Marina, kierując
swoje kroki przez lochy, nie zawahała się nawet przez chwilę. Pogrążone w mroku
korytarze i zwisające z sufitu pająki nie napawały jej strachem. Wręcz
przeciwnie. Delikatny chłód, który tu panował sprawił, że emocje powoli zaczęły
opadać. Co oczywiście nie zmieniało faktu, że nadal była okropnie wściekła na
Gregory’ego Willsona za to, jak potraktował ją i Evangeline w sowiarni. Nie
chciała nawet myśleć, co by się stało, gdyby Bill Weasley się tam nie pojawił.
Dziewczyna
stanęła przed gabinetem Snape’a. Przypomniała sobie słowa Weasleya. Nie boisz się do niego iść? Prychnęła,
nie ona powinna się bać. To ten idiota Willson będzie miał przechlapane.
Zapukała
energicznie, a kiedy usłyszała krótkie wejść,
wślizgnęła się do środka.
Gabinet
nauczyciela eliksirów był dość sporym, ponurym i słabo oświetlonym
pomieszczeniem. Przy prawej ścianie stał regał, na którym piętrzyły się słoiki
wypełnione nieprzyjemnymi dla oka odczynnikami. Były tam między innymi
fragmenty zwierząt i roślin umieszczone w różnobarwnych cieczach. Po lewej
stronie natomiast znajdowały się półki wypełnione po brzegi książkami. Marina
dostrzegła, że niektóre z woluminów wcale nie są tak stare, jakby się mogła
spodziewać.
W pomieszczeniu
stał również mały sekretarzyk, w którym nauczyciel przechowywał swoje prywatne,
cenne składniki eliksirów oraz spore, drewniane biurko, za którym siedział
profesor we własnej osobie.
Kiedy Marina
przekroczyła próg gabinetu, uniósł głowę, a przez jego twarz przebiegł cień
zaskoczenia. Dziewczyna, nie czekając na pozwolenie, usiadła na krześle
naprzeciwko niego.
– Dzień dobry,
panie profesorze – rzekła szybko.
– Czego chcesz,
Blau? – zapytał, odkładając na bok pióro i prace domowe, które aktualnie
sprawdzał.
– Panie
profesorze, przed chwilą miało miejsce dość nieprzyjemne zdarzenie i
zastanawiałam się, do kogo powinnam z tym iść. Uznałam, że będzie pan
odpowiednią osobą, bo w końcu chodzi o uczennicę z pana domu – rzekła na jednym
wydechu.
– O kogo? –
zapytał, a wyraz jego twarzy nie zmienił się nawet o jotę.
– O Evangeline
Potter.
– Co ona zrobiła?
– Ach… –
westchnęła Marina, zdając sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało. – Nie, Evangeline
nic nie zrobiła. To Gregory Willson.
– Blau, co ty
kręcisz? – zapytał już lekko zniecierpliwiony. – Willson nie jest z mojego
domu. Idź z tym do profesor McGonagall.
– Tak, wiem… To
może najlepiej będzie jak po prostu zacznę od początku – oznajmiła, po czym
rozsiadła się wygodniej na krześle. Cały czas patrzyła mężczyźnie w oczy, co
najwyraźniej zaczynało go irytować. Wzroku jednak nie spuścił. – Poszłam do
sowiarni w celu wysłania listu do… nieważne do kogo. W każdym razie… w
pierwszej chwili byłam pewna, że jestem tam sama, dopiero po chwili zauważyłam
Evangeline. Źle się czuła, osunęła się na podłogę. Chciałam jej pomóc i
zaprowadzić do skrzydła szpitalnego, ale z każdą chwilą było coraz gorzej i
coraz mocniej traciła świadomość. Wtedy w sowiarni pojawił się Willson i wie
pan, co on mi powiedział, kiedy poprosiłam go o pomoc?
Snape już chciał
odpowiedzieć na jej pytanie, ale Marinie na tym nie zależało. Nim zdołał
otworzyć usta, dziewczyna już mówiła dalej.
– Powiedział, że
nam nie pomoże, bo nie zamierza się niczym zarazić. To były słowa prefekta
naczelnego!
– Co z Potter? –
zapytał, a Marina wyczuła, że ton jego głosu odrobinę się zmienił. Nie do końca
było mu to obojętne, więc prawdopodobnie Willson oberwie za swoje zachowanie.
– Potem zjawił się
jeszcze Bill Weasley – wyjaśniła pospiesznie. – On już nam pomógł. Zabraliśmy
ją do skrzydła szpitalnego, ale nie wiem, co się stało. Przyszłam od razu do
pana. Evangeline burknęła coś o niejedzeniu śniadania, ale wydaje mi się, że
powiedziała to, abym się od niej odczepiła.
Profesor wstał z
krzesła, więc Marina zrobiła to samo. Jego czarna szata załopotała, kiedy
podszedł do drzwi, otworzył je i wypuścił ją przodem na korytarz.
– Dobrze – rzekł,
wychodząc za nią. – Zajmę się tą sprawą.
– Panie profesorze
– zagadnęła jeszcze, kiedy razem ruszyli korytarzem lochów. – To nie tak, że ja
skarżę. Po prostu uznałam, że jego zachowanie jest słabe i nie przystoi
prefektowi naczelnemu, który ponoć powinien być wzorem dla innych uczniów.
– Blau… –
Mężczyzna zatrzymał się gwałtownie, a ona omal nie zderzyła się z jego plecami.
– Zrozumiałem twoje intencje, obejdzie się bez strzępienia języka i
tłumaczenia.
– Aha. To dobrze.
Snape pokręcił
głową z dezaprobatą, a potem szybkim krokiem ruszył korytarzem. Marina została.
Nie miała wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie. Żałowała tylko, że nie zobaczy
miny tego głupiego Willsona, kiedy profesor go znajdzie i wymierzy mu
odpowiednią karę. Kto wie, może zgłosi jego zachowanie McGonagall i innym
nauczycielom i wszyscy w końcu zrozumieją, że szkolny prymus Gregory to zwykły
buc.
Uśmiechnęła się
pod nosem, a potem znów posmutniała. Miała nadzieję, że Evangeline nic złego
się nie stało, a zasłabnięcie nie było objawem jakiejś choroby. Bo choć Willson
był debilem, to co do jednego na pewno miał rację, z jej skórą faktycznie
działo się coś niedobrego.
~*~
Snape wspiął się
na pierwsze piętro i skierował swoje kroki w stronę skrzydła szpitalnego. Zanim
znajdzie tego idiotę, Willsona, musi osobiście sprawdzić, co tak właściwie
stało się dziewczynie i w jakim jest teraz stanie.
Severus pamiętał,
jak przed sześcioma laty mieli przyjąć Evangeline Potter do Hogwartu. Od samego
patrzenia na jej nazwisko robiło mu się niedobrze i jedyne czego pragnął, to
aby nie trafiła do Slytherinu. Los oczywiście okazał się przewrotny.
W czasie
ceremonii przydziału wyglądała naprawdę fatalnie. Zawsze górowała wzrostem nad
rówieśnikami, więc ciężko było jej ukryć wąską twarz i długi spiczasty nos. Nie
mówiąc już o skórze pokrytej licznymi rankami i zadrapaniami. Mężczyzna
wiedział, że z takim wyglądem w szkole spotka ją więcej przykrości niż
szczęścia.
A w dodatku, jak
na złość, Tiara Przydziału krzyknęła – Slytherin!
Snape był
wściekły. Może już nie na tę bogu ducha winną dziewczynę, ale na Dubbledore’a.
W Hogwarcie uczył od dwóch lat. Posada nauczyciela eliksirów? Cóż… jakoś do
niej przywykł. Choć denerwowały go docinki idiotów, których pamiętał jeszcze z
czasów, jak sam był uczniem, to zawsze mógł odpłacić się pięknym za nadobne i
uraczyć delikwenta szlabanem. Ale cały czas nie mógł ścierpieć, że dyrektor dał
mu również posadę opiekuna domu. Powierzanie takiego zadania
dwudziestodwuletniemu mężczyźnie o dość szemranej przeszłości, który z trudem
uniknął zsyłki do Azkabanu zakrawało o jakiś chory żart.
Severus pamiętał,
że dzień po uczcie powitalnej musiał ugościć w swoim gabinecie ojca Evangeline,
który ku jego wyraźnej uldze, w niczym nie przypominał tego Pottera. Był to mężczyzna ewidentnie po czterdziestce,
elegancki i poważny. Miał również swoją niezaprzeczalną renomę w Szpitalu
Świętego Munga, gdzie uchodził za specjalistę od klątw.
Archibald Potter
opowiedział Severusowi historię swojej córki, która jak się okazało nie do
końca była jego córką (czyli z Potterami tym bardziej nie miała nic wspólnego),
oraz wytłumaczył na czym polega jej choroba. Mówił, że dziewczyna jest bardzo
dojrzała, jak na swój wiek (każdy rodzic tak twierdzi) oraz że wierzy w jej
zdrowy rozsądek. Nie wyraził na głos swoich obaw, ale Snape doskonale widział w
jego oczach, że ma pewne wątpliwości, czy tak młody nauczyciel da sobie z tym
radę.
Severus na szczęście
nie musiał niczego udowadniać, bo Evangeline Potter faktycznie nie była
idiotką. Radziła sobie ze wszystkim sama, a w razie kłopotów zgłaszała się do
skrzydła szpitalnego, o czym informowała go później pani Pomfrey. Dlatego teraz
zastanawiało go, co takiego wydarzyło się dzisiejszego poranka w sowiarni, że
Blau uznała, że to on będzie idealną osobą do rozstrzygnięcia tej sprawy.
Przed skrzydłem
szpitalnym Severus dostrzegł jeszcze jedną osobę. Bill Weasley stał oparty o
ścianę i pocierał dłońmi ramiona. Najwyraźniej głęboko się zamyślił, bo nawet
nie zauważył swojego profesora.
– Weasley, ty nie
masz nic do roboty, że tu sterczysz? – zapytał Snape.
Chłopak
podskoczył wystraszony i rozejrzał się po korytarzu. Mężczyzna zauważył
delikatny grymas, który przeszedł przez twarz ucznia, gdy napotkał go wzrokiem.
– Nie… – burknął,
jakby nie do końca wiedząc, jak zacząć rozmowę. – Znaczy się, chciałem poczekać
chwilę i upewnić się, czy Evangeline nic nie jest…
Gryfon wyraźnie
się zmieszał, a potem rozejrzał, jakby szukał drogi ucieczki.
Snape uznał, że
najlepiej będzie go zignorować. Wszedł do skrzydła szpitalnego. W kilku krokach
pokonał niewielki przedsionek i wkroczył do głównej sali.
Pomieszczenie
było dość duże, a Snape miał wrażenie, że od lat nic się w nim nie zmieniło.
Pod dużymi oknami ustawiono wąskie łóżka. Przy każdym stał parawan i niewielka
szafka. W głębi znajdowały się natomiast otwarte na oścież drzwi do gabinetu
pani Pomfrey, w którym przechowywano wszystkie potrzebne eliksiry i maści.
Na jednym z łóżek
siedziała jego uczennica. Wyglądała całkiem normalnie, choć jej cera może
rzeczywiście była odrobinę bledsza a oczy przygaszone. Jednak fakt, że nie
leżała, kazał mu domniemać, że Blau odrobinę przesadziła.
Kiedy Evangeline
napotkała wzrok nauczyciela, jej usta wygięły się delikatnie w cierpkim
uśmiechu.
– Widzę, że w
Hogwarcie wieści szybko się rozchodzą – burknęła, a jej głos był dziwnie
zachrypnięty.
– Nie pozwalaj
sobie, Potter – rzekł, mając na uwadze, że gdyby nie była Ślizgonką, to zapewne
odjąłby jej kilka punktów ze te słowa. – Co się stało?
Dziewczyna
wzruszyła ramionami. Już chciała coś powiedzieć, jednak ze swojego gabinetu
wyszła pani Pomfrey. Lekko się zdziwiła, widząc młodego nauczyciela.
– Dzień dobry,
panie profesorze – rzekła. – Coś się stało, czy przyszedł tu pan ze względu na
pannę Potter?
– Była u mnie
panna Blau, która powiedziała o całym zajściu.
– Blau lubi
dramatyzować – wtrąciła się Evangeline. – To pewnie przez książki, które czyta.
Snape obdarzył ją
tylko przelotnym spojrzeniem, a potem przeniósł wzrok na szkolną pielęgniarkę,
domagając się tym samym wyjaśnień.
– Panna Potter
była mocno odwodniona – wyjaśniła pani Pomfrey. – Ze względu na chorobę, jej
organizm inaczej przyswaja wodę, więc powinna po prostu więcej pić. I więcej
jeść też by się przydało…
Kątem oka Severus
zauważył, jak Evangeline przewraca oczami.
– Rozumiem –
rzekł, a potem zwrócił się bezpośrednio do dziewczyny. – Poinformuję twojego
ojca.
– Co? Niby po co…
– Ponieważ
wyraził taką chęć – odrzekł krótko, widząc jej zaciętą minę.
– Nic takiego się
nie stało, a mój ojciec ma dużo pracy i zapewne ta wiadomość tylko go
niepotrzebnie zdenerwuje.
– Nie
powiedziałabym, że nic się nie stało – wtrąciła się jeszcze Pomfrey. – Jeśli
nie będziesz bardziej o siebie dbać, to się powtórzy.
– Nie powtórzy
się – oświadczyła, jednak Severus wyczuł w jej głosie delikatne drżenie, które
nie wróżyło nic dobrego.
– I tak napiszę
do twojego ojca. A jeśli rzeczywiście dowiem się, że znów doprowadziłaś się do
takiego stanu, to ta odznaka – tu wskazał na przypinkę kapitana drużyny
quidditcha – trafi do kogoś innego.
– Nie może pan
tego zrobić, przecież…
– Potter, nie
dyskutuj ze mną – rzekł, przerywając jej gestem dłoni.
Dziewczyna
zamilkła, przymknęła powieki i zmarszczyła czoło. Na szczęście nie należała do
tych uczennic, które płakały z byle powodu. Oczywiście żal byłoby wyrzucać ją z
drużyny, bo to głównie dzięki niej dwa lata temu Slytherin zdobył puchar,
jednak Snape musiał mieć na uwadze również jej dobro. Był przecież nauczycielem
i opiekunem domu.
– Dobrze więc.
Odpocznij – oznajmił, widząc, że Evangeline nie ma już nic do powiedzenia. – A
na korytarzu chyba ktoś na ciebie czeka.
Odwróciła głowę i
popatrzyła na nauczyciela, jakby widziała go po raz pierwszy. Otworzyła szerzej
już i tak mocno wyłupiaste oczy.
– Niby kto? –
zapytała.
– William
Weasley.
– Świetnie… –
burknęła. – To proszę mu powiedzieć, aby poszedł do biblioteki i korzystał póki
mnie tam nie ma, bo za chwilę znów będzie narzekać, że nie może znaleźć żadnej
książki.
– Sama mu to
powiesz, ja nie jestem od tego – oznajmił cierpko, a potem opuścił skrzydło
szpitalne.
Weasley stanął
trochę dalej. Pewnie naiwnie myślał, że teraz jest niezauważalny. Snape jednak
nie za bardzo miał ochotę na kolejny uszczypliwy komentarz. Teraz musiał
znaleźć Willsona…
~*~
Albert Walker od
kilku dobrych minut próbował zrozumieć, co ma mu do powiedzenia jego przyjaciel
Gregory. Chłopak relacjonował jakąś historię, która musiała być wyjątkowo
zabawna, bo co rusz dławił się, próbując zapanować nad śmiechem.
– Gregory, ja nic
nie rozumiem… – rzekł w końcu Albert, kręcąc głową. – Możesz zacząć od nowa?
Tylko weź już się nie śmiej.
– Gdyby… gdyby to
było takie proste – wyjąkał. – Jak ci powiem, to sam będziesz się składać ze
śmiechu.
Albert miał pewne
wątpliwości, gdyż ostatnimi czasy poczucie humoru jego kolegi lekko się
nadszarpnęło.
– Rano poszedłem
do sowiarni – oświadczył.
– No, tyle udało
mi się zrozumieć.
– Nie przerywaj –
zbeształ, go Gregory. – Stanąłem w drzwiach i mnie zamurowało. Zobaczyć jedną
wariatkę to nie taka tragedia. Ale tam stały obydwie! W zasadzie stała jedna,
bo druga słaniała się na nogach i niemal wisiała na tej pierwszej. Mówię ci, to
wyglądało tak komicznie…
I znów to samo.
Krótka przerwa na głośny śmiech.
– No ok, ale o
kim ty w ogóle mówisz? – wtrącił się
Albert, kiedy Willson zaczął dochodzić do siebie.
– Na Merlina! O
Potter i Blau! A znasz większe wariatki od nich?
Chłopak powinien
jakoś odpowiedzieć na to pytanie, ale uznał, że bezpieczniej będzie po prostu
wzruszyć ramionami. Te dziewczyny może i napawały go lekkim strachem, ale czy
to czyniło z nich wariatki? Prędzej z niego…
– To Potter
wyglądała, jakby zaraz miała tam skonać – wyjaśnił szybko Willson.
– I co zrobiłeś?
– zapytał Albert, choć nie do końca był pewien, czy chce znać ciąg dalszy tej
historii.
– Co zrobiłem? No
błagam cię… Ta cała Blau chciała, abym jej pomógł, ale ja w życiu nie dotknął
bym Potter – oznajmił, udając przy tym odruch wymiotny. – Przyjrzałeś się
kiedyś jej skórze? Jest obrzydliwa…
– Nie musiałeś
jej dotykać, chyba znasz zaklęcie lewitacji… mogłeś też wyczarować nosze.
– Kurde, Walker,
czyją ty trzymasz stronę? – zapytał, a w jego głosie dało się wyczuć
zdenerwowanie. Jego dobry humor wyraźnie prysł.
– To nie tak, po
prostu mówię, co mogłeś zrobić. Poszedłeś po nauczyciela?
– Nie, panie
Walker, pana przyjaciel nie poszedł po nauczyciela – rozległ się za ich plecami
srogi głos, a Albert poczuł, że wszystkie włosy na jego ciele stają dęba.
Odwrócił się
powili, jakby te ułamki sekundy miały coś zmienić w jego życiu. Tuż za nimi
stał nie kto inny jak profesor Severus Snape. Jego twarz jak zwykle była
nieodgadniona. Z jednej strony biła od niej złość, a z drugiej dziwna
satysfakcja z tego, co za chwile będzie mógł zrobić.
– Panie profesorze
– zaczął Gregory, a jego głos lekko zadrżał. – Ja chciałem iść po pomoc, ale
wtedy zjawił się Bill.
– Nie kłam, Willson.
Tak się składa, że zostałem poinformowany, jak wyglądała cała ta sytuacja.
– Przez kogo…?
– To bez
znaczenia – rzekł beznamiętnie Snape, a Albert zaczął obmyślać drogę ucieczki.
– Prawda jest taka, że jesteś prefektem naczelnym, a twoim obowiązkiem jest
udzielić pomocy, jeśli jakiś uczeń tego potrzebuje. Ty to zlekceważyłeś. Co
więcej, nawet nie zainteresowałeś się stanem panny Potter, tylko naśmiewałeś
się z niej i obrażałeś. Odejmuję Gryffindorowi dwadzieścia punktów za tak
karygodną postawę ich prefekta. Dodatkowo widzę cię jutro w moim gabinecie na
szlabanie. I profesor McGonagall też dowie się o wszystkim.
Snape zamilkł, a
Albert odszukał w sobie resztki odwagi i popatrzył na Gregory’ego. Na jego
twarzy rysowała się mieszanka zaskoczenia i złości. Usta jednak miał zaciśnięte
w wąską linię i najwyraźniej nie zamierzał ich otwierać.
– Mam nadzieję,
że to cię czegoś nauczy – dodał jeszcze nauczyciel, a potem odszedł
bezszelestnie. Albert poczuł ogromny ciężar spadający z serca.
– Świetnie! –
niemal krzyknął Gregory, kiedy profesor się oddalił. – To pewnie Weasley
poleciał na skargę. A teraz będę miał kłopoty przez tę kretynkę Potter… To
chore, że Snape faworyzuje Ślizgonów, mam rację?
Albert burknął
coś niewyraźnie. Niespecjalnie miał ochotę na tę dyskusję, szczególnie że po
części zgadzał się za Snape’em. Zastanawiał się nawet, co sam zrobiłby na
miejscu przyjaciela, ale prawdopodobnie nie potrafiłby tak po prostu odejść, a
potem jeszcze się z tego śmiać.
– Zapłacą za to…
całą trojką – dodał jeszcze Gregory, a Albert miał dziwne wrażenie, że powinien
potraktować te słowa poważnie.
* * *
Rozdział wyjątkowo dziś. Taki mały prezent na dzień dziecka.
Cóż, karma wraca :P Dobrze, że Snape zareagował. W sumie nigdy nie zastanawiałam się, jak wyglądały początki jego kariery w Hogwarcie, ale faktycznie mogło mu nie być łatwo.
OdpowiedzUsuńRobi się interesująco :D lecę dalej
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej wkurwia mnie ten Gregory
OdpowiedzUsuńTrochę się boję tej zemsty Gregory'ego. Nie wiadomo co takiemu strzeli do głowy ;/
OdpowiedzUsuń