Na wyniki konkursu musieli zaczekać równy
tydzień. Niektórym przychodziło to łatwiej innym trudniej. Największy problem
miał z tym Albert Walker. Doszło już nawet do tego, że śniły mu się błędy,
jakie popełnił na teście. Wyobrażał sobie, jak Snape czyta jego bohomazy, a
potem pali pracę nad zapaloną świeczką, bo tylko do tego się nadawała. A
przecież Albertowi tak bardzo zależało…
Po
wyniki mieli się zgłosić do klasy od eliksirów. Znów zrobiło się tam tłoczno,
znów zabrakło krzeseł i Albert znów podpierał ścianę. Tym razem, na szczęście,
nie miał obok siebie Evangeline Potter tylko swojego przyjaciela Gregory’ego
Willsona. Dziewczyna natomiast zajęła jeden z dostawionych stołków. Wyciągnęła
przed siebie długie, chude nogi i podwójnie je skrzyżowała, wyglądając przy tym
jeszcze dziwniej niż zwykle.
Walker
starał się nie gapić. Nie było to jednak łatwe, zważywszy na to, że jego
przyjaciel cały czas komentował wygląd dziewczyny. A kiedy ktoś o kimś mówi, to
wzrok mimowolnie błądzi we wskazanym kierunku.
–
Rany… czy tylko mi się wydaje, że jej włosy wyglądają jak zbita breja? –
powiedział Gregory.
Albert
kiwnął głową, nie chcąc zabierać głosu. Chłopak wcale tak nie uważał, ale wolał
nie dawać przyjacielowi powodu do kłótni.
Po
chwili zapadła cisza, a wszystko przez to, że do klasy wkroczył Severus Snape. Teatralnym
gestem rzucił na biurko stos zapisanych arkuszy konkursowych i splótł ręce na
piersiach. Dla lepszego budowania dramatyzmu zrobił kilka kroków, po czym
zatrzymał się i przenosił wzrok na każdego z uczniów po kolei.
–
Tak, jak się spodziewałem – oznajmił cierpko, a Albert poczuł, jak cały obiad
podchodzi mu do gardła. – Nic specjalnego sobą nie zaprezentowaliście.
Znów
podszedł do biurka i chwycił sześć pierwszych testów.
–
Oddam pracę tylko tym, którzy dostali się do konkursu. Jeśli jednak któraś z
pozostałych osób chce zobaczyć bzdury, które napisała, może zgłosić się do
mojego gabinetu osobiście.
Albert
dość mechanicznie pokiwał głową, choć i tak był pewny, że jeśli jego test nie
znajduje się w najlepszej szóstce, to nigdy w życiu nie wkroczy dobrowolnie do
gabinetu Snape’a.
–
Gregory Willson – zaczął nauczyciel, po czym z zaciętą miną podszedł do
chłopaka i podał mu zapisany pergamin. – Najwyższa ilość punktów.
Uwadze
Walkera nie uszedł triumf, malujący się na twarzy przyjaciela, kiedy odebrał
swoją pracę. Krukon uśmiechnął się, jakby chciał w ten sposób mu pogratulować,
ale nie był przekonany, czy na pewno wygiął wargi w odpowiednią stronę. Chciał
spróbować jeszcze raz, ale wtem dostrzegł minę nauczyciela eliksirów i omal nie
pisnął ze strachu. Chyba jeszcze nigdy nie widział, aby mężczyzna był tak
niezadowolony.
–
Evangeline Potter – kontynuował, podchodząc do Ślizgonki. – Jak następnym razem
będziesz tak bazgrać, to nawet nie zadam sobie trudu, aby to rozczytywać.
Jej
cienka, czarna brew uniosła się nieznacznie, a potem bez słowa zaczęła
przeglądać swoją pracę. Pochylała się nad nią tak nisko, jakby sama nie była do
końca pewna, co tam napisała.
–
Albert Walker… osoba, która w siódmej klasie pisze, że nasiona warzuchy się sieka
powinna cofnąć się do pierwszej klasy.
Chłopak
na chwilę zapomniał, jak się oddycha. Czy stojący przed nim Snape, wyciągający
rękę z jego pracą oznaczał, że Albert dostał się do konkursu? Tak, chyba tak…
Krukon otrząsnął się z dziwnego amoku i przyjął test.
–
Więc co się robi z nasionami warzuchy? – zapytał jeszcze Snape, dokładnie
lustrując go wzrokiem.
–
Miażdży, panie profesorze – odrzekł szybko Walker, mając nadzieję, że jego głos
nie drży zbytnio od nadmiaru emocji.
Mężczyzna
pokiwał tylko głową, a potem podszedł do kolejnej zakwalifikowanej osoby.
–
William Weasley – oznajmił. – Popracuj nad składnią, bo tego nie da się czytać.
Twój jedenastoletni brat lepiej układa zdania. A poza tym… doprowadzenie wyciągu
z rechotka do wrzenia skończyłoby się tym, że straciłbyś twarz.
Chłopak
wyraźnie się skrzywił, ale również wolał słowem się nie odzywać. Uwadze Alberta
jednak nie uszedł fakt, że Bill wymienił spojrzenie z Evangeline. Co więcej,
mógł przysiąc, że dziewczyna puściła do niego oczko.
–
Beatrice Doyle… – kontynuował profesor. – Ta praca nie reprezentowała sobą
żadnego poziomu. Jeśli sumy też tak napiszesz, to możesz być pewna, że nie
spotkamy się w przyszłym roku na zajęciach. Jesteś w kolejnym etapie tylko
dlatego, że ktoś wymyślił, że każda szkoła ma wytypować sześcioro kandydatów. I
to samo tyczy się… Mariny Blau.
Po
wręczeniu testu Beatrice mężczyzna skierował swoje kroki w stronę
szesnastoletniej Puchonki. Przez chwilę się wahał, ponownie przeglądając jej
pracę.
–
Blau, za odpowiedzi do trzeciego, czwartego i ósmego zadania powinnaś już nigdy
nie pokazywać się w lochach. Możesz mi to wytłumaczyć?
Dziewczyna
uniosła głowę, uśmiechając się delikatnie. Albert zastanawiał się, czy ona
odczuwa choć niewielki strach przed Snape’em. Przecież nikt o zdrowych zmysłach
nie patrzyłby mu cały czas w oczy!
–
To dość skomplikowane – rzekła, wzruszając ramionami. – Nie pamiętam, jak
brzmiały te pytania.
W
sali dało się usłyszeć cichy chichot.
–
Cisza – syknął Snape, a potem zaczął czytać jedną z odpowiedzi Mariny. –
Trucizna ta może zostać podana za pomocą tak zwanego śmiertelnego pocałunku. Sprawca smaruje sobie nią usta. Uwaga!
Warto najpierw zaaplikować na wargi balsam ze szczurzej śledziony, aby toksyny
nie wchłonęły się do organizmu. Potem sprawca składa na ustach ofiary
pocałunek. Im dłuższy tym lepszy efekt. Po kilku minutach eliksir zaczyna
działać.
W
tym momencie większość uczniów nawet nie kryła swojego rozbawienia. Głośny
śmiech rozbrzmiał w całej klasie. Albert się nie śmiał, choć był zażenowany tą
odpowiedzią. Śmiał się za to Gregory. W dodatku robił to tak głośno, jakby
chciał mieć pewność, że siedząca na drugim końcu sali Marina go usłyszy.
–
Naprawdę nie rozumiem w czym problem – rzekła dziewczyna, cały czas patrząc w
oczy Snape’a. Jej mina była tak zawzięta, że zaczęła coraz bardziej przerażać
Alberta. – Mogę w każdej chwili podać panu źródło.
–
Doprawdy?
–
Tak. Cykl powieści o Mistrzyni Eliksirów.
W
tym momencie nawet Albert się uśmiechnął, nie wierząc własnym uszom.
–
Hahaha! Ty poważnie jesteś taką kretynką, czy jaja sobie z nas robisz? –
krzyknął Gregory z trudem powstrzymując śmiech.
–
Dziękujemy Willson za ten błyskotliwy komentarz – wycedził Snape, a w klasie nagle
zrobiło się cicho. – Minus pięć punktów dla Gryffindoru. A już myślałem, że ostatnia
sytuacja czegoś cię nauczyła.
–
Ale… – Gregory najwyraźniej chciał coś powiedzieć, jednak nauczyciel
natychmiast mu przerwał.
–
Chcesz jeszcze szlaban?
Gryfon
zmarszczył brwi, a Albert czuł, jak złość się w nim buzuje.
–
Blau, nie interesuje mnie, czym ogłupiasz swój i tak nie dość rozwinięty mózg –
kontynuował Snape, zwracając się bezpośrednio do dziewczyny. – Proponuję jednak
nauczyć się odróżniać fikcję literacką od rzeczywistości, bo ta druga potrafi
być bardziej okrutna.
Po
tych słowach Marina zrobiła coś, czego Walker zupełnie się nie spodziewał.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, choć jej oczy nadal pozostały zimne jak lód i
pokiwała delikatnie głową.
–
Dziękuję za dobrą radę, panie profesorze – oświadczyła, biorąc do ręki swoją
pracę.
Snape
najwyraźniej nie zamierzał dalej ciągnąć tematu. W kilku krokach wrócił do
biurka i raz jeszcze omiótł wzrokiem wszystkich zgromadzonych uczniów.
–
Ta szóstka zostaje. Reszta wynocha.
Kiedy
niewielki tłum zaczął powoli przepychać się do wyjścia, Albert pomyślał, że
trochę im zazdrości. W sumie zdawał sobie sprawę, że sam nie wie czego chce i
że zmienia zdanie częściej niż statystyczna kobieta, ale jednak miło by było,
gdyby nie musiał spędzać ze Snape’em kolejnych długich minut swojego życia.
Szczególnie, że teraz razem z Gregory’m musieli zająć jedno z wolnych miejsc, a
sześcioro uczniów wydawała się tak niewielką garstką, że czuł się, jakby został
w klasie sam na sam z przerażającym nauczycielem.
–
Aby wasze przygotowanie do konkursu było rzetelniejsze, będziemy się spotykać w
tej sali raz w tygodniu w czwartek o godzinie siedemnastej. I nie chcę słyszeć,
że ktoś ma trening quidditcha, próbę chóru, klub gargulkowy czy inne brednie –
rzekł nauczyciel, chodząc spokojnie między ławkami. – W tym momencie najważniejsze
są eliksiry.
Albert
miał wrażenie, że przez chwilę popatrzył na Evangeline, ale prawdopodobnie był
to zbieg okoliczności.
–
Na przyszły tydzień macie się zapoznać z treścią książki Wzmocnienie umysłu, czyli jak przyrządzić zaawansowane eliksiry.
Zwróćcie przy tym szczególną uwagę na rozdział trzeci. W bibliotece znajdują
się cztery egzemplarze. Ja też mam jeden – dodał, po czym niespodziewanie
położył niezbyt grubą książkę przed Mariną. – Blau, może dziś przed zaśnięciem
wyjątkowo uda ci się przeczytać coś wartościowego – dodał. – Na dziś tyle. I
nie próbujcie nawet przychodzić nieprzygotowani na te zajęcia. Nie ma dla mnie
takiej wymówki, która mogłaby być dobrym usprawiedliwieniem. A teraz… wynocha.
~*~
Wychodząc
z klasy od eliksirów, Bill czuł narastającą wściekłość. Cała radość z faktu, że
dostał się do konkursu została przyćmiona przez głupi komentarz Severusa
Snape’a. Oczywiście chłopka nie był tak głupi, aby liczyć na jakieś pochwały
czy coś… no ale, nauczyciel nie musiał go poniżać przed tyloma uczniami,
sugerując, że jego jedenastoletni brat potrafi lepiej składać zdania. Marnym
pocieszeniem był fakt, że to nie Bill stał się największym pośmiewiskiem…
Jednak Marina Blau nie wglądała na osobę, która przejęłaby się całą sytuacją.
–
To było niesprawiedliwe! – oświadczył po chwili Gryfon, dając upust emocjom. –
Te komentarze były poniżej pasa. Poza tym wcale nie miałem dużo błędów, więc
nie musiał robić ze mnie idioty.
–
Och, biedny Weasley – wycedziła przez zaciśnięte zęby Beatrice Doyle. – Wyobraź
sobie, że miałam prawo poczuć się gorzej od ciebie!
–
Dajcie spokój. Test był prosty – wtrącił
się Gregory ze swoim parszywym uśmiechem, a Bill poczuł wewnętrzną potrzebę
walnięcia go w zęby. – Trochę się nawet zdziwiłem, że miałem najlepszy wynik.
No wiecie, zerknąłem może do jednej książki, a widziałem, jak wy zakuwaliście.
Mi tam szkoda było na to czasu…
–
Och, cóż za geniusz – szepnęła Evangeline z udawanym podziwem. – Dasz nam się
przez chwilę ogrzać w blasku swej chwały?
–
Bardzo chętnie, ale może innym razem – odpowiedział, po czym z nieukrywaną
odrazą spojrzał na dziewczynę. – Wiesz, nie wyglądasz najlepiej, a ja naprawdę nie chcę się niczym zarazić.
Bill
miał dziwne wrażenie, że jego dłonie zacisnęły się w pięści, choć w ogóle nad
tym nie panował. Już chciał coś powiedzieć, jednak wyprzedził go inny, kobiecy
głos.
–
Ty tak na poważnie, kretynie? – zapytała Marina, robiąc buntowniczy krok do
przodu. – Jeszcze ci mało po ostatnim?
–
Przeproś ją – dodał inny głos i Bill dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że
należy on do niego.
Zapadło
krótkie milczenie.
–
Dajcie spokój – odezwała się oschle Evangeline, po czym odrzuciła na plecy
proste, czarne włosy.
Przez
chwilę Bill pomyślał, że muszą być one grube i ciężkie. A potem zauważył coś na
jej szyi. Skóra łuszczyła się tak mocno, jakby dziewczyna była wężem i
zamierzała zrzucić swoją wylinkę. Jednak pod suchymi płatami widać było
czerwone plamy, a w jednym miejscu duży pęcherz, z którego sączyła się jasna
ropa. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że Bill nie był jedyną osobą,
która to zauważyła.
–
O fuj… – jęknął z obrzydzeniem Gregory, udając perfekcyjny odruch wymiotny. –
Nie dość, że gubisz skórę jak prawdziwy gad, to jeszcze gnijesz… Takie osoby
jak ty powinny siedzieć zamknięte w Mungu, bo stwarzasz realne zagrożenie dla normalnych czarodziejów.
Potem
wszystko potoczyło się zaskakująco szybko. Bill nawet nie do końca wiedział, w
którym momencie wyciągnął różdżkę i bez ostrzeżenia zaatakował Gregory’ego. Na
twarzy chłopaka malował się szok i niedowierzanie, kiedy snop czerwonych iskier
ugodził go w pierś. Z głuchym łoskotem uderzył w ścianę. Przez chwilę zabrakło
mu tchu.
Przez
ułamek sekundy wzrok Billa napotkał ogromne, ciemne oczy Evangeline. Dziewczyna
też była w szoku. Nic jednak nie powiedziała. Wyminęła równie zaskoczoną
Beatrice i puściła się biegiem przez lochy.
–
Co tu się dzieje? – Szorstki, męski głos podziałał na niego jak zimny prysznic.
Severus
Snape opuścił klasę od eliksirów i teraz stał przed całą piątką, przenosząc
wzrok z jednej twarzy na drugą. Beatrice, Marina i Albert milczeli. Bill
próbował w myślach ułożyć jakąś sensowną odpowiedź.
–
To Weasley – odezwał się szybko Gregory, mierząc palcem prosto w pierś Billa. –
Uderzył mnie zaklęciem. Powiedzcie, że
tak było – w tym momencie zwrócił się do pozostałej trójki. Albert kiwnął
niemal niezauważalnie, Bea marszczyła brwi i z całej siły zaciskała wargi,
jakby walczyła sama ze sobą. Tylko Marina nie zamierzała być cicho.
–
Cholera! – krzyknęła stanowczo za głośno, zwracając na siebie uwagę wszystkich
zgromadzonych. – Nic nie wkurza mnie bardziej niż ludzie twojego pokroju,
Willson!
A
potem po prostu odeszła w ślad za Evangeline. Bill zaczął się zastanawiać, czy
ta dziewczyna w ogóle się czegoś boi, skoro nawet Snape nie robił na niej
żadnego wrażenia.
–
Tak – oznajmił w końcu Weasley, chcąc jak najszybciej zakończyć tę farsę. –
Uderzyłem w niego zaklęciem. Tak, wiem, że złamałem regulamin i wiem, że jestem
prefektem i nie powinienem załatwiać spraw w ten sposób. Z racji, że on też
jest prefektem (choć nie wiem, jakim
cudem – dodał w myślach), moim obowiązkiem było zgłosić innemu
nauczycielowi to, że obraża innych uczniów oraz dyskryminuje ich ze względu na
przynależność do domu.
–
Co ty gadasz, Weasley? – burknął Gregory, rozcierając bolące miejsce na klatce
piersiowej. – Nikogo nie dyskryminuję.
–
Nie? – wtrąciła się Bea, która najwyraźniej odrobinę odzyskała pewność siebie
po całym zajściu. – Przecież powiedziałeś do Potter, że gubi skórę jak
prawdziwy gad.
Ku
uciesze Billa, twarz Snape’a wyraźnie się napięła. Srogi grymas nie zwiastował
niczego dobrego, a chłopak był wdzięczny Beatrice, że powtórzyła te słowa.
–
Willson – wycedził nauczyciel cierpko – czy ty naprawdę jesteś tak tępy, że
jeden szlaban to dla ciebie za mało?
–
Ale, panie profesorze – zaczął chłopak, a przez jego twarz przebiegł cień
strachu. – To William czarował na korytarzu!
–
Wiem, dlatego szlaban nie ominie was obu. Weasley, minus piętnaście punktów za
łamanie regulaminu. A z profesor McGonagall będę musiał porozmawiać na temat
tego, jakich uczniów wybiera na prefektów.
Bill
westchnął. O dziwo, nawet nie był zły. Miał przeczucie, że to co zrobił było
dobre.
~*~
Marina
szybkim krokiem pokonywała szkolne korytarze. Jej zdaniem ludzie pokroju
Gregory’ego Willsona byli największą gangreną współczesnego świata. Były to
osoby złośliwe, pozbawione wszelkiej empatii… takie, którym w życiu zawsze się
udawało i nigdy nie mieli jakiś większych kłopotów. Wszystko przychodziło im z
łatwością, przez co wydawało im się, że mają prawo czuć się lepszymi od innych.
Dziewczyna
zatrzymała się dopiero przed drzwiami od najbliższej, damskiej łazienki.
Łazienki Jęczącej Marty… Nie było to najprzyjemniejsze miejsce, ale
jednocześnie najbardziej prawdopodobne, że Evangeline ukryła się właśnie w
niej. Tu raczej nikt nie bywał, aby nie rozgniewać lokatorki. Poza tym
załatwianie swoich potrzeb na toalecie, z której zawsze mogła wylecieć Marta
nie było komfortowym rozwiązaniem. Marina wzdrygnęła się na samą myśl o tym.
Kiedyś zastanawiała się, dlaczego duch Marty w ogóle tam jest. Jasne, po
Hogwarcie krążyły plotki o tym, że dziewczyna była kiedyś uczennicą Ravenclawu,
która na skutek tajemniczego wypadku zginęła w łazience. Każde pokolenie
wymyślało swoją własną wersję wydarzeń. Niektórzy twierdzili, że się
poślizgnęła i uderzyła w głowę, inni, że chorowała na coś przewlekłego, a
jeszcze inni, że było to morderstwo. Marta o swojej śmierci nie mówiła… może
dlatego, że nikt jej o to nie pytał?
Marina
nie była pewna, w co wierzyć, dlatego nie wierzyła w nic. Zastanawiała się
tylko, dlaczego po śmierci uznała, że super rozwiązaniem będzie nawiedzanie
damskiej łazienki do końca… no właśnie, do końca czego? Do końca wszechświata?
Puchonka
wzdrygnęła się na samą myśl, a potem po cichu weszła do łazienki.
Nie
pomyliła się. Nad jedną z umywalek nachylała się Evangeline. Uniosła głowę,
kiedy usłyszała kroki. Ich spojrzenia spotkały się w lustrze.
Marina
podeszła bliżej i raz jeszcze przyjrzała się dziwnej ranie na szyi Ślizgonki. Z
pęcherza nadal sączyła się ropa.
–
To trzeba przemyć – rzekła, wyciągając z torby chustkę.
Odkręciła
kran. Nic. Nie popłynęła z niego nawet mała kropla wody.
–
Super – burknęła. – W tej łazience nawet wody nie ma?
Spróbowała
szczęścia z drugim kurkiem. Omal nie krzyknęła triumfalnie, kiedy udało się jej
namoczyć chustkę. Mokry materiał zbliżyła do szyi Evangeline. Dziewczyna
odskoczyła jak poparzona, choć Marina nawet jej nie dotknęła.
–
Zostaw… – burknęła, a jej głos zaczął się łamać, jakby za wszelką cenę chciała
powstrzymać płacz. – Po prostu mnie zostaw…
–
Nie dotknę rany. Obiecuję – powiedziała szybko Marina. – Wytrę tylko to, co się
z niej sączy.
Dziewczyna
znów zrobiła krok do przodu. Tym razem Evangeline się nie odsunęła. Wpatrywała
się w nią, a jej oczy zaczęły lśnić. Wyglądała, jakby biła się z myślami.
–
Mam aquagenic uticaria – powiedziała,
kiedy mokra chustka znalazła się cal od jej szyi. Marina tak gwałtownie
odsunęła rękę, że z głuchym trzaskiem uderzyła nią o umywalkę.
–
Co?! – wydusiła z siebie, masując obolała dłoń. – Jesteś uczulona na wodę?
–
Skąd wiesz, co to oznacza? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Evangeline, a
przez jej twarz przeszedł cień zaskoczenia.
–
Ach… – Marina zakłopotała się przez chwilę. – No wiesz… Mistrzyni Eliksirów też
jest na nią uczulona. To dlatego jej skóra jest taka gładka i lśniąca. Wciera w
nią olejki i…
–
Snape ma rację, musisz zacząć odróżniać fikcję od rzeczywistości – przerwała
jej Evangeline, a jej twarz przestała być tak napięta jak jeszcze przed kilkoma
sekundami. – Prawda jest taka, że moja skóra się sypie. I choćbym nie wiem, jak
często ją natłuszczała, nigdy nie będzie lśniąca i gładka.
Marina
popatrzyła na dziewczynę. Nie czuła odrazy… zresztą nigdy jej nie czuła. Zawsze
twierdziła, że Ślizgonka ma w sobie coś magnetycznego. A jej uroda, choć
specyficzna, na pewno nie była brzydka. Poczuła narastający szacunek i smutek
na myśl o tych wszystkich przykrościach, które zapewne spotkały ją w życiu ze
względu na chorobę.
–
Nie przejmuj się Willsonem – rzekła po chwili. – To kretyn.
–
Co? Och… nie przejmuję się nim – odpowiedziała, mieszając się lekko. – Takie
komentarze bolą, ale już nie robią na mnie tak bardzo wrażenia.
Marina
przytaknęła delikatnie.
–
Powiedz mi, Evangeline… Masz takie piękne imię. Co ono oznacza?
–
Przynosząca dobrą nowinę.
Marina
uśmiechnęła się delikatnie. Czasem zdarzało się, że w jej duszy budziła się ta
dawno zapomniana, wrażliwa cząstka. I to był właśnie ten moment. Moment, w
którym dziewczyna poczuła, że coś się właśnie zaczęło zmieniać w jej życiu. Że
obecność Evangeline nie jest chwilowa czy przypadkowa. Jest początkiem,
początkiem czegoś lepszego. Przynosząca
dobrą nowinę – powiedziała w myślach, a potem powtórzyła to jeszcze
kilkakrotnie.
–
Piękne imię… – rzekła po raz drugi. – Ale strasznie długie. Istnieje od niego
jakiś zdrobnienie?
–
Mój tata mówi na mnie Evie – szepnęła tak cicho, że Marina ledwo ją dosłyszała.
–
Evie… – powtórzyła. – Mogę taż tak na ciebie mówić?
Evangeline
uniosła brew i splotła ręce na piersiach.
–
No skoro musisz… – burknęła, jednak w jej głosie nie dało się wyczuć nutki
złośliwości czy rozgoryczenia.
Przez
okno wpadły promienie zachodzącego, październikowego słońca. Posadzka zalśniła,
a Marina miała wrażenie, że kolorem przypomina świeże masło.
Przeczytałam wszystko jednym tchem, i z rozdziału na rozdział Twoja opowieść uzależniała mnie coraz bardziej. Ty, Elfabo, jak nikt inny tworzysz unikalne postaci, ich charaktery, motywy, styl pisania, wszystko to sprawia, że czytelnik nie może się oderwać od czytania. Bardzo podoba mi się postać Evangeline, ale i również ciekawa jest Marina, Beatrice, Albert, no i kochany Bill. Wiadomo, że denerwuje cholerny Gregory, za jego durne obraźliwe komentarze ma się ochotę go rozszarpać. Strasznie jestem ciekawa jak akcja się rozwinie dalej, życzę weny i pozdrawiam serdecznie ;)
OdpowiedzUsuńzawsze byłam człowiekiem niezrównoważonym i chyba właśnie takim pozostanę. wystarczy że zobaczyłam Twój nick i aż sie wzruszyłam wspominając stare czasy :) cieszę sie, że mimo upływu lat co jakis czas jakiś stary czytelnik do mnie wpada.
Usuńdługo nic nie pisałam i miałam wrażene, że totalnie zardzewiałam, a teraz tak się rozkręciłam że mam prawie 10 rozdziałów zapasu :P
wiadomo, że Gregory wkurza, no ale ktoś musi, nie? jaki sens miałoby to opowiadanie bez jakiegoś dupka?
w tych rozdziałach faktycznie najwięcej jest o Evangeline ale później poznamy historie innych bohaterów.
również pozdrawiam i ściska mocno :*
Ostatnio coraz bardziej tęsknię za blogosferą i nawet myślę również o powrocie do pisania (aczkolwiek na razie z marnym skutkiem), tamte czasy były po prostu takie beztroskie. Pamiętam, że jakoś rok temu nawet przeczytałam całą Twoją Ginevrę :D Szalenie miło mi, że mnie jeszcze pamiętasz i że wzbudziłam w Tobie taka reakcję :P Również ściskam ;*
UsuńKurcze, ten rozdział jest chyba moim ulubionym! Końcówka bardzo mnie ujęła. Coś czuję, że pomiędzy dziewczynami narodzi się prawdziwa przyjaźń. Przynosząca dobrą nowinę <3
OdpowiedzUsuńTrzymałam mocno kciuki za Billa, gdy ten uderzał tego przemądrzałego pajaca. Evengalina, mimo że wcale tego nie chce, ma już dwóch wiernych obrońców.
Za każdym razem jak czytam o jej skórze, strasznie jej współczuję.
Co do wyników konkursu - zaskoczenia wielkiego nie było, bo od początku pokazywałaś nam tych bohaterów, którzy mieli szansę zdać. Tylko fakt, że Willson zdobył 1 miejsce... Mi się wydaje że on jednak jakoś oszukiwał xD
To Snape, którego najbardziej lubię <3
OdpowiedzUsuńChyba nie chcę wiedzieć, jak pachnie czy nawet wygląda balsam ze szczurzej śledziony :D fuuuuj haha
Cieszę się, że ktoś szczerze współczuje Evangeline i widać, że chce się zaangażować w dobrą relację z dziewczyną. Zdziwiłam się, że to nie Evie zajęła pierwsze miejsce. No cóż... Być może chłopak miał farta ;p
Jestem dumna z Billa! :) Myślałam, że to Bill lub Evangeline zajmą pierwsze miejsce, a tu taka niespodzianka :)
OdpowiedzUsuńBrawo Bill! 👏
OdpowiedzUsuńSzkoda, że Evangeline nie zajęła pierwszego miejsca. Zwłaszcza, że wygrana Wilsona jest jakaś podejrzana.