Evangeline ziewnęła
przeciągle i otworzyła zaspane oczy. Po ciszy panującej w sypialni zorientowała
się, że jest jeszcze bardzo wcześnie. Nic dziwnego. Zawsze kładła się spać
przed pozostałymi, trzema współlokatorkami i również budziła się najwcześniej.
Dzięki temu wieczorami nie musiała uczestniczyć w przydługich dyskusjach o
głupotach, a rano mogła w spokoju zająć się sobą.
Zwlekła się z łóżka i
odsłoniła szczelnie zaciągnięte wokół łóżka zielone kotary. W pomieszczeniu
panował półmrok. Zresztą ciężko, aby było inaczej, skoro pokój wspólny
Ślizgonów znajdował się pod jeziorem. Dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl o
tych hektolitrach wody, znajdujących się nad jej głową.
Pamiętała, jak bardzo
była tym przerażona w pierwszych dniach w szkole. Wyobrażała sobie, jak sufit
pęka, a potem zalewa ją ta niszczycielska substancja.
Woda ją przerażała. Nie
był to jednak zwyczajny wodowstręt, nie, ona miała swój powód. Jej skóra po
prostu nie tolerowała wody. Każdy kontakt z nią w najlepszym razie kończył się
swędzącą czerwoną wysypką, a w najgorszym ropnymi pęcherzami.
To był jeden z jej dwóch
największych sekretów. W Hogwarcie wiedzieli o nim niektórzy nauczyciele i pani
Pomfrey. No a teraz jeszcze Fabian. Mały, głupi Fabian, który w czasie
wczorajszej ceremonii przydziału dostał się do Gryffindoru. Był tym tak
zachwycony, że zaraz po uczcie wyszedł z nowymi kolegami i pobiegł prosto do
wieży. Na szczęście zachowanie chłopaka zwykle było tak niedorzeczne, że
Evangeline była pewna, że nikomu nic nie powie. Prawdopodobnie będzie udawać,
że jej nie zna. Poza tym głęboko wierzył w stereotyp, że Gryffindor i Slytherin
nienawidzi się dla zasady.
Evangeline weszła do
łazienki i powoli zdjęła nocną koszulę. Musiała przy tym uważać, aby nie
uszkodzić wysuszonej skóry. Duże, odstające płaty potrafiły piec bardziej niż
wysypka.
Jej poranny rytuał
zawsze wyglądał tak samo. Nigdy nie używała wody. Zabawne, gdyby ktoś to
usłyszał, pomyślałby, że jest obrośniętym brudem, obleśnym brudasem. To jednak
nie do końca było tak. Co rano wcierała w skórę tłuste olejki, które zmieszane
z przetartym korzeniem wiciokrzewu i anyżu dawały oczyszczający efekt.
Niestety, warunki
atmosferyczne, panujące na Wyspach Brytyjskich nie ułatwiały jej sprawy. Idąc w
deszczu przez błonia zawsze okrywała się szczelnie peleryną, na głowę naciągała
kaptur i otwierała ogromny, czarny parasol. Najtrudniej było na treningach
quidditcha i meczach. To pierwsze dawała radę jakoś przetrwać, szczególnie
teraz, kiedy była kapitanem. Gorzej było, jak mecz wypadał w deszczowy dzień...
Nigdy nie narzekała,
nigdy nie prosiła o przekładanie. Przez szesnaście lat nauczyła się sobie z tym
radzić. Znała kilka przydatnych zaklęć. Potrafiła na przykład sprawić, aby jej
ubrania były nieprzemakalne. Kilka razy zdarzyło jej się rzucić to zaklęcie
nawet na twarz.
Evangeline nie była w
stanie powiedzieć, co by było, gdyby wszyscy się o tym dowiedzieli.
Prawdopodobnie zaczęliby traktować ją jak jeszcze większą dziwaczkę. O ile w
ogóle było to możliwe.
Dziewczyna nałożyła na
skórę kolan i łokci dodatkową, grubą warstwę tłustego kremu, a potem obwiązała
je bandażami. Te miejsca zawsze były najbardziej narażone na wysuszenia. No i
jeszcze stopy i dłonie, ale obwiązywanie ich było zbyt niewygodne. Robiła to
tylko czasem, ale nigdy w Hogwarcie.
Założyła idealnie
wyprasowaną koszulę i ciemną spódnicę. Naciągnęła też czarne, idealnie kryjące
rajstopy. Zastanawiała się przez chwilę, czy będzie potrzebować swetra, ale
wolała, aby było jej zimno, niż gdyby miała się spocić. Pot był równie
niebezpieczny jak woda. Pozostała więc tylko czarna szata z godłem Slytherinu
na piersi.
Przeczesała proste włosy
i pozwoliła im opadać na wąskie, kościste ramiona. Wiązała je tylko w czasie
treningów quidditcha i meczów.
Gotowa wyszła z
łazienki. W sypialni nadal dało się słyszeć pochrapywanie i powolne oddechy
śpiących współlokatorek. Za parę minut się obudzą. Zaczną się przekrzykiwać,
której z nich bardziej się nie chce wstać, potem pokłócą się, która pierwsza
zajmie łazienkę, a w efekcie ustawią się we trzy przy jednej umywalce i będą
pożyczać sobie kosmetyczne nowinki. Na szczęście Evangeline nie będzie musiała
w tym uczestniczyć.
Dziewczyna weszła do
pustego pokoju wspólnego. Było to dość specyficzne miejsce, zważywszy na fakt,
że większość mieszkańców Slytherinu to arystokraci. Sklepienie było niskie i
kamienne. Z sufitu zwisały ozdobne lampy. W centralnym punkcie znajdował się
ogromny, elegancki kominek. Przez niedostrzegalne gołym okiem szpary w suficie
wpadało zielone światło, tworzące na podłodze prawdziwą morską mozaikę.
Evangeline czasem
wyobrażała sobie, że stąpa po tafli wody... A potem karciła się w duchu za te
niedorzeczności.
Już miała wyjść z pokoju
wspólnego, kiedy jej uwagę przykuła kartka wisząca na tablicy ogłoszeń.
Podeszła bliżej i od razu rozpoznała odręczne, pochyłe pismo opiekuna domu –
Severusa Snape'a.
Spotkanie informacyjne w
sprawie Potyczki o Złoty Kociołek odbędzie się w czwartek o godzinie 17:00 w
sali od eliksirów.
- Profesor Severus Snape
Krótko i na temat, bez
zbędnego komentarza. W sumie nauczyciel dobrze zrobił, że ustalił datę jako
pierwszy. Jeśli ktoś będzie chciał przeprowadzić przesłuchania do drużyn
quidditcha, to będzie musiał sam się dostosować.
Evangeline też będzie
musiała. Brakowało jej pałkarza i ścigającego, a konkursu z eliksirów nie
zamierzała sobie darować.
~*~
Pierwszy poranek w
Hogwarcie. Tego dnia w Wielkiej Sali zawsze panował niesamowity hałas.
Uczniowie, po dwumiesięcznych wakacjach, wracali do szkoły pełni energii i
zapału. W dodatku musieli ze szczegółami relacjonować swoim kolegom, co się
wydarzyło w upalne dni. Oczywiście nie dało się wysłać listu, czy coś... Poza
tym, trzeba było się upewnić, czy list doszedł (nie, odpowiedź na list nie była
dostatecznie wiarygodnym raportem doręczenie). Opowiadać też nie można było po
cichu. Przekrzykiwanie się było cool.
Bill Weasley bardzo
powoli żuł tost i w ciszy studiował plan zajęć, który przed chwilą wręczyła mu
profesor McGonagall. Był nim tak zaabsorbowany, że zdawał się nie zauważać
gwaru panującego wokół. Małym, lekko oskubanym piórem zaznaczał krzyżykiem te
przedmioty, które go interesowały. Klasa owutemowa to nie przelewki, musiał
dokonać dobrych wyborów, bo inaczej żałowałby do końca życia.
– Zaklęcia,
transmutacja, eliksiry, numerologia, obrona przed czarną magią, zielarstwo i
jeszcze ghuloznawstwo... nie przesadzasz trochę? – zapytał Charlie, zwisając
nad jego ramieniem i głośno mlaskając owsianką. Kapka śliny opadła na plan
zajęć, rozmazując świeży atrament.
– Możesz nie jeść nade
mną? – odpowiedział pytaniem na pytanie Bill, choć w tonie jego głosu nie było
złości. – I nie, nie przesadzam. Długo zastanawiałem się nad ghuloznawstwem,
ale skoro jest w poniedziałek rano, a potem do lunchu będę miał wolne, to mogę
iść. Poza tym traktuję te zajęcia hobbistycznie, a profesor Amadeusz jest
świetny.
Nie licząc profesora
Binnsa, którego wiek (z oczywistych powodów) ciężko było jednoznacznie ustalić,
to właśnie Amadeusz Roberts był najstarszym członkiem ciała pedagogicznego.
Niski, pulchny mężczyzna z dobrotliwym uśmiechem schowanym za gęstym, siwym
wąsem zawsze był nazywany przez uczniów profesorem Amadeuszem, a czasem nawet
ojczulkiem. Nikt nie kłopotał się zwracać do niego po nazwisku, co najwyraźniej
bardzo mu odpowiadało. W Hogwarcie nie było chyba ucznia, który powiedziałby o
nim złe słowo. Wszyscy go uwielbiali i z wielką przyjemnością chodzili na jego
zajęcia.
A zajęcia z
ghuloznawstwa były kopalnią wiedzy nie tylko teoretycznej, ale przede wszystkim
praktycznej. Niemal przy każdym temacie profesor Amadeusz zachwycał uczniów
historyjkami i anegdotkami z życia. O jego młodości i licznych miłościach
krążyły legendy, a on sam, zamiast trochę naprostować niektóre opowiastki,
specjalnie dolewał oliwy do ognia i dopowiadał kolejne, często pikantne
szczegóły ów znajomości.
– Racja, Amadeusz jest
genialny – przytaknął Charlie, nakładając kolejną porcje owsianki. Tym razem
wybrał tę z jabłkiem i cynamonem. – Wczoraj na uczcie, jak stary Dumbledore
mówił o tym niesamowitym wydarzeniu, które będzie mieć miejsce w Hogwarcie, to
już myślałem, że będzie to coś związanego z quidditchem. A tu klops. Eliksiry –
dodał, zmieniając temat, po czym teatralnie sparodiował odruch wymiotny.
– Ja chyba spróbuję
swoich sił – oświadczył Bill, spoglądając kątem oka na reakcję brata.
Charlie jednak tylko
wzruszył ramionami i wpakował do ust łyżkę owsianki.
– No... nie powiem...
abym był... zaskoczony – wydusił z siebie, przełykając płatki. – Mama będzie
taaaaka dumna.
– Jeszcze się nie
zakwalifikowałem. Obydwoje wiemy, że Snape raczej za Gryfonami nie przepada –
dodał, zwijając plan lekcji w idealny rulonik.
– Noooo... ale z drugiej
strony, to on wyszedłby na idiotę, gdyby wybrał sześciu Ślizgonów, którzy nie
mają pojęcia o eliksirach.
– Ta...
Bill mimowolnie
przeniósł wzrok na stół Slytherinu. Przez tyle lat uczestniczył z nimi w
zajęciach z eliksirów i doskonale wiedział, że jedyną osobą, której należy się
bać w tej dziedzinie, jest Evangeline Potter. Zawsze piekielnie skupiona na
swojej pracy, dokładna i perfekcyjna. Jej wiedza wykraczała dalej niż poziom
owutemów. Chłopak bez trudu namierzył ją wzrokiem. Zawsze siadała na końcu
stołu i w skupieniu przeżuwała niewielką ilość owsianki. Piła tylko wodę i to
zawsze małymi łykami. Wiecznie sama, wiecznie z nosem zatopionym w jakiejś
książce. Nieraz zastanawiał się, co chodzi jej pogłowie, ale tego nie wiedział
chyba nikt.
– Halo, ziemia do Billa,
jesteś tam? – wyrwał go z zamyślenia głos Charliego.
Otrząsnął się, po czym
oderwał wzrok od dziewczyny.
– Przecież cały czas cię
słucham – skłamał.
– Jasne...
Charlie nie powiedział
nic więcej. Obok nich dosiadł się Percy. Chłopiec cały czas rozglądał się po
Wielkiej Sali i zadzierał do góry głowę, jakby nie mógł się nadziwić jak wielki
jest zamek i jakie jeszcze cuda może w sobie kryć. W jego rozszerzonych z
emocji źrenicach odbijało się niebo, które wdzierało się do pomieszczenia przez
zaczarowane sklepienie.
– Widzę, że bardzo ci
się tu podoba – rzekł Bill, poprawiając mu lekko przekrzywioną odznakę
Gryffindoru, o której tak bardzo marzył.
– Tak... – wyszeptał, a
potem przeniósł wzrok na wypełnione po brzegi talerze. – Dziś wieczorem napiszę
do rodziców. Wczoraj już nie miałem na to siły...
