Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

poniedziałek, 24 czerwca 2019

Rozdział 10: Kto jest winny?

Marina Blau pierwszy raz w życiu znalazła się w gabinecie dyrektora Hogwartu. Był to wielki, piękny i okrągły pokój, pełen dziwnych cichych odgłosów. Na stołach o cienkich, wrzecionowatych nogach stały rozmaite srebrne urządzenia, warczące, wirujące i wypuszczające obłoczki dymu. Ściany były obwieszone portretami byłych dyrektorów i dyrektorek, które zazwyczaj drzemały w ramkach. Było również olbrzymie biurko z nogami w kształcie szponów, a za nim, na półce, rozsiadła się wyświechtana, postrzępiona Tiara Przydziału.
Za ów biurkiem siedział nie kto inny jak sam Albus Dumbledore. Był to starszy mężczyzna o dobrotliwej twarzy pokrytej siateczką zmarszczek. Miał długie, niemal białe włosy i brodę tego samego koloru. Na uczniów spoglądał bystrymi, niebieskimi oczami. Marina próbowała odnaleźć w nich choć odrobinę złości czy rozgoryczenia.
Po drugiej stronie biurka nie siedziała sama. Obok niej znajdowała się Evangeline Potter, która najwyraźniej była niezbyt zadowolona z zaistniałej sytuacji. Usta miała mocno zaciśnięte, a jej nozdrza drgały nerwowo. Była wyprostowana (zresztą Marina nigdy nie widziała, aby się garbiła), splotła ręce na piersiach, a jakby tego było mało, również skrzyżowała długie nogi.
Po lewej stronie Ślizgonki usadowił się Bill Weasley, który również nie za bardzo wydawał się być przejęty. Z ciekawością obserwował przedmioty znajdujące się w gabinecie dyrektora, choć uwadze Mariny nie uszło, że jego wzrok ciągle uciekał w kierunku Evangeline.
Czwartą osobą była Beatrice Doyle. Piętnastoletnia Krukonka, która ewidentnie nie wiedziała, co tu robi. Na jej twarzy gościł niespokojny uśmiech, a mały, złoty kolczyk w brwi błyszczał za każdym razem, kiedy w nerwowym geście odrzucała na plecy niesforne włosy.
Marina za to pomyślała, że to dość zabawne. Każdy z nich był uczniem innego domu, więc przynajmniej nie usłyszą za chwilę jakiś głupich stereotypów o tym, jak to Ślizgoni zawsze są źli, Gryfoni nadpobudliwi, Krukoni przemądrzali a Puchoni… co właściwie jest nie tak z Puchonami?
Szczególnie, że za ich plecami kroczył ktoś, kto owe stereotypy bardzo lubił. Severus Snape ewidentnie nie potrafił znaleźć sobie miejsca i maszerował energicznie wzdłuż linii czterech krzeseł, jakby miało to powstrzymać uczniów przed ucieczką. Marina raz jeszcze popatrzyła na twarze swoich współtowarzyszy. Nikt chyba nie zamierzał ruszyć się z miejsca. Ciekawe kto miałby na tyle tupetu, aby po prostu wstać i wyjść… Może ona?
– Moi mili – zaczął Dumbledore, wyrywając ją z zamyślenia. – Nie miałem nawet okazji, aby pogratulować wam dostania się do konkursu.
Ktoś cicho prychnął, a Marina z ulgą stwierdziła, że to nie ona tylko profesor Snape. Potem ktoś westchnął. A to już na pewno była Evangelina. To przez to wzdychanie omal nie zarobiła wczoraj szlabanu na obronie przed czarną magią. Marina będzie musiała ją potem o to zapytać.
– Jednakże, nie jest to chyba dobry moment na składanie gratulacji. Tym bardziej, że nie jesteście tu w komplecie – kontynuował dyrektor, przenosząc wzrok na każdego z uczniów. Marina przypadkiem się uśmiechnęła. Nie powinna tego robić. – Wydarzenia, które miały miejsce wczoraj wieczorem są niepokojące.
Pauza. Dziewczyna miała wrażenie, że starszy mężczyzna czeka na jakiś komentarz z ich strony. Kątem oka widziała, jak Evangeline rozprostowuje nogi, a potem znów je krzyżuje. Tym razem w kostkach.
– Gregory Willson został otruty – oznajmił w końcu Dumbledore, zdając sobie sprawę, że nikt nie jest skory do dyskusji. – Czekoladki, które wczoraj dostał były nafaszerowane silnym eliksirem nasennym. Jeszcze wczoraj został przetransportowany do Szpitala Świętego Munga, jednak z tego co wiem, uzdrowiciele nadal go nie wybudzili i nie będzie to proste.
Znów ktoś prychnął, a Marina zdała sobie sprawę, że tym razem nie był to Snape a Evangeline.
Dumbledore najwyraźniej też to usłyszał, bo przeniósł wzrok właśnie na nią. Dziewczyna jednak nie wydawała się być tym przejęta. Jej twarz była nieugięta.
– Panno Potter – zaczął spokojnie dyrektor. – Chyba nie ma w tym nic zabawnego?
– Nie, panie dyrektorze – odpowiedziała, a jej głos był dziwnie zachrypnięty. – Willson miał najwyższy wynik w eliminacjach, po prostu to dość… zaskakujące… że dał się nabrać na coś tak banalnego, jak pudełko zatrutych czekoladek.
– Widzisz, Evangeline, niektórzy ludzie są ogromnymi łasuchami i czasem naprawdę  nie potrafią się oprzeć – odpowiedział, zwracając się do dziewczyny po imieniu.
Marina widziała, jak mina Ślizgonki wykrzywia się w nieznacznym grymasie. Najwyraźniej poczuła się dotknięta infantylnym komentarzem dyrektora.
– A co z Albertem? – wtrąciła się Beatrice, przerywając chwilę niewygodnej ciszy.
– Pan Walker jest w skrzydle szpitalnym – odpowiedział szybko Dumbledore. – Zjadł tylko kawałek, więc nic mu nie grozi. Powoli dochodzi do siebie, choć nadal jest dość otumaniony.
Bea przeciągle pokiwała głową, a Marina zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie zakochała się w starszym koledze.
– Panie dyrektorze – wtrącił się Bill. – Nie chcę być niegrzeczny, ale dlaczego właściwie nas tu wezwano? Chyba nikt nas nie podejrzewa o wysłanie czekoladek?
Snape przystanął za plecami chłopaka.
– Nie ma dowodów na winę któregokolwiek z was, Weasley – wycedził nauczyciel. – Jednakże Willson, jak już zostało zauważone, miał najwyższy wynik na eliminacjach. Można powiedzieć, że był swego rodzaju faworytem… Co więcej nikt z was raczej nie darzy go sympatią.
– Bez urazy, panie profesorze – wtrąciła się Evangeline, nawet nie racząc odwrócić głowy. – Niewielu uczniów w tej szkole darzy mnie sympatią, a jednak nie dostaje każdego ranka zatrutych czekoladek.
Marina czuła, że Snape zbiera się na jakiś cięty komentarz w stronę swojej uczennicy. Nie zdążył. Wyprzedziły go słowa Dumbledore’a:
– Moi drodzy, ani profesor Snape, ani tym bardziej ja, was nie podejrzewamy. Może po prostu ktoś z was ma jakieś informacje? Może widzieliście, aby ktoś mu groził? Z kimś się kłócił?
Marina przełknęła głośno ślinę. Słyszała nie raz, jak Willson śmiał się z Beatrice i przezywał ją od krasnali. Widziała też, jak dziewczyna mu się odgrażała, a raz nawet podsłuchała jej rozmowę z przyjaciółką – Molly Kabbot, kiedy mówiła, że dłużej tego nie zniesie i chyba zacznie trenować na nim klątwy. Oczami wyobraźni przywołała napiętą twarz Billa, jego zaciśnięte wargi i pulsującą żyłkę na skroniach, kiedy Willson śmiał się z Evangeline. No właśnie… Evangeline. To właśnie ona była najczęściej obiektem żartów i drwin, a co więcej była na tyle zdolna, że bez problemu stworzyłaby tak potężny eliksir. Tylko że Marinie wydawało się, że przez ostatnie tygodnie poznała dziewczynę na tyle dobrze, aby wierzyć, że nie zrobiłaby czegoś takiego temu gnojkowi.
Poza tym była jeszcze panna Blau we własnej osobie i raczej nikt by nie uwierzył, gdyby powiedziała, że jest dobrą dziewczynką, która za uszami ma tylko włosy, które co chwilę nerwowo zaczesuje dłonią.
– Nie…
O dziwo to jedno, krótkie słowo cała czwórka powiedziała jednocześnie. Przez chwilę się zakłopotali, bo wyglądało to dość podejrzanie i nawet w jednym calu nie zabrzmiało szczerze.
– Dobrze… – rzekł przeciągle dyrektor, choć Marina była pewna, że wcale nie jest dobrze. – Nie będę was dłużej zatrzymywać. Gdyby jednak któremuś z was coś się przypomniało, to poinformujcie mnie o tym. Nie wiem, jak dalej potoczy się ta sprawa, ale bardzo możliwe, że na dniach będą chcieli z wami porozmawiać również aurorzy. A tym czasem, idźcie.
Pierwsza podniosła się Evangeline. Chyba nazbyt gwałtownie, bo skrzywiła się cierpko, kiedy wyprostowała kolana. Marina wiedziała, że na zgięciu ma ranę, która od kilku dni nie chce się zagoić. Zastanawiała się nawet, czy nie powinna przytrzymać koleżanki. Zrezygnowała z tego pomysłu, wyobrażając sobie jak bardzo Ślizgonka byłaby wściekła.

Z gabinetu wyszli sami. Snape został, aby zamienić jeszcze kilka słów z dyrektorem. W ciszy kroczyli pustym, kamiennym korytarzem, a echo ich kroków odbijało się od zimnych murów. Mimo porannych godzin wnętrze szkoły spowił półmrok.
Marina zatrzymała się przy jednym z wysokich okien i spojrzała na niebo przykryte gęstą warstwą ciemnych chmur. Słońce nie miało najmniejszych szans, aby się przez nią przebić. O parapet zaczęły stukać ciężkie krople deszczu. Po kilku sekundach rozpadało się na dobre, a dziewczyna musiała mocno wysilić wzrok, aby dostrzec błonia szkoły.
– Wy też uważacie, że zrobił to jakiś uczeń? – Usłyszała po chwili krótkie pytanie Beatrice.
Marina odwróciła się powoli. Przez chwilę myślała, że została sama na korytarzu.
– Albo jego rodzice – rzekła Evangeline, wzruszając ramionami. – Gdybym miała takiego syna, to też bym chciała się go pozbyć.
– Czy ty cokolwiek traktujesz poważnie? – zapytał Bill, spoglądając na dziewczynę stanowczo zbyt długo. I stanowczo zbyt przenikliwie. – Może nie zauważyłaś, ale Snape uważa, że zrobił to ktoś z nas.
– I ma rację – odpowiedziała.
Zapadło milczenie, ale nie nastała cisza. Bębnienie kropel deszczu o szybę zagłuszało tok myślenia Mariny. I jeszcze ten głośny oddech. Kto, do cholery, tak głośno oddychał?
– Zaraz… – powiedziała niespokojnie Bea. – Otrułaś go?!
W tym momencie trzy pary oczu powędrowały w stronę Evangeline. Marina też się gapiła. Przez chwilę nawet uwierzyła, że Potter faktycznie byłaby do tego zdolna. Co więcej, przez twarz Ślizgonki przebiegł cień, cień strachu.
– Nie – rzekła, a jej głos stracił ten dziwny, szorstki ton. W jednej chwili stał się piskliwy. – Oszalałaś? Przecież nie mówię o sobie.
Wtem popatrzyła na Billa. I kolejna chwila milczenia. I znów dudnienie deszczu o szybkę. I znów ten głośny oddech.
– Ja?! – wydusił z siebie Weasley po dłuższej chwili. – W życiu bym czegoś takiego nie zrobił!
– Doprawdy? A kto wyniósł z biblioteki książkę o silnych eliksirach nasennych?
Teraz patrzyli na chłopaka. Marina miała mętlik w głowie, a na domiar złego nie potrafiła pozbierać myśli. Miała wrażenie, że wszystkie gdzieś uciekły i swobodnie fruwały pod sufitem.
– Odniosłem tę książkę – oznajmił Bill pewnym głosem.
– Tak? To dlaczego, jak ostatnio byłam w bibliotece, to nie znalazłam jej na półce?
Weasley zaczął się czerwienić. Marina zauważyła, że nawet jego uszy przybrały kolor szkarłatu. Pasowały idealnie do barw odznaki Gryffindoru. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy ta reakcja ma związek z targającą nim złością czy może wstydem, że został przyłapany na gorącym uczynku.
– Chwileczkę, skąd w ogóle wiesz, że wyniosłem tę książkę? Podrzuciłaś mi ją? – zapytał, a w jego głosie dało się wyczuć nutę triumfu.
Evangeline cofnęła się nieznacznie, a jej usta poruszyły się niespokojnie, jakby chciała przekląć, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Znów role się odwróciły, to jednak ona dała się złapać.
– Nie wiem, o czym mówisz – rzekła, ale chyba nikt jej nie uwierzył.
Marina w zamyśleniu przyglądała się kroplą deszczu spływającym po zimnej szybie. Obserwowała, jak łączą się, tworząc długie cienkie stróżki. I wtedy coś przyszło jej do głowy.
– A Albert Walker? – powiedziała głośno, a sądząc po minach pozostałej trójki nie za bardzo wiedzieli o co właściwie jej chodzi.
– Co z nim? – zapytała Bea. – Przecież Dumbledore mówił, że nic mu się nie stało bo tylko nagryzł kawałek czekoladki.
– No właśnie… Widzieliście, jak Willson zachowywał się w stosunku do niego? Walker zawsze był jak mały posłuszny piesek. Potrafił tylko kiwać głową. Może chciał się zbuntować i wysłał czekoladki.
– Jaja sobie robisz? – Beatrice miała tak głupią minę, jakby zastanawiała się, czy w ogóle obcuje z osobą o zdrowych zmysłach. Natomiast Bill i Evangeline ewidentnie się nad tym zamyślili.
– Zjadł tylko kawałek, bo dobrze wiedział, jakie byłby konsekwencje, gdyby połakomił się na więcej – rzekła Ślizgonka, a Weasley pokiwał głową i znów zaczął się na nią gapić.
Zupełnie, jakby zapomniał, że przed chwilą oskarżali się wzajemnie – pomyślała Marina, ale nie powiedziała tego głośno.
Bea natomiast zaśmiała się cierpko i nienaturalnie. Pokręciła z niedowierzaniem głową jakby zabrakło jej słów na te dywagacje.
– A nie uważacie, że to kompletnie nie w jego stylu? – zapytała po chwili. – Albert dużo się uczył. Myślę, że chciał pokonać Willsona w inny sposób.
I znów milczenie.
– A gdybyśmy przyjęli hipotezę, że nie był to nikt z nas? – wtrącił po chwili Bill.
– A kto? Snape? – podsunęła Evangeline, a jej wargi wygięły się w delikatnym uśmiechu. Marina wiedziała, że koleżanka próbuje go sprowokować.
– Nieee – odpowiedział przeciągle. – Ktoś zupełnie inny, ktoś, kogo nawet o nie podejrzewamy. Co, jeśli wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie, a Willson to dopiero początek?
Marina nawet nie zdawała sobie sprawy, że zaczęła z zaangażowaniem kiwać głową. Zaczęła sobie wyobrażać ogromny, polityczny spisek z Potyczką o Złoty Kociołek w centrum. I oni, szóstka (no, aktualnie piątka) nic niepodejrzewających uczniów, padających ofiarą jakiejś wyższej siły.
– Bzdura – oświadczyła Evangeline, sprowadzając ją na ziemię.
– Nie… Bill może mieć rację – przyznała Bea, kiwając głową stanowczo zbyt długo. – Powinniśmy powiedzieć o tym dyrektorowi.
– Oszalałaś? – zapytała panna Potter, pukając się delikatnie w czoło. – Wtedy to już na pewno Dumbledore uzna, że wymyślamy te bzdury, aby kryć własne tyłki.
Marina sama nie wiedziała, kto ma rację i która opcja jest właściwsza, ale ewidentnie nie miała ochoty iść z tym do żadnego profesora. Miała wrażenie, że gdyby to zgłosili, to prawdopodobnie cała ta akcja straciłaby swoisty czar i tajemnicę. Tak było dobrze. Tak było zabawniej. No dobrze, może zabawianie, to nie jest dobre określenie zważywszy na to, że jeden z uczniów leżał już w Mungu a drugi w skrzydle szpitalnym, no ale… Walkerowi nic nie będzie, a Willson w pewnym sensie sobie zasłużył.
– Ale jeśli to prawda, to Walker oberwał przypadkiem – oznajmił Bill, wyrywając ją z zamyślenia. – Skoro zaczęli od Willsona, to ty będziesz następna, Evangeline.
Wyraz twarzy Ślizgonki zmienił się dosłownie na ułamek sekundy. Marina jednak była pewna, że to, co na niej zagościło nie było strachem. Wręcz przeciwnie. Dziewczyna zdawała się być rozbawiona.
– Dobrze że nie jem słodyczy – oświadczyła.
– To nie jest śmieszne! Coś może ci grozić! – Tak, teraz już Marina była pewna, że Weasley miał jakieś poważniejsze zamiary względem panny Potter. Poznała to po jego oczach i panice w głosie.
– Musimy się pilnować – zarządziła Bea. – To najlepsze rozwiązanie. Nie dość, że powstrzymamy drugą osobę od zrobienia czegoś głupiego, zjedzenia lub wypicia podejrzanych substancji, to jeszcze będziemy jej patrzeć na ręce. Ale jak coś się złego wydarzy, to od razu idziemy do jakiegoś nauczyciela.
Bill energicznie kiwnął głową, Marina też, choć może z wyraźnie mniejszym entuzjazmem. Teraz całą trójką wpatrywali się w Evangeline, która wiecznie miała inne zdanie, wiecznie próbowała płynąć pod prąd i chyba miała jakąś wewnętrzną potrzebę buntu.
– A niby jak chcecie to zrobić? – zapytała i nawet nie siliła się, aby jej głos brzmiał naturalnie. Wręcz przeciwnie, przepełniała go ironia. – Może uszło to waszej uwadze, ale każdy z nas jest z innego domu. Śpimy w innych częściach zamku, jadamy przy innym stole, a ty – tu wskazała na Beatrice – jesteś nawet rok młodsza i nie chodzisz z nami na zajęcia. Poza tym, nie życzę sobie, abyście pałętali mi się po trybunach w czasie moich treningów quidditcha.
– Z tego co wiem, nie jest to zakazane – wtrąciła szybko Bea, co najwyraźniej nie spodobało się Ślizgonce. – Może faktycznie nie damy rady pilnować się przez cały czas, ale musimy mieć na siebie oko.
– Chcesz ustalić jakieś dyżury? – dopytywała się Evangeline, ale teraz w jej głosie dało się wyczuć złość. – Poczekaj, zaraz wyjmę pergamin, zrobimy grafik.
– Jesteś okropna. – To krótkie podsumowanie wyrwało się z ust Billa, a Marina uznała, że będzie musiała przyjrzeć się głębiej tej dziwnej relacji.
– Owszem – przytaknęła panna Potter cierpko. – Empirycznie i organoleptycznie.
– Że co? – zapytał zmieszany.
Dziewczyna znów westchnęła, a potem szybkim krokiem zaczęła maszerować korytarzem. Pozostała trójka poszła w jej ślady.
– Róbcie, co chcecie – rzekła po chwili. – Ale ja nie mam czasu na takie głupoty.
– Spoko – powiedziała szybko Marina, obserwując wąskie plecy koleżanki. – Ale ja będę cię mieć na oku. Cała ta akcja coraz bardziej mi się podoba. No wiecie, taka nutka tajemnicy.
Nikt nic nie powiedział.
Uczniowie nie spodziewali się, że za kilka miesięcy będą żałować tego, jak postąpili tego deszczowego, wrześniowego dnia. Ale często tak bywa…

5 komentarzy:

  1. Przyznam, że rozdział czytałam z ogromnym zaciekawieniem. Pojawiła się tajemnica, którą trzeba rozwikłać. Padło kilka rozwiązań, jedne były mniej sensowne, drugie bardziej. Sama nie wiem, w co wierzyć. Poczekam na dalszy rozwój wypadków, chociaż końcówka zabrzmiała złowieszczo ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszę się, że Ci sie podoba. mam nadzieję, że rozwiązanie tajemnicy będzie równie ciekawe. No nie mogłam się powstrzymać przed dodaniem tego ostatniego zdania :P

      Usuń
  2. Kurczę, robi się coraz bardziej interesująco :D
    zastanawia mnie, czy to jednak ktoś z tej piątki otruł chłopaka, czy jednak jakaś inna osoba z zewnątrz. :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Ciekawe kto za stoi za otruciem?

    OdpowiedzUsuń
  4. Eh jak narazie nie mam żadnego podejrzananego. Przez chwilę myślałam, że to Bea, ale jakoś zaczynam w tą wątpić.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy