Evangeline
wiedziała, że ukrywanie się w sypialni nic nie da. Zresztą nawet tam ciężko
było jej się schować przed podejrzliwym wzrokiem swoich współlokatorek.
Widziała, jak dziewczyny szeptają za jej plecami i milkną, gdy tylko napotkają
jej wzrok.
Sama
nie wiedziała, czy bardziej była wściekła na Fabiana, czy po prostu się na nim
zawiodła. Może i nie darzyli się jakąś wielką miłością, ale wydawało jej się,
że chłopak przynajmniej wie, czym jest szacunek dla drugiego człowieka. Jak to
możliwe, że byli tak bardzo różni, a wychowały ich te same osoby?
Zachowuj się jak zawsze – upomniała się w myślach. – Jakby cię to zupełnie nie obchodziło.
Dziewczyna
wyszła z lochów i skierowała swoje kroki w stronę Wielkiej Sali. Dochodziła
piętnasta, od wczoraj nic nie jadła, więc słyszała, jak zaczyna burczeć jej w
brzuchu. Czuła głód, a jednocześnie wiedziała, że z nerwów nie przełknie zbyt
wiele.
Z
daleka zobaczyła Fabiana. Siedział sam. Głowę miał spuszczoną i beznamiętnie
dłubał w talerzu. Na jego twarzy malowało się przygnębienie i smutek. Jednak
Evangeline nie miała najmniejszej ochoty na rozmowę z nim. W zasadzie nie
obchodziło ją nawet, co tak właściwie się wydarzyło, że jego towarzystwo
uznało, że zje osobno.
Jej
spojrzenie napotkało wzrok Billa. Kiwnęła do niego delikatnie głową. Na rozmowę
przyjdzie czas. Ale nie dziś… dziś musiała załatwić coś innego.
Bez
słowa usiadła obok wysokiego, dobrze zbudowanego Ślizgona, pogrążonego w
rozmowie z kolegami. Odchrząknęła głośno, aby Antonii zwrócił na nią uwagę.
Pałkarz jej drużyny odwrócił głowę lekko zaskoczony. Pozostali uczniowie również
przyglądali jej się z zainteresowaniem.
–
Możemy pogadać? – zapytała oschle, choć tak naprawdę miała ochotę krzyczeć. –
Na osobności. Chodzi o quidditcha.
Antonii
pokiwał głową i wstał ociężale z drewnianej ławki. Odeszli kawałek, tak, aby
nikt ich nie podsłuchiwał.
–
Cała szkołą mówi o tym, że… – zaczął chłopak, jakby czuł się zobowiązany do
rozpoczęcia rozmowy.
–
Nie ma to znaczenia – powiedziała, przerywając mu agresywnie. – To znaczy ma,
ale nie zamierzam o tym z tobą rozmawiać.
–
Więc o co chodzi?
–
W sobotę jest mecz – przypomniała mu szybko. – A od poniedziałku przekazuję ci
odznakę kapitana drużyny. Będziesz musiał znaleźć nowego szukającego.
Te
słowa ledwo przeszły przez jej gardło. Chyba jeszcze nigdy nie poczuła się tak
bardzo pokonana, jak w tamtym momencie. Antonii był wyraźnie zaskoczony.
Patrzył na nią, jakby nie był pewny, czy dziewczyna nie postradała zmysłów.
Sens jej słów w ogóle do niego nie docierał.
–
Zwariowałaś? – wydusił z siebie po chwili. – Co to za głupi pomysł? Nigdy nie zajdę
tak dobrego szukającego jak ty, a poza tym, kto powiedział, że ja w ogóle chcę
być kapitanem? Co na to Snape?
–
Nie rozmawiałam z nim jeszcze, ale nie sądzę, aby miał coś przeciwko –
oznajmiła Evangeline, mając nadzieję, że ta rozmowa skończy się jak
najszybciej. – Najlepiej się do tego nadajesz, a w młodszych klasach być może
znajdzie się ktoś równie dobry jak ja.
–
Chodzi o to, że wszyscy dowiedzieli się o twojej chorobie? Chcesz teraz schować
głowę w piach i udawać, że cię nie ma? Kogo to, kurwa, obchodzi!
–
Antonii, wyrażaj się. – Usłyszeli po chwili szorstki, męski głos za swoimi
plecami.
Evangeline
odwróciła głowę. Severus Snape był w tym momencie ostatnią osobą, z jaką
chciała rozmawiać. Stał przed nią wyprostowany i szczupły, a dziewczyna nie mogła
oprzeć się wrażeniu, że przewyższa go o kilka cali. Na szczęście Antonii miał
ponad sześć stóp wysokości, co odrobinę ratowało sytuację.
–
Przepraszam, panie profesorze – rzekł szybko chłopak, dobrze wiedząc, że ujdzie
mu to na sucho. – Ale Potter właśnie mi powiedziała, że zamierza zostawić
drużynę!
–
Nie przesadzaj – burknęła. – Zagram w sobotę.
–
Ale będzie padać.
–
I co z tego? Nie raz graliśmy w deszczu, wiesz?
Antonii
zamyślił się na chwilę i podrapał z roztargnieniem po nosie. Czasem naprawdę
wolno przetwarzał niektóre informacje.
–
Dlaczego chcesz zrezygnować? – zapytał Snape podejrzliwie, lustrując Evangeline
wzrokiem. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę, wiedziała, że nie uda jej się tak
łatwo spławić opiekuna domu.
Milczała,
zastanawiając się, jak ubrać myśli w słowa tak, aby zabrzmiało to naturalnie.
–
Chodź za mną – rzekł nauczyciel zanim w ogóle zdążyła się odezwać. –
Porozmawiamy w moim gabinecie.
Evangeline
się zawahała, a Antonii zrobił krok do przodu, jakby też poczuł się zaproszony.
–
Ty nie, Rollston – oświadczył szybko Snape.
–
Ach… No dobrze, ale jakby co, to w ostateczności mogę zostać tym kapitanem – oznajmił
szybko chłopak. – Ale niech Potter nadal jest szukającą.
–
Cóż za szlachetność – burknęła dziewczyna, po czym niechętnie skierowała swoje
kroki za nauczycielem.
Gabinet
nie zmienił się od momentu, kiedy Evangeline była tam po raz ostatni. Półki
zapełnione książkami i słoikami, duże biurko i dwa krzesła. Dziewczyna
westchnęła, zajmując jedno z nich. Czekała, układając w głowie odpowiedzi na
pytania, które miała wrażenie zaraz usłyszeć. Miała już serdecznie dość całej
tej sytuacji i tego, że w jednej chwili stało się coś, czego najbardziej się
obawiała – znalazła się w centrum uwagi.
–
Możesz mi to wyjaśnić, Potter? – Padło krótkie, dość ogólne pytanie.
–
Co mam panu wyjaśniać? Jakiś miesiąc temu sam pan chciał zabrać moją odznakę
kapitana – przypomniała mu cierpko.
–
Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że rezygnujesz ze względu na to, że cała szkoła
dowiedziała się, na co chorujesz?
Evangeline
nie bała się spojrzeć profesorowi w oczy. Poczuła, że jej serce zaczyna
przyspieszać. Snape nie był osobą, której zamierzała się zwierzać, a
jednocześnie wiedziała, że za chwilę zupełnie się rozklei.
–
Mam gdzieś, co o mnie myślą – powiedziała, czując, że w gardle rośnie coraz
większa gula. – Zawiodłam się na Fabianie, ale to tylko i wyłącznie moja wina.
Chyba pokładałam w nim zbyt wiele wiary. I tak długo wytrzymał z
rozpowiedzeniem tego wszystkiego.
–
Więc co się stało?
Zapadła
chwila milczenia, a Evangeline musiała zamrugać gwałtownie, czując, że do jej
oczu napływają łzy. W jednej sekundzie straciła wszystko ze swojej twardej,
niezależnej postawy, którą zawsze reprezentowała. Tak bardzo nie chciała
patrzeć na twarz opiekuna, bo bała się zobaczyć emocje, które zupełnie do niego
nie pasowały. Tak samo jak do niej…
Do
tej pory na chwile słabości pozwalała sobie jedynie przy ojcu, czasem przy
matce i raz przy Marinie. Zwykle starała się być sama ze swoim żalem, aby
nikogo nie obarczać swoim smutkiem. Wolała, aby bliscy widzieli w niej wolę
walki i przynajmniej mieli wrażenie, że dobrze sobie radzi z chorobą.
–
Nie czuję się na siłach, aby dalej grać – powiedziała łamiącym się głosem,
przerywając stanowczo zbyt długą chwilę milczenia.
Usłyszała
głośne westchnięcie i dopiero wtedy uniosła głowę i popatrzyła na nauczyciela.
Jego twarz nadal była nieodgadniona, choć Evangeline mogła przysiąc, że nie
zaciska warg tak mocno jak zwykle.
–
Co się dokładnie dzieje? – zapytał.
–
Niemal cały czas czuję ból – powiedziała, siląc się na spokój. – Najgorzej jest
rano, wtedy mam wrażenie, że cała moja skóra płonie. Nigdy wcześniej tak nie
było. Jeśli trzymałam się z daleka od wody, to po prostu się przesuszała,
pękała i dopiero wówczas bolało. Natłuszczam ją częściej niż zwykle, a i tak
tworzą się rany.
–
Gdzie jest najgorzej?
–
Nie wiem… chyba na kolanach, łokciach, ale też dłoniach.
–
Mogę zobaczyć.
Zawahała
się, ale potem wzruszyła tylko ramionami. Czułą, że w tamtym momencie jest jej
naprawdę wszystko jedno. Drżącymi palcami odpięła mankiety bluzki i podwinęła
rękawy szaty, które od kilku dni coraz mocniej naciągała, aby ukryć okropną
skórę na dłoniach. Knykcie miała niemal białe, wyschnięta skóra tworzyła grube
płaty, które sprawiały ból, gdy zahaczyła nimi o cokolwiek. Gdzieniegdzie
pojawiły się pęcherze wypełnione ropą i strupy zastygłej krwi.
Evangeline
wyciągnęła rękę w kierunku nauczyciela. Wzdrygnęła się, gdy objął ją delikatnie
i poczuła chłód jego skóry. Dotyk był czymś, co naruszało jej strefę
prywatności i komfortu.
–
Pani Pomfrey to widziała – zapytał Snape, marszcząc brwi.
–
Wie, że jest gorzej.
–
Informowałaś ojca? – wypytywał dalej.
–
Przecież był tu niedawno, sam widział, co się dzieje.
–
Napiszę do niego.
Evangeline
wiedziała, że powinna coś powiedzieć. Może rzucić jednym ze swych wyćwiczonych
tekstów, że tata ma dużo pracy i nie należy mu przeszkadzać? Może oświadczyć,
że sama go poinformuje, aby nie zestresował się jeszcze mocniej widząc
oficjalny list ze szkoły? W efekcie dziewczyna nie zrobiła nic.
–
Jesteś w stanie zagrać w sobotę? – upewnił się jeszcze nauczyciel, nadal
przyglądając się raną na jej dłoniach.
–
Poradzę sobie. Nie chcę zostawiać drużyny bez szukającego kilka dni przed
meczem.
–
Mecz można przełożyć. Mogą zagrać Puchoni z Gryfonami, porozmawiam z
dyrektorem.
–
Nie. – W głosie dziewczyny nadal brakowało pewności siebie. Jej sprzeciw też
zabrzmiał dość cicho i niemrawo. Znów musiała zamrugać, czując że do oczu
napływają jej łzy. Wszystko, o co walczyła przez te kilka lat w Hogwarcie
zaczęło wypadać jej z rąk.
–
Możesz sobie mocno zaszkodzić. W dodatku cały czas pada.
–
Przecież wie pan doskonale, że potrafię się ochronić przed deszczem.
–
Przed deszczem może tak a wilgoć? To nie ma na ciebie wpływu?
Nie
odpowiedziała. W poprzednich latach też były deszczowe okresy, zdarzało się, że
padało dzień i noc przez długie tygodnie i faktycznie czuła się wówczas
odrobinę gorzej, ale nie tak jak tej jesieni.
–
Panie profesorze, ja po prostu proszę, aby pozwolił mi pan zagrać w tym meczu.
Snape
się wahał. Widziała to dokładnie. A może po prostu udało mu się w tym wszystkim
dostrzec coś, co dla niej było niewidoczne dla oka?
–
Jeszcze dziś powiadomię twojego ojca – oświadczył. – On podejmie decyzję, nie
zamierzam ci ulegać i brać na siebie odpowiedzialności, jak coś ci się stanie.
Puścił
jej dłoń, a ona cofnęła ją tak gwałtownie, że łokciem uderzyła w oparcie
krzesła. Nie była w stanie powstrzymać jęknięcia, gdy fala bólu przeszyła cała
rękę.
–
Uważaj – powiedział Snape, a jego głos zadrżał z nerwów.
Evangeline
poczuła ciepło i wilgoć rozchodzącą się pod rękawem jej szaty. Przeklęła w
duchu, wiedząc doskonale, co właśnie się wydarzyło. Po chwili spod mankietu
zaczęła wypływać wąska stróżka krwi. Bardzo chciała, aby Snape tego nie
zobaczył, ale było to niemożliwe.
–
Wstawaj, idziemy do skrzydła szpitalnego – oświadczył, zrywając się z krzesła.
Dziewczyna
nawet się nie poruszyła. Czuła, że czara goryczy się przelała. Najpierw z jej
piersi wyrwał się głośny jęk, a potem szloch. Nie była już w stanie powstrzymać
łez, które wąskim strumieniem spływały po bladej twarzy. Płacz był dla niej
czymś tak nienaturalnym i dziwnym, że wręcz dławiła się własnym szlochem.
Brakowało jej powietrza w płucach, gdy zakrywała twarz rękoma. Rozcieranie łez
na policzkach było jednym z najgorszych pomysłów, ale ona już nad sobą nie
panowała.
Wszystko
to zaskoczyło Snape’a. Przez chwilę nie wiedział, jak zareagować na tę falę
żalu i goryczy. Zdawał sobie sprawę, że Evangeline robi sobie coraz większą
krzywdę. Jej chude ciało trzęsło się od nadmiaru emocji, wyglądała, jakby za
chwilę miała zupełnie postradać zmysły.
Pewnym
ruchem chwycił ją za nadgarstki i siłą opuścił jej dłonie. W jej czarnych
oczach krył się strach i ból.
–
Przepraszam – wydusiła z siebie ledwo dosłyszalnym głosem.
–
Za co ty mnie przepraszasz, Potter?
Zawsze
taka była. Święcie przekonana o tym, że jakakolwiek próba zwrócenia na siebie
uwagi jest czymś złym.
–
Masz chusteczkę? – zapytał nauczyciel. – Wytrzyj twarz, pani Pomfrey zaraz się
tym zajmie.
Wykonała
jego polecenie, uspakajając się powoli. Jej ciało nadal drżało i z trudem
łapała oddech, ale z jej piersi nie wydobywały się już te niepokojące jęki. Wstała
z krzesła, ale po chwili zachwiała się niebezpiecznie. Gdyby Snape jej nie
przytrzymał, prawdopodobnie by upadła.
–
Co się z tobą dzieje? – zapytał po raz któryś tego dnia.
–
Nic… zakręciło mi się w głowie. Za szybko wstałam.
Nie
uwierzył jej. Czuł, że z tą dziewczyną dzieje się coś złego. Severus wiedział,
że czeka go poważna rozmowa z Archibaldem Potterem. Nie omieszka podzielić się
z nim swoimi spostrzeżeniami, tym bardziej, że jej ojciec był uzdrowicielem i
rzekomo uchodził za mistrza klątw. Okaże się, czy ktoś nie działał na wyrost
tytułując go w ten sposób.
Już
bez słowa chwycił ją pod ramię. Kroki stawiała chwiejnie i niepewnie. Snape
otworzył drzwi gabinetu i…
…trzask…
–
Cholera jasna, Blau, co ty robisz pod moim gabinetem?! – krzyknął stanowczo
zbyt głośno, widząc uczennicę Hufflepuffu.
Marina
Blau stała niepewnie, mamrotała coś niezrozumiałego pod nosem i masowała dłonią
czoło, o którego kilka sekund temu odbiły się drzwi.
–
Auuu… – jęknęła przeciągle, a potem popatrzyła na nauczyciela i Evangeline,
która ewidentnie nie wyglądała w tym momencie najlepiej. – Evie, co z tobą?
–
Nic – burknęła Ślizgonka, a Snape czuł, że wkłada sporo energii w wyprostowanie
się.
–
Zjadłaś czekoladki? – zapytała Marina, a potem bez słowa ujęła ją za drugie ramię.
–
Co? – wydusiła z siebie Evangeline. – Jakie znowu czekoladki?
–
No… zatrute… tak jak Willson – wyjaśniła dziewczyna, a Snape zauważył, jak
przez twarz Potter przechodzi cień zażenowania. Co więcej był pewny, że sam ma
bardzo podobną minę.
–
Blau, ja chyba nigdy nie zrozumiem, co siedzi w twojej głowie – oświadczył
nauczyciel, kiedy we trójkę szli korytarzem. – O ile w ogóle masz tam
cokolwiek. Poza tym, może odpowiesz mi na moje pytanie. Co robiłaś pod moim
gabinetem?
Dziewczyna
powinna się zakłopotać. Nie ważne jakie miała powody, każdy uczeń na jej
miejscu odczułby strach przed nauczycielem i przyłapaniem na gorącym uczynku.
Każdy prócz Mariny Blau, która jak zwykle wzruszyła ramionami i odpowiedziała
swoim najzwyklejszym, lekko rozmarzonym głosem:
–
Szukałam Evangeline. Jakiś Ślizgon powiedział, że jest u pana.
Snape
przewrócił oczami, zastanawiając się, czy w Hogwarcie jest dziwniejszy duet od
tych dwóch dziewcząt.
–
Po co mnie szukałaś?
–
Bo zaczęłam się trochę martwić – wyjaśniła Marina. – Nie widziałam cię od
wczorajszego popołudnia w Hogsmeade. Chciałam zapytać, jak skończyła się randka
z Billem.
Na
te słowa Evangeline poplątały się nogi i omal znów nie upadła. Snape zaczął się
poważnie zastanawiać, czy faktycznie musi słuchać tych miłosnych historyjek.
–
Gdyby to była randka, to nie szłabyś z nami – powiedziała po chwili Ślizgonka.
–
No niby tak, ale dałam wam jednak trochę prywatności, kiedy poszłam do
księgarni. Chciałam wiedzieć, czy pocałowaliście się zanim Bill dowiedział się
o twojej chorobie, czy dopiero później? No i jak na to zareagował? A może
zdążyłaś mu wszystko powiedzieć?
Severus
poczuł, że jego uczennicy zrobiło się odrobinę lepiej. Napięła mięśnie, dzięki
czemu łatwiej było ją utrzymać. A na twarzy pojawił się cień złości, zasłaniający
smutek i żal.
–Marina,
ogarnij się – wysyczała.
Puchonka
nie miała okazji powiedzieć nic więcej, bo w końcu doszli do skrzydła
szpitalnego i dziewczyna musiała odsunąć się na bok i zrobić miejsce pani
Pomfrey.
Snape
wyjaśnił problem szkolnej pielęgniarce i dodał, że za chwilę sam powiadomi o
całej sytuacji pana Pottera. Kątem oka dostrzegł, że Marina Blau powoli
wycofuje się w stronę drzwi wyjściowych. Mężczyzna podążył jej śladem.
–
Zaczekaj, Blau – powiedział do jej pleców, kiedy szybkim krokiem chciała
pokonać korytarz. Dziewczyna odwróciła się niechętnie.
–
Tak, pani profesorze?
–
Dlaczego wspomniałaś o tych czekoladkach? Czy jest coś, co powinienem wiedzieć?
–
Nie, panie profesorze – rzekła bez zawahania.
Marinę
ciężko były rozgryźć. Snape widział, że jej twarz jest niemal nieprzenikniona.
Kryła w sobie ogromną tajemnicę, ale jedno było pewne, kłamać potrafiła jak
żaden inny uczeń w Hogwarcie.
–
Blau, to nie są żarty – oświadczył, lustrując ją dokładnie wzrokiem.
–
Wiem, ale ja naprawdę nie miałam nic konkretnego na myśli – odpowiedziała
szybko. – Zauważyłam, że od jakiegoś Evangeline nie czuje się najlepiej, ale w
Hogsmeade było w porządku. To był miły czas. Myślałam, że teraz będzie lepiej,
ale przez tego małego głupka wszystko znów się posypało. Nie wiem, co pomyślał
sobie Bill, ale jeśli dowiem się, że okazał się idiotą, to…
–
Blau – upomniał ją Snape. – Nie pytam cię o wasze miłosne głupoty.
–
Ach… no tak… – burknęła chicho. – Panie profesorze… uważa pan, że to, co się z nią dzieje, nie jest
wynikiem choroby?
Snape
nie odpowiedział od razu. Był niemal pewny, że Puchonka coś wie, ale
jednocześnie zdawał sobie sprawę, że w tym momencie nic więcej mu nie powie.
Rozmowa z nią nie należała do najłatwiejszych.
–
Zobaczymy, co powie jej ojciec – odpowiedział cierpko. – Porozmawiamy później,
Blau.
A
potem się oddalił, zostawiając ją samą z jej największą tajemnicą.
***
To opko pobija rekordy. Nigdy po trzech miesiącach od założenia nie miałam opublikowanych 17 rozdziałów...
Ostatni tydzień spędziłam na odnawianiu starej Barbie Malibu z 1971. Lalka już wróciła do właścicielki, a mi trochę smutno. Było szorowanie starej gumy, wszywanie nowych włosów i tworzenie ciuszków. Chcecie zobaczyć? KLIK
Ahh, uwielbiam! Zaczyna mi się przypominać, jak czytałam kilka opowiadań naraz, codziennie odświeżałam blogi w oczekiwaniu na nowy rozdział... A teraz mam tylko Ciebie i jeszcze tydzień muszę czekać :D
OdpowiedzUsuńRozumiem, że stopniowo każdemu z uczestników konkursu coś się będzie działo? Wyobrażam sobie, że nad Potyczką wisi jakaś klątwa i w mądry sposób trzeba ją odczarować, żeby konkurs mógł się odbyć.
Nie wiem, o których bohaterach lubię najbardziej czytać. Albert jest uroczy, za każdym razem wyobrażam sobie to jego poprawianie okularów, jego nieporadność przy tym, a także zwiększającą się odwagę. Marina i jej brak wyczucia wprowadza mnie w zażenowanie czasami, ale w takim pozytywnym znaczeniu, próbuję sobie wyobrazić tę scenę i wiem, że w kinie wyglądałoby to świetnie. Evangeline jest dobrym przykładem na to, że jakkolwiek silna nie wydaje nam się dana osoba, to i tak gdzieś w środku ma uczucia, może cierpieć i to kwestia czasu lub okoliczności, jak kogoś do siebie dopuści. Co do Billa, mogłabym powiedzieć to samo co Blau. Niech spróbuje tylko nie okazać się facetem, ja go znajdę! Muszę przyznać, że średnio darzę sympatią Beę, ale pewnie niedługo zdarzy się coś, co sprawi, że zmienię zdanie :)
Genialne są te Twoje przykłady odnowy lalek, jakoś wcześniej nie zwróciłam na nie tak bardzo uwagi na Twoim instagramie, a naprawdę robią wrażenie. Też chciałabym znaleźć coś, co dawałoby mi tyle radości w życiu :) ale dziś może pierwszy krok, idę na rozmowę do innej pracy, mam nadzieję rzucić tę obecną w ciągu kilku dni :)
ech, jakby rozdziały były częściej, to opko mogłoby umrzeć śmiercią tragiczną po drodze :p już teraz mam tylko 5 rozdiałów zapasu, więc świeci mi się lampka ostrzegawcza :P
UsuńNo... wiadomo, że nad konkursem "wisi klątwa" albo ktoś macza paluchy, bo inaczej opko byłoby nudne :D choć i tak mam wrażenie, że robi się lekko przewidywanie. Ja też coraz bardziej lubię ALberta :) suprer mi się pisze z jego perspektywy. W Beę ciężko mi się wczuć, bo niewiele mam z nią wspólnego, ale za kilka rozdziałów dostanie większą rolę więc zobaczymy.
Radość może i dają, ale pieniędzy z tego za dużo nie ma. No i można trochę zwariować na ich punkcie i stracić umiar, ale to szczegół :P mam nadzieję, że z nową pracą wypaliło.