Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

wtorek, 4 czerwca 2019

Rozdział 7: Eliminacje

Życie ma to do siebie, że bardzo lubi się komplikować. Przekonała się o tym piątka chętnych do wzięcia udziału w Potyczce o Złoty Kociołek. Uczniowie, zamiast poświęcić się nauce przed zbliżającymi się wielkimi krokami eliminacjami, musieli najpierw uporać się z własnymi, przyziemnymi sprawami, które powoli zaczęły wymykać się spod kontroli.
Wszystko pod kontrolą najbardziej lubiła mieć Evangeline Potter. Przez szesnaście lat swojego życia mówiła sobie, że bardzo nie lubi niespodzianek i tajemnic. Monotonia i powtarzalność sprawiła, że dziś była dokładnie w tym miejscu. Tyle że mniej więcej od lipca wszystko zaczęło się sypać. Pamiętała dokładnie dzień, w którym to się zaczęło, ale rozpamiętywanie go w tym momencie nie miało najmniejszego sensu. Teraz miała inny problem. Problem z Billem Weasleyem.
Gryfon najwyraźniej bardzo przejął się tą całą sprawą w sowiarni. Rzeczywiście czekał na nią pod skrzydłem szpitalnym i rzeczywiście zapytał, czy wszystko w porządku. Evangeline bardzo chciała go zbyć, ale to zadanie nie należało do najprostszych.
– Słuchaj, niecodziennie noszę do pani Pomfrey mdlejące dziewczyny – rzekł, a w jego głosie dało się słyszeć nutkę irytacji. – Byłoby więc miło, gdybyś mi powiedziała, czy wszystko w porządku. Myślę, że nie zaszkodziłoby też podziękować.
– Poradziłabym sobie – odpowiedziała krótko Evangeline, choć dobrze wiedziała, że było to kłamstwo. Bill też wiedział. Pewnie dlatego zaśmiał się głośno.
– Jasne… – burknął. – Gdybym nie przyszedł do sowiarni, to razem z Mariną połamałybyście kręgosłupy spadając ze schodów.
– Och… wzruszyłam się na wieść o twym bohaterskim czynie. Mam nadzieję, że Dumbledore sowicie cię za niego wynagrodził. Dopisujesz sobie plusiki, aby w przyszłym roku dostać odznakę prefekta naczelnego? Ja bym nie chciała… no wiesz, Gregory Willson ją teraz nosi. Musiałbyś ją odpowiednio długo moczyć w wywarze z trupiokrzewu, aby pozabijać bakterie, które po niej chodzą.
– Jesteś bardzo zabawna i wygadana, naprawdę – oznajmił, splatając ręce na piersiach, a kąciki jego ust wygięły się delikatnie. – A wystarczyło, jakbyś odpowiedziała mi na krótkie pytanie: czujesz się już lepiej?
Popatrzyła na niego bardzo uważnie.
– Tak – rzekła bardziej dla świętego spokoju. – Przy okazji chciałabym usłyszeć, kto i po co poszedł z tym do Snape’a?
– Marina – odpowiedział Bill. – Była wściekła na Gregory’ego i uznała, że Snape najlepiej się nim zajmie. Najwyraźniej wzięła pod uwagę jego antypatię do Gryfonów i inne tego typu czynniki… swoją drogą, dobrze mu tak.
Evangeline nie odpowiedziała. Może faktycznie porządnie mu się za to oberwie. Dziewczynie jednak nie zależało na tym aż tak bardzo. Był cholernym idiotą, ale prawdę mówiąc, miała go w głębokim poważaniu. Bez względu na wszystko czuła się od niego lepsza na każdym możliwy polu i jedynym, na czym jej zależało było pokonanie go w konkursie z eliksirów.
– Skoro już odpowiedziałam na twoje pytanie, to pozwolisz, że pójdę do biblioteki – oświadczyła, wkładając resztki energii w to, aby jej głos brzmiał jak najbardziej beznamiętnie. – Skoro stałeś tu przez te dwie godziny, to najwyraźniej przestało ci zależeć albo znudziła cię nauka.
– Ani jedno, ani drugie – powiedział krótko. – Nie uważasz, że powinnaś odpocząć? Nie chcę za kilka dni wynosić cię też z biblioteki.
– Nie będzie takiej potrzeby – zrobiła kilka kroków i wyminęła chłopaka. – Ach, zapomniałabym… dziękuję…
A potem odeszła tak szybko, jak było to możliwe byle tylko nie usłyszeć jego odpowiedzi. O ile ona w ogóle nastąpiła. Evangeline słyszała ciszę. Ale nie była pewna, czy ta cisza rozgościła się na całym korytarzu, czy tylko w jej głowie.

Po tej krótkiej rozmowie z Evangeline Bill Weasley nie miał okazji zamienić z nią nawet słówka. No, może nie miał okazji, to stanowczo źle powiedziane. Sposobności było wiele. Chodzili przecież razem na wiele zajęć. Na obronie przed czarną magią siedziała tuż za nim i nie raz słyszał jej głośne westchnienia dezaprobaty, kiedy profesor Gebin próbował przekonywać uczniów do swoich racji. Zawsze jednak milczała. Według Billa przewartościowała w głowie, co jest dla niej bardziej opłacane i na pewno nie był to szlaban. Zresztą, nie ona jedyna musiała gryźć się w język na zajęciach z nowym nauczycielem. Weasley też nie lubił słuchać tych bzdur. Aż pewnego dnia zauważył, że ta gadanina wcale mu aż tak bardzo nie przeszkadza. Może dlatego, że nawet nie wpuszczał jej do swojej głowy? Zamiast słuchać tego, co działo się przed nim, wolał skupić się na tych krótkich westchnieniach za plecami.
Evangeline miała w sobie coś dziwnego. I wcale nie chodziło o jej suchą, łuszczącą się skórę, która obrzydzała Willsona. Nawet nie o wysokie, kościste ciało, które czasem wydawało się bardziej męskie niż kobiece. To jej twarz coś w sobie kryła. Nie należała do pięknych, wręcz przeciwnie, na pierwszy rzut oka była wręcz odpychająca… jednak im dłużej Bill się jej przyglądał, tym mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że to ona go przyciąga. No i te włosy. Włosy, które teksturą w ogóle nie przypominały włosów. Włosy, które za wszelką cenę pragnął dotknąć i żałował, że nie zrobił tego, kiedy miał okazję.
To wszystko tworzyło w jego głowie obraz dziewczyny, która była nadzwyczajnie piękna w swej brzydocie.
Czym jest to uczucie? – pytał czasem sam siebie przed zaśnięciem, choć podświadomie doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Tylko idiota by się nie domyślił.

Marina Blau nie miał natomiast zbyt wiele czasu na bujanie w obłokach. Rozpromieniła się, kiedy w poniedziałek zobaczyła Evangeline na śniadaniu, a potem również na zajęciach. Ale nie biegła do niej, nie ściskała i nie wrzeszczała do ucha: jak strasznie się cieszę, że cię widzę! Och, och, och... Nie, to absolutnie nie było w jej stylu. Mimo wszystko większą radość dawała jej myśl, że Gregory chodził po szkole z obrażoną miną i rzucał w jej kierunku nienawistne spojrzenia. To znaczyło dokładnie tyle, że Snape zrobił z nim porządek. Marina przez chwilę pomyślała nawet, że nauczyciel eliksirów to równy gość.
Ale te wszystkie promyczki szczęścia i tak nie mogły równać się z tym, że dwa dni temu dostała pocztą kolejny, trzydziesty czwarty tom powieści z cyklu o Mistrzyni Eliksirów i mogła bez opamiętania poświęcić się lekturze. Nauka na konkurs nie była tak ważna… a w zasadzie książki te nawiązywały tematyką do eliksirów. Często pojawiały się tam nazwy wyszukanych eliksirów i sposoby na otrucie niewiernych kochanków. A wszystko to podane z małym dreszczykiem emocji i dużą dawką miłości cielesnej. Czy mogła być lepsza forma nauki?

Beatrice Doyle musiała się zgodzić z tym, co napisali w tej mugolskiej gazecie. Po zrobieniu jednego kolczyka przyszła jej ochota na kolejny. W dodatku zaczęła bardzo poważnie myśleć nad zmianą koloru włosów. Rozmawiała nawet o tym ze swoją przyjaciółką Molly, ale ta najwyraźniej nie traktowała poważnie jej potrzeb. Pewnie najzwyczajniej w świecie jej nie rozumiała. To oczywiste. Molly zawsze miała w życiu lepiej. Była wysoka, zgrabn, grała w quidditcha, a co najważniejsze, jej rodzice nie kłócili się z byle powodu i nie była jedynaczką. Czyli kompletnie nie miała pojęcia, jak się żyje w skórze Beatrice.
Pewnego ranka Bea po prostu przekuła sobie nos.

Albert Walker też nie miał łatwo. Zaczął się nawet zastanawiać, czy w tamtym okresie bardziej zależało mu na nauce, czy raczej na unikaniu swojego przyjaciela Gregory’ego Willsona. Chwileczkę… czy można nazywać przyjacielem osobę, której się unika?
W każdym razie Albert uważał, że po całym tym zajściu w sowiarni, a potem na korytarzy, Gregory zrobił się nie do wytrzymania. Cały czas snuł teorie spiskowe o tym, jak to Evangeline Potter, Marina Blau i Bill Weasley próbują się go pozbyć z konkursu. Walker nie mógł do końca zrozumieć, o co mu właściwie chodzi. Chłopak mógł przysiąc, że nigdy nie widział, aby ta trójka w ogóle ze sobą rozmawiała. Czasem widywał w bibliotece Evangeline i Billa, siadali dość blisko i korzystali z tych samych książek, ale milczeli przy tym jak zaklęci. Poza tym Walker nie do końca był pewny, po co mieliby się pozbywać Willsona… Oni się uczyli, więc teoretycznie mieli większe szanse na dobry wynik.
Albert też się uczył. Tylko jego problem był bardziej złożony. Kiedy miał na przykład godzinę wolnego czasu, to zamiast poświęcić ją eliksirom, to przez pierwsze piętnaście minut wykłócał się w myślach sam ze sobą, czy to aby na pewno ma sens? Może nie warto nawet próbować na eliminacjach? Przecież był w klasie owutemowej, co jeśli napisze tak wielką bzdurę, że Snape zrobi z niego pośmiewisko albo co gorsze da mu zakaz wstępu do klasy od eliksirów?
W takich chwilach chłopak zawsze przypominał sobie pewną młodą, piękną kobietę, którą dawno temu spotkał na Pokątnej. Potrafił dokładnie odtworzyć w głowie jej ciepły ton głosu, kiedy mówiła: nie martw się, zobaczysz, wszystko jakoś się ułoży… W Hogwarcie uczą przeróżnych rzeczy. Ja zawsze lubiła zaklęcia i eliksiry… może i tobie się spodobają?
Albert jednak nie był pewny, czy tym, co spodobało mu się w eliksirach były na pewno eliksiry…
~*~
Severus Snape rozdał uczniom arkusze z pytanymi konkursowymi. Aby pomieścić te liczną gromadę, musiał poprosić Dumbledore’a o zagospodarowanie innej, większej sali. Chętnych było co prawda mniej niż na spotkaniu informacyjnym, ale i tak zbyt wielu, aby zmieścili się w klasie od eliksirów.
Test składał się z dwunastu otwartych pytań. Każde polecenie wymagało szerokiego spektrum wiedzy i umiejętności łączenia faktów. Snape nie fatygował się wymyślić nawet jednego, prostego pytania, na które można było odpowiedzieć jednym zdaniem. W konkursie chciał widzieć szóstkę osób, które faktycznie się do tego nadawały. Choć doskonale wiedział, że graniczyło to z cudem…
Owszem, okłamał ich, mówiąc, że konkurs był pomysłem Dumledore’a. To rzeczywiście nauczyciel eliksirów we własnej osobie udał się do dyrektora i między wersami napomknął o tym wydarzeniu. Wiedział bowiem, że niektórzy naprawdę mają szansę na zajęcie wysokiego miejsca jeśli tylko włożą w to sporo pracy i chęci. A tego drugiego uczniom brakowało coraz częściej…
Lenistwo było jak wirus, który zaczynał zbierać coraz większe żniwo. Młodzież wolała spędzać długie godziny na gadaniu o głupotach i robieniu głupich kawałów, zamiast wziąć się za naukę. Wydawało się im, że pewnej nocy wiedza przyjdzie do nich sama. I to denerwowało Snape’a najbardziej. Nie było nic gorszego, jak patrzeć na jakiegoś w miarę ogarniętego ucznia, który marnował potencjał przez swoje próżniactwo.
Mężczyzna przeszedł między rzędami równo ustawionych ławek.
Nikt nie ściągał, bo wszyscy dobrze wiedzieli, że pergaminy są zaczarowane i jest to najzwyczajniej w świecie niemożliwe. Wszyscy byli skupieni. Jedni marszczyli brwi, inni czoła. Niektórzy podgryzali pióra, a inni siedzieli wpatrzeni w kartkę i nawet nie próbowali zaczynać pisać.
Może to i lepiej – pomyślał Severus. – Po co mam czytać jakieś bzdury, oddając pustą kartkę zaoszczędzą mi czasu.
Ale byli też tacy, którzy odrywali pióro tylko w momencie, kiedy na stalówce kończył się atrament. Pisali szybko i zawzięcie, jakby za chwilę mieli stracić wątek lub zapomnieć, co tak właściwie chcieli zawrzeć w swojej wypowiedzi.
Były to osoby, po których Snape rzeczywiście spodziewał się wysokiego wyniku. Obiecał sobie nawet, że jeśli któreś go zawiedzie, to osobiście da mu szlaban za jakąś głupotę na kolejnej lekcji eliksirów.
Po kilku minutach nauczyciel usiadł za biurkiem i popatrzył na zegarek.
– Połowa czasu minęła – oznajmił cierpko.

Takie komunikaty zawsze wywoływały niemałe zamieszanie. Niektórzy wybudzali się z otępienia, inni przyspieszali pisanie… Część przeglądała arkusze i próbowała ocenić, czy już jest za połową i czy aby na pewno zdążą skończyć. A na twarzach uczniów malowała się panika. O tak, to był jeden z jego ulubionych widoków.
* * *
Dziś trochę krócej. Poprzedni rozdział był małym prezentem na dzień dziecka. Od teraz będę dodawać nowości raz w tygodniu. 

4 komentarze:

  1. A jednak! Bill czuje miętę do Evangeliny ;P
    Jestem w stanie zrozumieć, że jej brzydota była tak duża, że aż go fascynowała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podpinam się do komentarza powyżej. Fajnie, że jednak ktoś zainteresował się Evangeliną, pomimo jej mankamentów. To zazwyczaj rzadkie, zwłaszcza jeśli chodzi o jej chorobę (?) i urodę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie, że Bill zainteresował się Evangeliną :)

    OdpowiedzUsuń
  4. O nie spodziewałam się że ktoś się zainteresuje Evangeliną i, że będzie to Bill. Patrząc na Fleur zawsze wydawało mi się że patrzy na wygląd. Chyba że to tylko chwilowa fascynacja. Cóż oby nie skrzywdził Evangeliny.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy