W
końcu nadszedł wyczekiwany przez wszystkich dzień – trzynasty grudnia, pierwszy
etap Zaawansowanej Potyczki o Złoty Kociołek. Z pozoru jednak wszystko
wyglądało jak przed kilkoma tygodniami. Pogoda nie nastrajała. Choć obniżyła
się temperatura, a o poranku panowały przymrozki, to deszcz nadal rzęsiście
padał, a słońce nie miało żadnych szans, aby przebić się przez grubą warstwę
chmur. Całymi dniami panował nieprzyjemny półmrok, a w południe nie było
wiadomo czy jeszcze nie zrobiło się jasno, czy już zaczęło się ściemniać.
Uczestnicy
konkursu zjawili się w lochach piętnaście minut przed czasem. O dziwo, nawet
wiecznie spóźnionej Marinie Blau się to udało. Przyszedł też Severus Snape, ale
nie był sam. Razem z nim korytarzem kroczył ulubiony nauczyciel większości
uczniów – Amadeusz Roberts, który wykładał ghuloznawstwo oraz dwóch nieznanych
mężczyzn. Jeden z nich był starszym, siwiejącym i przygarbionym jegomościem, a
drugi prawdopodobnie nie przekroczył pięćdziesiątki. Obdarzył uczniów szerokim,
zawadiackim uśmiechem, a potem puścił oczko w bliżej nieokreślonym kierunku.
Snape
wpuścił ich do klasy. W środku przygotowano pięć stanowisk. Każde z nich było
podpisane imieniem i nazwiskiem uczestnika. Na dużych, drewnianych stołach
stały spore kociołki, niezbędne przyrządy takie jak wagi, odważniki, sitka,
noże, moździerze i łyżki oraz spersonalizowane składniki, które każdy z
uczestników zamieścił na swojej liście. Gdyby spojrzał na to kompletny laik,
pomyślałby, że uczniowie ważą różne eliksiry, które nie mają ze sobą zupełni
nic wspólnego.
Kiedy
cała piątka zajęła wyznaczone miejsca, głos zabrał Severus Snape.
–
Punktualnie o godzinie dziesiątej rozpoczniemy pierwszy etap konkursu –
oznajmił cierpko. – Na przygotowanie swoich eliksirów macie cztery godziny.
Jeśli ktoś skończy wcześniej może podnieść rękę, wówczas otrzyma podpisany
flakon, w którym umieści swój wywar. Czas nie zostanie przedłużony. Jeśli ktoś
nie zdąży, to ocenie będzie podlegać to, co będzie się znajdować w jego
kociołku. Wasze prace będzie oceniać pan Gary Cave, który powinien być wam
znany, ponieważ napisał kilka książek, dotyczących alchemii ze szczególnym
uwzględnieniem odporności na żywioły – wyjaśnił, wskazując roześmianego
mężczyznę. – Natomiast pan Jon Gordon jest z Ministerstwa Magii, a jego
zadaniem jest pilnowanie, czy wszyscy przestrzegają zasad. Będzie się tu pojawiać
na każdym etapie konkursu – dokończył, a starszy osobnik nawet nie kiwnął
głową. Wyglądał, jakby słowa Snape’a nie robiły na nim żadnego wrażenie.
–
A profesor Roberts…
–
Och, Severusie – przerwał mu uwielbiany przez wszystkich nauczyciel. – Po co ten
oschły ton? Spójrz jacy oni wszyscy są zdenerwowani. Ja, moi drodzy – tu
zwrócił się do uczniów, – również jestem od pilnowania porządku, ale nie
uważam, aby było to konieczne.
W
tym momencie głowę podniósł wysłannik Ministerstwa, jakby chciał zaprzeczyć
temu bezczelnemu wyznaniu. Nie zdążył. Głos ponownie zabrał Snape.
–
Jeśli ktoś ma jakieś pytania, to jest to ostatni moment, aby je zadać. Od
dziesiątej ma tu panować bezwzględna cisza. Przypominam też, że w trakcie
konkursu nie wolno korzystać z żadnych notatek. Nieważne, czy macie je zapisane
na pergaminie czy rękach, panno Blau.
W
tym momencie wszyscy zgromadzeni w klasie popatrzyli na Marinę. Ta, lekko
zakłopotana, uśmiechnęła się delikatnie, a potem wzruszyła ramionami i ukazała
nauczycielowi czyste dłonie. Snape w odpowiedzi burknął pod nosem coś
niezrozumiałego.
–
Skoro wszystko jest jasne, to zaczynajcie – dokończył nauczyciel eliksirów.
Machnął różdżką, a spora klepsydra stojąca na biurku zaczęła przesypywać złoty
piasek do pustej komory.
Uczniowie
wzięli głęboki wdech i przystąpili do pracy nad pierwszym eliksirem.
Dla
Evangeline Potter był to jeden z najgorszych dni w życiu. W sumie dopiero się
zaczął, ale dziewczyna już przeczuwała, że skończy się fatalnie. Stała nad
swoim kociołkiem i próbowała ogarnąć wzrokiem przygotowane składniki. Musiała
być pewna, że ten, kto je szykował, o niczym nie zapomniał i niczego nie
pomylił. Snape miał rację, wszystko było dokładnie odliczone, co w przypadku
nasion genracza drzewiastego było dość problematyczne. Nie miała gwarancji, że
akurat w tych okazach znajduje się odpowiednia ilość soku potrzebnego do
sporządzenia eliksiru. Skarciła się w duchu, że nie zażyczyła sobie więcej
sztuk. Co zrobi, jak okaże się, że któreś jest kompletnie puste? Jej wywar będzie
się nadawać tylko do spuszczenia w toalecie.
Rozejrzała
się ukradkiem po sali. Jej stanowisko było zaraz pod ścianą, więc najlepszy
widok miała na pracującego obok Alberta Walkera. On najwyraźniej również zaczął
od przeglądania tego, co ma przed sobą. Akurat oglądał dokładnie liście lepikrzewu,
poprawiając przy tym okulary. Wydawał się nimi tak zafascynowany, jakby widział
je pierwszy raz w życiu.
Obok
Alberta stała Marina. Puchonak najwyraźniej od razu przystąpiła do pracy, bo
pod jej kociołkiem już skwierczał ogień, a ona szykowała deskę i nożyk do
pokrojenia pierwszego składniku. Evangeline miała nadzieję, że koleżanka
poradzi sobie z recepturą i niczego nie pomyli. Fakt, że Snape nie wyłapał
przekrętu (a przynajmniej tak sobie wmawiały) był dostatecznym cudem.
Bill
i Beatrice stali za jej plecami więc panna Potter nie miała w sobie aż tyle
odwagi, aby okręcać głowę i zerkać do ich kociołków. Wiedziała, że pomysł
Weasleya był świetny, choć ona wiele rzeczy zrobiła by inaczej. Może powinna mu
to powiedzieć? Podzielić się swoimi przemyśleniami i dać kilka wskazówek?
Wówczas jego eliksir wszedłby na zupełnie inny, wyższy poziom. Dziewczyna
jednak stanowczo milczała w kontaktach z młodym Gryfonem. Omijała go jak tylko
mogła, co nie było proste zważywszy na to, że mieli większość wspólnych zajęć i
co rusz wpadali na siebie w bibliotece. Na szczęście żadne z tych miejsc nie
sprzyjało dyskusją.
Co
do pomysłu Beatrice ciężko było jej się wypowiadać, bo nie znała go do końca.
Przez swoje zasłabnięcie na czwartkowych zajęciach, Bea poszła do Snape’a w
innym terminie i na osobności przedstawiła swój plan na tę konkurencję. Evangeline
była bardzo ciekawa, co wymyśliła młodsza koleżanka, ale nie znalazła w sobie
tyle motywacji, aby zapytać ją o to wprost.
Czas
uciekał. Ziarna w klepsydrze przesypywały się nienaturalnie szybko. Evie za
wszelką cenę próbowała się skupić. Napotkała na sobie zatroskany wzrok
profesora Amadeusza. Snape był zajęty przeglądaniem jakiś papierów, pracownik
Ministerstwa siedział znudzony i wyglądał, jakby zaraz miał wyjąć gazetę,
natomiast gość… cóż, gość był w trakcie rozkładania na stole swoich książek
dotyczących eliksirów. Evangeline nie za bardzo wiedziała, po co ten facet to
robi… Dziewczyna rzeczywiście czytała te pozycje, ale nie znalazła w nich nic,
co mogłoby pasować do jej dzisiejszego wywaru. Wiedziała, że były tam też
rozdziały na temat ochrony przed wodą. Pamiętała doskonale, że jej ojciec
przeglądał kiedyś jedną z tych książek właśnie pod tym kątem. Odrzucił ją
wówczas na stół w jadalnie i powiedział słowa, które dokładnie utkwiły w głowie dziewczyny: Co za bzdury, kto w ogóle wydaje taki bełkot naukowy? I teraz ten
koleś ma oceniać jej wywar? Wywar… właśnie… jak nie weźmie się za robotę, to
nie będzie miał co oceniać.
Policzyła
do trzech i przystąpiła do pracy. Najpierw musiała rozgrzać kociołek.
Podstawowym błędem było wrzucanie składników do nieodpowiednio rozgrzanego
kotła. Marina na pewno popełniła ten błąd, bo już coś mieszała. Albert nie.
Albert wiedział, co robi.
W
czasie, jak niewielki ogień skwierczał pod naczyniem, Evangeline wzięła się za
przygotowywanie składników na później. Wolała nie marnować czasu, szczególnie,
że jej dłonie nadal były ciasno zabandażowane, co sprawiało, że tak
prowizoryczne czynności, jak siekanie czy rozdrabnianie zajmowały jej więcej
czasu niż zwykle. A do tego te okropne zawroty głowy i pulsowanie w skroniach,
które towarzyszyło jej od kilku dni.
Przez
ostatnie tygodnie miała wielką nadzieję dotrwać do tego dnia. Teraz nie była
pewna, czy da radę ustać tyle godzin. Konkurs dopiero się zaczął, a Evangeline
czuła się źle. W pewnej chwili złapała się na tym, że oddycha stanowczo za
szybko i za głośno. Włożyła wiele wysiłku, aby nad tym zapanować. Mimo małego
paleniska znajdującego się pod kociołkiem jej ciałem zaczęły wstrząsać
nieprzyjemne dreszcze zimna. Miała szczerą nadzieję, że za chwilę nie zacznie
się trząś.
Minęła
pierwsza godzina, a Evangeline miała wrażenie, że wszystko co robi, robi raczej
mechanicznie. Siłą woli skupiała się na pracy, aby nie myśleć o tym, jak
okropnie się czuje i jak mocno bolą ją kolana od stania i plecy od nachylania
się nad kociołkiem.
Już
miała przejść do wydobywania soku z nasion genracza drzewiastego, kiedy znawca
tematu, Gary Cave znudził się swoimi książkami i postanowił przejść się po
klasie i pooglądać z bliska poczynania uczniów. W jego ślady poszedł Snape,
który najwyraźniej zapragnął mieć nad wszystkim kontrolę.
Ku
niezadowoleniu Evangeline gość zaczął właśnie od jej stanowiska. Podszedł (choć
zachował odpowiedni dystans, więc dziewczyna wolała się nie zastanawiać, jak
okropnie wygląda w tamtym momencie) i uśmiechnął się sztucznie. Potem rzucił
okiem do kociołka, zacmokał cicho i popatrzył na nasiona genracza drzewiastego,
które miała zamiar rozdusić.
–
O! – krzyknął tak niespodziewanie, że Evangeline prawie wbiła sobie nożyk w
palec. – Nasiona genracza drzewiastego? Cóż to za staromodny pomysł? Czy nie
czytałaś mojej najnowszej publikacji? Nasiona te najlepiej zastąpić
marynowanymi ogonami oposów. Jest to może droższa inwestycja, ale na pewno
bardziej skuteczna.
Evangeline
nie zawracała sobie głowy sztucznymi uśmiechami. Jej wzrok utkwiony był w
niewielkim nożu, który trzymała w dłoni. Niewielkim, ale ostrym i
niebezpiecznym…
–
Panie Cave – zaczęła powoli, dokładnie ważąc każde słowo. – Nie uważam wierzeń
ludowych za staromodne poglądy. Poza tym twierdzę, że nadal jestem zbyt mało
oczytana, aby wartościować skuteczność nasion genracza drzewiastego oraz
marynowanych ogonów z oposa. A pana książkę rzeczywiście czytałam, choć
argumentacja nie przekonała mnie dostatecznie do pana receptury.
Tak,
Evangeline zdawała sobie sprawę, że ma za długi język i niektóre komentarze
powinna zostawić dla siebie. Tylko że, to zawsze było takie kuszące. No i te
niezapomniane widoki malujące się na twarzy rozmówcy. Ten wyraz zaskoczenia,
zmieniający się powoli w niedowierzanie, a potem w złość. Gary Cave idealnie
wpasował się w ten schemat, a dziewczyna wiedziała, że właśnie straciła kilka
cennych punktów w tej rozgrywce.
Wiedział
to też Snape, który cały czas stał za plecami mężczyzny. I choć Evangeline była
pewna, że nauczyciel się z nią zgadza, to jednak (dla zasady) obdarzył ją
jednym ze swoich morderczych spojrzeń.
Gary
Cave skierował swoje kroki do kolejnej ofiary. Tym razem był to Albert Walker.
Snape natomiast najpierw zerknął do kociołka swojej uczennicy i dziewczyna była
niemal pewna, że niezauważalnie kiwnął głową.
Evangeline
rozdusiła nasiona i odetchnęła z ulgą, bo były to naprawdę ładne, świeże okazy
przepełnione sokiem aż po brzegi. Kiedy dodała go do swojego wywaru, ten
przybrał lekko zielonkawą barwę. Dziewczyna zaciągnęła się delikatnie jego
oparami, stwierdzając, że zapach jest jak najbardziej poprawny.
Mijały
kolejne minuty pracy, a ona powoli zaczynała tracić skupienie. Czuła się coraz
gorzej, a kiedy mieszała wywar chochlą zrobiła to stanowczo zbyt energicznie,
bo bąble pojawiające się na powierzchni zaczęły pękać z głośnym trzaskiem.
Od
kilku minut przestała marznąć. Teraz czuła, że temperatura jej ciała niebezpiecznie
się podnosi. Kiedy rękawem szaty otarła z czoła pierwszą kroplę potu wiedziała,
że żarty się skończyły. Skręciła lekko ogień pod kociołkiem, czując, że robi
jej się niedobrze.
Co
powinna zrobić? Zrezygnować, tak podpowiadał jej zdrowy rozsądek. Ale jeśli to
zrobi, to zostanie zdyskwalifikowana z całego konkursu. Straciła quidditch, nie
mogła pozwolić również na to. Do końca konkurencji zostały niecałe trzy
godziny, ale ona była pewna, że uda jej się uwinąć w dwie. Wystarczyło włożyć w
to jeszcze trochę wysiłku…
Teraz
żałowała, że nie posłuchała ojca, że nie pozwoliła mu się zabrać do szpitala na
kilka dni. Może wówczas udałoby jej się to jakoś powstrzymać? Czymkolwiek było
wspomniane to.
Tym
razem nie zadawała sobie nawet trudu panowania nad przyspieszonym oddechem.
Kątem oka dostrzegła, że Albert się jej bacznie przygląda. Evangeline próbowała
dać mu wzrokiem jakiś znak, że ma przestać się gapić i skupić nad swoim
eliksirem, bo brązowawy dym, który unosił się nad jego kociołkiem stawał się
coraz gęstszy i jak dalej będzie się rozglądać, to wszystko zacznie mu kipieć.
Jej
niewerbalne znaki pomogły, bo chłopak szybko wrócił do ratowania tego, co omal
nie spieprzył. Evangeline popatrzyła na nauczycieli i gości, chciała się
upewnić, że nikt nie widział tej wymiany spojrzeń, która mogła być źle
odebrana. Niestety, profesor Amadeusz nie spuszczał z niej wzroku, choć chyba
nie za bardzo przejął się tym, co się wydarzyło, a bardziej martwił się o stan
dziewczyny.
Panna Potter starała się wrócić do swojego
wywaru, ale czuła, że poci się coraz mocniej. Nie nadążała już z ocieraniem
czoła i skroni, a w dodatku nie miało to najmniejszego sensu, bo czuła, że cała
jest mokra. Ubranie już niemal przykleiło się do jej pleców, co tylko
potęgowało ból.
Skup się, skup się – powtarzała sobie w myślach przez
kolejne długie minuty.
Nie
była pewna, czy nadal stoi prosto. Nie była też pewna, kiedy dokładnie przy jej
stanowisku zjawił się profesor Snape i odchrząknął głośno.
–
Co się dzieje, Potter? – zapytał, a w jego głosie dało się wyczuć
zdenerwowanie. – Jesteś cała mokra…
–
No co pan nie powie… – burknęła niegrzecznie, co w każdych innych
okolicznościach skończyłoby się szlabanem.
–
Masz gorączką – skwitował, lekceważąc jej komentarz. – Idź do skrzydła szpital…
–
Nie – przerwała mu. – Nie zrezygnuję z tego konkursu choćby nie wiem co.
Poradzę sobie. Jak się zepnę, to za półtorej godziny skończę.
–
Nie dyskutuj ze mną, Potter. Jeśli umknęło to twojej uwadze, to jestem
opiekunem twojego domu i ja o tym decyduję – powiedział, nie spuszczając wzroku
z jej przeszklonych oczu.
–
Wiem, ale proszę mi pozwolić dokończyć ten eliksir – wyszeptała, czując
narastającą bezsilność.
W
tamtym momencie nienawidziła siebie, bo jedynym na co miała ochotę było usiąść
i płakać. Rzadko narzekała na swój los, ale wówczas naprawdę miała wszystkiego
dość.
–
Pan też by nie chciał rezygnować – dodała.
–
Masz półtorej godziny – rzekł. – Ani minuty więcej. Potem podnosisz rękę i
kończysz konkurencję z tym, co masz w kociołku. Zrozumiałaś?
Kiwnęła
głową, a Snape się oddalił. Podszedł do profesora Amadeusza i powiedział mu coś
półgębkiem. Tamten przytaknął z zatroskaną miną i popatrzył na swój kieszonkowy
zegarek. Przez następną godzinę nawet na chwilę nie spuścił wzroku z
Evangeline.
Albert
wrzucił do kociołka sproszkowany korzeń miłorzębu i zamieszał wszystko powoli i
dokładnie. Do końca pierwszej konkurencji nie zostało wiele czasu. Zdrowy
rozsądek podpowiadał chłopakowi, że zdąży bez problemu, ale panika i tak co
jakiś czas brała nad nim górę. Czasem wydawało mu się, że zapomniał coś dodać.
I choć nie znajdował owego składnika na stole, co znaczyło, że jednak pytlił
się delikatnie w kotle, to jednak nachylał się dyskretnie i patrzył, czy
przypadkiem nie spadł mu na ziemię.
Chłopak
naprawdę powinien być z siebie zadowolony, bo wykonał kawał dobrej roboty, ale
on jakoś nie potrafił. A na domiar złego, co chwila odwracał głowę i upewniał
się, że Evangeline stoi jeszcze na nogach.
Choć
ich stanowiska dzieliło kilka metrów, to jednak z tej odległości był w stanie
dostrzec jej zaczerwienione policzki i krople potu spływające po twarzy. Dyszała
ciężko, garbiła się i ewidentnie nie potrafiła utrzymać prosto głowy. Albert
widział, że nauczyciele nie spuszczali z niej wzroku, ale dziwił się, że nadal
pozwalali jej działać. Pot, w starciu z jej skórą, był przecież tak samo
niebezpieczny, jak każda inna woda.
Około
czterdzieści minut przed końcem czasu Evangeline podniosła rękę. Profesor
Amadeusz znalazł się przy niej niemal w sekundę, co było niesamowitym wyczynem,
zważywszy na jego podeszły wiek i tuszę. Coś do niej mówił, ale Albert nie był
w stanie rozróżnić słów. Ona tylko kiwała delikatnie głową, a trzęsącą się
dłonią wygasiła ogień pod kociołkiem. Bandaże miała brudne i postrzępione, a
jej twarz zdawała się być nieobecna. Wyglądała naprawdę paskudnie, a Albert
czuł, że ten widok zostanie z nim na długie lata.
Snape
podszedł do nich po chwili, trzymając w dłoniach dwa puste flakoniki podpisane
imieniem i nazwiskiem dziewczyny. Gary Cave też się zbliżył, ale dystans
zachował. Tylko facet z Ministerstwa nie kwapił się, aby ponieść swój szanowny
tyłek z krzesła.
Nauczyciel
eliksirów nawet nie kwapił się podać jej fiolek. Sam zaczął je napełniać,
widząc jej rozedrgane ręce. Też coś mówił, a jego twarz była napięta.
–
Chodź już, Evangeline – powiedział profesor Amadeusz odrobinę głośniej, przez
co Albert mógł go usłyszeć.
Wziął
dziewczynę pod ramię, kiedy ta zaczęła stawiać pierwsze, chwiejne kroki. Walker
zdał sobie sprawę, że nie tylko on gapi się na całą tę scenę. Marina, Bill i
Bea również przerwali pracę nad swoimi wywarami, choć czas nieubłaganie pędził.
Puchonka nagryzała wargę z nerwów, Gryfon wyglądał, jakby sam chciał zakończyć
pracę dokładnie w tym momencie, a Krukonka marszczyła brwi.
–
Natychmiast powiadomcie jej ojca – rzucił jeszcze Snape do pleców nauczyciela
ghuloznawstwa.
A
zanim zamknęły się za nimi drzwi, Albert był pewny, że Evangeline osunęła się
po ścianie korytarza.
~*~
Albert,
Bill, Marina i Beatrice siedzieli wspólnie po skończeniu pierwszego etapu
konkursu. Żadne z nich nie było skore do dyskusji o eliksirach. Nikt nawet się
nie pochwalił, jak mu poszło. Cała czwórka milczała jak zaklęta, mając w głowie
obraz Evangeline Potter. Każdy, co zupełnie naturalne w takich chwilach,
doszukiwał się w tym swojej winy i zastanawiał, czy mógł temu jakoś zapobiec.
Bill
uważał, że już dawno powinien z nią porozmawiać. Wyjaśniać te wszystkie kwestie
i sprawy, które wypłynęły po wspólnym wypadzie do Hogsmeade. Przecież nie
przeszkadzała mu jej choroba. On po prostu chciał wiedzieć, jak powinien się
względem niej zachowywać. Czego nie robić, aby jej bardziej nie zaszkodzić.
Marina
też czuła się źle. Przecież Evangeline powiedziała jej wprost, że czuje się
coraz gorzej, a choroba zaczyna przybierać inną, niepokojącą postać. Dlaczego
nic z tym nie zrobiła? Przecież nawet Snape ją o to pytał. Mogła napomknąć
kilka słów. Niby przypadkiem, niby mimochodem… a nie milczeć.
Beatrice
widziała dokładnie, że Ślizgonka je stanowczo za mało. Sama, idąc tym torem,
doprowadziła się do skrajnego wyczerpania. I może była to tylko kropla w morzu
wszystkich problemów Evangeline, to jednak dało się zareagować wcześniej.
Albert,
choć sam nigdy by tak o sobie nie powiedział, miał największą wiedzę z całej
tej czwórki. Wiedział, czym jest uczulenie na wodę i jak sobie z tym radzić.
Wiedział też, że to, co działo się z dziewczyną nie było zwykłym uczuleniem. A
wszystko to sprowadzało się do jednego, prostego wniosku…
–
Mówiłam wam, że ktoś próbuje się pozbyć konkursowiczów – powiedziała Beatrice.
– Ale oczywiście nikt nie chciał mnie słuchać. Najpierw Gregory, a teraz
Evangeline. Obydwoje byli faworytami.
–
Evie jest chora – przypomniała jej Marona, choć głos lekko jej zadrżał, jakby
nie umiała przekonać do tych słów nawet siebie.
–
Tak – wtrącił się Albert. – Ale nie uważasz, że bardzo szybko jej się
pogorszyło? Przecież przez tyle lat udawało jej się wszystko doskonale ukrywać.
Grała w quidditcha nawet w deszczu. A teraz z każdym dniem była coraz bardziej
rozsypana.
–
Ale jej ojciec uważany jest w szpitalu za mistrza klątw – dodał Bill. – Na
pewno od razu rozpozna, co tak właściwie się wydarzyło.
–
Nie chcę cię martwić, alej jej ojciec był w Hogwarcie co najmniej dwa razy –
wyjaśniła Marina. – Też nie wie, co się dzieje. Chciał ją zabrać do szpitala,
ale Evie oczywiście się nie zgodziła.
–
To po co liczył się z jej zdaniem? – wtrąciła Bea. – Mój zabrałby mnie stąd
siłą.
Zamilkli
na chwilę, pogrążeni we własnych myślach. I nagle Marina coś sobie
przypomniała. Rozmowę nowego nauczyciela obrony przed czarną magią z tajemniczą
kobietą. Już chciała powiedzieć o tym reszcie, kiedy zauważyła na korytarzu
postać Snape. Zerwała się energicznie zanim ktokolwiek zdążył się zorientować,
co się dzieje.
–
Panie profesorze! – krzyknęła stanowczo zbyt głośno, bo nauczyciel znajdował
się w odległości kilku metrów. – Co z Evie?
Mężczyzna
zmierzył ją dokładnie.
–
Nie wiem, Blau – odpowiedział, choć uwadze Mariny nie uszło, że ton jego głosu
był dziwnie normalny. – Zabrali ją do Munga. Głupia dziewczyna, powinna od razu
przerwać tę konkurencję.
–
Zależało jej – wtrącił się Bill. – Włożyła w to najwięcej pracy z nas
wszystkich.
Snape
nie odpowiedział, choć po jego minie dało się wyczuć, że ma w zanadrzu jakiś
zgryźliwy komentarz. Pokręcił tylko głową, a potem zwrócił się ponownie do
Mariny.
–
Prawdopodobnie nie wróci do szkoły przed przerwą świąteczną.
–
To może lepiej… niech dojdzie do siebie – odpowiedziała dziewczyna. – Będę jej
wysyłać notatki. Ale spokojnie będę je notować na pergaminie a nie na rękach. Wtedy musiałabym je sobie odciąć…
Ten
komentarz był tak żałosny, że nikt nawet się nie uśmiechnął. Wszyscy
zmarszczyli brwi i popatrzyli na Marinę, jakby ta zupełnie postradała zmysły.
–
O waszych eliksirach porozmawiamy w czwartek – dodał jeszcze Snape, lekceważąc
ten komentarz, a potem oddalił się energicznym krokiem, zostawiając uczniów
pogrążonych w myślach.
Marina
westchnęła. Dziwne. Przez tyle lat była sama, a teraz poczuła, że naprawdę
brakuje jej Evie. Miała szczerą nadzieję, że dziewczyna szybko dojdzie do
siebie i wróci do zamku w dużo lepszej kondycji. Próbowała pozbyć się z głowy
obrazu zaczerwienionej twarzy koleżanki i tych kropli potu lśniących na czole.
Kropli, które dla Evangeline były niczym żrący kwas. Bezskutecznie. Widziała ją
za każdym razem, jak zamykała oczy.
Kto poluje na uczestników konkursu i dlaczego aż tak im zależy, żeby ich uśmiercić???? Kto by się posunął aż do takich środków, jeśli chodzi o zwykły konkurs? A może o coś więcej? Hm, moja ciekawość z rozdziału na rozdział rośnie. Evangeline, ależ ona uparta, ledwo stoi na nogach ale musi dokończyć eliksir. Swoją drogą tyle się napracowała... Byłoby mi żal jakby już na początku odpadła. Ale co z nią teraz będzie? Już druga osoba w Mungu. Kto będzie następny? Beatrice???
OdpowiedzUsuńSzok. Czekam na więcej. Pozdrawiam serdecznie!
Czytałam przebieg konkursu z najwyższą ciekawością. Znowu przypomniały mi się olimpiady szkolne. Ile to się człowiek najadł stresu :P
OdpowiedzUsuńCzytając o stanie Evie, męczyłam się razem z nią. Biedna, biedna dziewczyna, ale niezwykle zdeterminowana. Dała z siebie wszystko. Boję się, co się z nią dalej stanie, ale najważniejsze, że otrzyma fachową pomoc.
Widzę, że na końcu każdy z uczestników zarzucał sobie, że nie zareagował wcześniej... Zastanawiam się, czy faktycznie dało się coś zrobić. Moim zdaniem ktoś ingeruje w zdrowie Evie i dlatego tak jej się pogarsza :/
Marynowane ogony oposów rozwaliły system :D
OdpowiedzUsuńJestem pełna podziwu tego, jak wymyślasz te składniki, naprawdę.
Współczułam Evangeline. Tyle pracowała na ten konkurs i zresztą była faworytką, a tutaj kolejna osoba ląduje w szpitalu. No nieźle. Ciekawe kto za tym stoi...
Ładne rzeczy się dzieje! Czy naprawdę chodzi o jakiś tam konkurs? Serio? Do czego to ludzie są zdolni...
OdpowiedzUsuńNie rozumiem jeśli naprawdę chodzi o jakiś głupi konkurs to ktoś z tej piątki. Chyba że sprawa ma drugie dno.
OdpowiedzUsuń