Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

czwartek, 31 października 2019

Rozdział 27: Drugi etap

Kiedy po pewnym czasie Albert Walker wspominał dzień drugiego etapu Potyczki o Złoty Kociołek, to nie mógł się oprzeć wrażeniu, że ktoś inny sterował jego poczynaniami. Nie potrafił zebrać myśli. Wstał z łóżka, umył się i zjadł śniadanie raczej mechanicznie. Nie wiedział, czym martwił się wówczas najbardziej: ojcem, który w tamtym momencie prawdopodobnie wracał do domu z kolejnej alkoholowej libacji, przepisem na konkursowy wywar, który już dawno wyleciał mu z głowy, czy anonimowym listem, który wczoraj znalazł pod poduszką.
W Wielkiej Sali długo przyglądał się Evangeline Potter. Robił to tak natarczywie, że dziewczyna prawdopodobnie wyczuła jego wzrok i uniosła głowę. Wówczas Albert się speszył i wlepił spojrzenie w talerz z owsianką.
Walker czuł, że uwierzyłby w ten anonim gdyby nie Wigilia Bożego Narodzenia, którą spędził w rodzinnym domu dziewczyny. Wówczas poznał ją z zupełnie innej strony. Nie była to ta sama oschła i zimna jak lód Evangeline, na którą kreowała się w szkole. W dodatku mu pomogła, wysłała mu tyle pyszności, że przynajmniej przez tydzień nie musiał martwić się głodem. To wszystko jest zaplanowaną grą – powtarzał głos w jego głowie. Potter i Blau oszukują… Tak, w to chyba nawet był w stanie uwierzyć. Marina zawsze kojarzyła mu się raczej z mało ogarniętą osobą, a jaj wypowiedzi na czwartkowych zajęciach tylko to potwierdzały. Ale czy to naprawdę czyniło z nie takie idealne manipulatorki?
Albert przełknął ostatnią łyżkę owsianki i zaczął żałować, że w ogóle zjadł cokolwiek, bo płatki zaczęły wyjątkowo ciążyć na jego żołądku. Miał nieprzyjemne wrażenie, że zaraz zwymiotuje i najwyraźniej odbiło się to również na jego twarzy, bo po chwili usłyszał głos Beatrice, która siedziała nieopodal:
– Albercie, wszystko w porządku? – Jej słowa wzbudziły zainteresowanie większej liczby Krukonów i chłopak poczuł na sobie wzrok kolegów z domu.
– Nic nie jest w porządku – burknął, a potem wstał i szybkim krokiem zaczął iść wzdłuż długich stołów.
Albert miał ogromną nadzieję, że uda mu się bez problemów opuścić Wielką Salę, jednak nadzieja ma to do siebie, że jest czymś bardzo ulotnym. W ogromnych wrotach, prowadzących do holu wpadł na nauczyciela, którego najmniej chciał oglądać w tym momencie – Severusa Snape’a. Burknął tylko dzień dobry i już chciał go wyminąć, nie podnosząc nawet głowy, jednak profesor najwyraźniej nie dał się nabrać na tę zagrywkę, bo przytrzymał go za ramię.
– Co ci jest, Walker? – zapytał nauczyciel, a w jego głosie naprawdę dało się wyczuć napięcie. – Jeśli jesteś chory, to natychmiast idź do skrzydła szpitalnego. Za półtorej godziny jest konkurs i nawet nie próbuj rozłożyć się w czasie tego etapu tak, jak ostatnio Potter, bo obiecuję, że jak tylko kichniesz, to wylecisz z sali.  
Albert nie należał do ludzi, którzy patrzą Severusowi Snape’owi prosto w oczy, ale w tamtym momencie zrobił wyjątek. A kiedy tak wpatrywał się w jego czarne źrenice wyobraził sobie sytuację, w której mówi nauczycielowi: Blau i Potter oszukują. To Evangeline wymyśla przepisy na wszystkie wywary. I prawdopodobnie to ona otruła Gregory’ego Wilsona. Widziałby zamieszanie na twarzy Snape’a, potem nauczyciel zapytałby: Skąd to wiesz?, a chłopak wyciągnąłby z kieszeni pergamin, który niesamowicie ciążył w jego szacie. Zrobiłoby się zamieszanie. O tak, ogromne zamieszanie. Dowiedziałoby się o tym Ministerstwo Magii i organizatorzy konkursu. Hogwart musiałby zostać zdyskwalifikowany w obliczu takich podejrzeń, a on, Albert Walker, miałby w końcu święty spokój i mógłby zająć się zamartwianiem o ojca, a nie tymi głupimi eliksirami.
Zdradzając tę tajemnicę zrobiłby coś dobrego, coś, co powinien zrobić prefekt naczelny, coś, co na pewno zrobiłby Gregory Willson.
– Walker? – Snape potrząsnął nim lekko. – Idziemy do skrzydła szpitalnego.
– Nie. – Chłopak powiedział to tak pewnie, że sam był zaskoczony. – Nigdzie nie idę… nic mi nie jest… ja po prostu… nie mogę dłużej brać udziału w tym konkursie.
Przez twarz Snape’a przeszedł cień zaskoczenia, a potem zacisnął usta w wąską linię.
– Nie będę tego słuchać – rzekł, a po tonie głosu dało się usłyszeć, ze mężczyzną był mocno wkurzony. – Masz duże szanse w tym konkursie i nie obchodzą mnie twoje prywatne powody, dla których chcesz to wszystko zaprzepaścić. A już na pewno nie pozwolę ci zrezygnować z konkursu na godzinę przed kolejnym etapem. Wszystko jest już przygotowane i…
– Pan nic nie rozumie – przerwał mu Albert, nie zważając uwagi na to, że może przypłacić to szlabanem. – Pana obchodzi tylko ten głupi konkurs! Nie wie pan, co się dzieje w moim życiu, nie wie pan, że wszystko mi się wali! Więc to moja sprawa, czy przyjdę za godzinę do lochów czy nie, bo nie zamierzam brać udziału w czymś, co…
Nie dokończył. Przeszedł go dreszcz, kiedy wyczuł na swoim ramieniu mocny uścisk. Przez gruby materiał szaty poczuł chłód skóry, która go dotknęła. Odwrócił się energicznie, a kiedy dostrzegł, kto go chwycił szybko strząsnął tę bladą, chudą dłoń. Była to Evangeline Potter, która w pierwszej chwili była mocno zaskoczona jego reakcją. Ich spojrzenia znalazły się niemal na tej samej wysokości. Albert próbował wyczytać coś w jej czarnych oczach, jednak bezskutecznie.
– Posłuchaj mnie, Walker – wyrwał go z zamyślenia głos Snape’a. – Masz rację, nie wiem, co dzieje się w twoim życiu prywatnym, ale teraz nie ma już czasu, aby o tym dyskutować. Za godzinę weźmiesz udział w konkursie i dasz z siebie wszystko, a potem będziemy się martwić twoimi sprawami, zrozumiałeś?
Zrozumiał, choć słowa te dochodziły do niego jak przez mgłę. Czuł, że krew buzuje w jego głowie, a umysł zaraz eksploduje. Mógłby teraz to powiedzieć, teraz, kiedy Evangeline stała tak blisko niego. Widziałby dokładnie mięśnie jej twarzy, kiedy skonfrontowałby ją z prawdą.
– Muszę iść – kontynuował Snape. – Za chwilę przybędzie Jon Gordon z ministerstwa. Zajmij się nim, Potter. A jak będzie trzeba to idźcie do skrzydła szpitalnego, zrozumiałaś?
– Tak, panie profesorze – przytaknęła dziewczyna oschle, a potem razem z Albertem powiodła wzrokiem za oddalającym się Snape’em.
Stali chwilę w milczeniu, a potem dziewczyna znów zabrała głos:
– Coś się stało z twoim ojcem? – zapytała. – Chcesz pogadać?
Albert prychnął wyjątkowo głośno i agresywnie, a potem w kilku krokach opuścił Wielką Salę. Evangeline była mocno zaskoczona, ale nie dała się zbyć w taki sposób. Sprężystym krokiem ruszyła za chłopakiem.
– Na głowę dzisiaj upadłeś? – mówiła dalej, a jej głos lekko zadrżał z emocji. – Widzę, że coś się dzieje, przecież mi możesz powiedzieć. Rozumiem, że nie masz w Hogwarcie nikogo, komu mógłbyś się zwierzyć, więc…
Nie pozwolił jej dokończyć. Odwrócił się tak energicznie, że Evangeline wpadła prosto na niego, uderzając swoim przydługim nosem w jego bark. Jęknęła cicho.
– Więc jesteś ostatnią osobą, której powiedziałbym cokolwiek! – krzyknął stanowczo zbyt głośno.
Przez jej twarz przebiegł cień zaskoczenia. A potem w jej oczach pojawiło się coś jeszcze. Mała iskierka strachu i niepewności.
– Albercie… ja chyba naprawdę zaprowadzę cię do skrzydła szpitalnego – powiedziała, a chłopak wyczuł, że jej dłoń zacisnęła się na trzonku różdżki, którą trzymała w kieszeni. – Rozumiem, że się denerwujesz, ale chyba powinieneś wziąć kilka głębokich oddechów.
– Tak? – zapytał kpiąco, czując, jak jego serce przyspiesza w piersi. Przez chwilę nie poznał samego siebie, a potem dalej dał się ponieść emocjom, które tak długo w sobie dusił. – To co powiesz na to?
Włożył rękę do kieszeni, a Evangeline była pewna, że zamierza wyciągnąć różdżkę. Była przygotowana i szybsza od niego, więc kiedy on dopiero wyciągał zwitek pergaminu, ona już mierzyła w jego pierś. Albert zignorował fakt, że w tamtym momencie był kompletni bezbronny i wystarczyłby ułamek sekundy, a dziewczyna powaliłaby go na ziemię.
Moment, w którym rozprostowywał anonimową wiadomość lekko ją skołował. Cofnęła się pół kroku i opuściła różdżkę.
– Co tam masz? – zapytała, a jej głos lekko drżał.
– Zobacz sobie – burknął chłopak, podsuwając jej pergamin pod nos.
Albert widział jej krótkie wahanie i niepewność, kiedy wzięła list do ręki. A potem bardzo dokładnie obserwował wyraz jej twarzy. Musiał dopatrzeć się drgnięcia każdego mięśnia. Poprawił nawet okulary. Wydawało mu się, że jest świetnie przygotowany, aby dostrzec jej zakamuflowane emocje. Problem w tym, że Evangeline chyba nic nie ukrywała. Najpierw była zaskoczona, potem powoli zmarszczyła nos, po kolejnym przeczytanym zdaniu jej oczy powiększyły się, a Albert dostrzegł w nich autentyczny strach. Później chyba się zdenerwowała, bo zacisnęła usta w wąską linię, aby na końcu przełknąć głośno ślinę. Kartkę trzymała przez długą minutę, więc tekst musiała przeczytać więcej niż raz. Kiedy Walker stracił cierpliwość odchrząknął głośno, zmuszając ją tym samym do oderwania wzroku od równego pisma.
– Co to jest? – zapytała, a jej głos zadrżał nerwowo. – Co to jest i skąd to masz?
Albert poczuł, że zalewa go fala bardzo dziwnego uczucia. Złość powoli zaczęła opadać, a widząc zdenerwowanie malujące się na twarzy Evangeline zaczął żałować, że w ogóle jej to pokazała. A już na pewno, że zrobił to w takim momencie.
– Znalazłem to wczoraj pod poduszką – odpowiedział, nie siląc się na kłamstwo. – Czy to jest prawda?
– To zależy, o którą część tego listu pytasz – burknęła, a na jej policzku dostrzegł coś jeszcze. Delikatny rumieniec wstydu.
– Pomagasz Marinie?
Jej milczenie potraktował jak przyznanie się do winy. Załamał ręce.
– Okej, ostatnio trochę jej podpowiedziałam, ale przed dzisiejszym etapem w ogóle nie rozmawialiśmy o eliksirach. Zależy mi na zwycięstwie, ale nie za wszelką cenę. Nie wiem, co by mi miał dać fakt, że zwyciężyłaby Marina. Satysfakcję? Bo chyba nic więcej… Nie jesteśmy tym, za kogo się podajemy? Nie znam Mariny, mogę się tylko domyślać, że ma mnóstwo sekretów, o których nikomu nie mówi. Ale co do mnie… To ty, Albercie, wiesz o mnie najwięcej ze wszystkich uczniów w szkole. No… może nie licząc mojego przygłupiego brata… to ty domyśliłeś się, że nie jestem biologiczną córką Potterów. Więc cóż, może faktycznie nie jestem tym, za kogo się podaję, o czym wie twój tajemniczy informator. Ale nie wie o naszym wigilijnym spotkaniu.
Uczniowie zaczęli powoli wychodzić z Wielkiej Sali, więc w holu zaczęło robić się stosunkowo tłoczno. Evangeline musiała mocno ściszyć głos, aby nikt nie podsłuchał, o czym rozmawiają. Kilkoro Krukonów popatrzyło na nich z zaskoczeniem. Jakaś Gryfonka szepnęła coś do koleżanki. Całej scenie przyglądała się też przyjaciółka Beatrice – Molly Kabbot.
– Chodź – burknęła po chwili Evangeline, a Albert poczuł, jak chwyta go za rękę i ciągnie w stronę zejścia do lochów.
Chłopak był zbyt skołowany, aby zrobić cokolwiek. Jej słowa tylko pogłębiły mętlik w jego głowie. Tylko jej przeraźliwie zimna dłoń zdawała się być busolą, trzymającą go na powierzchni resztek świadomości. Dziewczyna poprowadziła go do jednej z nieużywanych klas. Zamknęła za sobą cicho drzwi i zapaliła trzy świcie, bo pomieszczenie spowite było mrokiem. Albert obserwował, jak rozłożyła na okurzonej ławce anonimową wiadomość, a potem stuknęła w nią różdżką. Nie wypowiedziała żadnej formułki zaklęcia. Używała tylko niewerbalnej magii.
– Co robisz? – zapytał, kiedy jego myśli lekko się wyciszyły.
W pierwszej chwili nie odpowiedziała. Uciszyła go gestem dłoni, bojąc się, że straci skupienie, a z jej magii nic nie wyniknie. Albert podszedł do stolika i pochylił się nad wiadomością. Delikatny obłoczek, który wydobywał się z różdżki Evangeline, unosił się nad pergaminem. Atrament, którym zapisano słowa lśnił na czerwono, choć jeszcze przed chwilą był czarny. Trwało to kilka sekund, a potem pismo nagle się zmieniło. Nie było już tak nienaturalnie równe i lekko zaokrąglone, a drobniejsze i kanciaste. Litery zapisano w sporych odległościach od siebie i brakowało im idealnych haczyków i pętelek.  Teraz wszystko wyglądało stosunkowo normalnie.
– Znasz to pismo? – zapytała Evangeline, wyrywając go z zamyślenia.
– Co? Nie… chyba nie… ale, co właściwie zrobiłaś?
– Kiedyś uwielbiałam czytać książki o zagadkach i spiskach – wyjaśniła. – Przypomniało mi się, że często używano tam tego zaklęcia. Pokazuje ono charakter pisma autora tekstu. Likwiduje ono wszelkie próby manipulacji bez względu czy wcześniej zostało tu użyte jakieś zaklęcie, czy po prostu ktoś ręcznie i celowo zmieniał pismo.
– Fajna umiejętność – szepnął chłopak, zastanawiając się czym jeszcze zaskoczy go ta dziewczyna. – Ale to nadal nic mi nie mówi.
Westchnęli obydwoje, przyglądając się tajemniczej wiadomości. A potem odezwała się Evangeline:
– Nigdy z nikim nie byłam bardziej szczera niż z tobą w czasie wigilijnego wieczoru – rzekła, a w jej głosie dało się wyczuć nutkę smutku. – Otworzyłam się przed tobą, wpuszczając cię do mojego domu, do mojego świata. A ty otworzyłeś się przede mną. Więc nie wątp we mnie. Chociaż ty jeden tego nie rób…
I naprawdę zrobiło mu się głupio. A potem przeszło mu przez głowę, że jeśli to wszystko jest grą, to wyjątkowo wysublimowaną, a Evangeline jest najlepszą aktorką na świecie. Ale ta myśl szybko przepadła, kiedy tylko spojrzał w jej czarne oczy.
– Jak myślisz, czy tę wiadomość napisała ta sama osoba, co wysłała czekoladki Gregory’emu? – zapytał po chwili.
– Nie wiem… – odpowiedziała. – Może tak a może nie… Może był to ktoś, kto zna prawdę, kto przypadkiem usłyszał moją rozmowę z Mariną i dopowiedział sobie resztę. Tylko nie rozumiem, dlaczego od razu nie poszedł z tym do Snape’a albo Dumbledore’a. Dlaczego poinformował o tym akurat ciebie, a nie uznał za stosowniejsze szantażować tym mnie i Mariny? Tego nie potrafię zrozumieć… Z drugiej strony, to miało być ostrzeżenie więc chyba nie ma nic wspólnego z Willsonem.
– A Marina? – kontynuował dalej Albert. – Ufasz jej?
Evangeline nagryzła wargę i rozejrzała się po klasie, jakby bardzo chciała uniknąć spojrzenia Alberta. Westchnęła głośno, a potem wyszeptała ledwo dosłyszalnie:
– Nie wiem… chyba… chyba nie… Myślę, że coś ukrywa i bardzo nie chce powiedzieć mi prawdy. Mam dziwne wrażenie, że wmieszała się sprawy, które jej nie dotyczą, a teraz nie wie, jak z tego wybrnąć.
– Ale to chyba nie ona otruła Gregory’ego?
– No coś ty – burknęła Evangeline, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. – Z całym szacunkiem dla Mariny, ale chyba nie była by zdolna do takich rzeczy.
– Chyba masz rację – przytaknął Albert.
Zapadło krótkie milczenie. Cisza była dziwnie napięta i gęsta, a chłopak bardzo chciał ją przerwać, ale nie do końca umiał pozbierać myśli w słowa. Miał wrażenie, że wszystkie rozbiegły się po tej nieużywanej klasie i pochowały w zakurzonych kątach. Obserwował Evangeline. Popatrzył na jej oszpeconą chorobą skórę twarzy, długą, chudą szyję i rozpuszczone włosy. Pomyślał wtedy, że chciałby z nią rozmawiać częściej, bo była jedną z niewielu osób, które naprawdę go rozumiały.
Pomyślał o tym, jak kiedyś ją traktował, jak traktował ją Gregory. O zdaniu, jakie o niej miął i o tym, jak bardzo go przerażała. Pomyślał o tych uszczypliwościach i niemiłych komentarzach, które może i nigdy nie padły z jego ust, ale nigdy też na nie zareagował. Nie stanął w jej obronie, kiedy tego potrzebowała. I kiedy tak wspominał jej wyprostowaną, kościstą sylwetkę, zrozumiał, że ona nie kłamie. To nie ona tworzyła zło, to zło nie dawało spokoju jej.
– Evangeline – zaczął ostrożnie, czując w gardle nieprzyjemną gulę. – Przepraszam, że na ciebie naskoczyłem. Ja… nie wiedziałem, co mam o tym myśleć.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Nie przejmuj się – rzekła. – Przyzwyczaiłam się. A poza tym, było w tym jednak trochę prawdy, ale mam nadzieję, że nikomu nie powiesz, że pomogłam Marinie w pierwszym etapie.
– Nie powiem, możesz być spokojna.
– Na twoim miejscu bardziej bym się martwiła tym, że naskoczyłeś na Snape’a – dodała, a kącik jej warg uniósł się lekko. – Pewnie nie omieszka ci tego wypomnieć, jak emocje lekko opadną.
Albert jęknął. Kompletnie zapomniał o tym nieprzyjemnym epizodzie z nauczycielem. Rzeczywiście go poniosło i absolutnie nie powinien był tego robić. Snape na pewno nie zapomni mu tego do końca roku szkolnego.
– Jak uwarzysz już swój eliksir czystego umysłu, to lepiej zanurz w nim cały łeb – rzekła Evangeline, a potem mina jej lekko zrzedła. – Która godzina?
Albert doskonale wiedział, o co pyta. Drżącą ręką wyciągnął z kieszeni zegarek i z duszą na ramieniu spojrzał na wskazówki na tarczy. Drugi etap konkursu miał rozpocząć się o godzinie dziesiątej, ale uczestnicy mieli się zebrać piętnaście minut wcześnie. Problem w tym, że w tej chwili była dziewiąta pięćdziesiąt siedem.
Walker nie musiał nic mówić, aby Evangeline zrozumiała, że mają przechlapane. Chłopak zgarnął do kieszeni anonimowy list, a potem ruszyli biegiem przez korytarz, prowadzący do wyznaczonej klasy.
– Snape naprawdę nas kiedyś pozabija. – Usłyszał jeszcze głos Evangeline. – A przez ciebie, Walker, nie zdążyłam iść nawet do toalety…

Do klasy wpadli bez pukania. Evangeline pierwsza, bo wbrew pozorom miała dużo lepszą kondycję od Alberta. Ich nagłe pojawianie się najwyraźniej przerwało jakąś dyskusję, bo w jednej chwili zapadło milczenie, a siedem par oczu zaczęło się im bacznie przyglądać. Byli tam oczywiście Bill, Beatrice i Marina, ale też Severus Snape (który chyba rzeczywiście chciał ich zamordować wzrokiem), nauczyciel ghuloznawstwa Amadeusz Roberts, Jon Gordon z Ministerstwa Magii i zupełnie nieznany Albertowi facet, który prawdopodobnie był sędzią drugiego etapu konkursu.
– O! – krzyknął dobroduszny profesor Amadeusz przerywając nieprzyjemną ciszę. – Są nasze zguby. Panna Blau miała rację, mówiąc, że na pewno zaraz przyjdą – dodał wskazując Marinę, która energicznie przytaknęła. – Pewnie pani Pomfrey nie chciała was wypuścić ze skrzydła szpitalnego, co?
– Co? – powtórzyła trochę nieprzytomnie Evangeline. – Ach… no tak… – dodała po chwili, przypominając sobie, co mówił Snape jakąś godzinę temu. – Przepraszamy.
– Ale już lepiej się czujesz, Albercie? – dociekał profesor Amadeusz.
– Tak, tak – burknął chłopak, mając nadzieję, że ta farsa zaraz się skończy.
– Zajmijcie już swoje miejsca – powiedział Snape, a w tonie jego głosu zabrzmiała nuta wściekłości. Albert czuł, że jeszcze dziś, razem z Evangeline zarobią okropny szlaban.
Stanowiska były ustawione w taki sam sposób jak ostatnio, więc Walker musiał minąć stolik Mariny, aby dość do swojego kociołka. Evangeline natomiast znalazła się między nimi.
– Grasz na dwa fronty? – Albert usłyszał pytanie Mariny, kiedy Evangeline przechodziła obok niej.
– Oszalałaś? – odburknęła jej koleżanka, a chłopak poczuł na swoich plecach świdrujące spojrzenie i mógł się założyć o wszystkie książki świata, że to Bill próbował przewiercić go na wylot.
– Spokój. – Snape ponownie zabrał głos. – Jak mówiłem, dzisiejszym sędzią jest pan Jack Veal, autor wielu książek i artykułów dotyczących eliksirów działających na mózg. Zasady są takie same jak ostatnio. Jeśli ktoś skończy wcześniej, sygnalizuje to podniesieniem ręki. Jeśli ktoś nie zdąży, ocenie będzie podlegać to, co znajduje się w kociołku. Na przygotowanie eliksiru macie cztery godziny i ani minuty dłużej. Przypominam też o zakazie korzystania ze wszelkich notatek. Zaczynajcie.
Severus Snape machnięciem różdżki obrócił sporą klepsydrę, stojącą na biurku. Albert przez chwilę przyglądał się, jak złoty piasek przesypuje się do pustej komory, a potem pomyślał, że też powinien był skorzystać z toalety. Cztery godziny to strasznie dużo czasu…

Albert zaciągnął się kilkakrotnie zapachem liści wycieszki pospolitej, a potem poszatkował je na grobne kawałeczki i wrzucił do wywaru, który w jednej chwili nabrał koloru brązowego. Pamiętał, że jego babcia wspominała kiedyś, że roślina ta ma właściwości wspomagające koncentracje, a w tamtym momencie niczego nie potrzebował bardziej.
Za wszelką cenę próbował się skupić na swoim eliksirze, ale wzrok non stop uciekał mu w lewą stronę. Kątem oka obserwował profil Evangeline . Miał dziwne wrażenie, że pierwszy raz widzi jej ciało z tej perspektywy. Jej klatka piersiowa i brzuch były jedną linią, a tym, co najbardziej się odznaczało był długi, wąski nos. Dziewczyna, w odróżnieniu od niego, była skupiona na swojej pracy, choć czasem przeskakiwała z nogi na nogę, jakby długie stanie mocno ją zmęczyło.
W pewnym momencie Albert wyczuł na sobie wzrok profesora Amadeusza, który delikatnie pokręcił głową, a podbródkiem wskazał na Jona Gordona z Ministerstwa Magii, który miał pilnować porządku. No tak… rozglądanie się chyba nie było zbyt mile widziane.
Walker wziął kilka głębokich wdechów. Przy okazji zaciągnął się swoim eliksirem, który najwyraźniej powoli nabierał odpowiednich właściwości, bo jego umysł zaczął się oczyszczać. W jednej chwili Albert przypomniał sobie, co właściwie robi w tej klasie i dlaczego tak bardzo zależy mu na eliksirach. Nie panował nad swoimi wspomnieniami, które zaprowadziły go wprost na Ulicę Pokątną…

W tym wspomnieniu Albert miał jedenaście lat i kilka tygodni temu dostał swój pierwszy list z Hogwartu. Dawno nic go tak bardzo nie ucieszyła. Babcia też była z niego dumna. Tylko ojciec przyjął to jak zwykle krótkim skinieniem głowy.
W połowie lipca babcia nie czuła się najlepiej, więc na swoje pierwsze zakupy na Ulicę Pokątną wybrał się właśnie z Edmundem Walkerem. Ta wyprawa od początku nie należała do udanych. Tata denerwował się, że książki są takie drogie, że może lepiej kupić używane szaty, skoro chłopak niedługo zacznie intensywnie rosnąć, a w sklepie z różdżkami było tak dużo jedenastolatków, że czekali w kolejce ponad godzinę.
Wszyscy wydawali się być tacy szczęśliwi, a Albert swój dobry humor tracił z każdą minutą. Kiedy w końcu mieli zajść do apteki, gdzie chłopak miał kupić swoją pierwszą wagę z odważnikami, ojciec oznajmił, że najpierw musi się czegoś napić, bo strasznie suszy go w gardle. Po krótkim wahaniu chłopiec został zaopatrzony w kilka sykli i sam udał się do sklepu.
W aptece było pusto. Wewnątrz unosił się dziwny, ostry zapach, a Albert z lekkim obrzydzeniem spoglądał na rzędy półek, na których piętrzyły się słoiki z dość osobliwą zawartością. Wstrzymał oddech i już chciał podejść do stojącej za ladą czarownicy w jasnym fartuchu, kiedy dzwonek przy drzwiach obwieścił nadejście kolejnego klienta.
Była to młoda kobieta o kasztanowych włosach, które kaskadami opadały na jej szczupłe ramiona. Najpierw Albert dostrzegł, że jej chód jest jakiś dziwnie niestabilny, a dopiero po chwili zorientował się, że jest w zaawansowanej ciąży. Zrobiło mu się trochę głupio i zaczął udawać, że przygląda się słoikowi pełnemu szczurzych ogonów, aby kobieta mogła spokojnie zrobić zakupy pierwsza. Ona jednak uśmiechnęła się ciepło i gestem dłoni pokazała mu, że nie musi się krępować.
– Nie… ja mogę poczekać – rzekł chłopiec, czując, że robi się czerwony.
– Och, to miło z twojej strony, dziękuję.
Kobieta podeszła do lady i zaczęła mówić, czego jej potrzeba. Trochę tego było, a ekspedientka raczej nie należała do zbyt ogarniętych osób. Grzebała się przy tym okropnie. W pewnym momencie nawet rozsypała jakieś ziarenka.
Kiedy niespodziewana klientka zapłaciła już za swoje zakupy, odeszła kilka kroków i przystanęła przy niewielkim stoliku, aby zapakować swoje sprawunki do sporych płóciennych toreb. Albert w tym czasie podszedł do ekspedientki i wyciągnął z kieszeni listę potrzebnych rzeczy, którą dostał wraz z pierwszym listem z Hogwartu.
– Dzień dobry – przywitał się nieśmiało. – Chciałbym kupić dwa cynowe kociołki, zestaw szklanych fiolek i miedzianą wagę z odważnikami.
Sprzedawczyni niechętnie ruszyła się ze swojego miejsca i zaczęła mozolnie kompletować zamówienie. Albert nawet nie zwrócił uwagi, że ciężarna kobieta nadal nie opuściła sklepu. Nie wiedzieć kiedy stanęła za plecami chłopaka i zacmokała z dezaprobatą.
– Och nie – rzekła, a on wystraszył się lekko. – Nie bierz takich kociołków. To rzeczywiście rozmiar dwa, ale są wąskie i długie. Będzie ci bardzo niewygodnie ważyć w nich eliksiry. Proszę pani, proszę podać te bardziej okrągłe.
Albert odwrócił głowę i spojrzał na twarz kobiety. Dopiero wówczas zdał sobie sprawę, że na pewno nie jest stara i prawdopodobnie ma około dwudziestu lat. Jej pełne, różowe usta wygięły się w szczerym uśmiechu, kiedy chłopiec napotkał spojrzenie jej niesamowicie zielonych oczu.
– Przepraszam, nie chciałam się wtrącać – oznajmiła dziewczyna. – Znam się trochę na eliksirach i chciałam tylko pomóc.
– Co…? – wydusił z siebie Albert, zastanawiając się, czy aby nie spojrzał na nią spode łba. – Nie… dziękuję za pomoc… ja nie mam o tym pojęcia. Eliksiry wydają mi się być okropnie skomplikowane, nie wiem czy dam sobie z tym radę.
Dziewczyna zaśmiała się cicho i pokręciła delikatnie głową. Jej kasztanowe włosy zawirowały lekko wokół jej głowy, a Albert, pomyślał, że to najpiękniejsza kobieta na świecie (choć był dzieckiem mieszkającym na wsi, które nie miało zbyt wiele styczności z młodymi kobietami).
– Eliksiry to bardzo przyjemna sprawa – powiedziała. – Potrzeba do nich cierpliwości i otwartego umysłu, ale przy odpowiedniej wiedzy, można stworzyć prawdziwe cuda. Najważniejsze, to nie zniechęcić się przy pierwszych niepowodzeniach. Ja miałam szczęście, że trafiłam na świetnego nauczyciela. Choć z tego, co wiem, poszedł już na emeryturę… Ach, profesor Slughorn zasłużył sobie na długie wakacje w ciepłych krajach po tylu latach ciężkiej pracy.
Dziewczyna wyraźnie się zadumała, kiedy w jej głowie zagościły wspomnienia z czasów szkoły. A potem nagle zmarszczyła nos, a w jej oczach pojawił się krótki grymas.
– Cóż… – kontynuowała. – Zapewne nowy nauczyciel też jest kompetentną osobą… Ważne, aby miał dużo wiedzę i potrafił ją przekazać.
Albert przytaknął, choć w tamtym momencie był tak oczarowany, że dziewczyna mogła powiedzieć, że trawa jest niebieska, to i tak znalazłaby w nim aprobatę. Ich rozmowę przerwało głośne chrząknięcie ekspedientki, która zdążyła już wymienić kociołki na bardziej okrągłe i pękate. Krótko oznajmiła ile chłopak jest winny, a ten z paniką stwierdził, że brakuje mu dwóch sykli.
– Proszę chwilę zaczekać – zawrócił się do sprzedawczyni. – Zaraz znajdę tatę i wezmę od niego pieniądze. Przyjdę za kilka minut…
– Daj spokój – rzekła ciężarna dziewczyna, po czym z własnej sakiewki wyciągnęła dwie monety i podała je sprzedawczyni. – Nie przejmuj się – dodała w stronę Alberta. – Ucz się pilnie eliksirów.
Chłopiec i tak poczuł się dość niezręcznie. Poprosił ją, aby zaczekała na niego. Wziął zakupy i pognał odnaleźć ojca. Po krótkich namowach otrzymał od niego brakującą kwotę, ale kobiety o zielonych oczach nigdy już nie zobaczył. A obietnica wyryła dziwne piętno w jego duszy i sercu.

Drugi etap konkursu okazał się być dużo bardziej absorbujący od pierwszego, więc żaden z uczniów nie odważył się opuścić klasy przed końcem wyznaczonego czasu. Z tego powodu sale opuścili wspólnie kilka minut po czternastej.
– Jak wam poszło? – zapytał Bill, aby przerwać nieprzyjemną ciszę.
– Powiem ci jak mi poszło, ale najpierw muszę iść do łazienki – rzekła Evangeline, przyspieszając nieco kroku.
– A tak właściwie, dlaczego omal się nie spóźniliście? – dopytywał dalej Bill, zerkając dość niechętnie na Alberta. – Amadeusz mówił coś o skrzydle szpitalnym. Coś ci się stało?
To pytanie zabrzmiało grzecznie, a w jego głosie dało się wyczuć troskę. Stało się tak zapewne dlatego, że skierował je do Evangeline a nie do Walkera.
– Nic mi nie jest i nie byliśmy w skrzydle szpitalnym. Zagadaliśmy się, bo Albert trochę spanikował – dodała, wzruszając ramionami. Uwadze Billa jednak nie uszło jej ukradkowe spojrzenie w stronę starszego kolegi, który najwyraźniej nie zamierzał zabierać głosu.
Wyszli do holu i już mieli się rozejść, kiedy nagle z Wielkiej Sali wybiegła najlepsza przyjaciółka Beatrice – Molly Kabbot. Na jej twarzy pojawił się czerwony rumieniec zdenerwowania.
– Ile można na was czekać?! – krzyknęła, ostro gestykulując. – Nie uwierzycie, jak wam powiem, co się stało!
– Odkryłaś do czego służy zaklęcie Lumos? – zapytała kpiąco Evangeline, chcąc wyminąć dziewczynę.
– Och, widzę, że dowcip się ciebie trzyma – rzekła Molly, zaplatając ręce na piersiach i prostując się wyniośle. – Myślę jednak, że ta informacja ciebie też zainteresuje, Potter.
Evangeline przystanęła i spojrzała na byłą rywalkę z boiska quidditcha. Razem z pozostałymi uczestnikami konkursu czekali, aż dziewczyna zabierze głos. I choć każde z nich spodziewało się usłyszeć coś innego, to nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że wydarzyć się mogło właśnie to.
– Gregory Willson się obudził – rzekła.
Uczniowie popatrzyli na siebie niepewnie. Ich reakcja daleka była od entuzjazmu.
* * *
Kolejny rozdział za dwa tygodnie. I na razie niestety musimy pozostać przy tej mniejszej częstotliwości. 

3 komentarze:

  1. Szkoda mi trochę Walkera. Dobrze, że powiedział Potter o tym liściku. W końcu dziewczyna użyła swoich umiejętności, co było ciekawym wątkiem.
    Końcówka mnie wbiła w fotel z tą nowiną, a tutaj mówisz, że trzeba czekać dwa tygodnie... No cóż.

    Mam pytanko, ile rozdziałów planujesz w sumie opublikować? :)
    Pozdrawiam ciepło w ten listopadowy poranek. :>
    [sekretny-klub]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz :)
      No niestety trzeba czekać, zapas się kończy a nadmiar obowiązków nie pozwala pisać tyle ile bym chciała a dodatkowo wena troche kapryśna się zrobiła.
      Co do ilości rozdziałów to myślę że między 40 a 50 :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Ciekawe, czy Gregory będzie miał coś ciekawe do powiedzenia?

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy