Evangeline,
kiedy razem z Billem wracała z Hogsmeade, miała wrażenie, że ten dzień być może
był tylko snem. Marina zostawiła ich samych jakieś dwie godziny temu i pognała
załatwiać swoje sprawy, zaznaczając
przy tym, że nie muszą na nią czekać i mogą robić co chcą. Powiedziała to z tak
przebiegłym uśmiechem, że Ślizgonka mogła się tylko domyślać, o czym pomyślała
jej koleżanka.
Dziewczyna
musiała przyznać przed samą sobą, że był to naprawdę udany dzień. Billa
Weasleya widywała na korytarzach od ponad pięciu lat, ale nigdy nie pomyślała,
że jest w stanie rozmawiać z nim przez tyle godzin i nie odczuwać znużenia jego
osobą.
Nawet
teraz, wracając do zamku pod sporym, czarnym parasolem, swobodnie rozmawiali.
Zupełnie jakby ich wspólne tematy miały się nigdy nie kończyć.
Chroniąc
się przed deszczem, Evangeline rozmyślała nad słowami Mariny i nad tym, czy nie
powiedzieć Gryfonowi prawdy o swojej chorobie. Może rzeczywiście powinna
obdarzyć chłopaka większym zaufaniem? Ale z drugiej strony, Marinie też by nic
nie powiedziała, gdyby nie specyficzna sytuacja z Willsonem. W sumie ze
zdradzenia Puchonce prawdy wyniknęło więcej dobrego niż złego, ale przecież nie
mogła przewidzieć reakcji Billa.
–
Jak myślisz, kto podrzucił Willsonowi te czekoladki? – zapytał w pewnym
momencie chłopak, kiedy powoli zbliżali się do bramy szkoły.
–
Hm? – Te słowa wyrwały Evangeline z zamyślenia. – Przecież już mówiłam, gdybym
podejrzewała kogoś z konkursowiczów, to stawiałabym na ciebie.
Bill
przystanął tak nagle, że dziewczyna idąc z nim pod ramię omal nie poślizgnęła
się na błocie. Cofnęła się mechanicznie, aby schować się pod parasolem.
–
Oszalałaś?! – zapytał chłopak, podnosząc głos. – Nigdy bym nie zrobił czegoś
takiego.
Ślizgonka
popatrzyła na twarz Weasleya. Widziała, jak jego usta zaciskają się w cienką
linię złości, nozdrza mu nieznacznie drżały. Naprawdę się wkurzył.
–
Daj spokój – burknęła. – Chodź już…
Pociągnęła
go lekko za rękaw kurtki. Nawet nie raczył ruszyć się z miejsca. Evangeline
miała wrażenie, że pada coraz mocniej, więc zupełnie nie uśmiechało jej się tak
stać.
–
Naprawdę uważasz, że mógłbym to zrobić? Dlaczego ja? Dlaczego nie na przykład
Beatrice?
Uderz w stół, a nożyce się odezwą – pomyślała Ślizgonka, ale tym razem
powstrzymała się od wypowiedzenia tego komentarza na głos.
–
Bo Bea jest za głupia – oznajmiła, wzruszając ramionami.
–
Ach, więc to miał być dla mnie komplement?
Dlaczego
dni miały to do siebie, że jak zaczynały się miło, to kończyły się tragicznie?
Tego Evangeline nie wiedziała. Tak samo, jak nie wiedziała, że w zamku czeka ją
coś gorszego od tej krótkiej wymiany zdań z Billem.
–
Możemy skończyć ten temat? – zapytała, ponownie ciągnąć go za ramię. Tym razem
powoli ruszył przed siebie. – Powiedziałam, że gdyby chodziło o konkursowiczów,
to stawiałabym na ciebie. Ale mając do dyspozycji wszystkich, to uważam, że zrobił to ktoś zupełnie inny i nie miało
to związku z eliksirami. Willson to debil, na pewno podpadł większości uczniów
w tej szkole.
–
Tobie też podpadł – stwierdził cicho Bill.
–
Więc teraz zamieniamy się rolami i ty oczerniasz mnie?
Nie
odpowiedział. Resztę drogi pokonali w milczeniu. Do Hogwartu też weszli
wspólnie. Dopiero w holu Bill zamknął parasol. Otrzepał go mechanicznie, choć z
jego powierzchni nie spłynęła nawet kropla deszczu. Podał go dziewczynie. Przez
kilka sekund trzymali go jednocześnie.
–
Dzięki za miły dzień – rzekł po chwili. – Cieszę się, że mimo tego, że nie
chodzisz do Hogsmeade, nie pijesz herbaty i nie jesz kolacji, postanowiłaś
jednak spędzić ze mną ten czas.
–
Długo nad tym myślałeś, czy nagle wpadło ci do głowy? – zapytała.
Uspokoiła
się lekko, kiedy kąciki jego warg uniosły się delikatnie. W oczach też
dostrzegła radosne iskry.
–
Kilka minut układałem to w głowie – odpowiedział. – Nie jestem tak dobry jak ty
w rzucaniu ripostami.
Evangeline
też się uśmiechnęła. Choć w głębi serca wiedziała, że nie powinna tego robić.
Te uśmiechy w gruncie rzeczy tylko komplikowały pewne sprawy. Co jeśli Marina
faktycznie miała rację, a Billowi zależało na czymś więcej, czymś czego ona nie
mogła mu dać?
–
To co, zobaczymy się na kolacji? – zapytał.
–
Na Merlina, co ty masz z tą kolacją? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, a
potem odwróciła się do niego plecami. Już miała skierować swoje kroki do
lochów, aby ogarnąć się trochę w pokoju wspólnym, kiedy nagle, zupełnie
niespodziewanie (zresztą jak zwykle) pojawił się Fabian Potter. Na jego twarzy
malował się wyraźny triumf, kiedy wyciągnął palec w stronę jej i Billa.
–
Ha! Wiedziałem! – krzyknął. – Nie chciałaś mnie zabrać do Hogsmeade, bo byłaś
na randce!
–
Fabian, czy ty naprawdę masz w głowie amebę zamiast mózgu? – rzekła zmęczona,
chcąc wyminąć chłopca. Ten jednak znów zagrodził jej drogę. – Tłumaczyłam ci
to. Jak nadal masz z tym problem, to idź do profesor McGonagall, powiedz jaką
jestem złą siostrą.
–
Bo jesteś! Jesteś okropna!
–
Mówiłem ci, że nie masz się tak do niej zwracać – powiedział ostrzegawczo Bill,
a Evangeline nie do końca była pewna, czy chce, aby chłopka się wtrącał.
–
Tak, mówiłeś… – burknął Fabian, zamyślił się na chwilę, a potem na jego twarzy
pojawiła się chytry uśmieszek, który nie zwiastował niczego dobrego. – A czy
Evangeline powiedziała ci, że jest chora?
Dziewczyna
poczuła się tak, jakby dostała obuchem w głowę. Mechanicznie zacisnęła chude
palce na ramieniu brata. Chłopiec się skrzywił, ale nie zamierzał zamilknąć.
–
Jest uczulona na wodę! – krzyknął stanowczo zbyt głośno. Dwójka stojących obok
Krukonów odwróciła głowy. – Rozumiesz? Znasz większe dziwactwo? Jakby się
umyła, to wyglądałaby jeszcze gorzej, bo pokryłyby ją czerwone plamy i obleśne
pęcherze wypełnione ropą.
Evangeline
puściła jego ramię i pchnęła go nieznacznie. Jeśli kogoś w tym momencie
nienawidziła, to właśnie Fabiana. Tego małego, parszywego Fabiana, który był
jej cholernym bratem, któremu prawdopodobnie próbowałaby pomóc, gdyby przyszedł
do niej z jakąś sprawą. Tego skończonego głupka, który miał jedenaście lat, a
nadal zachowywał się, jakby jego rozwój zatrzymał się w okolicach pięciu.
Była
przekonana, że za chwilę będzie o tym mówić cała szkoła, a uczniowie tak
przeinaczą fakty, że zupełnie nie będzie miała życia. Nie spojrzała nawet na
Billa, już chciała odejść, kiedy nagle usłyszała spokojnie wypowiedziane słowa
chłopaka:
–
Wiem.
Fabianowi
najwyraźniej zrobiło się głupio, bo w jednej chwili skulił się w sobie.
–
Jako prefekt odejmuję ci pięć punktów za obrażanie innych uczniów.
–
Ale… skąd wiesz? – odezwał się w końcu chłopiec, a na jego policzkach pojawił
się szkarłatny rumieniec.
–
A to już chyba nie jest twoja sprawa. Jak znów usłyszę, że mówisz takie rzeczy,
to dam ci szlaban.
–
Nie możesz…
–
Nie? A chcesz się przekonać?
Fabian
przez chwilę bił się z myślami, a potem oddalił się bez słowa jeszcze szybciej
niż się pojawił. Dwójka Krukonów też gdzieś przepadła, ale w holu wcale nie
zrobiło się pusto. Do wnętrza zamku zaczęło wchodzić coraz więcej uczniów,
wracających z Hogsmeade. Niektórzy zainteresowali się całym zajściem, ale
przyszli zbyt późno, aby dokładnie wiedzieć, o co chodziło.
Evangeline
bardzo chciała odejść i zostać sama. Czuła jednak, że wewnętrznie potrzebuje
słów wyjaśnienia.
–
Skąd wiesz? – powtórzyła bardzo cicho pytanie, które wcześniej zadał Billowi
Fabian.
–
Nie miałem pojęcia – odpowiedział krótko chłopak. Spojrzała na jego twarz.
Faktycznie był zaskoczony. – Znaczy, domyśliłem się, że masz jakieś problemy ze
skórą, tylko głupi by się nie zorientował. Nie przypuszczałem jednak, że jest
to coś aż tak poważnego. Jak sobie z tym radzisz?
–
Pytasz mnie, czy chodzę brudna?
–
Nie, pytam się, czy potrzebujesz jakiejś pomocy.
Popatrzyła
mu prosto w oczy. Czuła, że bije od nich dobro i troska. Po tym jednym dniu zrozumiała,
że Bill właśnie tak został wychowany. Na poczciwego chłopaka, który nigdy nie
zostawi nikogo w potrzebie. To dlatego wtedy, w sowiarni, nie wahał się wziąć
jej w ramiona, dlatego obronił ją przed Willsonem, dlatego tak strasznie się
oburzył, kiedy posądziła go otrucie znienawidzonego Gryfona, dlatego pogonił
Fabiana, kiedy ten się z niej naśmiewał.
W
tym momencie zauważyła, że przygląda im się coraz więcej uczniów. Przynależność
do domów nie miała żadnego znaczenia. Bill sam w sobie był ucieleśnieniem
wszystkiego co dobre. A Evangeline… ona zawsze czuła się bardziej czarna niż
biała. Może przez to, że tak naprawdę nie miała pojęcia, kim jest? Nie znała
tożsamości swoich prawdziwych rodziców, wiedziała tylko tyle, że odnaleziono ją
na Nokturnie, a miejsce to raczej nie kojarzyło się z niczym przyjemnym.
–
Posłuchaj, Bill – zaczęła, a jej głos znów zabrzmiał bardzo oschle. Może to
dlatego, że dawno nic nie piła? – Uważam, że ta znajomość zmierza w bardzo złym
kierunku. Nie chcę… nie mogę iść tą drogą.
Odwróciła
się na pięcie. Niewielkie obcasy jej czarnych butów stukały po kamiennej
posadzce. Jeśli Bill coś jeszcze powiedział, ona na szczęście tego nie
słyszała.
W
tamtym momencie zupełnie nie wiedziała, co się dzieje z jej jak dotąd
poukładanym życiem. Od lat nie płakała, a wtedy naprawdę ogarnął ją ogromny
smutek.
~*~
Tego
wieczora Beatrice Doyle siedziała sama w Wielkiej Sali i czekała, aż Evangeline
w końcu zjawi się na kolacji, aby móc zjeść dokładnie to co ona. Czasem, w
krótkim przypływie rozsądku, Bea wiedziała, że to co robi jest chore. Od
tygodnia, na każdym posiłku siadała tak, aby widzieć stół Ślizgonów i wrzucała
na swój talerz dokładnie to samo, co panna Potter. Starała się nawet utrzymać
podobne porcje, ale z takiej odległości ciężko było to ocenić. Najgorsze były
śniadania. Przez dwa pierwsze dni zdarzyło się tak, że kiedy Krukonka przyszła
na posiłek, Evangeline już dawno była po jedzeniu. Teraz wstawała dużo
wcześniej, aby nic nie przegapić.
Kolacje
zwykle jadały późno. Czasem Ślizgonka
w ogóle nie przychodziła do Wielkiej Sali.
Porcje
były małe, a posiłki w ogóle jej nie syciły. Rzadko jadała mięso czy ziemniaki.
Na śniadanie tylko owsianka. Zero jajek, parówek i smażonego bekonu. Pewnie
dlatego Beatrice już na pierwszej lekcji słyszała burczenie brzucha. I pewnie
dlatego oszukiwała na przerwach i zapychała się batonikami. W myślach
usprawiedliwiała się, że Evangeline na pewno robi dokładnie tak samo, bo
przecież nie da się żyć na samych warzywach i sałacie!
A
najgorsze w tym wszystkim było to, że jej najlepsza przyjaciółka Molly nie
widziała jak się stara. Wręcz przeciwnie. Wytykała jej każdy słodki batonik i
czekoladową żabę w trakcie przerw. Bea zaczęła się bardzo poważnie zastanawiać,
czy nie zacząć jeść ich w ukryciu.
Teraz
siedziała sama. Molly wróciła ze swojej randki nie puszczając ręki Alexandra.
Cały czas się śmiali i wygłupiali. Bea widziała nawet, jak chłopak karmił jej
przyjaciółkę. Gest prawdopodobnie miał być uroczy, ale Krukonkę bardziej
doprowadził do mdłości.
Dziewczyna
spojrzała na zegarek. Za chwilę posiłki znikną z ogromnych stołów i będzie
musiała obejść się smakiem. Może Evangeline najadła się w Hogsmeade i dlatego
nie przyszła na kolację? Cały Hogwart przecież huczał, że była na randce z
Billem Weasleyem.
Czyli
kolejna rzecz, której Bea mogła jej zazdrościć… Nie żeby Bill jakoś specjalnie
jej się podobał, nie, to nie to… Dziewczyna miała po prostu wrażenie, że
wszystkie dziewczyny kogoś mają tylko nie ona. Jak schudnę i zmienię kolor włosów, to na pewno ktoś się ze mną umówi
– pomyślała.
Drżącą
ręką nałożyła na talerz trochę ryżu i gotowanych warzyw. A potem polała to
wszystko sosem potrawkowym. Tylko trochę, no, może jeszcze odrobinkę…
Powoli
zabrała się za jedzenie, myśląc przy okazji o tych wszystkich słodyczach, w
które zaopatrzyła się w Miodowym Królestwie.
I
wtem, tuż obok niej przysiadła się Amanda, współlokatorka z sypialni, siostra
nowego chłopaka Molly.
–
Hej, Bea, słyszałaś najgorętsze nowości? – zapytała, a na jej twarzy pojawił
się głupi uśmiech. Na policzkach miała różowe rumieńce, jakby biegała po całej
szkole i zastanawiała się, komu jeszcze przekazać najnowsze plotki.
Jej
słowa zainteresowały Alberta Walkera, który siedział kilka metrów dalej.
Chłopak już nie jadł, ale najwyraźniej bardzo pochłonęła go jakaś książka, bo
dopiero w tamtym momencie oderwał od niej wzrok.
–
Że Molly jest dziewczyną twojego brata? – zapytała Bea, pakując sobie do ust
stanowczo zbyt dużo ryżu.
–
No też… ale to pewnie wiesz… Chodzi o Evangeline Potter.
Tym
razem Walker nawet nie krył się z tym, że się gapi.
–
Że była na randce z Billem Weasleyem? – burknęła znów Krukonka z trudem
przełykając jedzenie.
–
Ponoć nawet na podwójnej, bo była z nimi też Marina Blau – uściśliła Amanda, co
dało Beatrice pewne wątpliwości, czy to wyjście na pewno można nazwać randką.
Wzruszyła
ramionami, nie odrywając się od jedzenia.
–
No i?
–
Ale to też nie ta nowość – uściśliła koleżanka. – Chodzi o to, że Potter się nie
myje!
Albert
się zaśmiał, zwracając na siebie uwagę dwóch dziewczyn. Po chwili się uspokoił
i widać było, że zrobiło mu się głupio. Amanda ze złością splotła ręce na
piersiach i wlepiła w niego wyzywający wzrok.
–
No i z czego się śmiejesz? – zapytała.
–
Bo dawno nie usłyszałem nic głupszego – rzekł krótko, zamykając książkę i
przysuwając się bliżej dziewczyn. – Jak może się nie myć? Chyba byśmy wszyscy
już dawno to poczuli.
–
Nie myje się, bo jest uczulona na wodę, geniuszu. A wiem to, bo jej brat nie omieszkał
poinformować o tym całej szkoły.
–
Fuj… – burknęła trochę mimochodem Bea, a potem zastanowiła się na chwilę. – No
ale Albert ma rację, przecież nie śmierdzi. Jej skóra jest dziwna, no ale nie
jest brudna.
–
Uczulenie na wodę to nic przyjemnego – wtrącił się znów Walker, marszcząc
czoło. – Głupotą jest, śmianie się z tego. Ten jej brat też nie ma o czym
opowiadać? A poza tym, są różne sposoby na utrzymanie higieny. Można smarować
skórę różnymi olejkami i balsamami.
Amanda
uniosła brew. Najwyraźniej nie tak wyobrażała sobie tę rozmowę.
Bea
natomiast w myślach przyznała rację Albertowi.
–
Ale przecież ona pije wodę – powiedziała, przypominając sobie, jak obserwowała
ją w czasie posiłków. Piła wówczas naprawdę sporo.
–
No… to jej skóra jest chora, a nie całe ciało – wytłumaczył cierpliwie chłopak,
a panna Doyle pokiwała głową.
Beatrice
jeszcze nie do końca zdawała sobie sprawę nad wszystkimi problemami
wynikającymi z tej choroby, ale w tamtym momencie pomyślała, że woli być mała i
gruba niż chora na coś takiego. Ta przypadłość robiła z Evangeline Potter
jeszcze większą dziwaczkę.
Dziewczyna
już chciała wyciągnąć rękę po kawałek tarty dyniowej, kiedy nagle jedzenie z
półmisków zniknęło, kolacja się skończyła, a jej nie pozostało nic innego, jak
dojeść ryż, który miała na talerzu.
~*~
Bill
nie miał najmniejszej ochoty wracać do wieży. Wałęsał się po korytarzach
Hogwartu. Za wszelką cenę próbował oczyścić swój umysł, ale nie było to proste.
Nie chciał myśleć o Evangeline, naprawdę nie chciał o niej myśleć… ale to było
silniejsze od niego. Niespełna kilka godzin temu siedzieli w kawiarni,
obserwował jej twarz, jej delikatny, może lekko nieśmiały uśmiech, a teraz
wszystko to przepadło. Leżało w gruzach na zimnej posadzce, a chłopak co chwilę
potykał się o swoje rozbiegane myśli.
Domyślał
się, że jest chora. Poprzedniego wieczora do późna przeglądał książkę o
najpopularniejszych chorobach skóry. Właśnie, najpopularniejszych, pewnie dlatego nie znalazł w nich wzmianki o
uczuleniu na wodę. Nie było to coś tak powszedniego jak trądzik czy egzema, z
którymi zresztą można było sobie łatwo poradzić.
Tak
bardzo było mu jej żal. I jeszcze ta jej dziwna relacja z bratem. Fabian
ewidentnie za nią nie przepadał i za wszelką cenę chciał jej dokuczyć.
Evangeline może i nie byłą święta, ale przecież Bill był świadkiem, jak
proponowała mu pomoc i dawała dobre rady. To, że go nie lubiła nie znaczyło, że
chciała dla niego źle.
Bill,
ze względu na swoje liczne rodzeństwo, powinien być ekspertem w tym temacie.
Weasleyowie żyli w dobrych relacjach, ale jednej rzeczy żadna rodzina nie mogła
się wystrzec – zazdrości. Zazdrość zawsze była małym wrzodem, który tworzył się
na każdym dzieciaku. Czasem rósł w zatrważającym tempie, a czasem tylko
powolutku się powiększał. Ale miał go każdy.
Ile
razy Bill wściekał się na rodziców, kiedy jego młodsi bracia mogli iść później
spać, a przecież on w ich wieku o dwudziestej musiał być w łóżku? Albo jak Fred
i George zjadali po pięć ciastek z czekoladą, a dla niego zostawało tylko
jedno? Mama zawsze mówiła wtedy, daj spokój Bill, to jeszcze dzieci. Nie mówiąc
już o Ginny, która była oczkiem w głowie tatusia i zawsze dostawała na
dowiedzenia trzy buziaki zamiast jednego. To wszystko były drobiazgi, głupoty,
które sprawiały, że wrzód rósł coraz większy.
Może
tak samo było z Fabianem i Evangeline? Ich ojciec był uzdrowicielem. To pewnie oczywiste, że poświęcał córce więcej
czasu ze względu na jej chorobę. A matka? Może ona też chciała dać dziewczynie
jak najwięcej szczęścia. Ale z drugiej strony Evangeline od ponad pięciu lat
była w Hogwarcie, a Fabian miał rodziców tylko dla siebie.
Bill
wiedział, że nie powinien wysuwać żadnych wniosków, ale to nie było takie
proste.
Powoli
skierował swoje kroki do wieży. Podał hasło Grubej Damie i wszedł do pokoju
wspólnego. W jednej chwili twarze zgromadzonych w nim Gryfonów odwróciły się w
jego stronę. Po kilku sekundach krępującej ciszy dwie dziewczyny zaczęły
rozmawiać szeptem, ktoś wrócił do pisania pracy domowej, inni dalej grali w
eksplodującego durnia. Bill opadł na jedną z czerwonych kanap i westchnął
głośno.
–
Czy to prawda, Weasley, że byłeś w Hogsmeade z Potter i Blau? – zapytał chłopak
rok młodszy od niego.
–
To chyba nie jest twoja sprawa – odburknął, żałując, że nie poszedł prosto do
sypialni.
–
A słyszałeś, że Potter ma tę okropną chorobę?
Bill
przymknął powieki, w myślach policzył do trzech, aby się uspokoić i nie walnąć
kolegi w twarz.
–
To jest podobno zaraźliwe – odezwał się ktoś inny. – Słyszałem, że każdego
wieczora musi okładać się świeżymi pokrzywami.
–
Uważaj, aby ciebie ktoś nimi nie obłożył.
Tych
słów nie wypowiedział Bill. Był to jego młodszy brat Charlie, który po chwili
przysiadł się obok brata i łypnął groźnym wzrokiem na Gryfona o niewyparzonym
języku. Chłopak uznał, że najlepiej będzie się ulotnić.
–
No co? – burknął Charlie, widząc, wzrok starszego brata.
–
Nic…
–
Byłeś na podwójnej randce?
–
To nie była randka! – Bill czuł, że jego cierpliwość zaraz się skończy, a wtedy
obedrze Charliego ze skóry lub po prostu udusi.
–
Dobrze już, dobrze…
Przez
chwilę milczeli, czując, że przygląda im się coraz więcej Gryfonów. Bill siłą
rzeczy zaczął się zastanawiać, czy kiedykolwiek był zazdrosny o Charliego. Chyba
nie… bardziej działało to na młodsze rodzeństwo. Chłopak bardzo się cieszył, kiedy
jego brat dostał się na przykład do drużyny quidditcha i dzięki niemu ich dom
zdobył puchar.
–
A jak ona gra, jak pada deszcz? – zapytał Charlie, jakby czytał w jego myślach.
– Wtedy, na treningu, jak prawie zabiła cię tłuczkiem, też padało.
–
Domyślam się, że zna różne zaklęcia – odpowiedział. – Jej ubranie było suche.
Zupełnie jakby odbijało krople deszczu.
Chłopak
pokiwał głową ze zrozumieniem. Już otwierał buzię, aby powiedzieć coś jeszcze,
kiedy obok nich usiadł kolejny Weasley – Percy.
–
Ten Fabian to jakaś kompletna porażka – powiedział, poprawiając okulary, które
zsunęły się mu na czubek nosa. – Jak można mówić takie rzeczy o swojej
rodzinie? Po co on to w ogóle robi?
Chłopcy
zamyślili się na chwilę.
–
Bo chce jej dokopać – wyjaśnił Bill. – Prosił ją, aby załatwiła mu wyjście do
Hogsmeade, a ona się nie zgodziła.
–
Przecież w regulaminie wyraźnie jest zaznaczone, że wycieczki są od trzeciej
klasy – oznajmił Percy rzeczowym tonem. – Oliver miał rację, Fabian to ktoś, od
kogo należy trzymać się z daleka. A ja chciałem dać mu jeszcze jedną szansę po
tym, jak powiedział, że moje piegi wyglądają jak pryszcze.
–
Może z wiekiem się ogarnie – rzekł Charlie, a w jego ciemnych oczach odbijał
się blask ognia wesoło tańczącego w kominku.
–
Oby nie było za późno – wtrącił krótko Bill.
Chłopcy
siedzieli jeszcze przez chwilę w milczeniu. Żaden z nich nie miał specjalnej
ochoty na dalsze dyskusje. Pierwszy do łóżka poszedł Percy, potem Charlie. Bill
siedział w pokoju wspólnym tak długo, aż ogień w kominku zupełnie nie wygasł.
***
Boczny spis treści uzupełniony, ale jak co to wszystkie linki do rozdziałów znajdują się też na podstronie :)
Kolejny rozdział pojawi się wyjątkowo w sobotę.
Cieszę się, że jesteście :*
Niestety, usunęło mi cały napisany komentarz przed opublikowaniem, więc ten będzie już krótszy.
OdpowiedzUsuńBiedna Bea, smutno mi, bo jest wspaniałą dziewczyną, a tak zakompleksioną, że nawet ten wymarzony chłopak mógłby sobie nie poradzić
Plusik za obecność Alberta ��
Ahh, i uwielbiam moment rodzącego się uczucia! To jest tak urocze, obojętnie czy w moim życiu czy bohaterów �� Mam jedynie nadzieję, że Evangeline nie spotka się z falą nienawiści teraz, a w końcu wszystko się ułoży.
Do następnego rozdziału siądę pewnie dopiero w poniedziałek, ale to znaczy, że między 16 a 17 będę miała krótszą przerwę ��
Ściskam mocno ❤
Super, że uzupełniłaś spis :*
OdpowiedzUsuńAle gafa ze mnie, że nie zauważyłam że jest jeszcze zakłada ze spisem treści...
Miło było czytać o tym, że Evangelina dobrze spędziła dzień w Hogsmeade. Po tych wszystkich problemach i drwinach zasługiwała na jeden dzień szczęścia. Oczywiście nic nie mogło trwać wiecznie. Wiem, jak sprawy wyglądają w rodzeństwie i czasami jedno chce drugiemu dokopać, a potem tego żałuje. Podobnie było z Evangeliną i Fabianem.
W Beatrice każda dziewczyna może odnaleźć kawałek siebie, bo któż nie miał nigdy kompleksów i nie porównywał się do innych? Mam nadzieję, że z czasem nauczy się akceptować siebie taką, jaka jest.
Przydałoby się więcej takich ludzi jak Bill na świecie <3
Bardzo przypadł mi do gustu ostatni fragment oczami Billa i te słowa o rodzeństwie. Jest w tym dużo prawdy.
Eh ten Bill to istny wymarzony chłopak :)
OdpowiedzUsuńŻal mi Beatrice :(
OdpowiedzUsuń