Bill
przemierzał bibliotekę, a za jego plecami lewitował spory stos książek. Sam nie
do końca wiedział, czego szuka, ale wolał nikogo nie prosić o pomoc. Lustrował
wzrokiem rządki równiutko ustawionych tomów i gdy zobaczył coś, co go
zainteresowało, jednym ruchem różdżki dołączał tytuł do tych, które podążały za
nim krok w krok.
Wczoraj
przed zaśnięciem długo zastanawiał się nad pierwszym etapem Potyczki o Złoty
Kociołek. Rzeczywiście, kiedy Snape powiedział im, jakie czeka ich zadanie w
jego głowie zrodził się pomysł na ulepszony balsam płomieniochronny. Teraz było
mu wstyd z tego powodu, bo gdyby nauczyciel eliksirów o tym usłyszał, to
zapewne zrugałby go i przez najbliższy miesiąc przezywał od leni.
Wpadł
jednak na coś zupełnie innego. Było już późno w nocy, jego współlokatorzy dawno
pochrapywali, a on nagle się rozbudził i wymyślił coś, co mogłoby być dobrym
zamiennikiem dla wydzieliny korniczaka. Zerwał się wtedy z łóżka i od razu to
zapisał, bo nie do końca ufał swojej pamięci.
Dziś
przez cały dzień na zajęciach siedział jak na szpilkach, bo nie mógł się
doczekać, kiedy w końcu pójdzie do biblioteki i sprawdzi, czy jego pomysł ma w
ogóle rację bytu. Okropnie był z siebie dumny, że prawdopodobnie znalazł
rozwiązanie już pierwszego dnia.
Kiedy
chłopak w końcu był zadowolony z książek, które udało mu się wyszperać,
skierował swoje kroki do stolika ukrytego w rogu pomieszczenia (za działem o
robótkach ręcznych, którego i tak nikt nie przeglądał). Nie był zaskoczony tym,
że był pusty. Bill był pewny, że gdyby Evangeline Potter przy nim siedziała, to
nie udałoby mu się znaleźć na półkach połowy tych pozycji.
Rozsiadła
się więc. Czuł, że jest naprawdę zadowolony z siebie. A potem spojrzał na wieżę
książek i uśmiech trochę mu zbledł. Było tego naprawdę dużo, a on nie do końca
był pewny od czego zacząć.
Wziął
kilka głębokich wdechów i zaczął działać. Najpierw przeszukiwał spisy treści,
potem indeksy w celu odnalezienia konkretnych składników i eliksirów. Łapał się
nawet na tym, że zaczął pracować tak, jak Evangeline. Kiedy w treści znajdował
odwołanie do innej książki, to starał się do niej zerknąć. Niektóre znajdował
na swojej przygotowanej wieży, a po inne musiał podejść do odpowiednich
działów. Był zaskoczony, jak wiele by przegapił, gdyby nie działał właśnie w
taki sposób. Po nitce do kłębka…
Ważniejsze
rzeczy spisywał (a w nawiasach zawsze umieszczał tytuł książki, autora i
stronę, aby się nie pogubić). Zabawne, uczył się już tyle lat i raczej nie
narzekał na efekty, ale dopiero podpatrywanie Ślizgonki przyniosło mu takie rezultaty.
Zaczęło mu się to nawet podobać. Zdobywanie wiedzy tworzyło układankę, której
brakujące części powoli się zapełniały.
Tym
sposobem, w bardzo szybkim czasie zrozumiał, że eliksiry to coś więcej niż
tylko wrzucanie składników do kociołków i mieszanie. Musiał przyznać rację
Snape’owi, było w tym coś w rodzaju sztuki i gry.
–
Widzę, że dziś mnie ubiegłeś. – Rozległ się szorstki głos nad jego głową.
Podskoczył wystraszony, a na pergaminie pojawił się niewielki kleks.
Podniósł
głowę i spojrzał na dziewczynę, o której jeszcze niedawno myślał. Evangeline
Potter nie wyglądała najlepiej. Stała nad nim. Chuda i prosta. Jej niemal
wklęsły brzuch znalazł się na wysokości jego twarzy.
–
No proszę, myślałem, że znajdziesz sobie inne miejsce – rzekł, kiedy zaczęła
rozsiadać się naprzeciwko niego, a wzrok jej czarnych oczu uciekał w stronę
stosu książek. – No wiesz, po tym, co mi powiedziałaś w czasie ostatniego
treningu, że wyskakuję ci spod łóżka…
–
No tak – przytaknęła, biorąc do ręki jeden z tytułów i wertując go powoli.
Zupełnie jakby go nie słuchała. – Ale mówiłam też, że to mój stolik i ty masz
sobie znaleźć inny.
–
Podpisałaś go?
–
Nie… ale w każdej chwili mogę go przekląć, a następnym razem jak tu usiądziesz,
to obrośniesz futrem jak wilkołak.
Wtedy
uniosła wzrok i popatrzyła na niego. A on dostrzegł sińce pod jej oczami i zmęczoną, poszarzałą skórę.
Zaczął się o nią martwić. Tak po prostu, tak po ludzku.
–
Evangeline, czy ty się dobrze czujesz? – zapytał. Doskonale wiedział, że jej
reakcja nie będzie należeć do najprzyjemniejszych.
Wyprostowała
się jeszcze bardziej i z cichym świstem wypuściła powietrze.
–
Nic ci do tego – rzekła, a potem na ułamek sekundy przeniosła wzrok na okno, w
które bębniły krople deszczu. Padało niemal od dwóch tygodni i raczej nic nie
zapowiadało, aby miało się przejaśnić.
–
To nie było wścibskie pytanie – rzekł. – Po prostu się…
Gestem
ręki pokazała mu, aby zamilkł. Podbródkiem wskazała na bibliotekarkę Pince,
która dziwnym trafem uznała, że przetrze z kurzu książki z działu o
szydełkowaniu. Najpewniej jej radary wyczuły rozmowę i wolała być blisko, aby
zawczasu wyrzucić uczniów ze swojego królestwa.
Bill
kiwnął głową. Miał zbyt dużo pracy, aby teraz się narażać. Bez słowa przesunął
książki na środek stołu, dając dziewczynie do zrozumienia, że nie musi się
krępować (czego i tak nigdy nie robiła w kwestii czytania).
Pracowali
w skupieniu. Dźwięk szurania stalówki po pergaminie i wertowania książek
sprawiał, że zaczęli zagłuszać deszcz bębniący o parapet i szyby. Evangelina
wyglądała tak, jakby nic nie było w stanie jej rozproszyć. Co kilka minut
wstawała i wracała z kolejnymi tytułami, a Bill nie miał pojęcia skąd
wiedziała, że należy sięgnąć akurat po to, skoro wcześniej nie znalazł żadnej
wzmianki o tej książce. Najwyraźniej musiał się jeszcze wiele nauczyć.
Raz
próbował rozczytać, co zapisuje na pergaminie. Długo mrużył oczy, bo dziewczyna
miała naprawdę parszywy charakter pisma. Litery stawiała tak ciasno, że w
połowie na siebie nachodziły, w dodatku większość jej samogłosek wyglądała tak
samo. Po książkach, które ją zainteresowały, Bill uznał, że ma zupełnie inny
tok myślenia od niego.
Zaczęło
robić się naprawdę późno. Biblioteka pustoszała, a stos jej notatek rósł z
każdą chwilą. I z każdą chwilą pisała szybciej i bardziej nieczytelnie. Weasley
natomiast czuł się coraz bardziej zmęczony. Łapał się na tym, że jedno zdanie
czytał dwukrotnie… Łapał się na tym, że jedno zdanie czytał dwukrotnie… czasem
przeskakiwał o dwie linijki, a w notatkach zaczął robić okropne błendy
ortograficzne. Nawet nie wiedział kiedy sobie odpuścił i zaczął przypatrywać
się Evangeline a dokładniej jej włosom. Blask świecy, który na nie padał
sprawiał, że zaczęły lśnić na fioletowo.
Ludzie
zwykle wyczuwają, kiedy ktoś się na nich gapi od dłuższego czasu. Tak samo było
ze Ślizgonką. Zamaszyście postawiła kropkę (omal nie robiąc dziury w
pergaminie) i podniosła głowę. Ich spojrzenia się spotkały, a Bill poczuł, że
się peszy i czerwienieje na policzkach.
–
Nie gap się – burknęła.
–
Nie robię tego – skłamał. – Chyba musimy kończyć na dziś. Pince i tak zaraz nas
wyrzuci. Za piętnaście minut zamyka, a jak się nie pospieszymy, to nie zdążymy
na kolację.
Widział
wahanie na jej twarzy. Widział, jak zerka na stos książek, do których nawet nie
zajrzała. Widział, jak bardzo chciała tu zostać na kolejne długi godziny.
Zaczął się nawet poważnie zastanawiać, ile wiedzy jest w stanie pochłonąć jej
mózg.
–
Powinnam spisać te tytuły, aby wiedzieć od czego zacząć – rzekła.
–
Dobra, spisz tę połowę, ja tę, będzie szybciej – oświadczył.
Kiedy
odkładali na półkę ostatnią książkę dobiegło ich głośne chrząknięcie
bibliotekarki, a potem kobieta zadzwoniła swoim podręcznym, denerwującym
dzwonkiem, dając im do zrozumienia, że czas się skończył i mają się wynosić.
Bibliotekę
opuścili bez słowa. Bill wiedział, że Evangeline i tak wypożyczyła dwie
książki, aby mieć co robić przed snem. Chłopak też wziął coś ze sobą, ale nie
podzielił się tym ze swoją towarzyszką. Nie mógł się nawet doczekać, kiedy w
końcu otworzy tę pozycję, bo z pewnych przyczyn nie mógł tego zrobić w
towarzystwie panny Potter. Bardzo chciał uciec do wieży, jednak, jego burczący
żołądek miał inne plany.
–
To co, idziemy na kolację? – zapytał.
Dziewczyna
popatrzyła na niego, jakby powiedział coś w niezrozumiałym dla niej języku.
–
Nie jadam kolacji – rzekła krótko.
Bill
już chciał coś odpowiedzieć, jednak wtem, przy ich boku pojawił się ktoś, kogo
się nie spodziewał. Młodszy brat Evangeline – Fabian Potter szczerzył zęby w
szerokim uśmiechu i zaczął ciągnąć siostrę za rękaw szaty, co totalnie
wytrąciło ją z równowagi.
–
Jejku, Fabian, co ty znów chcesz? – zapytała, a jej głos drżał z nerwów. – Nie
możesz podchodzić do mnie jak człowiek tylko zawsze się czaisz?
–
W sobotę jest wycieczka do Hogsmeade – rzekł szybko. – Chcę iść.
–
Ale nie pójdziesz, wypady do wioski są dla uczniów od trzeciego roku, a nie dla
pierwszaków.
–
To niesprawiedliwe! – krzyknął chłopak, a Bill miał wrażenie, że zaraz tupnie
nogą. – Dlaczego pierwszoroczniakom wszystkiego się zabrania? Nie możemy grać w
quidditcha, nie możemy chodzić na wycieczki… każą nam się tylko uczyć!
Evangeline
się zaśmiała, a Weasley wyczuł w jej głosie nerwowe tony.
–
Chcesz mi powiedzieć, że jesteś przepracowany?
–
Nie, chcę powiedzieć, że CHCĘ iść do Hogsmeade! Przecież jak powiesz
McGonagall, że pójdziemy razem i że będziesz mnie pilnować, to na pewno się
zgodzi!
–
Możesz przestać krzyczeć? – wtrącił się do rozmowy Bill. – Profesor McGonagall na pewno się na to nie zgodzi. A po drugie
wizyty w wiosce to też nagroda za ciężką pracę.
–
Uważasz, że się nie uczę?
–
Nie powiedziałem tego. No i nauczyciele nie puszczają uczniów, którzy są
niemili w stosunku do innych.
–
Jestem bardzo miły – burknął Fabian, splatając ręce na piersiach i robiąc
obrażoną minę.
–
Jesteś okropny dla swojej siostry – oświadczył po chwili Weasley. – A ja jestem
prefektem i w każdej chwili mogę odjąć ci punkty.
–
Nie możesz odjąć mi punktów, bo jesteśmy z tego samego domu.
–
I?
Zapadło
milczenie. Bill wiedział, że nie powinien się wtrącać, on też by nie chciał,
aby ktoś obcy ustawiał jego młodsze rodzeństwo. Kątem oka spojrzał na
Evangeline i jej zmęczoną twarz. Najwyraźniej nie miała nic przeciwko temu, że
skomentował zachowanie Fabiana.
–
Głupia jesteś – burknął krótko, a potem odwrócił się na pięcie. – Napiszę
wszystko mamie – rzucił jeszcze przez ramię.
–
A rób co chcesz – wyszeptała pod nosem, a Bill był pewny, że brat jej nie
usłyszał.
–
Nie przejmuj się – rzekł chłopak szybko, naiwnie wierząc, że poprawi jej tym
humor.
–
Nie przejmuję się. Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż mój głupi brat. Poza
tym, co on sobie myśli? Że mama sprawi, że regulamin przestanie go obowiązywać?
Idiota…
Bill
nie wiedział w jakich stosunkach z rodzicami jest Evangeline więc tylko
ostrożnie pokiwał głową.
–
To co, idziemy coś zjeść?
Dziewczyna
uniosła brew, a potem westchnęła. Zgodziła się, ale Bill był pewny, że zrobiła
to dla świętego spokoju.
W
Wielkiej Sali było niemal pusto. Większość uczniów już dawno była po kolacji.
Tylko nieliczni dojadali ostatnie kęsy z talerzy. Przy stole Krukonów Bill
wypatrzył jeszcze Beatrice Doyle, kiwnął do niej, ale ta najwyraźniej była
pogrążona w swoich myślach, bo nawet go nie zauważyła. O dziwo nie było z nią
jej nierozłącznej przyjaciółki Molly. Talerz przed którym siedziała też był
pusty.
Wraz
z Evangeline usiedli na końcu stołu Ślizgonów. W zasadzie był to jego pierwszy
raz jak siedział przy tym stole. Czuł
się dość dziwnie, szczególnie, że wyczuł na sobie podejrzliwy wzrok pozostałych
uczniów z domu węża.
Bill
zauważył, ze Evangeline nałożyła sobie gotowane warzywa, uważając przy tym, aby
na jej talerzu nie znalazł się nawet kawałek ziemniaka. A potem zaczęła powoli
przeżuwać, nie polewając ich nawet sosem. Chłopak za to czuł się strasznie
głodny, dlatego nie omieszkał nałożyć podwójnej porcji ryżu oraz potrawki z
kurczakiem.
–
Młodsze rodzeństwo potrafi dać w kość – rzekł, próbując za wszelką cenę
poprawić jej samopoczucie. – Charlie też mnie często wkurza…
Nawet
na niego nie popatrzyła, więc kontynuował.
–
Percy jest w wieku twojego brata, śpią razem w sypialni. On też jest
denerwujący, ale w trochę inny sposób. Dla niego wszelkie zasady są po to, aby
ich przestrzegać. Robi to aż do szaleństwa. No a Fred i George… to bliźniacy, mają
po dziewięć lat. To dopiero łobuzy. Dobrze, że zdążę skończyć szkołę zanim tu
przyjadą. Najbardziej upodobali sobie dokuczanie Ronowi. Ron jest od nich
młodszy o dwa lata. Przez to wszystko nabawi się jakiś stanów lękowych, mówię
ci… ach, no i jeszcze Ginny… Ginny jest z nas najmłodsza więc chyba nikogo nie
dziwi, że jest małą księżniczką.
Evangelina
podniosła głowę i zatrzymała widelec w połowie drogi do ust. Na jej twarzy
malowało się zaskoczenie.
–
Nie miałam pojęcia, że jest was tak dużo – powiedziała. – Chyba bym nie
wytrzymała, mając szóstkę młodszego rodzeństwa. Stanowczo zbyt często mam
ochotę udusić Fabiana.
–
Nie jest tak źle… choć pewnie łatwo mi mówić, bo dziesięć miesięcy jestem w
Hogwarcie…
Cisza.
Bill łapczywie rzucił się na potrawkę z kurczaka. Była naprawdę smaczna. A
kiedy przełknął ostatni kęs poczuł w sobie niespodziewaną odwagę…
–
A może w sobotę wybierzemy się razem do Hogsmeade?
Przez
chwilę miał wrażenie, że wszystko dzieje się w spowolnionym tempie. Evangeline
uniosła głowę znad swojego talerza i znów spojrzała na niego tym dziwnym
wzrokiem. To pytanie najwyraźniej tak ją zaskoczyło, że zabrakło jej słów na
odpowiedź. Bill pożałował pytania. W pewnym momencie zaczął się zastanawiać,
jak skutecznie zadźgać się trzymanym w dłoni widelcem.
–
Ja nie chodzę do Hogsmeade – powiedziała.
–
To twoja stała śpiewka? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Nie śpię, nie jem
kolacji, nie chodzę do Hogsmeade…
–
Ej, czy ja powiedziałam kiedykolwiek, że nie śpię? – wtrąciła się szybko.
–
A niby dlaczego nie chodzisz do Hogsmeade? – dociekał, ignorując jej pytanie. –
Przeskrobałaś coś w wakacje i rodzice nie dali ci pozwolenia?
Spojrzała
na niego gniewnie, a jej wyłupiaste oczy stały się wąskimi szparkami.
Wykrzywiła usta w złośliwym grymasie.
–
Nie chodzę do Hogsmeade, bo nie lubię tłumów. I muszę się uczyć. A poza tym, do
soboty i tak się nie rozpogodzi – dodała, wskazując zaczarowane sklepienie
Wielkiej Sali, na którym kłębiły się deszczowe chmury.
–
Nie rozpuścimy się. Zresztą widziałem, jakie znasz zaklęcia przeciwko deszczu –
oznajmił, wzruszając ramionami. – Posiedzimy w jakiejś kawiarni… Książki ci nie
uciekną, zdążysz się przygotować na eliksiry. No chyba, że nie chcesz iść ze
mną. To powiedz mi to wprost.
–
Ale z ciebie idiota… – burknęła. – Wyobraź siebie, choć wiem, że to trudne, że
w życiu nie chodzi wyłącznie o ciebie.
–
Jesteś z kimś umówiona?
–
Kurde, Weasley, czy ty rozumiesz, co ja do ciebie mówię?
Evangeline
nadziała na widelec stanowczo zbyt duży kawałek kalafiora. Wpakowała go sobie w
całości do ust i omal się nie udusiła. Bill czekał aż przełknie i popije
wszystko wodą. Obserwował, jak dokładnie wytarła serwetką kąciki ust, w których
zebrały się malutkie krople wody.
–
Widzisz – odezwała się w końcu. – I jeszcze omal się przez ciebie nie
udławiłam.
–
Aha – rzekł, a jej głupia gadanina zaczęła go bardziej śmieszyć niż denerwować.
– To pozwól, że w ramach rekompensaty, zaproszę cię na herbatę.
–
Nie piję herbaty.
Tego
było zbyt wiele. Chłopak roześmiał się cicho. Popatrzył na Evangeline i
zauważył, że sama zdała sobie sprawę, jak idiotycznie to zabrzmiało. Ona też
się uśmiechnęła.
–
Ok – burknęła. – Zastanowię się. Jak przyjdę rano na zbiórkę to pójdę. Jak nie
przyjdę, to znaczy, że mam to w dupie. Zrozumiałeś?
Bill
przytaknął, a potem zorientował się, że jego talerz jest już zupełnie pusty,
natomiast Evangeline była dopiero w połowie swojej porcji. Uznał więc, że
nałoży sobie coś jeszcze, aby dotrzymać jej towarzystwa. Rozejrzał się po
Wielkiej Sali. Teraz już naprawdę była opustoszała. Wśród kilku uczniów
dostrzegł Beatrice Doyle, która smętnie zjadała gotowane warzywa…
~*~
Marina
rozsiadła się wygodnie z nową częścią przygód o Mistrzyni Eliksirów. Było to
dodatkowy bonus dla najwierniejszych czytelników zawierający naprawdę pikantną
historię pierwszej miłości głównej bohaterki.
Dziewczyna
czuła, jak jej serce przyspiesza, kiedy długimi palcami gładziła śliską,
laminowaną okładkę. Obok niej, na nocnym stoliku, leżała kolejna książka, z
którą mieli zapoznać się na zajęcia dodatkowe z eliksirów… Tak… Snape znów
położył swój prywatny egzemplarz na jej stoliku, choć wcześniej dość dobitnie
wyraził swoją dezaprobatę w stosunku do jej wiedzy. Jasne, jasne… bez przesady.
Podręcznik
od nauczyciela poczyta kiedy indziej. Przecież jeśli zrobi to dziś, to przez
tydzień zapomni, co właściwie czytała. Odkładanie tego na później było bardzo
rozsądną decyzją.
Ach
tak, wypadałoby jeszcze poszukać czegoś o tych ognioodpornych eliksirach…
Marina zamyśliła się na chwilę Czy przypadkiem Mistrzyni Eliksirów nie ważyła
czegoś takiego w szesnastym tomie? Chyba tak… będzie musiała się cofnąć do tej
książki i przejrzeć ją dokładniej. Tylko skąd ją teraz wziąć... jej prywatny
egzemplarz został w domu, a ostatnią rzeczą, jaką miała ochotę robić, to prosić
matkę o przesłanie książki pocztą. W bibliotece też nie było tego typu
literatury (gdyby Pince to zobaczyła, to pewnie odprawiałaby nad nią
egzorcyzmy). Musiała więc zakupić go po raz drugi. W sobotę będzie wypad do
Hogsmeade. Będzie mogła odwiedzić tamtejszą księgarnie, a jak nie uda jej się
dostać tego tomu na miejscu, to w ostateczności skorzysta ze sprzedaży
wysyłkowej. Tylko oby książka doszła wtedy na czas…
Marina
uśmiechnęła się pod nosem.
–
Cóż, Marino – rzekła sama do siebie. – Świetnie sobie radzisz w życiu, jesteś
taka zaradna.
Usłyszała
ciche westchnienie. No tak, przecież nie była sama w sypialni. Jej
współlokatorki się nie odezwały. Przez ponad pięć lat miały czas przywyknąć do
jej dziwactw.
Dziewczyna
rozsiadła się wygodnie. Już otwierała książkę, kiedy w okno zapukała niewielka
sowa. Zwierzę wyglądało dość zabawnie, zwarzywszy na charakterystyczne,
upierzone uszy.
Do
sypialni wpuściła ją jedna ze współlokatorek. Marina pomyślała, że może koleżanka
czekała na jakąś wiadomość, dlatego tak się zerwała. Sowa jednak zupełnie ją
zignorowała, podleciała do łóżka Mariny i przysiadła na jej pościeli. Otrzepała
mokre od deszczu pióra i poskakała chwilę na miękkim materacu, jakby wyjątkowo
ją to rozbawiło, a potem wyciągnęła przed siebie nóżkę, do której przywiązano
niewielki rulonik.
–
To dla mnie? – zapytała Marina, odwiązując wstążeczkę. Rozprostowała skrawek
papieru. Chwilę jej zajęło, zanim udało jej się rozczytać to okropne pismo.
Marino, jeśli nie masz innych planów, to
możemy w sobotę iść razem do Hogsmeade. Czekaj Będę na ciebie czekać w
holu. Nie spóźnij się. Bill też idzie. Evangeline.
Dziewczyna
zastanowiła się chwilę nad treścią tej wiadomości, a potem raz jeszcze
popatrzyła na uroczą sówkę. Podrapała ją czule za uchem.
–
Twoja pani potrzebuje przyzwoitki? – zapytała, a w odpowiedzi uzyskała ciche
pohukiwanie. – W sumie możemy iść razem… Ale niech się nie martwią, dam im też
trochę prywatności.
Na
odwrocie wiadomości napisała tylko krótkie Ok.
A
potem z lekkim żalem wypuściła sowę na deszcz.
Ja, marnotrawna czytelniczka, przepraszam Cię bardzo za moją nieobecność na blogu! „Szczęśliwie” trafiłam teraz na tak nudny staż, że przypominam sobie wszystko, co robiłam lub powinnam robić przez ostatnie tygodnie i wreszcie mam czas to realizować i jeszcze mi za to płacą. To w teorii brzmi tak super, w rzeczywistości marzy mi się choć jeden dzień tak intensywnej pracy, żeby 8 h zleciało w 10 min, a nie patrzenie co chwilę na zegarek, który jakby mógł, to by się cofał. Przez moją dłuższą przerwę, trochę mi się pomylili bohaterowie, więc przeczytałam od początku wszystkie rozdziały i w końcu wszystko mi się ułożyło. Dochodzę do wniosku, że masz tak dziwnych bohaterów, każdy charakterystyczny przez swoje dziwactwa, że nie sposób polubić ich w całości. No dobra, Alberta lubię i czekam, jak rozwinie skrzydła pod nieobecność swojego przyjaciela. I jestem bardzo ciekawa tych wszystkich intryg i zawiłości historii, kto z kim, dlaczego, po co i jak :D I tu na blogu nie ma linków do ostatnich rozdziałów (w menu z lewej strony) – przeczytałam je na wattpadzie. Ściskam też gorąco z klimatyzowanego biura i razem z Tobą czekam na upały :D
OdpowiedzUsuńIm bardziej zagłębiam się w tą historię, tym bardziej ten cały Albert jest podejrzany.
OdpowiedzUsuńPolubiłam Marinę i fajnie by było jak by ona i Evangelina zostały przyjaciółkami :)
OdpowiedzUsuń