Albert
Walker czuł się lepiej. Kiedy się budził wiedział dokładnie, gdzie się znajduje
i co się wydarzyło. Trochę brakowało mu tego dziwnego uczucia wątpliwego
spokoju i tych kilku sekund, w czasie których wydawało się, że wszystko jest w
porządku, a cała sytuacja w Wielkiej Sali była koszmarnym snem.
Pewnego dnia w skrzydle szpitalnym pojawił się
gość. Albert domyślał się, że ta rozmowa kiedyś nadejdzie, ale nie zmniejszyło
to zaskoczenia, które malowało się na jego twarzy, kiedy w drzwiach stanął
dyrektor szkoły – Albus Dumbledore.
Starszy
mężczyzna otoczony był aurą ciepła i spokoju. Na Alberta spoglądał wzrokiem
uważnym, ale jednocześnie życzliwym i serdecznym. Przysunął sobie jedno z
krzeseł i usiadł bliżej łóżka. W jednej chwili chłopakowi zrobiło się głupio,
że jego włosy są w kompletnym nieładzie, a na sobie ma piżamę. Pomyślał, że to
nie przystoi w towarzystwie tak potężnego czarodzieja. Poczuł, że jego policzki
robią się czerwone.
–
Dzień dobry, Albercie – przywitał się dyrektor, a na jego twarzy zagościł
uśmiech. – Cieszę się, że już czujesz się lepiej. Nasza ostatnia rozmowa nie
wypadła najlepiej…
–
Nasza ostatnia rozmowa? – powtórzył zaskoczony.
–
No tak, nie dziwię się, że nawet jej nie pamiętasz. To trochę moja wina, nie
powinienem naciskać na panią Pomfrey, kiedy mówiła, że nie jesteś jeszcze
gotowy. Ale spokojnie, nic złego się nie stało. Byłeś po prostu mocno
rozkojarzony i zasnąłeś w pół zdania. Też kiedyś mi się to przytrafiło… to był
bardzo nudny wykład…
Albert
zamrugał kilkakrotnie, a potem w nerwowym geście poprawił okulary. Nie dość, że
teraz siedział w piżamie, to kto wiedział, co robił ostatnim razem. Może i
Dumbledore nie chował do niego urazy, ale Walkerowi było okropnie wstyd. Nie
tego uczyła go babcia.
–
Drogi chłopcze… zdajesz sobie sprawę, co się wydarzyło? – zapytał dyrektor, a
ton jego głosu posmutniał.
–
Tak, panie profesorze – rzekł szybko chłopak. – Ale nie wiem, co z Gregorym?
Pani Pomfrey powiedziała tylko, że zabrali go do Munga.
–
To prawda, pan Willson przebywa nadal w szpitalu, a uzdrowiciele nie potrafią
go wybudzić.
Albert
zdawał sobie sprawę z tego, że sytuacja nie prezentuje się najlepiej, ale
teraz, kiedy dyrektor powiedział mu to prosto w twarz, poczuł, jakby ktoś
uderzył go obuchem w głowę.
–
A dlaczego ja się obudziłem? – To było głupie pytanie. W ogóle nie powinien go
zdawać, bo wyszedł na kompletnego idiotę.
–
Gregory Willson zjadł około dziesięciu czekoladek, ty nagryzłeś jedną –
wyjaśnił cierpliwie Dumbledore. – Dawka, którą przyjął twój przyjaciel była
niemal śmiertelna.
Co za palant – pomyślał niespodziewanie Albert. – Dlaczego on zawsze musiał być takim
cholernym idiotą. – A potem skarcił się w duchu za te słowa.
–
Powiedz mi, Albercie, czy domyślasz się, kto mógłby przesłać mu te czekoladki?
– zapytał dyrektor, a jego oczy zalśniły. – Zastanów się… Może coś ci mówił?
Chłopak
westchnął. Co powinien teraz powiedzieć? Powinien wyznać, że jego przyjaciel
swoimi docinkami naraził się niemal wszystkim uczniom w Hogwarcie? Że pozostała
czwórka konkursowiczów miała ochotę go zamordować, a w szczególności William,
Evangeline i Marina? A może to, że sam go nie był do końca pewnym, dlaczego
nazywa go swoim przyjacielem?
–
Nie wiem, panie dyrektorze – odpowiedział, mając nadzieję, że jego głos zabrzmi
naturalnie. – Naprawdę, nie wiem…
Zapadło
milczenie, przerywane przyspieszonym oddechem Alberta. Chłopak uznał, że
powinien nad nim zapanować, więc wstrzymał na kilka chwil powietrze.
–
Zważywszy na tę sytuację… – kontynuował Dumbledore, kiedy Albert w końcu nabrał
powietrza do płuc. – Hogwart potrzebuje nowego prefekta naczelnego i wydaje mi
się, że będziesz odpowiednią osobą.
Mężczyzna
wyciągnął przed siebie pomarszczoną dłoń, a na niej mieniła się odznaka
prefekta naczelnego. Walker głośno przełknął ślinę, powstrzymując się przed
łapczywym rzuceniu się na plakietkę.
–
Nie mogę tego przyjąć – rzekł, choć każda komórka jego ciała pragnęła tego
wyróżnienia. – Należy do Willsona.
–
Tak, to prawda… może po prostu umówmy się w ten sposób, że kiedy Gregory
wyzdrowieje, odznaka ponownie wróci do niego.
Albert
się wahał. A przynajmniej udawał, że się waha, aby nie okazać radości, która w
obecnej sytuacji byłaby nie na miejscu. A potem chwycił odznakę i zacisnął na
niej palce. Była przyjemnie chłodna w dotyku.
–
Oddam mu ją, jak tylko wróci do zamku – oznajmił, choć bardziej próbował
zapewnić o tym sam siebie niż Dumbledore’a.
Mężczyzna
uśmiechnął się ciepło i pokiwał głową. A potem wstał z krzesła i rozprostował
ramiona, przeciągając się nieznacznie. Walker w pierwszej chwili pomyślał, że
to niebezpieczne dla ludzi w jego wieku.
–
Dobrze, ale gdyby coś ci się przypomniało, to wiesz, gdzie mnie szukać –
oznajmił jeszcze. – Ach.. i gratuluję wysokiego wyniku w eliminacjach do
Potyczki o Złoty Kociołek. Cieszę się, że po tylu latach Hogwart ma w końcu godnych
reprezentantów. Profesor Snape nie może się was nachwalić.
Albert
miał szczęście, że nic nie jadł, bo prawdopodobnie by się udławił. Z trudem
zmusił swoje wargi do uśmiechu, ale był pewny, że wyglądało to na grymas.
–
Aha – mruknął tylko.
Albus
Dumbledore opuścił skrzydło szpitalne, a Walker opadł na poduszkę. Złapał się
na tym, że cały czas kurczowo zaciska palce na odznace. Rozprostował dłoń i
przyjrzał się plakietce, która jeszcze tydzień temu zdobiła prawą pierś jego
przyjaciela.
Willson
nie był dobrym prefektem naczelnym i Albert doskonale zdawał sobie z tego
sprawę. Od dawna marzył o tym wyróżnieniu, ale nigdy nie życzył Gregory’emu nic
złego. Zaczął się zastanawiać, jak długo chłopak będzie nieprzytomny. Czy jeśli
obudzi się za miesiąc lub dwa, to da radę nadrobić materiał i wróci do szkoły?
A może, kiedy się ocknie, już nigdy nie będzie tą samą osobą? Może jego mózg
zacznie inaczej pracować? A może w ogóle będzie bezużyteczny?
Dumbledore
miał rację, Hogwart potrzebował odpowiedniego prefekta naczelnego.
*
* *
Beatrice
jednym ruchem przełożyła złoty kolczyk przez świeżo przekłutą wargę. Do małej
ranki przyłożyła nasączoną zimną wodą chusteczkę i otarła odrobinę krwi.
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Uśmiechnęłaby się, gdyby nie fakt, że
poruszanie ustami sprawiło jej ból.
W
końcu zaczynała być zadowolona ze swojego wyglądu. Najpierw brew, potem nos a
teraz jeszcze warga. Myślała jeszcze nad przekłuciem języka, ale na obecną
chwilę wydawało jej się to nazbyt przerażające. A w dodatku naczytała się
mnóstwa opinii o tym, jak to kolczyk w tej części ciała sprawia, że psują się
zęby, a człowiek zaczyna seplenić. Bea nie była pewna, czy to wszystko jest
prawdą, ale na chwilę obecną wolała nie ryzykować.
W
najbliższym czasie zamierzała zająć się włosami. Ten bliżej nieokreślony kolor
zaczynał ją denerwować. Pomyślała sobie, że chłodny blond by do niej pasował.
Może taki bardzo jasny? Prawie biały? Będzie musiała to przedyskutować z Molly…
no właśnie, tylko że Molly jakoś nie była skora do rozmów. Uważała, że
przyjaciółka totalnie postradała zmysły i popadła w jakieś błędne koło zmian.
Ale co ona może wiedzieć?
Bea
świetnie zdawała sobie sprawę z tego, że ma kompleksy, ale nie uważała, aby
było coś złego w pokonywaniu ich. Skoro coś jej się nie podobało, zmieniała to.
Dlatego też przestała jeść słodycze. Mięso też postanowiła ograniczyć.
Wegetarianizm był teraz bardzo modny w Ameryce.
Dziewczyna
wyszła z łazienki i chwyciła swoją torbę leżącą na łóżku. Kątem oka dostrzegła
Molly, która była zajęta dyskusją z Amandą – ich współlokatorką. Ostatnio miały
sporo wspólnych tematów, ponieważ Molly zakochała się w bracie Amandy, a co
więcej wyglądało na to, że chłopak też coś czuje do młodej Krukonki. Byli nawet
umówieni do Hogsmeade za dwa tygodnie.
–
Na Merlina, Bea, ty znów to zrobiłaś! – krzyknęła poruszona Amanda, wskazując
palcem na wargę koleżanki.
Przerażenie
malujące się na jej twarzy było tak ogromne, jakby Beatrice wytatuowała sobie
na czole wielkiego, włochatego pająka.
–
Rany, to tylko kolczyk – burknęła zniecierpliwiona dziewczyna, mając wrażenie,
że dziwnie jej się mówi.
–
Ale mówiłaś, że te dwa ci wystarczą – wtrąciła się Molly, splatając ręce na
piersiach. Stanowczo zbyt ładnych piersiach.
–
Nie, powiedziałam, że na razie te dwa mi wystarczą. Ale to było dwa tygodnie
temu – wyjaśniła, siląc się, aby jej głos brzmiał naturalnie, a zarazem
starając się nie otwierać buzi zbyt szeroko.
–
Ale mogłaś nas ostrzec – jęknęła Amanda. – Wiesz, jak strasznie nie lubię krwi…
A co, jakbym nagle weszła do łazienki, kiedy to robiłaś? – Słowo to
wypowiedziała w taki sposób, jakby miała na myśli najgorszą obelgę świata lub
coś niesamowicie zdrożnego. – Umyłaś chociaż umywalkę?
–
W czasie przekłuwania krew nie tryska jak gejzer – wyjaśniła znużona Bea,
zakładając torbę na ramię. – Idę… mam dodatkowe zajęcia z eliksirów. Te
spotkania ze Snape’em mnie wykończą. Zaczynam żałować, że w ogóle zgłosiłam się
do tego konkursu.
–
Ponoć Walker wyszedł ze skrzydła szpitalnego – rzekła szybko Molly. – Może też
przyjdzie. No i ponoć dostał odznakę prefekta naczelnego. Ale mu się udało… A
wszystko dzięki temu, że nie był łasy na słodycze. Łakomstwo jednak nie
popłaca. Bea, ty byś pewnie od razu wsunęła całe pudełko tych czekoladek, co?
Dziewczyny
się zaśmiały, a Beatrice poczuła, że robi jej się niesamowicie przykro. Była
zła na przyjaciółkę. Skoro Molly też uważała ją za grubaskę, to mogła
powiedzieć jej to w jakiś delikatny sposób, a nie nabijać się przy Amandzie.
Bea
odwróciła się na pięcie i bez słowa wyszła z sypialni.
–
Hej, chyba się nie gniewasz, co? Przepraszam… – Usłyszała jeszcze za plecami
głos Molly. Problem w tym, że w jej słowach nadal pobrzmiewał śmiech.
Do
lochów przyszła jako czwarta. Na korytarzu stała już Evangeline Potter, Bill
Weasley i nawet wiecznie spóźniona Marina Blau. Przez głowę Beatrice przeszłą
myśl, że Marina musi mieć bardzo proste życie. Przecież musi sobie zdawać
sprawę z tego, że wszyscy uważają ją za dziwaczkę, a mimo to jej wargi wiecznie
są wygięte w uśmiechu. Tacy ludzie żyją w swoim własnym świecie i mają w
głębokim poważaniu to, co dzieje się wokół.
Ostatnimi
czasy Marina była częściej widywana z Evangeline Potter niż sama, co budziło
ogromne zaskoczenie wśród uczniów Hogwartu. Nawet teraz stały obok siebie.
Ślizgonka coś szeptała, a Puchonka ze skupieniem przytakiwała jej słowom.
Choć
życie Mariny wydawało się proste, to nie można było powiedzieć tego samego o
Evangeline. Ale ona w odróżnieniu od Beatrice była bardzo wysoka i szczupła.
Zawsze miała na sobie czarne, kryjące, matowe rajstopy, co tylko wydłużało jej
nogi. Może i nie miała biustu, ale to Bea byłaby wstanie odpuścić gdyby tyko
mogła mieć tak wąskie biodra jak starsza uczennica.
Beatrice
zazdrościła pannie Potter nie tylko figury. Po Hogwarcie rozeszła się już
wieść, że jedenastoletni Gryfon – Fabian jest jej bratem. Krukonka zawsze
podświadomie marzyła o rodzeństwie. Gdyby je miała, to nie musiałaby spędzać
sama długich, wakacyjnych wieczorów. Jej rodzice byli zawsze zajęci, wiecznie
mieli jakieś dyżury i przekładali pracę nad dom. Pewnie dlatego, tak często się
kłócili…
Bea
wiedziała również, że ojciec Evangeline – pan Potter – jest uzdrowicielem,
specjalistą od klątw. Pewnie też często nie było go w domu, ale kiedy wracał
zapewne zawsze znajdował czas dla dzieci, a nie mówił, że jest zmęczony i
głodny. A przecież praca w Szpitalu Świętego Munga była na pewno cięższa od
tej, którą wykonywał jej ojciec w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym.
Przez
chwilę Beatrice miała ochotę zapytać Evangeline o jej dietę, ale szybko
zrezygnowała z tego pomysłu. Uznała, że najlepiej będzie, jak po prostu zacznie
ją obserwować i naśladować nawyki żywieniowe.
Dwie
minuty przed rozpoczęciem zajęć pojawił się ktoś jeszcze. Albert Walker
wyglądał na zakłopotanego, jakby sam nie do końca był pewien, co tu robi. Na
jego prawej piersi lśniła odznaka prefekta naczelnego, a Bea była pewna, że
kiedy nosił ją Gregory Willson nie była aż tak czysta.
–
Cześć – przywitała się, uznając, że wypada to zrobić z racji przynależności do
jednego domu. – Dobrze cię znów widzieć wśród żywych.
Komentarz
może nie był najwłaściwszy biorąc pod uwagę, że Willson nadal walczył o życie,
ale Albert nie wydawał się być nim jakoś mocno oburzonym. Wzruszył tylko
ramionami, jakby nie do końca dotarły do niego jej słowa.
Bea
zastanawiała się, czy powinna pogratulować mu odznaki, ale uznała, że
okoliczności w jakich ją otrzymał raczej nie należały do najradośniejszych.
Na
korytarzu zapadło milczenie. Nawet Evangeline zamilkła.
–
Coś mnie ominęło? – zapytał w końcu Walker, powoli dobierając słowa. – Co
ostatnio robiliście? Macie jakieś notatki?
–
Możesz spróbować z moimi – oświadczyła po kilku sekundach Evangeline, a według
Beatrice oferowanie przez nią pomocy było czymś niecodziennym. – Choć Snape
uważa, że strasznie niewyraźnie piszę, więc nie wiem, czy dasz radę się
rozczytać.
Albert
najwyraźniej pomyślał o tym samym, co Bea, bo spojrzał na Ślizgonkę zaskoczonym
wzrokiem.
–
Och, nie martw się, Albercie – rzekła szybko Evangeline. – Nie musisz zakładać
rękawiczek, nie zarazisz się.
–
Co? – zapytał zaskoczony chłopak. – Nie, nie… nie o to chodzi.
–
Jakbyś jednak się nie rozczytał, albo przytłoczyłaby cię ilość przypisów i
wtrąceń, to ja też chętnie się podzielę – wtrącił się Bill, starając się
uratować niezręczną sytuację.
–
Myślę, że Alberta bardziej interesuje zaawansowana wersja, a nie twoje
półsłówka i równoważniki zdań, Weasley – odgryzła się panna Potter.
Bea
widziała, jak Bill popatrzył na Evangeline. Nie był na nią zły. Nawet się
uśmiechnął. Ona też się uśmiechnęła. Ach, no tak… czyli Bill, Evangeline i
Marina zaczynają się przyjaźnić, a ona znów zostanie sama? Był jeszcze Walker,
ale on też prędzej dołączy do ich grona niż do niej. Cudownie…
–
Koniec już tego gadania. – Odezwał się za ich plecami głos Severusa Snape’a,
który jak zwykle pojawił się znikąd. – Właźcie do klasy.
~*~
Snape
obserwował, jak piątka konkursowiczów zajmuje stanowiska przy niewielkich
kociołkach. Wyciągnęli też książki, z których treścią mieli się na dziś
zapoznać, pióra, pergamin i kałamarz. Jego uwadze nie uszło roztrzepanie Mariny
Blau, która potrącił łokciem szklany flakonik. W ostatniej chwili złapała go
siedząca obok Evangeline Potter, która ze względu na swoją pozycję w drużynie
quidditcha miała wyćwiczony refleks. Przy okazji uratowała przed poplamieniem
książkę Severusa, którą ten pożyczył Blau ze swoich prywatnych zbiorów.
Mężczyzna
wziął głęboki wdech. Już nigdy więcej
– pomyślał. – Niech tak jak reszta idzie
do biblioteki.
–
Mam nadzieję, że tym razem popiszecie się większą wiedzą niż ostatnio –
oświadczył cierpko, przenosząc wzrok z jednej twarzy na drugą. Zatrzymał się na
chwilę widząc Beatrice Doyle. Wyglądała jakoś inaczej.
Severus
podszedł do stanowiska, które zajmowała i wtedy zobaczył jej lekko napuchniętą
dolną wargę i złoty, lśniący kolczyk.
–
Doyle, do diaska, co ty znów wymyśliłaś? – zapytał, coraz poważniej
zastanawiając się, czy dziewczyna na pewno jest zdrowa na umyśle. Najpierw była
brew, potem nos, a teraz jeszcze to…
–
Przejrzałam regulamin, panie profesorze – rzekła, sepleniąc lekko. – Nie ma w
nim wzmianki o kolczykach.
–
Doprawdy? Nie ma w nim też nic o chodzeniu nago po korytarza, a jednak
uczniowie wiedzą, aby tego nie robić.
Ktoś
zachichotał, a Snape był pewny, że była to Marina Blau. Mężczyzna odwrócił
głowę i spojrzał na dziewczynę, mrużąc oczy. Tej jednak nie opuszczał dobry
humor. Uciszyła się dopiero, kiedy Evangeline dała jej kuksańca w bok.
–
Och, przepraszam – burknęła. – Wyobraziłam to sobie.
Jeśli
ktoś w tej grupie miał stanowczo zbyt dużo tupetu, to na pewno była to Marina
Blau. Według Severusa była to osoba roztrzepana, infantylna, gadatliwa i
nieznająca umiaru w żadnej kwestii. W pewnym sensie był to taki typ człowieka,
jakiego szczerze nienawidził, który go na każdym kroku denerwował. Ale z
drugiej, w Marinie było coś jeszcze, jej lekkoduszne podejście do życia było
ponad nią. Zupełnie jakby wynikał z czegoś zupełnie innego. Szczególnie w
zestawieniu z tymi przeraźliwie smutnymi oczami.
–
Pierwszy etap konkursu odbędzie się jeszcze przed świętami – powiedział Snape,
lekceważąc poprzednią wymianę zdań. – A dokładniej ósmego grudnia. W tym etapie
waszym zadaniem będzie przygotowanie eliksiru, który ochroni was przed jednym z
czterech żywiołów. – Zrobił krótką pauzę, ale widząc wzdrygnięcie Evangeline
Potter postanowił nie przedłużać. – Chodzi o coś, co uchroni was przed ogniem.
Nie wiadomo, jak będzie wyglądać konkurencja oraz czego dokładnie będzie od was
wymagać jury. Sami musicie zdecydować, jak potraktujecie ten temat. Jedyna
zasada jest taka, że w waszym eliksirze nie może znaleźć się sproszkowany
blekot oraz wydzielina korniczaka.
–
Jak mamy uwarzyć eliksir przeciw ogniu skoro nie możemy użyć podstawowych
składników? – wtrącił się Bill Weasley, ale po jego minie było widać, że
pożałował swoich słów.
–
Nie wiem czy wiesz, Weasley, ale ten konkurs nazywa się zaawansowana potyczka – odpowiedział mu cierpko Snape. – Banalne
rozwiązania są dobre na zajęciach w klasach od pierwszej do piątej.
Severus
zrobił kilka kroków między stołami uczniów, po czym wrócił do swojego biurka.
Nie usiadł. Rzadko siedział w czasie zajęć. Gdzieś w środku nadal miał
wrażenie, że nie wypada…
–
Musicie mieć na uwadze fakt, że eliksiry uwarzone w sposób książkowy z użyciem
składników prostych i ogólnodostępnych mogą wam się nie przydać w tej
rozgrywce. Oczywiście nie będę zdziwiony, jak któreś z was uzna, że wie lepiej
i nie będzie zaprzątać sobie głowy zaawansowanymi praktykami magicznymi.
Cisza.
A potem Evangeline Potter podnosi swoją wyjątkowo długą i chudą rękę.
Snape
gestem daje jej znać, że ma mówić.
–
Panie profesorze, rozumiem konieczność użycia niebanalnych składników, ale nie
wiem skąd mielibyśmy wziąć niektóre z nich.
Po
jej oczach widział, że miała już jakiś pomysł na tę konkurencje. Teraz, kiedy
Gregory Willson został wyeliminowany, to ona stała się faworytką. Choć według
Severusa Potter zawsze była inteligentniejsza i bardziej oczytana niż ten
przeklęty Gryfon.
–
Macie tydzień, aby wstępnie zastanowić się nad swoimi eliksirami – oznajmił. –
Będziemy je omawiać wspólnie. Dwa tygodnie przed pierwszym etapem musicie mieć
sporządzoną listę potrzebnych składników. Szkoła zapewni je dla was, jednakże w
czasie warzenia eliksiru będziecie mieć do dyspozycji tylko to, co zamieścicie
na swojej liście i tylko w takich ilościach. Radzę więc dobrze się nad tym
zastanowić. I nie myślcie, że Hogwart jest w stanie sprowadzić wam dosłownie
każdy składnik.
Evangeline
nie do końca wydawała się być zachwycona jego odpowiedzią. Zresztą nie tylko
ona. Beatrice zrobiła naprawdę krzywą minę (a Snape był pewny, że w ciągu tych
kilkunastu minut jej warga zrobiła się jeszcze bardziej nabrzmiała). Bill
Weasley też się krzywił. Nawet Albert Walker, który słynął z przytakiwania na
wszystko, co powie mu nauczyciel, uniósł nerwowo głowę i zaczął energicznie
poprawiać swej okulary. Najwyraźniej tylko Blau się tym nie przejęła, co jeszcze
mocniej zdenerwowało Snape’a.
–
Tydzień na wymyślenie jakiegoś eliksiru? – powiedziała w końcu Beatrice. – Jak
my mamy z tym zdążyć?
–
Doyle, przecież ja wam nie każę wymyślać niczego od podstaw. Niby skąd
mielibyście mieć taką wiedzę? Macie poszukać czegoś w książkach lub pokusić się
o modyfikację istniejącego już przepisu w oparciu o teoretyczne zasady, które
powinniście znać lub które w każdej chwili możecie doczytać.
–
No tak – burknęła, ale najwyraźniej nadal nie była zadowolona.
–
Jak masz z tym jakiś problem, to możesz zrezygnować, Doyle – rzekł cierpko. –
Oszczędzisz nam wszystkim wstydu.
Po
minie widział, że ją to zabolało. Przełknęła głośno ślinę, a potem wbiła wzrok
w blat biurka. Severus miał wrażenie, że chciała powiedzieć coś jeszcze. Powstrzymała
się jednak, wiedząc, że skończy się to odjęciem punktów lub szlabanem.
–
A po zajęciach idź do skrzydła szpitalnego – dodał nauczyciel, zerkając na
Krukonkę. – Nie chcesz chyba, aby ta warga ci odpadła.
Dziewczyna
podniosła głowę i zmarszczyła brew. Snape nie dał jej jednak dojść do słowa.
–
Koniec gadania, może któreś z was mi łaskawie powie gdzie, według autora
książki z którą mieliście się zapoznać, można znaleźć pióro memortka i jakie są
jego właściwości?
Nie
zaskoczyło go to, że nikt nie wyrywał się do odpowiedzi.
Nowy prefekt naczelny, super :P
OdpowiedzUsuńCzekam, aż zaczną sami coś warzyć i ciekawią mnie składniki, jakich użyją, a raczej pomysł samej Autorki na przepisy :D
Boże ale z tego Snape'a dupek!
OdpowiedzUsuńSnape jak zwykle jest milutki ;/
OdpowiedzUsuńCzekam aż zacznie się coś dziać między Evangeline, a Billem :)