Informacje

Opowiadanie o tematyce potterowskiej.
W treści pojawią się przekleństwa i wątki, które mogą budzić kontrowersje.

Blog istnieje od: 04.05.2019


W A T T P A D - Szczypta przebiegłości
W A T T P A D - Odrobina pokory

czwartek, 2 maja 2019

Rozdział 1: Początek nowego roku

Peron 9 i ¾ był tak zapełniony, że wciśnięcie szpilki między ten tłum czarodziejów graniczyło z cudem. Panował tam ogromny rozgardiasz. W kłębach dymu dało się słyszeć okrzyki radości dawno niewdzianych znajomych oraz ciche szlochy bardziej wrażliwych uczniów, którzy nie za bardzo chcieli rozstawać się z rodzicami.
Najliczniejszą i najgłośniejszą rodziną byli niewątpliwie Weasleyowie. Pulchna, niska kobieta z trudem potrafiła zapanować nad gromadką rozbrykanych rudych dzieciaków.
– Fred, jak w tej chwili się nie uspokoisz, to daję słowo, że w przyszłym roku nie odprowadzisz swoich braci na pociąg! – krzyknęła do jednego ze szkrabów, chwytając go za kołnierz i przyciągając energicznie do siebie.
Sześć lat nie wystarczyło Billowi, aby przyzwyczaić się do tego, jak mocno zwracali na siebie uwagę. Uśmiechał się tylko z nadzieją, że mama w końcu wcieli w życie te coroczne groźby i zostawi bliźniaków w domu – albo przynajmniej jednego. Mimo wielkiej miłości do nich miał już powoli dość uspakajania rozhisteryzowanego Rona, kiedy Fred i George robili mu głupie żarty i wkładali do łóżka najróżniejsze dziwactwa.
Spojrzał na Charliego, który zdawał się nie przejmować całą sprawą. Chłopak miał czternaście lat, a w zeszłym roku stał się prawdziwą gwiazdą Gryffindoru. Jako nowy szukający poprowadził drużynę quidditcha do zwycięstwa, ucierając przydługi nochal niepokonanej Evangeline Potter – kapitanowi Ślizgonów. Co więcej, złapał złoty znicz dosłownie przed jej twarzą, a potem opowiadał każdemu, że specjalnie czekał do ostatniej chwili, aby budować napięcie.
Aktualnie znów powtarzał tę historię, dodając coraz więcej niestworzonych, wyssanych z palca szczegółów, jak na przykład tłuczki, które cały czas krążyły wokół jego głowy. Jego największą fanką i zapaloną słuchaczką był nie kto inny, jak ich jedyna, sześcioletnia siostra Ginny. Teraz też stała z rozdziawioną buzią, uczepiona jego dłoni i chłonęła każde słowo niczym gąbka.
Ale ona przynajmniej nie zalewała się łzami jak siedmioletni Ron, który próbował wmówić wszystkim, że widział pełzającego po ścianie pająka wielkości pięści.
Ach, no i był jeszcze Percy, dla którego był to jeden z najważniejszych dni w życiu. To właśnie on ubrany w nową szatę, z kompletem książek w kufrze, swoją pierwszą różdżką i szczurem Parszywkiem w klatce miał pierwszy raz wsiąść do pociągu i przekroczyć bramę szkoły.
– Mamo, a co będzie jak nie dostanę się do Gryffindoru? – zapytał po raz setny tego dnia.
– Percy, ile razy mam ci powtarzać, że nie ma znaczenia do jakiego domu trafisz? – rzekła mama już wyraźnie zmęczona tym tematem. – Dom w żaden sposób nie wartościuje człowieka.
– Chyba że jesteś Ślizgonem – wtrącił się szybko Charlie. – Wtedy to masakra. Oni nawet z wyglądu są jacyś brzydsi. Wystarczy spojrzeć na Potter.
– Charlie! – krzyknęła kobieta coraz bardziej wyprowadzona z równowagi. – Ile ty masz lat, aby takie rzeczy mówić?
Chłopak wzruszył ramionami i wyszczerzył zęby w kierunku Billa, bo tylko on mógł wiedzieć, jak naprawdę wygląda wspomniana dziewczyna.
– Mamo, ja już naprawdę muszę iść – oświadczył szybko Bill, nie chcąc dłużej uczestniczyć w tej rozmowie. –Jako prefekt mam swoje obowiązki.
– Tak, kochanie, rozumiem. – Kiedy pani Weasley zwracała się do najstarszego syna ton jej głosu wyraźnie łagodniał. Objęła go mocno ramieniem i ucałowała po dwa razy w każdy policzek. – Pierwszy prefekt w rodzinie, och, jestem taka dumna.
– Mamo... – upomniał ją lekko zawstydzony.
– Mam nadzieję, że twoje rodzeństwo będzie brać z ciebie przykład, kochanie – dodała. – I opiekuj się Percym. I Charliem też
– Jasne – zapewnił, żegnając się po kolei z bliźniakami, Ronem i Ginny, która złożyła na jego policzku głośnego i mokrego całusa.
– Ja umiem się sobą zaopiekować – wtrącił się Charlie.
– Doprawdy, Charlie? To dlaczego w zeszłym roku dostałam list od profesor McGonagall, że buszujesz po Zakazanym Lesie?
– Już mówiłem, że Hagrid pokazywał mi pająki...
Odpowiedź chłopaka została podsumowana głośnym, gardłowym jękiem Rona. Bill odkleił od siebie siostrę i uznał, że to idealny moment, aby po cichu się ulotnić. Rzucił tylko cześć, a potem szybkim krokiem ruszył w stronę pociągu, mijając Evangeline Potter, która sprzeczała się z jakimś pierwszoroczniakiem.
~*~
Pociąg przyspieszał miarowo, pozostawiając za sobą peron i uśmiechnięte twarze rodziców. Zapewne ich radość wynikała z tego, że mieli przed sobą perspektywę dziesięciu miesięcy wolności – pomyślała Evangeline, obserwując zmieniający się krajobraz Londynu. Najpierw wysokie wieżowce, potem domki jednorodzinne, fabryki aż w końcu tylko pola i lasy. Westchnęła, przenosząc wzrok na jedenastoletniego chłopca, stojącego obok. Jego kręcone, czarne włosy były w kompletnym nieładzie, mały nosek nadal przyklejony miał do szyby, a bystre niebieskie oczy z radością chłonęły każdy nowy widok. Był tak pięknym dzieckiem, że całe życie czuła się przy nim jak ghul.
– Słuchaj, Fabian – zaczęła półgębkiem. – Nie zamierzam cię niańczyć, więc rusz się i znajdź sobie jakiś przedział z innymi pierwszoroczniakami, ok?
Chłopiec powoli przeniósł na nią wzrok.
– Ale mama mówiła... – zaczął.
– Nie interesuje mnie, co mówiła twoja mama – przerwała mu szorstko. – Idź, poszukaj sobie jakiś kolegów, czy coś.
– Ale...
Nawet nie dokończył. Po jej zaciętej minie wiedział, że nic nie ugra. Wyszczerzył więc zęby w ironicznym uśmiechu, a potem wyciągnął język w wulgarnym geście.
– I tak wolę trzymać się od ciebie z daleka – powiedział z wyższością. – Ciebie to pewnie nikt nie lubi, a ja będę super popularny. No i na pewno nie będę Ślizgonem – dodał, wskazując odznakę z wężem na jej piersi.
– Och... to cudowna perspektywa – odpowiedziała, a potem wycofała się, zostawiając młodszego brata za plecami.
Całe szczęście nie byli do siebie podobni. Zresztą nic dziwnego... Możliwe, że nikt ich nawet ze sobą nie skojarzy. No ok, mieli takie same nazwisko, jednak z drugiej strony było to jedno z najpopularniejszych nazwisk w Wielkiej Brytanii. Tyle razy pytano ją, czy ma coś wspólnego z tymi Potterami. A ona zgodnie z prawdą i uporem maniaka odpowiadała, że nie. Kto wie, co wymyśli ten mały rozpieszczony idiota Fabian...
Evangeline nie szukała nikogo konkretnego, wręcz przeciwnie, najchętniej usiadłaby gdzieś sama. Wszystkie przedziały były już zajęte.
Nawet jeśli Fabian miał rację i nikt jej nie lubił, to wolała myśleć, że to ona nikogo do siebie nie dopuszcza. To dawało jej pewną kontrolę nad życiem. Nie musiała wówczas przejmować się innymi i tym, co by powiedziała jej potencjalna przyjaciółka, gdyby Evangeline zrobiła to czy tamto. Jej życie było jej sferą prywatną. Sferą zamkniętą do granic możliwości.
Od dwóch lat była kapitanem drużyny quidditcha Ślizgonów i nawet wówczas nic się nie zmieniło. Pozostali członkowie drużyny doskonale wiedzieli, że nie ma mowy o nawiązaniu przyjacielskich relacji. Może to dzięki temu przed dwoma laty zdobyli puchar? Niestety rok później już go nie obronili. Wszystko przez tego nadętego Charliego Weasleya, który w brawurowy sposób łapał znicz dla Gryfonów.
W końcu natknęła się na przedział, w którym siedziała tylko jedna dziewczyna. Evangeline nie była jednak pewna, czy chce tę podróż spędzić właśnie w jej towarzystwie.
Marina Blau była Puchonką z tego samego rocznika co Evangeline. Była to niska, szczupła dziewczyna z burzą blond włosów na głowie. Układały się one w ładne fale. Rysy jej twarzy były raczej delikatne, a kilka piegów na nosie dodawało lekkości i dziewczęcości. Tylko oczy nie pasowały do tego ciepłego wizerunku. Były szare, i zimne i zawsze przeszywały na wskroś.
Można powiedzieć, że obie dziewczyny miały coś wspólnego. Żadna nie była lubiana. Evangeline jednak uparcie twierdziła, że sama wybrała sobie taki los, a Marina była po prostu dziwaczką. Nawet teraz siedziała wpatrzona w kartki powieści o dość dwuznacznej, kiczowatej okładce. Mistrzyni Eliksirów, tom 33 – przeczytała w myślach Ślizgonka, wytężając wzrok. Nie miała pojęcia o czym to jest i w sumie nawet nie chciała wiedzieć.
Weszła do przedziału i usiadła. Marina nawet nie podniosła głowy.
~*~
Nałożyłam na wargi szminkę w kolorze krwi. Najpierw jedną warstwę, a po chwili drugą, aby efekt był jeszcze bardziej zniewalający. Oblizałam usta i uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze. Cóż... nic dziwnego, że mężczyźni nie mogli mi się oprzeć. Byłam kusicielką, prawdziwą femme fatale, która uwiedzie każdego, na kogo ma ochotę. Nieważne ile mieli lat, nieważne czy mieli narzeczone, żony czy byli singlami. To wszystko było nieważne, gdy tylko popatrzyli na moją idealną twarz, skąpaną w świetle księżyca.
Stopy wsunęłam w czerwone szpilki. One zawsze dopełniały dzieła. Bielizna nie była tak istotna jak te buty, których obcasy wbijałam w serca tych niespodziewających się niczego męż...
Z czytelniczego transu wyrwało ją głośne plasknięcie czegoś ciężkiego o podłogę. Podniosła głowę i rozejrzała się. Przez chwilę musiała sobie przypomnieć, gdzie się znajduje. No tak. Pierwszy września – pociąg do Hogwartu. Potem zlokalizowała źródło hałasu.
Na jednym z miejsc siedziała ta dziwna Ślizgonka. Teraz jednak się schylała, aby podnieść z podłogi jakieś opasłe tomisko oprawione w czarną skórę. Marinę nie za bardzo interesowała ta książka, więc nawet nie wysilała wzroku, aby przeczytać jej tytuł.
– Sorry... – burknęła tamta, kładąc księgę na kolana.
Przez chwilę dziewczyna zaczęła się zastanawiać, jak tej Ślizgonce udało się wnieść do pociągu coś tak wielkiego i ciężkiego. Jak ona w zasadzie miała na imię? Ach tak, Evangeline...
Według Mariny, Evangeline wyglądała jak typowa wiedźma, którą straszy się głupie mugolskie dzieciaki. Jej wysokie, przeraźliwie chude ciało odstraszało. Blada twarz z zapadniętymi policzkami, długim wąskim nosem, wyłupiastymi ciemnymi oczami i podbródkiem tak ostrym, że można by się o niego skaleczyć też nie dodawała jej sympatii. No i jeszcze te włosy... czarne jak heban, idealnie proste.
– Możesz się na mnie nie gapić, Blau? – spytała, a jej głos brzmiał równie szorstko i nieprzyjemnie. Wszystko to tworzyło niemal idealny obraz mało przyjemnej bohaterki literackiej, która perfekcyjnie wpisałaby się w serię książek o Mistrzyni Eliksirów.
– Och... – rzekła krótko Marina, nie mając zamiaru jej za nic przepraszać. To ona oderwała ją od lektury. I to w momencie kulminacyjnym! Schemat zawsze był ten sam. Po podziwianiu swojego odbicia w lustrze Mistrzyni miała udać się do swego kochanka, uprawiać z nim gorący seks, a potem zabić w wyrachowany i wyszukany sposób.
Puchonka powiodła wzrokiem z powrotem do książki. Już miała zagłębić się w lekturze, kiedy jej uszu dobiegł głos tego super przystojnego i mądrego Gryfona – Gregory'ego Willsona – nowego prefekta naczelnego Hogwartu.
– Zakładajcie czarne szaty, zaraz będziemy wysiadać!
Jak to możliwe, że nawet nie zauważyła, kiedy minęła cała podróż? Marina popatrzyła z żalem na książkę. Najlepsze będzie musiało poczekać. Ale nie odpuści, nie pójdzie spać, póki nie dowie się, jak to wszystko się skończy!
~*~
Deszcz zaczął kropić. Duże krople odbijały się o blaszane wagony i marmurowy peron.
Albert Walker wysiadł pierwszy z pociągu. Jak przystało na prefekta chciał przytrzymać drzwi wagonu, ale omal nie skończyło się to dla niego tragicznie. Rozwrzeszczany tłum uczniów wylał się na peron, popychając go przy tym tak mocno, że niewiele brakowało a wpadłby pod pociąg.
– Spokój! Nie pchajcie się! – rozległ się krzyk jego przyjaciela Gregory'ego.
Chłopak miał w sobie coś, co budziło respekt. To pewnie dlatego on, a nie Walker został prefektem naczelnym. Potrafił dowodzić, wszyscy go słuchali, a w dodatku miał najlepsze oceny, choć wcale nie uczył się jakoś dużo. Był po prostu błyskotliwy, a jego żarty były wysublimowane i zabawne, za co zyskiwał sobie sympatię wszystkich nauczycieli. No ok, prawie wszystkich. Snape'a raczej nie bawiły. Ale w sumie jego nic nie bawiło. Miał zaledwie dwadzieścia siedem lat, a zachowywał się jak zgorzkniały pan po pięćdziesiątce.
– Uważaj, rozdepczą cię. – Usłyszał roześmiany głos Gregory'ego. Jego ładna twarz uśmiechnęła się serdecznie.
– Pierwszoroczni! Halo, tutaj! – Krzyknął Hagrid, machając swoją ogromną dłonią nad tłumem. – Do mnie, do mnie!
Co roku było to samo – gwar, wrzawa i zamieszanie. Ale dziś Albert miał wrażenie, że jednak coś się zmieniło. To był jego ostatni rok. W kolejnym już go tu nie będzie. Ostatni rok, który chciał zakończyć z odznaką prefekta naczelnego na piersi, ale niestety musiał obejść się smakiem.
Peron zaczął powoli pustoszeć. Pierwszoroczni ruszyli za Hagridem, a starsi skierowali kroki w stronę powozów. Walker już miał zatrzasnąć drzwi wagonu, kiedy ze środka wyszła jeszcze jedna osoba. W czarnej pelerynie i z kapturem naciągniętym na twarz wyglądała jak dementor.
Dementorem jednak nie była, choć wokół niej unosiła się podobna aura zimna. Evangeline Potter.
– Po co ci ten kaptur? – zapytał ze śmiechem Gregory. – Deszcz, to nie woda święcona, abyś miała się rozpuścić.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Sprężystym krokiem ruszyła w stronę powozów, rozkładając przy tym ogromny czarny parasol, który mógłby ochronić przed deszczem nawet Hagrida. Nie obejrzała się za siebie, nie uraczyła ich nawet krótkim spojrzeniem. Albert widział, jak jej kręgosłup wygina się pod ciężarem wypchanej torby podręcznej.
– Ta, to dopiero dziwaczka... – oświadczył Gryfon, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu. – Daję słowo, jak kiedyś ktoś wytrzyma z nią dłużej niż pięć minut, to dam mu dwa galeony.
Albert też się uśmiechał, choć ten żart niespecjalnie mu się podobał. Evangeline go lekko przerażała, może właśnie dlatego wolał się nie narażać.
– To co, idziemy? – spytał tylko, próbując zmienić temat. – To nasza ostatnia uczta powitalna, zamierzam się porządnie najeść.
– O tak! – krzyknął z entuzjazmem Gregory. – Paszteciki chodziły mi po głowie przez całe wakacje. Może powinienem zostać nauczycielem, aby objadać się nimi codziennie do końca życia?
– To za parę lat będziesz wyglądać jak taki pasztet – odpowiedział Walker, a Gryfon znów się zaśmiał, traktując jego wypowiedź jak świetny żart.
~*~
Beatrice Doyle miała mnóstwo kompleksów. Uważała, że jej nos jest stanowczo za mocno zadarty, czoło za wysokie, a uszy zbyt odstające. Jednak to wszystko było niczym na tle jej niskiego wzrostu. Miała piętnaście lat, a mierzyła zaledwie sto pięćdziesiąt dwa centymetry. Z daleka wydawała się być jedną z tych wystraszonych dziewczynek, czekających na ceremonię przydziału.
Bea nerwowo stukała paznokciem o blat stołu. Te ceremonie zawsze piekielnie nudziły. Niewiele ją obchodziło, który dzieciak trafi do jej domu – Ravenclawu. Kątem oka obserwowała siedzącego po przekątnej Alberta Walkera. Minę miał nietęgą i napiętą i średnio co pół minuty poprawiał okulary, które nawet o cal nie zsunęły się z jego nosa.
Ceremonia w końcu dobiegła końca, a wtedy z krzesła podniósł się nie kto inny, jak dyrektor szkoły Albus Dumbledore. Uśmiechnął się szeroko, a Beatrice zastanawiała się, czy przed ucztą pije coś mocniejszego, aby tryskać świetnym humorem.
– Witajcie moi mili! – krzyknął, a jego głos rozniósł się echem po ścianach Wielkiej Sali. – Mam nadzieję, że wakacje minęły wam w wesołej i beztroskiej atmosferze! Energia przyda się wam, aby uzyskać najbardziej zadowalające oceny w tym semestrze. Oczywiście będę mocno trzymał kciuki za każdego z was!
W sali rozbrzmiały oklaski. Bea dołączyła do nich niechętnie. Albert też, ale dopiero po chwili, w dodatku wyglądał, jakby na moment się zawiesił.
– Dziękuję, ale mam nadzieję, że za dziesięć miesięcy to wy zasłużycie na te wiwaty – oznajmił, rozkładając ręce, jakby chciał objąć wszystkich obecnych w sali uczniów. – Tym bardziej, że w tym roku w Hogwarcie odbędzie się niecodzienne wydarzenie.
Dyrektor zrobił pauzę. Taka gra na emocjach zgromadzonych. Każdy czekał na jakiś niesamowity obrót zdarzeń, na komunikat, który zmieni ich życie.
– Nasza szkoła ponownie dołączyła do prestiżowej Potyczki o Złoty Kociołek!
Entuzjazm uczniów był nieproporcjonalny do radości Dumbledore'a.
– Będą to zawody z wiedzy o eliksirach, a z tego, co mówił mi profesor Snape – tu wskazał na naburmuszonego nauczyciela – wielu z was wyróżnia się ponadprzeciętną wiedzą z tego zakresu. W konkursie, prócz was, wezmą udział również uczniowie z Rosji, Japonii i Afryki. Spotkacie się jednak z nimi dopiero w ostatnim etapie, bowiem pierwsze pięć konkurencji odbędzie się w Hogwarcie. O szczegółach poinformuje was profesor Snape i to także on zorganizuje międzyszkolne eliminacje, które przejdzie aż sześcioro z was.
Oklaski nadal były ciche i niemrawe. Eliksiry nie były zbyt lubianym przedmiotem w Hogwarcie. Być może ze względu na nauczyciela, którego metody bardziej utrudniały naukę niż ułatwiały.
Bea jednak nie miała nic przeciwko śmierdzącym wywarom i oparom unoszącym się nad kociołkami. Eliksiry może nie były jej ulubionym przedmiotem, ale uznała, że mimo wszystko spróbuje swoich sił.
Albert Walker chyba pomyślał o tym samym albo przynajmniej takie sprawiał wrażenie, wpatrując się tępo w stół Ślizgonów.
– A teraz – kontynuował wesoło dyrektor – jedzcie aż was brzuch rozboli!
Klasnął w dłonie, a cztery długie stoły zaczęły uginać się od nadmiaru jedzenia. Wtedy Beatrice poczuła ciche ssanie w żołądku. Od rana nie miała nic w ustach. Zanim jednak zabrała się za pałaszowanie tych wszystkich pyszności, popatrzyła jeszcze na stół nauczycielski.
Odrobinę tego pożałowała...
Mina Severusa Snape'a wyrażała jeszcze większą niechęć niż zwykle. No tak, pewnie było mu nie w smak użeranie się z sześcioma dzieciakami o wątpliwym talencie.
Cóż... – pomyślała Bea, upijając łyk soku dyniowego. – Płacą mu za to, jakoś to przeżyje.

A potem znów spojrzała na Walkera. Chyba faktycznie się zawiesił...
~*~
Dzień dobry... Coraz częściej myślałam o blogosferze. O tym, ile lat w niej spędziła. Ile stron zapisałam i ilu wspaniałych ludzi poznałam. O tym ile radości i nerwów mnie to  kosztowało. Kiedyś to był taki nasz fajny mały świat. Byliśmy częścią czegoś wartościowego, czegoś, co już chyba nigdy nie wróci. A szkoda... Blogi chyba nie są już tak popularne jak kiedyś. 
Co więc tu robię? Nie wie, może próbuję cofnąć czas? Odczarować trochę ten paskudny świat? Może...
W każdym razie znów coś zaczynam i tym razem wierzę głęboko, że się uda (a jak się nie uda, to już nigdy nie będę próbować, obiecuję!). Tematyka trochę inna niż zwykle w moich opowiadaniach, styl też się zmienił. Przez moje studia zupełnie inaczej postrzegam literaturę... 
Tyle rzeczy chciałam tu napisać, ale już mi połowa wyleciała z głowy. 
No nic... z racji, że zdaję sobie sprawę, że blog to raczej forma sentymentalna, zapraszam też na wersję na wattpadzie jak komuś tam wygodniej. 
Pozdrawiam! 
PS: Hej, a może ja się tu produkuje, a nikt nie wie, kto ja właściwie jestem :P 

7 komentarzy:

  1. Intrygujący pomysł na opowiadanie i nie mogę doczekać się tego, co będzie dalej ;).

    Rzeczywiście, blogosfera nie jest już taka, jak była kiedyś, blogerzy się wykruszają, albo przenoszą na Wattpad niestety (osobiście go nie lubię), więc tym bardziej fajnie, że i tutaj publikujesz :)
    Cieszę się, że wróciłaś :)

    Pozdrawiam, Niedoskonała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) dziękuję :) to trochę wieje tu pustkami... niestety... na wattpadzie też publikuje, ale chyba tylko dla podbudowania własnego ego, bo też nie lubię tego portalu. Najgorsze chyba jest brak możliwości wyjustowania tekstu i dodania akapitów...
      a co do opowiadania, Cieszę się, że Ci się spodobało.

      Usuń
  2. Jeej, nowe opowiadanie!
    Bardzo mnie ucieszyło, że zobaczyłam takie powiadomienie na fb :D Blogi faktycznie wypadały z mody i mam wrażenie, że została nas tu jedynie garstka garstki... Ale cóż, warto próbować, a ja doceniam każdego, kto jeszcze tutaj coś pisze.
    Co do opowiadania - jestem w szoku że postacią główną nie jest Ginny xD W ogóle historia wydaje się inna niż te, które pisałaś dotychczas ze świata HP, ale jestem przyjemnie zaciekawiona. Twój styl też się nieco zmienił.
    Evangelinie nie brak charakterku. Jak czytałam jej opis, przed oczami stanęła mi Elfaba z Wicked, nie wiem czy słusznie :P W rozdziale spodobały mi się zgrabne przejścia pomiędzy postaciami. Niemal wszyscy są "nowi", ale mam już o nich jakieś wyobrażenie.
    Oki, lecę czytać dalej

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj! Ja akurat dobrze Cię pamiętam sprzed lat :D
    Robiłaś świetne szablony i czytałam poprzednie Twoje historie. Ja też wróciłam po dłuuugiej przerwie, ale jednak masz rację, to już nie to samo, co było szmat czasu temu. Niemniej jednak nie mam pojęcia, jak Cię znalazłam.
    Teraz do rzeczy, o opowiadaniu. Zamierzam nadrobić te wszystkie rozdziały, ha! Co z tego, że magisterka sama się nie napisze ;p
    Ogólnie bardzo podobało mi się przedstawienie wycieczki do świata Hogwartu. Strasznie jestem ciekawa tego opowiadania, gdyż temat warzenia eliksirów, Snape'a to coś, gdy zawsze odczuwam niedosyt.
    Fajnie przedstawiłaś rudzielców. Postać szukającej u ślizgonów na pewno wiele wniesie do historii. Lubię takie charaktery :D Ciekawie opisałaś bohaterów z różnych perspektyw. Fajnie wrócić do dobrych opowiadań i cieszę się, że znalazłam Cię, jeszcze z tej "Starej ekipy" blogosfery. Lecę czytać dalej, ile tylko uda mi się dzisiaj poczytać :> Pozdrawiam ciepło!
    [sekretny-klub]

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś mi się zdaję, że Evangeline jednak jest spokrewniona z tymi Potterami :)
    Ciekawi mnie też jak będą wyglądały te zawody i kto wygra :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć :)
    Czytałam kiedyś twoje opowiadania, a że bardzo mi się spodobały, to z chęcią postanowiłam przeczytać i to :) Zapowiada się ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziwnie czytać coś twojego, gdzie główną bohaterką nie jest Ginny :) Pamiętam, że nigdy jej nie lubiłam ani tej książkowej, ani filmowej, a u ciebie jakoś dało się ją znieść 😃

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy