Gdy
zmarznięci uczniowie zaczęli tłoczyć się w Sali Wejściowej, w Hogwarcie na
powrót zrobiło się tłoczno. Otrzepywali oni grube peleryny z resztek śniegu i
tupali zawzięcie, aby pozbyć się błota z podeszw butów. Nie zwracali oni
najmniejszej uwagi na woźnego – pana Argusa Filcha, który, stojąc pod ścianą,
wygrażał im miotłą.
–
I kto ma to potem po was sprzątać?! – krzyczał, plując przy tym drobinkami
śliny. – JA! Błoto, bród… wstrętne dzieciaki tylko paskudzić potrafią.
–
Ciekawe, od ilu lat tu pracuje, że jeszcze mu się nie znudziły te głupie gadki
– powiedziała Beatrice do Alberta, Billa i Charliego, z którymi spędziła całą
podróż do szkoły. W pociągu udało jej się zamienić kilka słów z Molly. Głównie na
temat tego, co wydarzyło się w święta. U przyjaciółki było jak zwykle idealnie.
Zjechała się cała rodzina, w tym dwie starsze siostry Molly razem ze swoimi
mężami. Jedna z nich urodziła dziecko dwa miesiące temu, więc wszyscy byli
zafascynowani maleństwem. Bea nie za bardzo mogła dojść do słowa, więc
ograniczyła się tylko do krótkiego: było
fajnie. Akurat tata i mama mieli wolne. Już miała dodać, że dowiedziała się
czegoś ciekawego o Evangeline Potter, ale szybko ugryzła się w język,
przypominając sobie, że obiecała nie rozpowiadać tego wszystkim. Tylko że Molly
była jej najlepszą przyjaciółką. Przed nią nie miała sekretów. I pewnie gdyby
posiedziały dłużej razem, to by się wygadała, ale panna Kabbot oczywiście po
kilku minutach pognała do swojego chłopaka, za którym, jak sama przyznała,
szalenie się stęskniła.
–
Znając życie, nasze dzieci będą się z nim jeszcze użerać – oświadczył Bill,
wyrywając ją z zamyślenia.
–
Jeśli tylko planujesz mieć dzieci – wtrącił Charlie. – A skoro o tym mowa, wspominałeś,
że Evangeline wraca do Hogwartu. Więc gdzie się podziała?
–
Nie będę komentował sposobu, w jaki przeszedłeś z jednego tematu na drugi –
burknął starszy z Weasleyów i rozejrzał się po twarzach uczniów, jakby miał
jeszcze nadzieję, że dostrzeże znajomą mu postać. – Tak mi napisała. Może coś
się stało…
–
Fabiana też nie widać – dodał Albert, ściągając z nosa zaparowane okulary i
przecierając je rąbkiem peleryny. Robił to tak zawzięcie i energicznie, że Bea
zaczęła się zastanawiać, czy za chwilę nie zrobi dziury w szkłach. Chłopak od
początku podróży niewiele się odzywał, na pytania: jak święta, odpowiadał
zdawkowo i bez większych emocji. Był przy tym okropnie przygnębiony i więcej
czasu spędzał na gapieniu się w krajobrazy za oknem. Nie bawiły go nawet anegdotki
z życia Weasleyów, przy których Bea omal nie popuściła ze śmiechu.
–
Faktycznie, nie zwróciłem na to uwagi – powiedział Bill z wyraźną ulgą na
twarzy. – Może po prostu gdzieś wyjechali, albo spóźnili się na pociąg.
–
Albo ktoś zaatakował ich dom i porwał dla okupu – rozległ się znajomy im,
dziewczęcy głos tuż za ich plecami. – Aczkolwiek przyznaję, że nie wiem, w
jakim celu byłby im potrzebny ten przygłupi Fabian.
Cała
czwórka odwróciła się energicznie i stanęła twarzą twarz z Mariną Blau.
Dziewczyna miała założone ręce na piersiach, a na jej twarzy błąkał się cień
uśmiechu. Spojrzenie swych nienaturalnie jasnych oczu przenosiła po kolei na
każdego z nich.
–
Napisała mi, że nie zamierza jechać pociągiem – wyjaśniła, mając na myśli
Evangeline. – Wiecie, czasem lubi czuć się ważniejsza, więc razem z Fabianem
skorzystają z sieci Fiuu.
–
Dlaczego mi o tym nie wspomniała? – zapytał Bill, choć czuł, że powinien ugryźć
się w język.
–
Nie wiem – rzekła Marina, wzruszając ramionami. – Może nie uznała tego za konieczne.
Bea
dostrzegła zakłopotanie na twarzy kolegi i przez chwilę zrobiło jej się go żal.
Widać było, że bardzo chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował, zdając
sobie sprawę, że dyskusje z Mariną Blau nie należą do najłatwiejszych.
–
Coś nas ominęło w Hogwarcie? – zapytał Albert, choć nie wyglądał na
zainteresowanego odpowiedzią.
Puchonka
zamyśliła się, a na ułamek sekundy uśmiech spełzł z jej twarzy. Przez tę krótką
chwilę wyglądała naprawdę dziwnie. Bea nawet się zlękła, mając wrażenie, że ma
do czynienia z zupełnie inną osobą. Potem jednak wszystko wróciło do normy, a
panna Doyle nie była pewna, czy jej towarzysze również to dostrzegli.
–
A cóż takiego mogło się wydarzyć w Hogwarcie? – odpowiedziała pytaniem na
pytanie. – Pusto było. I troszkę podpadłam Snape’owi, ale spoko, kryzys
zażegnany.
–
Co zrobiłaś? – wtrącił się Charlie z zainteresowaniem. – Jakiś głupi żart?
Ozdobiłaś lochy serduszkami?
–
Nie… nie posądzaj mnie o takie głupoty bez polotu – dodała, uśmiechając się
tajemniczo. – To co, idziecie najpierw zdjąć te mokre ciuchy, a potem widzimy
się na kolacji?
Przytaknęli.
A na wzmiankę o kolacji Bea poczuła nieprzyjemne ssanie w żołądku. W podróży
zjadła tylko kilka pasztecików i czekoladową żabę, więc była okropnie głodna.
~*~
Kiedy
zielony dym opadł, Evangeline Potter pewnym krokiem wyszła z kominka w
gabinecie profesora Snape’a. Nie przewidziała jednak, że jej młodszy brat
Fabian będzie się tak ociągał, więc wpadła wprost na jego plecy i czuprynę ciemnych
włosów. Chłopiec jęknął, kiedy jej kościsty łokieć ugodził go pod łopatką.
–
Auuu… co robisz? – burknął.
–
Raczej, co ty robisz, stoisz tu jak ciele – odpowiedziała srogo.
Fabian
już chciał się odgryźć, jednak biegło go głośne chrząknięcie nauczyciela
eliksirów, który stał wyprostowany obok swojego biurka i spoglądał na nich
groźnie.
–
Dzień dobry, panie profesorze – przywitała się oschle dziewczyna, przypominając
sobie moment, w którym ostatni raz rozmawiała z opiekunek domu. Jej umysł
zaczął odtwarzać wspomnienie feralnego pierwszego etapu konkursu.
Fabian
też coś odburknął, ale nie wydawał się być zadowolony. Przeskakiwał z nogi na
nogę, jakby chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Snape napawał go
strachem, a Evangeline pomyślała, że dobrze mu tak. Niech się trochę potrzęsie.
–
Dzień dobry – odpowiedział nauczyciel, choć słowo dobry raczej nie pasowało do jego miny. – Potter, wynocha do
siebie, a z tobą – tu wskazał na Evangeline – chcę jeszcze porozmawiać.
Fabian
wyraźnie odetchnął z ulgą. Oddalił się tak szybko, że dziewczyna zaczęła się
zastanawiać, jak można tak energicznie przebierać nogami. Severus w tym czasie
wskazał jej krzesło naprzeciwko siebie. Evangeline usiadła raczej niechętnie. Przed
kilkoma minutami dostała kazanie od ojca, więc miała już serdecznie dość na
najbliższy czas.
–
Rozmawiałem z twoim ojcem – rzekł mężczyzna.
Och, zabawne, pan też? – pomyślała, ale nie odważyła się
powiedzieć tego na głos.
–
Będę z nim w stałym kontakcie, więc jeśli tylko coś się wydarzy, to od razu
będę do niego pisać i nie będzie mnie interesować, co masz mi do powiedzenia.
Zrozumiałaś?
Evangeline
naprawdę się starała, ale nie udało jej się powstrzymać przed wygięciem warg w
delikatnym uśmiechu.
–
Tak, zrozumiała – powiedziała bardziej dla świętego spokoju.
–
Raz w tygodniu masz się zgłaszać do pani Pomfrey – kontynuował, na co
dziewczyna przewróciła oczami z dezaprobatą. – I nie rób takich min. Jeśli nie
będziesz się do tego stosować, to wyrzucę cię z konkursu. Razem z Blau
będziecie mogły znaleźć sobie inne, twórcze zajęcie.
Serce
Evangeline przyspieszyło. Przełknęła głośno ślinę, bo w tamtym momencie
naprawdę się wystraszyła. Zacisnęła dłonie między kolanami, aby nauczyciel nie
zauważył, że drżą. Czy to możliwe, że Snape wie, że oszukiwały? A może Marina
znów coś zmalowała i zapomniała wspomnieć o tym w swoich licznych listach? Evie
miała wielką nadzieję, że chodzi o to drugie. Gdyby na początku grudnia
wiedziała, że ta akcja będzie ją kosztować tyle nerwów, to nigdy nie
zaproponowałaby Puchonce swojej pomocy.
–
Będę się stosować – burknęła tylko, wkładając resztki wysiłku w panowanie nad
głosem.
–
Idź już, Potter. Mam nadzieję, że jesteś należycie przygotowana na czwartkowe
spotkanie – dodał, kiedy dziewczyna wstała z krzesła.
–
Generalnie tak – odpowiedziała ostrożnie. – Muszę jeszcze sprawdzić kilka
rzeczy. I mam nadzieję, że tym razem sędziować będzie osoba, której
umiejętności nie budzą wątpliwości.
–
Też mam taką nadzieję.
Słowa
nauczyciela sprawiły, że jej mięśnie lekko się rozluźniły. Przynajmniej pod
niektórymi względami się zgadzali i nie oberwie jej się za komentarze, którymi
rzuciła w trakcie pierwszego etapu. Oczywiście zawsze mogła wszystko zwalić na
wysoką gorączkę i parszywe samopoczucie.
Jej
dłoń musnęła klamkę, kiedy usłyszała za plecami głos nauczyciela.
–
Mam cię na oku, Potter.
Nie
odwróciła głowy, nie spojrzała na opiekuna domu. Pożegnała się cicho i opuściła
gabinet. Teraz już była pewna, że ma przerąbane. Poczuła, że robi jej się
niedobrze i koniecznie musiała znaleźć Marinę Blau – sprawczynię całego
zamieszania.
W
Wielkiej Sali było naprawdę tłoczno i głośno. Uczniowie, jeden przez drugiego,
przekrzykiwali się i opowiadali niesamowite historie, które przydarzyły się w
czasie bożonarodzeniowej przerwy. Niektórzy chwalili się prezentami i opychali
przysmakami, od których uginały się cztery ogromne stoły. W dodatku
pomieszczenie nadal było udekorowane świątecznymi drzewkami i girlandami, co
dawało niepowtarzalną, ciepłą atmosferę.
Evangeline
Potter nie zwróciła na to zbytnio uwagi. Rozejrzała się energicznie, aby dostrzec
w tłumie znajome twarze. Nie była zaskoczona, kiedy rzuciły jej się w oczy dwie
rude czupryny Billa i Charliego. Potem dostrzegła, że obok siedzi Albert,
Marina i Beatrice. Cała piątka bardziej zainteresowana była jedzeniem niż
rozmową.
Dziewczyna
westchnęła, po czym pewnym krokiem podeszła do stołu Gryfonów, przy którym
siedzieli. Stanęła za plecami Bill. W pierwszej chwili chciała odchrząknąć, ale
potem zmieniła zdanie i westchnęła bardzo głośno i teatralnie. Chłopak się
wzdrygnął, identycznie jak w czasie zajęć obrony przed czarną magią, a potem
zerwał się na równe nogi, omal nie przypłacając tego bolesnym upadkiem, i
odwrócił się energicznie. Prawy kącik jego ust brudny był od sosu, kiedy
spojrzał na nią z zaskoczeniem. Później wyraz jego twarzy się zmienił, a wargi
wygiął w najszczerszym uśmiechu, jaki Evangeline kiedykolwiek widziała.
Przez
ułamek sekundy była pewna, że chciał ją przytulić. Dla bezpieczeństwa cofnęła
się o pół kroku, dając mu chwilę na złapanie oddechu.
–
Dobrze cię widzieć – powiedział w końcu. – I… naprawdę dobrze wyglądasz.
Evangeline
prychnęła, opierając ręce na biodrach. Potem przeniosła wzrok na pozostałych.
Bea zamarła z widelcem w połowie drogi do ust, Albert ewidentnie unikał jej
wzroku, jakby próbował zapomnieć o tym, co miało miejsce w Wigilię Bożego
Narodzenia, Charlie szczerzył zęby w głupim uśmiechu, a Marina… cóż… Marina jak
zwykle siedziała niewzruszona całą spraw, choć jej oczy zalśniły lekko na widok
koleżanki.
–
Siadaj z nami i zjedz coś – powiedział Bill, robiąc jej miejsce przy stole.
–
Jadłam przed podróżą – oznajmiła, ale i tak usiadła na twardej ławce tuż obok
Alberta. Obserwowała przez chwilę profil jego twarzy i napięte wargi.
–
Zapomniałem, że nie jadasz kolacji – wyrwał ją z zamyślenia Bill, nakładając sobie
na talerz dokładkę sałatki.
–
W końcu przestało padać, co? – wtrąciła Bea, a pozostali mechanicznie podnieśli
głowy, aby przyjrzeć się zaczarowanemu sklepieniu w Wielkiej Sali.
Dziewczyna
ewidentnie miała na myśli deszcz, który męczył Wielką Brytanię od września. Ten
rzeczywiście odpuścił, ale nie można było powiedzieć tego samego o śniegu,
który od tygodnia sypał tak zawzięcie, że zaczął sięgać ponad kolana.
–
Śnieg jest jeszcze gorszy od deszczu – burknęła Evie, nalewając sobie do
pucharku odrobinę soku dyniowego. – To taki cichy zabójca. Niby ciało stałe a
jednak mokry.
Cała
piątka spojrzała na nią zaskoczona. Nawet Albert odwrócił głowę, a jego usta
wgięły się delikatnie.
–
No co? – oburzyła się panna Potter. – Nie wiecie jak to jest…
Zapadło
krótkie milczenie, które nie miało nic wspólnego z ciszą. Zewsząd dochodziły
ich ożywione rozmowy i stukanie sztućców o talerze.
–
Jak to? – zdziwiła się Bea. – Nigdy nie lepiłaś bałwana i nie rzucałaś się
śnieżkami?
Evangeline
poczuła się zażenowana infantylnością młodszej koleżanki.
–
Tarzanie się w śniegu nie jest niczym fajnym – odezwała się po raz pierwszy
Marina. – Znam lepsze formy rozrywki. Na przykład czytanie. Swoją drogą, Evie,
dzięki za książkę. Trochę mało akcji, a główna bohaterka czasem jest strasznie
mdła, ale ogólnie spoko.
–
O tak, czytanie jest super – przyznała z ironią panna Potter. – A już niedługo
będziesz miała mnóstwo czasu, aby dokończyć swoją powieść, bo…
Zamilkła,
zdając sobie sprawę, że nie są same. W dodatku kątem oka dostrzegła, że do
Wielkiej Sali wszedł Snape. Poczekała aż ich minie, a potem, widząc zakończenie
malujące się na twarzy koleżanki, znów zabrała głos.
–
Zjadłaś już? Bo musimy pogadać na osobności.
Marina
spojrzała tęsknie na niedojedzoną porcję puddingu, a potem bez słowa wstała i
ruszyła za Evangeline.
–
Co to za sekrety… wszyscy jesteśmy ciekawi. – Usłyszały jeszcze za plecami głos
Charliego.
~*~
Marina
kroczyła za wyprostowaną sylwetką Evangeline. Ledwo nadążała za energicznym,
sprężystym krokiem koleżanki. Napiętą atmosferę wyczuła już przy stole, ale
wolała nie pytać przy wszystkich, o co chodzi.
–
Wiesz, Evie – zaczęła do jej pleców, a potem podbiegła, aby zrównać się z jej
krokiem. – Bill ma rację, wyglądasz dużo lepiej. Twoje włosy znów są takie
lśniące, aż chce się je dotknąć. Ale chyba podcięłaś końcówki, co?
Evangeline
przystanęła tak gwałtownie, że Marina omal się nie przewróciła. Ślizgonka
spojrzała na nią groźnie.
–
Snape wie – powiedziała ostro. – Snape wie, że oszukiwałyśmy więc nie gadaj mi
teraz o włosach!
–
Nie krzycz – burknęła Marina. – Nie chcesz przecież, aby wiedziała cała szkoła.
Evangeline
otworzyła energicznie drzwi do jednej z pustych klas i przekroczyła jej próg.
Kiedy Puchonka weszła za nią do sali, usiadła na jednym z krzeseł i skrzyżowała
nogi. Wzrok jej wyłupiastych oczów był nieprzenikniony, a Marina wyczuła, że
naprawdę jest mocno wkurzona.
–
Dlaczego mi nie napisałaś, że Snape coś podejrzewa? – zapytała.
–
Nie chciałam cię o tym informować w liście – burknęła Blau, bawiąc się kredą i
bazgrając coś w rogu tablicy. – Nie przejmuj się tym…
–
Nie przejmuj się? Marina, jak ja mam się nie przejmować? Wiesz, jak ważny jest
dla mnie ten konkurs. Zrezygnowałam z quidditcha, ledwo przeszłam pierwszy
etap, a ty mi mówisz, że nie mam się przejmować?
Puchonka
spojrzała na Evangeline. Jej twarz była napięta, a dolna warga drżała
delikatnie. Ślizgonka rzadko okazywała uczucia, ale teraz złość wręcz z niej
kipiała. Marina zastanowiła się przez chwilę. Ile powinna powiedzieć koleżance?
–
Evie… – zaczęła ostrożnie panna Blau. – To się już nigdy nie powtórzy. Skoro
Snape wie, a nikomu nic do tej pory nie powiedział, to znaczy, że przymknął na
to oko.
Ślizgonka
prychnęła, zrywając się z krzesła. Zrobiła kilka okrążeń po klasie. Niewielkie
obcasy jej skórzanych butów stukały rytmicznie. Przystanęła dopiero obok
Mariny. Popatrzyła koleżance prosto w oczy i pokręciła delikatnie głową.
Chrobotanie po tablicy wyraźnie zaczęło ją drażnić i wyglądała, jakby chciała
wyrwać koleżance kredę i rozdeptać ją z impetem na kamiennej posadzce.
–
Żartujesz sobie ze mnie? – zapytała, krzyżując ręce na piersiach.
–
Nie… – odpowiedziała przeciągle Marina. – Przypominam ci tylko, że to był twój
pomysł. Nie byłam do końca przekonana.
–
Super, teraz będziemy się wzajemnie obarczać odpowiedzialnością?
–
Nie miałam nic złego na myśli – burknęła Puchonka, czując że i w niej powili
wzbiera irytacja.
–
Więc przestań w końcu zwracać na siebie uwagę. Idź do biblioteki, przysiądź nad
książkami i przygotuj się w końcu porządnie na kolejne spotkanie z eliksirów.
Snape mówił, że nas przepyta. Daję słowo, że jak znów przytoczysz te bzdury z
Mistrzyni Eliksirów, to już nigdy się do ciebie nie odezwę, zrozumiałaś?
Marina
zrozumiała, nie była przecież idiotką. Przytaknęła nieznacznie, choć już na
końcu języka miała historię zaklęcia, które pomogło jej otworzyć sekretarzyk, a
przecież znalazła je w swoim ulubionym cyklu. Milczała jednak. Ta opowieść
wymagałaby obszernego wstępu. Musiała by opowiedzieć o podsłuchanej rozmowie
Gebina z tajemniczą kobietą, o skrytce i skrzętnie zbieranych informacjach o
rodzinie Lestrange, a także o największej tajemnicy Severusa Snape’a.
Evangeline
uznała rozmowę za zakończoną. Odwróciła się na pięcie i już miała wyjść z
klasy, jednak Marina odezwała się do jej pleców.
–
Naprawdę się cieszę, że czujesz się już lepiej – rzekła.
–
Nie czuję się lepiej – burknęła beznamiętnie Ślizgonka. – Tylko lepiej
wyglądam.
A
potem bezszelestnie opuściła salę, pozostawiając Marinę w samotności. Zupełnie,
jakby nigdy jej tam nie było.
~*~
Pomimo
żaru buchającego z ozdobnego kominka, zimowe wieczory w wieży Ravenclawu nie należały do
najcieplejszych. Bea owinęła się szczelniej dużą, kraciastą, wełnianą chustą i
wtuliła w róg ciemnej kanapy. Emocje uczniów opadały, a pokój wspólny powoli pustoszał.
Dziewczynie jednak niezbyt spieszyło się do sypialni. W jej przymrużonych
oczach migotały czerwone iskierki ognia.
Bea
nagryzła wargę, próbując powstrzymać falę smutku i melancholii, która powoli
zaczęła zalewać jej umysł. Na początku grudnia, kiedy jej relacje z Molly
zaczęły się psuć, chciała wrócić do dom i pobyć trochę z rodzicami. Gdy w końcu
nastała przerwa świąteczna, a jej marzenie się spełniło, nadal czuła się
nieswojo. W rodzinnej posiadłości praktycznie siedziała sama, a jej jedynym towarzystwem
były mugolskie gosposie, z którymi i tak nie mogła zbyt wiele rozmawiać, bo
kobiety nie miały pojęcia, że mają do czynienia z czarownicą, a w jej szkole
nie uczą matematyki i literatury. A teraz znów była w Hogwarcie. I znów była
sama.
Wszystko
było nie tak. Bea miała wrażenie, że świat stanął na głowie. Przecież jeszcze
we wrześniu była szczęśliwa i towarzyska. Miała przyjaciółkę, dużo też
rozmawiała z rówieśniczkami. Pomyślała o Evangeline i Marinie. To przecież one
były wiecznie same i zamknięte w swoim własnym świecie. A teraz? Wszystko było
odwrotnie. Konkurs z eliksirów zmienił życie uczestnikom. Problem w tym, że Bea
stała się jego największą ofiarą (a przynajmniej tak jej się zdawało, bo w
tamtym momencie zapomniała o biednym Gregory’m, który nadal nie wybudził się ze
śpiączki).
Beatrice
już miała wstać z kanapy, kiedy tuż obok niej usiadła Molly. Dziewczyna
wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle. Jej skóra promieniała, a włosy lśniły. W
oczach czaiła się ogromna radość.
–
Ach… Thomas jest boski – rzekła, a Bea zastanawiała się, jak jej przyjaciółka
może nadal popadać w takie zachwyty nad swoim chłopakiem, skoro spotykają się
już ponad dwa miesiące. – To jest miłość na całe życie. Wiem już ile będziemy
mieć dzieci i jak damy im na imię.
–
Mam nadzieję, że jeszcze się o nie staracie – powiedziała Bea.
–
Oszalałaś? – Molly przybrała minę, która miała wyrażać oburzenie, choć niezbyt
dobrze jej to wyszło, zważywszy na uśmiech, który nadal błąkał się po jej
twarzy. – Przypominam ci, że jesteśmy w szkole, a ja mam dopiero szesnaście
lat. Na dzieci przyjdzie czas.
–
Grunt to rozsądne podejście – burknęła Beatrice.
Przez
chwilę siedziały w milczeniu. Pokój wspólny zupełnie opustoszał.
–
Przestań się dąsać, Bea – powiedziała Molly, dając przyjaciółce lekkiego
kuksańca w bok. – Przerwa świąteczna jednak nie wyglądała tak, jak sobie
wyobrażałaś?
Bea
wzruszyła ramionami.
–
Wiesz, jak jest z moimi rodzicami – powiedziała. – Póki rozmawiam z nimi osobno,
to jest ok. Jak już są razem, to lepiej się nie odzywać. Akurat obydwoje mieli
wolne w święta. Nawet nie liczyłam ile razy zdążyli się pokłócić.
–
O co się sprzeczali?
–
O wszystko. Najwięcej o pracę. Jak zwykle… Choć najpierw nie omieszkali
poruszyć tematu moich kolczyków. Tacie się nie podobały, więc mama musiała
uznać, że są w porządku.
Molly
prychnęła i pokręciła głową z niedowierzaniem.
–
Nie wierzę, że twoja mama nie miała nic przeciwko – rzekła.
–
A jednak…
–
Wiem, że ostatnio nie miałyśmy dla siebie zbyt wiele czasu – zaczęła Molly
ostrożnie. – Rozumiem, że masz konkurs i musisz się uczyć, ale musisz też
zrozumieć mnie. Czuję się super w towarzystwie Thomasa i chcę spędzać z nim jak
najwięcej czasu. Swoją drogą, może też powinnaś znaleźć sobie chłopaka…
–
Oszalałaś? Ile razy mam ci mówić, że nie mam czasu na takie głupoty? Eliksiry,
sumy…
–
Zwariujesz od tej nauki – oznajmiła pewnie Molly, zrywając się energicznie z
kanapy. – Po prostu musisz znaleźć takiego chłopaka, który będzie ci
towarzyszyć w czasie zakuwania… pomyślmy…
Bea
prychnęła, widząc zamyśloną twarz przyjaciółki. Molly naprawdę wkręciła się w
całą tę akcję. Jej burza mózgu nie trwała jednak zbyt długo. Już po chwili
energicznie klasnęła w dłonie i wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
–
Mam! – krzyknęła stanowczo zbyt głośno. – Bill Weasley!
–
Co? Teraz, to już na prawdę cię pogięło – jęknęła Bea, zastanawiając się, jak
najlepiej wycofać się do sypialni.
–
Daj spokój… chyba mi nie powiesz, że Bill ci się nie podoba?
–
Przecież to nie ma nic do rzeczy! – oburzyła się Beatrice.
–
Ach, czyli jednak…
–
Daj spokój, Molly… może i jest przystojny, ale jeśli umknęło to twojej uwadze,
to on chyba jest zainteresowany kimś innym.
Dziewczyna
uniosła brwi z zaskoczeniem, a potem uśmiechnęła się ironicznie.
–
Mówisz o Potter? – zapytała, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Bea, każdy facet
o zdrowych zmysłach wybierze normalną dziewczynę taką jak ty, a nie dziwaczkę,
która nawet się nie myje. Ta Ślizgonka waży niezłe eliksiry… pewnie go czymś
spoiła.
–
Nie sądzę… Poza tym, nie jest taka zła. Jest wysoka, szczupła, ma niczego sobie
włosy… W grudniu może faktycznie wyglądała tragicznie, ale dziś… dziś było w
niej coś dziwnie ładnego.
Molly
prychnęła wyniośle.
–
Thomas mówi, że kijem by jej nie dotknął – powiedziała z taką powagą, jakby jej
chłopak był co najmniej prorokiem. – Gregory Willson może i był idiotą, ale co
do niej się nie mylił. Z tą laską jest coś nie tak… ciekawe, czy całowanie też
jej szkodzi…
–
Tego nie wiem… ale jak zaczęła się pocić w czasie pierwszego etapu, to omal nie
zeszła przy kociołku. Może ślina też tak działa – zamyśliła się Bea,
wspominając tamten dzień.
–
Pewnie sika na stojąco… swoją drogą, czy ona w ogóle jest dziewczyną? Jest
zupełnie płaska, a jej sylwetka jest prostokątna. Może te czarne spódnice,
sznurowane lakierki i długie włosy to tylko przygrywka? – zamyśliła się Molly.
–
Na pewno jest dziewczyną – wyjaśniła szybko Bea. – Tata mi mówił – dodała,
zanim zdążyła ugryźć się w język.
Przez
twarz przyjaciółki przebiegł cień zainteresowania.
–
Co ci mówił tata? – zapytała.
–
Nic takiego… – Bea próbowała wybrnąć z niezręcznej sytuacji.
Nie
mogła się wygadać, że Evangeline nie jest córką Potterów. Przecież obiecała to
ojcu. Co by sobie pomyślał pan Doyle, gdyby dowiedział się, że jego córka kłapnęła
ozorem już pierwszego dnia?
–
No weź, powiedz – nalegała Molly.
–
Mówił tylko, że w przeszłości rozmawiał kilka razy z jej ojcem. Ponoć jak się
urodziła, to wyglądała naprawdę fatalnie, a Archibald Potter zachował zimną
krew i uratował jej życie – rzekła, naginając lekko fakty. Miała szczerą
nadzieję, że zabrzmiała prawdomównie.
–
Kurczę… to musiał być szok, jak urodził im się taki mały potwór. Pewnie nie
jeden rodzic pozbyłby się czegoś takiego – stwierdziła Molly, a Bea nie wyczuła
w jej głosie nawet odrobiny współczucia. – No cóż… Nie zmienia to jednak faktu,
że może być hermafrodytą skoro już i tak jest wybrykiem natury. Uważam, że Bill
powinien się od niej trzymać z daleka. Podrywając go, wyświadczasz mu
przysługę. Zastanów się nad tym i wiedz, że zawsze jestem gotowa do pomocy. Z moim
wsparciem już w walentynki pójdziecie razem do Hogsmeade.
Bea
kiwnęła głową, choć nie czuła się zbyt przekonana. Była już mocno zmęczona i
miała nadzieję, że rano emocje lekko opadną, a Molly wyleci z głowy ta rozmowa
i da jej spokój. Choć z drugiej strony, perspektywa randki z Billem Weasleyem
nie była taka zła…
Może
w słowach przyjaciółki było trochę racji? Może faktycznie powinna przestać się
mazgaić i sama zawalczyć o własne szczęście? Nie może przecież pozwolić, aby
inni ciągle deptali jej po głowie. Sposób działania nie miał znaczenia. Liczył
się tylko efekt.
***
Czas wracać na uczelnię. Przede mną ostatni rok, masakra jakaś... I z tego powodu od przyszłego tygodnia rozdziały będą pojawiać się w piątki, ponieważ wtorki mam całe zapełnione.
Pozdrawiam i powodzenia dla moich czytelników - studentów!
W końcu udało mi się wszystko nadrobić i być na bieżąco :p Chociaż z drugiej strony trochę smutno, bo muszę aż tyle dni czekać na kolejny rozdział... :c
OdpowiedzUsuńMolly to straszna idiotka :p Wybacz, że tak piszę, ale jakoś działała mi na nerwy podczas czytania. W głowie jej tylko chłopcy i głupie teksty o Potter. Być może to dlatego, że zawsze miałam inne spojrzenie na świat. Bardziej jak Bea chyba. :p
Aż zatęskniłam za śniegiem, wyobrażając sobie biały puch. Oczywiście Potter musiała już odburknąć, że nie czuje się gorzej, tylko lepiej wygląda. Typowa Ślizgonka. Gdzie się podziała ta miła osoba, która tak ciepło przyjęła Alberta? :D Żartuję, wolę tą zołzowatą twarz.
No nic, pozostaje czekaj na dalszą część, niestety aż tak długo... ;p
Również życzę powodzenia na studiach, jak i weny oraz czasu do pisania. Mnie też ściga ostatni rok, ale staram się nie poddawać.
Pozdrawiam ciepło :*
Fajnie, że Eve wróciła do szkoły. Znajomi ucieszyli się na jej widok. Myślę, że uczestnicy turnieju mimo wszystko trochę się z sobą zżyli.
OdpowiedzUsuńRozmowa Beatrice z Molly była niesmaczna... Nie spodziewałam się, że młoda dziewczyna może z takim jadem wypowiadać się o koleżance, ale w sumie niektóre dziewczyny w tym wieku są najgorsze. Molly awansowała na drugą po Gregorym antypatyczną postać. Przeczuwam, że pomysł randki z Billem nie skończy się dobrze.
Jako studentka rozumiem Twój ból i życzę powodzenia na ostatnim roku <3
No i teraz nie wiem kogo bardziej nie lubię Gregory'ego czy Molly? Serio. No zobaczymy kto bardziej namiesza.
OdpowiedzUsuńAch wraca stara wredna Evangeline!