Ostatnie
tygodnie przed świętami zawsze były najmniej produktywnym czasem w Hogwarcie.
Większość uczniów myślami była już w swoich rodzinnych domach i czekała na tradycyjne
przysmaki. W skupieniu nie pomagały też ogromne choinki ustawione w Wielkiej
Sali i zwisające z sufitów girlandy. W dodatku wśród duchów najwyraźniej
zapanował konkurs na to, kto lepiej wykona kolędę, bo mijając jakiegokolwiek z
nich, słyszało się, jak wyśpiewuj coraz to bardziej wymyślne świąteczne
melodie. Czasem naprawdę nie dało się tego znieść. A szczególnie, kiedy do
chóru dołączał roześmiany Irytek, który wymyślał własne wersje dodając do nich
kilka przekleństw.
Nauczyciele
lekko odpuścili naukę, ale zaznaczyli tym samym, że na ferie zimowe nie
omieszkają zadać sporej pracy domowej.
Opiekunowie
domów zamknęli listy uczniów wyjeżdżających na święta do rodziny. Jak zwykle w
zamku zostawała tylko garstka osób a wśród nich Marina Blau, której nawet przez
myśl nie przeszło, aby w czasie świąt stawiać swoją stopę w domu. Ten
nieprzyjemny powrót wolała odwlec jak najmocniej się dało. Czyli do lipca.
Zwykle
jej nie przeszkadzały pustki w Hogwarcie. Wręcz przeciwnie. Fajnie było wałęsać
się po korytarzach i nie mijać roześmianych uczniów. Tym razem jednak było
odrobinę inaczej. Evangeline nie było już od tygodnia, a niedługo wyjadą też
Bea, Bill i Albert, a od kilku dni spędzali razem zaskakująco dużo czasu. W
dodatku zaskakująco miłego czasu.
No trudno – pomyślała. – Przynajmniej znajdę chwilę, aby w spokoju przyjrzeć się Gebinowi… Może
uda mi się odszukać coś, co będzie świadczyło o jego winie? No i poczytam nową
część Mistrzyni Eliksirów i nikt mi nie powie, że mam sobie dać spokój z tymi
bzdurami.
–
W sumie też mi się nie chce wracać do domu – rzekła Bea, kiedy w czwórkę
pałaszowali ostatnie śniadanie przed wyjazdem. – Rodzice zapewniają mnie w
listach, że wszystko jest ok, ale ja wiem swoje. Posiedzenie przy świątecznym
stole zakończy się katastrofą.
–
To normalne – burknął Albert. – Na rodzinnych zjazdach zawsze wszyscy się
kłócą. Nie wiem kto wymyśla te historie o cudownych świętach w ciepłej
atmosferze.
–
U mnie nie jest tak źle – przyznał Bill, a uszy mu lekko zaczerwieniały. – No
chyba że moje młodsze rodzeństwo uzna, że ktoś dostał lepsze prezenty. Wtedy
zaczyna się wojna. No i Ron pewnie znów będzie marudzić, że nie chce brązowego
swetra. A Ginny zamieni się z George’em. To już stały punkt.
–
Skoro twój brat nie chce brązowego, to czemu nie dostanie w innym kolorze? –
zapytała Bea, nakładając na talerz drugą porcję jajecznicy. Zawsze sporo jadła,
kiedy się denerwowała.
–
To dobre pytanie – stwierdził chłopak, wzruszając ramionami. – Mama chyba w
momencie urodzenia przypisała nam kolory.
Chwilę
jedli w milczeniu, a stukaniem widelców o talerze próbowali zagłuszyć gwar
Wielkiej Sali.
–
Marino, czy Evangeline coś do ciebie napisała? – zapytał w końcu Bill, bo
pytanie to wyraźnie go nurtowało. – Wysłałem do niej ostatnio te notatki, o
których mówiłaś, ale nie dostałem żadnej zwrotnej wiadomości.
–
Ja też nie – przyznała szczerze dziewczyna. – Byłam nawet u Snape’a zapytać,
czy coś wie, ale zbył mnie, mówiąc, że nie jest upoważniony do udzielania
takich informacji. Wydaje mi się, że nieźle mu się za to wszystko oberwało.
–
A dziwisz się? – wtrąciła się Bea z pełnymi ustami. – Jej tata jest
uzdrowicielem. Pewnie był wściekły na Snape’a, że ten pozwolił jej podejść do
zadania w tak złym stanie. Przez cały czas nie mogłam się skupić, bo miałam
wrażenie, że ona zaraz się przewróci, albo potnie ręce. Daj spokój… chwiała
się, jakby była kompletnie pijana.
–
To prawda – przyznał cierpko Bill. – Słyszałem, jak w trakcie rozmawiała ze
Snape’em. Kazał jej przerwać, ale ona oczywiście się uparła, że musi dokończyć
swój eliksir. Jak ją tylko zobaczę, to powiem, że zachowała się jak prawdziwy
nadęty Gryfon. Wkurzy się przynajmniej.
–
Pewnie tak – przyznała mu rację Bea. – A pytaliście jej brata? On zwykle jest
skory do pogaduszek.
–
Powiedział mi tylko, że Evangeline jest w Mungu – odpowiedział Weasley. –
Prosiłem też Percy’ego, aby coś od niego wyciągnął, ale też raczej bez skutku.
–
Pewnie go to nie interesuje – oznajmił Albert, odkładając sztućce po skończonym
posiłku. – Nie ma co się martwić na zapas. W końcu odpisze na listy.
–
Tak – przytaknęła Marina. – Przecież nie zapadła w śpiączkę… przepraszam, to
było nie na miejscu.
Bea
wzruszyła ramionami, Bill westchnął, a Albert nie zareagował, choć przeprosiny
były skierowane głównie w jego stronę. Od kilku dni nawet nie pomyślał o
Gregory’m Willsonie, który podobno był jego przyjacielem. Poczuł delikatnie
ukłucie wstydu. Mimowolnie poprawił odznakę prefekta naczelnego, która
błyszczała na jego piersi.
–
Lepiej się zbierajmy – powiedział w końcu Bill. – Bo zaraz pociąg odjedzie bez
nas.
–
W sumie nie byłaby to taka zła perspektywa – burknęła Bea.
Wstali
niechętnie od stołu. Pożegnali się z Mariną, życzyli jej wesołych świąt i
obiecali, że na pewno coś napiszą. Dziewczyna też ich o tym zapewniła, a potem
machała przez chwilę do oddalających się sylwetek kolegów. Była jedynym
konkursowiczem, który został w zamku. Jeśli ktoś faktycznie na nich czyhał, to
właśnie stała się łatwym łupem.
~*~
Sala
była biała, cicha i spokojna. Była też stosunkowo niewielka. Najwięcej miejsca
zajmowało w niej wąskie, zaścielone na biało łóżko, mała szafka i zlew
przymocowany do ściany. Było tu też krzesło wykonane z jasnego drewna.
Postać
leżąca na łóżku również wpasowywała się w kolorystykę. Był to chłopka o
jasnych, mocno przerzedzonych włosach i skórze w kolorze mleka. Nawet jego
wargi utraciły dawny kolor. Wyglądał jakby umarł, choć tak naprawdę tylko spał.
Coś
jednak nie pasowało do tego nieskalanego, białego wnętrza. Młoda dziewczyna o
czarnych włosach i oczach nachyliła się nad chłopakiem. Jej długi, wąski noc
niemal dotknął jego policzka. Evangeline pogładziła jego dłoń, lecz przez grube
bandaże na swoich rękach nie czuła jej chłodu.
–
I co tam, Gregory? – wyszeptała mu do ucha. – Dziwne uczucie, stać tak blisko
ciebie i wiedzieć, że w żaden sposób nie możesz zareagować. Pewnie teraz byś
odskoczył, co? Brzydziłeś się mną więc nie byłoby ci na rękę, że dotykam twojej
skóry.
Chłopak
oddychał spokojnie. Jego klatka piersiowa unosiła się równomiernie przy każdym
wdechu. Spał od prawie dwóch miesięcy i nie zapowiadało się, aby coś miało się
zmienić w najbliższym czasie.
–
Cóż… jeśli coś w ogóle do ciebie dociera, to przynajmniej wiesz, że świat nie
jest sprawiedliwy. Twoja piękna buźka, pieniądze twoich rodziców i charyzma nie
uchronią cię przed wszystkim. I przed wszystkimi… Szkoda, że nie jesteś troszkę
bardziej świadomy, bo wówczas…
–
Co tu się dzieje? – rozległ się kobiecy głos za jej plecami.
Evangeline
odskoczyła zbyt energicznie, przewracając przy tym stojące obok łóżka krzesło.
Stanęła oko w oko ze starszą kobietą w zielonym fartuchu. Uzdrowicielka
popatrzyła na nią podejrzliwie, a potem na jej twarzy pojawił się delikatny
uśmiech.
–
Ach, jesteś córką Archibalda Pottera – rzekła po chwili. – Nie poznałam cię w
pierwszym momencie. Kiedy ostatnio cię widziałam byłaś o połowę mniejsza.
–
No tak, to ja – przyznała Evangeline, siląc się aby ton jej głosu brzmiał
naturalnie. Poprawiła szlafrok i splotła ręce na piersiach. – Przepraszam, że
tak tu weszłam, ale… to mój kolega ze szkoły i chciałam tylko…
–
Chciałaś zobaczyć jak się czuje? – dokończyła za nią uzdrowicielka. – To miłe…
ale obawiam się, że chyba nie zdaje sobie sprawy z twojej obecności. Jeszcze
nie dał nam żadnego znaku, że nas słyszy. Okropna tragedia… mam nadzieję, że
odnajdą tego, kto to mu to zrobił.
–
Tak… wszyscy mamy taką nadzieję.
Zapadło
krótkie milczenie, a potem kobieta obdarzyła ją podejrzliwym spojrzeniem.
–
Ale nie powinnaś sama się tu wałęsać. Szybko wracaj do swojej sali, bo
uzdrowiciele zaczną cię szukać i zrobi się niemałe zamieszanie.
–
Tak… jasne… już idę – powiedziała Evangeline, a potem wycofała się z
pomieszczenia. W progu odwróciła się jeszcze na chwilę, aby spojrzeć na
bezbronną twarz Gregory’ego Willsona.
Kochana Evie!
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w
porządku. Ucieszyłabym się nawet z krótkiego listu od Ciebie. W Hogwarcie
zrobiło się dziwnie smutno bez Ciebie, a czwartkowe zajęcia ze Snape’em to już
w ogóle tragedia. Chyba tylko Ty przygotowywałaś się z tych głupich książek.
Nie wspomnę już o innych przedmiotach. Gebin, na ostatniej lekcji obrony, nie
omieszkał wspomnieć, że gdyby Ministerstwo wiedziało, że konkurs jest tak
niebezpieczny, to pewnie wysłałoby do szkoły członków brygady uderzeniowej, aby
odwalali brudną robotę. Ten człowiek naprawdę powinien się leczyć…
Snape podał nam też temat kolejnego etapu
konkursu. Mamy myśleć o tym przez święta. Chodzi o eliksir, który poprawia
skupienie i sprawia, że znika nam mętlik z głowy. Czy jakoś tak… oczywiście
znów dał wytyczne. Wszystko jest zapisane w notatkach Billa, które obiecał, że
Ci wyśle.
Taki eliksir pomagający w spokoju myśleć,
to chyba dobra rzecz. Przydałaby się czasem szalonym zakochańcom. Bill chyba
powinien wsiąść łyka, bo od tygodni wydaje się kompletnie nieobecny. Chyba ma
wyrzuty sumienia, że nie zdążyliście porozmawiać i wyjaśnić sobie wielu
kwestii.
Ściskam Cię i całuję, Marina Blau
Droga Evangeline,
Mam wielką nadzieję, że czujesz się już
lepiej, a to, co się wydarzyło nie jest niczym niebezpiecznym i nie niesie za
sobą większych konsekwencji. W Hogwarcie cały czas czekamy na jakąkolwiek
wiadomość od Ciebie. Od Fabiana wiemy tylko tyle, że jesteś w Szpitalu Świętego
Munga.
Niedługo święta i rozjedziemy się do
domów. Jednak w natłoku obowiązków nie przestanę myśleć o Tobie i o tym, co się
wydarzyło. Nie przestanę też wściekać się na siebie, że nie udało nam się
szczerze porozmawiać. Chciałbym, abyś wiedziała, że Twoja choroba nie
przeszkadza mi nawet w najmniejszym calu. Pragnę tylko wiedzieć, jak zachowywać
się względem Ciebie. Co ci szkodzi, a co koi ból? Mam nadzieję, że w styczniu
uda nam się o tym długo i spokojnie porozmawiać.
W czwartek poznaliśmy wytyczne dotyczące
kolejnego etapu konkursu. Snape mówił nam też, co sądzi o naszych eliksirach.
Jak zwykle nie szczędził gorzkich słów i cierpkich uwag. Jemu chyba nie udziela
się świąteczna atmosfera. Pokładam jednak nadzieję, że udzieli się ona Tobie i
spędzisz w domu ten czas. Odpoczywaj i nabieraj sił do dalszej walki.
Przesyłam Ci też wszystkie notatki.
Starałem się zapisać wszystko, co mogłem, ale wiadomo, że nikt nie zrobiłby
tego lepiej od Ciebie.
Pozdrawiam, Bill Weasley
Evangeline
od kilku dni miętoliła w dłoni list od Bill. Powinna odpisać na te wiadomości,
ale jej palce nadal były zdrętwiałe, a rany goiły się stanowczo zbyt wolno. Co
prawda było lepiej niż przed dwoma tygodniami. Kiedy patrzyła w lustro nie
miała ochoty krzyczeć na widok swojej pokaleczonej twarzy, a to już było coś.
Gorączkowo
myślała nad wszystkim, co się wydarzyło i nie żałowała.
Czas
spędzony w szpitalu dłużył się niemiłosiernie. W sali leżała sama, co było
zasługą jej ojca, który codziennie dawał jej wykłady o odpowiedzialności. Mama
też wpadała każdego dnia, ale ona była zbyt zajęta szlochem, aby strofować
córkę. Przynosiła też obiady i była kompletnie głucha na zapewnienia, że
Evangeline ma co jeść i nie jest w stanie zmieścić w siebie tego wszystkiego.
Ktoś
zapukał cicho, a potem drzwi się otworzyły. Archibald Potter był jak zwykle
elegancki, nienagannie uczesany i ogolony. A zielony kitel uzdrowiciela dodawał
mu jeszcze więcej powagi. Mężczyzna obdarzył córkę jednym ze swych zatroskanych
spojrzeń, a potem usiadł na krześle, znajdującym się w pobliżu łóżka.
Dziewczyna
siedziała wyprostowana, opierając się plecami o zagłówek. Liczyła na kolejny
wykład, ale Archibald najwyraźniej lekko odpuścił drażniący temat.
–
Dlaczego doszły mnie słuchy, że szwendasz się po szpitalu? – zapytał, splatając
ręce na piersiach.
Ach…
więc o to chodzi…
–
Nie szwendałam się – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Chciałam tylko
zobaczyć, jak się czuje Willson.
–
Przecież ci mówiłem, że jest w śpiączce.
–
To takich się nie odwiedza? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, wiedząc
doskonale, że cierpliwość ojca też miała swoje granice.
–
Evie… Spójrz, przez ciebie zaczynam siwieć. Chcesz, abym też wyłysiał?
Dziewczyna
prychnęła mimochodem.
–
Och, super, nawet za twoje włosy muszę być odpowiedzialna – rzekła, zaciskając
w pięści list od Billa.
Mężczyzna
pokręcił głową. Wcale nie był zły. Na jego twarzy gościł delikatny uśmiech.
Wstał z krzesła i podszedł bliżej do córki. Przyjrzał się jej twarzy, chcąc
ocenić stan skóry.
–
Dużo lepiej, prawda? – zapytał. – Ten nowy eliksir chyba jest skuteczniejszy.
–
Mhm… To kiedy wrócę do domu?
–
Zobaczę, co da się zrobić – oznajmił. – Co tam masz?
Archibald
wskazał na zwitek pergaminu, wystający z jej dłoni.
–
To? List od… – zawahała się na kilka chwil. – Tato, pomożesz mi odpisać?
–
Evie… ja tu pracuję. Przyjdę do ciebie po dyżurze, ok?
Dziewczyna
nie wydawała się być zadowolona z tej odpowiedzi. Na jej twarzy zagościł lekki
grymas, choć doskonale wiedziała, że mężczyzna ma rację.
–
Jak będziesz po dyżurze, to zmienię zdanie i wcale nie będę mieć ochoty na
pisanie listów – burknęła pod nosem.
–
Daj ten pergamin, byle szybko – powiedział krótko Archibald. – Na urodziny
kupię ci samopiszące pióro. Przynajmniej będzie pisać wyraźniej od ciebie i w
końcu nie będę miał problemów z rozczytaniem twoich listów.
Evangeline
nic nie odpowiedziała. Nigdy nie uważała się za osobę rozpieszczoną przez
rodziców. Wręcz przeciwnie. Choć zdawała sobie sprawę, że matka kocha Fabiana
nad życie i nawet nie kryje się z tym, że faworyzuje biologicznego syna, to
jednak Archibald zawsze zachowywał w tej kwestii zdrowy rozsądek. Jako
uzdrowiciel siłą rzeczy poświęcał więcej czasu córce, ale nie przytakiwał na
każdą jej głupotę.
Mężczyzna
podłożył pod pergamin podręcznik leżący na małej szafce i czekał na to, co
zaraz podyktuje mu córka.
–
Ok, więc tak… jakby to zacząć… Niech będzie: Williamie.
–
Williamie? – powtórzył zaskoczony. – Mogłaś mnie ostrzec, że piszesz do
chłopaka. Nie możesz zacząć jakoś inaczej? Drogi
Willu, czy coś?
–
Nikt nie mówi na niego Will. A poza tym, jak będziesz dyskutować, to wszystko
potrwa dłużej – oświadczyła, rozprostowując w dłoniach list od chłopaka.
Pergamin był tak wymiętolony, że prawie przedarła go na pół.
–
Dobrze już… dyktuj.
Williamie,
Nie mam teraz ochoty rozdrabiać się nad
stanem mojego zdrowia. Odpowiadając jednak na Twoje pytanie – tak, czuję się
już odrobinę lepiej. Jestem w szpitalu, ale za kilka dni wrócę do domu.
Nie zaprzątaj sobie mną swojej rudej
główki. Skup się na czasie, który możesz spędzić razem z rodziną i odpocznij
trochę po tych intensywnych miesiącach. Przyznaj, że nigdy w życiu tyle się nie
uczyłeś.
Nie wiem, czy czekająca nas rozmowa
będzie długa i spokojna, bo nie wiem, czy temat jest na tyle obszerny, aby
poświęcić mu sporo czasu. Może lepiej wykorzystać go inaczej?
Dziękuję Ci za notatki, choć muszę
przyznać, że Snape miał rację, kiedy na początku roku powiedział, że nie umiesz
budować zdań. Choć może dzieje się tak tylko wtedy, kiedy się spieszysz, bo
list od Ciebie jest zaskakująco poprawnym.
Evangeline
PS: Widzę, że nasza gra działa tylko w
jedną stronę. Przez cały pierwszy etap konkursu przygotowywałeś swój eliksir za
moimi plecami. Ani razu nie usłyszałam głośnego westchnienia. I jak miałam
wzdrygnąć ramionami w odpowiedzi?
–
Co to za bzdury w tym postscriptum? – zapytał pan Potter, odkładając swoje
eleganckie pióro.
–
Takie tam głupoty, nie zrozumiesz – rzekła szybko, zabierając ojcu zapisany
pergamin. – Dzięki za pomoc. Mam w sumie jeszcze jeden list, ale mogę poczekać
aż skończysz dyżur.
–
Drugi też do chłopaka?
–
Tato, proszę cię… – burknęła, siląc się, aby jej ton brzmiał naturalnie.
–
Czyli z tym Williamem, to coś poważnego?
–
Zwariowałeś? Nie mam ochoty dalej kontynuować tej głupiej rozmowy – oznajmiła,
a ojciec uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wyciągnął rękę i pogładził ją
delikatnie po policzku. Był jednym z bardzo niewielu osób, którym pozwalała się
dotknąć.
–
Dobrze już… podyktuj ten drugi list. Ale następnym razem będziesz pisać sama
Wiem, że masz zdrętwiałe ręce, ale musisz ćwiczyć.
Evangeline
kiwnęła głową, a potem rzuciła okiem na wiadomość od Mariny, aby dobrze dobrać
słowa.
Kochana Marino,
Moje samopoczucie się poprawiło. Przykro
mi, że się martwiłaś i denerwowałaś. Za kilka dni wrócę do domu, a po feriach
zimowych zobaczymy się w Hogwarcie. Co czwartek będę przygotowana, abyś nie
musiała sprzedawać Snape’owi bzdur wymyślonych na poczekanie. Albert zapewne
też czyta te książki, ale boi się odezwać. Trzeba było jego przycisnąć. O
Gebinie nie chce mi się pisać, bo nie mam ochoty nawet o nim myśleć. Uważaj
jednak, i nie narażaj się na niepotrzebne szlabany u niego. Pewnie tylko na to
czeka.
Eliksir, o którym piszesz bardziej
przydałby się Tobie niż wspomnianym zakochańcom. Może zaczęłabyś odróżniać
fikcję od rzeczywistości? Mam nadzieję, że już dałaś sobie spokój z tymi
głupimi książkami i należycie przygotujesz się do kolejnego etapu.
Bill wysłał mi swoje notatki. Do
idealnych im daleko, ale jakoś to przeboleję.
Nie martw się o mnie, Marino.
Pozdrawiam, Evangeline
–
To wszystko? – zapytał Archibald, zamykając kałamarz z czarnym atramentem.
–
Tak, dziękuję.
–
Wysłać?
Dziewczyna
przytaknęła ponownie, podając mu obydwa listy. W jednej chwili poczuła się
dziwnie zmęczona. Emocje długo czekały, aż da im w końcu upust na arkuszach
pergaminu. Przymknęła powieki, kiedy jej ojciec podniósł się z krzesła i
skierował swoje kroki w stronę drzwi.
* * *
Kolejny rozdział wyjątkowo za dwa tygodnie. Ale na przeprosiny dodam, że będzie prawie dwa razy dłuższy od dzisiejszego :)
Ten rozdział sprawił, że zaczęłam się baczniej przyglądać zachowaniu Evie. Może to jednak ona miała coś wspólnego z atakiem na Gregory'ego? Ale być może po prostu czuła satysfakcję, że on też dostał nauczkę.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że jej stan się poprawił.
Fajna scena z ojcem. Widać, że to człowiek praktyczny, ale do swojej przybranej córki ma słabość.
Bardzo mi się podobał list Billa. Był taki troskliwy, elokwentny i ciepły. Tym bardziej odpowiedź Evie mnie zmroziła. Co za dziewczyna!:(
Przynajmniej Marinie miło odpisała. Myślę, że między dziewczynami pojawiła się prawdziwa więź.
Evangeline jest jakoś zamieszana w sprawę wypadku? Czy teraz po kolei każdy będzie nam się wydawał podejrzany? Pewnie to drugie :) Ale kurczę, ta dziewczyna naprawdę nie może okazać choć trochę wdzięczności i uczucia? W końcu ma wokół siebie ludzi, którym na niej zależy, a za wszelką cenę nie chce ich do siebie dopuścić. Heh, chyba kiedyś sama tak robiłam :D
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że Marina będzie miała parę przygód przez Święta. Tym bardziej czekam na następny rozdział :)
Ściskam cieplutko w ten paskudny, deszczowy dzień (przynajmniej u mnie) :*
"Jej długi, wąski noc", chyba chodziło o nos. :)
OdpowiedzUsuńPrzyjemnie się czytało ten rozdział, zwłaszcza, że był bogaty w listy, które uwielbiam czytać w opowiadaniach. Szkoda jednak, że dziewczyna jest nadal chłodna jeśli chodzi o stosunki z Billem. Chłopak jednak wykazuje zaangażowanie, a ona go zazwyczaj olewa ;p
Podoba mi się bardzo postać ojca Evangeline :p
No nie co ta Evangeline, wyprawia? Bill się stara, a ona... Eh szkoda gadać.
OdpowiedzUsuńCo ta Ev wyprawia?!
OdpowiedzUsuń