Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

wtorek, 7 maja 2019

Rozdział 2: Sekrety i tajemnice


Evangeline ziewnęła przeciągle i otworzyła zaspane oczy. Po ciszy panującej w sypialni zorientowała się, że jest jeszcze bardzo wcześnie. Nic dziwnego. Zawsze kładła się spać przed pozostałymi, trzema współlokatorkami i również budziła się najwcześniej. Dzięki temu wieczorami nie musiała uczestniczyć w przydługich dyskusjach o głupotach, a rano mogła w spokoju zająć się sobą.
Zwlekła się z łóżka i odsłoniła szczelnie zaciągnięte wokół łóżka zielone kotary. W pomieszczeniu panował półmrok. Zresztą ciężko, aby było inaczej, skoro pokój wspólny Ślizgonów znajdował się pod jeziorem. Dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl o tych hektolitrach wody, znajdujących się nad jej głową.
Pamiętała, jak bardzo była tym przerażona w pierwszych dniach w szkole. Wyobrażała sobie, jak sufit pęka, a potem zalewa ją ta niszczycielska substancja.
Woda ją przerażała. Nie był to jednak zwyczajny wodowstręt, nie, ona miała swój powód. Jej skóra po prostu nie tolerowała wody. Każdy kontakt z nią w najlepszym razie kończył się swędzącą czerwoną wysypką, a w najgorszym ropnymi pęcherzami.
To był jeden z jej dwóch największych sekretów. W Hogwarcie wiedzieli o nim niektórzy nauczyciele i pani Pomfrey. No a teraz jeszcze Fabian. Mały, głupi Fabian, który w czasie wczorajszej ceremonii przydziału dostał się do Gryffindoru. Był tym tak zachwycony, że zaraz po uczcie wyszedł z nowymi kolegami i pobiegł prosto do wieży. Na szczęście zachowanie chłopaka zwykle było tak niedorzeczne, że Evangeline była pewna, że nikomu nic nie powie. Prawdopodobnie będzie udawać, że jej nie zna. Poza tym głęboko wierzył w stereotyp, że Gryffindor i Slytherin nienawidzi się dla zasady.
Evangeline weszła do łazienki i powoli zdjęła nocną koszulę. Musiała przy tym uważać, aby nie uszkodzić wysuszonej skóry. Duże, odstające płaty potrafiły piec bardziej niż wysypka.
Jej poranny rytuał zawsze wyglądał tak samo. Nigdy nie używała wody. Zabawne, gdyby ktoś to usłyszał, pomyślałby, że jest obrośniętym brudem, obleśnym brudasem. To jednak nie do końca było tak. Co rano wcierała w skórę tłuste olejki, które zmieszane z przetartym korzeniem wiciokrzewu i anyżu dawały oczyszczający efekt.
Niestety, warunki atmosferyczne, panujące na Wyspach Brytyjskich nie ułatwiały jej sprawy. Idąc w deszczu przez błonia zawsze okrywała się szczelnie peleryną, na głowę naciągała kaptur i otwierała ogromny, czarny parasol. Najtrudniej było na treningach quidditcha i meczach. To pierwsze dawała radę jakoś przetrwać, szczególnie teraz, kiedy była kapitanem. Gorzej było, jak mecz wypadał w deszczowy dzień...
Nigdy nie narzekała, nigdy nie prosiła o przekładanie. Przez szesnaście lat nauczyła się sobie z tym radzić. Znała kilka przydatnych zaklęć. Potrafiła na przykład sprawić, aby jej ubrania były nieprzemakalne. Kilka razy zdarzyło jej się rzucić to zaklęcie nawet na twarz.
Evangeline nie była w stanie powiedzieć, co by było, gdyby wszyscy się o tym dowiedzieli. Prawdopodobnie zaczęliby traktować ją jak jeszcze większą dziwaczkę. O ile w ogóle było to możliwe.
Dziewczyna nałożyła na skórę kolan i łokci dodatkową, grubą warstwę tłustego kremu, a potem obwiązała je bandażami. Te miejsca zawsze były najbardziej narażone na wysuszenia. No i jeszcze stopy i dłonie, ale obwiązywanie ich było zbyt niewygodne. Robiła to tylko czasem, ale nigdy w Hogwarcie.
Założyła idealnie wyprasowaną koszulę i ciemną spódnicę. Naciągnęła też czarne, idealnie kryjące rajstopy. Zastanawiała się przez chwilę, czy będzie potrzebować swetra, ale wolała, aby było jej zimno, niż gdyby miała się spocić. Pot był równie niebezpieczny jak woda. Pozostała więc tylko czarna szata z godłem Slytherinu na piersi.
Przeczesała proste włosy i pozwoliła im opadać na wąskie, kościste ramiona. Wiązała je tylko w czasie treningów quidditcha i meczów.
Gotowa wyszła z łazienki. W sypialni nadal dało się słyszeć pochrapywanie i powolne oddechy śpiących współlokatorek. Za parę minut się obudzą. Zaczną się przekrzykiwać, której z nich bardziej się nie chce wstać, potem pokłócą się, która pierwsza zajmie łazienkę, a w efekcie ustawią się we trzy przy jednej umywalce i będą pożyczać sobie kosmetyczne nowinki. Na szczęście Evangeline nie będzie musiała w tym uczestniczyć.
Dziewczyna weszła do pustego pokoju wspólnego. Było to dość specyficzne miejsce, zważywszy na fakt, że większość mieszkańców Slytherinu to arystokraci. Sklepienie było niskie i kamienne. Z sufitu zwisały ozdobne lampy. W centralnym punkcie znajdował się ogromny, elegancki kominek. Przez niedostrzegalne gołym okiem szpary w suficie wpadało zielone światło, tworzące na podłodze prawdziwą morską mozaikę.
Evangeline czasem wyobrażała sobie, że stąpa po tafli wody... A potem karciła się w duchu za te niedorzeczności.
Już miała wyjść z pokoju wspólnego, kiedy jej uwagę przykuła kartka wisząca na tablicy ogłoszeń. Podeszła bliżej i od razu rozpoznała odręczne, pochyłe pismo opiekuna domu – Severusa Snape'a.
Spotkanie informacyjne w sprawie Potyczki o Złoty Kociołek odbędzie się w czwartek o godzinie 17:00 w sali od eliksirów.
- Profesor Severus Snape

Krótko i na temat, bez zbędnego komentarza. W sumie nauczyciel dobrze zrobił, że ustalił datę jako pierwszy. Jeśli ktoś będzie chciał przeprowadzić przesłuchania do drużyn quidditcha, to będzie musiał sam się dostosować.
Evangeline też będzie musiała. Brakowało jej pałkarza i ścigającego, a konkursu z eliksirów nie zamierzała sobie darować.
~*~
Pierwszy poranek w Hogwarcie. Tego dnia w Wielkiej Sali zawsze panował niesamowity hałas. Uczniowie, po dwumiesięcznych wakacjach, wracali do szkoły pełni energii i zapału. W dodatku musieli ze szczegółami relacjonować swoim kolegom, co się wydarzyło w upalne dni. Oczywiście nie dało się wysłać listu, czy coś... Poza tym, trzeba było się upewnić, czy list doszedł (nie, odpowiedź na list nie była dostatecznie wiarygodnym raportem doręczenie). Opowiadać też nie można było po cichu. Przekrzykiwanie się było cool.
Bill Weasley bardzo powoli żuł tost i w ciszy studiował plan zajęć, który przed chwilą wręczyła mu profesor McGonagall. Był nim tak zaabsorbowany, że zdawał się nie zauważać gwaru panującego wokół. Małym, lekko oskubanym piórem zaznaczał krzyżykiem te przedmioty, które go interesowały. Klasa owutemowa to nie przelewki, musiał dokonać dobrych wyborów, bo inaczej żałowałby do końca życia.
– Zaklęcia, transmutacja, eliksiry, numerologia, obrona przed czarną magią, zielarstwo i jeszcze ghuloznawstwo... nie przesadzasz trochę? – zapytał Charlie, zwisając nad jego ramieniem i głośno mlaskając owsianką. Kapka śliny opadła na plan zajęć, rozmazując świeży atrament.
– Możesz nie jeść nade mną? – odpowiedział pytaniem na pytanie Bill, choć w tonie jego głosu nie było złości. – I nie, nie przesadzam. Długo zastanawiałem się nad ghuloznawstwem, ale skoro jest w poniedziałek rano, a potem do lunchu będę miał wolne, to mogę iść. Poza tym traktuję te zajęcia hobbistycznie, a profesor Amadeusz jest świetny.
Nie licząc profesora Binnsa, którego wiek (z oczywistych powodów) ciężko było jednoznacznie ustalić, to właśnie Amadeusz Roberts był najstarszym członkiem ciała pedagogicznego. Niski, pulchny mężczyzna z dobrotliwym uśmiechem schowanym za gęstym, siwym wąsem zawsze był nazywany przez uczniów profesorem Amadeuszem, a czasem nawet ojczulkiem. Nikt nie kłopotał się zwracać do niego po nazwisku, co najwyraźniej bardzo mu odpowiadało. W Hogwarcie nie było chyba ucznia, który powiedziałby o nim złe słowo. Wszyscy go uwielbiali i z wielką przyjemnością chodzili na jego zajęcia.
A zajęcia z ghuloznawstwa były kopalnią wiedzy nie tylko teoretycznej, ale przede wszystkim praktycznej. Niemal przy każdym temacie profesor Amadeusz zachwycał uczniów historyjkami i anegdotkami z życia. O jego młodości i licznych miłościach krążyły legendy, a on sam, zamiast trochę naprostować niektóre opowiastki, specjalnie dolewał oliwy do ognia i dopowiadał kolejne, często pikantne szczegóły ów znajomości.
– Racja, Amadeusz jest genialny – przytaknął Charlie, nakładając kolejną porcje owsianki. Tym razem wybrał tę z jabłkiem i cynamonem. – Wczoraj na uczcie, jak stary Dumbledore mówił o tym niesamowitym wydarzeniu, które będzie mieć miejsce w Hogwarcie, to już myślałem, że będzie to coś związanego z quidditchem. A tu klops. Eliksiry – dodał, zmieniając temat, po czym teatralnie sparodiował odruch wymiotny.
– Ja chyba spróbuję swoich sił – oświadczył Bill, spoglądając kątem oka na reakcję brata.
Charlie jednak tylko wzruszył ramionami i wpakował do ust łyżkę owsianki.
– No... nie powiem... abym był... zaskoczony – wydusił z siebie, przełykając płatki. – Mama będzie taaaaka dumna.
– Jeszcze się nie zakwalifikowałem. Obydwoje wiemy, że Snape raczej za Gryfonami nie przepada – dodał, zwijając plan lekcji w idealny rulonik.
– Noooo... ale z drugiej strony, to on wyszedłby na idiotę, gdyby wybrał sześciu Ślizgonów, którzy nie mają pojęcia o eliksirach.
– Ta...
Bill mimowolnie przeniósł wzrok na stół Slytherinu. Przez tyle lat uczestniczył z nimi w zajęciach z eliksirów i doskonale wiedział, że jedyną osobą, której należy się bać w tej dziedzinie, jest Evangeline Potter. Zawsze piekielnie skupiona na swojej pracy, dokładna i perfekcyjna. Jej wiedza wykraczała dalej niż poziom owutemów. Chłopak bez trudu namierzył ją wzrokiem. Zawsze siadała na końcu stołu i w skupieniu przeżuwała niewielką ilość owsianki. Piła tylko wodę i to zawsze małymi łykami. Wiecznie sama, wiecznie z nosem zatopionym w jakiejś książce. Nieraz zastanawiał się, co chodzi jej pogłowie, ale tego nie wiedział chyba nikt.
– Halo, ziemia do Billa, jesteś tam? – wyrwał go z zamyślenia głos Charliego.
Otrząsnął się, po czym oderwał wzrok od dziewczyny.
– Przecież cały czas cię słucham – skłamał.
– Jasne...
Charlie nie powiedział nic więcej. Obok nich dosiadł się Percy. Chłopiec cały czas rozglądał się po Wielkiej Sali i zadzierał do góry głowę, jakby nie mógł się nadziwić jak wielki jest zamek i jakie jeszcze cuda może w sobie kryć. W jego rozszerzonych z emocji źrenicach odbijało się niebo, które wdzierało się do pomieszczenia przez zaczarowane sklepienie.
– Widzę, że bardzo ci się tu podoba – rzekł Bill, poprawiając mu lekko przekrzywioną odznakę Gryffindoru, o której tak bardzo marzył.
– Tak... – wyszeptał, a potem przeniósł wzrok na wypełnione po brzegi talerze. – Dziś wieczorem napiszę do rodziców. Wczoraj już nie miałem na to siły...
– A jak tam koledzy w sypialni? – wtrącił się Charlie, rozważając kolejną porcje owsianki. W ostateczności sięgnął jednak po tost z serem i szynką.
– Dobrze, wczoraj trochę rozmawialiśmy. Jest ich tylko dwóch. Jeden to Oliver Wood, chyba strasznie lubi quidditch, a drugi nazywa się Fabian Potter.
Bill omal nie przewrócił pucharku z sokiem, a Charlie wyjątkowo pożałował swojego łakomstwa, dławiąc się kawałkiem pieczywa. W jednej chwili jego twarz nabrała zielonych odcieni.
– Potter? – powtórzyli jednocześnie.
– No, Potter – potwierdził Percy, kiwając głową dla lepszego efektu. – Co was tak dziwi? Chodzi o to, czy jest od tych Potterów?
Bill popatrzył na Charliego, który wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować. Ciężko więc było odczytać z jego miny, co miał na myśli.
– Nieeeee – rzekł przeciągle najstarszy z braci. – Chodzi o coś innego. W Slytherinie jest dziewczyna, która też się tak nazywa, jest szukającą i kapitanem drużyny. Gra całkiem nieźle, więc Charlie pewnie zastanawiał się, czy są rodziną, aby ten cały Fabian nie okazał się zdolniejszy i go nie wygryzł...
– No bardzo śmieszne – wtrącił się Charlie, a jego twarz powoli nabierała naturalnego odcienia. – Pragnę zauważyć, Bill, że powiedziałeś: gra całkiem nieźle, a wiesz jak ja gram? Wybitnie!
– Słuchajcie – rzekł Percy, kiedy w końcu udało mu się dojść do słowa. – Nie mówił nic, że ma w Hogwarcie siostrę, ale tłumaczył nam jakieś skomplikowane powiązania rodzinne z tymi Potterami. Po trzecim pokoleniu go nie słuchałem, bo brzmiało to niedorzecznie.
– Czyli zmyślał – podsumował krótko Charlie.
– Potter to dość popularne nazwisko – dodał Bill, przypominając sobie, że wczoraj na peronie widział Evangeline, rozmawiającą z jednym z pierwszoroczniaków. – Nieważne... jaką masz pierwszą lekcję, Percy?
– Eliksiry – burknął chłopak, a jego humor wyraźnie się zepsuł. Snape był takim postrachem Hogwartu, że nawet pierwszoroczni wiedzieli, że nie należy z nim zadzierać.
Charlie zaśmiał się głośno.
– Próbują wam obrzydzić szkołę już od pierwszych zajęć? – spytał, omal nie dławiąc się sokiem z dyni.
~*~
To był ten dziwny moment, kiedy zaraz po przebudzeniu zastanawiasz się, gdzie tak właściwie się znajdujesz. Marinie było miękko, ciepło a przede wszystkim bezpiecznie. Zabawne, jak to się stało, że jej organizm w ciągu jednej nocy przestawił się z trybu wiecznego czuwania w błogi sen?
Przeciągnęła się leniwie. W domu nie było mowy o tak przyjemnym śnie. O dziwo nawet śniło jej się coś dziwnego, ale śmiesznego. Tylko co to było? Ach tak... Była w lochach w sali od eliksirów i przygotowywała jakiś wywar, nad którym unosiły się kłęby różowej pary. Ów dym w pewnym momencie zaczął przypominać parę eleganckich butów na wysokim obcasie.
Marina zamknęła oczy jeszcze na chwilę. Było jej tak miło, że nie zamierzała tak szybko opuszczać łóżka.
Zaraz, zaraz... skoro czuła się bezpiecznie, to znaczy, że była w Hogwarcie, a skoro była w Hogwarcie, to znaczy że...
– Cholera! – przeklęła głośno, wyskakując z łóżka.
Odsłoniła kotary. Cisza panująca w sypialni szóstoklasistek dała jej jasno do zrozumienia, że albo wszyscy już dawno pałaszują śniadanie, albo, co gorsza są na zajęciach.
– Spokojnie, to tylko pierwszy dzień – rzekła sobie w duchu i wzięła kilka głębokich oddechów. – Po co ta panika?
Chwyciła zegarek leżący na nocnej szafce. Za dwie minuty miała się zacząć pierwsza lekcja.
– Spokojnie – powtórzyła raz jeszcze. – Przecież nawet nie jest powiedziane, że chodziłabym na poniedziałkowy, poranny przedmiot.
I wtedy zauważyła leżący na podłodze kawałek pergaminu. Najwyraźniej któraś z jej przyjaciółek chciała okazać odrobinę dobrej woli i idąc po podręczniki, przyniosła plan zajęć. Marina nawet nie przestudiowała go wzrokiem, spojrzała tylko, co zaczyna się w tej chwili.
Ghuloznawstwo... No nie! Czego, jak czego, ale tego odpuścić sobie nie mogła.
Ubrała się tak szybko jak umiała, wyczyściła zęby i rozczesała gęste włosy, a potem wybiegła z pokoju wspólnego i puściła się biegiem pustym korytarzem.
Stojąc pod klasą i z trudem łapiąc oddech, zrozumiała, że spóźniła się tylko piętnaście minut. Była pewna, że profesor Amadeusz nie będzie robić problemu z takiego drobiazgu.
Odchrząknęła jeszcze, aby w razie czego jej głos brzmiał jak najbardziej naturalnie, zapukała donośnie, a potem wkroczyła do klasy.
– Dzień dobry, panie profesorze – rzekła, choć w gardle nadal czuła suchość. – Przepraszam za spóźnienie.
Tak jak się spodziewała, nauczyciel nie wyglądał na obrażonego czy niezadowolonego. Obdarzył ją dobrotliwym uśmiechem, a gestem dłoni zaprosił do środka.
– Proszę, proszę, panno Blau – powiedział, poprawiając elegancką muchę przy szacie. – Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że moja ulubiona uczennica zrezygnuje z zajęć.
Marina wyszczerzyła zęby. Zawsze tak mówił. Ulubione uczennice zmieniały się jak w kalejdoskopie.
– Trochę zaspałam – wyjaśniła, choć nikt jej o to nie pytał. – Za późno się położyła, ale musiałam skończyć czytać powieść. Po prostu nie byłam w stanie się od niej oderwać.
Ktoś na sali prychnął i dopiero wtedy Marina zdała sobie sprawę jak wielu uczniów zainteresowało się tym przedmiotem. Na ghuloznawstwie Puchoni zawsze byli z Krukonami, a dziś dołączyli jeszcze Ślizgoni i Gryfoni.
– Znajdzie się dla ciebie jeszcze miejsce, panno Blau? – zapytał z troską profesor Amadeusz. – Właśnie mówiłem klasie, że nie spodziewałem się aż tylu chętnych... ach tak, tam z tyłu jest pusto... obok panny Potter.
Marina nagryzła wargę. Ostatnio miała dziwne szczęście do tej dziewczyny.
Przepchnęła się między rzędami ławek, uważając, aby nie potknąć się o torbę lub nogę, która dziwnym trafem znalazłaby się na jej drodze. Westchnęła z ulgą, kiedy w końcu udało jej się opaść na krzesło. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że cały czas głośno dyszy. A potem, na domiar złego, zaczęło jej burczeć w brzuchu.
Dziewczyna usłyszała ciche parsknięcie przy lewym uchu.
– Naprawdę, te książki są aż tak ciekawe? – zapytała Evangeline, a w jej głosie łatwo dało się wyczuć ironię.
Marina jednak nie zamierzała dać się sprowokować.
– Jeśli chcesz, to pożyczę ci część pierwszą – oświadczyła grzecznie. – Możesz owinąć w gazetę jak się wstydzisz.
Kącik warg Ślizgonki uniósł się nieznacznie, a potem pokręciła głową, unosząc wzrok do sufitu.
– Chyba się nie skuszę – rzekła, po czym wróciła do wertowania stron podręcznika.
Marina miała wrażenie, że pierwszy raz widzi twarz dziewczyny z tak bliskiej odległości. Starała się nie gapić, ale to nie było proste. Jej policzki i czoło były suche i pomarszczone, zupełnie jakby należały do kogoś dużo starszego. Wysuszone wargi pękały niemal do krwi.
Najgorsze jednak były dłonie. Długie palce wyglądały tak, jakby ktoś na gołe kości naciągnął cieniutką, niemal prześwitującą skórę.
Puchonka zorientowała się, że gapi się stanowczo zbyt długo, więc szybko odwróciła wzrok.

9 komentarzy:

  1. Pamiętam te czasy, kiedy napisanie pierwszego komentarza było swego rodzaju sukcesem i zwycięstwem :) no to - pierwszaaaa! :D
    muszę się na nowo przyzwyczaić do regularnego odwiedzania bloga, bo warto, a warto! Tylko zapytam, czemu tak krótko! :) no dobra, przechodząc do rozdziału - moje największe wow - Oliver Wood, on był taki przystojny, a za często się nie pojawiał w opowiadaniach. Moje drugie wow - czuję rodzące się nieoczywiste zauroczenie. I trzecie wow, no może nie takie wow, a moja prośba już na wstępie - niech ktoś tam wymyśli leczniczy eliksir dla Evangeline, bo będę musiała często omijać opisy jej dolegliwości, chyba za bardzo wyobraźnia mi działa. Chociaż z niechęcią do wody od razu mi się skojarzył dawny serial H20 wystarczy kropla :D z tym że tam kontakt z wodą zamieniał bohaterki w syreny :D
    Piszę jako Anonim, bo szczerze mówiąc nie wiem, jak powinnam się podpisywać, a Ty pewnie i tak będziesz wiedzieć, kto to <3
    I czekam na 3, 4, ... n rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. możesz się podpisywać Sama-wiesz-kto... ale to brzmi mhrocznie :P
      obecnie danie pierwszego komentarza, to żaden sukces bo większy ruch jednak na wattpadzie niż na blogspocie, no ale jak już mówiła, muszę tu publikować z sentymentu.
      Rodzące się zauroczenie? Do kogo? :P
      A co do Evangeline, to owszem, doskonale pamiętam H2O ostatnio nawet obejrzałam kilka odcinków na yt z nudów (bo nie chciało mi się uczyć pewnie, ale już nie pamiętam) ale, ale... moja najukochańsza i najcudowniejsza książka, którą mogę czytać nawet trzy razy pod rząd i zawsze silnie na mnie działa to Wicked. Elfaba to własnie imię głównej bohaterki. I cóż, muszę się przyznać, Evangeline jest bardzo podobna do Elfaby. Różnią się tylko kolorem skóry (bo Elfaba była zielona), ale ona również miała problemy z wodą (delikatnie mówiąc).
      3 rozdział gotowy, 4 się pisze. Ale najpierw praca zaliczeniowa na literaturę :(

      Usuń
    2. To chyba mój radar zauroczeń odbiera jakieś zakłócenia... albo sama jeszcze nie wiesz, kto się w kim zakocha, a ja już tak :D
      Ja muszę przyznać, że Wicked nigdy nie widziałam.
      I oczywiście też właśnie się uczę :)

      Usuń
  2. Ghuloznastwo cieszące się wielką popularnością mnie rozwaliło :P
    Tak samo jak nazywanie rodziny Harry'ego tymi Potterami. Faktycznie nazwisko jest dość pospolite i mogło się tak zdarzyć, że w Hogwarcie znajdowało się więcej Potterów.
    Zrobiło mi się żal Evangeliny, że ma taki problem z cerą :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Coś chyba mam wspólnego z Evą (o ile można ją tak nazwać), gdyż panicznie boję się wody, w zasadzie głębokości, nie tak jak wody.
    Strasznie intryguje mnie ten konkurs i Snape :D Czekam z niecierpliwością na pojawienie się tego bohatera. Na razie akcja powolutku się rozkręca.
    Nawiązanie do Potterów też fajne :P Same ambitne twarze jak na razie :P To dobrze, będzie rywalizacja

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawi mnie ta choroba Evangeline, czy na to nie ma żadnego zaklęcia albo eliksiru?

    OdpowiedzUsuń
  5. Ghuloznastwo? :) Pierwszy raz się z tym spotykam.
    Żal mi Evangeliny, może w przyszłości ktoś wymyśli jakiś eliksir dla niej?

    OdpowiedzUsuń
  6. Ghuloznastwo? 😂 Kurde nie wyobrażam sobie nie móc się umyć, biedna Eva.

    OdpowiedzUsuń
  7. 55 yr old Software Consultant Boigie Whitten, hailing from Cold Lake enjoys watching movies like Los Flamencos and Beekeeping. Took a trip to La Grand-Place and drives a Ferrari 250 GT LWB California Competizione Spider. tutaj

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy