W łazience Krukonów było
zimno i nieprzyjemnie. Przez nieszczelne okna wdzierał się wiatr, który tylko
wzmagał uczucie chłodu. A do tego te szare płyty, którymi wyłożono ściany i
podłogę... I pomyśleć, że wszystkim zawsze się wydawało, że Rowena Ravenclaw miała
dobry gust.
Beatrice potarła
energicznie nagie ramiona. Miała na sobie tylko podkoszulkę, która nawet w
jednym calu nie chroniła jej przed panującym w pomieszczeniu chłodem.
Krytycznie omiotła wzrokiem swoje odbicie w lustrze.
Była niska. Nie, ona nie
była niska, była mała. Nawet teraz musiała stawać na palcach, aby zobaczyć w
lustrze coś więcej niż tylko połowę swojej twarzy. Jej figura też była okropnie
przeciętna. Krótkie nogi, stanowczo za szerokie biodra i mały biust. Wszystko
nie tak... Włosy, które nie były ani blond ani brązowe, kwadratowa twarz,
odstające uszy i jeszcze ten okropny nos!
Dziewczyna chwyciła
pesetę leżącą na umywalce i zaczęła energicznie skubać brwi.
– Bea, wyluzuj, mówiłam,
że już starczy – rzekła Molly Kabbot, jej najlepsza przyjaciółka, która
aktualnie siedziała na starym sedesie i piłowała paznokcie.
Molly była ładna i
zgrabna. Miała długie nogi, a jej biodra i ramiona były symetryczne. Miała
nawet wcięcie w tali. Długie, kasztanowe włosy zawsze wiązała w ciasny warkocz,
a na pełne usta nakładała błyszczyk. W dodatku grała w quidditcha. Była
pałkarzem i to cholernie dobrym pałkarzem.
– Muszą być cienkie –
odpowiedziała Beatrice, wyrywając kolejne włoski. – Dziewczyny w Ameryce takie
teraz noszą.
– Takie, które nadają
ich twarzy wiecznie zdziwiony wyraz? – zapytała Molly, uśmiechając się kpiąco.
– Bardzo śmieszne,
wiesz? Widziałam coś takiego w mugolskich gazetach – oświadczyła, przyglądając
się swojej twarzy. Cholera, chyba rzeczywiście wyglądała jak pajac.
Molly najwyraźniej podzielała
jej zdanie, bo na widok twarzy przyjaciółki wybuchnął śmiechem.
– Serio tak wyglądały? –
zapytała, nie mogąc złapać tchu.
– Dobra, skończ –
burknęła Bea. – Lepiej mi powiedz, co mam teraz z tym zrobić.
– Uspokój się, odrosną –
rzekła, wstając z sedesu i podchodząc do przyjaciółki. Beatrice nie lubiła, jak
stawała tak blisko, bo ich różnica wzrostu była wtedy najbardziej zauważalna.
Przez chwilę patrzyły
sobie w oczy, a potem Bea uśmiechnęła się delikatnie.
– Mam pomysł! –
krzyknęła, wybiegając z łazienki.
Molly nie miała pojęcia,
co chodzi po głowie przyjaciółki. Słyszała tylko przyciszone hałasy dochodzące
z sypialni, jakby Bea próbowała przekopać się przez sterty swoich gratów i coś
w nich odszukać.
– Znalazłam! – oznajmiła
triumfalnie, wchodząc ponowne do łazienki. Na wyciągniętej dłoni trzymała
niewielki, złoty kolczyk w kształcie koła. – Pamiętasz? W zeszłym roku zgubiłam
ten drugi.
– Pamiętam, pamiętam...
ale co zamierzasz teraz zrobić z tym? – zapytała Molly, marszcząc brwi.
Wyszukane pomysły przyjaciółki czasem ją przerażały.
– Przerobię go trochę, a
potem przekłuję sobie brew – odpowiedziała dziarsko, wyciągając różdżkę i
mierząc nią w kolczyk.
– Czekaj, czekaj. – Po
tonie głosu Molly dało się wyczuć zdenerwowanie. – Jesteś pewna, że to dobry
pomysł? Pominę już fakt robienia sobie dziur w skórze, ale kolczyk w brwi nie
sprawi, że zmienią one kształt, wiesz? Będą się jeszcze bardziej rzucać w oczy.
Bea nagryzła wargę i
zawahała się przez chwilę. Ponownie stanęła na palcach i spojrzała na swoje
odbicie w lustrze. Trwało to jednak ułamek sekundy, bo widok samej siebie
zbytnio ją odrzucał.
– A poza tym, za pół
godziny kończy się okienko – kontynuowała Molly. – Jeśli tak bardzo chcesz, to
zrobisz to potem. Przecież jesteś ciekawa, kim jest nowy nauczyciel obrony
przed czarną magią, nie?
Dziewczyna odłożyła
kolczyk na umywalkę. Molly miała rację, to mogło poczekać, choć z drugiej
strony perspektywa pokazania się publicznie z takimi brwiami niezbyt ją
cieszyła.
– Wcale nie jestem
ciekawa – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – To, co wyprawiał Edmund Petrović w
zeszłym roku było śmieszne tylko przez miesiąc.
– Taaak – jęknęła
przeciągle przyjaciółka, a na jej twarzy pojawił się grymas. – Ale Dumbledore
chyba nie zatrudni drugi raz takiego idioty, nie? Swoją drogą, ta posada chyba
jest przeklęta... masakra jakaś, że nauczyciel zmienia się co roku...
Beatrice nie
odpowiedziała. Na chwilę wróciła pamięcią do Edmunda Petrovicia, młodego Serba,
który od pierwszego dnia próbował wmówić wszystkim, że jest prawdziwym
wampirem. Nigdy nie wychodził na błonia, a w ciągu dnia zawsze przemykał się po
korytarzach w czarnych, atłasowych pelerynach. W klasie od obrony panował mrok.
Niektórzy nawet twierdzili, że w swojej komnacie ma trumnę, w której sypia.
Zapewniał jednak, że jest wegetarianinem i ludzie w jego towarzystwie są
bezpieczni. W czasie posiłków w Wielkiej Sali do pucharków wlewał prawdziwą,
zwierzęcą krew i pił ją, niczym najbardziej wyszukany, ekskluzywny napój.
Te wariactwa śmieszyły
przez miesiąc, potem zaczęło robić się dziwnie. Jeśli któryś z uczniów nosił
krzyżyk, a Petrović to zobaczył, to natychmiast go konfiskował. Przesadzenie z
czosnkiem też kończyło się szlabanem. Nauczyciele wydawali się bezsilni wobec
jego szaleństwa. Pewnego dnia czara goryczy się przelała. W maju, na środku
korytarza, rzucił się na drugoklasistkę i dość dotkliwie ją pogryzł. Z Hogwartu
trafił prosto na oddział zamknięty do Szpitala Świętego Munga, a inni
nauczyciele musieli brać zastępstwa do końca roku.
Cóż... może tym razem
będzie lepiej? –
pomyślała z nadzieją Bea, nie mając pojęcia jak bardzo się myliła.
Miłą odmianą było to, że
klasa od obrony przed czarną magią nie wyglądała jak krypta. W tym momencie nie
wyróżniała się niczym szczególnym. Gołe, zimne ściany nie pokryte żadnymi
rycinami czy mapami, ławki, krzesła i górujące na podium ogromne biurko
nauczyciela. Nudy...
Bea i Molly zajęły
miejsca w drugiej ławce i z resztą podekscytowanej klasy czekali na nowego
nauczyciela. Widzieli go przez chwilę na uczcie powitalnej, ale ciężko było
oceniać kogoś po kilkunastu minutach obserwacji. Jedno było pewne. Jadł
normalnie i nie delektował się krwią.
– Po wampirze czas na
wilkołaka? – rzucił ktoś z tyłu sali.
– Nie bądź głupi,
Dumbledore nigdy nie zatrudni prawdziwego wilkołaka, a wampir był przecież
przebierańcem – odkrzyknęła krótko Molly.
Siedem minut po
rozpoczęciu zajęć drzwi klasy się otworzyły, a do środka wkroczył nowy
profesor. Nie był to aż tak młody człowiek. Mógł być spokojnie po
sześćdziesiątce, choć zapewne duży brzuch, łysa głowa, ogromny wąs i siatka
cienkich blizn na twarzy dodawały mu lat. Dodatkowo wspierał się na eleganckiej
lasce, bo ewidentnie utykał na lewą nogę.
Mężczyzna usiadł na
swoim miejscu za biurkiem, nie fatygując się nawet zamknąć za sobą drzwi.
Zapanowała cisza, kiedy bardzo dokładnie lustrował wzrokiem uczniów.
– Dzień dobry – rzekł, a
jego głos był tak zimny, że Beatrice poczuła, jak po jej plecach przebiega
dreszcz. – Ja nazywam się profesor Peter Gebin i od dziś będę uczył was
obrony przed czarną magią. Jednak zanim przejdziemy do sedna, krótka lekcja
dobrego wychowania. Kiedy wchodzę, wy wstajecie i stoicie tak długo, aż nie
usiądę. A ty – tu wskazał na ucznia, siedzącego najbliżej wyjścia z klasy –
będziesz zamykał za mną drzwi. Nie jest to proste, kiedy chodzi się o lasce.
Robert, bo tak nazywał
się wskazany uczeń, najwyraźniej zrobił bardzo zaskoczoną minę i nie do końca
wiedział, czego się od niego oczekuje.
– No, chłepcze, na co
czekasz? – zapytał profesor, lustrując go wzrokiem.
Chłopak, nie mając
innego wyjścia, wstał i wykonał polecenie.
– Dobrze... A co się
tyczy obrony przed czarną magią... Uważam, że jestem odpowiednią osobą na
odpowiednim stanowisku. Przez lata pracowałem w brygadzie uderzeniowej w
Ministerstwie Magii. Wielokrotnie proponowano mi przeniesienie do biura
aurorów. Pewnie wielu z was zastanawia się, dlaczego zrezygnowałem z takich
zaszczytów, bo przecież aurorzy to jednostka elitarna, prawda? – zapytał
wyzywająco, niemal wypluwając te słowa. Nikt jednak nie odważył się
odpowiedzieć. – Otóż prawda jest taka, że od czas zakończenia wojny aurorzy
kompletnie osiedli na laurach. Uznali, że zwykłe występki przeciętnych
czarodziejów nie są warte ich uwagi. Pozamykali śmierciożerców w Azkabanie i
teraz kąpią się w morzu galeonów... To brygada uderzeniowa robi w Ministerstwie
największą robotę!
– Nie wierzę, kolejny
świr – wyszeptała Molly półgębkiem.
Zapadło milczenie, a
Beatrice była pewna, że Peter Gebin usłyszał słowa przyjaciółki i niestety
tym razem się nie pomyliła.
– Jak się nazywasz? –
zapytał, a jego głos znów był zimny i oschły.
Twarz Molly się napięła.
– Molly Kabbot –
odpowiedziała, z trudem panując nad głosem.
– Panno Kabbot, kultura
wymaga, aby wstać, kiedy rozmawia się z osobą starszą i postawioną wyżej w
hierarchii. Jestem twoim profesorem, a ty tylko uczennicą.
Dziewczyna wstała. Bea
dokładnie widziała drżące dłonie przyjaciółki. Poczuła, jak w gardle rośnie jej
gula, ale wiedziała, że dla własnego dobra nie powinna się wtrącać.
– Więc, panno Kabbot,
czy mogłabyś głośno powiedzieć to, co przed chwilą szepnęłaś do koleżanki?
Molly milczała przez
kilka długich sekund, a jej twarz zaczęła nabierać szkarłatnego odcienia.
Beatrice znała ją doskonale. Wiedziała, że za chwilę nie utrzyma emocji na wodzy
i najzwyczajniej w świecie się rozpłacze. Dziewczyna czuła, że nie może dać
nauczycielowi takiej satysfakcji.
Przepraszam, tato – powiedziała w myślach.
– Wiem, że obiecałam, że tym razem będę grzeczna.
Bea energicznie odsunęła
krzesło i wyprostowała się pewnie, zwracając na siebie uwagę całej klasy.
– Panie profesorze, moja
przyjaciółka powiedziała, że ma pan świętą rację – rzekła, czując, jak to
kłamstwo wypala jej dziurę w języku.
Dlalibo Gebin
najwyraźniej również był zaskoczony tym obrotem spraw, jednak nie dał tego po
sobie poznać dłużej niż przez trzy sekundy.
– Doprawdy? A panienka
jak się nazywa?
– Beatrice Doyle, panie
profesorze – odpowiedziała, starając się brzmieć jak najpewniej i unikając
wzroku Molly.
– Doyle... Doyle... –
powtarzał jej nazwisko, jakby próbował sobie przypomnieć skąd je kojarzy. – Ach
tak, Doyle... czy twój ojciec jest magomedykiem z Ministerstwa Magii?
– Tak, pracuje w
Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof a dokładniej w Czarodziejskim
Pogotowiu Ratunkowym.
Zapadło milczenie. Bea
była pewna, że wspominanie jej ojca nie przyniesie jej niczego dobrego,
szczególnie że wśród brygady uderzeniowej nie cieszył się dobrą opinią.
Wielokrotnie na nią narzekał, twierdząc że jej członkowie to zwykłe panikary,
które przybiegają do niego ze skurczem palca.
– W takim razie, panno
Doyle, twój ojciec musi być z ciebie bardzo dumny – oznajmił, a w jego głosie
dało się słyszeć ironię.
Bea nie odpowiedziała.
To kłamstwo wypaliłoby jej również serce, a tego nie chciała najbardziej na
świecie.
– Siadajcie – burknął. –
Przechodzimy do lekcji, bo z tego co słyszałem, jak do tej pory ten przedmiot
nie miał zbyt wiele wspólnego z prawdziwą nauką.
Kiedy dziewczyny zajęły
swoje miejsca, Bea próbowała złapać kontakt wzrokowy z Molly. Na próżno. Przez
całe zajęcia przyjaciółka siedziała ze spuszczaną głową, gapiąc się w blat
biurka lub do nowego podręcznika.
Cóż, rozmowa będzie
musiała poczekać do późnego wieczora. Po zajęciach miało się odbyć spotkanie ze
Snape'em w sprawie Potyczki o Złoty Kociołek, w którym Bea zamierzała brać
udział. Nawet jeśli była święcie przekonana, że nie ma w konkursie
najmniejszych szans.
~*~
W lochach zebrał się
dość spory tłum. Było to zaskakujące, zważywszy na to, że jeszcze kilka dni
temu uczniowie narzekali, że tym rzekomo podniosłym wydarzeniem ma być konkurs
z eliksirów.
Albert z
zainteresowaniem przyjrzał się zebranym. Większość z nich kojarzył, gdyż byli
to siódmoklasiści, którzy od roku chodzili razem z nim na zajęcia z eliksirów.
Było też sporo szóstoklasistów. Dostrzegł między innymi Evangeline Potter. Jak
zwykle stała z boku oparta plecami o ścianę i studiowała niewielką książeczkę.
Biel jej dłoni kontrastowała z ciemną, skórzaną okładką i czernią szaty. Walker
wielokrotnie zastanawiał się, co ona właściwie czyta całymi dniami. Bez książki
pod ręką widział ją chyba tylko na miotle.
Prócz Ślizgonki
rozpoznał jeszcze Billa Weasleya. Alberta zawsze zastanawiało, jak to się
działo, że Bill był tak popularny wśród dziewcząt. Był przecież rudy i
piegowaty, co delikatnie mówiąc odbiegało od przyjętego kanonu piękna. Gryfon
jednak nic sobie nie robił z tej popularności. W zeszłym roku Albert widział go
kilkakrotnie z jakąś Puchonką. Spacerowali po błoniach trzymając się za ręce.
Nie trwało to jednak zbyt długo. Gregory powiedział kiedyś, że Billowi zupełnie
nie w głowie dziewczyny, ponieważ chce się skupić na nauce, aby po szkole
dostać dobrą pracę i jak najszybciej się usamodzielnić. Walker jednak nie
wiedział, ile w tym wszystkim prawdy.
Pod salą była też Marina
Blau. Dziewczyna o delikatnych rysach twarzy i bardzo gęstych, blond włosach.
Mogłaby uchodzić za piękną, gdyby nie jej oczy, w które większość ludzi (w tym
Albert) bała się spojrzeć. Były jasnoszare. Tak jasne, że niemal białe. A do
tego zimne niczym lód. Choć Marina często bujała w obłokach i nie raz
mimowolnie uśmiechała się pod nosem, to te oczy zawsze pozostawały przerażająco
chłodne i bezlitosne.
Na korytarzu czekali też
inni szóstoklasiści. Między innymi trzech Krukonów, których Albert znał z
pokoju wspólnego.
– Spójrz, ilu młodszych
się zebrało – rzekł Gregory, wyprzedzając jego tok myślenia. – Ech... tamta
grupa jest chyba z czwartej klasy. Przecież wiadomo, że nie mają szans.
Albert nie miał
większego wyboru, jak tylko przyznać mu rację. Przytaknął więc skinieniem
głowy.
– Snape wywali ich
jeszcze przed wejściem do klasy – dodał Gryfon, otrzepując jakiś biały paproch
ze swojej nowej, idealnie skrojonej szaty. A potem poprawił odznakę prefekta
naczelnego, która nie przekrzywiła się nawet o cal. Albert znów poczuł to
nieprzyjemne ukłucie żalu i zazdrości.
– O, zobacz, kto tam się
przedziera – kontynuował Gregory, uśmiechając się ironicznie. – Hej,
krasnoludku, masz ze sobą stołek, aby w razie czego dosięgnąć do kociołka?
Albertowi chwilę zajęło,
zanim wypatrzył w tłumie dziewczynę, do której zwracał się jego przyjaciel.
Beatrice Doyle faktycznie była niewielka i chłopak doskonale wiedział, że wiele
osób dokucza jej z tego powodu. Sam nigdy tego nie robił, ale też ani razu nie
stanął w jej obronie. Jakoś nie miał odwagi powiedzieć czegoś, co nie
zgadzałoby się ze światopoglądem Willsona. Byli przecież przyjaciółmi...
Bea natomiast była dość
waleczną osobą. Jeśli coś jej się nie podobało, to mówiła o tym głośno.
Potrafiła się też odgryźć jakąś wyszukaną ripostą. Dziś jednak było inaczej.
Spojrzała na Willsona, jakby nie do końca usłyszała jego słowa (a może
faktycznie ich nie usłyszała... W sumie na korytarzu panował taki gwar, że
tylko Evangeline Potter zdawała się nie przeszkadzać, ponieważ nadal z
zainteresowaniem śledziła kolejne strony książki).
Gregory poczuł się mało
usatysfakcjonowany. Już otwierał usta, aby powiedzieć coś jeszcze, jednak
przerwało mu nadejście Snape'a.
Zabawne – pomyślał Albert. – Nagle
zrobiło się dużo ciszej... A poza tym, on nie musiał się przepychać. Tłum sam
się rozstępował niczym Morze Czerwone podczas wyjścia Izraelitów z Egiptu w
przypowieści biblijnej, którą dawno temu kazała mu czytać prababcia.
Snape otworzył drzwi, a
uczniów zaszczycił tylko krótkim komunikatem: wchodzić.
Sala od eliksirów nie
była gotowa na przyjęcie tak dużej grupy uczniów. Stołków starczyło dla połowy.
Reszta musiała stać, czym Snape najwyraźniej niezbyt się przejął. Gregory
usiadł, Albert nie. Pamiętał, że tata zawsze mu powtarzał, że nie wypada
siedzieć, kiedy kobiety stoją. Tym sposobem stołek obok Willsona zajęła Marina
Blau. Walker zmuszony był stanąć pod ścianą. I pewnie nie byłoby w tym nic
strasznego, gdyby nie fakt, że tuż obok znalazła się Evangeline Potter. Chłopak
się wyprostował, bo miał dziwne wrażenie, że dziewczyna przerasta go o kilka
cali. Nie wytrzymał jednak zbyt długo i po kilku sekundach znów się garbił.
– Na wstępie chciałbym
zaznaczyć, że nie uważam, aby jakikolwiek uczeń poniżej klasy owutemowej miał
szanse dostać się do konkursu – rzekł oschle Snape. – Wiedza, jaka jest wam
potrzebna, aby przynajmniej podjąć próbę konkurowania z innymi szkołami jest wiedzą
ponadprogramową i zaawansowaną... Tu nie wystarczy tylko nauczyć się czegoś na
pamięć i odtworzyć eliksir z receptury zamieszczonej w podręczniku. Alchemia
musi być waszą pasją. Musicie o niej myśleć w każdej wolnej chwili. Od rana do
wieczora. Jeśli ktoś już teraz wie, że temu nie podoła, niech lepiej opuści tę
salę i nie marnuje mojego czasu.
Albert nie był
zdziwiony, że nikt nie posłuchał nauczyciela. Niektórzy uczniowie byli tak
bladzi, jakby zapomnieli, jak się oddycha. Gdyby ktoś odważył się wyjść, byłby
na straconej pozycji do końca szkoły.
– Kręci go takie
straszenie...
Kiedy Walker usłyszał
ten szept, był tak przerażony, że omal nie zapiszczał. Dopiero po chwili zdał
sobie sprawę, że to Evangeline powiedziała te słowa wprost do jego ucha. Bał się
na nią spojrzeć, ale jeszcze bardziej bał się, że Snape to usłyszał i za chwilę
obydwoje wylecą z klasy, a na dokładkę zarobią szlaban.
Nic takiego się jednak
nie stało, bo po krótkiej pauzie nauczyciel kontynuował swój wywód.
– Potyczka o Złoty
Kociołek to konkurs rozgrywający się co siedem lat. Hogwart jednak ostatni raz
uczestniczył w nim dwadzieścia jeden lat temu. Ta przerwa spowodowana była
opłakanym poziomem wiedzy z eliksirów naszych uczniów. Tym razem profesor
Dumbledore uznał, że coś się zmieni i postanowił dać wam szansę. Jego wiara
kiedyś go zgubi, a już na pewno przyniesie pośmiewisko szkole. W każdym razie
konkurs składać się będzie z eliminacji, czterech etapów w szkole i finału w
jednym z państw biorących udział. Etapy szkolne będą polegały na stworzeniu
eliksirów, które pokryją się z otrzymanymi wcześniej wskazówkami. W finale
natomiast wywary te będą potrzebne, aby w jak najkrótszym czasie przejść tor
przeszkód. Więc jeśli nie przyłożycie się do któregoś z etapów, to wasze szanse
zmaleją już na starcie finału.
Mężczyzna znów zrobił
pauzę, a Albert zaczął się zastanawiać, czy taka forma konkursu na pewno jest
dla niego odpowiednia. Wyobraził sobie siebie, pokonującego jakiś wyszukany tor
przeszkód. Widział, jak biegnie i potyka się o własne nogi... widział, jak się
przewraca i rozbija wszystkie przygotowane wcześniej eliksiry.
– Za trzy tygodnie
odbędą się eliminacje. Zostaną one przeprowadzone w formie teoretycznej –
kontynuował Snape, wyrywając go z zamyślenia. – Test będzie obejmował dziesięć
zagadnień – dodał, po czym machnął różdżką, a w stronę każdego z uczniów
poszybował dość duży skrawek pergaminu. – Prócz tematów jest tam również lista
lektur. Co z nią zrobicie, to już wasza sprawa.
Albert popatrzył na
pergamin i przełknął głośno ślinę. Nie było najmniejszych szans, aby w trzy
tygodnie przeczytał dwadzieścia osiem pozycji. Kątem oka popatrzył na
Evangeline. Po jej zaciętej minie nie było widać, aby była przerażona. Znając
ją, przeczytała już ponad połowę tych książek.
– To tyle. Macie dwa
tygodnie, aby się zastanowić nad swoim udziałem – zakończył krótko, a potem
obrócił się plecami do uczniów, co było jednoznacznym sygnałem, że mają się
wynosić.
Albert się nie pchał.
Evangeline też nie. Obydwoje stali przywarci do ściany i czekali, aż tłum
opuści klasę.
– Dużo tego – rzekł, sam
nie wiedząc po co.
– Literatury? –
zapytała, spoglądając na listę. – Przecież nikt nie każe ci uczyć się tego na
pamięć.
– Eeeee... no wiem... –
Chłopak nerwowo poprawiał okulary, żałując, że w ogóle się odezwał.
– Poza tym trzy pierwsze
zagadnienia są z SUM-ów – dodała, a potem powoli ruszyła w stronę drzwi. –
Chyba za bardzo panikujesz, Albercie – rzuciła jeszcze przez ramię.
Chłopak wyprostował się
jak struna. Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewał było nazwanie go po imieniu.
I to jeszcze tak cholernie poprawnie, używając przypadku, którego już niemal
nikt nie używał...
* * *
Halo, halo, poproszę jakiś znak życia, jeśli ktoś to w ogóle czyta :P
Historia mnie wciągnęła, zaczynam pisać rozdział 7. Dawno tyle nie pisałam...
Halo, halo, poproszę jakiś znak życia, jeśli ktoś to w ogóle czyta :P
Historia mnie wciągnęła, zaczynam pisać rozdział 7. Dawno tyle nie pisałam...
Znak życia! Ale tego to się spodziewasz akurat :) ja też się wciągam, tylko gubię się w bohaterach, ale spokojnie, wszystko mi się poukłada w końcu.
OdpowiedzUsuńTak sobie pomyślałam, że mam coś z Alberta. Bo jak zbliża się jakiś egzamin, to panikuję jak on. Że za dużo nauki i za mało czasu. Oczywiście niepotrzebnie zwykle.
Rozbawiło mnie nazwisko nauczyciela OPCM, bo na uczelni mam prowadzącego, co bardzo podobnie się nazywa, wygląd też się poniekąd zgadza... Mam się bać już? :)
Eee bohaterów nie jest znów tak dużo. Kiedyś pisałam takie opowiadanie o serbskiej szkole doczekało się może i rozdziałów i tam był prawdziwy armagedon. Młodzież rodzice nauczyciele i jeszcze skomplikowane rela je i pokrewieństwo. To było coś :p
UsuńJa jestem typowy student. Jak mam dużo nauki to sprzątam lub piszę opowiadania.
Mój szósty zmysł sie ujawnił :p ale nie, nie bój się :)
Ściskam :*
Cześć!
OdpowiedzUsuńCóż, jestem i muszę przyznać, że niesamowicie zaciekawił mnie twój pomysł na to opowiadanie, a w połączeniu z tym świetny stylem pisania... Jestem pewna, że zostanę na dłużej!
I, kurczę, to się nawet dobrze nie zaczęło, a ja już czuję ducha Hogwartu. Chyba od dawna (dwa, trzy lata) nie czułam właśnie czegoś takiego. Świetnie jest, naprawdę!
Tylko mała prośba – dałoby się odrobinę powiększyć rozmiar fontu? Me oczy znów nie takie stare, ale jednak trochę się męczą.
Pozdrawiam i życzę połamania klawiatury albo coś!
Bardzo dziękuję za miłe słowa :) cieszę się że czuć ducha Hogwartu bo sporo lat nie pisałam.
UsuńDziś jak publikowałam rozdział to też pomyślałam że czcionkę cbyba będę musiała zmienić bo teraz wygląda jak mrówki na monitorze.jutro jak usiądę przed komputerem to się tym zajmę.
Pozdrawiam i raz jeszcze dziękuję. Komentarze zawsze karmią wene :p
Witaj! Bardzo ucieszyłam się, widząc Twój nick ponownie w Blogosferze. Pamiętam kilka lat temu prowadziłaś bloga z szablonami, zaglądałam tam choć nigdy się nie udzielałam. Twoje szablony były tak charakterystyczne, że od razu je rozpoznawałam. Ale dość o tym.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystkie rozdziały. Twoje opowiadanie bardzo mi się podoba. Przenosi mnie w ten tak przeze mnie ukochany świat. Tęskniłam za tym, a Ty mi to dałaś. Na pewno będę tu zaglądała, będę czytała. Masz świetny styl, wspaniale operujesz językiem. Znalazłam gdzieniegdzie literówki, ale je można poprawić w każdej chwili. Bardzo intryguje mnie postać Mariny. Jestem bardzo ciekawa jak potoczy się ta historia.
Życzę dużo dużo weny i zapału do pisania <3 Czekam na kolejny rozdział!
Podoba mi się Twoje przedstawienie Hogwartu. Jest takie bardziej... przyziemne, swojskie.
OdpowiedzUsuńNowy profesor z obrony przed czarną magią mnie zaciekawił. Wydaje się tradycjonalistą.
Czytając o konkursie, przypomniały mi się szkolne olimpiady :D Jestem bardzo ciekawa jak to się wszystko potoczy.
Ojej, motyw wampira. Jak miło :D
OdpowiedzUsuńProfesor Gebin wprowadza rygor, coś co bardzo lubię.
Tutaj tak drobna literówka "Otóż prawda jest taka, że od czas zakończenia wojny" rzuciła mi się w oczy.
Po za tym jestem zaskoczona, że tak analizujesz swój tekst, gdyż przyjemnie się czyta, gdy nie ma błędów.
W końcu pojawił się wyczekiwany przeze mnie Snape, aaa! :D Czekam, aż będą przygotowywać jakieś wywary. :>
Jestem ciekawa jak potoczy się konkurs i kto wygra :)
OdpowiedzUsuń