie.
Krótka odpowiedź. Krótka odpowiedź, która spowodowała lawinę.
– Jak to, nie? – jęknęła Bea. – Musisz to otworzyć! Jak inaczej stąd wyjdziemy? To Wrzeszcząca Chata tu nikt nie przychodzi, nikt nas nie znajdzie! Zostaniemy tu na zawsze, bo ty uznałeś, że ktoś tu jest w niebezpieczeństwie! W dupie miałeś moje ostrzeżenia, a od miesięcy powtarzam, że ktoś chce się nas pozbyć, a ty z własnej woli wpadłeś w pułapkę i jeszcze pociągnąłeś mnie ze sobą!
– Uspokój się.
– Nie mów mi, że mam się uspokoić! Ja nie chcę być spokojna. W ogóle nie miało mnie być dziś w Hogsmeade. Miałam siedzieć w ciepłym zamku i uczyć się na sumy!
– Ja też miałem zostać w Hogwarcie. Byłem umówiony z Evangeline!
– Och, no tak… Trzeba było od raz mówić, że masz randkę, a nie włóczyć się ze mną po wiosce!
– Więc to moja wina?!
Obydwoje dyszeli ciężko. Bea ostro wymachiwała rękoma i gdyby Bill stał bliżej, to pewnie by oberwał. Obydwoje byli wściekli, ale w głębi serca na siebie. Wchodzenie do Wrzeszczącej Chaty faktycznie było cholernie głupim pomysłem, ale teraz nie było czasu na bezsensowne kłótnie. Musieli się jakoś wydostać.
– Idziemu stąd – oznajmił po chwili Bill.
– Och, świetny plan. Ciekawe tylko dokąd?
– Znaleźć inne wyjście.
I wyszedł ze spiżarni, słysząc za sobą kroki Beatrice.

3 komentarze:

  1. Łoooo! Uwielbiam tak wciągające rozdziały! Czekałam tylko na końcu na jakiś expeliarmus nie wiadomo, z której strony :D a tak pozostaje czekać na prezent na mikołajki ;)
    I czekam już na pozostałych bohaterów, kto następny, co dalej!
    Moja forma, jak widać, spadła trochę. Komentarz krótki, a przecież po dłuższej przerwie. Ale wszystko nadrobiłam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, ten Bill... romantyk :D
    Róże mu w głowie :P E tam, lepiej byłoby, gdyby dał jej tę wagę. Przynajmniej by się dziewczynie przydała :p

    Fajny rozdział, bo trzymał w napięciu :D Czekałam aż jakaś istotka na nich wyskoczy, a tutaj nic. Być może w kolejnej części coś się w końcu pojawi.
    Evangeline na pewno będzie zła, że Bill ją wystawił. I dobrze :D może w tym czasie spotkać się z inną osobą ;p

    Zobaczymy, co wymyśliłaś dalej. Czekam z niecierpliwością i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie :( A już miałam nadzieję na udaną randkę! Cholerna Bea!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy