Marina Blau czuła, że
adrenalina opada, a strach powoli zaczyna ją obezwładniać. Choć jeszcze kilka
minut temu była wdzięczna, że Albert wstawił się za nią, aby członkowie Zakonu
Feniksa udzielili pomocy również jej, to teraz zaczynała mieć ogromne wątpliwości,
czy aby na pewno chciała się znaleźć w tym miejscu. Kroczyła z tyłu i raczej
nikt się nią specjalnie nie przejmował. Albert lekceważył swoje obrażenia i
niósł na rękach Lulu. Zataczał się przy tym okropnie, ale nie dał sobie pomóc.
Evangeline również nie wyglądała najlepiej. Marina wiedziała, że jej
przyjaciółka jest bardzo niezależną osobą i zapewne wolałaby się czołgać, niż
poprosić kogoś o pomoc. Teraz jednak podpierała się na ramieniu Artura Weasleya
i sprawiała wrażenie, jakby w każdej chwili mogła się przewrócić. Zapewne
widział to również Remus Lupin, bo zajął strategiczną pozycję po jej drugiej
stronie.
Grimmauld Place 12 było dość
dziwnym miejscem. Marina miała wrażenie, że zniszczone drzwi na posesję
pojawiły się znikąd, bo dałaby sobie rękę uciąć, że na pierwszy rzut oka nie
dostrzegła nic pomiędzy numerami 11 i 13.
Kiedy przekroczyli próg i
znaleźli się w niemal całkowicie ciemnym pomieszczeniu, Marina poczuła silny
zapach wilgoci, kurzu i stęchlizny. Mieszanka ta sprawiła, że znów zaczęła
zanosić się drapiącym kaszlem. Gdy przez jej myśl przeszło, że dom ten jest
zupełnie opuszczony, usłyszała podniesiony, męski głos, dochodzący z
pogrążonego w ciemności wnętrza.
– Daję im pięć minut! –
krzyczał, a Marina była niemal pewna, że zna jego właściciela. – Jeśli nie
wrócą, to polecę sprawdzić, co się dzieje.
– Bill, uspokój się, mimo że
jestem stary, to słuch mam dobry – rozległ się drugi, spokojny i wyważony głos,
który musiał należeć do Dumbledore’a. – Jestem pewny, że przed chwilą ktoś
wszedł do kwater.
Zapadło krótkie milczenie, a
Marina dała by wiele, aby w tym momencie zobaczyć twarz Evangeline i Alberta.
Chciała widzieć ich reakcje na fakt, że za chwilę spotkają się ze swoim starym
przyjacielem. Marina pamiętała, że ostatni raz widziała Billa na weselu
Walkerów. Wydawał się być wówczas bardzo wyluzowany i radosny, ale uwadze
kobiety nie uszły spojrzenia, które posyłał państwu młodym. Ta romantyczna
strona Mariny wierzyła, że Bill nadal czuł coś do Evangeline. Nie wiedziała,
czy była to miłość, czy raczej dziwna fascynacja, ale jedno było pewne, cały
czas było coś na rzeczy.
Z zamyślenia wyrwał Marinę
cichy syk, a potem wzdłuż ścian zapłonęły staroświeckie lampy gazowe, rzucające
rozdygotane światło na łuszczące się tapety i dziurawy dywan, biegnący przez
długi, ponury korytarz. Okryty pajęczynami żyrandol połyskiwał mętnie pod
sufitem, a ze ścian spoglądały na nich poczerniałe oczy czarodziejów,
uchwyconych na portretach. Uwadze Mariny nie uszło, że żyrandol i świecznik na
niewielkim stoliku miały kształt węża.
Drzwi na końcu korytarza
otworzyły się tak energicznie, że Marina omal nie potknęła się o własne nogi ze
strachu. W łunie złotego światła zobaczyła mężczyznę, który nie przypominał jej
grzecznego chłopca, którego pamiętała z czasów szkolnych. Bill wyraźnie
zmężniał i nabrał muskulatury. Długie, rude włosy miał związane w niewielki
kucyk, a w uchu połyskiwał mu złoty kolczyk w kształcie kła. Ubrany był w
skórzaną, czarną kamizelkę i wytarte dżinsy, a Marina dostrzegła, że całe jego
prawe ramie pokrywa czarny tatuaż, ale z tamtej odległości nie była w stanie
rozszyfrować wzoru.
Bill znalazł się przy nich w
kilka sekund i zupełnie jej nie zdziwiło, że zainteresował się wyłącznie
Evangeline, którą bez słowa chwycił pod drugie ramie. Albert musiał bardzo
żałować, że ma zajęte ręce.
Mężczyzna wprowadził ich do
sporej jadalni, która czasy swej świętości już dawno miała za sobą. Stał tam
duży, drewniany stół i tuzin krzeseł. W oknach wisiały stare, oblepione kurzem
zasłony, które w niektórych miejscach były rozerwane. Przez głowę Mariny
przeszła myśl, że tak powinna wyglądać kwatera tych złych, a nie dobrych.
Możliwe, że uwierzyłaby, że
padła ofiarą głupiego żartu, gdyby nie fakt, że w jadalni dostrzegła znajomą
sylwetkę Albusa Dumbledore’a, który przez te lata nie zmienił się nawet o jotę.
Prócz dyrektora Hogwartu czekała na nich niska, pulchna kobieta o rudawych
lokach. Jej dobroduszny, pełen niepokoju uśmiech sprawił, że Marinie zrobiło
się odrobinę lepiej.
Dopiero kiedy panna Blau bez
zaproszenia usiadła na jednym z krzeseł, zobaczyła, że w pomieszczeniu jest
ktoś jeszcze. Był to chudy, wysoki mężczyzna, ale kobiecie ciężko było
powiedzieć o nim coś więcej, bo jego wątła sylwetka pogrążona była w cieniu i
niespecjalnie kwapił się, aby zrobić choć krok na przód lub się odezwać.
– Całe szczęście, że w końcu
dotarliście – powiedziała kobieta o dobrotliwym wyrazie twarzy i omiotła ich
sylwetki zatroskanym spojrzeniem.
– Czy były jakieś kłopoty,
których się nie spodziewaliśmy? – zapytał Dumbledore.
– Nie – rzekł szybko Remus. –
Tonks wróciła, aby pomóc aurorom i odszukać mężczyznę, na którego Artur natknął
się w lesie. To jeden z popleczników Voldemorta, ale nie mamy pewności, czy był
to śmierciożercą, którego się spodziewaliśmy.
– Zaraz… – wtrącił szybko
Albert. – Chcecie nam powiedzieć, że wiedzieliście, że nas zaatakują i nie
planowaliście nic z tym zrobić?
– To nie do końca tak –
odpowiedział dyrektor łagodnym tonem. – Mieliśmy tylko cień informacji,
przypuszczenie, że Voldemort coś planuje, ale byliśmy pewni, że wydarzy się to
dopiero za… za jakiś czas.
– Za jakiś czas? – powtórzył
Albert, podnosząc nieznacznie głos. – Za jakiś czas mogliśmy być martwi! Był
pan u nas, prosił nas o pomoc, więc tak ciężko było nas ostrzec?
– Przestań… – wyszeptała
bezgłośnie Evangeline, łapiąc męża za rękę. – To już niczego nie zmieni.
Marina popatrzyła na
przyjaciółkę i zdała sobie sprawę, jak paskudnie wyglądaj. Jej skóra była
zaczerwieniona i popękana. Z niektórych ran płynęła krew, z innych żółtawa
ropa. Jej głowa opadała na boki, a powieki z trudem utrzymywała otwarte.
Oddychała bardzo płytko.
– Moja żona potrzebuje
uzdrowiciela i leków – powiedział po chwili Albert. – Jeśli nadal chcecie
naszej pomocy, to najpierw dostarczcie nam odpowiednie eliksiry, albo zabierzcie
ją do szpitala.
– Szpital nie wchodzi w grę –
sprostował szybko Dumbledore. – Jeśli się tam pojawicie, to narazicie na
niebezpieczeństwo personel i pacjentów. Arturze, powiadom proszę Severusa, że
jest tu jego była uczennica. On będzie wiedział, jak jej pomóc.
Pan Weasley przytaknął, a po
chwili wyszedł z jadalni.
– Chodź ze mną, kochanie –
powiedziała pulchna kobieta, zwracając się do Evangeline. – Zaprowadzę cię do
sypialni i choć trochę przemyję rany.
– Pod żadnym pozorem niech pani
tego nie robi – syknął Albert, a Marina była zaskoczona, że jest w stanie
wykrzesać z siebie tak nieprzyjemny ton głosu. – Moja żona jest uczulona na
wodę. To nie są rany od ognia. To jej własny pot pokaleczył skórę.
Przez twarz kobiety przebiegł
cień zaskoczenia, a Evangeline spojrzała groźnie na Alberta, który zupełnie ją
zlekceważył. Marina jednak stała po stronie mężczyzny. To nie był odpowiedni
czas na sekrety.
– Właśnie dlatego posłałem po
Severusa – wyjaśnił Dumbledore. – Za czasów szkolnych wielokrotnie pomagał
Evangeline.
W jadalni rozległo się głośne,
przypominające szczekanie, prychnięcie. Marina podskoczyła ze strachem na
krześle, a potem z cienia wyszedł mężczyzna, który sprawił, że do gardła
podeszła jej gula. Kobieta doskonale wiedziała z kim ma do czynienia. Twarz
Syriusza Blacka patrzyła na nią na Pokątnej z licznych plakatów i listów
gończych. Był jednym z najgroźniejszych morderców, a teraz stał przed nią
wyraźnie rozbawiony całą sytuacją. Brakowało jeszcze, aby zaczął klaskać w
dłonie.
Jego pojawienie się i brak
reakcji ze strony pozostałych członków Zakonu Feniksa sprawiły, że Marina miała
coraz większe wątpliwości, po której stronie wojny aktualnie stoi.
– Smarkerus i pomaganie
komukolwiek? – zapytał z trudem powstrzymując kąśliwy uśmiech. – Jakoś nie
umiem sobie tego wyobrazić.
Gdyby Marina nie była wówczas w
tak głębokim szoku, to zapewne stanęłaby w obronie nauczyciela eliksirów,
jednak w tamtej chwili nie była w stanie wydusić z siebie słowa.
– Syriuszu, daj spokój –burknął
Remus. – To jest właśnie wasz gospodarz. Syriusz Black. Czasem jego żarty są
nie do zniesienia, ale zapewne się dogadacie.
– Pod warunkiem, że nie będą
się zbytnio panoszyć – odpowiedział krótko, a Marina dostrzegła cień uśmiechu
na jego poszarzałej, zapadniętej twarzy. – Sypialni nie brakuje. Możecie zająć
jedną, dwie, albo trzy. Jak chcecie. Nie wiem jakie są między wami stosunki…
– Syriuszu… – upomniał go
ponownie Remus. – Czy mógłbyś zająć się psem? Chyba jest w szoku.
– To suczka a nie pies –
powiedziała szybko Evangeline. – Ma na imię Lulu.
Marina widziała, że Evie
próbowała wstać z krzesła, kiedy Syriusz nachylił się nad półprzytomnym
zwierzęciem, ale powstrzymały ją zawroty głowy i Bill, który cały czas trzymał
ją za ramiona.
Black pogładził psa po pysku i
wyszeptał coś cicho. Marina przez ułamek sekundy była pewna, że to jakaś magia,
że mężczyzna ma jakiś dar zaklinania zwierząt, że za chwilę stanie się cud i
Lulu wstanie i zamerda ogonem. Nic takiego się nie stało, choć suczka z
zainteresowaniem śledziła ruchy mężczyzny i nie drżała pod dotykiem jego dłoni.
– Zajmę się nią – powiedział po
chwili, po czym z trudem uniósł sporego psa.
– Ona boi się obcych –
wyszeptała Evie, a jej głos zadrżał.
– Spokojnie. Nic jej nie
będzie. Syriusz naprawdę zna się na psach – rzekł szybko Bill. – Mama ma rację,
potrzebujesz odpoczynku. Poczekamy na Snape’a w jakimś pokoju a nie tutaj. Może
chociaż oczyścimy te rany zaklęciami.
– Sam się tym zajmę – wtrącił
szybko Albert, robiąc krok w stronę żony.
– Daj spokój – powiedział ostro
Bill. – Spójrz na siebie. Ty też potrzebujesz pomocy. Masz poparzone ręce i
twarz. A stopione oprawki okularów prawie przykleiły ci się do nosa. Zajmij się
najpierw sobą, Albercie, bo w takim stanie jej nie pomożesz.
Mężczyźni popatrzyli na siebie,
a Marina zamrugała gwałtownie, czując narastające między nimi napięcie.
Przypomniała sobie, jak bardzo Bill był zazdrosny o Alberta i zaczęła się
zastanawiać, czy to jest ten moment, w którym role się odwróciły.
Syriusz zawahał się jeszcze na
chwilę zanim wyszedł z Lulu z jadalni.
– Czy między nimi coś było? –
zapytał półgębkiem w stronę Remusa, który tylko wzruszył ramionami.
Bill nie czekał dłużej na
odpowiedź Alberta. Bez słowa wziął Evangeline w ramiona. Kobieta jęknęła, bo
nawet najmniejszy dotyk sprawiał jej ból.
– Zabiję cię za to, Weasley –
jęknęła, a uwadze Mariny nie uszło, że Bill uśmiecha się pod nosem.
– Już to kiedyś słyszałem –
powiedział. – I wówczas nie spełniłaś swojej groźby.
Bill wraz z Evangeline wyszli z
kuchni. Ich śladem poszła pani Weasley. Po kilku sekundach dało się jeszcze
słyszeć jej głoś, kiedy strofowała syna, że ma iść ostrożniej i ciszej, bo
wszystkich obudzi.
Marina już chciała się zapytać,
kim są ci wszyscy, ale najzwyczajniej w świecie nie zdążyła, bo głos ponownie
zabrał Dumbledore.
– No dobrze – rzekł. – Za
chwilę zajmiemy się również twoimi ranami, Albercie, ale tym czasem… – tu jego
wzrok spoczął na Marinie. – Co ty tu robisz, panno Blau?
Kobieta popatrzył na Alberta,
licząc na jakieś wsparcie. Ten jednak zupełnie stracił zainteresowanie
sytuacją.
– Akurat odwiedzałam Evie –
powiedziała cierpko. – Zasiedziałyśmy się i zostałam na noc. Nic wielkiego,
takie tam ploteczki…
Była pewna, że Dumbledore jej
nie uwierzył. Remus też nie wyglądał na przekonanego, ale nie dawał po sobie
poznać, że ta sytuacja go jakoś specjalnie interesuje. Podał Albertowi miskę z
czystą wodą i jakąś maść regenerującą na rany. Pomógł mu też zdjąć zniszczone
okulary, które rzeczywiście odcisnęły ślady na jego twarzy.
– To chyba nie był dobry moment
na ploteczki – rzekł Dumbledore, nie spuszczając z niej oczu.
– Gdybym wiedziała, że będą
efekty specjalne, to poszłabym do domu – burknęła.
Marina nie miała ochoty już
teraz opowiadać wszystkim historii bransoletki i granatowych kamieni, które
wyssały z niej całą magię. Ona też była zmęczona. Może nie ucierpiała jakoś
bardzo, ale nadal piekła ją zaczerwieniona dłoń, którą złapała rozgrzaną klamkę
i robiło jej się zimno, bo miała na sobie tylko koszulę nocną i sweter. Chciała
też się umyć, bo ciągle miała wrażenie, że coś się pali, a tak naprawdę to do
niej przywarł ten swąd spalenizny.
– Widzisz, Marino – konturował
Dumbledore. – To nie tak, że nie chcemy cię tu ugościć… Zakon jest otwarty dla
każdego, kto wierzy w powrót Voldemorta i chce pomóc w walce z nim.
– Aha – jęknęła mało
elokwentnie.
Uśmiechnęła, aby trochę zyskać
w oczach dyrektora, ale miała wrażenie, że to, co pojawiło się na jej twarzy
było raczej cierpkim grymasem. Jeszcze wczoraj nawet się specjalnie nie
zastanawiała, czy Voldemort faktycznie powrócił. W tym fakcie utwierdziła ją
dopiero Evie, choć dalej nie robiło to na niej jakiegoś wielkiego wrażenia.
Marina wychodziła z prostego założenia: ta wojna jej nie dotyczyła. Nie była
ważna dla żadnej ze stron. A teraz, zupełnie niespodziewanie, znalazła się w
samym jej centrum.
Głupio było powiedzieć komuś
takiemu jak Dumbledore, że wolałaby wrócić do domu, a poza tym, nie była pewna,
czy ma dokąd wrócić. Życie bez magii w świecie czarodziejów zdawało się być
niemożliwe. Musiałaby wszystko w nim zmienić. Zamieszkać wśród mugoli i tam
znaleźć jakąś pracę. Ale co ona mogłaby robić? Jasne, jej ojczym był mugolem,
więc znała realia ich życia. Wiedziała, jak płacić mugolską walutą, nie
panikowała na widok telefonu czy telewizora, umiała nawet wypłacić pieniądze z
bankomatu. Ale co z tego? Nie miała dokumentów, nie znała podstawowej wiedzy,
której uczy się w niemagicznych szkołach… byłaby jak dziecko we mgle.
Marina z żalem musiała
przyznać, że w tamtym momencie stała na jakiejś dziwnej granicy dwóch światów,
a drzwi do obydwu były zamknięte i nie chciały się otworzyć pod naporem żadnej
siły.
– Nie potrzebuję gościny i
łaski – rzekła po chwili – Jeśli pan chce abym odeszła, to odejdę. Zapewne nie
będę przydatna, bo moje zdolności zawsze były dość… przeciętne.
– To nie takie proste… To
miejsce jest ważne dla naszej organizacji. Za kilka dni zjawi się tu osoba,
którą trzeba chronić za wszelką cenę. Jeśli śmierciożercy wiedzą, że byłaś
razem z Walkerami, to domyślą się także, że teraz jesteś z nami. Jeśli
pozwolimy ci odejść, to będziesz dla nich łatwym celem. Złapią cię i będą
próbowali wyciągnąć od ciebie informacje na temat położenia kwatery głównej
Zakonu Feniksa.
– I uważa pan, że się wygadam?
Dumbledore uśmiechnął się
dobrodusznie, choć Marina miała wrażenie, że więcej w tym litości niż sympatii.
– Nie podważam twojej
lojalności, Marino. Ale musisz wiedzieć, że śmierciożercy mają sposoby, którym
nie potrafią się oprzeć nawet najpotężniejsi czarodzieje. Nie możesz mieć
pewności, że po wielu torturach nieświadomie nie zdradzisz im prawdy.
Kobieta nic nie odpowiedziała.
Była zmęczona, ale mimo to potrafiła dodać dwa do dwóch. Popatrzyła na Alberta,
który również podniósł na chwilę wzrok. W tamtym momencie obydwoje uświadomili
sobie pewną rzecz. Utknęli na Grimmauld Place 12 i chyba nieprędko się stąd
wydostaną.
– Więc jednym słowem nie mam
wyjścia i muszę tu zostać? – zapytała Marina, aby upewnić się w swoim fatalnym
położeniu.
– Przez najbliższy czas będzie
to najlepsze rozwiązanie.
– Ale… czy to miejsce jest na
pewno dobrze chronione? Nie chcę zaglądać darowanemu koniowi w zęby, ale czy
nie zjawią się tu dementorzy, poszukujący Syriusza Blacka? Nie chcę być
zamieszana w sprawę najbardziej poszukiwanego mordercy w kraju i…
– Syriusz nikogo nie zabił –
wtrącił Remus. – Został osadzony w Azkabanie niesłusznie.
Marina przytaknęła nieznacznie.
Jakoś trudno było jej w to uwierzyć, ale nie miała też ochoty specjalnie się
nad tym zastanawiać. Winny czy nie… jakie to miało znaczenie, skoro
Ministerstwo Magii nie zmieniło zdania wobec niego, więc i ona znajdowała się w
potencjalnym zagrożeniu.
– Kilka spraw będzie wymagać wyjaśnienia
– powiedział po chwili Dumbledore. – Ale to nie jest dobry moment. Musicie
wypocząć i oczyścić umysły, bo prawda może was zaskoczyć.
Kobieta wstała. Chciała
zapytać, czy ktoś może być tak miły, dać jej czyste ubranie i pokazać jakąś
wolną sypialnię, aby mogła przespać się choć chwilę, ale wtem do jadalni
ponownie wkroczył Artur Weasley. Nie był sam. Tuż za nim wszedł nie kto inny
jak nauczyciel eliksirów – Severus Snape.
Marina miała wrażenie, że
mężczyzna mocno się postarzał przez te kilka lat. Był jeszcze szczuplejszy niż
wcześniej, a jego skóra nabrała niezdrowego, szarego koloru. Był cieniem
profesora, którego zapamiętała z lat szkolnych.
– Jesteś, Severusie –
powiedział pogodnie Dumbledore. – Cieszę się, że tak szybko przybyłeś, choć
bardzo żałuję, że nie przewidzieliśmy tej sytuacji.
– Wydaje mi się, że to nie
Czarny Pan dał bezpośredni rozkaz ataku na Walkerów, bo gdyby tak było, to
zapewne nie gościliby tutaj teraz.
– Tak… może masz rację, będzie
trzeba to sprawdzić… Czy masz eliksiry, które pomogą Evangeline?
– Częściowo – oznajmił Snape, a
Marina widziała, że Albert bacznie go obserwuje. – Ale w ciągu kilku dni
dostarczę jej to, czego będzie potrzebować.
– Wystarczą nam składniki. Z
resztą poradzimy sobie sami, panie profesorze – wtrącił Albert, zwracając na
siebie uwagę byłego nauczyciela.
– Nie wątpię, Walker.
– Może pan mi to dać? Pójdę do
niej…
– Albercie, odpuść – poprosił
Remus, przytrzymując go za ramię. – Nikt z nas nie zrobi jej krzywdy. Molly
jest bardzo troskliwą osobą.
Marina doskonale wiedziała, że
Albertowi nie chodzi o panią Weasley, a o jej syna, który zapewne nie zamierzał
odstąpić Evangeline na krok. Wolała jednak się nie odzywać na ten temat.
Odsunęła głośno krzesło, aby zwrócić na siebie uwagę, bo od kilku minut miała
wrażenie, że stała się przezroczysta. Podziałało. Zebrani w jadalni mężczyźni
odwrócili się w jej stronę.
Przez ułamek sekundy brwi
Snape’a uniosły się delikatnie, ale po chwili jego kamienna twarz nie dawała
już żadnego znaku, że obecność Mariny tak bardzo go zaskoczyła.
– A to co tu robisz, Blau? –
zapytał tylko.
– Cóż, to długa historia –
powiedziała, nie mogąc powstrzymać ziewnięcia. – Ale teraz zupełnie nie mam
ochoty o tym rozmawiać. Czy mogę dostać choć kawałek maty, aby móc się na niej
przespać kilka godzin?
– Zaraz zaprowadzę cię do
jakiejś sypialni – wtrącił szybko Artur. – Choć za mną. Przez to całe
zamieszanie Ginny pewnie nie śpi. Zapewne pożyczy ci jakieś ubranie.
Marina nie miała pojęcia kim
jest Ginny. Mogła być jedyną siostrą Billa, o której chłopak kiedyś wspominał,
ale panna Blau nadal wyobrażała ją sobie jako małą dziewczynkę, zapominając, że
czas płynie nie tylko dla niej.
Leniwie ruszyła za Arturem. W drzwiach obróciła się jeszcze i popatrzyła na Snape’a, który wyłożył na stół kilka wywarów i maści i rozmawiał przyciszonym głosem z Albertem. Były nauczyciel nawet na nią nie spojrzał, ale ona nie potrafiła powstrzymać obrazu szkolnych wspomnień, które zawitały w jej głowie. Uśmiechnęła się mimowolnie na myśl o starych, dobrych czasach.
przepraszam za brzydki spam tutaj, ale nie ma spamownika :/
OdpowiedzUsuńW moim odczuciu Severus Snape zasłużył na to, aby zginąć w nieco inny sposób niż przez jakiegoś węża ;). Wszyscy wiemy, że Dumbledore to kawał intryganta, czy zlecił tajemniczej postaci uratować mistrza, aby teraz jego hodować na rzeź? Jaki z tym wszystkim ma związek Grindelwald i ojciec Snape'a? Czy złote trio nadal będzie razem i odnajdą się w zbyt bezpiecznej rzeczywistości bez Voldemorta? W którą pójdą stronę? I najważniejsze.. Co z panną Granger?
zapraszam Cię gorąco:
proces-fanfic.blogspot.com
O, miłe zaskoczenie, Bill jako główny Weasley, generalnie podobają mi się nowe postaci które wprowadziłaś, zwykle mimo wszystko pojawia się złota trójca albo Huncwoci a tu takie zaskoczenie :) i zdanie o Syriuszu który zna sie na psach :D
OdpowiedzUsuńJak coś zapraszam także do mnie, jeśli lubisz nowe postaci wprowadzone do Hogwartu
https://w-poszukiwaniu-lepszego-jutra.blogspot.com/
Pozdrawiam :)
Jestem! Mam tylko... dwa tygodnie opóźnienia :D Ale jestem.
OdpowiedzUsuńNigdy nie zastanawiałam się, jak dziwnie musiało to wyglądać ze strony kogoś "z zewnątrz", gdy dołączał do Zakonu, a tam na honorowym miejscu jest zbiegły morderca. Tłumaczenie takiej osobie, że to wszystko nieprawda i Syriusz jest niewinny musi być męczące, a po takim praniu mózgu jakie przez 3 lata robiło ludziom na ten temat Ministerstwo i Prorok Codzienny, to ja bym tak łatwo nie uwierzyła. A nawet jeśli, czułabym się dziwnie, siedząc z Syriuszem przy jednym stole.
Zastanawia mnie przede wszystkim, co będzie dalej z Billem i czy pójdziesz kanoniczną drogą. W sumie możesz, Twoi bohaterowie nie muszą wcale mieć krytycznego wpływu na losy świata. W tej sytuacji zastanawiam się, ile w Billu zostało fascynacji Evie. Jakoś on mi nie pasuje na kogoś, kto - jak Snape - zakochuje się na zabój na całe życie i podporządkuje resztę swojej nędznej egzystencji temu uczuciu. Nie byłabym zaskoczona, gdyby się okazało, że ten trójkącik miłosny zrobił się zwykłą parką. Ale chętnie bym zobaczyła reakcję Alberta, a przede wszystkim Evie na taki obrót sprawy :D Zwłaszcza gdyby Bill przedstawił im Fleur. Jeśli jednak pójdziesz tą bardziej romantyczną drogą, to będzie ciekawie oglądać, jak Zakon próbuje sobie poradzić z cichą wojną miłosną xD Zwłaszcza że w tak zamkniętej przestrzeni, jaką jest Grimmauld Place 12, może to być ostra jazda bez trzymanki.
Widzę, że Snape zaczyna przypominać książkowego. Smutno trochę, a trochę intrygująco, zwłaszcza że jego kochani byli uczniowie chyba trochę się tego nie spodziewają. O ile Bill nabrał już pewnie grubej skóry, o tyle dla Evie, Mariny i Alberta może to być kubeł zimnej wody, że nie wszystkich aż do tej chwili omijały uroki wojny.
Ściskam gorąco,
Bea