Peron 9 i ¾ był tak
zapełniony, że wciśnięcie szpilki między ten tłum czarodziejów graniczyło z
cudem. Panował tam ogromny rozgardiasz. W kłębach dymu dało się słyszeć okrzyki
radości dawno niewdzianych znajomych oraz ciche szlochy bardziej wrażliwych
uczniów, którzy nie za bardzo chcieli rozstawać się z rodzicami.
Najliczniejszą i
najgłośniejszą rodziną byli niewątpliwie Weasleyowie. Pulchna, niska kobieta z
trudem potrafiła zapanować nad gromadką rozbrykanych rudych dzieciaków.
– Fred, jak w tej chwili
się nie uspokoisz, to daję słowo, że w przyszłym roku nie odprowadzisz swoich
braci na pociąg! – krzyknęła do jednego ze szkrabów, chwytając go za kołnierz i
przyciągając energicznie do siebie.
Sześć lat nie
wystarczyło Billowi, aby przyzwyczaić się do tego, jak mocno zwracali na siebie
uwagę. Uśmiechał się tylko z nadzieją, że mama w końcu wcieli w życie te
coroczne groźby i zostawi bliźniaków w domu – albo przynajmniej jednego. Mimo
wielkiej miłości do nich miał już powoli dość uspakajania rozhisteryzowanego
Rona, kiedy Fred i George robili mu głupie żarty i wkładali do łóżka
najróżniejsze dziwactwa.
Spojrzał na Charliego,
który zdawał się nie przejmować całą sprawą. Chłopak miał czternaście lat, a w
zeszłym roku stał się prawdziwą gwiazdą Gryffindoru. Jako nowy szukający
poprowadził drużynę quidditcha do zwycięstwa, ucierając przydługi nochal
niepokonanej Evangeline Potter – kapitanowi Ślizgonów. Co więcej, złapał złoty
znicz dosłownie przed jej twarzą, a potem opowiadał każdemu, że specjalnie
czekał do ostatniej chwili, aby budować napięcie.
Aktualnie znów powtarzał
tę historię, dodając coraz więcej niestworzonych, wyssanych z palca szczegółów,
jak na przykład tłuczki, które cały czas krążyły wokół jego głowy. Jego
największą fanką i zapaloną słuchaczką był nie kto inny, jak ich jedyna,
sześcioletnia siostra Ginny. Teraz też stała z rozdziawioną buzią, uczepiona
jego dłoni i chłonęła każde słowo niczym gąbka.
Ale ona przynajmniej nie
zalewała się łzami jak siedmioletni Ron, który próbował wmówić wszystkim, że
widział pełzającego po ścianie pająka wielkości pięści.
Ach, no i był jeszcze
Percy, dla którego był to jeden z najważniejszych dni w życiu. To właśnie on
ubrany w nową szatę, z kompletem książek w kufrze, swoją pierwszą różdżką i
szczurem Parszywkiem w klatce miał pierwszy raz wsiąść do pociągu i przekroczyć
bramę szkoły.
– Mamo, a co będzie jak
nie dostanę się do Gryffindoru? – zapytał po raz setny tego dnia.
– Percy, ile razy mam ci
powtarzać, że nie ma znaczenia do jakiego domu trafisz? – rzekła mama już
wyraźnie zmęczona tym tematem. – Dom w żaden sposób nie wartościuje człowieka.
– Chyba że jesteś
Ślizgonem – wtrącił się szybko Charlie. – Wtedy to masakra. Oni nawet z wyglądu
są jacyś brzydsi. Wystarczy spojrzeć na Potter.
– Charlie! – krzyknęła
kobieta coraz bardziej wyprowadzona z równowagi. – Ile ty masz lat, aby takie
rzeczy mówić?
Chłopak wzruszył
ramionami i wyszczerzył zęby w kierunku Billa, bo tylko on mógł wiedzieć, jak
naprawdę wygląda wspomniana dziewczyna.
– Mamo, ja już naprawdę
muszę iść – oświadczył szybko Bill, nie chcąc dłużej uczestniczyć w tej
rozmowie. –Jako prefekt mam swoje obowiązki.
– Tak, kochanie,
rozumiem. – Kiedy pani Weasley zwracała się do najstarszego syna ton jej głosu
wyraźnie łagodniał. Objęła go mocno ramieniem i ucałowała po dwa razy w każdy
policzek. – Pierwszy prefekt w rodzinie, och, jestem taka dumna.
– Mamo... – upomniał ją
lekko zawstydzony.
– Mam nadzieję, że twoje
rodzeństwo będzie brać z ciebie przykład, kochanie – dodała. – I opiekuj się
Percym. I Charliem też
– Jasne – zapewnił,
żegnając się po kolei z bliźniakami, Ronem i Ginny, która złożyła na jego
policzku głośnego i mokrego całusa.
– Ja umiem się sobą
zaopiekować – wtrącił się Charlie.
– Doprawdy, Charlie? To
dlaczego w zeszłym roku dostałam list od profesor McGonagall, że buszujesz po
Zakazanym Lesie?
– Już mówiłem, że Hagrid
pokazywał mi pająki...
Odpowiedź chłopaka
została podsumowana głośnym, gardłowym jękiem Rona. Bill odkleił od siebie
siostrę i uznał, że to idealny moment, aby po cichu się ulotnić. Rzucił tylko
cześć, a potem szybkim krokiem ruszył w stronę pociągu, mijając Evangeline
Potter, która sprzeczała się z jakimś pierwszoroczniakiem.
~*~
Pociąg przyspieszał
miarowo, pozostawiając za sobą peron i uśmiechnięte twarze rodziców. Zapewne ich radość wynikała z tego, że
mieli przed sobą perspektywę dziesięciu miesięcy wolności – pomyślała
Evangeline, obserwując zmieniający się krajobraz Londynu. Najpierw wysokie
wieżowce, potem domki jednorodzinne, fabryki aż w końcu tylko pola i lasy.
Westchnęła, przenosząc wzrok na jedenastoletniego chłopca, stojącego obok. Jego
kręcone, czarne włosy były w kompletnym nieładzie, mały nosek nadal przyklejony
miał do szyby, a bystre niebieskie oczy z radością chłonęły każdy nowy widok.
Był tak pięknym dzieckiem, że całe życie czuła się przy nim jak ghul.
– Słuchaj, Fabian –
zaczęła półgębkiem. – Nie zamierzam cię niańczyć, więc rusz się i znajdź sobie
jakiś przedział z innymi pierwszoroczniakami, ok?
Chłopiec powoli
przeniósł na nią wzrok.
– Ale mama mówiła... –
zaczął.
– Nie interesuje mnie,
co mówiła twoja mama – przerwała mu szorstko. – Idź, poszukaj sobie jakiś
kolegów, czy coś.
– Ale...
Nawet nie dokończył. Po
jej zaciętej minie wiedział, że nic nie ugra. Wyszczerzył więc zęby w ironicznym
uśmiechu, a potem wyciągnął język w wulgarnym geście.
– I tak wolę trzymać się
od ciebie z daleka – powiedział z wyższością. – Ciebie to pewnie nikt nie lubi,
a ja będę super popularny. No i na pewno nie będę Ślizgonem – dodał, wskazując
odznakę z wężem na jej piersi.
– Och... to cudowna
perspektywa – odpowiedziała, a potem wycofała się, zostawiając młodszego brata
za plecami.
Całe szczęście nie byli
do siebie podobni. Zresztą nic dziwnego... Możliwe, że nikt ich nawet ze sobą
nie skojarzy. No ok, mieli takie same nazwisko, jednak z drugiej strony było to
jedno z najpopularniejszych nazwisk w Wielkiej Brytanii. Tyle razy pytano ją,
czy ma coś wspólnego z tymi Potterami. A ona zgodnie z prawdą i uporem maniaka
odpowiadała, że nie. Kto wie, co wymyśli ten mały rozpieszczony idiota
Fabian...
Evangeline nie szukała
nikogo konkretnego, wręcz przeciwnie, najchętniej usiadłaby gdzieś sama.
Wszystkie przedziały były już zajęte.
Nawet jeśli Fabian miał
rację i nikt jej nie lubił, to wolała myśleć, że to ona nikogo do siebie nie
dopuszcza. To dawało jej pewną kontrolę nad życiem. Nie musiała wówczas
przejmować się innymi i tym, co by powiedziała jej potencjalna przyjaciółka,
gdyby Evangeline zrobiła to czy tamto. Jej życie było jej sferą prywatną. Sferą
zamkniętą do granic możliwości.
Od dwóch lat była
kapitanem drużyny quidditcha Ślizgonów i nawet wówczas nic się nie zmieniło.
Pozostali członkowie drużyny doskonale wiedzieli, że nie ma mowy o nawiązaniu
przyjacielskich relacji. Może to dzięki temu przed dwoma laty zdobyli puchar?
Niestety rok później już go nie obronili. Wszystko przez tego nadętego
Charliego Weasleya, który w brawurowy sposób łapał znicz dla Gryfonów.
W końcu natknęła się na
przedział, w którym siedziała tylko jedna dziewczyna. Evangeline nie była
jednak pewna, czy chce tę podróż spędzić właśnie w jej towarzystwie.
Marina Blau była
Puchonką z tego samego rocznika co Evangeline. Była to niska, szczupła
dziewczyna z burzą blond włosów na głowie. Układały się one w ładne fale. Rysy
jej twarzy były raczej delikatne, a kilka piegów na nosie dodawało lekkości i
dziewczęcości. Tylko oczy nie pasowały do tego ciepłego wizerunku. Były szare,
i zimne i zawsze przeszywały na wskroś.
Można powiedzieć, że
obie dziewczyny miały coś wspólnego. Żadna nie była lubiana. Evangeline jednak
uparcie twierdziła, że sama wybrała sobie taki los, a Marina była po prostu
dziwaczką. Nawet teraz siedziała wpatrzona w kartki powieści o dość
dwuznacznej, kiczowatej okładce. Mistrzyni
Eliksirów, tom 33 – przeczytała w myślach Ślizgonka, wytężając wzrok. Nie
miała pojęcia o czym to jest i w sumie nawet nie chciała wiedzieć.
Weszła do przedziału i
usiadła. Marina nawet nie podniosła głowy.
~*~
Nałożyłam
na wargi szminkę w kolorze krwi. Najpierw jedną warstwę, a po chwili drugą, aby
efekt był jeszcze bardziej zniewalający. Oblizałam usta i uśmiechnęłam się do
swojego odbicia w lustrze. Cóż... nic dziwnego, że mężczyźni nie mogli mi się
oprzeć. Byłam kusicielką, prawdziwą femme fatale, która uwiedzie każdego, na
kogo ma ochotę. Nieważne ile mieli lat, nieważne czy mieli narzeczone, żony czy
byli singlami. To wszystko było nieważne, gdy tylko popatrzyli na moją idealną
twarz, skąpaną w świetle księżyca.
Stopy
wsunęłam w czerwone szpilki. One zawsze dopełniały dzieła. Bielizna nie była tak
istotna jak te buty, których obcasy wbijałam w serca tych niespodziewających
się niczego męż...
Z czytelniczego transu
wyrwało ją głośne plasknięcie czegoś ciężkiego o podłogę. Podniosła głowę i
rozejrzała się. Przez chwilę musiała sobie przypomnieć, gdzie się znajduje. No tak. Pierwszy września – pociąg do
Hogwartu. Potem zlokalizowała źródło hałasu.
Na jednym z miejsc
siedziała ta dziwna Ślizgonka. Teraz jednak się schylała, aby podnieść z
podłogi jakieś opasłe tomisko oprawione w czarną skórę. Marinę nie za bardzo
interesowała ta książka, więc nawet nie wysilała wzroku, aby przeczytać jej
tytuł.
– Sorry... – burknęła
tamta, kładąc księgę na kolana.
Przez chwilę dziewczyna
zaczęła się zastanawiać, jak tej Ślizgonce udało się wnieść do pociągu coś tak
wielkiego i ciężkiego. Jak ona w zasadzie miała na imię? Ach tak, Evangeline...
Według Mariny,
Evangeline wyglądała jak typowa wiedźma, którą straszy się głupie mugolskie
dzieciaki. Jej wysokie, przeraźliwie chude ciało odstraszało. Blada twarz z
zapadniętymi policzkami, długim wąskim nosem, wyłupiastymi ciemnymi oczami i
podbródkiem tak ostrym, że można by się o niego skaleczyć też nie dodawała jej
sympatii. No i jeszcze te włosy... czarne jak heban, idealnie proste.
– Możesz się na mnie nie
gapić, Blau? – spytała, a jej głos brzmiał równie szorstko i nieprzyjemnie.
Wszystko to tworzyło niemal idealny obraz mało przyjemnej bohaterki
literackiej, która perfekcyjnie wpisałaby się w serię książek o Mistrzyni Eliksirów.
– Och... – rzekła krótko
Marina, nie mając zamiaru jej za nic przepraszać. To ona oderwała ją od
lektury. I to w momencie kulminacyjnym! Schemat zawsze był ten sam. Po
podziwianiu swojego odbicia w lustrze Mistrzyni miała udać się do swego
kochanka, uprawiać z nim gorący seks, a potem zabić w wyrachowany i wyszukany
sposób.
Puchonka powiodła
wzrokiem z powrotem do książki. Już miała zagłębić się w lekturze, kiedy jej
uszu dobiegł głos tego super przystojnego i mądrego Gryfona – Gregory'ego
Willsona – nowego prefekta naczelnego Hogwartu.
– Zakładajcie czarne
szaty, zaraz będziemy wysiadać!
Jak to możliwe, że nawet
nie zauważyła, kiedy minęła cała podróż? Marina popatrzyła z żalem na książkę.
Najlepsze będzie musiało poczekać. Ale nie odpuści, nie pójdzie spać, póki nie
dowie się, jak to wszystko się skończy!
~*~
Deszcz zaczął kropić.
Duże krople odbijały się o blaszane wagony i marmurowy peron.
Albert Walker wysiadł
pierwszy z pociągu. Jak przystało na prefekta chciał przytrzymać drzwi wagonu,
ale omal nie skończyło się to dla niego tragicznie. Rozwrzeszczany tłum uczniów
wylał się na peron, popychając go przy tym tak mocno, że niewiele brakowało a
wpadłby pod pociąg.
– Spokój! Nie pchajcie
się! – rozległ się krzyk jego przyjaciela Gregory'ego.
Chłopak miał w sobie
coś, co budziło respekt. To pewnie dlatego on, a nie Walker został prefektem
naczelnym. Potrafił dowodzić, wszyscy go słuchali, a w dodatku miał najlepsze
oceny, choć wcale nie uczył się jakoś dużo. Był po prostu błyskotliwy, a jego
żarty były wysublimowane i zabawne, za co zyskiwał sobie sympatię wszystkich
nauczycieli. No ok, prawie wszystkich. Snape'a raczej nie bawiły. Ale w sumie
jego nic nie bawiło. Miał zaledwie dwadzieścia siedem lat, a zachowywał się jak
zgorzkniały pan po pięćdziesiątce.
– Uważaj, rozdepczą cię.
– Usłyszał roześmiany głos Gregory'ego. Jego ładna twarz uśmiechnęła się
serdecznie.
– Pierwszoroczni! Halo,
tutaj! – Krzyknął Hagrid, machając swoją ogromną dłonią nad tłumem. – Do mnie,
do mnie!
Co roku było to samo –
gwar, wrzawa i zamieszanie. Ale dziś Albert miał wrażenie, że jednak coś się
zmieniło. To był jego ostatni rok. W kolejnym już go tu nie będzie. Ostatni
rok, który chciał zakończyć z odznaką prefekta naczelnego na piersi, ale
niestety musiał obejść się smakiem.
Peron zaczął powoli
pustoszeć. Pierwszoroczni ruszyli za Hagridem, a starsi skierowali kroki w
stronę powozów. Walker już miał zatrzasnąć drzwi wagonu, kiedy ze środka wyszła
jeszcze jedna osoba. W czarnej pelerynie i z kapturem naciągniętym na twarz
wyglądała jak dementor.
Dementorem jednak nie
była, choć wokół niej unosiła się podobna aura zimna. Evangeline Potter.
– Po co ci ten kaptur? –
zapytał ze śmiechem Gregory. – Deszcz, to nie woda święcona, abyś miała się
rozpuścić.
Dziewczyna nie
odpowiedziała. Sprężystym krokiem ruszyła w stronę powozów, rozkładając przy
tym ogromny czarny parasol, który mógłby ochronić przed deszczem nawet Hagrida.
Nie obejrzała się za siebie, nie uraczyła ich nawet krótkim spojrzeniem. Albert
widział, jak jej kręgosłup wygina się pod ciężarem wypchanej torby podręcznej.
– Ta, to dopiero
dziwaczka... – oświadczył Gryfon, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu. – Daję
słowo, jak kiedyś ktoś wytrzyma z nią dłużej niż pięć minut, to dam mu dwa
galeony.
Albert też się
uśmiechał, choć ten żart niespecjalnie mu się podobał. Evangeline go lekko
przerażała, może właśnie dlatego wolał się nie narażać.
– To co, idziemy? –
spytał tylko, próbując zmienić temat. – To nasza ostatnia uczta powitalna,
zamierzam się porządnie najeść.
– O tak! – krzyknął z
entuzjazmem Gregory. – Paszteciki chodziły mi po głowie przez całe wakacje.
Może powinienem zostać nauczycielem, aby objadać się nimi codziennie do końca
życia?
– To za parę lat
będziesz wyglądać jak taki pasztet – odpowiedział Walker, a Gryfon znów się
zaśmiał, traktując jego wypowiedź jak świetny żart.
~*~
Beatrice Doyle miała
mnóstwo kompleksów. Uważała, że jej nos jest stanowczo za mocno zadarty, czoło
za wysokie, a uszy zbyt odstające. Jednak to wszystko było niczym na tle jej
niskiego wzrostu. Miała piętnaście lat, a mierzyła zaledwie sto pięćdziesiąt
dwa centymetry. Z daleka wydawała się być jedną z tych wystraszonych
dziewczynek, czekających na ceremonię przydziału.
Bea nerwowo stukała
paznokciem o blat stołu. Te ceremonie zawsze piekielnie nudziły. Niewiele ją
obchodziło, który dzieciak trafi do jej domu – Ravenclawu. Kątem oka
obserwowała siedzącego po przekątnej Alberta Walkera. Minę miał nietęgą i
napiętą i średnio co pół minuty poprawiał okulary, które nawet o cal nie
zsunęły się z jego nosa.
Ceremonia w końcu
dobiegła końca, a wtedy z krzesła podniósł się nie kto inny, jak dyrektor
szkoły Albus Dumbledore. Uśmiechnął się szeroko, a Beatrice zastanawiała się,
czy przed ucztą pije coś mocniejszego, aby tryskać świetnym humorem.
– Witajcie moi mili! –
krzyknął, a jego głos rozniósł się echem po ścianach Wielkiej Sali. – Mam
nadzieję, że wakacje minęły wam w wesołej i beztroskiej atmosferze! Energia
przyda się wam, aby uzyskać najbardziej zadowalające oceny w tym semestrze.
Oczywiście będę mocno trzymał kciuki za każdego z was!
W sali rozbrzmiały
oklaski. Bea dołączyła do nich niechętnie. Albert też, ale dopiero po chwili, w
dodatku wyglądał, jakby na moment się zawiesił.
– Dziękuję, ale mam
nadzieję, że za dziesięć miesięcy to wy zasłużycie na te wiwaty – oznajmił,
rozkładając ręce, jakby chciał objąć wszystkich obecnych w sali uczniów. – Tym
bardziej, że w tym roku w Hogwarcie odbędzie się niecodzienne wydarzenie.
Dyrektor zrobił pauzę.
Taka gra na emocjach zgromadzonych. Każdy czekał na jakiś niesamowity obrót
zdarzeń, na komunikat, który zmieni ich życie.
– Nasza szkoła ponownie
dołączyła do prestiżowej Potyczki o Złoty Kociołek!
Entuzjazm uczniów był
nieproporcjonalny do radości Dumbledore'a.
– Będą to zawody z
wiedzy o eliksirach, a z tego, co mówił mi profesor Snape – tu wskazał na
naburmuszonego nauczyciela – wielu z was wyróżnia się ponadprzeciętną wiedzą z
tego zakresu. W konkursie, prócz was, wezmą udział również uczniowie z Rosji,
Japonii i Afryki. Spotkacie się jednak z nimi dopiero w ostatnim etapie, bowiem
pierwsze pięć konkurencji odbędzie się w Hogwarcie. O szczegółach poinformuje
was profesor Snape i to także on zorganizuje międzyszkolne eliminacje, które
przejdzie aż sześcioro z was.
Oklaski nadal były ciche
i niemrawe. Eliksiry nie były zbyt lubianym przedmiotem w Hogwarcie. Być może
ze względu na nauczyciela, którego metody bardziej utrudniały naukę niż
ułatwiały.
Bea jednak nie miała nic
przeciwko śmierdzącym wywarom i oparom unoszącym się nad kociołkami. Eliksiry
może nie były jej ulubionym przedmiotem, ale uznała, że mimo wszystko spróbuje
swoich sił.
Albert Walker chyba
pomyślał o tym samym albo przynajmniej takie sprawiał wrażenie, wpatrując się
tępo w stół Ślizgonów.
– A teraz – kontynuował
wesoło dyrektor – jedzcie aż was brzuch rozboli!
Klasnął w dłonie, a
cztery długie stoły zaczęły uginać się od nadmiaru jedzenia. Wtedy Beatrice
poczuła ciche ssanie w żołądku. Od rana nie miała nic w ustach. Zanim jednak
zabrała się za pałaszowanie tych wszystkich pyszności, popatrzyła jeszcze na
stół nauczycielski.
Odrobinę tego pożałowała...
Mina Severusa Snape'a
wyrażała jeszcze większą niechęć niż zwykle. No tak, pewnie było mu nie w smak
użeranie się z sześcioma dzieciakami o wątpliwym talencie.
Cóż... – pomyślała Bea,
upijając łyk soku dyniowego. – Płacą mu za to, jakoś to przeżyje.
A potem znów spojrzała
na Walkera. Chyba faktycznie się zawiesił...
~*~
Dzień dobry... Coraz częściej myślałam o blogosferze. O tym, ile lat w niej spędziła. Ile stron zapisałam i ilu wspaniałych ludzi poznałam. O tym ile radości i nerwów mnie to kosztowało. Kiedyś to był taki nasz fajny mały świat. Byliśmy częścią czegoś wartościowego, czegoś, co już chyba nigdy nie wróci. A szkoda... Blogi chyba nie są już tak popularne jak kiedyś.
Co więc tu robię? Nie wie, może próbuję cofnąć czas? Odczarować trochę ten paskudny świat? Może...
W każdym razie znów coś zaczynam i tym razem wierzę głęboko, że się uda (a jak się nie uda, to już nigdy nie będę próbować, obiecuję!). Tematyka trochę inna niż zwykle w moich opowiadaniach, styl też się zmienił. Przez moje studia zupełnie inaczej postrzegam literaturę...
Tyle rzeczy chciałam tu napisać, ale już mi połowa wyleciała z głowy.
No nic... z racji, że zdaję sobie sprawę, że blog to raczej forma sentymentalna, zapraszam też na wersję na wattpadzie jak komuś tam wygodniej.
Pozdrawiam!
PS: Hej, a może ja się tu produkuje, a nikt nie wie, kto ja właściwie jestem :P
Intrygujący pomysł na opowiadanie i nie mogę doczekać się tego, co będzie dalej ;).
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, blogosfera nie jest już taka, jak była kiedyś, blogerzy się wykruszają, albo przenoszą na Wattpad niestety (osobiście go nie lubię), więc tym bardziej fajnie, że i tutaj publikujesz :)
Cieszę się, że wróciłaś :)
Pozdrawiam, Niedoskonała :)
:) dziękuję :) to trochę wieje tu pustkami... niestety... na wattpadzie też publikuje, ale chyba tylko dla podbudowania własnego ego, bo też nie lubię tego portalu. Najgorsze chyba jest brak możliwości wyjustowania tekstu i dodania akapitów...
Usuńa co do opowiadania, Cieszę się, że Ci się spodobało.
Jeej, nowe opowiadanie!
OdpowiedzUsuńBardzo mnie ucieszyło, że zobaczyłam takie powiadomienie na fb :D Blogi faktycznie wypadały z mody i mam wrażenie, że została nas tu jedynie garstka garstki... Ale cóż, warto próbować, a ja doceniam każdego, kto jeszcze tutaj coś pisze.
Co do opowiadania - jestem w szoku że postacią główną nie jest Ginny xD W ogóle historia wydaje się inna niż te, które pisałaś dotychczas ze świata HP, ale jestem przyjemnie zaciekawiona. Twój styl też się nieco zmienił.
Evangelinie nie brak charakterku. Jak czytałam jej opis, przed oczami stanęła mi Elfaba z Wicked, nie wiem czy słusznie :P W rozdziale spodobały mi się zgrabne przejścia pomiędzy postaciami. Niemal wszyscy są "nowi", ale mam już o nich jakieś wyobrażenie.
Oki, lecę czytać dalej
Witaj! Ja akurat dobrze Cię pamiętam sprzed lat :D
OdpowiedzUsuńRobiłaś świetne szablony i czytałam poprzednie Twoje historie. Ja też wróciłam po dłuuugiej przerwie, ale jednak masz rację, to już nie to samo, co było szmat czasu temu. Niemniej jednak nie mam pojęcia, jak Cię znalazłam.
Teraz do rzeczy, o opowiadaniu. Zamierzam nadrobić te wszystkie rozdziały, ha! Co z tego, że magisterka sama się nie napisze ;p
Ogólnie bardzo podobało mi się przedstawienie wycieczki do świata Hogwartu. Strasznie jestem ciekawa tego opowiadania, gdyż temat warzenia eliksirów, Snape'a to coś, gdy zawsze odczuwam niedosyt.
Fajnie przedstawiłaś rudzielców. Postać szukającej u ślizgonów na pewno wiele wniesie do historii. Lubię takie charaktery :D Ciekawie opisałaś bohaterów z różnych perspektyw. Fajnie wrócić do dobrych opowiadań i cieszę się, że znalazłam Cię, jeszcze z tej "Starej ekipy" blogosfery. Lecę czytać dalej, ile tylko uda mi się dzisiaj poczytać :> Pozdrawiam ciepło!
[sekretny-klub]
Coś mi się zdaję, że Evangeline jednak jest spokrewniona z tymi Potterami :)
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie też jak będą wyglądały te zawody i kto wygra :)
Cześć :)
OdpowiedzUsuńCzytałam kiedyś twoje opowiadania, a że bardzo mi się spodobały, to z chęcią postanowiłam przeczytać i to :) Zapowiada się ciekawie.
Dziwnie czytać coś twojego, gdzie główną bohaterką nie jest Ginny :) Pamiętam, że nigdy jej nie lubiłam ani tej książkowej, ani filmowej, a u ciebie jakoś dało się ją znieść 😃
OdpowiedzUsuń