Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

wtorek, 9 lipca 2019

Rozdział 12: Zmiany

Albert Walker czuł się lepiej. Kiedy się budził wiedział dokładnie, gdzie się znajduje i co się wydarzyło. Trochę brakowało mu tego dziwnego uczucia wątpliwego spokoju i tych kilku sekund, w czasie których wydawało się, że wszystko jest w porządku, a cała sytuacja w Wielkiej Sali była koszmarnym snem.
 Pewnego dnia w skrzydle szpitalnym pojawił się gość. Albert domyślał się, że ta rozmowa kiedyś nadejdzie, ale nie zmniejszyło to zaskoczenia, które malowało się na jego twarzy, kiedy w drzwiach stanął dyrektor szkoły – Albus Dumbledore.
Starszy mężczyzna otoczony był aurą ciepła i spokoju. Na Alberta spoglądał wzrokiem uważnym, ale jednocześnie życzliwym i serdecznym. Przysunął sobie jedno z krzeseł i usiadł bliżej łóżka. W jednej chwili chłopakowi zrobiło się głupio, że jego włosy są w kompletnym nieładzie, a na sobie ma piżamę. Pomyślał, że to nie przystoi w towarzystwie tak potężnego czarodzieja. Poczuł, że jego policzki robią się czerwone.
– Dzień dobry, Albercie – przywitał się dyrektor, a na jego twarzy zagościł uśmiech. – Cieszę się, że już czujesz się lepiej. Nasza ostatnia rozmowa nie wypadła najlepiej…
– Nasza ostatnia rozmowa? – powtórzył zaskoczony.
– No tak, nie dziwię się, że nawet jej nie pamiętasz. To trochę moja wina, nie powinienem naciskać na panią Pomfrey, kiedy mówiła, że nie jesteś jeszcze gotowy. Ale spokojnie, nic złego się nie stało. Byłeś po prostu mocno rozkojarzony i zasnąłeś w pół zdania. Też kiedyś mi się to przytrafiło… to był bardzo nudny wykład…
Albert zamrugał kilkakrotnie, a potem w nerwowym geście poprawił okulary. Nie dość, że teraz siedział w piżamie, to kto wiedział, co robił ostatnim razem. Może i Dumbledore nie chował do niego urazy, ale Walkerowi było okropnie wstyd. Nie tego uczyła go babcia.
– Drogi chłopcze… zdajesz sobie sprawę, co się wydarzyło? – zapytał dyrektor, a ton jego głosu posmutniał.
– Tak, panie profesorze – rzekł szybko chłopak. – Ale nie wiem, co z Gregorym? Pani Pomfrey powiedziała tylko, że zabrali go do Munga.
– To prawda, pan Willson przebywa nadal w szpitalu, a uzdrowiciele nie potrafią go wybudzić.
Albert zdawał sobie sprawę z tego, że sytuacja nie prezentuje się najlepiej, ale teraz, kiedy dyrektor powiedział mu to prosto w twarz, poczuł, jakby ktoś uderzył go obuchem w głowę.
– A dlaczego ja się obudziłem? – To było głupie pytanie. W ogóle nie powinien go zdawać, bo wyszedł na kompletnego idiotę.
– Gregory Willson zjadł około dziesięciu czekoladek, ty nagryzłeś jedną – wyjaśnił cierpliwie Dumbledore. – Dawka, którą przyjął twój przyjaciel była niemal śmiertelna.
Co za palant – pomyślał niespodziewanie Albert. – Dlaczego on zawsze musiał być takim cholernym idiotą. – A potem skarcił się w duchu za te słowa.
– Powiedz mi, Albercie, czy domyślasz się, kto mógłby przesłać mu te czekoladki? – zapytał dyrektor, a jego oczy zalśniły. – Zastanów się… Może coś ci mówił?
Chłopak westchnął. Co powinien teraz powiedzieć? Powinien wyznać, że jego przyjaciel swoimi docinkami naraził się niemal wszystkim uczniom w Hogwarcie? Że pozostała czwórka konkursowiczów miała ochotę go zamordować, a w szczególności William, Evangeline i Marina? A może to, że sam go nie był do końca pewnym, dlaczego nazywa go swoim przyjacielem?
– Nie wiem, panie dyrektorze – odpowiedział, mając nadzieję, że jego głos zabrzmi naturalnie. – Naprawdę, nie wiem…
Zapadło milczenie, przerywane przyspieszonym oddechem Alberta. Chłopak uznał, że powinien nad nim zapanować, więc wstrzymał na kilka chwil powietrze.
– Zważywszy na tę sytuację… – kontynuował Dumbledore, kiedy Albert w końcu nabrał powietrza do płuc. – Hogwart potrzebuje nowego prefekta naczelnego i wydaje mi się, że będziesz odpowiednią osobą.
Mężczyzna wyciągnął przed siebie pomarszczoną dłoń, a na niej mieniła się odznaka prefekta naczelnego. Walker głośno przełknął ślinę, powstrzymując się przed łapczywym rzuceniu się na plakietkę.
– Nie mogę tego przyjąć – rzekł, choć każda komórka jego ciała pragnęła tego wyróżnienia. – Należy do Willsona.
– Tak, to prawda… może po prostu umówmy się w ten sposób, że kiedy Gregory wyzdrowieje, odznaka ponownie wróci do niego.
Albert się wahał. A przynajmniej udawał, że się waha, aby nie okazać radości, która w obecnej sytuacji byłaby nie na miejscu. A potem chwycił odznakę i zacisnął na niej palce. Była przyjemnie chłodna w dotyku.
– Oddam mu ją, jak tylko wróci do zamku – oznajmił, choć bardziej próbował zapewnić o tym sam siebie niż Dumbledore’a.
Mężczyzna uśmiechnął się ciepło i pokiwał głową. A potem wstał z krzesła i rozprostował ramiona, przeciągając się nieznacznie. Walker w pierwszej chwili pomyślał, że to niebezpieczne dla ludzi w jego wieku.
– Dobrze, ale gdyby coś ci się przypomniało, to wiesz, gdzie mnie szukać – oznajmił jeszcze. – Ach.. i gratuluję wysokiego wyniku w eliminacjach do Potyczki o Złoty Kociołek. Cieszę się, że po tylu latach Hogwart ma w końcu godnych reprezentantów. Profesor Snape nie może się was nachwalić.
Albert miał szczęście, że nic nie jadł, bo prawdopodobnie by się udławił. Z trudem zmusił swoje wargi do uśmiechu, ale był pewny, że wyglądało to na grymas.
– Aha – mruknął tylko.
Albus Dumbledore opuścił skrzydło szpitalne, a Walker opadł na poduszkę. Złapał się na tym, że cały czas kurczowo zaciska palce na odznace. Rozprostował dłoń i przyjrzał się plakietce, która jeszcze tydzień temu zdobiła prawą pierś jego przyjaciela.
Willson nie był dobrym prefektem naczelnym i Albert doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Od dawna marzył o tym wyróżnieniu, ale nigdy nie życzył Gregory’emu nic złego. Zaczął się zastanawiać, jak długo chłopak będzie nieprzytomny. Czy jeśli obudzi się za miesiąc lub dwa, to da radę nadrobić materiał i wróci do szkoły? A może, kiedy się ocknie, już nigdy nie będzie tą samą osobą? Może jego mózg zacznie inaczej pracować? A może w ogóle będzie bezużyteczny?
Dumbledore miał rację, Hogwart potrzebował odpowiedniego prefekta naczelnego.
* * *
Beatrice jednym ruchem przełożyła złoty kolczyk przez świeżo przekłutą wargę. Do małej ranki przyłożyła nasączoną zimną wodą chusteczkę i otarła odrobinę krwi. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Uśmiechnęłaby się, gdyby nie fakt, że poruszanie ustami sprawiło jej ból.
W końcu zaczynała być zadowolona ze swojego wyglądu. Najpierw brew, potem nos a teraz jeszcze warga. Myślała jeszcze nad przekłuciem języka, ale na obecną chwilę wydawało jej się to nazbyt przerażające. A w dodatku naczytała się mnóstwa opinii o tym, jak to kolczyk w tej części ciała sprawia, że psują się zęby, a człowiek zaczyna seplenić. Bea nie była pewna, czy to wszystko jest prawdą, ale na chwilę obecną wolała nie ryzykować.
W najbliższym czasie zamierzała zająć się włosami. Ten bliżej nieokreślony kolor zaczynał ją denerwować. Pomyślała sobie, że chłodny blond by do niej pasował. Może taki bardzo jasny? Prawie biały? Będzie musiała to przedyskutować z Molly… no właśnie, tylko że Molly jakoś nie była skora do rozmów. Uważała, że przyjaciółka totalnie postradała zmysły i popadła w jakieś błędne koło zmian. Ale co ona może wiedzieć?
Bea świetnie zdawała sobie sprawę z tego, że ma kompleksy, ale nie uważała, aby było coś złego w pokonywaniu ich. Skoro coś jej się nie podobało, zmieniała to. Dlatego też przestała jeść słodycze. Mięso też postanowiła ograniczyć. Wegetarianizm był teraz bardzo modny w Ameryce. 
Dziewczyna wyszła z łazienki i chwyciła swoją torbę leżącą na łóżku. Kątem oka dostrzegła Molly, która była zajęta dyskusją z Amandą – ich współlokatorką. Ostatnio miały sporo wspólnych tematów, ponieważ Molly zakochała się w bracie Amandy, a co więcej wyglądało na to, że chłopak też coś czuje do młodej Krukonki. Byli nawet umówieni do Hogsmeade za dwa tygodnie.
– Na Merlina, Bea, ty znów to zrobiłaś! – krzyknęła poruszona Amanda, wskazując palcem na wargę koleżanki.
Przerażenie malujące się na jej twarzy było tak ogromne, jakby Beatrice wytatuowała sobie na czole wielkiego, włochatego pająka.
– Rany, to tylko kolczyk – burknęła zniecierpliwiona dziewczyna, mając wrażenie, że dziwnie jej się mówi.
– Ale mówiłaś, że te dwa ci wystarczą – wtrąciła się Molly, splatając ręce na piersiach. Stanowczo zbyt ładnych piersiach.
– Nie, powiedziałam, że na razie te dwa mi wystarczą. Ale to było dwa tygodnie temu – wyjaśniła, siląc się, aby jej głos brzmiał naturalnie, a zarazem starając się nie otwierać buzi zbyt szeroko.
– Ale mogłaś nas ostrzec – jęknęła Amanda. – Wiesz, jak strasznie nie lubię krwi… A co, jakbym nagle weszła do łazienki, kiedy to robiłaś? – Słowo to wypowiedziała w taki sposób, jakby miała na myśli najgorszą obelgę świata lub coś niesamowicie zdrożnego. – Umyłaś chociaż umywalkę?
– W czasie przekłuwania krew nie tryska jak gejzer – wyjaśniła znużona Bea, zakładając torbę na ramię. – Idę… mam dodatkowe zajęcia z eliksirów. Te spotkania ze Snape’em mnie wykończą. Zaczynam żałować, że w ogóle zgłosiłam się do tego konkursu.
– Ponoć Walker wyszedł ze skrzydła szpitalnego – rzekła szybko Molly. – Może też przyjdzie. No i ponoć dostał odznakę prefekta naczelnego. Ale mu się udało… A wszystko dzięki temu, że nie był łasy na słodycze. Łakomstwo jednak nie popłaca. Bea, ty byś pewnie od razu wsunęła całe pudełko tych czekoladek, co?
Dziewczyny się zaśmiały, a Beatrice poczuła, że robi jej się niesamowicie przykro. Była zła na przyjaciółkę. Skoro Molly też uważała ją za grubaskę, to mogła powiedzieć jej to w jakiś delikatny sposób, a nie nabijać się przy Amandzie.
Bea odwróciła się na pięcie i bez słowa wyszła z sypialni.
– Hej, chyba się nie gniewasz, co? Przepraszam… – Usłyszała jeszcze za plecami głos Molly. Problem w tym, że w jej słowach nadal pobrzmiewał śmiech.

Do lochów przyszła jako czwarta. Na korytarzu stała już Evangeline Potter, Bill Weasley i nawet wiecznie spóźniona Marina Blau. Przez głowę Beatrice przeszłą myśl, że Marina musi mieć bardzo proste życie. Przecież musi sobie zdawać sprawę z tego, że wszyscy uważają ją za dziwaczkę, a mimo to jej wargi wiecznie są wygięte w uśmiechu. Tacy ludzie żyją w swoim własnym świecie i mają w głębokim poważaniu to, co dzieje się wokół.
Ostatnimi czasy Marina była częściej widywana z Evangeline Potter niż sama, co budziło ogromne zaskoczenie wśród uczniów Hogwartu. Nawet teraz stały obok siebie. Ślizgonka coś szeptała, a Puchonka ze skupieniem przytakiwała jej słowom.
Choć życie Mariny wydawało się proste, to nie można było powiedzieć tego samego o Evangeline. Ale ona w odróżnieniu od Beatrice była bardzo wysoka i szczupła. Zawsze miała na sobie czarne, kryjące, matowe rajstopy, co tylko wydłużało jej nogi. Może i nie miała biustu, ale to Bea byłaby wstanie odpuścić gdyby tyko mogła mieć tak wąskie biodra jak starsza uczennica.
Beatrice zazdrościła pannie Potter nie tylko figury. Po Hogwarcie rozeszła się już wieść, że jedenastoletni Gryfon – Fabian jest jej bratem. Krukonka zawsze podświadomie marzyła o rodzeństwie. Gdyby je miała, to nie musiałaby spędzać sama długich, wakacyjnych wieczorów. Jej rodzice byli zawsze zajęci, wiecznie mieli jakieś dyżury i przekładali pracę nad dom. Pewnie dlatego, tak często się kłócili…
Bea wiedziała również, że ojciec Evangeline – pan Potter – jest uzdrowicielem, specjalistą od klątw. Pewnie też często nie było go w domu, ale kiedy wracał zapewne zawsze znajdował czas dla dzieci, a nie mówił, że jest zmęczony i głodny. A przecież praca w Szpitalu Świętego Munga była na pewno cięższa od tej, którą wykonywał jej ojciec w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym.
Przez chwilę Beatrice miała ochotę zapytać Evangeline o jej dietę, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Uznała, że najlepiej będzie, jak po prostu zacznie ją obserwować i naśladować nawyki żywieniowe.
Dwie minuty przed rozpoczęciem zajęć pojawił się ktoś jeszcze. Albert Walker wyglądał na zakłopotanego, jakby sam nie do końca był pewien, co tu robi. Na jego prawej piersi lśniła odznaka prefekta naczelnego, a Bea była pewna, że kiedy nosił ją Gregory Willson nie była aż tak czysta.
– Cześć – przywitała się, uznając, że wypada to zrobić z racji przynależności do jednego domu. – Dobrze cię znów widzieć wśród żywych.
Komentarz może nie był najwłaściwszy biorąc pod uwagę, że Willson nadal walczył o życie, ale Albert nie wydawał się być nim jakoś mocno oburzonym. Wzruszył tylko ramionami, jakby nie do końca dotarły do niego jej słowa.
Bea zastanawiała się, czy powinna pogratulować mu odznaki, ale uznała, że okoliczności w jakich ją otrzymał raczej nie należały do najradośniejszych.
Na korytarzu zapadło milczenie. Nawet Evangeline zamilkła.
– Coś mnie ominęło? – zapytał w końcu Walker, powoli dobierając słowa. – Co ostatnio robiliście? Macie jakieś notatki?
– Możesz spróbować z moimi – oświadczyła po kilku sekundach Evangeline, a według Beatrice oferowanie przez nią pomocy było czymś niecodziennym. – Choć Snape uważa, że strasznie niewyraźnie piszę, więc nie wiem, czy dasz radę się rozczytać.
Albert najwyraźniej pomyślał o tym samym, co Bea, bo spojrzał na Ślizgonkę zaskoczonym wzrokiem.
– Och, nie martw się, Albercie – rzekła szybko Evangeline. – Nie musisz zakładać rękawiczek, nie zarazisz się.
– Co? – zapytał zaskoczony chłopak. – Nie, nie… nie o to chodzi.
– Jakbyś jednak się nie rozczytał, albo przytłoczyłaby cię ilość przypisów i wtrąceń, to ja też chętnie się podzielę – wtrącił się Bill, starając się uratować niezręczną sytuację.
– Myślę, że Alberta bardziej interesuje zaawansowana wersja, a nie twoje półsłówka i równoważniki zdań, Weasley – odgryzła się panna Potter.
Bea widziała, jak Bill popatrzył na Evangeline. Nie był na nią zły. Nawet się uśmiechnął. Ona też się uśmiechnęła. Ach, no tak… czyli Bill, Evangeline i Marina zaczynają się przyjaźnić, a ona znów zostanie sama? Był jeszcze Walker, ale on też prędzej dołączy do ich grona niż do niej. Cudownie…
– Koniec już tego gadania. – Odezwał się za ich plecami głos Severusa Snape’a, który jak zwykle pojawił się znikąd. – Właźcie do klasy.
~*~
Snape obserwował, jak piątka konkursowiczów zajmuje stanowiska przy niewielkich kociołkach. Wyciągnęli też książki, z których treścią mieli się na dziś zapoznać, pióra, pergamin i kałamarz. Jego uwadze nie uszło roztrzepanie Mariny Blau, która potrącił łokciem szklany flakonik. W ostatniej chwili złapała go siedząca obok Evangeline Potter, która ze względu na swoją pozycję w drużynie quidditcha miała wyćwiczony refleks. Przy okazji uratowała przed poplamieniem książkę Severusa, którą ten pożyczył Blau ze swoich prywatnych zbiorów.
Mężczyzna wziął głęboki wdech. Już nigdy więcej – pomyślał. – Niech tak jak reszta idzie do biblioteki.
– Mam nadzieję, że tym razem popiszecie się większą wiedzą niż ostatnio – oświadczył cierpko, przenosząc wzrok z jednej twarzy na drugą. Zatrzymał się na chwilę widząc Beatrice Doyle. Wyglądała jakoś inaczej.
Severus podszedł do stanowiska, które zajmowała i wtedy zobaczył jej lekko napuchniętą dolną wargę i złoty, lśniący kolczyk.
– Doyle, do diaska, co ty znów wymyśliłaś? – zapytał, coraz poważniej zastanawiając się, czy dziewczyna na pewno jest zdrowa na umyśle. Najpierw była brew, potem nos, a teraz jeszcze to…
– Przejrzałam regulamin, panie profesorze – rzekła, sepleniąc lekko. – Nie ma w nim wzmianki o kolczykach.
– Doprawdy? Nie ma w nim też nic o chodzeniu nago po korytarza, a jednak uczniowie wiedzą, aby tego nie robić.
Ktoś zachichotał, a Snape był pewny, że była to Marina Blau. Mężczyzna odwrócił głowę i spojrzał na dziewczynę, mrużąc oczy. Tej jednak nie opuszczał dobry humor. Uciszyła się dopiero, kiedy Evangeline dała jej kuksańca w bok.
– Och, przepraszam – burknęła. – Wyobraziłam to sobie.
Jeśli ktoś w tej grupie miał stanowczo zbyt dużo tupetu, to na pewno była to Marina Blau. Według Severusa była to osoba roztrzepana, infantylna, gadatliwa i nieznająca umiaru w żadnej kwestii. W pewnym sensie był to taki typ człowieka, jakiego szczerze nienawidził, który go na każdym kroku denerwował. Ale z drugiej, w Marinie było coś jeszcze, jej lekkoduszne podejście do życia było ponad nią. Zupełnie jakby wynikał z czegoś zupełnie innego. Szczególnie w zestawieniu z tymi przeraźliwie smutnymi oczami.
– Pierwszy etap konkursu odbędzie się jeszcze przed świętami – powiedział Snape, lekceważąc poprzednią wymianę zdań. – A dokładniej ósmego grudnia. W tym etapie waszym zadaniem będzie przygotowanie eliksiru, który ochroni was przed jednym z czterech żywiołów. – Zrobił krótką pauzę, ale widząc wzdrygnięcie Evangeline Potter postanowił nie przedłużać. – Chodzi o coś, co uchroni was przed ogniem. Nie wiadomo, jak będzie wyglądać konkurencja oraz czego dokładnie będzie od was wymagać jury. Sami musicie zdecydować, jak potraktujecie ten temat. Jedyna zasada jest taka, że w waszym eliksirze nie może znaleźć się sproszkowany blekot oraz wydzielina korniczaka.
– Jak mamy uwarzyć eliksir przeciw ogniu skoro nie możemy użyć podstawowych składników? – wtrącił się Bill Weasley, ale po jego minie było widać, że pożałował swoich słów.
– Nie wiem czy wiesz, Weasley, ale ten konkurs nazywa się zaawansowana potyczka – odpowiedział mu cierpko Snape. – Banalne rozwiązania są dobre na zajęciach w klasach od pierwszej do piątej.
Severus zrobił kilka kroków między stołami uczniów, po czym wrócił do swojego biurka. Nie usiadł. Rzadko siedział w czasie zajęć. Gdzieś w środku nadal miał wrażenie, że nie wypada…
– Musicie mieć na uwadze fakt, że eliksiry uwarzone w sposób książkowy z użyciem składników prostych i ogólnodostępnych mogą wam się nie przydać w tej rozgrywce. Oczywiście nie będę zdziwiony, jak któreś z was uzna, że wie lepiej i nie będzie zaprzątać sobie głowy zaawansowanymi praktykami magicznymi.
Cisza. A potem Evangeline Potter podnosi swoją wyjątkowo długą i chudą rękę.
Snape gestem daje jej znać, że ma mówić.
– Panie profesorze, rozumiem konieczność użycia niebanalnych składników, ale nie wiem skąd mielibyśmy wziąć niektóre z nich.
Po jej oczach widział, że miała już jakiś pomysł na tę konkurencje. Teraz, kiedy Gregory Willson został wyeliminowany, to ona stała się faworytką. Choć według Severusa Potter zawsze była inteligentniejsza i bardziej oczytana niż ten przeklęty Gryfon.
– Macie tydzień, aby wstępnie zastanowić się nad swoimi eliksirami – oznajmił. – Będziemy je omawiać wspólnie. Dwa tygodnie przed pierwszym etapem musicie mieć sporządzoną listę potrzebnych składników. Szkoła zapewni je dla was, jednakże w czasie warzenia eliksiru będziecie mieć do dyspozycji tylko to, co zamieścicie na swojej liście i tylko w takich ilościach. Radzę więc dobrze się nad tym zastanowić. I nie myślcie, że Hogwart jest w stanie sprowadzić wam dosłownie każdy składnik.
Evangeline nie do końca wydawała się być zachwycona jego odpowiedzią. Zresztą nie tylko ona. Beatrice zrobiła naprawdę krzywą minę (a Snape był pewny, że w ciągu tych kilkunastu minut jej warga zrobiła się jeszcze bardziej nabrzmiała). Bill Weasley też się krzywił. Nawet Albert Walker, który słynął z przytakiwania na wszystko, co powie mu nauczyciel, uniósł nerwowo głowę i zaczął energicznie poprawiać swej okulary. Najwyraźniej tylko Blau się tym nie przejęła, co jeszcze mocniej zdenerwowało Snape’a.
– Tydzień na wymyślenie jakiegoś eliksiru? – powiedziała w końcu Beatrice. – Jak my mamy z tym zdążyć?
– Doyle, przecież ja wam nie każę wymyślać niczego od podstaw. Niby skąd mielibyście mieć taką wiedzę? Macie poszukać czegoś w książkach lub pokusić się o modyfikację istniejącego już przepisu w oparciu o teoretyczne zasady, które powinniście znać lub które w każdej chwili możecie doczytać.
– No tak – burknęła, ale najwyraźniej nadal nie była zadowolona.
– Jak masz z tym jakiś problem, to możesz zrezygnować, Doyle – rzekł cierpko. – Oszczędzisz nam wszystkim wstydu.
Po minie widział, że ją to zabolało. Przełknęła głośno ślinę, a potem wbiła wzrok w blat biurka. Severus miał wrażenie, że chciała powiedzieć coś jeszcze. Powstrzymała się jednak, wiedząc, że skończy się to odjęciem punktów lub szlabanem.
– A po zajęciach idź do skrzydła szpitalnego – dodał nauczyciel, zerkając na Krukonkę. – Nie chcesz chyba, aby ta warga ci odpadła.
Dziewczyna podniosła głowę i zmarszczyła brew. Snape nie dał jej jednak dojść do słowa.
– Koniec gadania, może któreś z was mi łaskawie powie gdzie, według autora książki z którą mieliście się zapoznać, można znaleźć pióro memortka i jakie są jego właściwości?
Nie zaskoczyło go to, że nikt nie wyrywał się do odpowiedzi.
 ***
Wybaczcie ten jeden dzień zwłoki. 


3 komentarze:

  1. Nowy prefekt naczelny, super :P
    Czekam, aż zaczną sami coś warzyć i ciekawią mnie składniki, jakich użyją, a raczej pomysł samej Autorki na przepisy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże ale z tego Snape'a dupek!

    OdpowiedzUsuń
  3. Snape jak zwykle jest milutki ;/
    Czekam aż zacznie się coś dziać między Evangeline, a Billem :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy