Marina
Blau pierwszy raz w życiu znalazła się w gabinecie dyrektora Hogwartu. Był to
wielki, piękny i okrągły pokój, pełen dziwnych cichych odgłosów. Na stołach o
cienkich, wrzecionowatych nogach stały rozmaite srebrne urządzenia, warczące,
wirujące i wypuszczające obłoczki dymu. Ściany były obwieszone portretami
byłych dyrektorów i dyrektorek, które zazwyczaj drzemały w ramkach. Było
również olbrzymie biurko z nogami w kształcie szponów, a za nim, na półce,
rozsiadła się wyświechtana, postrzępiona Tiara Przydziału.
Za
ów biurkiem siedział nie kto inny jak sam Albus Dumbledore. Był to starszy
mężczyzna o dobrotliwej twarzy pokrytej siateczką zmarszczek. Miał długie,
niemal białe włosy i brodę tego samego koloru. Na uczniów spoglądał bystrymi,
niebieskimi oczami. Marina próbowała odnaleźć w nich choć odrobinę złości czy
rozgoryczenia.
Po
drugiej stronie biurka nie siedziała sama. Obok niej znajdowała się Evangeline
Potter, która najwyraźniej była niezbyt zadowolona z zaistniałej sytuacji. Usta
miała mocno zaciśnięte, a jej nozdrza drgały nerwowo. Była wyprostowana
(zresztą Marina nigdy nie widziała, aby się garbiła), splotła ręce na
piersiach, a jakby tego było mało, również skrzyżowała długie nogi.
Po
lewej stronie Ślizgonki usadowił się Bill Weasley, który również nie za bardzo
wydawał się być przejęty. Z ciekawością obserwował przedmioty znajdujące się w
gabinecie dyrektora, choć uwadze Mariny nie uszło, że jego wzrok ciągle uciekał
w kierunku Evangeline.
Czwartą
osobą była Beatrice Doyle. Piętnastoletnia Krukonka, która ewidentnie nie
wiedziała, co tu robi. Na jej twarzy gościł niespokojny uśmiech, a mały, złoty
kolczyk w brwi błyszczał za każdym razem, kiedy w nerwowym geście odrzucała na
plecy niesforne włosy.
Marina
za to pomyślała, że to dość zabawne. Każdy z nich był uczniem innego domu, więc
przynajmniej nie usłyszą za chwilę jakiś głupich stereotypów o tym, jak to
Ślizgoni zawsze są źli, Gryfoni nadpobudliwi, Krukoni przemądrzali a Puchoni…
co właściwie jest nie tak z Puchonami?
Szczególnie,
że za ich plecami kroczył ktoś, kto owe stereotypy bardzo lubił. Severus Snape
ewidentnie nie potrafił znaleźć sobie miejsca i maszerował energicznie wzdłuż
linii czterech krzeseł, jakby miało to powstrzymać uczniów przed ucieczką.
Marina raz jeszcze popatrzyła na twarze swoich współtowarzyszy. Nikt chyba nie
zamierzał ruszyć się z miejsca. Ciekawe kto miałby na tyle tupetu, aby po
prostu wstać i wyjść… Może ona?
–
Moi mili – zaczął Dumbledore, wyrywając ją z zamyślenia. – Nie miałem nawet
okazji, aby pogratulować wam dostania się do konkursu.
Ktoś
cicho prychnął, a Marina z ulgą stwierdziła, że to nie ona tylko profesor
Snape. Potem ktoś westchnął. A to już na pewno była Evangelina. To przez to
wzdychanie omal nie zarobiła wczoraj szlabanu na obronie przed czarną magią.
Marina będzie musiała ją potem o to zapytać.
–
Jednakże, nie jest to chyba dobry moment na składanie gratulacji. Tym bardziej,
że nie jesteście tu w komplecie – kontynuował dyrektor, przenosząc wzrok na
każdego z uczniów. Marina przypadkiem się uśmiechnęła. Nie powinna tego robić.
– Wydarzenia, które miały miejsce wczoraj wieczorem są niepokojące.
Pauza.
Dziewczyna miała wrażenie, że starszy mężczyzna czeka na jakiś komentarz z ich
strony. Kątem oka widziała, jak Evangeline rozprostowuje nogi, a potem znów je
krzyżuje. Tym razem w kostkach.
–
Gregory Willson został otruty – oznajmił w końcu Dumbledore, zdając sobie
sprawę, że nikt nie jest skory do dyskusji. – Czekoladki, które wczoraj dostał
były nafaszerowane silnym eliksirem nasennym. Jeszcze wczoraj został
przetransportowany do Szpitala Świętego Munga, jednak z tego co wiem,
uzdrowiciele nadal go nie wybudzili i nie będzie to proste.
Znów
ktoś prychnął, a Marina zdała sobie sprawę, że tym razem nie był to Snape a Evangeline.
Dumbledore
najwyraźniej też to usłyszał, bo przeniósł wzrok właśnie na nią. Dziewczyna
jednak nie wydawała się być tym przejęta. Jej twarz była nieugięta.
–
Panno Potter – zaczął spokojnie dyrektor. – Chyba nie ma w tym nic zabawnego?
–
Nie, panie dyrektorze – odpowiedziała, a jej głos był dziwnie zachrypnięty. –
Willson miał najwyższy wynik w eliminacjach, po prostu to dość… zaskakujące… że
dał się nabrać na coś tak banalnego, jak pudełko zatrutych czekoladek.
–
Widzisz, Evangeline, niektórzy ludzie są ogromnymi łasuchami i czasem
naprawdę nie potrafią się oprzeć –
odpowiedział, zwracając się do dziewczyny po imieniu.
Marina
widziała, jak mina Ślizgonki wykrzywia się w nieznacznym grymasie. Najwyraźniej
poczuła się dotknięta infantylnym komentarzem dyrektora.
–
A co z Albertem? – wtrąciła się Beatrice, przerywając chwilę niewygodnej ciszy.
–
Pan Walker jest w skrzydle szpitalnym – odpowiedział szybko Dumbledore. – Zjadł
tylko kawałek, więc nic mu nie grozi. Powoli dochodzi do siebie, choć nadal
jest dość otumaniony.
Bea
przeciągle pokiwała głową, a Marina zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem
nie zakochała się w starszym koledze.
–
Panie dyrektorze – wtrącił się Bill. – Nie chcę być niegrzeczny, ale dlaczego
właściwie nas tu wezwano? Chyba nikt nas nie podejrzewa o wysłanie czekoladek?
Snape
przystanął za plecami chłopaka.
–
Nie ma dowodów na winę któregokolwiek z was, Weasley – wycedził nauczyciel. –
Jednakże Willson, jak już zostało zauważone, miał najwyższy wynik na
eliminacjach. Można powiedzieć, że był swego rodzaju faworytem… Co więcej nikt
z was raczej nie darzy go sympatią.
–
Bez urazy, panie profesorze – wtrąciła się Evangeline, nawet nie racząc
odwrócić głowy. – Niewielu uczniów w tej szkole darzy mnie sympatią, a jednak
nie dostaje każdego ranka zatrutych czekoladek.
Marina
czuła, że Snape zbiera się na jakiś cięty komentarz w stronę swojej uczennicy.
Nie zdążył. Wyprzedziły go słowa Dumbledore’a:
–
Moi drodzy, ani profesor Snape, ani tym bardziej ja, was nie podejrzewamy. Może
po prostu ktoś z was ma jakieś informacje? Może widzieliście, aby ktoś mu
groził? Z kimś się kłócił?
Marina
przełknęła głośno ślinę. Słyszała nie raz, jak Willson śmiał się z Beatrice i
przezywał ją od krasnali. Widziała też, jak dziewczyna mu się odgrażała, a raz
nawet podsłuchała jej rozmowę z przyjaciółką – Molly Kabbot, kiedy mówiła, że
dłużej tego nie zniesie i chyba zacznie trenować na nim klątwy. Oczami
wyobraźni przywołała napiętą twarz Billa, jego zaciśnięte wargi i pulsującą
żyłkę na skroniach, kiedy Willson śmiał się z Evangeline. No właśnie…
Evangeline. To właśnie ona była najczęściej obiektem żartów i drwin, a co
więcej była na tyle zdolna, że bez problemu stworzyłaby tak potężny eliksir.
Tylko że Marinie wydawało się, że przez ostatnie tygodnie poznała dziewczynę na
tyle dobrze, aby wierzyć, że nie zrobiłaby czegoś takiego temu gnojkowi.
Poza
tym była jeszcze panna Blau we własnej osobie i raczej nikt by nie uwierzył,
gdyby powiedziała, że jest dobrą dziewczynką, która za uszami ma tylko włosy,
które co chwilę nerwowo zaczesuje dłonią.
–
Nie…
O
dziwo to jedno, krótkie słowo cała czwórka powiedziała jednocześnie. Przez
chwilę się zakłopotali, bo wyglądało to dość podejrzanie i nawet w jednym calu
nie zabrzmiało szczerze.
–
Dobrze… – rzekł przeciągle dyrektor, choć Marina była pewna, że wcale nie jest
dobrze. – Nie będę was dłużej zatrzymywać. Gdyby jednak któremuś z was coś się
przypomniało, to poinformujcie mnie o tym. Nie wiem, jak dalej potoczy się ta
sprawa, ale bardzo możliwe, że na dniach będą chcieli z wami porozmawiać
również aurorzy. A tym czasem, idźcie.
Pierwsza
podniosła się Evangeline. Chyba nazbyt gwałtownie, bo skrzywiła się cierpko,
kiedy wyprostowała kolana. Marina wiedziała, że na zgięciu ma ranę, która od
kilku dni nie chce się zagoić. Zastanawiała się nawet, czy nie powinna
przytrzymać koleżanki. Zrezygnowała z tego pomysłu, wyobrażając sobie jak
bardzo Ślizgonka byłaby wściekła.
Z
gabinetu wyszli sami. Snape został, aby zamienić jeszcze kilka słów z
dyrektorem. W ciszy kroczyli pustym, kamiennym korytarzem, a echo ich kroków
odbijało się od zimnych murów. Mimo porannych godzin wnętrze szkoły spowił
półmrok.
Marina
zatrzymała się przy jednym z wysokich okien i spojrzała na niebo przykryte
gęstą warstwą ciemnych chmur. Słońce nie miało najmniejszych szans, aby się
przez nią przebić. O parapet zaczęły stukać ciężkie krople deszczu. Po kilku
sekundach rozpadało się na dobre, a dziewczyna musiała mocno wysilić wzrok, aby
dostrzec błonia szkoły.
–
Wy też uważacie, że zrobił to jakiś uczeń? – Usłyszała po chwili krótkie
pytanie Beatrice.
Marina
odwróciła się powoli. Przez chwilę myślała, że została sama na korytarzu.
–
Albo jego rodzice – rzekła Evangeline, wzruszając ramionami. – Gdybym miała
takiego syna, to też bym chciała się go pozbyć.
–
Czy ty cokolwiek traktujesz poważnie? – zapytał Bill, spoglądając na dziewczynę
stanowczo zbyt długo. I stanowczo zbyt przenikliwie. – Może nie zauważyłaś, ale
Snape uważa, że zrobił to ktoś z nas.
–
I ma rację – odpowiedziała.
Zapadło
milczenie, ale nie nastała cisza. Bębnienie kropel deszczu o szybę zagłuszało
tok myślenia Mariny. I jeszcze ten głośny oddech. Kto, do cholery, tak głośno
oddychał?
–
Zaraz… – powiedziała niespokojnie Bea. – Otrułaś go?!
W
tym momencie trzy pary oczu powędrowały w stronę Evangeline. Marina też się
gapiła. Przez chwilę nawet uwierzyła, że Potter faktycznie byłaby do tego
zdolna. Co więcej, przez twarz Ślizgonki przebiegł cień, cień strachu.
–
Nie – rzekła, a jej głos stracił ten dziwny, szorstki ton. W jednej chwili stał
się piskliwy. – Oszalałaś? Przecież nie mówię o sobie.
Wtem
popatrzyła na Billa. I kolejna chwila milczenia. I znów dudnienie deszczu o
szybkę. I znów ten głośny oddech.
–
Ja?! – wydusił z siebie Weasley po dłuższej chwili. – W życiu bym czegoś takiego
nie zrobił!
–
Doprawdy? A kto wyniósł z biblioteki książkę o silnych eliksirach nasennych?
Teraz
patrzyli na chłopaka. Marina miała mętlik w głowie, a na domiar złego nie
potrafiła pozbierać myśli. Miała wrażenie, że wszystkie gdzieś uciekły i
swobodnie fruwały pod sufitem.
–
Odniosłem tę książkę – oznajmił Bill pewnym głosem.
–
Tak? To dlaczego, jak ostatnio byłam w bibliotece, to nie znalazłam jej na
półce?
Weasley
zaczął się czerwienić. Marina zauważyła, że nawet jego uszy przybrały kolor
szkarłatu. Pasowały idealnie do barw odznaki Gryffindoru. Dziewczyna zaczęła
się zastanawiać, czy ta reakcja ma związek z targającą nim złością czy może
wstydem, że został przyłapany na gorącym uczynku.
–
Chwileczkę, skąd w ogóle wiesz, że wyniosłem tę książkę? Podrzuciłaś mi ją? –
zapytał, a w jego głosie dało się wyczuć nutę triumfu.
Evangeline
cofnęła się nieznacznie, a jej usta poruszyły się niespokojnie, jakby chciała
przekląć, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Znów role się odwróciły, to
jednak ona dała się złapać.
–
Nie wiem, o czym mówisz – rzekła, ale chyba nikt jej nie uwierzył.
Marina
w zamyśleniu przyglądała się kroplą deszczu spływającym po zimnej szybie.
Obserwowała, jak łączą się, tworząc długie cienkie stróżki. I wtedy coś
przyszło jej do głowy.
–
A Albert Walker? – powiedziała głośno, a sądząc po minach pozostałej trójki nie
za bardzo wiedzieli o co właściwie jej chodzi.
–
Co z nim? – zapytała Bea. – Przecież Dumbledore mówił, że nic mu się nie stało
bo tylko nagryzł kawałek czekoladki.
–
No właśnie… Widzieliście, jak Willson zachowywał się w stosunku do niego?
Walker zawsze był jak mały posłuszny piesek. Potrafił tylko kiwać głową. Może
chciał się zbuntować i wysłał czekoladki.
–
Jaja sobie robisz? – Beatrice miała tak głupią minę, jakby zastanawiała się,
czy w ogóle obcuje z osobą o zdrowych zmysłach. Natomiast Bill i Evangeline
ewidentnie się nad tym zamyślili.
–
Zjadł tylko kawałek, bo dobrze wiedział, jakie byłby konsekwencje, gdyby
połakomił się na więcej – rzekła Ślizgonka, a Weasley pokiwał głową i znów
zaczął się na nią gapić.
Zupełnie, jakby zapomniał, że przed
chwilą oskarżali się wzajemnie
– pomyślała Marina, ale nie powiedziała tego głośno.
Bea
natomiast zaśmiała się cierpko i nienaturalnie. Pokręciła z niedowierzaniem
głową jakby zabrakło jej słów na te dywagacje.
–
A nie uważacie, że to kompletnie nie w jego stylu? – zapytała po chwili. –
Albert dużo się uczył. Myślę, że chciał pokonać Willsona w inny sposób.
I
znów milczenie.
–
A gdybyśmy przyjęli hipotezę, że nie był to nikt z nas? – wtrącił po chwili
Bill.
–
A kto? Snape? – podsunęła Evangeline, a jej wargi wygięły się w delikatnym
uśmiechu. Marina wiedziała, że koleżanka próbuje go sprowokować.
–
Nieee – odpowiedział przeciągle. – Ktoś zupełnie inny, ktoś, kogo nawet o nie
podejrzewamy. Co, jeśli wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie, a Willson to
dopiero początek?
Marina
nawet nie zdawała sobie sprawy, że zaczęła z zaangażowaniem kiwać głową.
Zaczęła sobie wyobrażać ogromny, polityczny spisek z Potyczką o Złoty Kociołek
w centrum. I oni, szóstka (no, aktualnie piątka) nic niepodejrzewających
uczniów, padających ofiarą jakiejś wyższej siły.
–
Bzdura – oświadczyła Evangeline, sprowadzając ją na ziemię.
–
Nie… Bill może mieć rację – przyznała Bea, kiwając głową stanowczo zbyt długo.
– Powinniśmy powiedzieć o tym dyrektorowi.
–
Oszalałaś? – zapytała panna Potter, pukając się delikatnie w czoło. – Wtedy to
już na pewno Dumbledore uzna, że wymyślamy te bzdury, aby kryć własne tyłki.
Marina
sama nie wiedziała, kto ma rację i która opcja jest właściwsza, ale ewidentnie
nie miała ochoty iść z tym do żadnego profesora. Miała wrażenie, że gdyby to
zgłosili, to prawdopodobnie cała ta akcja straciłaby swoisty czar i tajemnicę.
Tak było dobrze. Tak było zabawniej. No dobrze, może zabawianie, to nie jest
dobre określenie zważywszy na to, że jeden z uczniów leżał już w Mungu a drugi
w skrzydle szpitalnym, no ale… Walkerowi nic nie będzie, a Willson w pewnym
sensie sobie zasłużył.
–
Ale jeśli to prawda, to Walker oberwał przypadkiem – oznajmił Bill, wyrywając
ją z zamyślenia. – Skoro zaczęli od Willsona, to ty będziesz następna,
Evangeline.
Wyraz
twarzy Ślizgonki zmienił się dosłownie na ułamek sekundy. Marina jednak była
pewna, że to, co na niej zagościło nie było strachem. Wręcz przeciwnie.
Dziewczyna zdawała się być rozbawiona.
–
Dobrze że nie jem słodyczy – oświadczyła.
–
To nie jest śmieszne! Coś może ci grozić! – Tak, teraz już Marina była pewna,
że Weasley miał jakieś poważniejsze zamiary względem panny Potter. Poznała to
po jego oczach i panice w głosie.
–
Musimy się pilnować – zarządziła Bea. – To najlepsze rozwiązanie. Nie dość, że
powstrzymamy drugą osobę od zrobienia czegoś głupiego, zjedzenia lub wypicia
podejrzanych substancji, to jeszcze będziemy jej patrzeć na ręce. Ale jak coś
się złego wydarzy, to od razu idziemy do jakiegoś nauczyciela.
Bill
energicznie kiwnął głową, Marina też, choć może z wyraźnie mniejszym
entuzjazmem. Teraz całą trójką wpatrywali się w Evangeline, która wiecznie
miała inne zdanie, wiecznie próbowała płynąć pod prąd i chyba miała jakąś
wewnętrzną potrzebę buntu.
–
A niby jak chcecie to zrobić? – zapytała i nawet nie siliła się, aby jej głos
brzmiał naturalnie. Wręcz przeciwnie, przepełniała go ironia. – Może uszło to
waszej uwadze, ale każdy z nas jest z innego domu. Śpimy w innych częściach
zamku, jadamy przy innym stole, a ty – tu wskazała na Beatrice – jesteś nawet
rok młodsza i nie chodzisz z nami na zajęcia. Poza tym, nie życzę sobie,
abyście pałętali mi się po trybunach w czasie moich treningów quidditcha.
–
Z tego co wiem, nie jest to zakazane – wtrąciła szybko Bea, co najwyraźniej nie
spodobało się Ślizgonce. – Może faktycznie nie damy rady pilnować się przez
cały czas, ale musimy mieć na siebie oko.
–
Chcesz ustalić jakieś dyżury? – dopytywała się Evangeline, ale teraz w jej
głosie dało się wyczuć złość. – Poczekaj, zaraz wyjmę pergamin, zrobimy grafik.
–
Jesteś okropna. – To krótkie podsumowanie wyrwało się z ust Billa, a Marina
uznała, że będzie musiała przyjrzeć się głębiej tej dziwnej relacji.
–
Owszem – przytaknęła panna Potter cierpko. – Empirycznie i organoleptycznie.
–
Że co? – zapytał zmieszany.
Dziewczyna
znów westchnęła, a potem szybkim krokiem zaczęła maszerować korytarzem.
Pozostała trójka poszła w jej ślady.
–
Róbcie, co chcecie – rzekła po chwili. – Ale ja nie mam czasu na takie głupoty.
–
Spoko – powiedziała szybko Marina, obserwując wąskie plecy koleżanki. – Ale ja
będę cię mieć na oku. Cała ta akcja coraz bardziej mi się podoba. No wiecie,
taka nutka tajemnicy.
Nikt
nic nie powiedział.
Uczniowie
nie spodziewali się, że za kilka miesięcy będą żałować tego, jak postąpili tego
deszczowego, wrześniowego dnia. Ale często tak bywa…
Przyznam, że rozdział czytałam z ogromnym zaciekawieniem. Pojawiła się tajemnica, którą trzeba rozwikłać. Padło kilka rozwiązań, jedne były mniej sensowne, drugie bardziej. Sama nie wiem, w co wierzyć. Poczekam na dalszy rozwój wypadków, chociaż końcówka zabrzmiała złowieszczo ;P
OdpowiedzUsuńcieszę się, że Ci sie podoba. mam nadzieję, że rozwiązanie tajemnicy będzie równie ciekawe. No nie mogłam się powstrzymać przed dodaniem tego ostatniego zdania :P
UsuńKurczę, robi się coraz bardziej interesująco :D
OdpowiedzUsuńzastanawia mnie, czy to jednak ktoś z tej piątki otruł chłopaka, czy jednak jakaś inna osoba z zewnątrz. :>
Robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Ciekawe kto za stoi za otruciem?
OdpowiedzUsuńEh jak narazie nie mam żadnego podejrzananego. Przez chwilę myślałam, że to Bea, ale jakoś zaczynam w tą wątpić.
OdpowiedzUsuń