Wieść
o tym, że Gregory Willson wybudził się ze śpiączki obiegła Hogwart niczym
błyskawica. Mówili o tym dosłownie wszyscy – nauczyciele i uczniowie
dyskutowali tak zawzięcie, że ciężko było ocenić, które z tych rewelacji są
prawdą, a które wyssaną z palca bzdurą, mającą na celu podtrzymać
zainteresowanie tematem.
Większość
uczniów uznała jednak, że wszelkie informacje najlepiej potwierdzać u źródła, a
źródłem tym według nich był nie kto inny, jak Albert Walker. Chłopak nie był
tym faktem zadowolony. Gregory stał się dla niego kolejnym problemem, który
zaprzątał mu głowę, a na wszelkie pytania na temat stanu jego zdrowia nie
potrafił nic odpowiedzieć. Nie dostał od przyjaciela żadnej wiadomości i sam
również nie kwapił się, aby wysłać choć krótki list. Jeśli plotki były prawdą,
to Willson nie był w najgorszym stanie i całkiem szybko dochodził do siebie
więc zapewne ucieszyłaby go wiadomość od Alberta. Problem w tym, że Albert nie
miał pojęcia, o czym miałby mu napisać… O tym, jak radzi sobie w konkursie? O
śmierci babci i problemach alkoholowych ojca? O Evangeline, która w obecnej
sytuacji stała się mu najbliższą osobą? A może o tym, że teraz to on, Albert,
nosi na piersi odznakę prefekta naczelnego, która kiedyś należała do Willsona? Chyba
żadna z tych rewelacji nie była odpowiednia i nie ucieszyłaby Gregory’ego… A
wzmianka o Evangeline chyba zupełnie by go rozwścieczyła. Walker uznał więc, że
najrozsądniej będzie zaczekać.
Przeżuwał
więc w milczeniu tost, pozwalając, aby jego myśli błądziły swobodnie, nie
łapiąc niczego konkretnego. Odrobinę podsłuchiwał, o czym rozmawiają inni
uczniowie i z ulgą stwierdził, że tym razem nie dominuje temat Gregory’ego, a
zbliżających się walentynek i wypadu do Hogsmeade. Z tej przyczyny pojawił się
odwieczny problem, kto z kim pójdzie na randkę. Albert miał ochotę zaśmiać się
z ironią. Wiele by dał, aby tylko to było jego zmartwieniem.
–
Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale jesz suchy chleb, bo ser i szynka ci
wypłynęły i leżą na talerzu. – Usłyszał za plecami znajomy głos. – A poza tym,
nie uważasz, że jedzenie mięsa ma w sobie coś z arogancji? No wiesz, Albercie,
to tak, jakbyś udowadniał zwierzętom na talerzu wyższość nad nimi.
Albert
odwrócił się bardzo powoli i wcale nie był zaskoczony tym, że stała za nim
Evangeline Potter. Tylko ona miała dziwny zwyczaj podkradania się do ludzi od
tyłu i rzucania tymi dziwnymi komentarzami, które przebijały jak włócznie.
Kiedy Walker popatrzył na swój talerz, w pierwszej chwili poczuł zażenowanie, a
zaraz po tym opuścił go cały apetyt na szynkę. Westchnął głośno i odłożył to,
co zostało z jego tostu. Evangeline w tym czasie bez słowa usiadła po jego
prawej stronie. Uwadze chłopaka nie uszło, że kilku Krukonów przy stole zaczęło
się ostentacyjnie odsuwać.
–
Rozumiem, że ty nie jesz mięsa? – zaczął.
–
Jakieś wieści od Willsona? – zapytała, ignorując jego pytanie.
Albert
westchnął głośno.
–
Myślałem, że chociaż ty mi odpuścisz – burknął, czując, że żołądek wiąże się w
supeł. – Wszyscy pytają mnie o Gregory’ego: co u niego, kiedy wraca, jak się
czuje… a ja nie mam pojęcia, bo nie dostałem od niego żadnego listu i
wyprzedzając twoje kolejne pytanie, ja też nic nie wysłałem, a w dodatku…
–
Uspokój się – przerwała mu twardo. – Chciałam jakoś zacząć rozmowę, przyznaję,
że wyszło dość niefortunnie.
–
Zaczęłaś rozmowę od mięsa.
–
Możesz się na mnie nie wyżywać, Walker? – zapytała ostro, nie spuszczając wzroku
z chłopaka.
Albert
nic nie odpowiedział. Podświadomie nie chciał robić sobie wroga z Evangeline.
Nie dlatego, że bał się tego, do czego może być zdolna, ale dlatego, że była
ona jego jedynym wsparciem w Hogwarcie. Jedyną osobą, która znała jego sytuację
rodzinną i okazywała mu empatię na tyle na ile potrafiła.
Obserwował
kątem oka, jak odrzuca na plecy swoje lśniące włosy. Odsłoniła przy tym swój
wydłużony profil twarzy, długi nos i smukłą szyję. Choć w Wielkiej Sali panował
typowy dla pory śniadaniowej gwar, to jednak Albert przez ułamek sekundy miał
wrażenie, że są zupełnie sami. Evangeline najwyraźniej wyczuła, że chłopak się
na nią gapi, bo odwróciła głowę i uniosła brew. Już otwierała usta, aby coś
powiedzieć, jednak Walker był pierwszy.
–
Przepraszam – oznajmił szczerze.
Evangeline
zmarszczyła nos i wzruszyła ramionami.
–
Nie przejmuj się – rzekła tylko, a potem nachyliła się delikatnie i ściszyła
głos. – W zasadzie, to chciałam porozmawiać o tym liście i…
–
Cześć, Albercie. – Usłyszeli męski głos za plecami. – I witaj, Evangeline.
Obydwoje
poczuli się jakby, ktoś ich na czymś przyłapał. Dziewczyna zamilkła w pół
zdania i wyprostowała się mechanicznie.
–
Och, Williamie – burknęła pod nosem. – Chyba się już umawialiśmy, że najpierw
należy głośno westchnąć, kiedy nachodzisz mnie od tyłu.
Bill
nic nie odpowiedział, a Albert poczuł na sobie jego niezbyt sympatyczny wzrok.
Walker włożył sporo wysiłku, aby się uśmiechnąć. Przecież przed chwilą nie
robił nic złego, a w tamtym momencie naprawdę czuł się, jakby miał powody do
wstydu. Evangeline otrząsnęła się szybciej. Przesunęła się nawet nieznacznie,
robiąc Weasleyowi miejsce przy stole. Chłopak wahał się przez moment, a potem
zdecydował się usiąść.
–
Przeszkodziłem wam? – zapytał, zerkając na Alberta.
–
Nie – rzekł chłopak.
–
Trochę – odpowiedziała w tym samym czasie Evangeline.
–
Okej, zrozumiałem – oznajmił pospiesznie Bill, a uwadze Alberta nie uszło, że
jego uszy lekko się zaczerwieniły. – Chciałem cię tylko o coś zapytać – dodał,
zerkając na dziewczynę.
–
To pytaj – rzekła. – Chyba że to jakiś sekret.
Kącik
warg Evangeline uniósł się delikatnie, a Albert miał dziwne wrażenie, że ta
sytuacja zaczyna ją bawić. A może tak reagowała na stres? Tak mało o niej
wiedział, więc nie powinien wyciągać pochopnych wniosków.
–
Po prostu chciałem zaprosić cię do Hogsmeade – wypalił Bill, czym zwrócił na
siebie uwagę siedzących najbliżej Krukonów.
Albert
poczuł się niezręcznie, a mina Evangeline lekko zrzedła. Jej wzrok powędrował w
górę, w stronę zaczarowanego sklepienia Wielkiej Sali, na którym piętrzyły się
ciemne chmury, rozsypujące miliony ogromnych płatków śniegu. Jeszcze niedawno
to deszcz uwziął się na Wyspy Brytyjskie, a teraz przyszedł czas na śnieg,
który sypał niemal nieprzerwanie od miesiąca. Walker miał wrażenie, że
dziewczyna ma niemal na twarzy wypisaną odpowiedź na propozycję Weasleya.
–
Nie mogę – rzekła. I choć w oczach pojawiły się iskierki smutku, to jej głos
brzmiał beznamiętnie. – Tu nie chodzi o ciebie, Bill, ale o mnie. Nie będę
brodzić po kolana w śniegu, aby napić się herbatki w jakiejś zatłoczonej
kawiarni ustrojonej walentynkowymi, pstrymi serduszkami.
Przy
stole zrobiło się dziwnie cicho. Coraz więcej Krukonów zaczęło nadstawiać ucho,
a Albert poczuł, że robi mu się żal Billa. Dostał kosza przy tylu świadkach, co
musiało go dość mocno zaboleć, bo chwile trwało zanim zebrał się w sobie i
zdołał odezwać.
–
Wybacz, nie pomyślałem o tym – burknął. – W sumie masz rację, w Hogsmeade
będzie niesamowicie tłoczno więc możemy spędzić ten czas w zamku. Coś wymyślę.
–
Nie musisz nic wymyślać.
–
Nie muszę, ale chcę – odpowiedział krótko Bill, po czym wstał od stołu. – Muszę
lecieć. Za chwilę zaczną się lekcje, a ja chyba zapomniałem zabrać pracy
domowej z transmutacji. Zobaczymy się w klasie.
A
potem odszedł. A Albert jeszcze dłuższą chwilę wpatrywał się w jego lekko
zgarbione plecy i nawet zrobiło mu się go żal. Zawsze uważał Billa za chłopaka
o nieprzeciętnej urodzie, charyzmie i niebanalnym poczuciu humoru, który, gdyby
tylko zechciał, mógłby mieć każdą dziewczyną. Okazało się jednak, że to nie
takie proste i Weasley miał naprawdę spore problemy na tym polu.
–
Cóż… mam nadzieję, że nie byłam dla niego zbyt surowa. – Wyrwał go z zamyślenia
przyciszony głos Evangeline. – To nie tak, że nie chcę spędzić z nim tego dnia…
Ja nie chcę go spędzić w śniegu i rozchichotanym tłumie.
–
Myślę, że zrozumiał – oświadczył Albert, choć nie był do końca pewny swoich
słów. Ja bym zrozumiał – dodał w
myślach, a potem szybko się skarcił w duchu.
Evangeline
nagryzła wargę, a Albert wiedział, że robi tak zawsze, kiedy się denerwuje. Nie
wiedział jednak, kiedy doszedł do tych wniosków i dlaczego ostatnio zaczął się
jej baczniej przyglądać. Nie wiedział też dlaczego w tamtym momencie poczuł
dziwne ukłucie w okolicach serca.
~*~
Beatrice
Doyle wszystko robiła w biegu, a cały ten rok szkolny był jednym wielkim
szaleństwem. Biegła na śniadanie, potem na lekcje, na lunch, znów na lekcje, na
obiad, do biblioteki… i tak bez końca. Każdą wolną chwilę spędzała z nosem w
książkach, nad pracami domowymi lub po prostu śpiąc. Może właśnie dlatego
jeszcze nie wypaplała największego sekretu Evangeline Potter, bo zwyczajnie nie
miała na to czasu.
Teraz
też się spieszyła. Wertowała cały stos podręczników, leżących na szafce nocnej
w poszukiwaniu książki o eliksirach, którą mieli przeczytać na dzisiejsze
zajęcia dodatkowe ze Snape’em. Już miała się poddać, kiedy dostrzegła, że
znajduje się ona pod poduszką. Odręczne notatki rozsypane były za to na
podłodze. Bea uklęknęła, aby jak najszybciej je pozbierać. W pierwszej chwili
nawet nie zauważyła, że do sypialni weszła Molly.
Przyjaciółka
odchrząknęła głośno, zwracając tym samym uwagę Beatrice.
–
No naprawdę… – burknęła, krzyżując ręce na piersiach. – Cały dzień próbuję cię
złapać i coś ci powiedzieć, a na wszystkich przerwach znikasz mi z oczu.
–
Przepraszam – burknęła Bea, pakując do torby potrzebne rzeczy na spotkanie z
nauczycielem eliksirów. – Wiesz że czwartek to najgorszy dzień w całym
tygodniu. Książka, którą mieliśmy przeczytać na dziś jest o truciznach. Wiesz
co to znaczy? Że to będzie kolejny etap. Trucizny…
Molly
wzruszyła ramionami, ale nie podjęła tematu eliksirów. Bea wiedziała, że
przyjaciółka była tym kompletnie niezainteresowana i wręcz nie mogła się
doczekać kolejnego roku, w którym nie będzie musiała uczęszczać na zajęcia ze
Snape’em.
–
Zbliżają się walentynki – rzekła w końcu Molly. – Pamiętasz o czym
rozmawiałyśmy? Że na walentynki umówisz się z Billem. Trochę zaniedbałaś tę
akcję, ale spokojnie, chyba nadarzy się okazja, aby spędzić z nim ten dzień.
Beatrice
mimowolnie jęknęła. Wbrew pozorom wcale nie zapomniała o tej akcji, ale miała
ogromną nadzieję, że Molly dała sobie z tym spokój. Zaprzątanie sobie głowy
amorkami, cukrowymi serduszkami i miłosnymi telegramami było ostatnią rzeczą,
na jaką miała ochotę.
–
Nie idę do Hogsmeade – powiedziała, siląc się na spokojny ton głosu. – Nie mam
czasu.
–
Och, daj spokój – jęknęła Molly, machając przy tym energicznie rękoma.
Dziewczyna miała nieznośną tendencję do nadmiernej gestykulacji. – Gdybyś się
nie spóźniła na śniadanie, to byłabyś świadkiem bardzo interesującej scenki.
Bill chciał zaprosić Potter, a ona dała mu kosza. Rozumiesz?
–
Tak – burknęła Bea, choć prawdę mówiąc nie do końca przykładała wagę do słów
przyjaciółki. Ostatni raz rzuciła okiem na zawartość torby, a potem rozejrzała
się energicznie w poszukiwaniu swojej czarnej szaty.
–
Kto daje kosza Billowie? – kontynuowała Molly. – Większość dziewczyn dałoby się
pokroić za walentynki w jego towarzystwie. Obserwuję to wszystko od jakiegoś
czasu i moim zdaniem, Potter nie chce z nim iść, bo na boku spotyka się z
Walkerem.
Beatrice
omal się nie przewróciła, kiedy usłyszała te słowa. Z wrażenia założyła szatę
tyłem do przodu.
– Albertem? – wydusiła z siebie z trudem łapiąc oddech.
–
Nooo… przecież sama mówiłaś, że ostatnio spóźnili się na konkurs. Obydwoje. Czy
to nie dziwne? Ostatnio jakoś często widywani są razem.
–
Ja jakoś nie zauważyłam – przyznała szczerze Bea.
–
Nie dziwię się, bo nie masz nawet czasu podrapać się po nosie. Ale nie martw
się, od tego masz mnie. Bill zapewne też to przeczuwa. A teraz jego podejrzenia
się potwierdziły więc będzie gotowy na rozpoczęcie nowego związku. Z tobą
oczywiście.
–
Bez urazy, Molly, ale brzmisz jakbyś naczytała się za dużo artykułów w Czarownicy. Tam chyba jest jakaś rubryka
o zdobywaniu serca facetów.
Molly
zmarszczyła brwi, a na jej twarzy pojawił się mało sympatyczny grymas. Bea
szybko pożałowała swoich słów, bo nie chciała się znów kłócić z przyjaciółką. W
ostatnich dniach ich relacje wróciły do normy i dziewczyna nie chciała znów
tego psuć.
–
Znaczy się… – zaczęła ostrożnie Beatrice. – Chciałam powiedzieć, że jestem ci
bardzo wdzięczna za to, że mi pomagasz, ale teraz nie mam za bardzo głowy do
tej rozmowy. Za chwilę będę spóźniona do Snape’a. A on nie omieszka mi dać
szlabanu na czas wypadu do Hogsmeade, więc zaraz naprawdę sprawa będzie
zamknięta.
–
Hmm… – mruknęła przeciągle Molly i
popatrzyła badawczo na Beatrice, jakby chciała odczytać z jej twarz, czy na
pewno jest szczera. – Masz rację… Lepiej się pospiesz. Wieczorem powiem ci
dokładnie, co będziesz musiała zrobić. I naprawdę się nie martw, mój plan jest
świetny.
Bea
przytaknęła, czując, że w gardle stanęła jej ogromna, niewygodna gula, której
za nic nie mogła przełknąć. A potem wycofała się powoli z sypialni i popatrzyła
na zegarek. Spotkanie ze Snape’em miało zacząć się za minutę, więc nie było możliwości,
aby zdołała dobiec do lochów w tak krótkim czasie.
Beatrice
zatrzymała się zdyszana pod klasą od eliksirów dokładnie pięć minut po
umówionym czasie, co oznaczało, że przy dobrych wiatrach rzeczywiście dziś
zarobi szlaban, co nie byłoby tak złą perspektywą, biorąc pod uwagę to, jak
bardzo Molly zaangażowała się w sprawę z Billem.
Dziewczyna
wzięła kilka głębokich oddechów, a potem zapukała cicho i z duszą na ramieniu
weszła do sali. Wnętrze w jednej chwili wypełniła cisza, a pięć par oczu
powędrowało w jej kierunku. Severus Snape stał wyprostowany nad swoim biurkiem
i sądząc po jego minie, to właśnie jemu przerwała w pół słowa.
–
Przepraszam za spóźnienie – burknęła pod nosem, próbując na palcach przemieścić
się do jednej z ławek.
–
Doyle… – wycedził Snape przez zaciśnięte zęby. – Czy ja nie wspominałem, że
jeśli ktoś z was zamierza się spóźnić, to lepiej, aby w ogóle się tu nie
pokazywał?
–
Tak – odpowiedziała dziewczyna, przełykając głośno ślinę. – Już mówiłam, że
przepraszam…
Bea
wyczuła na sobie wzrok pozostałych uczniów. Albert nerwowo poprawił okulary,
Bill wyginał knykcie, Evangeline nagryzła wargę, a Marina, cóż, Marina po
prostu na nią patrzyła swoimi przeraźliwie zimnymi oczami.
–
Jeśli trucizna została sporządzona na bazie jadu z trubuli bulwiastej, to co
podasz, aby złagodzić jej skutki? –
zapytał Snape, a Bea poczuła, że robi jej się gorąco.
Trubula…
trubula… czy w ogóle było coś takiego w książce, którą czytała? Może nawet
miała coś o tym w notatkach, ale przecież nie będzie wertować teraz stosu
pergaminów, który leżał na dnie torby.
–
Nie wiem, pani profesorze – oznajmiła cicho.
–
Ach tak? A jak rozpoznasz, że masz do czynienia z wywarem na bazie jadu
czerwonego trutniowca krwiopijcy?
Beatrice
włożyła sporo energii w to, aby zebrać wszystkie myśli. O tym na pewno czytała.
Pamiętała dokładnie, że śmiała się z tej przydługiej nazwy robaka. W książce
była nawet narysowana jego podobizna. Miał takie śmieszne różki.
–
Przede wszystkim po zgniłozielonym kolorze oraz nieprzyjemnym zapachu,
przypominającym wilgoć w pomieszczeniach – rzekła na jednym wydechu.
Zanim
Snape zdążył cokolwiek powiedzieć, zauważyła, że Evangeline Potter delikatnie
kiwnęła głową, dając jej znak, że ma rację.
–
Masz szczęście, Doyle, że przynajmniej cokolwiek zapamiętałaś – oznajmił
nauczyciel, wracając do biurka. – A jeśli ktoś z was zamierza się spóźnić, to
niech się przygotuje na szlaban.
Bea
odetchnęła. Cóż, nie było tak źle. Najciszej jak umiała wyciągnęła z torby
pergamin, pióro, kałamarz z atramentem, zadaną lekturę i swoje notatki. Rzuciła
na nie tylko kątem oka, bo wolała nie zwracać a siebie zbytniej uwagi, ale na
pierwszej stronie nie było nic o trubuli.
–
Jak już mówiłem, zanim ktoś raczył mi przerwać – rzekł Snape, ale Bea nie dała
się sprowokować i nawet nie uniosła wzroku. – W kolejnym etapie będziecie
musieli się zmierzyć z przygotowaniem antidotum, które ochroni was przed
skutkami jadu trubuli bulwiastej.
Bea
z trudem powstrzymała prychnięcie. Nie powinno ją dziwić, że Snape zadał jej
pytanie, na które wcale nie musiała znać odpowiedzi. Całe szczęście, że z
lektury była dobrze przygotowana. Gdyby powiedziała dwa razy nie wiem, to pewnie już byłaby w drodze
do pokoju wspólnego Krukonów.
–
To proste – wtrąciła Marina, jak zwykle nic sobie nie robiąc z tego, że co
zajęcia była upominana, że zabiera głos nieproszona. – Wystarczy mieć bezoar.
–
Blau, naprawdę uważasz, że w trakcie zaawansowanego konkursu z eliksirów,
możesz skorzystać z czegoś tak oczywistego jak bezoar? – zapytał Snape
podchodząc do stolika, który Marina zajmowała razem z Evangeline.
–
Cóż… rozumiem, że jest na liście składników niedozwolonych? – odpowiedziała
pytaniem na pytanie.
–
Tak się składa, że nie ma o nim słowa – uściślił nauczyciel, wprawiając Marine
w lekkie zakłopotanie.
–
To chyba nie rozumiem, w czym problem? – dociekała dalej Puchonka.
–
Jeśli na swojej liście składników zamieścisz tylko bezoar, a w czasie trzeciego
etapu nie przygotujesz żadnego eliksiru, to pewnie dostaniesz zero punktów za
konkurencje – wtrąciła Evangeline. – A skoro o punktach mowa, kiedy się dowiemy
ile dokładnie ich zdobyliśmy za poszczególne eliksiry?
–
Z tego co wiem, to dokładna lista pojawi się przed finałem – odparł Snape, a
Bea przez chwile miała wrażenie, że ta rozmowa jest dziwnie naturalna i
pozbawiona wszelkiej ironii, co było raczej nie podobne do nauczyciela
eliksirów i faktu, że aż dwie uczennice ośmieliły się wejść mu w słowo.
–
Im większa ilość punktów, tym większa przewaga w zadaniu finałowym – uściślił
Snape. – O jego formule dalej wiadomo tylko tyle, że będzie to swego rodzaju
tor przeszkód, w którym będziecie musieli użyć przygotowanych wcześniej
eliksirów.
–
Powinniśmy zorganizować sobie jakieś zajęcia z biegania – rzekła beztrosko Marina. – Bo znając mnie, to
dostanę zadyszki po kilku metrach. A ty, Evie, lepiej kup sobie jakieś sportowe
buty, bo w tych trzewikach za daleko nie dobiegniesz – dodała wskazując
eleganckie, sznurowane obuwie koleżanki.
–
Dzięki za dobrą radę – burknęła Evangeline. – A ty nie zapomnij związać włosów,
bo ci do oczu wejdą.
–
No wiesz… to twoje są wiecznie rozpuszczone.
–
Owszem, ale nie latają w koło głowy.
Beatrice
pomyślała, że Snape chyba jest dziś w szalenie dobrym humorze skoro nie ukarał
jej za spóźnienie i nie przerwał tej bezsensownej wymiany zdań o ciuchach i
fryzurach.
–
Jeśli chcesz, Blau, to możesz biegać – oświadczył tylko nauczyciel. – Tylko żeby
się nie okazało, że jak na wiosnę stopnieją śniegi, to Hagrid znajdzie cię
martwą na błoniach.
Evangeline
się zaśmiała, Marina i Bill chyba też. Ale Bea i Albert nie pozwolili sobie
nawet na najdrobniejszy dźwięk.
–
A teraz, Blau – kontynuował Snape. – Skoro jesteś taka wygadana, to może
powiesz nam jakie są skutki wypicia eliksiru na basie jadu czerwonego
trutniowca krwiopijcy?
Marina
jęknęła cicho, ale była przygotowana. Bea pomyślała, że od początku roku wiele
się zmieniło, a panna Blau rzeczywiście zaczęła się przykładać do nauki. Odkąd
nie opowiadała o bzdurach wyczytanych w serii książek o Mistrzyni Eliksirów, to
przestała być najsłabszym ogniwem w konkursie. Miano to przypadło Beatrice…
~*~
Albert
sam był zaskoczony tym, że temat kolejnego konkursu tak bardzo mu się spodobał.
Pamiętał dokładnie, jak kilka lat temu miał marzenie zostać uzdrowicielem. I
choć szara rzeczywistość sprawiła, że jego plany prysły, to miał ogromną
nadzieję, że wiedza o truciznach i antidotach, którą przyswajał we własnym
zakresie, czaiła się gdzieś w zakamarkach jego umysłu. Zupełnie jak stare
notatki na dnie kufra.
Dlatego
też odrobinę lżejszy i pewniejszy siebie po skończonych zajęciach pobiegł do
pokoju wspólnego i sypialni.
Nie
było jeszcze aż tak późno, więc jego współlokatorzy nie kwapili się kłaść do
łóżek. Sypialnia była pusta i cicha.
Albert westchnął głośno, a potem nie myśląc zbyt wiele, aby nie psuć sobie w
miarę dobrego nastroju, skierował swoje kroki w stronę kufra. Przyklęknął przy
nim i otworzył ciężkie wieko z cichym skrzypnięciem. Przekopał się przez
wierzchnią warstwę letnich ubrań, które nie były zbyt przydatne w zimowym
okresie oraz szkatułkę z biżuterią po babci, którą zabrał z domu, aby ojcu nie
przyszło do głowy sprzedać tych kosztowności i wymacał dłonią stos pergaminów.
Wyciągnął je, mając nadzieję, że jest to dokładnie to, czego szukał.
Z
naręczem odręcznych notatek usiadł na łóżku. Już miał zabrać się za wnikliwe
przeglądanie, kiedy dostrzegł, że spod poduszki znów wystaje biała koperta.
Chłopak wziął głęboki wdech i ujął ją w dłonie. Znów nie była zaadresowana, a
jako pieczęć użyto butelki.
–
Nie pomagasz mi – burknął pod nosem.
Tym
razem przełamał pieczęć bez sprawdzania, czy aby ktoś nie zastawił na niego
pułapki. Drżącymi rękoma wyciągnął zwitek pergaminu i rozprostował go. Był
zapisany tym samy, dziwnym, równym pismem, które było tylko i wyłącznie
kamuflażem.
Drogi Albercie,
Nie mogę uwierzyć w to, że zupełnie
zignorowałeś ostrzeżenie. Wiem, że to wszystko wygląda bardzo dziwnie i ciężko
uwierzyć Ci w słowa zapisane w anonimowych listach, ale wiedz, że mam na uwadze
tylko Twoje dobro i absolutnie nie chcę Twojej krzywdy. Chce jej Evangeline
Potter. Jeśli będziesz ją dalej do siebie dopuszczać, to zrobię wszystko, aby
zapłaciła za to, jak bardzo Cię krzywdzi. Obiecuję.
Albert
zgniótł w dłoni list i zacisnął mocno wargi. Ostatnią rzeczą, jakiej chciał
była krzywda Evangeline Potter. To wszystko zaczęło się robić nie tylko dziwne,
ale również niebezpieczne i przez myśl chłopaka przeszło, że najrozsądniej
będzie to komuś zgłosić. Teraz musiał się tylko bardzo głęboko zastanowić,
któremu nauczycielowi ufa najbardziej.
A widzisz, ja sobie cichutko siedzę na wattpadzie w oczekiwaniu na rozdział, który miał być chyba później (?), a tutaj niespodzianka i jest dzisiaj :D Super, bo akurat mam dziś nadmiar czasu wolnego, także jestem i komentuję.
OdpowiedzUsuńśnieg <3 ja też chcę śnieg, choć chyba niebawem do mnie dotrze, bo już niedaleko spadło kilka centymetrów...
I dobrze, że Bill dostał kosza, choć może w bardzo małym stopni zrobiło mi się go żal. :D Niemniej jednak , jak już wspominałam wcześniej, jestem team Albert i to jemu kibicuję z Potter ;p niech Bea umówi się w końcu z Weasley'em.
Molly typowa plotkara, ale za to fajnie się czytało o tych jej njusach. ;p
Mam już jakieś teorie, kto podrzuca te liściki, ale zobaczymy, jak dalej akcja się potoczy.
Rozdział przyjemny i nieco zabawny, szkoda że już się skończyło i trzeba będzie znowu wyczekiwać następnego. Oby pojawił się też przed czasem :P Życzę weny w dalszym pisaniu i zapraszam Cię również do mnie, jeśli masz ochotę, bo akurat ruszyłam z nowym opowiadaniem.
Pozdrawiam cieplutko, bo już coraz zimniej :)
miał być w środę, ale z racji, że nie będę mieć dostępu do kompa, to chciałam soie zapisać wersje robocze, aby tylko z telefonu kliknać "publikuj" i zamiast zapisać kopię opublikowałam :P uznałam, że blog ma mniej czytelników, a ja jestem jednak człowiek starej daty, który kocha klimat blogów, więc to taki bonusik ;D
Usuńcieszę się, że się podobało i cieszę się, że jesteś team Albert. bo myślałam, że wszyscy kibicują Billowi. Ja na razie nie zdradzę, jaki team jestem :)
pozdrawiam i na pewno z czasem zajrzę do Ciebie !
No proszę, robi nam się mały trójkąt miłosny! Jak bardzo kocham Billa, to jednak mam wrażenie, że Albert bardziej rozumie Evangeline. Bill jako że wychowany w tak ciepłej i kochającej rodzinie, wydaje mi się, że za bardzo na nią napiera. Oczywiście, to nie jest jego wina, on po prostu chce spędzić czas z Evangeline. Mimo wszystko, jeśli dziewczyna nie ma co do niego żadnych zamiarów, mogłaby go tak porządnie spławić. Chociaż czekam jeszcze na rozdział z jej perspektywy, co sądzi o tych chłopakach :D Pewnie nigdy nie myślała, że będzie miała ten problem, prawda? xd
OdpowiedzUsuńNie dziwię się Albertowi, że nie kwapi się z odezwaniem się do Gregory'ego. Tyle się zmieniło, a on zdał sobie sprawę, że wcale nie lubił osoby, jaką był przy nim.
No i Snape, co on tak pobłażliwy podczas tej lekcji? Nawet zażartował. Snape!
Pozdrawiam serdecznie i życzę weny :) ;D
bardzo Ci dziękuję za ten komentarz, chyba ujęłaś w nim wsztstko, co sama chciałam przekazać. a najbardziej chyba spodobało mi się zdanie, że Albert nie lubił osoby jaką był przy Willsonie. Chyba to gdzieś wykorzystam :D
Usuńtak, Snape chyba miał dobry dzień :P
Pozdrawiam!
A ja nadal kibicuję Billowi :) Szkoda mi chłopaka
OdpowiedzUsuń