Niemal
w każdej szkole panuje przeświadczenie, że jeśli jakiś uczeń jest dobry z
jakiegoś przedmiotu, to wówczas zajęcia te są dla niego swoistym relaksem. Choć
bardzo by się chciało, nie można tego samego powiedzieć o lekcji eliksirów w
Hogwarcie. Kiedy Severus Snape stał za biurkiem, nikt nie mógł czuć się
bezpieczny. I nie miało znaczenia, czy były to normalne, obowiązkowe zajęcia
czy czwartkowe kółko dla uczestników Potyczki o Złoty Kociołek. W zasadzie ci
drudzy mieli dużo gorzej, bo nauczyciel wielokrotnie wymagał od nich stanowczo
zbyt wiele i nie szczędził gorzkich słów oraz drwiących uwag przy każdym
niepowodzeniu.
W
ten czwartek nie miało być inaczej. Szczególnie, że był to dzień, w którym
każdy z uczniów miał zdać relację na temat swojej wstępnej wizji dotyczącej
eliksiru odporności na ogień.
Albert
Walker jak zwykle próbował udawać, że go nie ma i jak zwykle słabo mu to
wychodziło. Pięć osób w pracowni eliksirów to stanowczo zbyt mało, aby mówić o
jakimkolwiek tłumie, w który można się wtopić. Oczywiście chłopak był
przygotowany. Do wczoraj wydawało mu się, że całkiem dobrze. Pewność siebie
uleciała dopiero w momencie, kiedy zobaczył srogie spojrzenie Snape'a i jego
napiętą twarz.
Profesor
obserwował swoich uczniów przenosząc wzrok na każdego z nich. Albert nie chciał
się gapić, ale mimowolnie rzucił okiem na swoich towarzyszy niedoli. Tylko
jedna osoba nie wyglądała, jakby zjadła coś nieświeżego na obiad. Marina Blau
twarz miała spokojną i nieprzeniknioną jak zwykle, w kącikach jej ust błąkał
się nawet cień uśmiechu. Tylko czasem ukradkiem zerkała na Evangeline, jakby
chciała się przekonać, że z nią wszystko w porządku. Walker jednak doskonale
wiedział, że nic nie jest w porządku. Choć jakby się nad tym wszystkim poważnie
zastanowić, to chłopak nie wiedział, dlaczego wszyscy uczniowie przeżyli taki
szok, gdy dowiedzieli się o chorobie Ślizgonki. Patrząc na nią naprawdę nie
trudno było się zorientować, że z jej skórą jest coś nie tak. Dziś jednak
wyglądała naprawdę fatalnie, niewiele miała z dawnej, niezależnej i pewnej
siebie osoby. Albert mógł nawet przysiąc, że jej oczy są zaczerwienione od płaczu,
a policzki pokryte okropną wysypką po kontakcie ze łzami. Zrobiło mu się jej
żal. A potem przypomniał sobie, jaki okropny był w stosunku do niej Gregory i
poczuł gorzki wstyd palący w gardło.
Nie
chcąc się dłużej gapić przeniósł wzrok na Billa Weasleya. Oczywiście wszyscy
huczeli o jego spektakularnej podwójnej randce z Evangeline i Mariną z której,
jak widać, nic nie wyszło. A Gryfon najwyraźniej nie potrafił się do końca z
tym pogodzić. Jego wzrok uciekał, a Albert dokładnie wiedział, w którą stronę.
Musiało go nieźle trafić i wbrew plotkom wcale nie urwał znajomości z racji
choroby dziewczyny. Prawda musiała być inna...
W
swoich rozmyślaniach Walker niemal zapomniał o Beatrice Doyle. Może dlatego, że
dziewczyna zdawała się stawać coraz bardziej przezroczysta? Bea miała w sobie
jakiś dziwny paradoks. Od początku roku na jej twarzy pojawiły się trzy
kolczyki, często zamiast klasycznych,
zapinanych na srebrną klamrę półbutów wkładała trampki (co nie do końca
odpowiadało wszystkim nauczycielom), a w dodatku zaczęła się malować (co już w ogóle było nie do
przyjęcia). Mogłoby się wydawać, że takie zmiany w wyglądzie sprawią, że
dziewczyna stanie się jeszcze bardziej pewna siebie i buntownicza, a prawda
była taka, że mocno przygasła. Jej skóra stała się dziwnie blada i cienka,
policzki lekko się zapadły, a szata stała się coraz luźniejsza. Bea mocno
chudła, tracąc przy tym swój animusz. I choć ona i Albert byli z tego samego
domu, to jednak chłopak miał wrażenie, że nie znają się na tyle dobrze, aby
pytać, czy aby na pewno wszystko z nią w porządku. Przecież to normalne, że
każdy ma jakieś problemy...
–
Walker, przestaniesz rozglądać się po sali, jakbyś widział ją pierwszy raz w
życiu i zaczniesz w końcu uważać na to co mówię? – wyrwał go z zamyślenia szorstki
głos Severusa Snape'a. – No chyba, że nie interesuje cię dalszy udział w
konkursie.
Chłopak
poczuł na sobie spojrzenie kilku par oczu więc speszył się wyraźnie i opuścił
głowę. W typowym dla siebie geście poprawił okulary.
–
Przepraszam, panie profesorze – wydukał ledwo zrozumiale.
Snape
zignorował jego słowa.
–
Jak już mówiłem, na dziś mieliście przygotować przynajmniej jakiś pomysł na
eliksir odporności na ogień według wytycznych, które wam podałem. Jeśli ktoś
nie ma nic, to niech od razu wstanie i wyjdzie, bo nie ma sensu, aby tu
siedział. Już mówiłem, że nie zamierzam robić tego za was. Lenistwa nic nie
usprawiedliwia.
Albert
miał ponad sześć lat, aby przekonać się, że Snape lubi takie przemowy.
Pamiętał, że kiedyś nawet Evangeline z tego zażartowała. Chłopak jednak miał
nieprzyjemną przypadłość podchodzić do wszystkiego całkowicie na serio, przez
co nawet teraz z trudem uspokajał drżenie rąk i kolan, które na szczęście
schowane miał pod stołem.
W
klasie nikt się nie poruszył, co mogło oznaczać, że uczniowie nie byli aż tak
beztroscy, aby przyjść z pustymi głowami.
–
Dobrze więc... – kontynuował nauczyciel, krążąc wzdłuż ławek. – Kto chce
zacząć?
Znów
zero reakcji. Nie licząc tego, że ktoś odważył się zakaszlnąć, ale Albertowi
nie udało się namierzyć źródła tego głosu.
–
Potter – rzekł krótko Snape, dając dziewczynie do zrozumienia, że ma
przedstawić swój pomysł. Walkerowi przeszło przez myśl, że jeśli ktoś miał
wykonać to zadanie bezbłędnie to była to właśnie Evangeline. Tylko ona mogła
nie zdenerwować profesora swoimi
pomysłami, bo z reguły były świetne. Chłopak wiedział, że za chwilę
poczuje się jeszcze bardziej niepewny tego, co przygotował.
Ślizgonka
kiwnęła głową dopiero po chwili, jakby potrzebowała trochę więcej czasu na
przetworzenie tego krótkiego komunikatu. A potem bardzo powoli zaczęła rozwijać
przed sobą pergamin zapisany drobnym, niewyraźnym pismem. Albert miał wrażenie,
że jej ślimacze tempo jeszcze bardziej zdenerwuje nauczyciela, ale potem
dostrzegł, co jest jego powodem. Jej palce niemal się nie zginały ze względu na
grube bandaże, w które były owinięte. Wyglądała, jakby każdy ruch sprawiał je
ból. A potem zaczęła mówić. Cicho, powoli i niewyraźnie... wszystko przez rany
i pęknięcia, znajdujące się w kącikach ust.
–
Na początku natrafiłam na książkę Boba Hatlena, której to autor wyraźnie
zaznaczał, że składnik wydzielina korniczaka jest czymś obowiązkowym w
eliksirach odporności na ogień, choć jednocześnie stwierdził, że podobne
właściwości może mieć korzeń drobnolistki pospolitej o czym również napomknął Louis
Norton w pozycji Jak się chronić przed
żywiołami. Norton jednak wyraził większy optymizm w działaniu tego korzenia
choć słowem nie wspomniał, że roślina ta nie powinna być łączona z jadem
żądlibąka, ponieważ jej właściwości są wówczas mocno osłabione...
Evangeline
mówiła dalej, a Albert był pod coraz większym wrażeniem tego, w jaki sposób
przygotowała się na to spotkanie. Co kilka sekund zerkała na swoje notatki, aby
przytoczyć autora i tytuł książki. Czasem mówiła o rzeczach, o których Walker
nawet nie słyszał, choć był od niej rok starszy. Niektóre sprawy przedstawiała
w taki sposób, jakby były oczywistością.
Krukon
ośmielił się nieznacznie rozejrzeć po sali i zrozumiał, że nie tylko on zbiera
szczękę z podłogi. Bill próbował na szybcika coś dopisać do swoich przemyśleń,
Marina zerkała na notatki koleżanki, jakby chciała się przekonać, czy dużo ich
jeszcze zostało, a Bea.. cóż, Bea chyba straciła nadzieję, bo zrobiła się
jeszcze bledsza.
–
Łącząc przytoczone przez badaczy właściwości żywokostu – mówiła dalej Ślizgonka
– uznałam, że jego obecność w takim eliksirze jest niezbędna, aby uzyskać
pożądany efekt. Jednocześnie, co zostało napomknięte przez Edwarda Delata w
monografii Przez płomienie, żywokost
nie należy pod żadnym pozorem łączyć z liściem asfodelusa, ponieważ w źle
dobranych proporcjach mogą stworzyć mieszankę silnie wybuchową. Jak dawkować żywokost
opisał Don Bolender, zaznaczając tym samym, że nie poleca robić tego w
warunkach domowych bez odpowiedniego sprzętu. W żywokoście najniebezpieczniejsze
są soki, znajdujące się w całej roślinie, a nie, jak mylnie sądzono, tylko w
jej łodygach, dlatego idąc dalej natknęłam się na wzmiankę, że można go
zastąpić dużo bezpieczniejszym i łatwiej dostępnymi nasionami genracza
drzewiastego.
Albert
odważył się popatrzeć na Snape'a. Mężczyzna nie spuszczał wzroku z Evangeline i
uważnie słuchał każdego jej słowa. Nie przerywał jej, choć uwadze Walkera nie
uszło, że czasem marszczył delikatnie brwi, co mogło oznaczać, że nie do końca
zgadzał się ze wszystkim, o czym mówiła.
–
I właśnie dlatego uważam, że korzystając z tych składników można uwarzyć
eliksir dużo silniejszy niż ten robiony na bazie wydzieliny korniczaka –
zakończyła swoją przydługą wypowiedź dziewczyna. Jej oddech przyspieszył, jakby
ten kilkunastominutowy monolog sprawił jej okropnie dużo trudności.
–
Dobrze – rzekł przeciągle nauczyciel. – A gdzie natknęłaś się na wzmiankę o
nasionach genracza drzewiastego?
–
W książce Niesamowite właściwości zwyczajnych
roślin Berty Maglus – odpowiedziała szybko nawet nie zerkając do swoich
notatek. – Kiedyś natknęłam się na jej nazwisko, czytając eseje podhalańskich
zielarzy z osiemnastego wieku. Wiem, że to staroć, ale najnowsze badania
potwierdzają to, w co kiedyś wierzono.
I
wtedy Alberta zatkało totalnie. Evangeline zawsze chodziła z nosem zatopionym w
książkach, ale chłopak nawet by nie pomyślał, że może czytać dosłownie
wszystko. Podhalańscy zielarze z osiemnastego wieku? Kim do cholery byli ci
zielarze i co jej w ogóle przyszło do głowy, aby czytać ich eseje? Przez ułamek
sekundy wydawało mu się, że dużo ciekawsze są te głupie erotyki Mariny Blau niż
to.
–
Nie ma wymogu, aby korzystać tylko ze współczesnej literatury – oznajmił krótko
Snape. – Jednakże warto odróżniać rzeczy wartościowe od ludowej paplaniny. W
tym wypadku jednak trzeba się zgodzić, że te nasiona potrafią być bardzo
pomocne w eliksirach, do których dodajemy asfodelus. Dobrze, Potter, obrałaś
dobry kierunek myślenia, popracuj nad tym dalej. Za tydzień chcę zobaczyć
wstępną recepturę.
Dziewczyna
pokiwała głową, apotem zapisała coś na skrawku pergaminu.
–
Mam nadzieję, że pozostała czwórka jest przynajmniej w połowie tak przygotowana
jak Potter – dodał Snape, robiąc niebezpieczny krok w stronę Alberta. – Więc,
kto następny?
–
To może ja – wyrwała się niespodziewanie Marina Blau, opóźniając tym samym
moment największej kompromitacji w życiu Alberta Walkera.
Snape
się cofnął, ale minę miał nietęgą. Najwyraźniej nie spodziewał się po uczennicy
niczego mądrego. A Krukon wiedział, że pomysły tej dziewczyny mogą zupełnie
rozzłościć nauczyciela.
–
Mów, Blau.
–
Nie mam do powiedzenia tyle, co Evangeline – oświadczyła, wyciągając swoje
notatki, a Albert dostrzegł z daleka, że ma tam zapisane tylko kilka słów. –
Nie jestem tak mądra jak ona i nie potrafię aż tak dobrze buszować po książka,
a co do podhalańskich zielarzy, to nawet nie mam pojęcia, gdzie jest to całe
Podhale...
Jej
bezmyślny wstęp był zupełnie zbędny, a osobą najbardziej zażenowaną tymi
słowami zdawała się być Evangeline Potter, która najwyraźniej kątem oka
przeczytała te notatki, bo zaczęła wyglądać na naprawdę przerażoną tym, co
zaraz miało nastąpić.
–
Wydaje mi się... – zaczęła Marina, a po minie Potter dało się wyczuć, że
zastanawia się nad upozorowaniem omdlenia. – Warząc eliksir odporności na ogień
zamiast wydzieliny korniczaka możemy użyć wyciąg z jadu polaritu toksycznego.
Jego właściwości są podobne do wydzieliny, ale dużo silniejsze.
Zapadło
milczenie, które ewidentnie nie zwiastowało niczego dobrego. Snape wyglądał,
jakby za chwilę miał wyciągnąć różdżkę i potraktować dziewczynę jakąś wymyślną
klątwą. Marina jednak była zupełnie niewzruszona. Uśmiechała się delikatnie i z
pewnością siebie patrzyła nauczycielowi w oczy. A przez głowę Walkera przeszła
myśl, że ona robi to wszystko specjalnie. Przecież nikt nie mógł być aż tak
głupi. Problem polegał jednak na tym, że Snape nie znał się na żartach, a nawet
jakby, to ten był już totalnie nieśmieszny.
–
Zechcesz się podzielić z nami swoimi tajemnymi źródłami wiedzy, Blau – zapytał
Snape, choć chyba wszyscy doskonal je znali.
–
Saga książek o Mistrzyni Eliksirów – odpowiedziała dziewczyna, wzruszając
ramionami.
Cisza.
Cisza przerywana czyimś głośnym oddechem. Dopiero po chwili Albert zdał sobie sprawę,
że to Evangeline nadal tak głośno łapie powietrze.
–
Wynocha, Blau.
Słowa
zaskoczyły wszystkich, a najbardziej sama Marinę. Żarty się skończyły, choć z
jej twarzy nadal nie schodził ten nikły cień uśmiechu.
–
Słucham? – zapytała trochę głupio.
–
Powiedziałem, wynocha z tej klasy. Nie chcę cię tu więcej widzieć, skoro jesteś
aż tak głupia, aby pomimo moich uwag po raz kolejny powoływać się na te durne
książki. Twoja ignorancja jest poniżej wszelkiej krytyki.
Takie
słowa musiały zaboleć, ale Marina najwyraźniej nie zamierzała tego po sobie
pokazać. Podniosła się z krzesła i przez chwilę popatrzyła nauczycielowi w
oczy. Potem znów wygięła wargi w delikatnym uśmiechu, odwróciła się na pięcie,
rzuciła krótkie do widzenia i spokojnie opuściła salę. Nie szurała krzesłem,
nie trzaskała drzwiami. Po prostu wyszła.
–
Panie profesorze, uważam że Marina… – próbowała coś powiedzieć Evangeline,
jednak Snape przerwał jej krótkim gestem dłoni.
–
Nie wtrącaj się, Potter – burknął. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ten
poziom głupoty jest dla ciebie akceptowalny.
Dziewczyna
najwyraźniej nie zamierzała tak łatwo odpuścić już otwierała usta, aby jednak
stanąć w obronie koleżanki, kiedy nagle...
Trzask...
Coś
głośno huknęło z tyłu sali i Albert dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to
Beatrice upadła na podłogę. Najwięcej refleksu miał Bill (albo po prostu
siedział najbliżej), bo w kilka sekund znalazł się przy Krukonce.
–
Co znowu, do cholery – wyrwało się Severusowi, bo ewidentnie nie powinien
przeklinać.
Bea
powoli zaczęła się podnosić, choć nadal była blada, a jej wzrok błądził po
klasie, jakby lochy widziała po raz pierwszy. Zdawała się być skołowana i
zupełnie nieobecna.
–
Co się stało, Doyle? – zapytał nauczyciel, kiedy Bill pomógł dziewczynie usiąść
na krzesło.
No
tak, Waesley był prefektem, ale Walker był prefektem naczelnym... powinien
zareagować szybciej. Evangeline też wstała, choć chyba wszyscy woleli, aby
jednak siedziała, bo chude jak patyki nogi nie wyglądała zbyt stabilnie.
–
Co się stało, Doyle? – powtórzył swoje pytanie zniecierpliwiony Snape. – Boli
cię coś?
–
Nie – wydusiła z siebie, powoli wracając do rzeczywistości. – Chyba
zasłabłam...
–
Jadłaś coś?
Nie
wiedzieć czemu dziewczyna popatrzyła na Evangeline. Albert pomyślał, że może
szuka w niej jakiejś kobiecej solidarności.
–
Odpowiedz.
–
Tak... – burknęła mało przekonująco.
–
Walker, zaprowadź ją do skrzydła szpitalnego – zarządził krótko nauczyciel. – A
jak masz coś mądrego do powiedzenia, to wróć. Jeśli nie, to nie pokazuj mi się
lepiej na oczy.
–
Dobrze, panie profesorze – powiedział szybko, stanowczo zbyt energicznie
kiwając głową.
Podszedł
do Beatrice i chwycił ją mocno pod ramię, pomagając wstać z krzesła. Nie
opierała się w żaden sposób. Przez ułamek sekundy przeszło mu przez myśl, że
nie zazdrości Evangeline i Billowi tego, że zostają z nauczycielem sam na sam.
~*~
Beatrice
czuła okropny wstyd, kiedy wraz z Albertem kroczyła korytarzem prosto do
skrzydła szpitalnego. Nadal lekko kręciło jej się w głowie, a ściany wirowały
niebezpiecznie. W dodatku czuła jak jej żołądek z głodu przykleja się do
kręgosłupa. Burczało jej w brzuchu, ale miała nadzieję, że kolega z jej domu
tego nie słyszy.
–
Nie musisz mnie odprowadzać – oświadczyła, mając nadzieję, że stawia prosto
kroki. – Już mi lepiej, poradzę sobie.
W
pierwszej chwili Albert nic nie odpowiedział. Prawdopodobnie myślami był
zupełnie gdzieś indziej. To dziwny
chłopak – pomyślała Bea. – Mądry,
inteligentny, nawet nie taki brzydki, a jednak spokojny i cichy. Co on w ogóle
robił w towarzystwie tego palanta Willsona?
–
Halo, Albert, czy ty mnie słuchasz? Też zamierzasz zemdleć? – zapytała, siląc
się na dowcipny ton głosu.
–
Co?
–
Pstro.
Przez
chwilę szli w milczeniu. Bea uznała, że nie będzie na siłę podtrzymywać tej
rozmowy skoro Walker najwyraźniej nie ma na to najmniejszej ochoty.
–
Nie wiem czy wracać na eliksiry – oświadczył po chwili.
–
Oszalałeś? Dlaczego?
–
To co mam do powiedzenia nawet w kilku procentach nie jest tak dobre, jak
wypowiedź Evangeline. A sama widziałaś, jak Snape potraktował Marinę.
–
Chyba nie zamierzasz porównywać się do Blau? To przecież wariatka.
–
Jest dość... specyficzna…
–
Specyficzna? Albert, ona już drugi raz przedstawiła Snape’owi pierdoły z tych
głupich książek. Na jego miejscu też bym ją wywaliła. Więc się nie wygłupiaj,
tylko wracaj do lochów. Do skrzydła trafię sama, a w zasadzie, w ogóle nie
muszę tam iść…
–
Jasne… a potem będzie na mnie, że tak jak Willson, nie wywiązuję się z
obowiązków prefekta naczelnego – oświadczył chłopak i chyba pierwszy raz
powiedział nieprzyjemne słowa pod adresem swojego kolegi. – Snape na pewno
sprawdzi, czy tam doszliśmy.
–
A po co miałby to robić… – burknęła Bea, mając wrażenie, że znów jest małą
dziewczynką kręcącą się na karuzeli pod domem. – Brakuje ci Gregory’ego?
Nie
powinna o to pytać. Wiedziała, że jej stosunki z Walkerem nie są aż tak mocne,
aby zadawać osobiste pytania. Albert też poczuł się tym lekko zakłopotany.
–
A tobie brakowałoby Molly? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
–
To moja najlepsza przyjaciółka. Zawsze byłyśmy nierozłączne, ale teraz tak
jakby się oddalamy – oświadczyła, czując nieprzyjemną gulę w gardle. Nie
chciała płakać, ale miała wrażenie, że jak tak dalej pójdzie, to nie powstrzyma
łez. – Ona mnie nie rozumie.
Walker
znów się zamyślił. Jego spojrzenie utkwione było gdzieś w oddali. Willson też cię nie rozumiał – pomyślała
Bea. – Jesteś tak samo samotny jak my
wszyscy.
W
końcu dotarli do skrzydła szpitalnego. Przystanęli przed drzwiami i westchnęli
niemal równocześnie.
–
Teraz już naprawdę poradzę sobie sama – oświadczyła Beatrice, energicznie
otwierając drzwi. Nie chciała, aby Albert słyszał, jak tłumaczy się przed panią
Pomfrey.
Chłopak
nie oponował. Stał jeszcze chwilę w samotności, a potem odwrócił się na pięcie
i skierował kroki do lochów.
~*~
Bill
musiał przyznać, że to czwartkowe spotkanie nie należało do
najprzyjemniejszych. Kiedy opuszczał w końcu klasę od eliksirów czuł się dużo
lepiej, choć nie spodziewał się, że nieszczęścia mają to do siebie, że lubią
się nawarstwiać, a ten dzień skończy się jeszcze gorzej, niż na chwilę obecną
mu się wydawało.
Sam
nie do końca wiedział, co myśleć o Marinie. Było mu jej żal, ale nie dziwił się
nauczycielowi, że ją wyrzucił. Był ciekaw, czy dziewczynie uda się go jakoś
udobruchać, czy decyzja okaże się ostateczna i nieodwołalna. Ze Snape'em można
było spodziewać się wszystkiego. Szczególnie, że Blau znów dała taki popis.
Może
pomysł na eliksir Billa nie wypadł tak świetnie, jak ten Evangeline, ale na
pewno okazał się lepszy niż Walkera. Snape tez nie miał zbyt wielu uwag, co
oznaczało, że jego nowy sposób nauki naprawdę wiele daje (choć do esejów
podhalańskich zielarzy zerknąłby chyba tylko pod groźbą niekończących się
łaskotek).
Evangeline
kroczyła przednim, chcąc jak najszybciej dotrzeć do pokoju wspólnego Ślizgonów.
Bill bardzo chciał z nią porozmawiać, ale nie zamierzał naciskać. Pomyślał, że
warto poczekać aż ta decyzja wyjdzie od niej.
Dziewczyna
już miała skręcić w korytarz na którym zwykle znikali Ślizgoni, kiedy nagle,
zupełnie spodziewanie, w lochach pojawił się ktoś, kogo Bill się tam nie
spodziewał – Charlie Weasley. Minę miał wyjątkowo nietęgą, ale zamiast do brata
ruszył wprost na pannę Potter wprawiając ją tym w lekkie osłupienie.
–
Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał niespodziewanie, a jego głos drżał z nerwów.
–
Co zrobiłam? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, a po jej głosie dało się
poznać, że naprawdę nie wie, o czym mówi młodszy chłopak.
– Dlaczego zrezygnowałaś z quidditcha?
Bill
przyspieszył i stanął obok Evangeline. Kątem oka popatrzył na jej wyraźnie
zmęczoną twarz.
–
To chyba moja sprawa – rzekła spokojnie, próbując wyminąć Weasleya. – Aż tak ci
przeszkadza fakt, że gracie już w sobotę?
–
Nie gramy w sobotę. Rozmawialiśmy z McGonagall i powiedziała, że w ten weekend
nie będzie meczu. Gramy z Puchonami za tydzień, według planu, a Ślizgoni i
Krukoni za dwa – wyjaśnił. – Ale tu zupełnie nie o to chodzi.
–
A o co?
–
O to, że jesteś jedyną szukająca, z którą warto się zmierzyć! – Chłopak niemal
krzyknął, a Bill nie spodziewał się po bracie takich silnych emocji.
Zresztą
nie martwił się teraz o sportowego ducha walki Charliego, a stan zdrowia
Evangeline. Wystarczyło spojrzeć na jej owinięte bandażem dłonie, aby
zrozumieć, że quidditch jest teraz ostatnią rzeczą, o jakiej myśli dziewczyna.
A młodszy Gryfon, choć ponoć był ponad miarę spostrzegawczy, najwyraźniej
akurat tego nie dostrzegł.
–
Chyba nie myślisz, że wrócę do gry, bo ty tego chcesz? – zapytała cicho, a
potem wyminęła Charliego, pozostawiając Weasleyów samych na korytarzu.
Bill
patrzył na jej oddalającą się sylwetkę, a potem przeniósł wzrok na młodszego
brata i zmierzył go niezbyt przyjemnym spojrzeniem.
–
Oszalałeś? – zapytał. – Nie widzisz, jak ona wygląda?
Charlie
spuścił wzrok i oddychał ciężko. Bill dostrzegł, że powoli zaczyna się
uspokajać.
–
A co jej jest? – zapytał tylko, choć w jego głosie nadal dało się wyczuć
rozdrażnienie.
–
Nie wiem… Jakoś nie mieliśmy okazji porozmawiać.
Charlie
popatrzył na brata i uniósł brwi. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie.
Pokręcił lekko głową, jakby szukał odpowiednich słów.
–
Już ci przeszła? – zapytał niezbyt trafnie.
Bill
nic nie odpowiedział. Z jednej strony nie potrafił odpowiedzieć jednoznacznie
na to pytanie, a z drugiej nazywanie uczuć, które nim targały było stanowczo
zbyt trudne.
~*~
Evangeline
przekroczyła próg jednej z nieużywanych klas i rozejrzała się po pogrążonym w
półmroku wnętrzu. Na jednej z ławek siedziała ona. Marina Blau opierała się
plecami o ścianę, a kolana podciągała pod piersi. Obejmowała łydki rękoma, nie
zwracając uwagi na to, że spódnica podnosi się niedyskretnie, odsłaniając jej
bieliznę. Blond włosy kaskadami opadały na bladą, skupioną twarz, a jasne oczy
lśniły. Marina nie płakała.
–
Myślałam, że ryczysz w kiblu Jęczącej Marty – rzekła Evangeline, próbując
rozładować atmosferę.
Podeszła
powoli do koleżanki i przysiadła na brzegu ławki. Milczały. Ciszę przerywały
tylko przyspieszone oddechy i krople deszczu uderzające o szybę i parapet.
–
Ten idiota, Charlie Weasley naskoczył na mnie, że zrezygnowałam z quidditcha.
Martwi się o swoje wybujałe ego.
–
Olej go – rzekła krótko Puchonka, wzruszając ramionami. – Moim zdaniem dobrze
zrobiłaś.
–
Tak… czego nie można powiedzieć o tobie. Co to za głupi pomysł, aby znów
powoływać się na te głupie powieści? Przecież wiedziałaś, że Snape się wkurzy!
Dlaczego to zrobiłaś?
Marina
znów wzruszyła ramionami, a Evangeline przyjrzała się jej twarzy. W półmroku
było w niej coś dziwnego. Ślizgonka nie widziała tego nikłego cienia uśmiechu i
beztroski. Tylko smutek i samotność.
–
Marina, dlaczego próbowałaś zwrócić na siebie uwagę? – zapytała ponownie,
patrząc dziewczynie prosto w oczy. – Mi możesz powiedzieć.
–
Wcale nie chciałam zwracać na siebie uwagi – odpowiedziała, a jej głos brzmiał
dziwnie obco.
–
Nie kłam. Nie uwierzę, że bierzesz na poważnie to, co piszą w tych książkach.
–
Troszkę tak… ale przyznaję, że nie sprawdziłam tego z lenistwa.
–
Oszalałaś? Musisz wymyślić coś sensownego i iść do Snape’a. Jego decyzja na
pewno nie jest ostateczna.
Marina
zamyśliła się i znów zruszyła ramionami.
–
Nic nie wymyślę – odpowiedziała. – Nie mam do tego takiej głowy jak ty. Poza
tym, jestem zbyt leniwa na przesiadywanie w bibliotece tyle czasu.
Evangeline
nagryzła wargę. A potem poczuła ból. Nie miała tego robić. Zabandażowaną dłonią
otarła odrobinę śliny i krwi, która pojawiła się na spękanych ustach.
–
Pomogę ci – oświadczyła. – Ale tylko ten jeden raz. Mam jeszcze dwa pomysł na
ten eliksir. Jeden dość banalny, ale myślę, że Snape go przepuści. Drugi jest
trochę podobny do tego, co mówił Albert, więc zostawmy to jemu.
–
Nie chcę, abyś dawała mi gotowe rozwiązania. Będziesz mieć kłopoty, jak ktoś
się dowie – rzekła Marina, ale nadal nie uraczyła koleżanki spojrzeniem.
–
Nikt się nie dowie, chyba że sama się wygadasz.
Potter
jednak wiedziała, że Blau nie jest idiotką. A za całą tą sytuacją kryło się coś
więcej niż lenistwo. Dziewczyna jednak wolała nie naciskać. Postanowiła, że na
poważne rozmowy przyjdzie jeszcze czas… tylko szkoda, że zawczasu nie
pomyślała, że ten czas przychodził zwykle wówczas, kiedy było już za późno…
–
Pokażę ci te notatki – dodała. – Sama zdecydujesz, co z nimi zrobisz.
Marina
kiwnęła głową, dając znak, że zrozumiała intencje koleżanki.
Obie
były pewne, że ten sekret zostanie między nimi, że nikt się nie dowie, co
obmyśliły, siedząc w pogrążonej w mroku klasie. Prawda jednak była taka, że
całą rozmowę usłyszał ktoś jeszcze… Niewyraźna postać oddalała się
bezszelestnie korytarzem, uśmiechając się pod nosem, że ma kolejnego haka na
konkursowiczów…
***
Czasem mam wrażenie, że opko jest odrobinę przewidujące... Chyba trzeba coś z tym zrobić :P No i z szablonem też by się przydało coś zrobić... -.- ale ja już nie umiem w szablony...
Czytałam rozdział na innym szablonie, piszę komentarz na innym, więc mogę na świeżo powiedzieć, co myślę :) brakuje mi czegoś po prawej stronie, w poprzednim była grafika i dawała dobry efekt równowagi, teraz jest pustawo troszkę. Ale modelka i kociołki super!
OdpowiedzUsuńCo do Twoich obaw, że jest przewidujące... Albo jest za późno, albo jestem tak niedomyślna, ale nie mam jednego konkretnego podejrzanego ani nawet sprecyzowanego pomysłu, o co chodzi. Także przynajmniej jedna czytelniczką nie musisz się martwić :D
Uwielbiam Twój styl pisania i pomysły. Uwielbiam Alberta (wcale się nie powtarzam, nie? :D). I uwielbiam wtorki :)
Ooo nowy szablon. Super, bardzo klimatyczny :D
OdpowiedzUsuńBiedna Evangelina. Sam opis jej dolegliwości mnie boli. To straszne, że przez chorobę chce zrezygnować z jednej z niewielu rzeczy, która przynosi jej radość. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem, że tak się przygotowała. Wyczuwam w niej duży talent. Myślę, że w przyszłości z powodzeniem mogłaby zastąpić Snape'a.
Cieszę się, że przybliżyłaś nam bardziej historię Mariny. Jej ojczym, obrzydliwiec :/ Nigdy nie zrozumiem, czemu kobiety wiążą się z takimi świniami.
Często trafiam na wzmiankę, że w Marinie jest coś niepokojącego... I bardzo chciałabym wiedzieć, co co konkretnie chodzi.
Ja też lubię Alberta. Jest taki... ludzki. Chyba najłatwiej się z nim utożsamić.
Bea przesadza z tymi głodówkami :/
I jestem ciekawa co to była za postać na końcu rozdziału.
Co do przewidywalności to też nie mogę się uskarżać. Ciągle dzieje się coś nowego i też nie potrafię powiedzieć, jak to wszystko się skończy.
Pozdrawiam!
Biedna Marina :( Szkoda mi też Evangeliny, ale zdrowie ważniejsze.
OdpowiedzUsuńCholera Ev ma w życiu tak ciężko a teraz jeszcze musi zrezygnować z Quidditcha.
OdpowiedzUsuńNie wiem co napisać o Marinie nie wyobrażam sobie przeżyć to samo co ona i nie zwariować.