– A jak tam koledzy w sypialni?
– wtrącił się Charlie, rozważając kolejną porcje owsianki. W ostateczności
sięgnął jednak po tost z serem i szynką.
– Dobrze, wczoraj trochę
rozmawialiśmy. Jest ich tylko dwóch. Jeden to Oliver Wood, chyba strasznie lubi
quidditch, a drugi nazywa się Fabian Potter.
Bill omal nie przewrócił
pucharku z sokiem, a Charlie wyjątkowo pożałował swojego łakomstwa, dławiąc się
kawałkiem pieczywa. W jednej chwili jego twarz nabrała zielonych odcieni.
– Potter? – powtórzyli
jednocześnie.
– No, Potter – potwierdził
Percy, kiwając głową dla lepszego efektu. – Co was tak dziwi? Chodzi o to, czy
jest od tych Potterów?
Bill popatrzył na
Charliego, który wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować. Ciężko więc było
odczytać z jego miny, co miał na myśli.
– Nieeeee – rzekł
przeciągle najstarszy z braci. – Chodzi o coś innego. W Slytherinie jest
dziewczyna, która też się tak nazywa, jest szukającą i kapitanem drużyny. Gra
całkiem nieźle, więc Charlie pewnie zastanawiał się, czy są rodziną, aby ten
cały Fabian nie okazał się zdolniejszy i go nie wygryzł...
– No bardzo śmieszne –
wtrącił się Charlie, a jego twarz powoli nabierała naturalnego odcienia. –
Pragnę zauważyć, Bill, że powiedziałeś: gra całkiem nieźle, a wiesz jak ja
gram? Wybitnie!
– Słuchajcie – rzekł
Percy, kiedy w końcu udało mu się dojść do słowa. – Nie mówił nic, że ma w
Hogwarcie siostrę, ale tłumaczył nam jakieś skomplikowane powiązania rodzinne
z tymi Potterami. Po trzecim pokoleniu go nie słuchałem, bo brzmiało
to niedorzecznie.
– Czyli zmyślał –
podsumował krótko Charlie.
– Potter to dość
popularne nazwisko – dodał Bill, przypominając sobie, że wczoraj na peronie
widział Evangeline, rozmawiającą z jednym z pierwszoroczniaków. – Nieważne...
jaką masz pierwszą lekcję, Percy?
– Eliksiry – burknął
chłopak, a jego humor wyraźnie się zepsuł. Snape był takim postrachem Hogwartu,
że nawet pierwszoroczni wiedzieli, że nie należy z nim zadzierać.
Charlie zaśmiał się
głośno.
– Próbują wam obrzydzić
szkołę już od pierwszych zajęć? – spytał, omal nie dławiąc się sokiem z dyni.
~*~
To był ten dziwny
moment, kiedy zaraz po przebudzeniu zastanawiasz się, gdzie tak właściwie się
znajdujesz. Marinie było miękko, ciepło a przede wszystkim bezpiecznie.
Zabawne, jak to się stało, że jej organizm w ciągu jednej nocy przestawił się z
trybu wiecznego czuwania w błogi sen?
Przeciągnęła się
leniwie. W domu nie było mowy o tak przyjemnym śnie. O dziwo nawet śniło jej
się coś dziwnego, ale śmiesznego. Tylko co to było? Ach tak... Była w lochach w
sali od eliksirów i przygotowywała jakiś wywar, nad którym unosiły się kłęby
różowej pary. Ów dym w pewnym momencie zaczął przypominać parę eleganckich
butów na wysokim obcasie.
Marina zamknęła oczy
jeszcze na chwilę. Było jej tak miło, że nie zamierzała tak szybko opuszczać
łóżka.
Zaraz, zaraz... skoro
czuła się bezpiecznie, to znaczy, że była w Hogwarcie, a skoro była w
Hogwarcie, to znaczy że...
– Cholera! – przeklęła
głośno, wyskakując z łóżka.
Odsłoniła kotary. Cisza
panująca w sypialni szóstoklasistek dała jej jasno do zrozumienia, że albo wszyscy
już dawno pałaszują śniadanie, albo, co gorsza są na zajęciach.
– Spokojnie, to tylko
pierwszy dzień – rzekła sobie w duchu i wzięła kilka głębokich oddechów. – Po
co ta panika?
Chwyciła zegarek leżący
na nocnej szafce. Za dwie minuty miała się zacząć pierwsza lekcja.
– Spokojnie – powtórzyła
raz jeszcze. – Przecież nawet nie jest powiedziane, że chodziłabym na
poniedziałkowy, poranny przedmiot.
I wtedy zauważyła leżący
na podłodze kawałek pergaminu. Najwyraźniej któraś z jej przyjaciółek chciała
okazać odrobinę dobrej woli i idąc po podręczniki, przyniosła plan zajęć.
Marina nawet nie przestudiowała go wzrokiem, spojrzała tylko, co zaczyna się w
tej chwili.
Ghuloznawstwo... No nie!
Czego, jak czego, ale tego odpuścić sobie nie mogła.
Ubrała się tak szybko
jak umiała, wyczyściła zęby i rozczesała gęste włosy, a potem wybiegła z pokoju
wspólnego i puściła się biegiem pustym korytarzem.
Stojąc pod klasą i z
trudem łapiąc oddech, zrozumiała, że spóźniła się tylko piętnaście minut. Była
pewna, że profesor Amadeusz nie będzie robić problemu z takiego drobiazgu.
Odchrząknęła jeszcze,
aby w razie czego jej głos brzmiał jak najbardziej naturalnie, zapukała
donośnie, a potem wkroczyła do klasy.
– Dzień dobry, panie
profesorze – rzekła, choć w gardle nadal czuła suchość. – Przepraszam za
spóźnienie.
Tak jak się spodziewała,
nauczyciel nie wyglądał na obrażonego czy niezadowolonego. Obdarzył ją
dobrotliwym uśmiechem, a gestem dłoni zaprosił do środka.
– Proszę, proszę, panno
Blau – powiedział, poprawiając elegancką muchę przy szacie. – Jakoś nie chciało
mi się wierzyć, że moja ulubiona uczennica zrezygnuje z zajęć.
Marina wyszczerzyła
zęby. Zawsze tak mówił. Ulubione uczennice zmieniały się jak w kalejdoskopie.
– Trochę zaspałam –
wyjaśniła, choć nikt jej o to nie pytał. – Za późno się położyła, ale musiałam
skończyć czytać powieść. Po prostu nie byłam w stanie się od niej oderwać.
Ktoś na sali prychnął i
dopiero wtedy Marina zdała sobie sprawę jak wielu uczniów zainteresowało się
tym przedmiotem. Na ghuloznawstwie Puchoni zawsze byli z Krukonami, a dziś
dołączyli jeszcze Ślizgoni i Gryfoni.
– Znajdzie się dla
ciebie jeszcze miejsce, panno Blau? – zapytał z troską profesor Amadeusz. –
Właśnie mówiłem klasie, że nie spodziewałem się aż tylu chętnych... ach tak,
tam z tyłu jest pusto... obok panny Potter.
Marina nagryzła wargę.
Ostatnio miała dziwne szczęście do tej dziewczyny.
Przepchnęła się między
rzędami ławek, uważając, aby nie potknąć się o torbę lub nogę, która dziwnym
trafem znalazłaby się na jej drodze. Westchnęła z ulgą, kiedy w końcu udało jej
się opaść na krzesło. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że cały czas głośno
dyszy. A potem, na domiar złego, zaczęło jej burczeć w brzuchu.
Dziewczyna usłyszała
ciche parsknięcie przy lewym uchu.
– Naprawdę, te książki
są aż tak ciekawe? – zapytała Evangeline, a w jej głosie łatwo dało się wyczuć
ironię.
Marina jednak nie
zamierzała dać się sprowokować.
– Jeśli chcesz, to
pożyczę ci część pierwszą – oświadczyła grzecznie. – Możesz owinąć w gazetę jak
się wstydzisz.
Kącik warg Ślizgonki
uniósł się nieznacznie, a potem pokręciła głową, unosząc wzrok do sufitu.
– Chyba się nie skuszę –
rzekła, po czym wróciła do wertowania stron podręcznika.
Marina miała wrażenie,
że pierwszy raz widzi twarz dziewczyny z tak bliskiej odległości. Starała się
nie gapić, ale to nie było proste. Jej policzki i czoło były suche i
pomarszczone, zupełnie jakby należały do kogoś dużo starszego. Wysuszone wargi
pękały niemal do krwi.
Najgorsze jednak były
dłonie. Długie palce wyglądały tak, jakby ktoś na gołe kości naciągnął
cieniutką, niemal prześwitującą skórę.
Puchonka zorientowała
się, że gapi się stanowczo zbyt długo, więc szybko odwróciła wzrok.
Pamiętam te czasy, kiedy napisanie pierwszego komentarza było swego rodzaju sukcesem i zwycięstwem :) no to - pierwszaaaa! :D
OdpowiedzUsuńmuszę się na nowo przyzwyczaić do regularnego odwiedzania bloga, bo warto, a warto! Tylko zapytam, czemu tak krótko! :) no dobra, przechodząc do rozdziału - moje największe wow - Oliver Wood, on był taki przystojny, a za często się nie pojawiał w opowiadaniach. Moje drugie wow - czuję rodzące się nieoczywiste zauroczenie. I trzecie wow, no może nie takie wow, a moja prośba już na wstępie - niech ktoś tam wymyśli leczniczy eliksir dla Evangeline, bo będę musiała często omijać opisy jej dolegliwości, chyba za bardzo wyobraźnia mi działa. Chociaż z niechęcią do wody od razu mi się skojarzył dawny serial H20 wystarczy kropla :D z tym że tam kontakt z wodą zamieniał bohaterki w syreny :D
Piszę jako Anonim, bo szczerze mówiąc nie wiem, jak powinnam się podpisywać, a Ty pewnie i tak będziesz wiedzieć, kto to <3
I czekam na 3, 4, ... n rozdział :D
możesz się podpisywać Sama-wiesz-kto... ale to brzmi mhrocznie :P
Usuńobecnie danie pierwszego komentarza, to żaden sukces bo większy ruch jednak na wattpadzie niż na blogspocie, no ale jak już mówiła, muszę tu publikować z sentymentu.
Rodzące się zauroczenie? Do kogo? :P
A co do Evangeline, to owszem, doskonale pamiętam H2O ostatnio nawet obejrzałam kilka odcinków na yt z nudów (bo nie chciało mi się uczyć pewnie, ale już nie pamiętam) ale, ale... moja najukochańsza i najcudowniejsza książka, którą mogę czytać nawet trzy razy pod rząd i zawsze silnie na mnie działa to Wicked. Elfaba to własnie imię głównej bohaterki. I cóż, muszę się przyznać, Evangeline jest bardzo podobna do Elfaby. Różnią się tylko kolorem skóry (bo Elfaba była zielona), ale ona również miała problemy z wodą (delikatnie mówiąc).
3 rozdział gotowy, 4 się pisze. Ale najpierw praca zaliczeniowa na literaturę :(
To chyba mój radar zauroczeń odbiera jakieś zakłócenia... albo sama jeszcze nie wiesz, kto się w kim zakocha, a ja już tak :D
UsuńJa muszę przyznać, że Wicked nigdy nie widziałam.
I oczywiście też właśnie się uczę :)
Ghuloznastwo cieszące się wielką popularnością mnie rozwaliło :P
OdpowiedzUsuńTak samo jak nazywanie rodziny Harry'ego tymi Potterami. Faktycznie nazwisko jest dość pospolite i mogło się tak zdarzyć, że w Hogwarcie znajdowało się więcej Potterów.
Zrobiło mi się żal Evangeliny, że ma taki problem z cerą :/
Coś chyba mam wspólnego z Evą (o ile można ją tak nazwać), gdyż panicznie boję się wody, w zasadzie głębokości, nie tak jak wody.
OdpowiedzUsuńStrasznie intryguje mnie ten konkurs i Snape :D Czekam z niecierpliwością na pojawienie się tego bohatera. Na razie akcja powolutku się rozkręca.
Nawiązanie do Potterów też fajne :P Same ambitne twarze jak na razie :P To dobrze, będzie rywalizacja
Ciekawi mnie ta choroba Evangeline, czy na to nie ma żadnego zaklęcia albo eliksiru?
OdpowiedzUsuńGhuloznastwo? :) Pierwszy raz się z tym spotykam.
OdpowiedzUsuńŻal mi Evangeliny, może w przyszłości ktoś wymyśli jakiś eliksir dla niej?
Ghuloznastwo? 😂 Kurde nie wyobrażam sobie nie móc się umyć, biedna Eva.
OdpowiedzUsuń55 yr old Software Consultant Boigie Whitten, hailing from Cold Lake enjoys watching movies like Los Flamencos and Beekeeping. Took a trip to La Grand-Place and drives a Ferrari 250 GT LWB California Competizione Spider. tutaj
OdpowiedzUsuń