Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

środa, 23 października 2019

Rozdział 26: Prorok Codzienny

W bibliotece było ciepło i przytulnie. Klimat w niej panujący diametralnie różnił się od tego, który panował w pozostałych częściach zamku. Pachniało w niej historią i starością, a wszystko za sprawą starych woluminów piętrzących się na półkach aż po sufit. W powietrzu tańczyły drobinki kurzu, które ludzkie oko mogło bez problemu dostrzec w łunach światła, rzucanych przez świece.
Marina Blau rzadko tu bywała. Do napisania pracy domowej zwykle korzystała tylko z obowiązkowego podręcznika i nie zaprzątała sobie głowy dodatkową literaturą. Nie przepadała też za klasyką powieści, bo uważała ją za okropnie nudną i pozbawioną akcji. Nie musiała też wypożyczać książek o eliksirach zadawanych przez Snape’a, bo ten zawsze dawał jej swój prywatny egzemplarz. Choć teraz wiedziała, że przed kolejnymi etapami Potyczki o Złoty Kociołek będzie musiała poświęcić dłuższą chwilę w bibliotece, to jednak nie to było celem jej dzisiejszej wyprawy.
Marina, nie dotrzymując słowa danego nauczycielowi eliksirów, postanowiła jednak przyjrzeć się bliżej całej sprawie z obleśnym profesorem Gebinem. Nigdy nie prowadziła podobnego śledztwa, ale uznała, że najrozsądniej będzie zacząć od znalezienia archiwalnych numerów Proroka Codziennego i przeczytania artykułów, które tak skrupulatnie kolekcjonował znienawidzony nauczyciel.
Jeszcze tego samego dnia, kiedy została przyłapana przez Snape’a, spisała sobie te tytuły, które zapamiętała i kilka kluczowych słów, które utkwiły jej w pamięci, ale nie potrafiła dopasować ich do żadnego z nagłówków.
Stojąc przed regałem z archiwalną prasą, dziewczyna wiedziała, że porywa się z motyką na słońce, a zadanie, które sobie wyznaczyła nie należy do najłatwiejszych. Półki uginały się pod ciężarem starych, pożółkłych gazet, a znalezienie kilku artykułów wydawało się być przysłowiową igłą w stogu siana. Wzięła kilka głębokich wdechów i usiadła przy pobliskim stoliku. Wyciągnęła pióro, atrament i kawałek pergaminu ze swoimi notatkami i zastanowiła się przez chwilę.
Spokojnie… przecież nie musi wertować dokładnie wszystkich gazet, które tu się znajdują. Może i dokumenty dotyczące rodziny Lestrange sięgały poprzedniego wieku, ale artykuły prawdopodobnie dotyczyły okresu przedwojennego i pierwszych lat konfliktu. Przecież pierwszy z nich na pewno nosił tytuł: Kolejny członek rodziny Lestrange posądzony o współpracę z Sami-Wiecie-Kim. A ostatni… czy to był ten o wojennych sierotach? Chyba tak, ale tego Marina nie mogła być pewna.
Oficjalnie wojna rozpoczęła się w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym roku, ale o konflikcie mówiono już wiele lat szybciej. Od czego powinna więc zacząć? Może cofnie się o te dwa, trzy lata… ale wówczas będzie musiała przejrzeć ponad sześćset gazet więcej…
Marina przeklęła pod nosem, a potem podeszła do półki. Powiodła palcem po oznaczeniach i znalazła interesujący ją przedział. Długo się wahała, a potem zdjęła pierwszą stertę gazet, tę z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego roku i wzięła się do procy. Najbardziej żałowała, że w bibliotece nie można jeść, bo przydałby się jej jakieś orzeszki na przekąskę.
Po godzinie bezowocnych poszukiwań miała wrażenie, że od starego pergaminu marszczą jej się dłonie. Po kolejnych trzydziestu minutach chciała dać sobie z tym spokój i zaczęła zastanawiać się nad ponownym włamaniem się do gabinetu Gebina. Byłoby to szybsze i prostsze rozwiązanie i nie musiałaby tracić tylu godzin swojego marnego życia.
Czasem trafiła na coś interesującego. Zdarzało się, że w prasie przewijały się nazwiska, które znała. Widziała artykuł o Arturze Weasleyu, który jak się domyśliła był ojcem Billa. Przeczytała go pobieżnie i dowiedziała się, że osiemnaście lat temu zatrzymał jakąś szajkę handlującą nawiedzonymi lalkami, które sprzedawano mugolskim dziewczynkom. Raz było też coś o panu Doyle, który wypowiadał się na temat słabego stanu czarodziejskiego pogotowia ratunkowego. Trafiła też na wzmiankę o aktorce Dianie Walker i jej sukcesie w magicznej sztuce pantomimy. Marina jednak uznała, że musi być to zbieżność nazwisk, bo Albert nigdy nie wspominał o młodzieńczych sukcesach swojej matki. Z resztą… Albert nic nie mówił o swojej rodzinie.
Pomijając jednak te kilka krótkich artykułów, największą gwiazdą ówczesnej prasy był Archibald Potter. O tym zdolnym uzdrowicielu pisano niemal w co drugim wydaniu. Okrzyknięto go mistrzem klątw i rozpływano się nad jego umiejętnościami. W jednej z gazet znalazła nawet trzystronicowy wywiad z mężczyzną. Przeczytała go pobieżnie i dowiedziała się, że największym marzeniem mężczyzny było posiadanie potomka. Marina już chciała przewrócić stronę, ale wówczas coś ją tknęło i spojrzała na datę wydania Proroka Codziennego. Na okładce widniała data 4 kwietnia 1970. Dziewczyna wiedziała, że Evangeline urodziła się w grudniu, co by znaczyło, że kiedy Archibald udzielał wywiadu, to jego żona była już w pierwszych tygodniach ciąży. Musiał się więc bardzo ucieszyć, kiedy jakiś czas później się o tym dowiedział – pomyślała panna Blau.
Tamtego wieczora Marina musiała przerwać swoje bezowocne poszukiwania, ponieważ bibliotekarka za pomocą swojego małego, irytującego dzwoneczka obwieściła wszystkim, że za piętnaście minut zamyka. Dziewczyna zapisała sobie numer gazety, na której skończyła i wyszła.
Przez całą kolację, wieczór, a potem jeszcze w trakcie piątkowych zajęć, zastanawiała się, czy to co robi aby na pewno ma sens. Bo co ją właściwie obchodził Gebin i jego niewyjaśnione sprawy z rodziną Lestrange? Ale z drugiej strony w tym całym konflikcie było coś, co ją mocno przyciągało, jakiś problem, który aż się prosił, aby go rozwiązać.
I może przez to dziwne przyciąganie Marina Blau już w sobotę rano zjawiła się w bibliotece. Przywitała się krótko z panią Pince i udała się prosto do działu z czasopismami. Wyjęła z półki kolejny stos Proroków Codziennych (choć przez chwilę przeszło jej przez myśl, że może te artykuły wcale nie zostały wydrukowane w Proroku), a potem zaczęła je przyglądać.
Przy majowym numerze omal nie krzyknęła. Artykuł, który poszukiwała znajdował się na pierwszej stronie. Pod ogromnym tytułem: Czarne chmury nad rodem Lestrange widniała sporo czarnobiała fotografia przedstawiająca eleganckiego mężczyznę. Marina przeczytała wszystko w pośpiechu, a potem wróciła do początku i powoli chłonęła każde zdanie tekstu, aby wyłapać to, co mogło być kluczowe dla Gebina.
Rodzina Lestrange, znana w świecie czarodziejów jako jedna z nienaruszalnych dwudziestu ośmiu rodzin czystej krwi ma niemałe kłopoty. Ministerstwo Magii dotarło do informacji, że senior rodu – Corvus VI Lestrange przynależy do grupy czarodziejów poddanych Sami-Wiecie-Komu. Aurorzy przeprowadzili przeszukanie w jego domostwie, jednak jak donosi nasze źródło, nie znaleźli tam nic, co potwierdziłoby te przypuszczenia. Sam Corvus VI Lestrange nie zamierza komentować sprawy. Również jego żona postanowiła milczeć, bo jak twierdzi, nie chce narażać nieletnich synów. Chodzi tu o Rudolfa i Rabastana, którzy są wychowankami Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Pan Lestrange nie został aresztowany, ale Minister Magii osobiście poinformował nas, że trzyma rękę na pulsie i każde doniesienie dotyczące współpracy z Sami-Wiecie-Kim traktuje poważnie. Nie ma dla niego znaczenia, jak bardzo zamożni są podejrzani i jak wiele zrobili dla społeczności czarodziejów. Słowa te zdaje się potwierdzać szef biura aurorów – Alastor Moody, który wyraził głęboką nadzieję, że konflikt z Sami-Wiecie-Kim uda się rozstrzygnąć jak najszybciej i przy jak najmniejszej liczbie ofiar. Dodał również, że społeczeństwo czarodziejów nie jest przygotowane na wojnę, w której nie wiadomo kto jest przyjacielem, a kto wrogiem.

Marina odłożyła gazetę i westchnęła głośno. Podrapała się po skroni. Starając się myśleć jak profesor Gebin doszła do wniosku, że w artykule nie ma kompletnie nic wartościowego. A może nauczyciel trzymał go po to, aby podbudowywać swoje ego? No bo skoro Corvus w późniejszych latach okazał się Śmierciożercą, a aurorom nie udało się odkryć tego zawczasu, to coś mogło być na rzeczy. Ale czy aby na pewno o to chodziło?
Dziewczyna kartkowała dalej stare wydania Proroka. Po nagłówkach widać było, że wojna szalała w pełni i Alastor Moody miał racje, mówiąc, że Wielka Brytania nie była gotowa na ten konflikt. Codzienne doniesienia o morderstwach i atakach zaczęły być naprawdę dołujące. Co rusz natrafiała na wzmianki o brutalnych mordach i bezsilności Ministerstwa Magii. Przez chwilę pomyślała nawet, że powinna się cieszyć, że doczekała innych, lepszych czasów.
I wówczas przed jej oczami wyłonił się kolejny artykuł, który interesował Gebina. Nie był on aż tak długi, a zdjęcie przy nim było raczej niewielkie i przedstawiało młodego chłopaka o czarnych włosach i pociągłej twarzy. Ubrany był w szaty Hogwartu, a na jego piersi lśniła odznaka Slytherinu.
Kolejny członek rodu Lestrange posądzony o współpracę z Sami-Wiecie-Kim
Rudolf Lestrange, absolwent Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie był widziany w czasie zamieszek na Ulicy Pokątnej. Według zeznań naocznych świadków to on miał zamordować z zimną krwią wieloletniego pracownika Ministerstwa Magii – Arnolda Doplingsa i użyć zaklęcia Morsmordre, w wyniku którego na niebie pojawił się mroczny znak. Młody mężczyzna poszukiwany jest przez aurorów i brygadę uderzeniową. Apelujemy o czujność i ostrożność.

Ten artykuł również przeczytała kilkakrotnie. Próbowała dopasować go w jakiś sposób do poprzedniego, ale bezskutecznie. Marina znów zaczęła mieć wrażenie, że grzebie w sprawach, które jej nie dotyczą i nie przyniosą żadnego pożytku. Zastanowiła się przez chwilę, czy w Hogwarcie znajdował się obecnie ktoś z rodu Lestrange? Nikt nie przychodził jej do głowy, ale jednocześnie nie miała pojęcia jak nazywają się uczniowie młodszych klas. Przyjrzała się jeszcze raz twarzy z fotografii. Chłopak nie był brzydki, ale jego ostre rysy sprawiały, że czuć było przed nim dziwny respekt i strach. I do tego te czarne włosy i ostre kości policzkowe.
Marina odłożyła gazetę na bok i zaczęła przeglądać dalej. Po kolejnej godzinie dotarła do grudniowych numerów, choć świadczyły o tym tylko daty na pierwszych stronach, bo na próżno było w nich szukać wzmianki o świętach, wesołym kolędowaniu i przepisów na pieczeń i pudding świąteczny.
Boże Narodzenie również minęło pod znakiem mordów i wypadków. Zdołowana, chciała zrobić sobie przerwę, lecz wtem jej wzrok napotkał kolejny artykuł z teczki Gebina: Kim jest dziewczynka znaleziona na Nokturnie? W sumie ciężko było to nazwać artykułem. Była to tylko mała wzmianka w bocznej kolumnie. Nie było tu nawet żadnej fotografii i niewiele brakowało, a Marina by ją przeoczyła.
W Wigilię Bożego Narodzenia w godzinach wieczornych znaleziono na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu nowonarodzone niemowlę. Zostało ono bezzwłocznie przetransportowane do Szpitala Świętego Munga, gdzie zajęli się nim uzdrowiciele. Z ich zeznań wynika, że jest to dziewczynka, która dopiero co przyszła na świat. Poinformowano nas również, że była i nadal jest w bardzo ciężkim stanie i nie wiadomo czy przeżyje. Jeden z członków brygady uderzeniowej – Dalibor Gebin – powiedział, że Ministerstwo nie zamierza się zajmować problemem wojennych sierot i do jego obowiązków nie należy poszukiwanie matek, które porzucają swoje dzieci.

Marina wstrzymała na chwilę oddech. Artykuł ten nie miał nic wspólnego z rodziną Lestrange, ale pojawiło się w nim nazwisko profesora. Dziewczyna już chciała przeczytać go ponownie, kiedy nagle, zupełnie niespodziewanie usłyszała znajomy głos za plecami.
No proszę, Marina Blau… nie wiedziałam, że wiesz gdzie jest biblioteka.
W głosie Evangeline dało się słyszeć lekkie rozbawienie, a Marina, sama nie wiedząc dlaczego w panice zakryła przeglądany numer Proroka Codziennego. Odwróciła się energicznie czego omal nie przypłaciła upadkiem z krzesła.
Panna Potter stała za jej plecami z naręczem książek. Ze zdziwieniem unosiła lewą brew i zerkała na stosy gazet leżące przed koleżanką.
Co ty właściwie tu robisz? – zapytała, wskazując czasopisma.
Co? Ach… przyłapałaś mnie…
Niby na czym? – dopytywała Evangeline, odkładając książki i chwytając jeden z numerów Proroka Codziennego, który panna Blau odłożyła na bok. – Czarne chmury nad rodem Lestrange – przeczytała na głos tytuł artykułu z okładki. – To gazeta z początków wojny. Po co ją czytasz?
Zapadło krótkie milczenie. Marina nagryzła wargę. Powinna powiedzieć prawdę. Już dawno miała powtórzyć Evangeline podsłuchaną rozmowę Gebina i tamtej tajemniczej kobiety oraz wspomnieć o tym, co znalazła w skrytce pod biurkiem profesora. Powinna, ale jakoś nie potrafiła się na to zebrać.
Chyba powinnam poczuć się urażona twoim komentarzem – rzekła. – Oczywiście, że wiem, gdzie jest biblioteka. Kiedyś wypożyczyłam nawet książkę o robótkach ręcznych, bo chciałam dziergać rękawiczki na mroźne dni. Ale zamiast pięciopalcowych wyszły mi siedmiopalcowe więc zrezygnowałam.
Doprawdy? – zapytała Evangeline. – A może zamiast zmieniać temat, powiesz mi, czego szukasz w starych gazetach? Chyba że to tajemnica.
Tajemnicą bym tego raczej nie nazwała. Ot… zwykła ciekawość.
Evangeline odsunęła pobliskie krzesło i usiadła obok koleżanki. Pochyliła niżej głowę, aby pani Pince nie wyrzuciła ich za głośne rozmowy.
Interesują mnie Śmierciożercy – wypaliła bez zastanowienia Marina, na co panna Potter omal nie spadła z krzesła.
Co? – wydusiła z siebie skołowana. – Dlaczego?
Jejku… nie rób takiej miny. Nie planuję bawić się w Czarną Panią czy coś…
Nawet tak nie żartuj! – Evangeline szybko pożałowała podniesienia głosu, bo już po chwili usłyszała głośne chrząknięcie pani Pince. Starsza kobieta pogroziła jej palcem, co było oczywistym znakiem, że w bibliotece należy zachować ciszę.
Dobra… – burknęła Marina. – Powiem ci, ale nie tu.
Panna Potter przytaknęła, choć jej twarz nadal byłą napięta. Dziewczyny odłożyły gazety i książki i cicho wymknęły się z biblioteki. Uwadze Mariny nie uszło, że przy jednym ze stolików siedział Bill, a Evie u ułamku sekundy gestem dłoni wskazała mu, że musi wyjść.

Więc? – zapytała Evangeline, kiedy siedziały już w jednej z nieużywanych klas. – O co chodzi? Tylko nie kręć.
Marina westchnęła.
Ale nie powiesz nikomu? – upewniła się. – Nawet Billowi?
Po co miałabym mu cokolwiek gadać? Nie widzę potrzeby dzielenia się z nim wszystkimi moimi problemami. Prędzej zwierzyłabym się tobie niż jemu.
Tak? To miło z twojej strony… Chodzi o to, że w czasie ferii świątecznych podsłuchałam pewną rozmowę… Chodzi o Snape’a i Gebina… Gebin wypominał, że Ślizgoni mają zły… jak on to nazwał?... światopogląd i ich prace domowe dalekie są od tego, czego oczekuje od nich nasz drogi profesor. Zostałaś nawet wymieniona jako jeden z przykładów tej krnąbrności. Snape oczywiście nie miał ochoty tego słuchać i powiedział, że nie odpowiada za to, co piszą jego podopieczni, na co Gebin uznał, że nic dziwnego, że tacy jesteście skoro macie takiego opiekuna domu… Od słowa do słowa, aż w końcu Gebin powiedział, że Snape był Śmierciożercą.
Oczy Evangeline zrobiły się większe. Zrobiła kilka kroków wokół sali i westchnęła głośno. Nagryzła wargę, a potem się opamiętała, bo wiedziała, że nic dobrego z tego nie będzie.
Szukałam w gazetach jakiejś wzmianki o Snape’ie. Wiesz, byłam ciekawa, co tak właściwie zrobił. – Marina kłamała. Potrafiła to robić, choć w duszy czuła, że Evangeline nie zasługuje na takie traktowanie. Może i fakt, że Snape należał do Śmierciożerców był prawdą, ale pannę Blau niewiele obchodziło, jakich czynów dopuścił się w przeszłości.
Znalazłaś coś? – zapytała Evangeline po chwili.
Co…? Nie… Ale nie doszłam też zbyt daleko. W sumie to zaczęło mi się nudzić to szukanie i pomyślałam, że co mnie to w zasadzie obchodzi.
Panna Potter przytaknęła powoli, a potem zbladła i popatrzyła na Marinę.
Czekaj… czy Snape wie, że usłyszałaś tę rozmowę? – zapytała.
Dziewczyna powoli przytaknęła.
To dlatego mówiłaś mi, że nie mam się martwić? Myślisz, że masz haka na Snape’a?
Haka? Nie… nie nazwałabym tak tego… Myślę, że sprawa konkursu i tej rozmowy nie ma ze sobą nic wspólnego. Po prostu się zastanawiałam nad tym wszystkim… Może właśnie dlatego Snape zaczął uczyć w tak młodym wieku, bo próbował się ukryć.
No coś ty… – Evangeline pokręciła z niedowierzaniem głową. – Dumbledore nie jest idiotą. Nie narażałby uczniów, a skoro przyjął go do pracy w takim trudnym okresie, to znaczyło, że miał do niego pełne zaufanie. Myślę, że przeszukiwanie gazet nic ci nie da. Daj sobie spokój, Marino.
Evangeline miała rację i panna Blau wiedziała o tym doskonale. Przytaknęła. Oczywiście, że nie zamierzała szukać w Proroku dowodów na przynależność Snape’a do Śmierciożerców. Podświadomie cieszyła się jednak, że koleżanka złapała haczyk i uwierzyła.
Panna Potter wyglądała na mocno zamyśloną, więc Marina uznała, że najbezpieczniej będzie zmienić temat.
Przeglądając gazety trafiłam na kilka ciekawych artykułów. Było coś o ojcu Billa, ale też o twoim. Sporo o nim pisali, głównie w kontekście jego zdolności. Musi być świetnym uzdrowicielem, skoro okrzyknięto go największym znawcą i mistrzem klątw. Nigdy nie mówiłaś, co ty chcesz robić w przyszłości, chcesz iść w jego ślady? Bo chyba odziedziczyłaś talent.
Marina zauważyła, że te słowa mocno zakłopotały Evie. Dziewczyna zmarszczyła czoło i odwróciła wzrok w stronę okna.
Nie myślałam o tym, aby być uzdrowicielem – odpowiedziała, wzruszając ramionami, a ton jej głosu był dziwnie zachrypnięty. – Poza tym, nie wiem czy wierzę w coś takiego jak talent, a tym bardziej w fakt, że jest on dziedziczony w genach. Myślę, że człowiek rodzi się z predyspozycjami a nie z talentem. I tylko od niego zależy, jak je wykorzysta i ile pracy włoży w rozwój samego siebie.
Może masz rację… No ale zawsze są wyjątki. Niektórzy rodzą się z pięknym głosem i nie potrzebują go szlifować.
To prawda – przytaknęła Evangeline. – Niektórzy też z łatwością opanowują grę na instrumencie. Ale według mnie, to nadal są tylko predyspozycje. Matka mojej mamy była wspaniała pianistką, ale to nie uczyniło muzyka z mojej mamy.
Marina uniosła brew. Wiadomość o uzdolnieniach muzycznych w rodzinie Potterów nie zaskoczyła ją tak bardzo, jak sposób w jaki Evangeline wypowiedziała i ułożyła to zdanie. Mama mojej mamy… a nie łatwiej byłoby powiedzieć babcia? Dziewczyna uznała jednak, że nie będzie drążyć tego tematu. Z doświadczenia wiedziała, że sprawy rodzinne mogą być bardziej skomplikowane, niż wydaje się to na pierwszy rzut oka.
Jeśli to już wszystko, co chciałaś mi powiedzieć, to pozwolisz, że wrócę do biblioteki, bo zostawiłam tam swoje rzeczy – oznajmiła po dłuższej chwili, kierując swoje kroki w stronę wyjścia na korytarz. – I nie martw się, Marino, tajemnica Snape’a jest u mnie bezpieczna.
A potem wyszła, zostawiając Puchonkę samą ze swoimi myślami. Udało się. Znów mogła prowadzić swoje samotne śledztwo dotyczące Dalibora Gebina. Problem w tym, że wciąż miała wrażenie, że umyka jej jakiś wyjątkowo istotny szczegół, który miała na wyciągnięcie ręki.
Popatrzyła przez okno. Słońce wisiało nisko na horyzoncie i rzucało długie łuny światła na śnieg leżący na błoniach. Białe kryształki lśniły niczym kawałki potłuczonego szkła.
~*~
Albert czuł, że z każdym dniem staje się coraz bardziej nerwowy. Choć przed wyjazdem do szkoły obiecał sobie w duchu, że nie będzie zamartwiać się o ojca, to jednak troska była silniejsza od niego. Co prawda kilka dni temu otrzymał krótki list z domu, w którym pan Walker zapewnił go, że u niego wszystko w porządku. Chłopakowi jednak ciężko było uwierzyć w te zapewnienia, szczególnie, że pismo ojca było pochyłe i zrobił stanowczo zbyt dużo błędów ortograficznych.
Albert zapobiegawczo zapakował do kufra kilka pamiątek po babci, aby ojcu nie przyszło do głowy ich sprzedać. Chłopak spodziewał się bowiem, że jak w czerwcu skończy szkołę, to prawdopodobnie nie pozna swojego domu. Już teraz zdawał sobie sprawę, że będzie musiał znaleźć pracę, wynająć jakiś niewielki pokój i próbować się usamodzielnić. Tym sposobem jego marzenia o zastaniu uzdrowicielem przepadło w szarości rzeczywistości. Musiał pogodzić się z tym, że nigdy nie uzbiera pieniędzy na opłacenie kursów, pomijając fakt, że nie wygospodaruje aż tyle czasu, aby uczyć się i pracować. Im wcześniej pogodzi się z porażką tym lepiej dla niego.
Prócz trosk o ojca miał jeszcze na głowie konkurs i owutemy. Z każdym dniem martwił się bardziej, a kiedy w końcu nastał ostatni wieczór przed drugim etapem Potyczki o Złoty Kociołek zdał sobie sprawę, że nic nie pamięta z receptury, którą przygotował. Był w rozsypce.
Miał też dziwne wrażenie, że nie ma z niego żadnego pożytku, a jako prefekt naczelny się nie sprawdza i jak tak dalej pójdzie, to zjawi się przed nim sam Albus Dumbledore i siłą wyrwie odznakę z jego piersi.
A najlepiej by było, jakbym po prostu skoczył z wieży – pomyślał mimochodem, ale potem szybko zawstydził się własnych myśli. Co by powiedziała jego babcia? Na pewno nie byłaby zachwycona.
Tego wieczora Albert wziął bardzo długi i bardzo gorący prysznic. Polewał się wrzącą wodą tak długo, że w pewnej chwili zrobiło mu się słabo. Łazienkę zostawił zaparowaną i wilgotną, ale nie przyznał się przed kolegami z sypialni, ze to jego sprawka. Łaknąc chwili spokoju, zasłonił kotary i już chciał położyć się do łóżka, aby tam w spokoju poczytać swoją recepturę i upewnić się, że nie jest z nim aż tak źle, kiedy nagle zauważył, że coś białego wystaje spod jego poduszki.
Poprawiając okulary, wyciągnął niewielką kopertę. Nie było na niej adresata ani nadawcy. Była za to zapieczętowana, ale jako pieczęci użyto prawdopodobnie najzwyklejszej szyjki od butelki. W pierwszej chwili Albert nie był pewny, co powinien zrobić. Przypomniał sobie słowa Beatrice, że ktoś poluje na uczestników konkursu, więc zaczął zastanawiać się, jakie jest prawdopodobieństwo, że w kopercie ukryto wrzący kwas? Raczej niewielkie. Pod światło dostrzegł, że jest tam tylko niewielki kawałek pergaminu.
Kawałek pergaminu może być przeklęty. – Usłyszał w głowie głos rozsądku.
Stuknął więc w kopertę różdżką i wymamrotał pod nosem przeciwzaklęcia. Nic się nie wydarzyło.
Z duszą na ramieniu przełamał pieczęć, a drżącymi rękoma wyciągnął niewielki kawałek pergaminu. Pismo było wyraźne i dziwnie staranne, jakby ktoś bardzo chciał, aby Albert dobrze odczytał wiadomość. Chłopak miał wrażenie, że nigdy wcześniej nie widział tak prosto stawianych liter. Wziął głęboki wdech i przeczytał. Potem zrobił to jeszcze kilkakrotnie, bo nie mógł uwierzyć w słowa, które się przed nim jawiły.
Drogi Albercie,
Evangeline Potter i Marina Blau oszukują. Blau nie ma pojęcia o eliksirach i wszystkie jej wywary wymyśla Potter. One nie są tymi, za kogo się podają. To wszystko jest grą, idealnie zaplanowaną grą, w której wszyscy tańczą tak, jak one grają. Potter chce zwyciężyć za wszelką cenę. Droga nie ma dla niej znaczenia. Liczy się tylko i wyłącznie cel. Uważaj na siebie. Możesz być następny.

3 komentarze:

  1. Wybacz, że dopiero teraz zjawiam się z komentarzem, ale ostatnio nie mogę znaleźć czasu na żadne przyjemności... Studia potrafią wykończyć i to na samym początku...
    Jak zwykle świetny rozdział, zwłaszcza najbardziej podobała mi się końcówka. Robi się tajemniczo, co zresztą lubię najbardziej. Zastanawiam się kto był adresatem tego listu? Mam nadzieję, że wkrótce się dowiemy, kto za tym wszystkim stoi.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też przepraszam, że jestem tutaj tak późno.
    Myślę, że wszyscy Twoi bohaterowie mają swoje małe tajemnice, a każdy z nich boryka się z problemami. To bardzo ludzkie. Niby świat magii i tak dalej, ale magia nie zawsze jest rozwiązaniem.
    Końcowy list trochę mnie zmroził. To fakt, dziewczyny oszukują, ale ktoś ewidentnie próbuje je oczernić. Jestem ciekawa tożsamości nadawcy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaintrygował mnie ten list i trochę przeraził. Kim jest tajemniczy nadawca?

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy