Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

niedziela, 19 maja 2019

Rozdział 4: Słowne potyczki

Evangeline miała pełne ręce roboty. Czuła, że w tym roku chciała wziąć na siebie zbyt wiele. Po doskonale zdanych sumach wybrała wiele przedmiotów: transmutacja, zaklęcia, eliksiry, ghuloznawstwo, obronę przed czarną magią i mugoloznawstwo. To ostatnie było dość zaskakującym wyborem. Była jedynym Ślizgonem, który zainteresował się tym przedmiotem. Dziewczyna miała jednak ku temu powód, ale nie zamierzała się nim z nikim podzielić. Zresztą mugoloznawstwo było dość przyjemne, a profesor Quirrell zupełnie bezkonfliktowy.
Problemy zaczynały się na obronie przed czarną magią. Nowy nauczyciel – profesor Gebin – był kolejnym świrem na tym stanowisku. Po pierwszych zajęciach Evangeline zastanawiała się nawet, czy nie zrezygnować. Całe życie lubiła słuchać i poznawać opinie innych ludzi, głowę jednak miała mocną, więc nie było mowy, aby ktoś nią zmanipulował. Bez problemu oddzielała warte uwagi światopoglądy od totalnych bzdur. A właśnie tym drugim była gadanina Gebina.
Prócz nauki był jeszcze quidditch. Na samą myśl o wczorajszym spotkaniu z innymi kapitanami robiło jej się niedobrze. Omal się nie pozabijali, walcząc o jak najlepsze godziny treningów.
To zawsze wyglądało tak samo…
Kapitan Gryfonów – Patrick Vaculik – wymachiwał rękoma i omal się nie popluł, przypominając, że w zeszłym roku poszedł wszystkim na rękę i dwa dni w tygodniu jego drużyna latała do dwudziestej. Krukon – Gabriel Chewis – zaznaczył, że tym razem zamierza mieć wolne sobotnie poranki, bo nie zniesie po raz kolejny wstawania o siódmej rano w weekend. Natomiast Puchonka – Shirley Gambort niemal się popłakała na myśl, że miałaby trenować w czwartki. Czwartek przecież zawsze był jej pechowym dniem…
– I co mnie obchodzi, że lataliście po ciemku?! – wrzeszczał Gabriel do Patricka. – Jakoś nie wyszło wam to na złe!
– O właśnie! – wtrąciła się Shirley. – Niech wasz szukający dalej trenuje wzrok po ciemku, a będzie jeszcze lepszy!
– Albo oślepnie – mruknęła Evangeline. – Dla nas to nawet lepiej.
– Sama oślepnij! – krzyczał Gryfon, a z jego ust aż kapała ślina. – To my zdobiliśmy puchar, więc my mamy pierwszeństwo!
– A niby kto tak powiedział?! – Krukon zrobił krok do przodu. – Jest coś na ten temat w regulaminie?!
– Nawet jakby było, to i tak by tego nie znalazł, bo Gryfoni nie potrafią czytać! – wrzasnęła Puchonka.
To nie było śmieszne. Nikt nawet się nie uśmiechnął pod nosem. Evangeline spojrzała tylko na dziewczynę z żałością. Właśnie w tych momentach nienawidziła Snape’a i tego, że zrobił z niej kapitana drużyny. Już chyba wolałaby pełnić funkcję prefekta.
– Ja biorę wtorek i czwartek do osiemnastej i koniec kropka! – Nie dawał za wygraną Patrick, który grał na pozycji pałkarza i gdyby mógł, to najchętniej wyciągnąłby pałkę, aby machnąć nią siarczyście dla podkreślenia swoich słów.
– No już się nie pluj – rzekła Evangeline. – Poza tym, idzie zima, więc o piętnastej już będzie ciemno, więc co za znaczenie czy to dwudziesta, czy osiemnasta…
Ta wymiana zdań mogłaby trwać w nieskończoność, gdyby nie interwencja profesor Hooch, która pod groźbą szlabanu rozdzieliła terminy po swojemu.
Biednej Shirley trafił się czwartek… Cóż… jak coś się stanie, to przynajmniej będzie na Hooch.
Evangeline popatrzyła raz jeszcze na swój harmonogram treningów. Nie było tak źle, drużyna też raczej się nie sprzeciwiała. Żadnych mglistych, wilgotnych poranków.
Jutro czekała ją kolejna przeprawa. Musiała znaleźć nowego pałkarza i ścigającego. Oczami wyobraźni widziała, jak na przesłuchanie przychodzi mnóstwo nieudaczników, którzy nawet nie potrafią utrzymać się na miotle. Niektórzy pewnie nawet nie będą Ślizgonami, bo coś im się przypadkiem pomyli.
Quidditch zawsze był pewnego rodzaju odskocznią. W tym roku stał się jednak kulą u nogi. Te godziny spędzane na treningach mogłaby spokojnie wykorzystać na naukę eliksirów na konkurs, bo na tym zależało jej dużo bardziej. Nie zamierzała jednak z niczego rezygnować. Gdzieś głęboko pragnęła, aby ten rok należał do niej, aby zdobyła wszystko, co było do zdobycia. Puchar quidditcha i złoty kociołek…
~*~
Beatrice raz jeszcze przejrzała się w lutrze. Brew już nie bolała, opuchlizna zeszła, a złoty kolczyk prezentował się ciekawie. W końcu patrzyła na siebie i uważała, że wygląda naprawdę dobrze. Kto powiedział, że przekłuwać można tylko uszy, skoro w innych miejscach twarzy biżuteria prezentowała się nawet lepiej? Tu przynajmniej nie zasłaniały jej włosy, okalające twarz.
Przypomniał jej się artykuł w jakimś mugolskim czasopiśmie jej matki. Jakiś ekspert wypowiadał się, że jak rodzic pozwoli dziecku na kolczyk, to na pewno na tym jednym razie się nie skończy. Bea zastanowiła się nad tym… Może faktycznie było w tym trochę prawdy? Przekłuty nos zapewne również prezentowałby się ciekawie…
Wyszła z łazienki i rozejrzała się po sypialni. Na podłodze siedziała Molly i kreśliła mapę nieba na astronomię. Bea miała nadzieję, że ją tu zastanie. Poza nimi w pomieszczeniu nie było nikogo, więc miały okazję spokojnie porozmawiać.
Beatrice uklęknęła naprzeciwko przyjaciółki i zaczęła bawić się dużym cyrklem. Ostrym cyrklem…
– Możemy pogadać? – zapytała po kilku długich minutach ciszy.
– A o czym chcesz rozmawiać? – zapytała Molly, nawet nie podnosząc głowy.
– Wiesz o czym. O obronie przed czarną magią i o tym, co się na niej wydarzyło. Nie chcę, abyś była na mnie zła za tamto. Wiesz, że chciałam pomóc.
– Ty zawsze chcesz tylko pomóc…
– Molly, przestań – jęknęła Bea, chwytając przyjaciółkę za podbródek i zmuszając do podniesienia głowy.
Dziewczyna szarpała się przez chwilę, a potem jej oczy zrobiły się dwa razy większe. Ze zdziwienia otworzyła usta, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
– O matko, zrobiłaś ten kolczyk – jęknęła po chwili. – Miałam nadzieję, że już o tym zapomniałaś…
Miałaś nadzieję? – powtórzyła ostro Bea. – Jeśli uważasz, że wyglądam źle, to się mylisz. Mi się podoba.
– Nie, nie… jest super, serio. Po prostu… jestem w szoku.
Molly przez dłuższą chwilę przyglądała się twarzy przyjaciółki. Złoty kolczyk odbijał się w jej niebieskich oczach. Nie kłamała. Beatrice znała ją tak długo i bez problemu rozpoznała, że mówi prawdę.
– Tobie też mogę taki zrobić – oświadczyła, wymachując ostrą końcówką cyrkla.
– Ale chyba nie tym?! – Twarz Molly napięła się na chwilę, a potem uśmiechnęła się szeroko. – Może kiedyś się do ciebie zgłoszę. Najpierw zobaczę, czy nie dostaniesz od tego jakiegoś zakażenia. Albo czy nauczyciele cię nie opieprzą…
– A co im do tego – burknęła dziewczyna, wzruszając ramionami.
Dziewczyny popatrzyły sobie prosto w oczy, a potem Molly z całej siły przytuliła Beatrice. Pochylały się nad mapą nocnego nieba, starając się dopasować do siebie swoje oddechy. Nie potrzebowały słów.
– Wcale się na ciebie nie obraziłam – wyszeptała Molly prosto w jej włosy. – Po prostu sama nie wiedziałam, jak mam się zachować. Bałam się odezwać na lekcji, bo nie chciałam, aby ten idiota znów się do mnie przyczepił. A potem pognałaś na to spotkanie w sprawie konkursu. A wieczorem jakoś już nie było okazji…
– Czyli wszystko ok? – upewniła się Bea.
– No tak… to znaczy, dzięki, że uratowałaś mi tyłek, ale z drugiej strony ja wcale nie uważam, że ten koleś miał rację. Twierdzę, że gadał totalne bzdury.
– Jejku, no przecież wiem… Nie martw się, przynajmniej się od ciebie odwali…
– A ty? – Molly odsunęła się od przyjaciółki, aby móc spojrzeć jej w oczy. – Napiszesz do taty, aby o niego zapytać?
Dziewczyna zamyśliła się przez chwilę. Wczorajszego wieczoru nawet o tym myślała. Dziś jednak w ogólne nie miała na to ochoty. Pisanie do ojca w tej sprawie liczyło się z tym, że musiałaby dokładnie opisać, jakie głupoty Gebin mówił na zajęciach. Oczywiście, mogłaby przemilczeć swój wyskok, ale co jakby się okazało, że ojciec uważa nowego nauczyciela za spoko gościa? Nie… bez przesady… A jeśli?
– Może, jak za jakiś czas będę do niego pisać, to coś tam wspomnę… Wiesz, jak było w zeszłym roku. Jak napisałam o tym świrze Petroviciu, to chciał osobiście zrobić aferę w Hogwarcie.
– Pamiętam… – mruknęła Molly, a potem zorientowała się, że zagniotła róg swojej mapy nieba, nad którą siedziała już tyle godzin. – No nie! Mam nadzieję, że Sinistra się nie obrazi, jak praca będzie trochę pognieciona. Przecież nie będę jej przerysowywać jeszcze raz.
– Głowy chyba ci nie urwie.
~*~
Bill nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie mu tak bardzo zależeć. Eliksiry nie były jego ulubionym przedmiotem, numerologii czy zaklęciom nie dorastały nawet do pięt. Czuł jednak, że w konkursie ma szanse. Wiedział, na jakim poziomie są jego koledzy i koleżanki z klasy. W Gryffindorze było tragicznie. Na samą wzmiankę o tym przedmiocie i nauczycielu uczniowie dostawali palpitacji serca. Bill pamiętał, jak jeden z jego rówieśników nawet zwymiotował na samo wspomnienie nazwiska Snape’a. No ok. Może nie był to najmilszy człowiek na świecie, o ile w ogóle można mówić, że miał coś wspólnego z przyjemnymi rzeczami. Uczyć też specjalnie nie potrafił, ale jednego nie można było mu odmówić – wiedzę z eliksirów miał ogromną, choć, i to chyba bolało najbardziej – niechętnie się nią dzielił.
Teraz, będąc w klasie owutemowej, Bill poznał umiejętności Puchonów i Krukonów i rzeczywiście w porównaniu do Gryfonów radzili sobie znacznie lepiej. Choć i tak na eliksirach najliczniejszą grupą byli Ślizgoni. Chłopak miał jednak wątpliwości, czy aby na pewno ma to związek z ich wiedzą czy raczej z faktem, że zawsze byli faworyzowani przez Snape’a. Był opiekunem ich domu, więc odejmował punkty tylko w sytuacjach ekstremalnych, o szlabanach już nie wspominając.
Bill westchnął. Szkoda, że McGonagall nie uważała za stosowne traktować lepiej swoich podopiecznych. Zawsze do bólu sprawiedliwa.
Właśnie ogólna znajomość poziomu wiedzy jego rówieśników dawała mu nadzieję na bezproblemowe dostanie się do kolejnego etapy Potyczki o Złoty Kociołek. Bill jednak nie był aż takim ignorantem, aby zupełnie olać naukę. Wielokrotnie przeglądał listę zagadnień. Posegregował je na trzy grupy – te, o których mógłby bez problemu opowiadać, te, o których coś tam wiedział i coś tam słyszał i te, o których nie miał zielonego pojęcia. Niestety najmniej liczna była grupa pierwsza. O większości książek też nic nie słyszał. Postanowił więc wykorzystać pierwszą nadarzającą się okazję i udać się do biblioteki.
Spodziewał się, że Snape nie mógł zaproponować im jakiejś niedostępnej literatury, a szkolny księgozbiór był naprawdę dobrze zaopatrzony, co oznaczało, że znalezienie tego, co go interesowało, będzie dziecinnie proste.
Nie był typem, który w bibliotece bywa raz w roku przed egzaminami, więc potrafił bez większego problemu się w niej odnaleźć. Szybko przeszukał interesujące go działy i ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że z dwudziestu ośmiu pozycji udało mu się odnaleźć tylko dziewięć.
Przeszukał półki jeszcze raz, aby upewnić się, że nie przeoczył czegoś, co mogło być cienkie i na pierwszy rzut oka niezauważalne. Na próżno…
Zastanowił się przez chwilę, a potem z naręczem lektur podszedł do bibliotekarki pani Pince. Kobieta wyglądała jak sęp, który przysiadł za biurkiem. Była dość wysoka i chuda. Miała ciemne włosy, ale ciężko było to zauważyć, bo jej głowę zawsze przysłaniały eleganckie tiary. Na uczniów spoglądała ciemnymi, srogimi oczami i przy niemal każdej okazji cmokała z dezaprobatą.
– Proszę pani – zaczął Bill, siląc się na miły ton. – Chodzi o to, że dostaliśmy od profesora Snape’a listę lektur na eliminacje do konkursu z eliksirów, ale przeszukałem półki i znalazłem tylko niewielką część tego, co potrzebuję.
Kobieta chwyciła pergamin i założyła okulary. Popatrzyła na niego tylko przez ułamek sekundy.
– Wszystko jest – rzekła krótko.
– Ale proszę pani, szukałem…
– Weasley, czy ja mam ci tłumaczyć, jak działa biblioteka? – przerwała mu oschle. – Jeśli czegoś nie ma na półce, to oznacza, że jest wypożyczone lub ktoś korzysta na miejscu.
Bill przytaknął powoli. No jasne… od razu powinien się zorientować.
Przeszedł się jeszcze raz między półkami i wówczas ją zauważył, Nie było to jednak proste zważywszy na wieżę z książek, którą przed sobą ustawiła. Evangeline Potter…
Dziewczyna nie siedziała zwinięta w kłębek – była zbyt koścista, aby się zwijać – tylko składała się jak scyzoryk, a jej dziwny, wąski, spiczasty nos sterczał spomiędzy kart książek. Bill zauważył, że bawiła się włosami, kiedy czytała. Nawijała ich pasma na palec tak cienki i patykowaty, że wydawał się niemal szkieletem ręki. Pomimo tego postępowania jej włosy nigdy nie zaczęły się kręcić. Chłopak uznał nawet, że są piękne w dziwny i okropny sposób. W półmroku biblioteki lśniły jak grube futro, czasem jak czarny jedwab, a innymi razy niczym strużki zastygłej kawy lub nocny deszcz.
Bill otrząsnął się z dziwnego amoku. Włosy może i były wyjątkowe, ale ich właścicielka okropnie brzydka i nieprzystosowana do życia w społeczeństwie.
– Naprawdę uważasz, że jesteś w stanie przeczytać to wszystko w kilka godzin? – zapytał, siadając na krześle obok i zaplatając ręce na piersiach.
Dziewczyna wyglądała, jakby obudziła się z długiego snu. Zaczęła powoli się prostować i unosić ciemne oczy. Rozejrzała się skołowana, a potem napotkała na sobie gniewny wzrok Gryfona. Westchnęła, a potem nawet ziewnęła. Dopiero wtedy Bill zauważył jej śmieszne, dziwnie ostre, białe zęby. Zbiło go to odrobinę z pantałyku.
– Mówiłeś coś? – zapytała.
Jej twarz była szara i lekko pomarszczona. Wyglądała, jakby zasiedziałą się przy tym stole kilkanaście lat, a nie kilka godzin.
– Też jestem zainteresowany konkursem z eliksirów i też chętnie przejrzałbym te książki – powiedział, siląc się na poważny, ostry ton. – Niestety, jest to niemożliwe, bo wszystkie leżą przed tobą.
– Aha – rzekła krótko, spoglądając na stos literatur. – Kto pierwszy ten lepszy.
– Daj spokój, chyba mogę przejrzeć te, których w tym momencie nie używasz.
Evangeline wyraźnie się zamyśliła, a Bill zrozumiał, że to gra, a całe jej zachowanie było maską, stworzoną na potrzeby roli.
– Możesz przejrzeć to – oświadczyła, wyciągając niewielki tomik oprawiony w czerwoną skórę. Podsunęła go chłopakowi pod nos.
Bill przyjrzał się książce.
Stary niedźwiedź mocno śpi – przeczytał na głos wygrawerowany na złoto tytuł. – Żarty sobie ze mnie stroisz? To jakaś książka dla dzieci!
Gryfon wyczuł na sobie, karcące spojrzenie pani Pince i zobaczył, jak kobieta grozi mu długim, chudym palcem. Pochylił się więc nad książką i otworzył ją na pierwszej stronie. Znalazł tam jeszcze krótki podtytuł: Najsilniejsze eliksiry nasenne.
– Tego nawet nie ma na liście – oznajmił ciszej i spokojniej.
– No nie ma – przyznała. – Ale w innej książce z listy była o niej wzmianka, więc uznałam, że warto po nią sięgnąć.
– Jak będziesz zerkać na wszystko, o czym jest wzmianka, to życia ci nie starczy – burknął, kartkując stary tomik, zapisany bardzo drobną czcionką.
– No trudno – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Odczuwam silną potrzebę czytania, więc ją zaspakajam. Czy jest w tym coś dziwnego?
Bill bardzo chciał odpowiedzieć na to pytanie. Podniósł głowę i popatrzył w jej wyłupiaste oczy. Powinien powiedzieć, że tak. Powinien powiedzieć, że ona cała jest dziwna, a może nawet szalona? Powinien, ale po kilku głębszych wdechach uznał, że nie ma to najmniejszego sensu.
Najwyraźniej myślał zbyt długo nad odpowiedzią, bo koło ich stolika stanął Gryfon z pierwszej klasy – Fabian Potter, ten sam, o którym niedawno rozmawiał z Percym. Był on trochę wyższy od swoich rówieśników albo też sprawiał takie wrażenie poprzez burzę loków, które miał na głowie. Jego cera była zdrowo opalona, usta miał pełne, a nos mały i zadarty.
– Cześć – burknął, a Bill w pierwszej chwili pomyślał, że to do niego.
– Już się do mnie przyznajesz? – zapytała krótko Evangeline, a jej ton głosu lekko się zmienił. Był odrobinę… przyjaźniejszy?
– Przecież to ty powiedziałaś w pociągu, że mam spadać – oburzył się chłopak trochę zbyt głośno. Bill był pewny, że pani Pince za chwilę wyrzuci stamtąd całą trójkę.
– Tak? Nie pamiętam… Czyli rozmowa Gryfona ze Ślizgonem nie jest aż tak straszna?
Weasley pomyślał, że jeśli faktycznie są rodzeństwem, a wszystko na to wskazywało, to nie mieli żadnej wspólnej cechy.
– Możesz już przestać? – odpowiedział jej pytaniem na pytanie Fabian, a po jego minie widać było, że robi mu się głupio. – Wcale nie chciałem ci powiedzieć tego, co powiedziałem… no wiesz… w pociągu…
– Przyjmuję przeprosiny – rzekła, a jej wargi przez chwilę wygięły się w delikatnym uśmiechu. – A teraz mi powiedz, czego ode mnie chcesz.
Fabian lekko zakłopotany usiadł naprzeciwko Evangeline. Kątem oka obserwował Billa, jakby nie był pewny, w czym im przeszkodził.
– Mama do mnie napisała, że masz do niej napisać – rzekł.
– Co? Po co? Wszystko jest ok, mówiłam jej, że nie będę pisać co trzy dni, bo to bez sensu – oświadczyła dziewczyna, a Bill z zainteresowaniem obserwował jej postawę. Był pewny, że teraz nie przybierała żadnej maski.
– No bo napisałem jej, że jest ten konkurs z eliksirów i jest ciekawa, czy chcesz wziąć w nim udział. A poza tym, chce się upewnić, czy nie zapomniałaś nic związanego z…
– Ja nigdy niczego nie zapominam – przerwała mu ostro. – Dobrze już, napiszę do rodziców.
Chłopiec pokiwał głową, nadal wpatrując się w Ślizgonkę. Bill doskonale znał te zagrywki i wiedział, że to nie był jego jedyny problem.
– Co jeszcze? – zapytała z westchnieniem Evangeline.
– Chodzi o Snape'a… on mnie chyba nie lubi.
– Myślę, że powinieneś się do tego przyzwyczaić – wtrącił się Bill. – On nie lubi Gryfonów dla zasady.
– Bzdury – burknęła dziewczyna. – Czemu tak uważasz? Może nie zrobiłeś zadania, albo coś ci nie poszło na eliksirach? Musisz się skupić, a nie wiecznie rozmawiać z kolegami.
– To nie tak… na początku pierwszych zajęć zapytał mnie, czy jestem od tych Potterów – wyjaśnił Fabia. – Odpowiedziałem, że tak i zacząłem tłumaczyć nasze rodzinne pokrewieństwo. Zaproponowałem nawet, że rozrysuję mu drzewo genealogiczne… spojrzał wtedy na mnie, jakby chciał mnie zamordować i od tamtej pory dokucza mi na każdym kroku. Mieliśmy eliksiry dopiero dwa razy, a ja już straciłem dwanaście punktów!
– Nie krzycz, nie chcę stąd wylecieć – upomniała go ostro Evangeline. – Słuchaj, Fabian… mówiłam ci, że nie masz się tym chwalić na prawo i lewo. Twoje pokrewieństwo, to żadne pokrewieństwo.
– No chyba twoje – burknął ledwo dosłyszalnie chłopak. – I wcale się nie chwalę!
Tego najwyraźniej było zbyt wiele dla pani Pince, która niemal w ułamku sekundy zmaterializowała się obok ich stołu. Minę miała srogą i napiętą.
– To nie miejsce na pogaduszki – oznajmiła cierpko. – W bibliotece należy zachować spokój! Jeśli chcecie dyskutować, wynoście się na błonia.
– Przepraszamy – wtrącił się szybko Bill. – To już się więcej nie powtórzy.
– Oczywiście, że się nie powtórzy, bo powiedziałam, WYNOCHA! – krzyknęła nerwowo.
Cała trójka nie miała innego wyjścia, jak posprzątać książki, pozbierać swoje rzeczy i wyjść.
Bill nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Ale z drugiej strony wiedział, że jutro Evangeline ma przesłuchania do drużyny quidditcha, więc będzie mógł pouczyć się w spokoju.
Rzucił torbę na łóżko w sypialni i dopiero wtedy zauważył, że zupełnie przypadkiem wyniósł z biblioteki książkę o eliksirach nasennych. Cholera… – pomyślał. – Jak Pince się dowie, to mnie zabije. Dostanę pewnie zakaz wstępu do biblioteki na resztę życia. Będę musiał ją po cichu odłożyć na półkę
Późnym wieczorem, niemal zaraz przed zaśnięciem, jego myśli mimowolnie przywołały obraz Evangeline nachylonej nad książkami. Doszedł wtedy do wniosku, że sam nie wie, co ma o niej myśleć. Czyli ten cały Fabian jednak był jej bratem… a skoro był jej bratem, to znaczy, że kłamała, mówiąc, że jej nazwisko to zupełny przypadek. Oczywiście dla Billa nie miało to jakiegoś większego znaczenia, a mimo to ciężko było mu się pozbyć wrażenia, że czegoś w tej układance nadal brakuje.
Co więcej, zaczęło mu się zdawać, że w tej całej antypatii do tej dziewczyny była dziwna euforia.

4 komentarze:

  1. I połknęłam wszystkie dotychczasowe rozdziały. Czyta się bardzo przyjemnie, fajna odskocznia między kończeniem licencjatu a nauką na niemiecki :D
    Cieszę się, że w rozdziale było dużo Billa. W książce zawsze bardzo go lubiłam. Tutaj też wydaje się ogarniętym gościem, który trzeźwo ocenia sytuacje. Podobała mi się scena między nim a Evangeliną. Nie wiem, czy mogę ich shippować, ale jeśli tak, to chyba zaczynam ;P
    "Uczyć też specjalnie nie potrafił, ale jednego nie można było mu odmówić – wiedzę z eliksirów miał ogromną, choć, i to chyba bolało najbardziej – niechętnie się nią dzielił" - idealne podsumowanie Snape'a ;)
    Zostawiłam komentarze pod każdym rozdziałem, bo tak kiedyś robiłam i dalej mi został taki nawyk, żeby komentować na bieżąco. Życzę weny i czekam na resztę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach ten Snape :D nazwisko Potter i już trzeba się na kogoś wydzierać :P
    rozdział naprawdę fajny, lecę dalej :p

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak sobie myślę, że z Billa i Evangeliny byłaby fajna para :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie cierpię Snape'a!😠
    Fajnie że piszesz o Billu tak mało go w blogsferze.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy