Snape
kilkakrotnie obszedł salę od eliksirów i przyjrzał się twarzą zgromadzonych w
niej uczniów. Wiara w ich umiejętności, choć nigdy nie była spektakularna,
malała z każdym dniem. Denerwowało go, że co rusz pakowali się w tarapaty i mieszali
w nieswoje sprawy. Mistrzynią w tej dziedzinie była Marina Blau, ale pozostali
niebezpiecznie deptali jej po piętach. Chwilami żałował, że prosił Dumbledore’a
o zgłoszenie Hogwartu do Potyczki o Złoty Kociołek, ponieważ przestał widzieć
jakiekolwiek szanse na ich zwycięstwo. Jeśli w ogóle wystąpią w finałowej
rozgrywce, bo na razie ich celem najwyraźniej stała się dyskwalifikacja.
–
Kolejny etap konkursu odbędzie się w ostatnią sobotę stycznia, więc macie trzy
i pół tygodnia, aby dopracować do perfekcji swoje eliksiry. Oczywiście pod
warunkiem, że w ogóle zaczęliście nad nimi pracować – rzekł. – Nie zdziwiłbym
się, gdyby któryś z was zignorował moje słowa i poświęcił przerwę świąteczną na
lenistwo.
Severus
usłyszał ciche jęknięcie. Szybko namierzył źródło tego głosu. Był to Albert
Walker, który jak zwykle za bardzo brał sobie do serca jego słowa. Krukon ten
był swoistym ewenementem. Zawsze żył w cieniu Gregory’ego Willsona, ale teraz,
kiedy jego kolegi zabrakło, stał się nieco bardziej otwarty i potrafił wyrazić
swoje zdanie. Co więcej Albert był bardzo pracowitą osobą, więc Snape miał
czasem ochotę nim porządnie wstrząsnąć, aby zaczął bardziej wierzyć w siebie. Bo
kogo, jak kogo, ale Walkera nie podejrzewał o lenistwo i obijanie się na
kanapie przez całe ferie.
–
Jak już wspomniałem, waszym zadaniem jest przygotowanie eliksiru, który pomoże
wam w najbardziej stresujących sytuacjach zachować trzeźwość umysłu i spokój. –
Snape zrobił teatralną pauzę. Ręka Evangeline Potter jak zwykle wystrzeliła w
górę, ale nauczyciel ją zignorował i mówił dalej. Jej pytanie mogło poczekać. –
Tym razem również wyznaczono składniki, których użyć nie możecie i przypominam
raz jeszcze, że chodzi o…
–
Liście wnykopieńki i szalej jadowity – przerwała mu Marina Blau, nie podnosząc
nawet wzroku znad swoich notatek. Jej głos był jak zwykle swobodny, beztroski i
lekko rozmarzony.
Jej
wtrącenie wywołało jednak nieznaczną konsternację. Uczniowie spojrzeli po
sobie, a Evangeline opuściła rękę uderzając łokciem w blat ławki. Towarzyszył
temu dość głośny trzask i ciche jęknięcie panny Potter.
–
Czy ja udzieliłem ci głosu, Blau? – zapytał Snape, zastanawiając się, czy jej
impertynencja ma jakieś granice.
Dziewczyna
uniosła głowę i popatrzyła na niego zaskoczona. A może tylko udawała
zdziwienie? Potem przeniosła wzrok na siedzącą obok Evangeline, która nadal
masowała łokieć i zaciskała mocno wargi, aby powstrzymać się przed zgryźliwym
komentarzem.
–
Och… – burknęła Marina – Przepraszam. Myślałam, że w tak wąskim gronie możemy
pozwolić sobie na odrobinę swobody… auć!
Snape
dostrzegł, że to Potter wymierzyła koleżance solidnego kopniaka pod ławką.
–
Blau, jak nadal będziesz odzywać się nieproszona, to przed każdymi zajęciami
będę podawał ci serum milczenia.
–
Cóż, wówczas nie będę mogła odpowiedzieć na pana pytania dotyczące lektury,
którą co tydzień nam pan zadaje do przeczytania– rzekła beztrosko, unosząc
niewielką książkę, leżącą na blacie.
Jak
co tydzień był to prywatny egzemplarz Snape’a. Mężczyzna nadal się zastanawiał,
dlaczego pożycza swoją własność akurat jej – najbardziej nieodpowiedzialnej
osobie w całej grupie.
Severus
przełknął głośno ślinę i zmierzył dziewczynę wzrokiem. Wówczas jeszcze nie
wiedział, że w przyszłości często będzie wspominać Marinę Blau, jako jedną z
nielicznych osób, która w jego towarzystwie zachowywała się tak beztrosko. Nie
drżała ze strachu, nie okazywała jawnej antypatii (nawet po tym, czego
dowiedziała się kilka tygodni temu) i nie podlizywała się, jak niektórzy
Ślizgoni. A w dodatku nie bała się patrzeć mu w oczy.
–
O co chciałaś pytać, Potter? – zapytał Snape, uznając, że najlepszym
rozwiązaniem będzie zignorowanie wypowiedzi Mariny Blau.
–
Co…? – Dziewczyna wyprostowała się nieznacznie i dała sobie spokój z masowaniem
łokcia i obdarzaniem koleżanki morderczym spojrzeniem. – Chciałam wiedzieć, czy
ma pan jakieś informacje na temat tego, kto będzie oceniać nasze eliksiry w
drugim etapie. Wolałabym się przygotować psychicznie i dokładnie zapoznać z
treścią jego książek, aby przygotować sobie kontrargumenty oraz…
–
Nie wiem, Potter – przerwał jej w pół zdania nauczyciel. – Myślę, że właśnie
dlatego ministerstwo nie podaje nam tych informacji, abyście nie warzyli
eliksirów pod sędziów.
–
Nie zamierzałam tego robić… – burknęła. – Poza tym, mam już swój plan i nie
chcę go zmieniać.
Severus
Snape mechanicznie pomyślał o wakacjach. I choć wizja ta zupełnie nie pasowała
do jego odzianej w czarne szaty osoby, to w jednej chwili zapragnął zostawić tę
parszywą Brytanię, zimny Hogwart i nadętych uczniów i wyjechać gdzieś daleko,
gdzie nikt go nie zna i gdzie w spokoju spędzi przynajmniej tydzień.
–
To się okaże, Potter – rzekł oschle. – Czytaj to, co przygotowałaś.
Severus
usiadł za biurkiem i pozbierał myśli. Musiał się skupić, bo za chwile dostanie
kolejny wywód Evangeline, w którym nie omieszka napomknąć tysiąca szczegółów,
nazwisk i tytułów książek, które w tamtym momencie nie miały żadnego znaczenia.
Jej pracowitość powoli stawała się stanowczo zbyt nadgorliwa.
Dziewczyna
wzięła głęboki wdech i zaczęła czytać. A w klasie były chyba tylko dwie osoby,
które były zainteresowane jej słowami – Severus Snape i Albert Walker, który
nie spuszczał z niej wzroku…
Kiedy
czwartkowe spotkanie ze Snape’em dobiegało końca w klasie dało się słyszeć
ciche westchnienie ulgi i szuranie krzeseł po kamiennej posadzce. Większość
uczniów cieszyła się, że ma przed sobą perspektywę siedmiu dni odpoczynku (nie
licząc planowych zajęć z eliksirów i tego, że na kolejny tydzień musieli
przeczytać kolejną książkę i dalej pracować nad swoim wywarem konkursowym).
Marina
Blau wstała i przeciągnęła się, prostując przy tym lekko zgarbione plecy.
Wrzuciła do torby swoje notatki, kałamarz i pióro. Jej wzrok padł na książkę,
którą Snape pożyczył jej w zeszłym tygodniu. Przez trzy miesiące nie rozgryzła
dlaczego właściwie to robił, a w dodatku nie przerwał precedensu nawet po ich
pamiętnej rozmowie, która miała miejsce w
czasie świątecznej przerwy.
Dziewczyna
chwyciła książkę i westchnęła. Zwykle Snape sam ją zabierał, ale dziś przez
połowę zajęć siedział za biurkiem, co było do niego raczej niepodobne. Musiała
więc sama się pofatygować do nauczyciela.
Kątem
oka dostrzegła, że Evangeline stoi gotowa do wyjścia.
–
Nie czekaj na mnie – powiedziała krótko Marina, a potem wskazała niewielką
książeczkę, mając nadzieję, że koleżanka bez słów zrozumie o co chodzi.
Evie
przewróciła oczami.
–
Okej…
Ślizgonka
nie wydawała się być zbyt przekonana, ale odwróciła się na pięcie i skierowała
swoje kroki do wyjścia. Marina widziała, że Bill też się ociągał, a robił to
tylko dlatego, aby przypadkiem zgrać
swoje kroki z Evie i przypadkiem wpaść na nią w progu klasy. Coś do niej
powiedział, ale pannie Blau nie udało się zrozumieć słów. Widziała tylko, jak
jej koleżanka unosi brew. Może w końcu
uda im się porozmawiać… – pomyślała Marina.
Za
Evie i Billem wyszedł też Albert Walker. Od czasu powrotu z ferii zimowych
wyglądał jak cień, więc prawdopodobnie nie spędził tego czasu w zbyt wesołej
atmosferze.
No
i była też Beatice, która najwyraźniej pogodziła się ze swoją przyjaciółką, bo
znów nie odstępowały się na krok, a przy wszelkich posiłkach, szeptały coś do
siebie i chichotały w ten wkurzający sposób. Marina pomyślała, że wolała, jak
Molly Kabbot nie miała tyle czasu dla panny Doyle.
Kiedy
klasa w końcu opustoszała Marina podeszła do biurka nauczyciela i położyła na
nim książkę, która notabene należała do niego.
–
Oddaję – powiedziała. Była zaskoczona ile wysiłku musi włożyć w to, aby ton jej
głosu brzmiał beztrosko. Czuła w gardle nieprzyjemną gulę. Bezskutecznie
próbowała ją przełknąć. A na pewno nie ułatwiał jej tego Severus Snape,
dokładnie lustrujący ją wzrokiem.
–
Mam nadzieję, że dałaś sobie spokój z tą całą sprawą z profesorem Gebinem –
rzekł, a Marina cofnęła się pół kroku. Na tę rozmowę nie za bardzo była
przygotowana.
–
Mówiłam panu, że zauważyłam te dokumenty przypadkiem. I nie ma żadnej sprawy z
profesorem Gebinem… a gdyby się dało, to dałabym sobie spokój też z jego
lekcjami, bo to, co się na nich wyprawia to jakaś katastrofa! Nie wiem skąd
profesor Dumbledore bierze tych nauczycieli… najrozsądniej by było zrezygnować
z obrony przed czarną magią. Te zajęcia i tak nie mają z nią nic wspólnego.
–
Ciekaw jestem, jak sobie wyobrażasz idealne zajęcia obrony przed czarną magią,
Blau? – zapytał, a Marina była pewna, że grymas, który pojawił się na jego
twarzy miał coś wspólnego z uśmiechem.
–
Cóż… byłoby fajnie poćwiczyć jakieś zaklęcia. Może pojedynki? Profesor Gebin
umie tylko gadać… znaczy się mówić. Oczywiście możemy wyjść z założenia, że w
dzisiejszych czasach nic nam nie grozi, bo nastał pokój, a żaden Śmierciożerca
nie wyskoczy nagle zza rogu i… cholera, przepraszam.
W
tamtym momencie dziewczyna naprawdę się zmieszała. Zakryła usta dłonią i lekko
poczerwieniała ze wstydu. Zacisnęła powieki, aby nie widzieć miny Snape’a i
podświadomie była gotowa, że za chwilę po raz kolejny wyrzuci ją z sali, ale
tym razem już nie będzie miała możliwości powrotu.
Nastała
jednak cisza, którą przerywał tylko jej przyśpieszony oddech. Rozchyliła więc
lekko oczy, zdając sobie sprawę, że mężczyzna nadal się w nią wpatruję, a jego
mina się nie zmieniła. Cały czas na jego twarzy gościł ten podejrzany grymas,
który mógł symbolizować cień uśmiechu.
–
Ja… – zaczęła nieśmiało, a jej głos dziwnie drżał. Czuła, że pierwszy raz
ukazuje przed nauczycielem emocje, że pierwszy raz jest sobą. Pogubioną Mariną
Blau, w której duszy płynęła czarna zaraza samotności, melancholii i nienawiści
do samej siebie. – Nie chciałam tego powiedzieć… Już prawie zapomniałam, kim
pan jest… był. Może to dlatego, że w czasie wojny byłam za mała, aby to
wszystko rozumieć, a może jestem po prostu za głupia, aby zdawać sobie sprawę z
konsekwencji pewnych czynów. A może…
Nie
dokończyła. Severus Snape wstał i gestem ręki dał jej do zrozumienia, aby
zamilkła.
–
Już ci mówiłem, Blau, że nie uważam cię za osobę głupią – oznajmił. – Sądzę
jednak, że masz w sobie stanowczo zbyt wiele tupetu i ignorancji. Potrafisz też
doskonale grać, ale wiem, że w tym momencie jesteś całkowicie szczera.
–
Po prostu jestem na siebie zła za taki brak taktu.
–
Posłuchaj mnie, Blau… każdy z nas podejmuje w życiu szereg złych decyzji, z
których konsekwencjami musimy mierzyć się do końca życia. Dlatego zastanów się
dwa razy zanim coś postanowisz, a co ważniejsze, nie mieszaj do tego tych, na
których ci zależy.
–
Nie rozumiem o czym pan… – zaczęła, ale Snape znów przerwał jej gestem dłoni.
–
Rozumiesz doskonale. Tu nie chodzi o żaden konkurs, o nim wszyscy zapomną.
Chodzi o dużo poważniejsze sprawy.
Umysł
Mariny mechanicznie przywołał obraz jej ojczyma. David siedział przy stole i
opróżniał kolejną puszkę piwa. Kilka kropel alkoholu spływało mu po brodzie.
Śmiał się, a potem wyciągał palec w jej stronę i groził nim w teatralnym
geście. Nic mi nie zrobisz – bełkotał
w pijackiej libacji. – Nie odważysz się…
Jesteś totalnie bezużyteczna i nic nie warta.
Potem
przed oczami pojawiła się jej matka – Kornelia, która kręciła tylko głową i
mówiła półszeptem: Dlaczego znów to
robisz, Marino? Dlaczego dajesz Davidowi powody, aby się na ciebie gniewał?
Dlaczego znów go prowokujesz?
–
Raz jeszcze dziękuję za książkę – rzekła, próbując otrząsnąć się z
nieprzyjemnych wspomnień i mając nadzieję, że te słowa zakończą dyskusję.
–
I tak nie czytasz ich z należytą uwagą – odpowiedział Snape, a potem wyciągnął
spod biurka kolejną lekturę, zadaną na przyszły tydzień. – Dwa pierwsze
rozdziały – rzekł, podając jej książkę. – Przepytam cię dokładnie, Blau.
–
Dobrze… – powiedziała, a jej ton głosu powoli wracał do normalności. –
Dziękuję, panie profesorze.
Wychodząc,
nie chowała książki do torby. Pierwszy raz pomyślała, że nie jest pewna, czy
dobrze zakręciła kałamarz, a przecież nie mogła pozwolić, aby ciemny atrament
zalał własność nauczyciela. Nie… nie chodziło o to, że Snape był jakimś tam
zwykłym nauczycielem… chodziło o to, że był człowiekiem tak samo pogubionym i
zalanym czarną goryczą nostalgii jak ona.
~*~
Evangeline
wiedziała, że obiecała Billowi rozmowę. Nie mogła jej przecież przekładać w
nieskończoność nawet jeśli była pewna, że nie jest to odpowiedni moment. W
zasadzie żaden moment nie byłby odpowiedni, bo za każdym razem wymyśliłaby
tysiące wymówek. Teraz jej argumentem było to, że martwiła się tym, co Marina
znów nagada Snape’owi.
Weasley
jednak nie dał za wygraną i poprowadził ja prosto do jednej z nieużywanych
klas. Kiedy zamykał za nimi drzwi, Evangeline dostrzegła przechodzącego
korytarzem Alberta i wyczuła na sobie jego wzrok. Oczami wyobraźni dostrzegła,
jak chłopak z nerwów poprawia okulary. Tym sposobem, zamiast myśleć o Billu,
pomyślała o Walkerze i wigilijnym wieczorze, który razem spędzili w jej pokoju.
Dopiero
po chwili dziewczyna zdała sobie sprawę, że Weasley stoi na wprost niej z założonymi
na piersiach rękoma i wpatruje się w jej zamyśloną twarz, unosząc przy tym
zawadiacko brew.
–
A w twojej głowie cały czas eliksiry? – zapytał, uśmiechając się delikatnie. –
Twój pomysł jest jak zwykle świetny i dopracowany w każdym calu, nie musisz
cały czas o nim myśleć.
–
Wbrew pozorom mój umysł nie jest aż tak ograniczony, aby cały czas wałkować
jeden i ten sam temat. Czasem zdarza mi się myśleć o czymś innym… a nawet o
kimś – dodała, wprowadzając go tym w lekkie zakłopotanie.
Widziała,
jak jego twarz się zmienia. Mięśnie się napięły, a policzki lekko poczerwieniały.
Rozejrzał się po sali z lekkim zakłopotaniem, a potem utkwił wzrok w czystej
tablicy.
–
Nie miałem na myśli nic złego – rzekł przeciągle. – Nie musisz mnie od razu
atakować.
Evangeline
westchnęła, a potem odrzuciła długie włosy na plecy. Wbrew pozorom Bill był
bardzo wrażliwą osobą, a jednocześnie potrafił walczyć o swoje.
–
Dajmy temu spokój – rzekła dziewczyna, czując, że tym razem to ona odpuści.
Zrobiła
kilka kroków w głąb pogrążonej w półmroku
klasy i usiadła na jednej z ławek. Nie lubiła siedzieć na krzesłach, bo
wydawały jej się zbyt niskie i miała nieznośną manię krzyżowania nóg na
wszelkie możliwe sposoby, przez co łapały ją skurcze.
Bill
też usiadł naprzeciwko niej również na blacie, choć prawdopodobnie zrobił to
tylko dlatego, aby ich oczy znajdowały się na tej samej wysokości. Przez
dłuższą chwilę się jej przyglądał. A w zasadzie można powiedzieć, że bezczelnie
się gapił. Evangeline widziała, jak jego
wzrok błądził po jej ciele. Po jej włosach, twarzy, obojczykach wystających
spod koszuli, niemal nieistniejącym biuście, brzuchu a potem udach i kolanach,
które wyłoniły się spod spódnicy, kiedy usiadła.
Dziewczyna
odchrząknęła głośno, a potem wymierzyła mu kopniaka w łydkę.
–
Auć… – burknął Bill. – Oszalałaś? Za co to? – zapytał, masując nogę.
–
Nie gap się – powiedziała, krzyżując nogi w kostkach i machając nimi tak
energicznie, że brakowało kilku cali, aby znów mu przyłożyć. – Mieliśmy
rozmawiać, zapomniałeś? Tak bardzo oficjalnie mnie o to prosiłeś, że nie
omieszkałam ci odmówić.
–
Nie wiem, kto pisał odpowiedź na mój list, ale stylu wypowiedzi nie dało się z
niczym pomylić i miałem absolutną pewność, że były to twoje słowa. Oddałaś mi
przysługę, że nie musiałem rozczytywać twoich hieroglifów i marnować na to cza…
Auć! Przestań!
Znów
wymierzyła mu kopniaka. Tym razem mocniejszego i trafiła prosto w kość
piszczelową. Po jej twarzy jednak poznał, że cała ta sytuacja ją wyjątkowo
bawiła. Jej wargi wygięły się w nieznacznym uśmiechu, a oczy delikatnie lśniły.
Wówczas Bill pomyślał, że wygląda naprawdę ładnie, choć jej uroda nadal
odbiegała od ustalonego kanonu piękna.
–
Nie bądź wredny, bo ci to nie wychodzi – rzekła, a jej głos drżał delikatnie. –
Jesteś dobrym chłopcem, Bill – dodała, a potem zrobiła coś, czego absolutnie
się po niej nie spodziewał.
Evangeline
wyciągnęła rękę i pogłaskała go po głowie. Jej zimne place wplotły się w jego
włosy, a on miał wrażenie, że zabrakło mu tchu. Ten dotyk pobudził wszystkie
komórki jego ciała. Dreszcz przebiegł spod opuszków jej palców po jego karku i
plecach. Dziewczyna cały czas patrzyła mu w oczy, a w jej czarnych źrenicach
było coś wyjątkowo prowokującego.
A
potem cofnęła rękę, ale dziwne uczucie nie minęło od razu.
–
To mój tata pisał ten list – oznajmiła. – Dyktowałam mu.
–
Aha – rzekł krótko, bo nie do końca był pewny, czy jego głos brzmi naturalnie.
–
Wiesz, Williamie, nie musisz być na siebie zły… To, co się stało nie miał z
tobą nic wspólnego – zaczęła, jak zwykle zwracając się do niego pełnym
imieniem. – Nie zamierzam cię za nic przepraszać, bo nie czułam wobec ciebie
obowiązku mówienia ci o mojej chorobie. A tak naprawdę, to wcale nie chciałam
iść z tobą do tego głupiego Hogsmeade.
–
Wiesz, nie muszę być jasnowidzem, aby to zauważyć. Może faktycznie byłem zbyt
nachalny z tym całym wyjściem… ale w efekcie chyba nie było tak źle, co?
–
Powiedzmy – burknęła. – Chodzi mi o to, że nie lubię obarczać moimi problemami
innych ludzi. Denerwuje mnie, kiedy ktoś skacze wokół mnie i ciągle pyta, jak
się czuję, czy coś mnie boli i czy może coś dla mnie zrobić. Nie chcę, aby
wszyscy się nade mną użalali.
–
Nie miałem takiego zamiaru – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Rozumiem, że to
wszystko musi być dla ciebie bardzo denerwujące…
–
Proszę cię, nigdy nie mów, że to rozumiesz – burknęła, a potem zeskoczyła z
ławki i podeszła do okna. Mimo jej wysokiego wzrostu musiała wspiąć się na
palce, aby dostrzec cokolwiek zza grubej warstwy śniegu, która leżała na
parapecie po zewnętrznej stronie.
Bill
obserwował zarys jej wąskich pleców i opadające na ramiona proste włosy, które
w półmroku nabrały odcieniu fioletu.
–
Wbrew pozorom nie jestem z tym sama – rzekła tak cicho, że ledwo ją zrozumiał.
– Ale czasem bardzo bym chciała nie obarczać moimi problemami innych. Wiesz… to
takie typowe dla ciebie, że akceptujesz moją chorobę.
–
Mam to traktować jak komplement?
–
Jak chcesz…
Zapadła
chwila milczenia. Evangeline nadal stała do niego plecami, więc Bill nie wiedział,
jakie emocje malują się na jej twarzy. Chłopak nie był pewny, czy rzeczywiście
aż tak lubiła swoją oazę samotności, czy po prostu nigdy nie miała kogoś
takiego, kto mógłby ją wspierać. Może z wyjątkiem ojca, którego zawsze ciepło
wspominała.
Bill
wstrzymał oddech, a potem zszedł z blatu ławki. Powoli i ostrożnie podszedł do
jej odwróconej tyłem sylwetki. Zawahał się przez moment, a potem położył dłoń
na jej ramieniu. Usłyszał jak głośno zaczerpnęła powietrza i poczuł, jak jej
ciało wzdrygnęło się energicznie. Wygięła się nieznacznie, ale nie odtrąciła
jego dłoni.
–
Nie jestem aż tak dobry, jak ci się wydaje – oznajmił krótko, zaciskając
mocniej palce na jej ramieniu. Zmusił ją tym, aby się odwróciła i popatrzyła na
jego twarz. Chłopak z ulgą stwierdził, że nie płakała.
–
Nie zmienia to jednak faktu, że nie wiem, czy potrafię dać ci to, czego
oczekujesz – oznajmiła cicho.
–
Niczego od ciebie nie oczekuję – rzekł, wzruszając ramionami. – Nie będę na
ciebie naciskać i do niczego cię zmuszać, bo wiem, że to ja poniosę klęskę.
Chcę tylko, abyś wiedziała, że masz we mnie pełne wsparcie i zawsze ci pomogę.
A jak uznasz, że jesteś gotowa na więcej, to powiedz.
Dziewczyna
prychnęła, a Bill dostrzegł, że mięśnie jej twarzy powoli się rozluźniają.
–
A ile chcesz tak czekać? Lata też wchodzą w grę? – zapytała, a jej głos był
swobodniejszy.
–
Myślę, że nie będzie takie potrzeby – oznajmił.
–
Ach… czyli jednak jesteś bezczelny – rzekła, kręcąc głową.
–
Może trochę… Evangeline, czy ja też mogę dotknąć twoich włosów?
Dziewczyna
spojrzała na niego jak na idiotę. Jej zaskoczenie dało mu kilka sekund
przewagi, dlatego nie czekając na odpowiedź, zrobił to, o czym myślał od
września. Od momentu, jak ujrzał ją tego pamiętnego popołudnia w bibliotece.
Pamiętał tamtą chwilę. Jej zgarbioną sylwetkę i długi nos wystający z kart
grubych ksiąg. Pamiętał, jak zawijała na palec kosmyk włosów. I pamiętał, że to
właśnie one przyciągały go do niej jak magnes. W zależności od światła budziły
przeróżne skojarzenia. Czasem zdawały się być jak futro, innym razem lśniły jak
czarny jedwab, aby po chwili być stróżkami zastygłej kawy lub rzęsistym, nocnym
deszczem. Teraz miał je pod swoja dłonią i czuł, że ich struktura rzeczywiście
nie przypomina włosów. Były miękkie, a jednocześnie gładkie i delikatne. Gdyby
Evangeline mu na to pozwoliła, to dotykałby ich codziennie.
–
Ty chyba naprawdę dostałeś na głowę, Williamie – oznajmiła dziewczyna, a potem
cofnęła się delikatnie.
Przez
kilka długich minut patrzyli sobie w oczy. Nie przeszkadzało im nawet to, że
zamek spowił mrok nadchodzącej nocy.
***Zmiany, zmiany, zmiany. Przepraszam za zamieszanie, ale w przyszłym tygodniu rozdziału nie będzie, a kolejne będą pojawiały się co środę. Więc widzimy się 23.10.
O kurczę, czyżby Bill jednak miał jakąś szansę u Evangeline? Nie mogę doczekać się, co dalej. I niesamowicie interesuje mnie postać Mariny... Pozdrawiam i życzę weny!
OdpowiedzUsuńMarina to jednak ma tupet :P Bardzo podobało mi się, jak opisałaś relację Evangeline i Billa. Przyjemnie się to czytało. Zwłaszcza gest, jak pogłaskała go po głowie, jak małego chłopca ;D Dziewczyna zaczyna trochę mięknąć, ale robi to stopniowo, co jest naprawdę fajne. Czekam na następną część.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło.
[sekretny-klub]
Mmm końcowa scena była chyba najromantyczniejszą do tej pory. Taka subtelna, ale zarazem pełna chemii. Bill wreszcie się trochę ośmielił. Do boju, Bill! Podobał mi się opis włosów Eve, aż sama miałam ochotę ich dotknąć xD
OdpowiedzUsuńScena z Mariną i Snape'm też fajna i niespodziewana. Już kiedyś pisałam, że na pierwszy rzut oka wydają się dwoma skrajnościami, a jednak mają ze sobą dużo wspólnego. Teraz nawiązała się między nimi jakaś nic porozumienia.
No nie! Oni mieli się tam pocałować, ja już to widziałam oczami wyobraźni! Ale uwielbiam, miłość wisi w powietrzu :D
OdpowiedzUsuńSnape pokazał inną twarz. Wow. Nie spodziewałam się tego po nim, ale bardzo spodobało mi się to jego nowe oblicze.
Liczę, że w najbliższym czasie wyjaśni się coś w sprawie Gregory'ego, mam wrażenie, że mógłby wskazać osobę odpowiedzialną za ten wypadek. A na pewno dać jakąś wskazówkę.
Buziaki <3
Ojeju ale romantyczny rozdział! Szkoda tylko, że się nie pocałowali.
OdpowiedzUsuń