Evangeline miała
pełne ręce roboty. Czuła, że w tym roku chciała wziąć na siebie zbyt wiele. Po
doskonale zdanych sumach wybrała wiele przedmiotów: transmutacja, zaklęcia,
eliksiry, ghuloznawstwo, obronę przed czarną magią i mugoloznawstwo. To
ostatnie było dość zaskakującym wyborem. Była jedynym Ślizgonem, który
zainteresował się tym przedmiotem. Dziewczyna miała jednak ku temu powód, ale
nie zamierzała się nim z nikim podzielić. Zresztą mugoloznawstwo było dość
przyjemne, a profesor Quirrell zupełnie bezkonfliktowy.
Problemy
zaczynały się na obronie przed czarną magią. Nowy nauczyciel – profesor Gebin –
był kolejnym świrem na tym stanowisku. Po pierwszych zajęciach Evangeline
zastanawiała się nawet, czy nie zrezygnować. Całe życie lubiła słuchać i
poznawać opinie innych ludzi, głowę jednak miała mocną, więc nie było mowy, aby
ktoś nią zmanipulował. Bez problemu oddzielała warte uwagi światopoglądy od
totalnych bzdur. A właśnie tym drugim była gadanina Gebina.
Prócz nauki był
jeszcze quidditch. Na samą myśl o wczorajszym spotkaniu z innymi kapitanami
robiło jej się niedobrze. Omal się nie pozabijali, walcząc o jak najlepsze
godziny treningów.
To zawsze
wyglądało tak samo…
Kapitan Gryfonów
– Patrick Vaculik – wymachiwał rękoma i omal się nie popluł, przypominając, że
w zeszłym roku poszedł wszystkim na rękę i dwa dni w tygodniu jego drużyna
latała do dwudziestej. Krukon – Gabriel Chewis – zaznaczył, że tym razem
zamierza mieć wolne sobotnie poranki, bo nie zniesie po raz kolejny wstawania o
siódmej rano w weekend. Natomiast Puchonka – Shirley Gambort niemal się
popłakała na myśl, że miałaby trenować w czwartki. Czwartek przecież zawsze był
jej pechowym dniem…
– I co mnie
obchodzi, że lataliście po ciemku?! – wrzeszczał Gabriel do Patricka. – Jakoś
nie wyszło wam to na złe!
– O właśnie! –
wtrąciła się Shirley. – Niech wasz szukający dalej trenuje wzrok po ciemku, a
będzie jeszcze lepszy!
– Albo oślepnie –
mruknęła Evangeline. – Dla nas to nawet lepiej.
– Sama oślepnij!
– krzyczał Gryfon, a z jego ust aż kapała ślina. – To my zdobiliśmy puchar,
więc my mamy pierwszeństwo!
– A niby kto tak
powiedział?! – Krukon zrobił krok do przodu. – Jest coś na ten temat w
regulaminie?!
– Nawet jakby
było, to i tak by tego nie znalazł, bo Gryfoni nie potrafią czytać! – wrzasnęła
Puchonka.
To nie było
śmieszne. Nikt nawet się nie uśmiechnął pod nosem. Evangeline spojrzała tylko
na dziewczynę z żałością. Właśnie w tych momentach nienawidziła Snape’a i tego,
że zrobił z niej kapitana drużyny. Już chyba wolałaby pełnić funkcję prefekta.
– Ja biorę wtorek
i czwartek do osiemnastej i koniec kropka! – Nie dawał za wygraną Patrick,
który grał na pozycji pałkarza i gdyby mógł, to najchętniej wyciągnąłby pałkę,
aby machnąć nią siarczyście dla podkreślenia swoich słów.
– No już się nie
pluj – rzekła Evangeline. – Poza tym, idzie zima, więc o piętnastej już będzie
ciemno, więc co za znaczenie czy to dwudziesta, czy osiemnasta…
Ta wymiana zdań mogłaby
trwać w nieskończoność, gdyby nie interwencja profesor Hooch, która pod groźbą
szlabanu rozdzieliła terminy po swojemu.
Biednej Shirley
trafił się czwartek… Cóż… jak coś się stanie, to przynajmniej będzie na Hooch.
Evangeline
popatrzyła raz jeszcze na swój harmonogram treningów. Nie było tak źle, drużyna
też raczej się nie sprzeciwiała. Żadnych mglistych, wilgotnych poranków.
Jutro czekała ją
kolejna przeprawa. Musiała znaleźć nowego pałkarza i ścigającego. Oczami
wyobraźni widziała, jak na przesłuchanie przychodzi mnóstwo nieudaczników,
którzy nawet nie potrafią utrzymać się na miotle. Niektórzy pewnie nawet nie
będą Ślizgonami, bo coś im się przypadkiem
pomyli.
Quidditch zawsze
był pewnego rodzaju odskocznią. W tym roku stał się jednak kulą u nogi. Te
godziny spędzane na treningach mogłaby spokojnie wykorzystać na naukę eliksirów
na konkurs, bo na tym zależało jej dużo bardziej. Nie zamierzała jednak z
niczego rezygnować. Gdzieś głęboko pragnęła, aby ten rok należał do niej, aby
zdobyła wszystko, co było do zdobycia. Puchar quidditcha i złoty kociołek…
~*~
Beatrice raz
jeszcze przejrzała się w lutrze. Brew już nie bolała, opuchlizna zeszła, a
złoty kolczyk prezentował się ciekawie. W końcu patrzyła na siebie i uważała,
że wygląda naprawdę dobrze. Kto powiedział, że przekłuwać można tylko uszy, skoro w innych miejscach twarzy biżuteria prezentowała się nawet lepiej? Tu
przynajmniej nie zasłaniały jej włosy, okalające twarz.
Przypomniał jej się
artykuł w jakimś mugolskim czasopiśmie jej matki. Jakiś ekspert wypowiadał się,
że jak rodzic pozwoli dziecku na kolczyk, to na pewno na tym jednym razie się
nie skończy. Bea zastanowiła się nad tym… Może faktycznie było w tym trochę
prawdy? Przekłuty nos zapewne również prezentowałby się ciekawie…
Wyszła z łazienki
i rozejrzała się po sypialni. Na podłodze siedziała Molly i kreśliła mapę nieba
na astronomię. Bea miała nadzieję, że ją tu zastanie. Poza nimi w pomieszczeniu
nie było nikogo, więc miały okazję spokojnie porozmawiać.
Beatrice
uklęknęła naprzeciwko przyjaciółki i zaczęła bawić się dużym cyrklem. Ostrym
cyrklem…
– Możemy pogadać?
– zapytała po kilku długich minutach ciszy.
– A o czym chcesz
rozmawiać? – zapytała Molly, nawet nie podnosząc głowy.
– Wiesz o czym. O
obronie przed czarną magią i o tym, co się na niej wydarzyło. Nie chcę, abyś
była na mnie zła za tamto. Wiesz, że chciałam pomóc.
– Ty zawsze
chcesz tylko pomóc…
– Molly, przestań
– jęknęła Bea, chwytając przyjaciółkę za podbródek i zmuszając do podniesienia
głowy.
Dziewczyna
szarpała się przez chwilę, a potem jej oczy zrobiły się dwa razy większe. Ze
zdziwienia otworzyła usta, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
– O matko,
zrobiłaś ten kolczyk – jęknęła po chwili. – Miałam nadzieję, że już o tym
zapomniałaś…
– Miałaś nadzieję? – powtórzyła ostro Bea.
– Jeśli uważasz, że wyglądam źle, to się mylisz. Mi się podoba.
– Nie, nie… jest
super, serio. Po prostu… jestem w szoku.
Molly przez
dłuższą chwilę przyglądała się twarzy przyjaciółki. Złoty kolczyk odbijał się w
jej niebieskich oczach. Nie kłamała. Beatrice znała ją tak długo i bez problemu
rozpoznała, że mówi prawdę.
– Tobie też mogę
taki zrobić – oświadczyła, wymachując ostrą końcówką cyrkla.
– Ale chyba nie
tym?! – Twarz Molly napięła się na chwilę, a potem uśmiechnęła się szeroko. –
Może kiedyś się do ciebie zgłoszę. Najpierw zobaczę, czy nie dostaniesz od tego
jakiegoś zakażenia. Albo czy nauczyciele cię nie opieprzą…
– A co im do tego
– burknęła dziewczyna, wzruszając ramionami.
Dziewczyny
popatrzyły sobie prosto w oczy, a potem Molly z całej siły przytuliła Beatrice.
Pochylały się nad mapą nocnego nieba, starając się dopasować do siebie swoje
oddechy. Nie potrzebowały słów.
– Wcale się na
ciebie nie obraziłam – wyszeptała Molly prosto w jej włosy. – Po prostu sama
nie wiedziałam, jak mam się zachować. Bałam się odezwać na lekcji, bo nie
chciałam, aby ten idiota znów się do mnie przyczepił. A potem pognałaś na to
spotkanie w sprawie konkursu. A wieczorem jakoś już nie było okazji…
– Czyli wszystko
ok? – upewniła się Bea.
– No tak… to
znaczy, dzięki, że uratowałaś mi tyłek, ale z drugiej strony ja wcale nie
uważam, że ten koleś miał rację. Twierdzę, że gadał totalne bzdury.
– Jejku, no
przecież wiem… Nie martw się, przynajmniej się od ciebie odwali…
– A ty? – Molly
odsunęła się od przyjaciółki, aby móc spojrzeć jej w oczy. – Napiszesz do taty,
aby o niego zapytać?
Dziewczyna
zamyśliła się przez chwilę. Wczorajszego wieczoru nawet o tym myślała. Dziś
jednak w ogólne nie miała na to ochoty. Pisanie do ojca w tej sprawie liczyło
się z tym, że musiałaby dokładnie opisać, jakie głupoty Gebin mówił na
zajęciach. Oczywiście, mogłaby przemilczeć swój wyskok, ale co jakby się
okazało, że ojciec uważa nowego nauczyciela za spoko gościa? Nie… bez przesady… A jeśli?
– Może, jak za
jakiś czas będę do niego pisać, to coś tam wspomnę… Wiesz, jak było w zeszłym
roku. Jak napisałam o tym świrze Petroviciu, to chciał osobiście zrobić aferę w
Hogwarcie.
– Pamiętam… –
mruknęła Molly, a potem zorientowała się, że zagniotła róg swojej mapy nieba,
nad którą siedziała już tyle godzin. – No nie! Mam nadzieję, że Sinistra się
nie obrazi, jak praca będzie trochę pognieciona. Przecież nie będę jej
przerysowywać jeszcze raz.
– Głowy chyba ci
nie urwie.
~*~
Bill nie spodziewał
się, że kiedykolwiek będzie mu tak bardzo zależeć. Eliksiry nie były jego
ulubionym przedmiotem, numerologii czy zaklęciom nie dorastały nawet do pięt.
Czuł jednak, że w konkursie ma szanse. Wiedział, na jakim poziomie są jego
koledzy i koleżanki z klasy. W Gryffindorze było tragicznie. Na samą wzmiankę o
tym przedmiocie i nauczycielu uczniowie dostawali palpitacji serca. Bill
pamiętał, jak jeden z jego rówieśników nawet zwymiotował na samo wspomnienie
nazwiska Snape’a. No ok. Może nie był to najmilszy człowiek na świecie, o ile w
ogóle można mówić, że miał coś wspólnego z przyjemnymi rzeczami. Uczyć też
specjalnie nie potrafił, ale jednego nie można było mu odmówić – wiedzę z
eliksirów miał ogromną, choć, i to chyba bolało najbardziej – niechętnie się
nią dzielił.
Teraz, będąc w
klasie owutemowej, Bill poznał umiejętności Puchonów i Krukonów i rzeczywiście
w porównaniu do Gryfonów radzili sobie znacznie lepiej. Choć i tak na
eliksirach najliczniejszą grupą byli Ślizgoni. Chłopak miał jednak wątpliwości,
czy aby na pewno ma to związek z ich wiedzą czy raczej z faktem, że zawsze byli
faworyzowani przez Snape’a. Był opiekunem ich domu, więc odejmował punkty tylko
w sytuacjach ekstremalnych, o szlabanach już nie wspominając.
Bill westchnął.
Szkoda, że McGonagall nie uważała za stosowne traktować lepiej swoich
podopiecznych. Zawsze do bólu sprawiedliwa.
Właśnie ogólna
znajomość poziomu wiedzy jego rówieśników dawała mu nadzieję na bezproblemowe
dostanie się do kolejnego etapy Potyczki o Złoty Kociołek. Bill jednak nie był
aż takim ignorantem, aby zupełnie olać naukę. Wielokrotnie przeglądał listę
zagadnień. Posegregował je na trzy grupy – te, o których mógłby bez problemu
opowiadać, te, o których coś tam wiedział i coś tam słyszał i te, o których nie
miał zielonego pojęcia. Niestety najmniej liczna była grupa pierwsza. O
większości książek też nic nie słyszał. Postanowił więc wykorzystać
pierwszą nadarzającą się okazję i udać się do biblioteki.
Spodziewał się,
że Snape nie mógł zaproponować im jakiejś niedostępnej literatury, a szkolny
księgozbiór był naprawdę dobrze zaopatrzony, co oznaczało, że znalezienie tego,
co go interesowało, będzie dziecinnie proste.
Nie był typem,
który w bibliotece bywa raz w roku przed egzaminami, więc potrafił bez większego
problemu się w niej odnaleźć. Szybko przeszukał interesujące go działy i ku
swojemu zaskoczeniu odkrył, że z dwudziestu ośmiu pozycji udało mu się odnaleźć
tylko dziewięć.
Przeszukał półki
jeszcze raz, aby upewnić się, że nie przeoczył czegoś, co mogło być cienkie i
na pierwszy rzut oka niezauważalne. Na próżno…
Zastanowił się
przez chwilę, a potem z naręczem lektur podszedł do bibliotekarki pani Pince.
Kobieta wyglądała jak sęp, który przysiadł za biurkiem. Była dość wysoka i
chuda. Miała ciemne włosy, ale ciężko było to zauważyć, bo jej głowę zawsze
przysłaniały eleganckie tiary. Na uczniów spoglądała ciemnymi, srogimi oczami i
przy niemal każdej okazji cmokała z dezaprobatą.
– Proszę pani –
zaczął Bill, siląc się na miły ton. – Chodzi o to, że dostaliśmy od profesora
Snape’a listę lektur na eliminacje do konkursu z eliksirów, ale przeszukałem
półki i znalazłem tylko niewielką część tego, co potrzebuję.
Kobieta chwyciła
pergamin i założyła okulary. Popatrzyła na niego tylko przez ułamek sekundy.
– Wszystko jest –
rzekła krótko.
– Ale proszę
pani, szukałem…
– Weasley, czy ja
mam ci tłumaczyć, jak działa biblioteka? – przerwała mu oschle. – Jeśli czegoś
nie ma na półce, to oznacza, że jest wypożyczone lub ktoś korzysta na miejscu.
Bill przytaknął
powoli. No jasne… od razu powinien się zorientować.
Przeszedł się
jeszcze raz między półkami i wówczas ją zauważył, Nie było to jednak proste
zważywszy na wieżę z książek, którą przed sobą ustawiła. Evangeline Potter…
Dziewczyna nie
siedziała zwinięta w kłębek – była zbyt koścista, aby się zwijać – tylko
składała się jak scyzoryk, a jej dziwny, wąski, spiczasty nos sterczał
spomiędzy kart książek. Bill zauważył, że bawiła się włosami, kiedy czytała.
Nawijała ich pasma na palec tak cienki i patykowaty, że wydawał się niemal
szkieletem ręki. Pomimo tego postępowania jej włosy nigdy nie zaczęły się
kręcić. Chłopak uznał nawet, że są piękne w dziwny i okropny sposób. W półmroku
biblioteki lśniły jak grube futro, czasem jak czarny jedwab, a innymi razy
niczym strużki zastygłej kawy lub nocny deszcz.
Bill otrząsnął
się z dziwnego amoku. Włosy może i były wyjątkowe, ale ich właścicielka
okropnie brzydka i nieprzystosowana do życia w społeczeństwie.
– Naprawdę
uważasz, że jesteś w stanie przeczytać to wszystko w kilka godzin? – zapytał,
siadając na krześle obok i zaplatając ręce na piersiach.
Dziewczyna
wyglądała, jakby obudziła się z długiego snu. Zaczęła powoli się prostować i
unosić ciemne oczy. Rozejrzała się skołowana, a potem napotkała na sobie
gniewny wzrok Gryfona. Westchnęła, a potem nawet ziewnęła. Dopiero wtedy Bill
zauważył jej śmieszne, dziwnie ostre, białe zęby. Zbiło go to odrobinę z
pantałyku.
– Mówiłeś coś? –
zapytała.
Jej twarz była
szara i lekko pomarszczona. Wyglądała, jakby zasiedziałą się przy tym stole
kilkanaście lat, a nie kilka godzin.
– Też jestem
zainteresowany konkursem z eliksirów i też chętnie przejrzałbym te książki –
powiedział, siląc się na poważny, ostry ton. – Niestety, jest to niemożliwe,
bo wszystkie leżą przed tobą.
– Aha – rzekła krótko,
spoglądając na stos literatur. – Kto pierwszy ten lepszy.
– Daj spokój,
chyba mogę przejrzeć te, których w tym momencie nie używasz.
Evangeline
wyraźnie się zamyśliła, a Bill zrozumiał, że to gra, a całe jej zachowanie było
maską, stworzoną na potrzeby roli.
– Możesz
przejrzeć to – oświadczyła, wyciągając niewielki tomik oprawiony w czerwoną
skórę. Podsunęła go chłopakowi pod nos.
Bill przyjrzał
się książce.
– Stary niedźwiedź mocno śpi – przeczytał
na głos wygrawerowany na złoto tytuł. – Żarty sobie ze mnie stroisz? To jakaś
książka dla dzieci!
Gryfon wyczuł na
sobie, karcące spojrzenie pani Pince i zobaczył, jak kobieta grozi mu długim,
chudym palcem. Pochylił się więc nad książką i otworzył ją na pierwszej
stronie. Znalazł tam jeszcze krótki podtytuł: Najsilniejsze eliksiry nasenne.
– Tego nawet nie
ma na liście – oznajmił ciszej i spokojniej.
– No nie ma –
przyznała. – Ale w innej książce z listy była o niej wzmianka, więc uznałam, że
warto po nią sięgnąć.
– Jak będziesz
zerkać na wszystko, o czym jest wzmianka, to życia ci nie starczy – burknął,
kartkując stary tomik, zapisany bardzo drobną czcionką.
– No trudno –
odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Odczuwam silną potrzebę czytania, więc
ją zaspakajam. Czy jest w tym coś dziwnego?
Bill bardzo chciał
odpowiedzieć na to pytanie. Podniósł głowę i popatrzył w jej wyłupiaste oczy.
Powinien powiedzieć, że tak. Powinien
powiedzieć, że ona cała jest dziwna, a może nawet szalona? Powinien, ale po
kilku głębszych wdechach uznał, że nie ma to najmniejszego sensu.
Najwyraźniej
myślał zbyt długo nad odpowiedzią, bo koło ich stolika stanął Gryfon z
pierwszej klasy – Fabian Potter, ten sam, o którym niedawno rozmawiał z
Percym. Był on trochę wyższy od swoich rówieśników albo też sprawiał takie
wrażenie poprzez burzę loków, które miał na głowie. Jego cera była zdrowo
opalona, usta miał pełne, a nos mały i zadarty.
– Cześć –
burknął, a Bill w pierwszej chwili pomyślał, że to do niego.
– Już się do mnie
przyznajesz? – zapytała krótko Evangeline, a jej ton głosu lekko się zmienił.
Był odrobinę… przyjaźniejszy?
– Przecież to ty
powiedziałaś w pociągu, że mam spadać – oburzył się chłopak trochę zbyt głośno.
Bill był pewny, że pani Pince za chwilę wyrzuci stamtąd całą trójkę.
– Tak? Nie
pamiętam… Czyli rozmowa Gryfona ze Ślizgonem nie jest aż tak straszna?
Weasley pomyślał,
że jeśli faktycznie są rodzeństwem, a wszystko na to wskazywało, to nie mieli
żadnej wspólnej cechy.
– Możesz już
przestać? – odpowiedział jej pytaniem na pytanie Fabian, a po jego minie widać
było, że robi mu się głupio. – Wcale nie chciałem ci powiedzieć tego, co
powiedziałem… no wiesz… w pociągu…
– Przyjmuję
przeprosiny – rzekła, a jej wargi przez chwilę wygięły się w delikatnym
uśmiechu. – A teraz mi powiedz, czego ode mnie chcesz.
Fabian lekko
zakłopotany usiadł naprzeciwko Evangeline. Kątem oka obserwował Billa, jakby
nie był pewny, w czym im przeszkodził.
– Mama do mnie
napisała, że masz do niej napisać – rzekł.
– Co? Po co?
Wszystko jest ok, mówiłam jej, że nie będę pisać co trzy dni, bo to bez sensu –
oświadczyła dziewczyna, a Bill z zainteresowaniem obserwował jej postawę. Był
pewny, że teraz nie przybierała żadnej maski.
– No bo napisałem
jej, że jest ten konkurs z eliksirów i jest ciekawa, czy chcesz wziąć w nim
udział. A poza tym, chce się upewnić, czy nie zapomniałaś nic związanego z…
– Ja nigdy
niczego nie zapominam – przerwała mu ostro. – Dobrze już, napiszę do rodziców.
Chłopiec pokiwał
głową, nadal wpatrując się w Ślizgonkę. Bill doskonale znał te zagrywki i
wiedział, że to nie był jego jedyny problem.
– Co jeszcze? –
zapytała z westchnieniem Evangeline.
– Chodzi o Snape'a…
on mnie chyba nie lubi.
– Myślę, że
powinieneś się do tego przyzwyczaić – wtrącił się Bill. – On nie lubi Gryfonów
dla zasady.
– Bzdury –
burknęła dziewczyna. – Czemu tak uważasz? Może nie zrobiłeś zadania, albo coś
ci nie poszło na eliksirach? Musisz się skupić, a nie wiecznie rozmawiać z
kolegami.
– To nie tak… na
początku pierwszych zajęć zapytał mnie, czy jestem od tych Potterów – wyjaśnił Fabia. – Odpowiedziałem, że tak i zacząłem
tłumaczyć nasze rodzinne pokrewieństwo. Zaproponowałem nawet, że rozrysuję mu
drzewo genealogiczne… spojrzał wtedy na mnie, jakby chciał mnie zamordować i od
tamtej pory dokucza mi na każdym kroku. Mieliśmy eliksiry dopiero dwa razy, a ja
już straciłem dwanaście punktów!
– Nie krzycz, nie
chcę stąd wylecieć – upomniała go ostro Evangeline. – Słuchaj, Fabian… mówiłam
ci, że nie masz się tym chwalić na prawo i lewo. Twoje pokrewieństwo, to żadne
pokrewieństwo.
– No chyba twoje
– burknął ledwo dosłyszalnie chłopak. – I wcale się nie chwalę!
Tego najwyraźniej
było zbyt wiele dla pani Pince, która niemal w ułamku sekundy zmaterializowała
się obok ich stołu. Minę miała srogą i napiętą.
– To nie miejsce
na pogaduszki – oznajmiła cierpko. – W bibliotece należy zachować spokój! Jeśli
chcecie dyskutować, wynoście się na błonia.
– Przepraszamy –
wtrącił się szybko Bill. – To już się więcej nie powtórzy.
– Oczywiście, że
się nie powtórzy, bo powiedziałam, WYNOCHA! – krzyknęła nerwowo.
Cała trójka nie
miała innego wyjścia, jak posprzątać książki, pozbierać swoje rzeczy i wyjść.
Bill nie był
zadowolony z takiego obrotu spraw. Ale z drugiej strony wiedział, że jutro
Evangeline ma przesłuchania do drużyny quidditcha, więc będzie mógł pouczyć się
w spokoju.
Rzucił torbę na
łóżko w sypialni i dopiero wtedy zauważył, że zupełnie przypadkiem wyniósł z
biblioteki książkę o eliksirach nasennych. Cholera…
– pomyślał. – Jak Pince się dowie, to
mnie zabije. Dostanę pewnie zakaz wstępu do biblioteki na resztę życia. Będę
musiał ją po cichu odłożyć na półkę…
Późnym wieczorem,
niemal zaraz przed zaśnięciem, jego myśli mimowolnie przywołały obraz
Evangeline nachylonej nad książkami. Doszedł wtedy do wniosku, że sam nie wie,
co ma o niej myśleć. Czyli ten cały Fabian jednak był jej bratem… a skoro był
jej bratem, to znaczy, że kłamała, mówiąc, że jej nazwisko to zupełny przypadek.
Oczywiście dla Billa nie miało to jakiegoś większego znaczenia, a mimo to
ciężko było mu się pozbyć wrażenia, że czegoś w tej układance nadal brakuje.
Co więcej,
zaczęło mu się zdawać, że w tej całej antypatii do tej dziewczyny była dziwna
euforia.
I połknęłam wszystkie dotychczasowe rozdziały. Czyta się bardzo przyjemnie, fajna odskocznia między kończeniem licencjatu a nauką na niemiecki :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że w rozdziale było dużo Billa. W książce zawsze bardzo go lubiłam. Tutaj też wydaje się ogarniętym gościem, który trzeźwo ocenia sytuacje. Podobała mi się scena między nim a Evangeliną. Nie wiem, czy mogę ich shippować, ale jeśli tak, to chyba zaczynam ;P
"Uczyć też specjalnie nie potrafił, ale jednego nie można było mu odmówić – wiedzę z eliksirów miał ogromną, choć, i to chyba bolało najbardziej – niechętnie się nią dzielił" - idealne podsumowanie Snape'a ;)
Zostawiłam komentarze pod każdym rozdziałem, bo tak kiedyś robiłam i dalej mi został taki nawyk, żeby komentować na bieżąco. Życzę weny i czekam na resztę ;)
Ach ten Snape :D nazwisko Potter i już trzeba się na kogoś wydzierać :P
OdpowiedzUsuńrozdział naprawdę fajny, lecę dalej :p
Tak sobie myślę, że z Billa i Evangeliny byłaby fajna para :)
OdpowiedzUsuńNie cierpię Snape'a!😠
OdpowiedzUsuńFajnie że piszesz o Billu tak mało go w blogsferze.