Evangeline
nie do końca była pewna, co wydarzyło się po ogłoszeniu wyników Potyczki o Złoty Kociołek. Nie, nie chodziło
o to, że miała jakieś luki w pamięci, nie. Chodziło bardziej o to, że nie do
końca potrafiła to wszystko zrozumieć.
Wredny
komentarz Gregory’ego Willsona nie był niczym odkrywczym. To nawet nie chodziło
o to, czy sprawił jej przykrość, czy nie. Bo w sumie dziewczyna była bardziej
wściekła niż smutna. Złościła się też na siebie, że w ogóle dopuściła do
sytuacji, w której tak wiele osób zobaczyło okropną ranę na jej szyi. Od
poprzedniego wieczora widziała, że jej skóra znów zaczyna nadmiernie się
przesuszać i pękać. Najbardziej wyraźne było to na kolanach i między palcami
dłoni. Właśnie dlatego nawet przez myśl jej nie przeszło, że ropny pęcherz
pęknie na szyi.
Stało
się, trudno. Przecież kiedy pierwszy raz przekroczyła próg szkoły wyglądała
jeszcze gorzej. I w dodatku wsadzili ją wtedy do ciasnej łódki i na jej
niestabilnym pokładzie kazali przepłynąć jezioro. Cudowna rozrywka… szczególnie
dla osób takich jak ona.
Nieważne…
skoro nie chodziło ani o Gregory’ego, ani o skórę, ani nawet o wodę, to o co?
Czy raczej o kogo… Bill Weasley zupełnie ją zaskoczył, kiedy po ostrych słowach
Willsona wyciągnął różdżkę i bez zastanowienia go zaatakował. Evangeline miała
wrażenie, że obserwuje całą tę scenę w spowolnionym tempie. Widziała dokładnie
każdy nerw pulsujący na czole chłopaka, jego wargi zaciśnięte w wąska linię,
przymrużone powieki i delikatne czerwone rumieńce złości na piegowatych
policzkach. Pamiętała ten precyzyjny i delikatny ruch nadgarstka, który
zdradzał, że Weasley jest naprawdę dobrym czarodziejem.
Teraz
wiedziała, że nie powinna wtedy uciekać. Odchodząc pozwoliła ponieść się
emocjom. Gdyby tam została niewzruszona, nie zwróciłaby na siebie aż tak dużej
uwagi. A teraz wszyscy wiedzieli, że coś jest z nią nie tak. Ich domysły
przeistoczyły się w pewność. No a Marina Blau poznała prawdę.
Evangeline
nie przeszkadzało to aż tak bardzo, jak wydawało jej się na początku. O dziwo,
Marina była nawet w porządku. Miała swoje dziwactwa i często stanowczo zbyt
dużo mówiła, ale jej towarzystwo nie było uciążliwe. Evangeline miała jej dość
tylko czasem… głównie wówczas, kiedy Puchonka nie mogła się powstrzymać przed
szturchnięciem i szepnięciem jej do ucha: patrzy,
patrzy, Bill znów na ciebie patrzy…
Panna
Potter nie do końca była pewna, czy w tym roku jakoś wyjątkowo często go
widywała, czy w poprzednich latach po prostu nie zwracała na niego uwagi. Byli
na tym samym roku, chodzili na wiele
wspólnych zajęć: eliksiry, zaklęcia, transmutacja, obrona przed czarną magią,
ghuloznawstwo… potem jeszcze dodatkowe lekcje przygotowujące do konkursu… Bill
też ciągle przesiadywał w bibliotece. Zaczęli mieć nawet swój dziwny rytuał.
Jeśli ona przychodziła pierwsza, to brała z półki wszystkie potrzebne książki i
zajmowała miejsce przy dość dużym stoliku blisko okna. Potem przychodził on i
bez słowa się dosiadał, korzystając z tego, co wybrała. Kiedy jednak on był
pierwszy, to Evangeline siadała naprzeciwko. Niemal ze sobą nie rozmawiali.
Głownie dlatego, że bali się, że Pince ich wyrzuci, ale też dlatego, że nie za
bardzo wiedzieli jak w ogóle zacząć. Dziewczyna czuła się przy tym dziwnie
niezręcznie i dłuższą chwilę zajmowało jej skupienie się na lekturach.
Te
wieczory w bibliotece były nawet miłe… A już na pewno milsze od zajęć z obrony
przed czarną magią z profesorem Gebinem.
Na
tych zajęciach siedziała razem z Mariną. Przed nimi znajdował się Bill, który
dzielił ławkę z innym Gryfonem. Evangeline mogła być wdzięczna, bo za plecami
Weasleya mogła bez problemu się schować.
–
Azkaban… – wycedził przez zaciśnięte zęby profesor Gebin, kontynuując swój
wykład. – Jak wszyscy wecie jest to więzienie dla czarodziejów i czarownic.
Dostęp do niego jest ograniczony. Znajduje się on na środku morza, co ma na
celu zmniejszenie do zera możliwości ucieczki.
Zrobił
krótką pauzę. Evangeline westchnęła. To była gra. Zawsze kiedy głośno
wypuszczała powietrze, Bill wzdrygał ramionami.
–
Większość cel w Azkabanie zajmują śmierciożercy i poplecznicy Sami-Wiecie-Kogo.
Czarodzieje potężni i niebezpieczni, tacy przed którymi nie mielibyście szans
się ochronić. Nieważne, czego bym was tu uczył, oni zawszę będą silniejsi od
takiej bandy gówniarzy jak wy.
Jeśli zajęcia obrony już zawsze będą tak
wyglądać, to na pewno –
pomyślała Ślizgonka, a potem znów westchnęła.
Ramiona
Billa drgnęły.
–
Strażnikami w Azkbanie są dementorzy – kontynuował nauczyciel. – Są to jedne z
najpotworniejszych stworzeń istniejących w świecie czarodziejów. Żywią się
szczęściem, które wysysają z takich naiwnych osób jak wy. Takich, którzy nie
wiedzą, czym jest prawdziwe życie i jak cholernie jest niesprawiedliwe!
No tak, faktycznie, przecież ja nic o tym
nie wiem – przeszło jej
przez myśl, a potem… westchnęła. A Bill znów drgnął.
–
Azkaban to ich dom, ale kiedyś go opuszczą a wtedy… nic nie zostanie za świata,
jaki znacie, NIC!
Ktoś
zachichotał cicho, a profesor Gebin zerwał się energicznie z miejsca i
rozejrzał po twarzach uczniów. Dyszał ciężko, a jego nozdrza drżały
niebezpiecznie. Wyszczerzył zęby i wyglądał przy tym tak, jakby zamierzał się
rzucić na delikwenta, który odważył się zaśmiać.
Evangeline
nie mogła się powstrzymać i znów westchnęła. Zanim jednak doczekała się niemej
odpowiedzi Weasleya nauczyciel wymierzył w nią gruby palec.
–
Potter! – krzyknął, opluwając ucznia, siedzącego w pierwszej ławce. – Do
cholery, masz jakiś problem z oddychaniem, że cały czas wzdychasz?
Dziewczyna
poczuła na sobie wzrok pozostałych uczniów. Marina klepnęła ją pod ławką w udo,
dając do zrozumienia, że ma wstać, aby nie narażać się na więcej
nieprzyjemności. Evangeline bez sowa dźwignęła się na nogi i wyprostowała.
Wiedziała, że igra z ogniem, ale zmusiła swoją twarz do delikatnego uśmiechu,
co jeszcze bardziej zdenerwowało nauczyciela.
–
Och.. – burknęła teatralnie. – Przepraszam, panie profesorze, to chyba alergia.
–
Alergia? Niby na co?
Tak
bardzo chciała powiedzieć, że na głupotę. Już nawet zaczęła otwierać usta,
jednak zanim to zrobiła, ktoś głośno zapukał, a potem w uchylonych drzwiach
pojawił się nie kto inny jak profesor Snape. Jego wzrok najpierw padł na nowego
nauczyciela, a potem zaczął świdrować uczniów. Zatrzymał się dopiero na
Evangeline.
–
Potter – burknął. – Za mną.
Dziewczyna
nie zawahała się nawet przez chwilę. Przepchnęła się za plecami Mariny i
ruszyła w kierunku opiekuna swojego domu. Zatrzymał ją dopiero głos profesora
Gebina.
–
Chwileczkę! – powiedział, podnosząc głos. – Może jakieś dzień dobry, czy mógłbym
prosić na chwilę pannę Potter?
Na
twarzy Snape’a pojawił się grymas.
–
Cóż… – kontynuował nauczyciel obrony przed czarną magią. – Najwyraźniej młodzi
nauczyciele nie mają w sobie za grosz kultury… zupełnie jak uczniowie. A może
po prostu uważasz Severusie, że nie zasługuję na szacunek.
Evangeline
w kilku krokach pokonała dzielącą ją odległość od drzwi i stanęła obok Snape’a.
–
Myślę, że nie jest to odpowiednia pora, a tym bardziej miejsce, aby rozmawiać o
szacunku – rzekł krótko nauczyciel eliksirów, po czym zamknął drzwi tak
gwałtownie, że niewiele brakowało, a przyskrzyniłby stopę Evangeline, która z
trudem zdążyła się cofnąć.
Dziewczyna
przez chwilę miała wrażenie, że Gebin nie zostawi tak tej sprawy i za chwilę
wyjdzie na korytarz i zacznie prawić swoje wyszukane mądrości. Nic takiego się
nie stało. Za drzwiami dało się słyszeć jego głośne narzekanie i głupie
komentarze, ale najwyraźniej nie zamierzał podnosić się z miejsca.
Kiedy
emocje związane z Gebinem opadły, Evangeline zaczęła się zastanawiać, czego
właściwie chciał od niej opiekun domu. Jego mina była surowa, ale ona nie była
pewna, czy po prostu się nie wkurzył ze względu na wymianę zdań, która miała
miejsce przed chwilą. Zaczęła rozmyślać i analizować. Nie przypominała sobie,
aby w ostatnim czasie złamała jakiś punkt regulaminu.
–
Twój ojciec na ciebie czeka – rzekł w końcu Snape, rozwiewając jej wątpliwości.
–
Co…? – wydusiła z siebie. – Ale…
Nauczyciel
ruszył korytarzem, a dziewczyna nie miała większego wyboru, jak kroczyć za nim.
Nie była zła, że przybył do Hogwartu. Była zła, że wcześniej nikt jej o tym nie
poinformował.
Kiedy
weszła do gabinetu profesora Snape i zobaczyła eleganckiego mężczyznę,
siedzącego na krześle cała złość zniknęła.
Archibald
Potter wstał, uśmiechnął się i otworzył ramiona w zapraszającym geście.
–
Dzień dobry, tato – rzekła, a potem po prostu się do niego przytuliła. Kątem
oka spostrzegał, że w gabinecie są sami, a nauczyciel najwyraźniej został za
drzwiami.
Evangeline
poczuła ciepło i siłę bijącą od mężczyzny. Zawsze, kiedy ją przytulał czuła się
znacznie mniejsza, młodsza i bezpieczniejsza. Nigdy jednak nie ściskał jej
mocno. Jego dotyk był delikatny, bo nie mógł być pewny, czy nie sprawi jej
bólu.
–
Dzień dobry, Evie – przywitał ją, całując w czubek głowy.
Dziewczyna
odsunęła się nieznacznie i popatrzyła na twarz ojca. Mimo swoich lat nadal był
przystojny, a siatka delikatnych zmarszczek dodawała mu uroku.
–
Co tu robisz? – zapytała, kiedy w końcu usiedli naprzeciw siebie. – Coś się
stało w domu?
–
W domu? Nie… w domu w porządku. W pracy też – dodał, wyprzedzając jej tok myślenia.
– Profesor Snape wysłał mi wiadomość, że miałaś kłopoty ze zdrowiem.
–
Tato… –jęknęła, pochylając głowę.
Kurczowo
zacisnęła dłonie na szacie i zmarszczyła jej materiał. Kostki pobladły jej
jeszcze bardziej, a skóra napięła się tak mocno, że Archibald bez problemu
zauważył w jak złym jest stanie. Delikatnie ujął jej rękę i przyjrzał się
dokładnie.
–
Smarujesz co najmniej dwa razy dziennie? – zapytał, marszcząc brwi.
–
Tak.
–
Czyli jest gorzej niż zawsze?
–
Tak…
Kłamstwo
nie miało najmniejszego sensu. Ojciec ze świstem wypuścił powietrz i pokręcił
głową.
–
Dlaczego nic nie napisałaś?
–
Nie wiem… miałam dużo na głowie, nie chciałam cię martwić… sama nie wiem… Tato,
nie gniewaj się na mnie – dodała szybko i o dziwo poczuła, że naprawdę jej na
tym zależy. Tak bardzo nie chciała sprawiać kłopotów, a za każdym razem, kiedy
patrzył na nią w ten sposób miała
wrażenie, że znów jest dla niego kulą u nogi.
Archibald
pogłaskał ją po włosach. On i mama byli jedynymi osobami, którym na to
pozwalała.
–
Nie gniewam się – oznajmił krótko. – Po prostu się martwię. Skoro maści i
olejki stają się coraz mniej skuteczne, to będziemy musieli wymyślić coś
innego. Mocno cię boli?
Wzruszyła
ramionami.
–
Bardziej swędzi.
–
A co się stało, że straciłaś przytomność? – dopytywał dalej pan Potter, a
Evangeline nagryzła spękaną wargę. Nie powinna tego robić, od lat się pilnowała,
a dziś wszystko było nie tak.
–
Pani Pomfrey powiedziała, że byłam odwodniona – wyszeptała.
–
Evie… W wakacje było to samo. Pamiętasz, co mi obiecałaś?
–
To nie tak, tato – jęknęła, czując narastające uczucie smutku. To wszystko nie tak…
Tak
bardzo chciała mu powiedzieć prawdę. Chciała mu się zwierzyć ze wszystkiego, co
miało miejsce w wakacje, ale nie potrafiła. Wiedziała, że Archibald tego nie
zrozumie, a co więcej, znów go zawiedzie swoim zachowaniem.
–
Evie – powtórzył jej imię, a potem delikatnie chwycił za podbródek i uniósł
głowę, zmuszając, aby spojrzała mu w oczy. – Jadłaś coś dzisiaj?
–
Tato, ja naprawdę o siebie dbam – rzekła. Bardzo chciała, aby jej głos brzmiał
naturalnie, ale sama wyczuła, że powoli zaczyna drżeć.
–
Chodźmy do skrzydła szpitalnego – oświadczył po chwili. – Zbadam cię.
Evangeline
nie protestowała. Kiwnęła delikatnie głową i wstała z krzesła. Skrzywiła się z
bólu, czując, jak pęka jej skóra na kolanie. Ojciec bez problemu to zauważył.
Potrafił dokładnie rozpoznawać grymasy na jej twarzy.
–
Oj dziecko, dziecko – wyszeptał, choć dobrze wiedział, jak bardzo tego
nienawidziła. – Możesz iść?
–
Tak, bez przesady.
I
tak chwycił ją pod ramię, kiedy wychodzili z gabinetu. Na korytarzu czekał
profesor Snape. Evangeline była wręcz pewna, że podsłuchiwał całą ich rozmowę.
–
Panie profesorze – zaczął ojciec swoim zwyczajnym, rzeczowym tonem. – Chciałbym
skorzystać ze skrzydła szpitalnego i zbadać moją córkę. Mam nadzieję, że nie ma
pan nic przeciwko?
Moją córkę. Evangeline przywykła do tego, że
nazywał ją córką, ale zaimek moją
zawsze sprawiał, że po jej plecach przebiegał dreszcz.
–
Oczywiście – odpowiedział krótko Snape, lustrując dziewczynę wzrokiem. – Swoją
drogą, panno Potter, czym podpadłaś profesorowi Gebinowi na obronie przed
czarną magią, że kiedy wszedłem do sali nauczyciel ewidentnie zamierzał cię
ukarać?
Evangeline
uniosła lewą brew. Czy naprawdę opiekun domu musiał w takim momencie
przypominać całą sytuację? Ojciec przystanął i popatrzył na nią pytająco. Nie
to, że był zły… na jego twarzy malowała się czysta ciekawość i zaskoczenie, że
jego grzeczna dziewczynka zachowała się nieodpowiednio w stosunku do jakiegoś
nauczyciela.
–
Nic nie zrobiłam – burknęła. – Panu profesorowi najwyraźniej przeszkadza
oddychanie. Mogę przestać jeśli będzie nalegał.
–
Potter…
–
Evie…
Powiedzieli
to niemal jednocześnie. Było to nawet dość zabawne, kiedy mężczyźni spojrzeli
po sobie, a potem nerwowo odwrócili głowę, jakby nie za bardzo wiedzieli jak
zachować się w danej sytuacji.
–
Potem ci opowiem – rzekła do ojca, kiedy poprowadził ją korytarzem.
~*~
Evangeline
nie wróciła już na zajęcia z obrony przed czarną magią, więc Bill zaczął się
zastanawiać, co mógł chcieć od niej profesor Snape. Nie pojawiła się też na
zaklęciach, które były kolejne. Chłopak był pewny, że zobaczy ją w bibliotece,
przy ich stoliku, jednak tam też jej nie było. A kiedy nie pojawiła się przez
kolejne godziny zaczął się martwić.
Dziś
na pewno nie miała treningu quidditcha. Bill to wiedział, choć wydawało mu się,
że nie przykłada do tego większej wagi.
Wieczorem
musiał więc pozbierać książki i udać się do Wielkiej Sali na kolację. Zupełnie
mimowolnie przeszukał wzrokiem stół Ślizgonów. Nie było jej. Potem poparzył na
Puchonów i sprawdził, czy jest Marina Blau. Ostatnio spędzały ze sobą więcej
czasu. Marina była, ale sama.
Bill
niechętnie usiadł obok Charliego. Jakoś nie miał apetytu w porównaniu do
swojego brata, który jak zwykle siedział przed pełnym talerzem i pałaszował
wszystko ze smakiem.
–
Co ci? – zapytał z pełnymi ustami.
–
Nic… – burknął.
A
wtedy weszła Evangeline. Utykała lekko na prawą nogę, jakby nie za bardzo mogła
zginać kolano, ale oprócz tego wyglądała jak zwykle. Jej twarz była
nieprzenikniona i skupiona, a czarne, rozpuszczone włosy okalały pociągłą
buzię. Nie podeszła do stołu Ślizgonów. Od razu skierowała swoje kroki w stronę
Mariny. Usiadła obok i zaczęła jej coś cicho tłumaczyć. Bill widział, jak
mięśnie twarzy Puchonki się napinają.
–
Uuuu… – ciche mruknięcie wyrwało go z zamyślenia. Odwrócił głowę i zobaczył, że
Charlie przygląda mu się z wyraźnym rozbawieniem. – No nie mów mi, że się
zakochałeś.
–
Co? – Bill był w stanie wydusić z siebie tylko tyle.
–
No, no, no… wiesz, to nie moja sprawa, no ale w Potter? Serio? Rozejrzyj się,
mało jest ładnych dziewczyn w Hogwarcie? Twarz, jak twarz, ale ona nawet biustu
nie ma.
Bill
nie mógł się powstrzymać i pacnął brata w głowę.
–
Co to za komentarze? – zapytał, zdając sobie sprawę, że zaczyna matkować. – A
poza tym, nie zakochałem się.
–
Jaaasne… Tak mi się zresztą wydawało, że coś iskrzy, ale cały czas miałem
nadzieję, że to tylko moja wyobraźnia – dodał, wzruszając ramionami. – Byłem
wczoraj w bibliotece…
–
O, to coś nowego – przerwał mu Bill z ironią.
–
I widziałem dokładnie, co tam robicie – dokończył Charlie, nie przejmując się
komentarzem brata. – Widziałem jak siedzieliście przy jednym stole przed wieżą
z książek do eliksirów. W pewnej chwili wyciągnęliście dłonie po ten sam tytuł,
a wasza skóra się zetknęła. Poczuliście ten
dreszcz, a potem z zawstydzeniem cofnęliście ręce, a na waszych policzkach
pojawił się delikatny rumieniec. O tak, wszystko widziałem.
–
Czy ty jesteś normalny? – zapytał Bill, bo była to jedyna rzecz, jaka przyszła
mu do głowy. Na darmo próbował przypomnieć sobie tę sytuację. – Charlie, mama
nie będzie zadowolona, jak się dowie, że czytasz jej romansidła – dodał po
chwili zastanowienia.
–
Ale na pewno ucieszy się, jak jej napiszę, że masz dziewczynę.
Bill
dał bratu ostrego kuksańca. Dobrze wiedział, że Charlie tego nie zrobi, ale
takie żarty zupełnie go nie bawiły.
Obydwoje
zamilkli. Młodszy z Weasleyów wrócił do pałaszowania swojej kolacji, a starszy
nałożył niewielką ilość potrawki z kurczakiem. Przeżuwał powoli, nadal
obserwując pogrążone w rozmowie uczennice. Teraz Marina coś mówiła, a
Evangeline tylko kiwała głową i marszczyła brwi.
–
Spójrz, Albercie, znów dostałem czekoladki – wyrwał go z zamyślenia
znienawidzony w ostatnich dniach głos Gregory’ego Willsona. – Te dziewczyny
rozpieszczają mnie tymi słodkościami. Przez nie przytyję.
Bill
obrócił głowę. Kilka miejsc dalej siedział prefekt naczelny wraz ze swoim
przyjacielem Albertem Walkerem. Walker co prawda był Krukonem, ale często siadał
przy stole Gryfonów, aby być blisko Willsona. Swoją drogą, ta przyjaźń zawsze
zastanawiała Billa. Albert wydawał się być nawet w porządku, jednak miał
nieznośną tendencje do trzymania strony tego przygłupa. No i jeszcze ta mania
polegająca na ciągłym poprawianiu okularów, które i tak nie zsuwały mu się z
nosa nawet o cal.
Teraz
obydwoje kontemplowali eleganckie pudełko pełne czekoladek. Już na pierwszy
rzut oka można było poznać, że były drogie i wykwintne.
Gregory
wpakował do buzi dwie na raz.
–
Weź, Albercie, poczęstuj się – rzekł, podsuwając pudełko przyjacielowi.
Chłopak
wahał się przez chwilę, a potem chwycił cukierka. Nadal jednak nie włożył go do
ust.
–
No, jedz, pyszne są – próbował go przekonać Willson, biorąc kolejne dwie
czekoladki.
Albert
nagryzł ostrożnie. Bill widział, jak powoli przeżuwa i nadal podejrzliwie
przygląda się pudełku.
A
wtedy, w jednej chwili stało się coś, czego nikt (albo raczej prawie nikt) się
nie spodziewał. Z twarzy Gregory’ego Willsona zszedł uśmiech, a jego skóra
nabrała dziwnego, sinego odcieniu. Skrzywił się, zakaszlnął kilkakrotnie, a z
kącików jego warg popłynęła stróżka śliny.
Ktoś
pisnął, ktoś krzyknął. A Gregory zsunął się z ławki i nieprzytomny padł na
podłogę.
I
nagle zrobiło wielkie zamieszanie. Wszyscy zaczęli wstawać z miejsc i zbierać
się wokół prefekta naczelnego. Widok był tak nieprzyjemny, że dziewczęta zasłaniały
dłońmi oczy.
–
Czy on nie żyje? – zapytał ktoś.
Te
słowa wywołały jeszcze większy popłoch.
–
Spokój, rozejść się, zrobić przejście! – krzyknęła profesor McGonagall,
próbując przepchnąć się przez rozhisteryzowany tłum. Po jej śladach kroczył
Severus Snape.
Kobieta
podeszła szybko do swojego ucznia i przyklęknęła. W nerwowym geście zaczęła
sprawdzać mu puls.
–
Żyje… – szepnęła.
Snape
rozejrzał się, a potem jego wzrok napotkał pudełko, w którym zostały jeszcze
dwie czekoladki. Ujął je w dłonie i powąchał.
–
Kto jeszcze to zjadł? – zapytał.
Na
odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Albert Walker osunął się na podłogę.
Uuuu, to się robi ciekawie! Dobrze tak Wilsonowi, ale co to za trucizna i kto jest za to odpowiedzialny? I czy na biednego Alberta, z racji, że w sumie nie zjadł tego tak dużo będzie miało mniejsze działanie? Tata Evangeline jest naprawdę cudownym ojcem, dziewczyna ma szczęście. Ciekawie jak ta jej choroba postępuje i co do cholery stało się w to lato?? Same zagadki :D Cieszę się, że masz te parę rozdziałów zapasu, będę wyczekiwać następnego z niecierpliwością :D Pozdrawiam serdecznie i życzę weny!
OdpowiedzUsuńNo w końcu coś się dzieje :p faktycznie Albert nie zjadł dużo a z opisu wynika że udział w konkursie weźmie więc nie jestem zbyt tajemnicza.
OdpowiedzUsuńZ tym ojcem Ecangeline to jest śmieszna historia. W moich opowiadaniach zwykle ojcowie są lepsi od matek są opiekuńczy ciepli i kochający. Jedna z moich prac licencjackich była właśnie o literackich ojcach i doszłam do wniosku że właśnie często jeat tak ze piszemy dobrze o tym czego sami nie mieliśmy.
Zapas mam do 16 ale trzeba sie brać za robotę!
Ps: przeczytałaś Ginevre? To musiala być trauma. Ja też próbowałam i sie zażenowałam :p ja w sumie ten nie pisalam przez jakieś 4 lata (nie licząc prac semestralnych) miałam przez ten czas kilka falstartow ale 4 maja uznałam że to dobry dzień na opko i zaczęłam Szczyptę :)
Pozdrawiam!
Przestań, Ginevra to Twoja perełka, bardzo miło do niej wróciłam :P A czytając swoje twory, szczególnie po paru latach to normalne, że czujemy zażenowanie xD Ja nigdy nie byłam (i nie będę) na takim poziomie jak Ty, a przez swoje opowiadanie nie mogę przebrnąć (bo wpadłam na pomysł żeby je sobie zedytować, a się okazało, że już chyba lepiej byłoby napisać na nowo). Niektórych rzeczy chyba lepiej nie odkopywać :D
OdpowiedzUsuńZapas do 16 dobrze wróży, wytrwałości! ;*
No już bez przesady z tym poziomem.
UsuńA co do opowiadań to z własnego doswiadczenia moge powoedziec że lepiej wymyśli ć coś nowego niż odgrzewac stare kotlety :p
Nie spodziewałam się takiej końcówki. Czyżby Marina coś poczarowała przy tych słodyczach?
OdpowiedzUsuńBill, mimo tego co mówi, wpadł po uszy :P Podoba mi się jednak, że pokazujesz to delikatnie, a nie jakiś wielki wybuch miłości.
Martwi mnie że z Evangeliną jest coraz gorzej :(
dziękuję za wszystkie komentarze :)
Usuńno, wyeliminowanie Willsona w sumie też jest wspomniane wopisie więc narazie w opowiadaniu nic zaskakującego się nie wydarzyło :P
czy to Marina? tego oczywiście zdradzić nie mogę :P
niektórzy właśnie mi zarzucają fakt, że Bill za szybko się zakochuje... mi też sie wydaje, że nie, no ale...
Pozdrawiam!
No faktycznie, teraz zerknęłam i Willson jest wspomniany w opisie. Tak czy siak dobrze mu tak xd
UsuńMi się wydaje, że (jak na jego wiek) uczucia, które mu towarzyszą, są zupełnie normalne.
A to ci niespodzianka. Ojciec we własnej osobie zawitał do Hogwartu :P Widocznie przejął się stanem córki.
OdpowiedzUsuńKońcówka rozwaliła totalnie, nie spodziewałam się takiego zakończenia. Resztę doczytam w kolejnych dniach, bo już padam, wybacz. :>
Ten Albert jest jak dla mnie podejrzany.
OdpowiedzUsuńRobi się coraz ciekawiej. Jak dla mnie to raczej nie Al otruł Wilsona. Fajnego tatę ma Evangelina. Widać, że martwi się o córkę.
OdpowiedzUsuń