Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

sobota, 1 czerwca 2019

Rozdział 6: Odpowiedzialność opiekuna

Marina, kierując swoje kroki przez lochy, nie zawahała się nawet przez chwilę. Pogrążone w mroku korytarze i zwisające z sufitu pająki nie napawały jej strachem. Wręcz przeciwnie. Delikatny chłód, który tu panował sprawił, że emocje powoli zaczęły opadać. Co oczywiście nie zmieniało faktu, że nadal była okropnie wściekła na Gregory’ego Willsona za to, jak potraktował ją i Evangeline w sowiarni. Nie chciała nawet myśleć, co by się stało, gdyby Bill Weasley się tam nie pojawił.
Dziewczyna stanęła przed gabinetem Snape’a. Przypomniała sobie słowa Weasleya. Nie boisz się do niego iść? Prychnęła, nie ona powinna się bać. To ten idiota Willson będzie miał przechlapane.
Zapukała energicznie, a kiedy usłyszała krótkie wejść, wślizgnęła się do środka.
Gabinet nauczyciela eliksirów był dość sporym, ponurym i słabo oświetlonym pomieszczeniem. Przy prawej ścianie stał regał, na którym piętrzyły się słoiki wypełnione nieprzyjemnymi dla oka odczynnikami. Były tam między innymi fragmenty zwierząt i roślin umieszczone w różnobarwnych cieczach. Po lewej stronie natomiast znajdowały się półki wypełnione po brzegi książkami. Marina dostrzegła, że niektóre z woluminów wcale nie są tak stare, jakby się mogła spodziewać.
W pomieszczeniu stał również mały sekretarzyk, w którym nauczyciel przechowywał swoje prywatne, cenne składniki eliksirów oraz spore, drewniane biurko, za którym siedział profesor we własnej osobie.
Kiedy Marina przekroczyła próg gabinetu, uniósł głowę, a przez jego twarz przebiegł cień zaskoczenia. Dziewczyna, nie czekając na pozwolenie, usiadła na krześle naprzeciwko niego.
– Dzień dobry, panie profesorze – rzekła szybko.
– Czego chcesz, Blau? – zapytał, odkładając na bok pióro i prace domowe, które aktualnie sprawdzał.
– Panie profesorze, przed chwilą miało miejsce dość nieprzyjemne zdarzenie i zastanawiałam się, do kogo powinnam z tym iść. Uznałam, że będzie pan odpowiednią osobą, bo w końcu chodzi o uczennicę z pana domu – rzekła na jednym wydechu.
– O kogo? – zapytał, a wyraz jego twarzy nie zmienił się nawet o jotę.
– O Evangeline Potter.
– Co ona zrobiła?
– Ach… – westchnęła Marina, zdając sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało. – Nie, Evangeline nic nie zrobiła. To Gregory Willson.
– Blau, co ty kręcisz? – zapytał już lekko zniecierpliwiony. – Willson nie jest z mojego domu. Idź z tym do profesor McGonagall.
– Tak, wiem… To może najlepiej będzie jak po prostu zacznę od początku – oznajmiła, po czym rozsiadła się wygodniej na krześle. Cały czas patrzyła mężczyźnie w oczy, co najwyraźniej zaczynało go irytować. Wzroku jednak nie spuścił. – Poszłam do sowiarni w celu wysłania listu do… nieważne do kogo. W każdym razie… w pierwszej chwili byłam pewna, że jestem tam sama, dopiero po chwili zauważyłam Evangeline. Źle się czuła, osunęła się na podłogę. Chciałam jej pomóc i zaprowadzić do skrzydła szpitalnego, ale z każdą chwilą było coraz gorzej i coraz mocniej traciła świadomość. Wtedy w sowiarni pojawił się Willson i wie pan, co on mi powiedział, kiedy poprosiłam go o pomoc?
Snape już chciał odpowiedzieć na jej pytanie, ale Marinie na tym nie zależało. Nim zdołał otworzyć usta, dziewczyna już mówiła dalej.
– Powiedział, że nam nie pomoże, bo nie zamierza się niczym zarazić. To były słowa prefekta naczelnego!
– Co z Potter? – zapytał, a Marina wyczuła, że ton jego głosu odrobinę się zmienił. Nie do końca było mu to obojętne, więc prawdopodobnie Willson oberwie za swoje zachowanie.
– Potem zjawił się jeszcze Bill Weasley – wyjaśniła pospiesznie. – On już nam pomógł. Zabraliśmy ją do skrzydła szpitalnego, ale nie wiem, co się stało. Przyszłam od razu do pana. Evangeline burknęła coś o niejedzeniu śniadania, ale wydaje mi się, że powiedziała to, abym się od niej odczepiła.
Profesor wstał z krzesła, więc Marina zrobiła to samo. Jego czarna szata załopotała, kiedy podszedł do drzwi, otworzył je i wypuścił ją przodem na korytarz.
– Dobrze – rzekł, wychodząc za nią. – Zajmę się tą sprawą.
– Panie profesorze – zagadnęła jeszcze, kiedy razem ruszyli korytarzem lochów. – To nie tak, że ja skarżę. Po prostu uznałam, że jego zachowanie jest słabe i nie przystoi prefektowi naczelnemu, który ponoć powinien być wzorem dla innych uczniów.
– Blau… – Mężczyzna zatrzymał się gwałtownie, a ona omal nie zderzyła się z jego plecami. – Zrozumiałem twoje intencje, obejdzie się bez strzępienia języka i tłumaczenia.
– Aha. To dobrze.
Snape pokręcił głową z dezaprobatą, a potem szybkim krokiem ruszył korytarzem. Marina została. Nie miała wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie. Żałowała tylko, że nie zobaczy miny tego głupiego Willsona, kiedy profesor go znajdzie i wymierzy mu odpowiednią karę. Kto wie, może zgłosi jego zachowanie McGonagall i innym nauczycielom i wszyscy w końcu zrozumieją, że szkolny prymus Gregory to zwykły buc.
Uśmiechnęła się pod nosem, a potem znów posmutniała. Miała nadzieję, że Evangeline nic złego się nie stało, a zasłabnięcie nie było objawem jakiejś choroby. Bo choć Willson był debilem, to co do jednego na pewno miał rację, z jej skórą faktycznie działo się coś niedobrego.
~*~
Snape wspiął się na pierwsze piętro i skierował swoje kroki w stronę skrzydła szpitalnego. Zanim znajdzie tego idiotę, Willsona, musi osobiście sprawdzić, co tak właściwie stało się dziewczynie i w jakim jest teraz stanie.
Severus pamiętał, jak przed sześcioma laty mieli przyjąć Evangeline Potter do Hogwartu. Od samego patrzenia na jej nazwisko robiło mu się niedobrze i jedyne czego pragnął, to aby nie trafiła do Slytherinu. Los oczywiście okazał się przewrotny.
W czasie ceremonii przydziału wyglądała naprawdę fatalnie. Zawsze górowała wzrostem nad rówieśnikami, więc ciężko było jej ukryć wąską twarz i długi spiczasty nos. Nie mówiąc już o skórze pokrytej licznymi rankami i zadrapaniami. Mężczyzna wiedział, że z takim wyglądem w szkole spotka ją więcej przykrości niż szczęścia.
A w dodatku, jak na złość, Tiara Przydziału krzyknęła – Slytherin!
Snape był wściekły. Może już nie na tę bogu ducha winną dziewczynę, ale na Dubbledore’a. W Hogwarcie uczył od dwóch lat. Posada nauczyciela eliksirów? Cóż… jakoś do niej przywykł. Choć denerwowały go docinki idiotów, których pamiętał jeszcze z czasów, jak sam był uczniem, to zawsze mógł odpłacić się pięknym za nadobne i uraczyć delikwenta szlabanem. Ale cały czas nie mógł ścierpieć, że dyrektor dał mu również posadę opiekuna domu. Powierzanie takiego zadania dwudziestodwuletniemu mężczyźnie o dość szemranej przeszłości, który z trudem uniknął zsyłki do Azkabanu zakrawało o jakiś chory żart.
Severus pamiętał, że dzień po uczcie powitalnej musiał ugościć w swoim gabinecie ojca Evangeline, który ku jego wyraźnej uldze, w niczym nie przypominał tego Pottera. Był to mężczyzna ewidentnie po czterdziestce, elegancki i poważny. Miał również swoją niezaprzeczalną renomę w Szpitalu Świętego Munga, gdzie uchodził za specjalistę od klątw.
Archibald Potter opowiedział Severusowi historię swojej córki, która jak się okazało nie do końca była jego córką (czyli z Potterami tym bardziej nie miała nic wspólnego), oraz wytłumaczył na czym polega jej choroba. Mówił, że dziewczyna jest bardzo dojrzała, jak na swój wiek (każdy rodzic tak twierdzi) oraz że wierzy w jej zdrowy rozsądek. Nie wyraził na głos swoich obaw, ale Snape doskonale widział w jego oczach, że ma pewne wątpliwości, czy tak młody nauczyciel da sobie z tym radę.
Severus na szczęście nie musiał niczego udowadniać, bo Evangeline Potter faktycznie nie była idiotką. Radziła sobie ze wszystkim sama, a w razie kłopotów zgłaszała się do skrzydła szpitalnego, o czym informowała go później pani Pomfrey. Dlatego teraz zastanawiało go, co takiego wydarzyło się dzisiejszego poranka w sowiarni, że Blau uznała, że to on będzie idealną osobą do rozstrzygnięcia tej sprawy.
Przed skrzydłem szpitalnym Severus dostrzegł jeszcze jedną osobę. Bill Weasley stał oparty o ścianę i pocierał dłońmi ramiona. Najwyraźniej głęboko się zamyślił, bo nawet nie zauważył swojego profesora.
– Weasley, ty nie masz nic do roboty, że tu sterczysz? – zapytał Snape.
Chłopak podskoczył wystraszony i rozejrzał się po korytarzu. Mężczyzna zauważył delikatny grymas, który przeszedł przez twarz ucznia, gdy napotkał go wzrokiem.
– Nie… – burknął, jakby nie do końca wiedząc, jak zacząć rozmowę. – Znaczy się, chciałem poczekać chwilę i upewnić się, czy Evangeline nic nie jest…
Gryfon wyraźnie się zmieszał, a potem rozejrzał, jakby szukał drogi ucieczki.
Snape uznał, że najlepiej będzie go zignorować. Wszedł do skrzydła szpitalnego. W kilku krokach pokonał niewielki przedsionek i wkroczył do głównej sali.
Pomieszczenie było dość duże, a Snape miał wrażenie, że od lat nic się w nim nie zmieniło. Pod dużymi oknami ustawiono wąskie łóżka. Przy każdym stał parawan i niewielka szafka. W głębi znajdowały się natomiast otwarte na oścież drzwi do gabinetu pani Pomfrey, w którym przechowywano wszystkie potrzebne eliksiry i maści.
Na jednym z łóżek siedziała jego uczennica. Wyglądała całkiem normalnie, choć jej cera może rzeczywiście była odrobinę bledsza a oczy przygaszone. Jednak fakt, że nie leżała, kazał mu domniemać, że Blau odrobinę przesadziła.
Kiedy Evangeline napotkała wzrok nauczyciela, jej usta wygięły się delikatnie w cierpkim uśmiechu.
– Widzę, że w Hogwarcie wieści szybko się rozchodzą – burknęła, a jej głos był dziwnie zachrypnięty.
– Nie pozwalaj sobie, Potter – rzekł, mając na uwadze, że gdyby nie była Ślizgonką, to zapewne odjąłby jej kilka punktów ze te słowa. – Co się stało?
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Już chciała coś powiedzieć, jednak ze swojego gabinetu wyszła pani Pomfrey. Lekko się zdziwiła, widząc młodego nauczyciela.
– Dzień dobry, panie profesorze – rzekła. – Coś się stało, czy przyszedł tu pan ze względu na pannę Potter?
– Była u mnie panna Blau, która powiedziała o całym zajściu.
– Blau lubi dramatyzować – wtrąciła się Evangeline. – To pewnie przez książki, które czyta.
Snape obdarzył ją tylko przelotnym spojrzeniem, a potem przeniósł wzrok na szkolną pielęgniarkę, domagając się tym samym wyjaśnień.
– Panna Potter była mocno odwodniona – wyjaśniła pani Pomfrey. – Ze względu na chorobę, jej organizm inaczej przyswaja wodę, więc powinna po prostu więcej pić. I więcej jeść też by się przydało…
Kątem oka Severus zauważył, jak Evangeline przewraca oczami.
– Rozumiem – rzekł, a potem zwrócił się bezpośrednio do dziewczyny. – Poinformuję twojego ojca.
– Co? Niby po co…
– Ponieważ wyraził taką chęć – odrzekł krótko, widząc jej zaciętą minę.
– Nic takiego się nie stało, a mój ojciec ma dużo pracy i zapewne ta wiadomość tylko go niepotrzebnie zdenerwuje.
– Nie powiedziałabym, że nic się nie stało – wtrąciła się jeszcze Pomfrey. – Jeśli nie będziesz bardziej o siebie dbać, to się powtórzy.
– Nie powtórzy się – oświadczyła, jednak Severus wyczuł w jej głosie delikatne drżenie, które nie wróżyło nic dobrego.
– I tak napiszę do twojego ojca. A jeśli rzeczywiście dowiem się, że znów doprowadziłaś się do takiego stanu, to ta odznaka – tu wskazał na przypinkę kapitana drużyny quidditcha – trafi do kogoś innego.
– Nie może pan tego zrobić, przecież…
– Potter, nie dyskutuj ze mną – rzekł, przerywając jej gestem dłoni.
Dziewczyna zamilkła, przymknęła powieki i zmarszczyła czoło. Na szczęście nie należała do tych uczennic, które płakały z byle powodu. Oczywiście żal byłoby wyrzucać ją z drużyny, bo to głównie dzięki niej dwa lata temu Slytherin zdobył puchar, jednak Snape musiał mieć na uwadze również jej dobro. Był przecież nauczycielem i opiekunem domu.
– Dobrze więc. Odpocznij – oznajmił, widząc, że Evangeline nie ma już nic do powiedzenia. – A na korytarzu chyba ktoś na ciebie czeka.
Odwróciła głowę i popatrzyła na nauczyciela, jakby widziała go po raz pierwszy. Otworzyła szerzej już i tak mocno wyłupiaste oczy.
– Niby kto? – zapytała.
– William Weasley.
– Świetnie… – burknęła. – To proszę mu powiedzieć, aby poszedł do biblioteki i korzystał póki mnie tam nie ma, bo za chwilę znów będzie narzekać, że nie może znaleźć żadnej książki.
– Sama mu to powiesz, ja nie jestem od tego – oznajmił cierpko, a potem opuścił skrzydło szpitalne.
Weasley stanął trochę dalej. Pewnie naiwnie myślał, że teraz jest niezauważalny. Snape jednak nie za bardzo miał ochotę na kolejny uszczypliwy komentarz. Teraz musiał znaleźć Willsona…
~*~
Albert Walker od kilku dobrych minut próbował zrozumieć, co ma mu do powiedzenia jego przyjaciel Gregory. Chłopak relacjonował jakąś historię, która musiała być wyjątkowo zabawna, bo co rusz dławił się, próbując zapanować nad śmiechem.
– Gregory, ja nic nie rozumiem… – rzekł w końcu Albert, kręcąc głową. – Możesz zacząć od nowa? Tylko weź już się nie śmiej.
– Gdyby… gdyby to było takie proste – wyjąkał. – Jak ci powiem, to sam będziesz się składać ze śmiechu.
Albert miał pewne wątpliwości, gdyż ostatnimi czasy poczucie humoru jego kolegi lekko się nadszarpnęło.
– Rano poszedłem do sowiarni – oświadczył.
– No, tyle udało mi się zrozumieć.
– Nie przerywaj – zbeształ, go Gregory. – Stanąłem w drzwiach i mnie zamurowało. Zobaczyć jedną wariatkę to nie taka tragedia. Ale tam stały obydwie! W zasadzie stała jedna, bo druga słaniała się na nogach i niemal wisiała na tej pierwszej. Mówię ci, to wyglądało tak komicznie…
I znów to samo. Krótka przerwa na głośny śmiech.
– No ok, ale o kim ty  w ogóle mówisz? – wtrącił się Albert, kiedy Willson zaczął dochodzić do siebie.
– Na Merlina! O Potter i Blau! A znasz większe wariatki od nich?
Chłopak powinien jakoś odpowiedzieć na to pytanie, ale uznał, że bezpieczniej będzie po prostu wzruszyć ramionami. Te dziewczyny może i napawały go lekkim strachem, ale czy to czyniło z nich wariatki? Prędzej z niego…
– To Potter wyglądała, jakby zaraz miała tam skonać – wyjaśnił szybko Willson.
– I co zrobiłeś? – zapytał Albert, choć nie do końca był pewien, czy chce znać ciąg dalszy tej historii.
– Co zrobiłem? No błagam cię… Ta cała Blau chciała, abym jej pomógł, ale ja w życiu nie dotknął bym Potter – oznajmił, udając przy tym odruch wymiotny. – Przyjrzałeś się kiedyś jej skórze? Jest obrzydliwa…
– Nie musiałeś jej dotykać, chyba znasz zaklęcie lewitacji… mogłeś też wyczarować nosze.
– Kurde, Walker, czyją ty trzymasz stronę? – zapytał, a w jego głosie dało się wyczuć zdenerwowanie. Jego dobry humor wyraźnie prysł.
– To nie tak, po prostu mówię, co mogłeś zrobić. Poszedłeś po nauczyciela?
– Nie, panie Walker, pana przyjaciel nie poszedł po nauczyciela – rozległ się za ich plecami srogi głos, a Albert poczuł, że wszystkie włosy na jego ciele stają dęba.
Odwrócił się powili, jakby te ułamki sekundy miały coś zmienić w jego życiu. Tuż za nimi stał nie kto inny jak profesor Severus Snape. Jego twarz jak zwykle była nieodgadniona. Z jednej strony biła od niej złość, a z drugiej dziwna satysfakcja z tego, co za chwile będzie mógł zrobić.
– Panie profesorze – zaczął Gregory, a jego głos lekko zadrżał. – Ja chciałem iść po pomoc, ale wtedy zjawił się Bill.
– Nie kłam, Willson. Tak się składa, że zostałem poinformowany, jak wyglądała cała ta sytuacja.
– Przez kogo…?
– To bez znaczenia – rzekł beznamiętnie Snape, a Albert zaczął obmyślać drogę ucieczki. – Prawda jest taka, że jesteś prefektem naczelnym, a twoim obowiązkiem jest udzielić pomocy, jeśli jakiś uczeń tego potrzebuje. Ty to zlekceważyłeś. Co więcej, nawet nie zainteresowałeś się stanem panny Potter, tylko naśmiewałeś się z niej i obrażałeś. Odejmuję Gryffindorowi dwadzieścia punktów za tak karygodną postawę ich prefekta. Dodatkowo widzę cię jutro w moim gabinecie na szlabanie. I profesor McGonagall też dowie się o wszystkim.
Snape zamilkł, a Albert odszukał w sobie resztki odwagi i popatrzył na Gregory’ego. Na jego twarzy rysowała się mieszanka zaskoczenia i złości. Usta jednak miał zaciśnięte w wąską linię i najwyraźniej nie zamierzał ich otwierać.
– Mam nadzieję, że to cię czegoś nauczy – dodał jeszcze nauczyciel, a potem odszedł bezszelestnie. Albert poczuł ogromny ciężar spadający z serca.
– Świetnie! – niemal krzyknął Gregory, kiedy profesor się oddalił. – To pewnie Weasley poleciał na skargę. A teraz będę miał kłopoty przez tę kretynkę Potter… To chore, że Snape faworyzuje Ślizgonów, mam rację?
Albert burknął coś niewyraźnie. Niespecjalnie miał ochotę na tę dyskusję, szczególnie że po części zgadzał się za Snape’em. Zastanawiał się nawet, co sam zrobiłby na miejscu przyjaciela, ale prawdopodobnie nie potrafiłby tak po prostu odejść, a potem jeszcze się z tego śmiać.

– Zapłacą za to… całą trojką – dodał jeszcze Gregory, a Albert miał dziwne wrażenie, że powinien potraktować te słowa poważnie. 
* * *
Rozdział wyjątkowo dziś. Taki mały prezent na dzień dziecka. 

4 komentarze:

  1. Cóż, karma wraca :P Dobrze, że Snape zareagował. W sumie nigdy nie zastanawiałam się, jak wyglądały początki jego kariery w Hogwarcie, ale faktycznie mogło mu nie być łatwo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Robi się interesująco :D lecę dalej

    OdpowiedzUsuń
  3. Coraz bardziej wkurwia mnie ten Gregory

    OdpowiedzUsuń
  4. Trochę się boję tej zemsty Gregory'ego. Nie wiadomo co takiemu strzeli do głowy ;/

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy