Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

poniedziałek, 17 czerwca 2019

Rozdział 9: Niezapowiedziane odwiedziny

Evangeline nie do końca była pewna, co wydarzyło się po ogłoszeniu wyników  Potyczki o Złoty Kociołek. Nie, nie chodziło o to, że miała jakieś luki w pamięci, nie. Chodziło bardziej o to, że nie do końca potrafiła to wszystko zrozumieć.
Wredny komentarz Gregory’ego Willsona nie był niczym odkrywczym. To nawet nie chodziło o to, czy sprawił jej przykrość, czy nie. Bo w sumie dziewczyna była bardziej wściekła niż smutna. Złościła się też na siebie, że w ogóle dopuściła do sytuacji, w której tak wiele osób zobaczyło okropną ranę na jej szyi. Od poprzedniego wieczora widziała, że jej skóra znów zaczyna nadmiernie się przesuszać i pękać. Najbardziej wyraźne było to na kolanach i między palcami dłoni. Właśnie dlatego nawet przez myśl jej nie przeszło, że ropny pęcherz pęknie na szyi.
Stało się, trudno. Przecież kiedy pierwszy raz przekroczyła próg szkoły wyglądała jeszcze gorzej. I w dodatku wsadzili ją wtedy do ciasnej łódki i na jej niestabilnym pokładzie kazali przepłynąć jezioro. Cudowna rozrywka… szczególnie dla osób takich jak ona.
Nieważne… skoro nie chodziło ani o Gregory’ego, ani o skórę, ani nawet o wodę, to o co? Czy raczej o kogo… Bill Weasley zupełnie ją zaskoczył, kiedy po ostrych słowach Willsona wyciągnął różdżkę i bez zastanowienia go zaatakował. Evangeline miała wrażenie, że obserwuje całą tę scenę w spowolnionym tempie. Widziała dokładnie każdy nerw pulsujący na czole chłopaka, jego wargi zaciśnięte w wąska linię, przymrużone powieki i delikatne czerwone rumieńce złości na piegowatych policzkach. Pamiętała ten precyzyjny i delikatny ruch nadgarstka, który zdradzał, że Weasley jest naprawdę dobrym czarodziejem.
Teraz wiedziała, że nie powinna wtedy uciekać. Odchodząc pozwoliła ponieść się emocjom. Gdyby tam została niewzruszona, nie zwróciłaby na siebie aż tak dużej uwagi. A teraz wszyscy wiedzieli, że coś jest z nią nie tak. Ich domysły przeistoczyły się w pewność. No a Marina Blau poznała prawdę.
Evangeline nie przeszkadzało to aż tak bardzo, jak wydawało jej się na początku. O dziwo, Marina była nawet w porządku. Miała swoje dziwactwa i często stanowczo zbyt dużo mówiła, ale jej towarzystwo nie było uciążliwe. Evangeline miała jej dość tylko czasem… głównie wówczas, kiedy Puchonka nie mogła się powstrzymać przed szturchnięciem i szepnięciem jej do ucha: patrzy, patrzy, Bill znów na ciebie patrzy 
Panna Potter nie do końca była pewna, czy w tym roku jakoś wyjątkowo często go widywała, czy w poprzednich latach po prostu nie zwracała na niego uwagi. Byli na tym samym roku,  chodzili na wiele wspólnych zajęć: eliksiry, zaklęcia, transmutacja, obrona przed czarną magią, ghuloznawstwo… potem jeszcze dodatkowe lekcje przygotowujące do konkursu… Bill też ciągle przesiadywał w bibliotece. Zaczęli mieć nawet swój dziwny rytuał. Jeśli ona przychodziła pierwsza, to brała z półki wszystkie potrzebne książki i zajmowała miejsce przy dość dużym stoliku blisko okna. Potem przychodził on i bez słowa się dosiadał, korzystając z tego, co wybrała. Kiedy jednak on był pierwszy, to Evangeline siadała naprzeciwko. Niemal ze sobą nie rozmawiali. Głownie dlatego, że bali się, że Pince ich wyrzuci, ale też dlatego, że nie za bardzo wiedzieli jak w ogóle zacząć. Dziewczyna czuła się przy tym dziwnie niezręcznie i dłuższą chwilę zajmowało jej skupienie się na lekturach.
Te wieczory w bibliotece były nawet miłe… A już na pewno milsze od zajęć z obrony przed czarną magią z profesorem Gebinem.
Na tych zajęciach siedziała razem z Mariną. Przed nimi znajdował się Bill, który dzielił ławkę z innym Gryfonem. Evangeline mogła być wdzięczna, bo za plecami Weasleya mogła bez problemu się schować.
– Azkaban… – wycedził przez zaciśnięte zęby profesor Gebin, kontynuując swój wykład. – Jak wszyscy wecie jest to więzienie dla czarodziejów i czarownic. Dostęp do niego jest ograniczony. Znajduje się on na środku morza, co ma na celu zmniejszenie do zera możliwości ucieczki.
Zrobił krótką pauzę. Evangeline westchnęła. To była gra. Zawsze kiedy głośno wypuszczała powietrze, Bill wzdrygał ramionami.
– Większość cel w Azkabanie zajmują śmierciożercy i poplecznicy Sami-Wiecie-Kogo. Czarodzieje potężni i niebezpieczni, tacy przed którymi nie mielibyście szans się ochronić. Nieważne, czego bym was tu uczył, oni zawszę będą silniejsi od takiej bandy gówniarzy jak wy.
Jeśli zajęcia obrony już zawsze będą tak wyglądać, to na pewno – pomyślała Ślizgonka, a potem znów westchnęła.
Ramiona Billa drgnęły.
– Strażnikami w Azkbanie są dementorzy – kontynuował nauczyciel. – Są to jedne z najpotworniejszych stworzeń istniejących w świecie czarodziejów. Żywią się szczęściem, które wysysają z takich naiwnych osób jak wy. Takich, którzy nie wiedzą, czym jest prawdziwe życie i jak cholernie jest niesprawiedliwe!
No tak, faktycznie, przecież ja nic o tym nie wiem – przeszło jej przez myśl, a potem… westchnęła. A Bill znów drgnął.
– Azkaban to ich dom, ale kiedyś go opuszczą a wtedy… nic nie zostanie za świata, jaki znacie, NIC!
Ktoś zachichotał cicho, a profesor Gebin zerwał się energicznie z miejsca i rozejrzał po twarzach uczniów. Dyszał ciężko, a jego nozdrza drżały niebezpiecznie. Wyszczerzył zęby i wyglądał przy tym tak, jakby zamierzał się rzucić na delikwenta, który odważył się zaśmiać.
Evangeline nie mogła się powstrzymać i znów westchnęła. Zanim jednak doczekała się niemej odpowiedzi Weasleya nauczyciel wymierzył w nią gruby palec.
– Potter! – krzyknął, opluwając ucznia, siedzącego w pierwszej ławce. – Do cholery, masz jakiś problem z oddychaniem, że cały czas wzdychasz?
Dziewczyna poczuła na sobie wzrok pozostałych uczniów. Marina klepnęła ją pod ławką w udo, dając do zrozumienia, że ma wstać, aby nie narażać się na więcej nieprzyjemności. Evangeline bez sowa dźwignęła się na nogi i wyprostowała. Wiedziała, że igra z ogniem, ale zmusiła swoją twarz do delikatnego uśmiechu, co jeszcze bardziej zdenerwowało nauczyciela.
– Och.. – burknęła teatralnie. – Przepraszam, panie profesorze, to chyba alergia.
– Alergia? Niby na co?
Tak bardzo chciała powiedzieć, że na głupotę. Już nawet zaczęła otwierać usta, jednak zanim to zrobiła, ktoś głośno zapukał, a potem w uchylonych drzwiach pojawił się nie kto inny jak profesor Snape. Jego wzrok najpierw padł na nowego nauczyciela, a potem zaczął świdrować uczniów. Zatrzymał się dopiero na Evangeline.
– Potter – burknął. – Za mną.
Dziewczyna nie zawahała się nawet przez chwilę. Przepchnęła się za plecami Mariny i ruszyła w kierunku opiekuna swojego domu. Zatrzymał ją dopiero głos profesora Gebina.
– Chwileczkę! – powiedział, podnosząc głos. – Może jakieś dzień dobry, czy mógłbym prosić na chwilę pannę Potter?
Na twarzy Snape’a pojawił się grymas.
– Cóż… – kontynuował nauczyciel obrony przed czarną magią. – Najwyraźniej młodzi nauczyciele nie mają w sobie za grosz kultury… zupełnie jak uczniowie. A może po prostu uważasz Severusie, że nie zasługuję na szacunek.
Evangeline w kilku krokach pokonała dzielącą ją odległość od drzwi i stanęła obok Snape’a.
– Myślę, że nie jest to odpowiednia pora, a tym bardziej miejsce, aby rozmawiać o szacunku – rzekł krótko nauczyciel eliksirów, po czym zamknął drzwi tak gwałtownie, że niewiele brakowało, a przyskrzyniłby stopę Evangeline, która z trudem zdążyła się cofnąć.
Dziewczyna przez chwilę miała wrażenie, że Gebin nie zostawi tak tej sprawy i za chwilę wyjdzie na korytarz i zacznie prawić swoje wyszukane mądrości. Nic takiego się nie stało. Za drzwiami dało się słyszeć jego głośne narzekanie i głupie komentarze, ale najwyraźniej nie zamierzał podnosić się z miejsca.
Kiedy emocje związane z Gebinem opadły, Evangeline zaczęła się zastanawiać, czego właściwie chciał od niej opiekun domu. Jego mina była surowa, ale ona nie była pewna, czy po prostu się nie wkurzył ze względu na wymianę zdań, która miała miejsce przed chwilą. Zaczęła rozmyślać i analizować. Nie przypominała sobie, aby w ostatnim czasie złamała jakiś punkt regulaminu.
– Twój ojciec na ciebie czeka – rzekł w końcu Snape, rozwiewając jej wątpliwości.
– Co…? – wydusiła z siebie. – Ale…
Nauczyciel ruszył korytarzem, a dziewczyna nie miała większego wyboru, jak kroczyć za nim. Nie była zła, że przybył do Hogwartu. Była zła, że wcześniej nikt jej o tym nie poinformował.


Kiedy weszła do gabinetu profesora Snape i zobaczyła eleganckiego mężczyznę, siedzącego na krześle cała złość zniknęła.
Archibald Potter wstał, uśmiechnął się i otworzył ramiona w zapraszającym geście.
– Dzień dobry, tato – rzekła, a potem po prostu się do niego przytuliła. Kątem oka spostrzegał, że w gabinecie są sami, a nauczyciel najwyraźniej został za drzwiami.
Evangeline poczuła ciepło i siłę bijącą od mężczyzny. Zawsze, kiedy ją przytulał czuła się znacznie mniejsza, młodsza i bezpieczniejsza. Nigdy jednak nie ściskał jej mocno. Jego dotyk był delikatny, bo nie mógł być pewny, czy nie sprawi jej bólu.
– Dzień dobry, Evie – przywitał ją, całując w czubek głowy.
Dziewczyna odsunęła się nieznacznie i popatrzyła na twarz ojca. Mimo swoich lat nadal był przystojny, a siatka delikatnych zmarszczek dodawała mu uroku.
– Co tu robisz? – zapytała, kiedy w końcu usiedli naprzeciw siebie. – Coś się stało w domu?
– W domu? Nie… w domu w porządku. W pracy też – dodał, wyprzedzając jej tok myślenia. – Profesor Snape wysłał mi wiadomość, że miałaś kłopoty ze zdrowiem.
– Tato… –jęknęła, pochylając głowę.
Kurczowo zacisnęła dłonie na szacie i zmarszczyła jej materiał. Kostki pobladły jej jeszcze bardziej, a skóra napięła się tak mocno, że Archibald bez problemu zauważył w jak złym jest stanie. Delikatnie ujął jej rękę i przyjrzał się dokładnie.
– Smarujesz co najmniej dwa razy dziennie? – zapytał, marszcząc brwi.
– Tak.
– Czyli jest gorzej niż zawsze?
– Tak…
Kłamstwo nie miało najmniejszego sensu. Ojciec ze świstem wypuścił powietrz i pokręcił głową.
– Dlaczego nic nie napisałaś?
– Nie wiem… miałam dużo na głowie, nie chciałam cię martwić… sama nie wiem… Tato, nie gniewaj się na mnie – dodała szybko i o dziwo poczuła, że naprawdę jej na tym zależy. Tak bardzo nie chciała sprawiać kłopotów, a za każdym razem, kiedy patrzył na nią w ten sposób miała wrażenie, że znów jest dla niego kulą u nogi.
Archibald pogłaskał ją po włosach. On i mama byli jedynymi osobami, którym na to pozwalała.
– Nie gniewam się – oznajmił krótko. – Po prostu się martwię. Skoro maści i olejki stają się coraz mniej skuteczne, to będziemy musieli wymyślić coś innego. Mocno cię boli?
Wzruszyła ramionami.
– Bardziej swędzi.
– A co się stało, że straciłaś przytomność? – dopytywał dalej pan Potter, a Evangeline nagryzła spękaną wargę. Nie powinna tego robić, od lat się pilnowała, a dziś wszystko było nie tak.
– Pani Pomfrey powiedziała, że byłam odwodniona – wyszeptała.
– Evie… W wakacje było to samo. Pamiętasz, co mi obiecałaś?
– To nie tak, tato – jęknęła, czując narastające uczucie smutku. To wszystko nie tak
Tak bardzo chciała mu powiedzieć prawdę. Chciała mu się zwierzyć ze wszystkiego, co miało miejsce w wakacje, ale nie potrafiła. Wiedziała, że Archibald tego nie zrozumie, a co więcej, znów go zawiedzie swoim zachowaniem.
– Evie – powtórzył jej imię, a potem delikatnie chwycił za podbródek i uniósł głowę, zmuszając, aby spojrzała mu w oczy. – Jadłaś coś dzisiaj?
– Tato, ja naprawdę o siebie dbam – rzekła. Bardzo chciała, aby jej głos brzmiał naturalnie, ale sama wyczuła, że powoli zaczyna drżeć.
– Chodźmy do skrzydła szpitalnego – oświadczył po chwili. – Zbadam cię.
Evangeline nie protestowała. Kiwnęła delikatnie głową i wstała z krzesła. Skrzywiła się z bólu, czując, jak pęka jej skóra na kolanie. Ojciec bez problemu to zauważył. Potrafił dokładnie rozpoznawać grymasy na jej twarzy.
– Oj dziecko, dziecko – wyszeptał, choć dobrze wiedział, jak bardzo tego nienawidziła. – Możesz iść?
– Tak, bez przesady.
I tak chwycił ją pod ramię, kiedy wychodzili z gabinetu. Na korytarzu czekał profesor Snape. Evangeline była wręcz pewna, że podsłuchiwał całą ich rozmowę.
– Panie profesorze – zaczął ojciec swoim zwyczajnym, rzeczowym tonem. – Chciałbym skorzystać ze skrzydła szpitalnego i zbadać moją córkę. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko?
Moją córkę. Evangeline przywykła do tego, że nazywał ją córką, ale zaimek moją zawsze sprawiał, że po jej plecach przebiegał dreszcz.
– Oczywiście – odpowiedział krótko Snape, lustrując dziewczynę wzrokiem. – Swoją drogą, panno Potter, czym podpadłaś profesorowi Gebinowi na obronie przed czarną magią, że kiedy wszedłem do sali nauczyciel ewidentnie zamierzał cię ukarać?
Evangeline uniosła lewą brew. Czy naprawdę opiekun domu musiał w takim momencie przypominać całą sytuację? Ojciec przystanął i popatrzył na nią pytająco. Nie to, że był zły… na jego twarzy malowała się czysta ciekawość i zaskoczenie, że jego grzeczna dziewczynka zachowała się nieodpowiednio w stosunku do jakiegoś nauczyciela.
– Nic nie zrobiłam – burknęła. – Panu profesorowi najwyraźniej przeszkadza oddychanie. Mogę przestać jeśli będzie nalegał.
– Potter…
– Evie…
Powiedzieli to niemal jednocześnie. Było to nawet dość zabawne, kiedy mężczyźni spojrzeli po sobie, a potem nerwowo odwrócili głowę, jakby nie za bardzo wiedzieli jak zachować się w danej sytuacji.  
– Potem ci opowiem – rzekła do ojca, kiedy poprowadził ją korytarzem.
~*~
Evangeline nie wróciła już na zajęcia z obrony przed czarną magią, więc Bill zaczął się zastanawiać, co mógł chcieć od niej profesor Snape. Nie pojawiła się też na zaklęciach, które były kolejne. Chłopak był pewny, że zobaczy ją w bibliotece, przy ich stoliku, jednak tam też jej nie było. A kiedy nie pojawiła się przez kolejne godziny zaczął się martwić.
Dziś na pewno nie miała treningu quidditcha. Bill to wiedział, choć wydawało mu się, że nie przykłada do tego większej wagi.
Wieczorem musiał więc pozbierać książki i udać się do Wielkiej Sali na kolację. Zupełnie mimowolnie przeszukał wzrokiem stół Ślizgonów. Nie było jej. Potem poparzył na Puchonów i sprawdził, czy jest Marina Blau. Ostatnio spędzały ze sobą więcej czasu. Marina była, ale sama.
Bill niechętnie usiadł obok Charliego. Jakoś nie miał apetytu w porównaniu do swojego brata, który jak zwykle siedział przed pełnym talerzem i pałaszował wszystko ze smakiem.
– Co ci? – zapytał z pełnymi ustami.
– Nic… – burknął.
A wtedy weszła Evangeline. Utykała lekko na prawą nogę, jakby nie za bardzo mogła zginać kolano, ale oprócz tego wyglądała jak zwykle. Jej twarz była nieprzenikniona i skupiona, a czarne, rozpuszczone włosy okalały pociągłą buzię. Nie podeszła do stołu Ślizgonów. Od razu skierowała swoje kroki w stronę Mariny. Usiadła obok i zaczęła jej coś cicho tłumaczyć. Bill widział, jak mięśnie twarzy Puchonki się napinają.
– Uuuu… – ciche mruknięcie wyrwało go z zamyślenia. Odwrócił głowę i zobaczył, że Charlie przygląda mu się z wyraźnym rozbawieniem. – No nie mów mi, że się zakochałeś.
– Co? – Bill był w stanie wydusić z siebie tylko tyle.
– No, no, no… wiesz, to nie moja sprawa, no ale w Potter? Serio? Rozejrzyj się, mało jest ładnych dziewczyn w Hogwarcie? Twarz, jak twarz, ale ona nawet biustu nie ma.
Bill nie mógł się powstrzymać i pacnął brata w głowę.
– Co to za komentarze? – zapytał, zdając sobie sprawę, że zaczyna matkować. – A poza tym, nie zakochałem się.
– Jaaasne… Tak mi się zresztą wydawało, że coś iskrzy, ale cały czas miałem nadzieję, że to tylko moja wyobraźnia – dodał, wzruszając ramionami. – Byłem wczoraj w bibliotece…
– O, to coś nowego – przerwał mu Bill z ironią.
– I widziałem dokładnie, co tam robicie – dokończył Charlie, nie przejmując się komentarzem brata. – Widziałem jak siedzieliście przy jednym stole przed wieżą z książek do eliksirów. W pewnej chwili wyciągnęliście dłonie po ten sam tytuł, a wasza skóra się zetknęła. Poczuliście ten dreszcz, a potem z zawstydzeniem cofnęliście ręce, a na waszych policzkach pojawił się delikatny rumieniec. O tak, wszystko widziałem.
– Czy ty jesteś normalny? – zapytał Bill, bo była to jedyna rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Na darmo próbował przypomnieć sobie tę sytuację. – Charlie, mama nie będzie zadowolona, jak się dowie, że czytasz jej romansidła – dodał po chwili zastanowienia.
– Ale na pewno ucieszy się, jak jej napiszę, że masz dziewczynę.
Bill dał bratu ostrego kuksańca. Dobrze wiedział, że Charlie tego nie zrobi, ale takie żarty zupełnie go nie bawiły.
Obydwoje zamilkli. Młodszy z Weasleyów wrócił do pałaszowania swojej kolacji, a starszy nałożył niewielką ilość potrawki z kurczakiem. Przeżuwał powoli, nadal obserwując pogrążone w rozmowie uczennice. Teraz Marina coś mówiła, a Evangeline tylko kiwała głową i marszczyła brwi.
– Spójrz, Albercie, znów dostałem czekoladki – wyrwał go z zamyślenia znienawidzony w ostatnich dniach głos Gregory’ego Willsona. – Te dziewczyny rozpieszczają mnie tymi słodkościami. Przez nie przytyję.
Bill obrócił głowę. Kilka miejsc dalej siedział prefekt naczelny wraz ze swoim przyjacielem Albertem Walkerem. Walker co prawda był Krukonem, ale często siadał przy stole Gryfonów, aby być blisko Willsona. Swoją drogą, ta przyjaźń zawsze zastanawiała Billa. Albert wydawał się być nawet w porządku, jednak miał nieznośną tendencje do trzymania strony tego przygłupa. No i jeszcze ta mania polegająca na ciągłym poprawianiu okularów, które i tak nie zsuwały mu się z nosa nawet o cal.
Teraz obydwoje kontemplowali eleganckie pudełko pełne czekoladek. Już na pierwszy rzut oka można było poznać, że były drogie i wykwintne.
Gregory wpakował do buzi dwie na raz.
– Weź, Albercie, poczęstuj się – rzekł, podsuwając pudełko przyjacielowi.
Chłopak wahał się przez chwilę, a potem chwycił cukierka. Nadal jednak nie włożył go do ust.
– No, jedz, pyszne są – próbował go przekonać Willson, biorąc kolejne dwie czekoladki.
Albert nagryzł ostrożnie. Bill widział, jak powoli przeżuwa i nadal podejrzliwie przygląda się pudełku.
A wtedy, w jednej chwili stało się coś, czego nikt (albo raczej prawie nikt) się nie spodziewał. Z twarzy Gregory’ego Willsona zszedł uśmiech, a jego skóra nabrała dziwnego, sinego odcieniu. Skrzywił się, zakaszlnął kilkakrotnie, a z kącików jego warg popłynęła stróżka śliny.
Ktoś pisnął, ktoś krzyknął. A Gregory zsunął się z ławki i nieprzytomny padł na podłogę.
I nagle zrobiło wielkie zamieszanie. Wszyscy zaczęli wstawać z miejsc i zbierać się wokół prefekta naczelnego. Widok był tak nieprzyjemny, że dziewczęta zasłaniały dłońmi oczy.
– Czy on nie żyje? – zapytał ktoś.
Te słowa wywołały jeszcze większy popłoch.
– Spokój, rozejść się, zrobić przejście! – krzyknęła profesor McGonagall, próbując przepchnąć się przez rozhisteryzowany tłum. Po jej śladach kroczył Severus Snape.
Kobieta podeszła szybko do swojego ucznia i przyklęknęła. W nerwowym geście zaczęła sprawdzać mu puls.
– Żyje… – szepnęła.
Snape rozejrzał się, a potem jego wzrok napotkał pudełko, w którym zostały jeszcze dwie czekoladki. Ujął je w dłonie i powąchał.
– Kto jeszcze to zjadł? – zapytał.
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Albert Walker osunął się na podłogę.

10 komentarzy:

  1. Uuuu, to się robi ciekawie! Dobrze tak Wilsonowi, ale co to za trucizna i kto jest za to odpowiedzialny? I czy na biednego Alberta, z racji, że w sumie nie zjadł tego tak dużo będzie miało mniejsze działanie? Tata Evangeline jest naprawdę cudownym ojcem, dziewczyna ma szczęście. Ciekawie jak ta jej choroba postępuje i co do cholery stało się w to lato?? Same zagadki :D Cieszę się, że masz te parę rozdziałów zapasu, będę wyczekiwać następnego z niecierpliwością :D Pozdrawiam serdecznie i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. No w końcu coś się dzieje :p faktycznie Albert nie zjadł dużo a z opisu wynika że udział w konkursie weźmie więc nie jestem zbyt tajemnicza.
    Z tym ojcem Ecangeline to jest śmieszna historia. W moich opowiadaniach zwykle ojcowie są lepsi od matek są opiekuńczy ciepli i kochający. Jedna z moich prac licencjackich była właśnie o literackich ojcach i doszłam do wniosku że właśnie często jeat tak ze piszemy dobrze o tym czego sami nie mieliśmy.
    Zapas mam do 16 ale trzeba sie brać za robotę!
    Ps: przeczytałaś Ginevre? To musiala być trauma. Ja też próbowałam i sie zażenowałam :p ja w sumie ten nie pisalam przez jakieś 4 lata (nie licząc prac semestralnych) miałam przez ten czas kilka falstartow ale 4 maja uznałam że to dobry dzień na opko i zaczęłam Szczyptę :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Przestań, Ginevra to Twoja perełka, bardzo miło do niej wróciłam :P A czytając swoje twory, szczególnie po paru latach to normalne, że czujemy zażenowanie xD Ja nigdy nie byłam (i nie będę) na takim poziomie jak Ty, a przez swoje opowiadanie nie mogę przebrnąć (bo wpadłam na pomysł żeby je sobie zedytować, a się okazało, że już chyba lepiej byłoby napisać na nowo). Niektórych rzeczy chyba lepiej nie odkopywać :D
    Zapas do 16 dobrze wróży, wytrwałości! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No już bez przesady z tym poziomem.
      A co do opowiadań to z własnego doswiadczenia moge powoedziec że lepiej wymyśli ć coś nowego niż odgrzewac stare kotlety :p

      Usuń
  4. Nie spodziewałam się takiej końcówki. Czyżby Marina coś poczarowała przy tych słodyczach?
    Bill, mimo tego co mówi, wpadł po uszy :P Podoba mi się jednak, że pokazujesz to delikatnie, a nie jakiś wielki wybuch miłości.
    Martwi mnie że z Evangeliną jest coraz gorzej :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję za wszystkie komentarze :)
      no, wyeliminowanie Willsona w sumie też jest wspomniane wopisie więc narazie w opowiadaniu nic zaskakującego się nie wydarzyło :P
      czy to Marina? tego oczywiście zdradzić nie mogę :P
      niektórzy właśnie mi zarzucają fakt, że Bill za szybko się zakochuje... mi też sie wydaje, że nie, no ale...
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. No faktycznie, teraz zerknęłam i Willson jest wspomniany w opisie. Tak czy siak dobrze mu tak xd
      Mi się wydaje, że (jak na jego wiek) uczucia, które mu towarzyszą, są zupełnie normalne.

      Usuń
  5. A to ci niespodzianka. Ojciec we własnej osobie zawitał do Hogwartu :P Widocznie przejął się stanem córki.
    Końcówka rozwaliła totalnie, nie spodziewałam się takiego zakończenia. Resztę doczytam w kolejnych dniach, bo już padam, wybacz. :>

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten Albert jest jak dla mnie podejrzany.

    OdpowiedzUsuń
  7. Robi się coraz ciekawiej. Jak dla mnie to raczej nie Al otruł Wilsona. Fajnego tatę ma Evangelina. Widać, że martwi się o córkę.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy